- Opowiadanie: rafal18500434 - Rozdział 15 - Jestem Erilem!

Rozdział 15 - Jestem Erilem!

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Rozdział 15 - Jestem Erilem!

Hybryd nie mógł zasnąć, położył się z pewnym postanowieniem. Miał ćwiczyć jeszcze bardziej niż poprzednio. Ostro i zawzięcie. Aby złamać jej ochronę, musi najpierw pokonać Meraxesa, a następnie dwudziestu innych elfów na raz. To w pewien sposób wiąże się z przepowiednią, Yaskelem, którego już nie ma. Gdyby żył, gdyby nie ten potworny smok, który go zabił – Graynor. Eril miałby wszystko: dziewczynę, moc, smoka, brata i zapewne udałoby mu się obronić Oliviera, o ile ten zasługuje na to.

Tego pochmurnego i deszczowego ranka Aaron znalazł zapieczętowany list. Otworzył więc go, gdyż był zaadresowany jego imieniem. Okazało się, że para królewska znajdzie dla niego odrobinę czasu w samo południe. Chętnie, a zarazem niechętnie przyjął tą wiadomość. W końcu zwolni z siebie to brzemię i będzie mógł nareszcie swobodnie odetchnąć, a zarazem wszyscy dowiedzą się o Olivierze. Wtedy, dopiero wtedy zapałają potworną żądzą zemsty. A może nawet zechcą go zlikwidować. A jeśli nie tylko wampira, ale i Jamiego. Straszne myśli kłębiły się w jego głowie. Nerwy zżerały go od środka.

Przy wyjściu czekał Varro. Elf, z którym się zaprzyjaźnił. Ostatnio gdybał nawet nad zdradzeniem mu swojej przepowiedni. Jednak odrzucił tą propozycję jako, że nie miał do niego stu procentowej pewności.

– Co tam masz? – Zapytał zaciekawiony, wydzierając kawałek pergaminu.

– Zaproszenie, to znaczy nie. Mam się stawić u L'one’a i A'sayia’i.

– Cóż za zaszczyt. – Powiedział sarkastycznie – po co cię wzywają?

– Na początku, dawno, gdy tu dotarłem i rozmawiałem z nimi, to oznajmili, że zechcą ze mną porozmawiać, gdy nadejdzie na to pora. Chyba się zjawiła i to w najmniej oczekiwanym momencie. Będę musiał im o wszystkim opowiedzieć, o całej podróży i śmierci Yaskela.

– Wciąż nie mogę w to uwierzyć, że on nie żyje. Jego rodzina zapałała jeszcze większą żądzą zemsty do Geadar. Chcą ją spalić na popiół. Zbierają, jak największą liczbę smoków, by wyruszyć i spustoszyć ich twierdzę.

– Naprawdę? Nic mi o tym nie wiadomo. Od przybycia próbowałem porozmawiać z nimi, ale nigdy ich nie spotkałem. Chciałem przeprosić za to, że pozwoliłem mu umrzeć.

– A co mogłeś zrobić, jesteś tylko słabym pół-wampirem.

Nie, nie tylko. – mógłby powiedzieć – jestem kimś więcej, Erilem, tym z przepowiedni, która ma tysiące lat, tym który miał ocalić nas wszystkich, jednak zawiodłem.

Lecz nie powiedział tego.

– Musze ci się do czegoś przyznać.

Nastało głuche milczenie. Długie blond włosy elfa były dziś splecione w warkocz, a niebieskie niczym lód oczy spojrzały na twarzy Aarona. Hybryd przełknął ślinę. Słowa ugrzęzły mu w gardle. Od tak dawna z nikim nie rozmawiał na ten temat…

– No mów rzesz wreszcie, bo ciekawość spali mnie na popiół.

– Poznałem dziewczynę.

– No nareszcie, już myślałem, że nigdy do tego nie dojdzie. Tyle tu pięknych elfek.

– Ale to nie jest ktoś twojego rodzaju.

– Nie? Jak to możliwe? Przecież… Nie mów! O ja cię… Mira?

– Znasz ją? – Spytał podejrzliwie.

– Ha! A któżby jej nie znał? To jest nimfa, dziewczyna prostych obyczajów.

– Nie obrażaj jej! Bo będę musiał skopać ci tyłek. – Powiedział na wpół wojowniczo Eril.

