- Opowiadanie: Flype - Polowanie na magów. Rozdział 1 cz.1

Polowanie na magów. Rozdział 1 cz.1

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Polowanie na magów. Rozdział 1 cz.1

Wieczór. Gęsta mgła skutecznie zasłaniała widok brudnych i obdrapanych murów blokowiska. Barczysty mężczyzna stał oparty o bramę prowadzącą do zapuszczonego, przedwojennego bloku. Z kieszeni wytartych dresów wystawała pogięta i starta pałka teleskopowa. Swym spojrzeniem omiatał pustą ulicę. Wyciągnął niedopalonego skręta i włożył go do ust. Poklepał się po kieszeniach w poszukiwaniu ognia. Wyjął pozłacaną zapalniczkę i podpalił generała. Zaciągnął się dymem i zamknął oczy. Zaczął myśleć o jutrzejszym dniu. U łysego miał być melanż, bo matka szła na noc do roboty. Zakapturzona postać wyłoniła się z mgły i weszła w bramę. Poruszała się niewiarygodnie cicho i rozmarzony dres nawet jej nie zauważył. Z uśmiechem otworzył oczy, wyobrażając sobie jutrzejszą popijawę. Zobaczył delikatny błysk noża, sunącego prosto w szyję. Mężczyzna osunął się na ziemię, chwytając obiema rękami szyję, by zatamować krwawienie, lecz cięcie dosięgło tętnicy. Zaczynał tracić czucie w rękach zabrudzonych krwią. Zrobiło mu się zimno, lecz nie martwiło go to. Wszystko zaczynało być mu obojętne. Napastnik pochylił się i zaczął przeszukiwać kieszenie ofiary. Wyciągnął wszystko co dres miał przy sobie, a następnie wyjął małą diodową latarkę i przy jej bladym, niebieskawym świetle starannie obejrzał każdą rzecz z osobna.

-K***a! To nie on.– Zaklęła pod nosem postać. Zabrała portfel i zapalniczkę denata, oraz wsadziła mu pałkę do ręki. Sprawdziła czy okolica jest pusta i zniknęła we mgle.

 

1

 

Budzik zadzwonił zrywając młodego chłopaka z łóżka. Ziewając wziął telefon do ręki i zerknął na godzinę. Była szósta trzydzieści. Położył się z powrotem do łóżka. Może jeszcze chwilę pospać. Zamknął oczy. Otworzył. Czas wstawać. Spojrzał na zegarek jeszcze raz. Ósma czterdzieści. Jak zwykle został oszukany przez własny umysł. Pośpiesznie ubrał się we wczorajsze ciuchy. Na dwie pierwsze lekcje nie dojedzie, ale przynajmniej na WF zdąży. Łapiąc plecak wybiegł z domu. Dotarcie do szkoły nie było tak łatwe jak je zaplanował. Wpadł w korki. Mógł jednak poczekać na tramwaj. Po godzinie powolnej jazdy wszedł do szkoły. Szatnia była zamknięta, więc będzie musiał zaczekać do przerwy. Życie licealisty jest trudne. Po przerwie dołączył do reszty klasy. Właściwie to nie dołączył, tylko stał z boku. Nie miał w szkole przyjaciół. Nie potrafił znaleźć wspólnego języka z innymi ludźmi. Był uważany za dziwaka, bo nie interesował się sportem, nie przeglądał stron z memami, oraz nie słuchał rapu jak reszta jego rówieśników. Siedział na parapecie, czytając książkę z gatunku fantasy. Nie była szczególnie porywająca, ale jakoś dało się ją czytać. Zadzwonił dzwonek, więc zamknął lekturę i powlókł się do sali. Zajmował trzecią od końca ławkę przy oknie. Chciałby móc siadać w ostatniej, jednak takie miejsca zajmowali ,,ci fajni". On nie był fajny. Właściwie to nikt w klasie go nie znał. Nie przeszkadzało mu to, a nawet cieszyło, gdyż mógł cieszyć się spokojem. Z tego powodu sam również nie zawierał znajomości. Lekcja polskiego była wyjątkowo nudna. Z ochotą wyjścia z sali wpatrywał się w otwarte okno, jakby szukał czegoś specjalnego. Wtem przechodząca ulicą dziewczyna zaczęła wspinać się po szkolnej bramie. Właściwie to ją przeskoczyła, bowiem pokonała przeszkodę szybko i bez wysiłku. Powolnym krokiem podeszła pod mury ściany i zaczęła rozglądać się po oknach. Jej wzrok zatrzymał się na nim. Wyjęła kartkę papieru, z której zrobiła samolot i posłała w jego stronę. Papier, kręcąc piruety w powietrzu, wylądował mu na ławce. Spojrzał na dziewczynę, lecz jej już nie było. Rozwinął kartkę. Był na niej napis ,,Przyjdź dzisiaj o dwudziestej pierwszej do pobliskiego parku. Przy fontannie." Zaśmiał się pod nosem. Kto miałby go zaprosić, jeżeli nikt go nie lubi. To pewnie jakaś pomyłka, pomyślał.

