- Opowiadanie: dziko - Etnografia ekstremalna

Etnografia ekstremalna

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Etnografia ekstremalna

Sebastian drżącymi rękoma otwierał białą kopertę formatu A4. Na szczęście gabinet był w tym momencie pusty, młody asystent nie musiał zatem kryć swojej ekscytacji przed kolegami z katedry. Na uwagi recenzentów ze Studiów Etnograficznych czekał dokładnie dwa miesiące od momentu wysłania artykułu do redakcji prestiżowego kwartalnika. To miała być jego pierwsza poważna publikacja, arcyważny krok w naukowej karierze. Miała być…

 

Na pierwszej stronie zdawkowa odpowiedź od redakcji „przekazujemy… bla, bla, bla…". Potem dwie gęsto zadrukowane karty zanonimizowanych recenzji. Czytał na stojąco, trzymając papier w spoconych dłoniach. Naukowe tuzy nie owijały swoich opinii w akademicką bawełnę:

 

Celem pracy etnografa jest systematyczne studium uwarunkowań społecznych, a nie zabawa w poszukiwanie sensacji. Etnografia to przygoda intelektu chcącego zgłębić strukturę ludzkich postaw, a nie przygoda Indiany Jonesa szukającego Świętego Graala. W artykule uderzają poważne braki warsztatu, gdy autor skupia się na naiwnym, „archeologicznym" aspekcie poszukiwań, zamiast dokonać rekonstrukcji psychospołecznych uwarunkowań ludowej legendy (…)

 

Asystent przełożył kartę na tył pliku papierów i rozpoczął lekturę drugiej recenzji.

 

(…) Choć praca, jaką poświęcił autor, by dotrzeć do źródeł, może wzbudzać uznanie, to jednak artykuł właściwie ignoruje cały dorobek współczesnej etnografii, traktując owe źródła z zaskakującym brakiem dystansu. Tymczasem aż prosi się, by zastosować tu analizę poststrukturalną, a wówczas niektóre interpretacje wprost narzucą się same. Źródłem wiejskich podań może być skanalizowany w totemiczny symbol sprzeciw wobec pańszczyźnianego ucisku, albo nacechowana wyrzutami sumienia ekspresja seksualności, tłumionej jarzmem religijnego tabu.

 

Sebastian wziął głęboki oddech i przygryzł wargi.

 

– Głupole! Nic nie rozumieją! – syknął przez zaciśnięte zęby.

 

Zbielałymi palcami przedarł karty i kopertę na dwie części i opuścił na wykładzinę. Dysząc ciężko, skierował się do biurka, usiadł na odrapanym krześle i drżącą ręką sięgnął do szklanki z niedopitą herbatą.

 

Siorbnął dwa łyki letniego napoju, a następnie zanurzył lewą dłoń w stojącej pod biurkiem skórzanej torbie. Po chwili gmerania na oślep wyciągnął wreszcie małe zawiniątko. W brudnej chusteczce leżała duża brosza: nieoszlifowany ametyst wielkości śliwki oprawiony w liściaste sploty pokrytego patyną mosiądzu. Rezultat jego ostatniej wyprawy na Podlasie, zwieńczenie półrocznych poszukiwań.

 

Wszystko zaczęło się przypadkiem, podczas wakacji po obronie magisterki i przyjęciu na studia doktoranckie. Gdy trafił na opowieść o małej wiosce, która przetrwała wiele burz historii, by wreszcie zniknąć z mapy w latach pięćdziesiątych dwudziestego wieku, poczuł nieprzepartą fascynację tym tajemniczym miejscem z najbardziej urokliwego obszaru Polski Wschodniej.

 

Najstarsi mieszkańcy Podlasia z trudem wydobywali z pamięci wspomnienie o położonej na granicy bagniska wsi. Tylko kilka indagowanych osób było w stanie sobie przypomnieć skrawki związanej z nią legendy, korzeniami sięgającej jeszcze osiemnastego wieku. Opowieści o hańbie i krwawej zemście, która na zawsze odcisnęła piętno na niepozornej osadzie. Historię młodziutkiej dziewczyny zgwałconej i zamordowanej przez butnego szlachcic, i jej ojca, sprzedającego duszę diabłu, by dokonać przerażającej zemsty. Opowieść o bestii, która raz przyzwana, nie chce wrócić w zaświaty i co jakiś czas powraca w bagniste rejony, siejąc obłęd i zniszczenie.