– Przestań się wygrażać. Nic mi nie możesz zrobić.

Prawda.

– Zostaw ją, ona puszcza się z każdym elfem, za odrobinę krwi, która pozwala jej egzystować.

Aaronowi zamarło serce. Nareszcie dowiedział się skąd ma krew, ale jak to możliwe żeby taka piękność była zwykłą dziwką. Nie mógł sobie tego wyobrazić. A może po prostu ona kocha seks czy inne elfy, są przecież piękne.

– Nie wierzę. To nie może być.

– Jeżeli chcesz się przekonać mogę ci to udowodnić. Pójdziemy tam razem. Ty schowasz się, a ja, zaproponuje jej krew w zamian za usługę. Co ty na to? Hm?

Aaron przestąpił z nogi na nogę, zastanawiając się.

– Dobrze, jeśli to ma udowodnić jej niewinność, zgoda.

– Chodź, bo spóźnimy się, nie chcemy przecież karniaków.

Obaj popędzili. Dotarli na sam czas. Właśnie rozpoczynał się kolejny nudny wykład, o zapanowaniu nad żywiołami.

– Albo wiecie co? – Spytał retorycznie Hamilkar – dziś przytoczę wam kolejną lekcję historii.

W czasie, gdy żyły pradawne elfy, istniały także inne gatunki: olbrzymy, istoty z piekieł, ogromne smoki, V'odif Léopia, które przetrwały do dnia dzisiejszego, a także piękne niewiasty, które zwano nimfami. – Aaron drgnął, lecz zdawało się, że nikt tego nie zauważył – garstka pięknych, zakochanych w sobie kobiet udała się na wyspę, która otoczona była skałami, morzem i lasem. Laguna wokół zapewniała wyżywienie, las dach nad głową, a skały ochronę przed wiatrem. Były to iście piękne niewiasty. Nawet elfy nie równały się z nimi. Co było upokarzające. Człowiek, który jest urodziwszy od nas. Pomijając, do wyspy przybił statek, na pokładzie, którego została garstka elfów, które przeżyły sztorm. Mężczyźni ci, tak spodobali się owym niewiastom, że zapałały żądzą posiadania ich, lecz ci byli niewzruszeni. Każdy z nich miał swoją ukochaną, za którą tęsknił. Upokorzone, dolały im do wina napoju usypiającego, a następnie skrępowały i przywiązały do drzew. Zadały im pytanie, czy oddadzą się im, czy wolą umrzeć. Wszyscy, jak jeden mąż, powiedzieli „śmierć”. Tak więc niewiasty te, których liderką była pewna rudowłosa, najpiękniejsza z najpiękniejszych kobieta, wzięła nóż do ręki i przecięła tętnice najurodziwszemu z mężczyzn. Przez przypadek parę kropli osocza, dostało się do jej ust. Posmakowało jej to tak, że zaczęła spijać resztki, które jeszcze wyciekały. Inne poszły jej przykładem, krew pradawnych elfów dała im jednocześnie dwie straszne rzeczy. Klątwę i nieśmiertelność. Aby istnieć, musiały pić krew, jeśli nie zginą, wyschną niczym larwy na słońcu. Jednakże, gdy odnalazły krainę elfów, naszą krainę tak się nam spodobały, że przygarnęliśmy je. Dajemy im naszą krew, w zamian za odrobinę przyjemności.

Aaronowi zamarło serce, więc Varro miał rację. Ale i tak musiał się przekonać dziś wieczorem.

Południe wybiło nieoczekiwanie. Varro przypomniał hybrydowi o spotkaniu. Zapomniał o nim na śmierć, a wszystko przez co? Kogo? Przeprosił mentora i puścił się biegiem w kierunku siedziby króla i królowej. Dotarł na sam czas. Jednocześnie zszokował się widokiem, który ujrzał. Dookoła niego stały stoły zastawione pysznościami. Wiele gatunków ryb, kałamarnice, homary, kraby, owoce, warzywa, króliki, ptaki, ciasta, kremy, sosy. Cały aromat momentalnie uderzył do nosa chłopca. Na widok tego wszystkiego zamrugał, jak jakaś głupia sowa. Witał się po kolei z każdym elfem, gestem wyuczonym przez Yaskela. Zjawiły się nawet smoki. Było ich, jak sprytnie policzył dziesięć. Każdy ogromny. W różnych kolorach łusek. Jeden był lazurowy o oczach tego samego koloru, następny oranżowy, trzeci czerwony, kolejny czarny, następne granatowy, zielony, kolejne czerwony i czarny a z tyłu do oczu chłopca biła żółć pomieszana ze złotem oraz srebro, czyste lite srebro. Aaron zląkł się tych dwóch smoków. Mogli to być…