 

 

Co to za spanie na lekcji?!!- Zobaczył przed sobą rozwścieczoną polonistkę, stare, niespełnione życiowo babsko, które zawsze szuka okazji do zepsucia komuś humoru. Zwykle koncentrowała się na klasowej elicie siedzącej z tyłu, a jego zostawiała w spokoju. Dzisiaj musiał coś przeskrobać. Tylko co, nic przecież nie zrobił. W całej klasie rozlegały się tłumione śmiechy. Co się do cholery stało? Jutro mają przyjść twoi rodzice!- Wydarła się nauczycielka. Ale o co chodzi?– Odpowiedział, lekko zaspanym głosem. Nikt nie będzie zasypiać na mojej lekcji! Wynocha z klasy!- Podsumowała wypowiedź chwytając mu torbę i wyrzucając ją przez uchylone drzwi na korytarz. Ku uciesze klasy powłóczył się w stronę wyjścia. A więc ta dziewczyna była tylko snem. To by się zgadzało, bo kto zainteresowałby się jego istnieniem. Nie ma sensu zostać dłużej w szkole. Postanowił wrócić przez centrum, więc skierował się w stronę metra. Sięgnął do kieszeni po portfel z kartą miejską. Ręką wymacał zwiniętą kartkę papieru. Z zaproszeniem do parku. Ogarnęło go przerażenie. Skąd miał ten zwitek papieru, jeśli to wszystko było snem. Co jest grane? Czuł się jak bohater z jakiejś książki, albo człowiek z Matrixa. W drodze do domu zastanawiał się czy pójść wieczorem do parku. Czy to jest dla niego bezpieczne? Nie wie od kogo jest ta wiadomość, nie wie skąd wzięła się w jego kieszeni. Nie wie kto będzie czekał na miejscu spotkania. Może ta dziewczyna, a może… Może pięciu dresików czekających na takiego frajera jak on. Wszedł do domu. Rodzice wyjechali do Irlandii na zarobek, więc mieszkał sam. Średnio raz na tydzień odwiedzała go babcia, aby skontrolować czy w domu jest porządek. W przeciwnym razie czekałaby go przeprowadzka. Mieszkanie z babcią miałoby swoje zalety, jak na przykład ciepły obiad po przyjściu ze szkoły, lecz wiązałoby się z przeważającą liczbą utrudnień w życiu, chociażby w postaci konieczności chodzenia spać po dwudziestej pierwszej. Właśnie. Dwudziesta pierwsza. Spotkanie w parku. Nie wiedział już co ma zrobić. Z jednej strony lepiej zrobić i żałować, niż żałować, że się nie zrobiło. Ale z drugiej życie ma się tylko jedno… Trzeba o nie dbać. Nie idę. Nie będę ryzykował, cała ta sprawa mi śmierdzi, stwierdził po gruntownym namyśle. Włączył muzykę, położył się na łóżku i zaczął czytać książkę. Nie mógł się skoncentrować, zmienił więc piosenkę na spokojniejszą i ściszył. Mimo to dzisiejsze wydarzenie wytrąciło go z równowagi. Wbrew wcześniejszym rozmyślaniom postanowił pójść do parku. Ale tylko zobaczyć, bo nie podejdzie do nikogo. Stanie z boku i będzie obserwował. To będzie najrozsądniejsze. Zjadł szybki posiłek, który nie dało nazwać się obiadem, ponieważ składał się on z chleba maczanego w musztardzie. Nic innego nie miał w domu. Ubrał się w możliwie jak najpospolitszą bluzę i proste jeansy, założył czarną czapkę i wyszedł. Do parku miał trzydzieści minut drogi, lecz wysiadł przystanek wcześniej, aby uniknąć ewentualnej obserwacji. Zaczynał zdawać sobie sprawę, że zaczyna popadać w jakąś paranoję. Dotarł pod ogrodzenie parku. Liście drzew powoli zaczynały się odbarwiać. Po niezwykle ciepłym lecie zaczynała wkraczać jesień. Ale do deszczowych i szarych dni jeszcze długi okres. Okres pełen złocistych i czerwonych liści spadających z nieba niczym deszcz czystego złota. Uwielbiał wczesną jesień. Napawała go optymizmem, który pomagał mu przetrwać znienawidzoną zimę. Stanął przy bramie. Przeszył go dreszcz. Czuł się, jakby ktoś go obserwował. Starając się ukryć zdenerwowanie, przeszedł przez bramę i wmieszał się w spory jak na ten park tłum ludzi, którzy przyszli tu na mały koncert związany z ostatnim dniem lata. Chociaż było już późno, pełno było jeszcze sprzedawców waty cukrowej, handlarzy okazjonalnym badziewiem i balonami, a przede wszystkim pełno zakochanych par polokowanych na ławkach, oraz siedzących między drzewami. Przez tłumek i hałasy miejsce straciło na romantyczności, ale im widać to nie przeszkadzało. Odszedł od kłębiących się przy stoisku ze smażoną kiełbasą ludzi, aby mieć lepszy widok na fontannę. Spojrzał na zegarek. Dwudziesta pięćdziesiąt siedem, a wokół fontanny było pusto. Zrobili go w konia. Mógł się tego spodziewać. Pewnie ktoś z klasy tak go wystawił. Włożył mu tą kartkę gdy usnął. Zrezygnowany i zły na siebie odwrócił się i zaczął iść w stronę przystanku. Spojrzał na zegarek. Równo dwudziesta pierwsza. Odwrócił się ostatni raz. Na murku od fontanny siedziała dziewczyna, którą widział przez okno. A więc jednak to była rzeczywistość. Przestraszył się nie na żarty. Przyspieszył kroku i udał się na przystanek. Cały czas czuł się obserwowany. To paskudne uczucie nie zniknęło nawet, gdy zamknął się na cztery spusty w domu. Położył się spać. Może jutrzejszy dzień będzie normalny…