 

Asystent pociągnął kolejny łyk herbaty i znowu, chyba po raz setny, skupił wzrok na broszy. Odnalazł ją na zapomnianym cmentarzu na trzęsawisku. Dobrze pamiętał tamten wieczór… Przerdzewiały łańcuch łatwo pękł pod naporem cherlawej dłoni naukowca, odsłaniając drzwiczki do rozsypującej się krypty. Spoczywał tam dziwnie skręcony szkielet, z dziurą w czaszce i połamanymi piszczelami. Pośród zapadniętych żeber dyndał na łańcuszku oblepiony pajęczyną ametystowy amulet. Jeśli wierzyć strzępkom legend…

 

Drzwi do katedry gwałtownie zaskrzypiały, a sekundę później do pomieszczenia wparował energiczny młody blondyn w dżinsach, modnej różowej koszuli i eleganckich Ray-Banach. Filip! Nie, tylko nie on – jęknął w myślach Sebastian. Asystent nie cierpiał przebojowego starszego kolegi, który robił błyskotliwą karierę akademicką, studiując subkulturę nielegalnych wyścigów ulicznych. O jego badaniach napisano nawet spory artykuł w „Dużym Formacie" Gazety Wyborczej. Intruz rzucił zdawkowe „Cześć!" i zamarł nagle, spoglądając na podłogę, gdzie wciąż leżały podarte recenzje. Pochylił się nad kartkami i westchnął ostentacyjnie.

 

– No, stary, tą drogą to kariery naukowej nie zrobisz! – stwierdził z nutką dezaprobaty, podniósł papiery z wykładziny i położył na biurko, przy którym siedział Sebastian. Młodszy asystent milczał z zaciętą miną, zaciskając palce na szklance z herbatą.

 

Tymczasem Filip odwrócił się od biurka i skierował do sekretarzyka znajdującego się po przeciwnej stronie pomieszczenia. Odtworzył górną szufladę i zaczął grzebać między segregatorami i pudełkami płyt CD.

 

– Powinieneś się wyluzować – znów zaczął, mocując się z jednym z segregatorów. – Doktorat nie zając, nie ucieknie. Znajdziesz jeszcze fajny temat, po cholerę się uczepiałeś jak rzep psiego ogona jakiejś wsi na zadupiu. Luzik, mówię ci, luz to podstawa. Daj sobie chwilę oddechu, wyskocz do klubu, znajdź jakąś dupencję…

 

Szklanka w dłoni Sebastiana pękła z głośnym brzękiem. Mężczyzna wydał gardłowy jęk, patrząc na krew obficie kapiącą z rozciętych palców. Filip odwrócił się natychmiast w stronę kolegi.

 

– Jezu, stary! – jęknął, doskakując do biurka. – Cholera, ale masakra. Czekaj no… Na szczęście, ten hipochondryk Remuszko trzyma tu gdzieś pół apteki, powinny być i bandaże.

 

Blondyn szybko otworzył jedną z szuflad komody pod oknem i zaczął grzebać w morzu pudełek i fiolek. Sebastian usiłował opanować rozdygotaną dłoń, która obficie zraszała biurko kropelkami krwi. W oczach chłopaka szkliły się łzy zażenowania. Po chwili Filip był już przy nim z kłębkiem elastycznego bandaża.

 

– To tylko prowizorka – rzekł, owijając palce kolegi. – Idź z tym szybko do lekarza. Ja za sekundę muszę lecieć, ale poproszę babkę, by tu posprzątała.

 

Chwilę później blondyn zniknął za trzaskającymi drzwiami, zostawiając łkającego Sebastiana samego w pokoju. Asystent ostatnim wysiłkiem woli stłumił szloch i spojrzał bezradnie na poplamione biurko. Nagle coś dziwnego przykuło jego wzrok: wydawało mu się, że krople krwi, które upadły na broszę, wsiąkają w powierzchnię ametystu niczym w gąbkę. Chłopak nerwowo zamrugał oczami, sądząc, że to zmęczony umysł płata mu figle. Oderwał wzrok od broszy, wrzucił ją z powrotem do torby i z wysiłkiem uniósł się z krzesła.

 

Gdy mijał blat biurka z drugiej strony, mimowolnie dotknął zdrową ręką podarte karty recenzji, teraz również zaplamionych rozlaną herbatą i krwią. Wtedy poczuł, że miękną mu nogi a obraz przed oczyma się rozmywa. Kiedy parę sekund później odzyskał świadomość, stwierdził ze zdziwieniem, że lewa dłoń trzyma kartki tuż pod nosem, jakby je sobie podtykał do powąchania. Westchnął ciężko, zmiął papiery w kulkę, wyrzucił do śmietnika i chwiejnym krokiem opuścił pokój.