Jego wzrok spoczął na L'onie i A'sayi. Po przywitaniu, przywołali go. Ten niemrawie obejrzał się dookoła, wydawało się, że wszyscy go znają i do tego nie trawią.

– Proszę, usiądź niedaleko nas, chce cię dobrze słyszeć i móc obserwować. – Powiedział król.

Chłopiec posłusznie wykonał polecenie. Pożerał wzrokiem wszystkie potrawy, które stały obok niego, ale póki co nie mógł przełknąć ani kęsa. Królowa nakazała się posilić i do tego dodała, że po posiłku, Aaron opowie o wszystkim, czego doświadczył, odkąd wyruszył z domu. Serce podeszło mu do gardła, gdy znów wszyscy utkwili w nim spojrzenia, a smoki, które były na polanie obok, wydały z siebie ryk. Elfy jadły i piły, szepcząc, lub cicho odzywając się. Aaron spróbował nawet odrobiny królika, wydał mu się bardzo dobry, lepszy niż rzeczy, które jadał dotąd. Ale nie mógł się zjeść go do końca. Czuł, że zaraz mógłby wszystko zwrócić.

– Dobrze. – Odezwał się gromkim głosem L’one – niech chłopiec zabierze głos.

Hybryd wstał. Nawet nie pamiętał kiedy. Czuł, że nogi się pod nim uginają. Zachrypiał dwa razy gardłem, po czym wydał z siebie dźwięk.

– Wszystko zaczęło się od tego, że ojciec znęcał się nade mną. Gdy nie wytrzymałem presji opuściłem rodzinny dom, a wraz za mną podążył mój brat, który tak naprawdę nim nie jest, ale czujemy się, jakbyśmy byli braćmi. Po drodze musiałem kraść, abym nie został zabity, czy nie umrzeć z głodu. Spotkałem wampira, który zaopiekował się nami i dał nam wskazówki, jak walczyć i posługiwać się magią. Polowaliśmy, by przetrwać. Na dziki, czy bażanty, albo ryby i raki, lub po prostu nie mięliśmy co jeść, więc spaliśmy o pustych żołądkach. W pewnym dniu wędrówki zaatakowali nas Venatorzy, których atak jednak odparliśmy. Mój brat został tak ciężko ranny, że umierał, lecz cudem udało mi się go uzdrowić. Nasz mentor, przed opuszczeniem zostawił nam broń, pieniądze i konia, którego natchnął magią. W mieście próbowano nas okraść, lecz zwierze uchroniło nas przed tym. Następnie jakiś wampir próbował nas zabić, lecz i tu przetrwaliśmy. Kolejną rzeczą było uratowanie dziecka, nad którym pastwili się Venatorzy. Okazało się, że w mieście, a właściwie wsi, zarządca sprzedawał Lohxiw Geadar. Położyliśmy temu kres, a magicznego konia ofiarowałem do ochrony. Jadąc, w oddali usłyszeliśmy potworny ryk, nie mogliśmy tego tak zostawić, więc ruszyliśmy w jego kierunku. Okazało się, że Yaskel został schwytany przez bandę venatorów. Był to pierwszy smok, jakiego widzieliśmy. I tu zdziałaliśmy tyle, ile mogliśmy. Został przez nas uratowany, a w podzięce ofiarował się, że zabierze nas do Elm Esaill. Niestety dotarłem tu sam. Gdyż w gospodzie mój brat został tak ciężko ranny, że umierał. I ja też zszedłbym z ziemskiego padołu, gdybyśmy nie zostali uratowaniu przez nauczyciela, która nas wcześniej opuścił. Zmienił Jamiego w wampira, gdyby nie to, nie byłoby go na tym podłym świecie. Rozdzieliliśmy się, gdyż Jamie mógłby z łatwością stracić kontrolę nad sobą i zacząć was zabijać. – Zobaczył oburzenie na ich twarzach, lecz żaden nie odezwał się ani słowem – Podróżowałem sam z Yaskelem, szkolił mnie w waszych obyczajach, w walce ze smokami, magii. Opowiedział trochę o historii. O skelah. Smoku, który prawie sam zgładził swój gatunek. O Erilu, który ma położyć kres całej tej bezsensownej wojnie. Tuż przed wejściem do lasu zaatakował nas Graynor. Przeżyłem, gdyż z pomocą przybyła mi czwórka elfich strażników, niestety tylko ja. W wędrówce przez las zaatakowały nas V'odif Léopia, lecz odparłem ich atak, gdyby nie obrońcy, nie byłoby mnie tutaj. Tak i przybyłem, szkoliłem się, jadłem i spałem pośród was. Moim nauczycielem był. – Aaron wstrzymał na chwilę oddech. Musiał to wyznać, zwolnić brzemię i mieć święty spokój. Co prawda pominął kwestię o swojej przepowiedni, ale nie miał zamiaru jej zdradzać, nawet im. Tym wszystkim dostojnikom, królowej, królowi, smokom – Olivier.

Na sali zapanował szmer i chaos, oczy wszystkich spowiły cztery kolory. Smoki zionęły ogniem. Aaron pierwszy raz w życiu widział coś takiego. Wszystkie miały ogień koloru czerwonego poza tym złotym i srebrnym. Oboje zionęli ogniem, o kolorze swoich łusek. Piękny, aczkolwiek przerażający widok. Słupy były tak długie, grube i potężne, że Aaron już teraz wiedział, że jego magia nie sprostałaby, choćby przez dziesięć sekund, jako tarcza.

Król podniósł się. Sala ucichła, lecz smoki nadal zionęły na prawo i lewo. Podniósł rękę w górę i nawet te nieposkromione bestie zamknęły paszcze.

– Olivier? Ten, który ma seledynowe oczy? A jego żywiołem jest powietrze?

Przerażony Aaron pokiwał głową.

– Czy uważasz go za swojego nauczyciela?

– Niczego złego mi nie zrobił, ochronił mnie, uratował życie, dzięki niemu jeszcze żyję, tak był moim nauczycielem, lecz teraz jest nim Hamilkar.

– Mądra odpowiedź. Czy wiedziałeś kim on jest?

– Dowiedziałem się tego dopiero tutaj w Elm Esaill.

– Czyli nie miałeś blade pojęcia z kim leżałeś przy ogniu?

– On tak właściwie nigdy nie leżał blisko ognia, ale tak, nie wiedziałem kim jest. Gdybym wiedział to wtedy, walczyłbym z nim.

– Nie miałbyś szans. Jak ty zwykły, żyjący siedemnaście lat pół-wampir, mógłby pokonać jednego z Geadar?

– Geadar?! – Spytał zszokowany hybryd.

– Więc nie wiesz wszystkiego. Tak był w Geadar, lecz sprzeciwił się im i próbował odkupić swoje winy. Jest tak samo stary jak oni.

– Więc okłamał mnie mówiąc, że ma trzysta lat z haczykiem?

– Najprawdopodobniej. – Tym razem odpowiedzi udzieliła królowa.

– Co z nim zrobicie, gdy tu przybędzie?

– Przybędzie?!

– Tak, myślę, że dzień ten nastanie niebawem, lada moment.

– Pojmiemy i wrzucimy do pieczary. A następnie zdecydujemy co dalej.

– A mój brat, który jest jego uczniem?

– Twój brat, będzie wolny tak samo i jak ty. Raz uratowałeś życie Yaskela, to daje ci chwałę na wieki.

– Dziękuję.

– Ja również dziękują za twoją szczerość, choć mam nieposkromione wrażenie, że coś ukryłeś. Nie mniej jednak możesz odejść.

Aaron oddalił się niemal błyskawicznie. Okalający ścieżki różnorodny kwiat połyskiwał lekko w księżycowej poświacie. Dziś mięli udać się z Varro do nimfy, żeby przekonać się czy to prawda. Spotkali się obok jego chatki. Po czym popędzili ile sił w płucach nad wodospad. Aaron skrył się za ogromnym drzewem, a samotny Varro podszedł do pluskającej się w wodzie kobiety.