 

 

*

 

 

Gdy Antoni Sitowski przekroczył wieczorem próg własnego domu, omal nie zderzył się z trzynastoletnim wnukiem, który ze spuszoną głową wędrował do swojego pokoju.

 

– Co mu? – zapytał żonę.

 

– Znowu się pobił z kolegami i dostał szlaban na Internet – westchnęła. – Coś długo wam dzisiaj zeszło. Już nastawiam krupnik.

 

Antoni rzucił niedbale kurtkę na wieszak i usiadł przy stole. Wpatrywał się tępym wzrokiem w leżącą na ceracie łyżkę.

 

– Co masz taką minę, jakby pies na wycieraczkę nasrał – spytała żona, mieszając zupę. – Znowu ciężki klient?

 

Westchnął cicho pod nosem i milczał przez dłuższą chwilę.

 

– Trzy godziny oporządzaliśmy do trumny, ale i tak źle wygląda – odparł w końcu smętnie.

 

– Motocyklista?

 

– A gdzie tam. Gość w moim wieku. Jeszcze profesor jakiś… Tetnograf?

 

– Etnograf chyba! – dobiegł głos z pokoju wnuczka.

 

– Cicho, smarkaczu! – warknął Antoni. – Umarł we własnym gabinecie, w fotelu. Jak to powiedział Litwińczuk: rozległy zawał serca.

 

Żona postawiła przed grabarzem pełny talerzy dymiącej zupy.

 

– No to chyba dobra śmierć – stwierdziła niepewnie.

 

Antoni zrobił kwaśną minę.

 

– Dobra, niedobra… – mruknął. – Żebyś widziała, jaki on miał grymas na gębie. I te wybałuszone oczy. Normalnie, jakby diabła zobaczył.

 

Kobieta wzruszyła ramionami, nie wiedząc co odpowiedzieć. Grabacz powoli zanurzył łyżkę w gęstym krupniku.

 

– Cholera – syknął pod nosem. – Czterdzieści lat w tym fachy pracuję i jeszcze czegoś takiego nie widziałem…

 

 

*

 

 

Błyski świateł radiowozu i karetki odbijały się od mokrego bruku wrocławskiej starówki, mieszając się od czasu do czasu z blaskiem policyjnego flesza. Ktoś klął, ktoś wydawał nerwowe instrukcje, kobieta w bramie kamienicy głośno szlochała.

 

Twarz sierżanta Janusza Włodarczyka była bladoróżowa, a dokładnie zdecydowanie bardziej blada niż różowa. Widząc komisarza Piłata, podwładny gwałtownie oderwał plecy od ściany i ciężko przełknął ślinę, przygotowując się do zdania raportu. Przełożony wyglądał dokładnie tak, jak może wyglądać zmęczony życiem pięćdziesięciolatek wyrwany ze snu o trzeciej w nocy. Nie przywitał się, tylko zmarszczył czoło i wyszczerzył pożółkłe od tytoniu i kawy zęby w pytającym grymasie.

 

– Ofiarą jest Jadwiga Czerwiec-Michalska, lat pięćdziesiąt pięć, pracownik naukowy na uniwerku w katedrze antropologii – Włodarczyk od razu przeszedł do rzeczy. – Mieszkała tu sama po śmierci męża, na drugim piętrze kamienicy. Sąsiedzi powiadomili córkę – wskazał na szlochającą kobietę – ale nie za bardzo możemy się z nią dogadać.

 

Piłat zaczął grzebać w kieszeni, szukając papierosów.

 

– Ponoć było włamanie i ktoś ją wyrzucił przez okno – mruknął, ruszając w kierunku funkcjonariuszy pochylonych nad zwłokami.

 

– No tak… ale nie do końca… chyba? – wydukał Włodarczyk i poczłapał za przełożonym. Ofiara leżała twarzą ku ziemi w stosie potłuczonego szkła, miała skołtunione platynowe włosy i była ubrana w jasnoniebieską koszulę nocną. Plamy zakrzepłej krwi słabo odcinały się od czarnych kostek bruku.

 

Ostrzyżony na zapałkę czarnowłosy funkcjonariusz w okularach w rogowych oprawkach, który klęczał przy zwłokach, odwrócił głowę w stronę komisarza.

 

– Śmierć na skutek upadku, niecałą godzinę temu, poza tym jakieś zsinienie na szyi, może ktoś ją wcześniej dusił – stwierdził beznamiętnie.