– Dam ci odrobinę mojej krwi za przyjemność, którą darzysz wszystkich. – Powiedział wystarczająco głośno, by hybryd mógł go usłyszeć.

– Chętnie skorzystam z twojego daru, śliczny Varro.

Zbliżyła się. Magią rozcięła jego nadgarstek, uchyliła parę kropli. Uleczyła, po czym zaczęła zdzierać z niego ubranie. Eril nie wytrzymał. Wyskoczył z zza drzewa.

– Przepraszam Aaronie, ale pozwól mi zapłacić.

– Zapłacić? Czym? Swoim ciałem?

– Gdyby nie jego ciało, moje nie stałoby tutaj, więc to uczciwa zapłata, ciałem za ciało.

– Nie rozumiem?

– To słuchaj uważnie. On daje mi część siebie, która swobodnie płynie w jego żyłach, a co innego może być zapłatą, jeśli nie ja? Jak za coś niepowtarzalnego można zapłacić zwykłą monetą? To się nie godzi.

Aarona wmurowało na prawdziwość jej słów.

– Kobieto, to było tylko po to, by mój przyjaciel zobaczył jaka jesteś. Nie chcę niczego od ciebie.

– Musisz… muszę spłacić dług.

– No jednak nie uda ci się to, może odwdzięczysz mi się kiedyś w inny sposób.

Aaron rzucił na nią ostatnie tęskne spojrzenie i podążył za elfem. Gdy oddalili się zaczął:

– To niemożliwe, nie mogę w to uwierzyć. Jak ona może…? To obrzydliwe. A jednak ją kocham.

– Kochasz? – Wybuchnął śmiechem – to zwykła ladacznica, najlepiej będzie jeśli o niej zapomnisz.

– Nie mogę.

Dalej podróżowali w ciszy. Nagle Aaron został odrzucony do tyłu przez potężny biały strumień energii. Oszołomiony podniósł się. I zobaczył przed sobą trójkę elfów. W ich środku był Meraxes. Po prawicy Aeshil, a lewicy Nolan. Trójka, która najbardziej dokuczała hybrydowi. Ogień, powietrze i woda.

– Zostawcie go! – Krzyknął Varro.

– Bo co? – Odgroziła się Aeshil.

I wypuściła w ich kierunku kolejny strumień białego powietrza. Varro z łatwością zatrzymał go. Władał ziemią. Ziemia i woda, przeciwko tamtej trójki. Dość niewyrównana szansa.

– Varro, nie musisz się w to mieszać, sam sobie poradzę. – Mówił nie przekonany Aaron.

Rinhuex.

Fala niebieskiego światła poleciała, ku Aeshil. Oczy chłopca spowił kobaltowo-turkusowy kolor. Cios był na tyle potężny, że jej tarcza nie powstrzymała go. Odleciała do tyłu. I natychmiast straciła ze swej buty. Aaron zdał sobie sprawę, że jest silniejsze niż dotychczas. Czyżby przez złość?

Odpowiedziały mu dwa strumienie. Jeden niebieski, drugi czerwony. Varro zatrzymał oba, lecz na jego twarzy widać było grymas.

Aear.

Między rękoma Aarona pojawił się płynny lód. Który rozrastał się, tak, jak poprzednio ogień Meraxesa. Nagle hybryd wypuścił go ze swoich magicznych objęć. Powędrował ku trójce napastników. Meraxes nie stał bezczynny. W tym samym czasie zrobił to z ogniem. Gdy pociski zderzyły się, nastąpiła eksplozja, która odrzuciła wszystkich do tyłu. Jedna część drzew była spalona, a na kolejnej osiadł szron i lód. Varro uzdrowił siebie i przyjaciela. A następnie popędzili, uciekając przed wrogami.

– Skąd wzięła się w tobie taka moc? – Spytał zszokowany.

– To przez złość, która nakumulowała się we mnie. Varro, jesteś najmilszym elfem jakiego do tej pory poznałem, dlaczego twoja rasa, uczniowie nie trawią mnie? – Spytał na wpół przygnębiony Eril.

– To jest tak, jakby do twojej wioski ciągle przychodziły nowe osoby, a wy mielibyście ich już dość.

– No ale ty ciągle jesteś ze mną. – Bystro stwierdził chłopiec.

– Nie jestem taki jak tamci.