 

– Wypchnięto ją z duża siłą, pękła nie tylko szyba, ale i drewniane skrzydło okna – dodał sierżant. – W domu nie ma śladów włamania, zamek w drzwiach wygląda na nietknięty.

 

– Zginęło coś? – spytał zrezygnowanym głosem Piłat.

 

– Sprawdzamy, ale raczej nic cennego – odparł Włodarczyk. – Było trochę kosztowności, tych nikt nie ruszył.

 

– Sąsiedzi?

 

– Nikt nic nie widział.

 

– Kurwa…

 

Mężczyzna w okularach wyprostował się.

 

– Baba wpuszcza kogoś o drugiej w nocy, szamocą się, ten ją wyrzuca przez okno – rzekł smętnie. – Nikt nic, cholera, nie widzi, nikt nic nie wie. Gówniana sprawa na powrót z urlopu.

 

– Naprawdę nic w mieszkaniu? – jęknął komisarz z nutką umierającej nadziei w głosie.

 

– Właściwie to coś jest – odparł Włodarczyk. – Na stole…

 

– Daj spokój… – syknął drugi funkcjonariusz.

 

– To co z tym stołem? – dopytał się Piłat.

 

– No więc, w salonie, tuż obok okna, na blacie stołu są jakieś dziwne głębokie rysy – w głosie sierżanta dało się wyczuć nutkę ekscytacji. – Dla mnie to wygląda na ślady pazurów…

 

– Chyba tygrysa bengalskiego – wtrącił kpiąco mężczyzna w okularach. – Ktoś się, kurwa, kiedyś dłutem bawił, na chuja nam takie dowody.

 

Komisarz zrobił minę zbitego kundla.

 

 

*

 

 

Środek czerwca był wyjątkowo upalny. Studenci zbierający ustne zaliczenie letniej sesji pałętali się po nieklimatyzowanych korytarzach, ciężko oddychając w chomątach założonych pierwszy raz w tym roku garniturów. Filip mocował się chwilę z opornym zamkiem drzwi katedry antropologii. Gdy skończył i obrócił się w stronę wyjścia, dostrzegł biegnącego kolegę – opalonego bruneta, ubranego w białe szorty i hawajską koszulę.

 

– Halo, mistrzu! – wyciągnął rękę na przywitanie. – Gdzie tak pędzisz?

 

– Wracam z Wisznic. Mam obsuwę, bo straszny korek w Mińsku – odparł Sebastian.

 

– Czytałem twój ostatni tekst. Ten, no… „Podlaskie ciacha. O seksie w remizach" – w głosie Filipa zabrzmiała nutka uznania, a może nawet zazdrości. – Kurde, stary, ale pojechałeś!

 

– Eee… to tylko taki wstępniak z badań. Dobra, muszę już lecieć, bo Waśko mnie prosił o przygotowanie zestawów na ustny. Siema!

 

– Na razie!

 

Chwilę później młody asystent siedział nad biurkiem, tnąc wydruki z zestawami pytań egzaminacyjnymi na poziomie paski.

 

– He, he, wycinanki łowickie – zaśmiał się pod nosem.

 

– Słuchaj, Sebastian – mruknął promotor, przeglądając grube pliki papierów. – Robię porządki w szafie i znalazłem jakieś twoje notatki, jeszcze z czasów tego, no… potwora z bagien – w głosie profesora zabrzmiało życzliwe rozbawienie. – Potrzebne ci to jeszcze do czegoś?

 

– Nie no, gdzież… To już zamknięta historia – odparł, jakby nieco zaskoczony pytaniem.

 

Solidny plik notatek głośno uderzył o dno kosza na śmieci.

 

– To już zamknięta historia… – powtórzył szeptem Sebastian i lekko pochylił głowę. Na ułamek sekundy jego źrenice błysnęły jak muśnięte światłem księżyca ametysty.

Koniec

Komentarze

Horror to nie jest gatunek, w którym czuję się szczególnie mocny, ale od czasu do czasu coś tam skrobnę w klimatach, tutaj taka mała akademicka groza :-)

(...) ciężko oddychając w kieracie założonego pierwszy raz w tym roku garnituru.
Kierat garnituru?? Jeżżu kolczasty...
To na dowód, że czytałem.
Bardzo udane zakończenie. Nic nie powiedziane, wszystko jasne.
Aha, jeszcze to: (...) funkcjonariusz o ostrzyżonych na zapałkę czarnych włosach i okularach w rogowych oprawkach (...) --- o czarnych włosach zgoda, ale o okularach w jakiejś tam oprawce już nie.