– To tak, jak ja u siebie w wiosce. Nikt nigdy nie mógł mi dorównać, więc czasem porzucano, albo wykorzystywano mnie, jak głupiego muła zaprzęgowego.

– Przykre.

Nagle Aaron uniósł brwi.

– Zapomniałbym, dzięki, że mi pomogłeś. Przeze mnie tylko oberwaliśmy, ale przynajmniej nie złoili nam całkowicie skóry.

– Taa… – Przytaknął – Ale następnym razem może mnie nie być w pobliżu i moja magia w żaden sposób ci nie posłuży, czy też oręż.

– Muszę sam nauczyć się bronić.

Chłopiec na moment zawahał się. Chciał wyznać po raz pierwszy od tak długiego czasu, swoje prawdziwe jestestwo.

– Nigdy nie dorównasz nam w żadnej z dziedzin sztuk wojennych.

– Mylisz się.

– Nie sądzę.

– Varro, nie wiesz czegoś o mnie.

Ten zwrócił ku niemu swoje pełne, błękitne oczy, niczym lód.

– Słyszałeś kiedyś legendę o Erilu, o tym który ma wyswobodzić wszystkich spod panowania zła? I o tym, że granica między byciem dobrym, a złym jest cienka jak miłość i nienawiść? Dobro i zło? Noc i świt?

– Każdy szanujący się elf, zna ją. Czemu zapytałeś?

– Bo widzisz… – Ciągnął niezdecydowany – ale obiecaj, że nikomu o tym nie powiesz, nawet gdyby groziło mi, albo tobie coś strasznego. Przysięgnij.

Elf odrzucił do tyłu swoje długie blond włosy, wyprostował dumnie pierś, po czym przysiągł.

– Ta przepowiednia dotyczy mnie.

W tym momencie hybryd nie wiedział, czy jego najlepszy kolega nie wybuchnie śmiechem, czy uwierzy mu. Z jego oblicza nie dało się niczego wyczytać. Wiatr powiał ciepłym powietrzem, opadłe liście podniosły się w górę, a drzewa zaskrzypiały. Wtem ów, przyjaciel, obrońca i pomocnik Aarona upadł przed nim na kolana, pochylając głowę w dół. Po plecach chłopca przeszły ciarki. Nie miał pojęcia, co on wyprawia. Czy przypadkiem nie nabija się z niego, albo czy nie modli się do swych bogów, by powstać i zabić bluźniercę.

– Proszę… Co ty… Varro… – Bełkotał Aaron.

Jego oczy zrobiły się czarne, niczym węgiel.

– Erilu, na twe rozkazy.

– Co ty robisz? Wstawaj. – Chłopiec zaczął go szarpać za tunikę i podnosić – Nie wygłupiaj się, no już. W górę, bo jeszcze ktoś zobaczy.

Ten gdyby mógł, ukłoniłby się jeszcze raz, po czym podniósł swe dumne oblicze. Nareszcie mógł zobaczyć kogoś z przepowiedni, tak dawnych, że niemal zapomnianych.

– Obiecałeś, że nikomu nie powiesz. – Ciągnął przerażony Aaron.

– I swego słowa dochowam, chyba, że narazisz mnie, mój ród, bądź bliskie mi osoby, stworzenia na hańbę, wtedy moja przysięga wygaśnie. Gorejące serce spowija mroczna czerń i staniesz się celem, na który będę polować.

– Nie mówisz poważnie prawda?

Ten niemrawie wzruszył ramionami.

– Moje słowa są prawdziwe, jak to, że słońce chowa się na zachodzie, a rodzi na wchodzie, jak to, że wiatr nigdy nie przeniesie góry, morze i oceany nie wyschną, a pustynia nie wyda plonów. Jestem gotów towarzyszyć ci i twojemu bratu i każdej osobie, jakiej zapragniesz w walce z Geadar.

W ostatnim słowie dało się słyszeć nienawiść, wzgardę pomieszaną z sercem napełnionym oddaniem Aaronowi, a jednocześnie nutę tajemniczości i podziwu.

– Jestem ci wdzięczny.

Noc robiła się coraz chłodniejsza, więc obaj postanowili udać się łóżek, by tam spokojnie przemyśleć, ostatnie wydarzenie i odpocząć po całym dniu.

Koniec
Nowa Fantastyka