Poprawnie, czyta się gładko - choć przyznam, że "naukowy bełkot korespondencyjny" :) ominąłem - i nic nie straciłem z ciekawej fabuły. Napięcia mi jednak zabrakło - osobiście wolę mocniejsze i bardziej soczyste (co nie znaczy "krwiste")horrorki. Było też kilka błędów - ale na tyle nieistotnych, że ich nie wymieniam...
4/6 i pozdrawiam :)

Złościć się to robić sobie krzywdę za głupotę innych.

AdamKB, dzięki za uwagi, poprawilem tu i tam. Ten nieszczęsny kierat - mieszczuch ze mnie wychodzi :-))

A liczba? Popraw na chomąta i dalej na założonych garniturów, piszesz o wielu studentach... Aha --- może pancerze, gorsety... Chomąta zakłada się koniom na szyje, pasowałyby do na przykład szalików, ciasno wiązanych, do kołnierzyków...

Ale tu przecież o metaforę chodzi, pancerz garnituru to jakoś mi średnio brzmi.
Chomąto akurat wynaleziono po to, by nie uciskać tchawicy konia (montuje się na karku), więc jednak nie ciasny kołnierzyk czy szalik.

Hmm... "chomąta" brzmią moim skromnym zdaniem sztucznie. Użyłbym słowa "skorupy" lub, jak sugerował AdamKB, "pancerze"

Złościć się to robić sobie krzywdę za głupotę innych.

Przeczytałam bo jestem po etno. Sympatyczne, poprawne, nie zapamiętam pewnie, ale czytało się nieźle.

AdamKB - "gorset garnituru" wprawi w histeryczny śmiech każdą kobietę ;)

No i świetnie, śmiech to zdrowie... :-)
Widzisz, dla nas gorset to coś krępującego ruchy, bo ciasnego i usztywniającego. Drobna różnica w widzeniu świata...

Powiem tak, czytało się bardzo dobrze, ale klimatu horroru w ogóle nie poczułem. Jak dla mnie to prostu fajne opowiadanie fantastyczne.
Duży plus za zakończnie - nie ma kawy na ławę, a i tak wszystko jest jasne.

Pozdrawiam.

Dobrze, że napisałeś, że to horror, bo po samym opowiadaniu w życiu bym się tego nie domyślił. Podobał mi się początek. Może dlatego, że mnie samemu jeszcze niedawno marzyła się kariera naukowa, choć na nieco innym poletku. Środek, ten z opisem morderstw o mało nie zniechęcił mnie, ale zobaczyłem, że niewiele zostało, więc postanowiłem dokończyć. Koncówka dobra, zwłaszcza ostatni akapit. Nic dodać nic ująć. 

Jako całość - dla mnie średniak. 

Ja to generalnie jestem przeciwnikiem szufladkowania, acz tym razem wydawało mi się, że coś w stylu horroru piszę :-/

Skoro piszecie, że wyszło coś innego, ale w miarę przyzwoitego, to tym bardziej potwierdza, że horror to nie mój gatunek :-))

Zajrzałem, przeczytałem. Horroru nie znalazłem, ale całkiem dobre opowiadanie fantastyczne - jak najbardziej.

Przeczytałem. Podobało mi się. Nie będę się czepiał szczegółów. Dam 4 ( i dorzuciłbym + gdyby była taka możliwość).
Podobają mi się krótkie, jasne i konkretne opisy, takie jak to:
"Błyski świateł radiowozu i karetki odbijały się od mokrego bruku wrocławskiej starówki, mieszając się od czasu do czasu z blaskiem policyjnego flesza. Ktoś klął, ktoś wydawał nerwowe instrukcje, kobieta w bramie kamienicy głośno szlochała."
Prywatnie- też jestem zdania, że ludowe podania i historie przekazywane z ust do ust, często mają w sobie więcej prawdy, niż się durnym etnografom wydaje. Naukowcy szukają paraleli i przenośni tam gdzie czasami jest wprost przekazana autentyczna historia.
Jestem właśnie w trakcie czytania wprowadzenia historyczno-archeologicznego do Starego Testamentu. Otóż najnowsze badania pokazują, że wiele miejsc i wydarzeń opisanych w Biblii i przez setki lat uznawanych za wymyślone historyjki jako paralele jakichś tam tez teologicznych, było autentyczne lub bardzo bliskie antentycznym.
Nawet mit o elfach ma swoje wytłumaczenie w chorobie genetycznej  zespół Williamsa

Nowa Fantastyka