 

 

BIP! BIP! BIBIBIBIBIBIBIBI!!!

Cholerny budzik! Zerwał się z łóżka. Nie może znowu zaspać. Ubrał się. Sprawdził czy jest dobrze spakowany. Nie był. Włożył książki na dzisiejsze lekcje. Plecak ważył chyba z dziesięć kilo, ale to normalność dla ucznia. Wyszedł z domu. Miał jeszcze sporo czasu, ale mimo wszystko poszedł na przystanek tramwajowy. Do szkoły dotarł o siódmej dwadzieścia. W sam raz na poczytanie książki. Usiadł na swoim ulubionym miejscu na parapecie, tuż obok sali od polskiego. Wyjął sobie książkę. Jako zakładka wetknięta była wiadomość od nieznajomej. Zwinął ją i rzucił do kosza. Nie trafił, ale się tym nie przejął. Pogrążył się w lekturze. Nie radził sobie w szkole najgorzej, ale do wybitnych nie należał. Nie musiał martwić się o poprawki, ale nikt nie dał by go do czołówki klasy. Większość nauczycieli nie zwracało na niego uwagi. Siedział przy oknie, zwykle pochylony to nad zadaniem, to nad książką, i nie stwarzał problemów. Gdy wywoływano go do tablicy, wykonywał zadanie. Cieszył się ze swojej przeciętności, ale jednocześnie odczuwał pustkę. Był samotnikiem, którym nie interesował się nikt. Do wczoraj. Lekcje mijały powoli, ale spokojnie. Nie było żadnych sprawdzianów, a odpytywania uniknął. Prawdopodobnie był najrzadziej pytaną osobą, bo nie rzucał się w oczy. Przyszedł czas na lekcję polskiego. To właśnie na polskim się to stało. Ale to było tylko raz. Nie przyszedł. To się już pewnie nigdy nie powtórzy. Nauczycielka weszła do klasy niczym rozpędzony byk. Pierwsze co zrobiła to uderzyła trzykrotnie dziennikiem o biurko, by uciszyć klasę. Nie pomogło, natomiast dziennik był w kawałkach. Nie przeszkadzało jej to w kontynuowaniu lekcji. Lekcji tak samo nudnej jak wszystkie poprzednie. Lubił czytać. Choć jego ulubionym gatunkiem było fantasy, najlepiej dark fantasy lub heroic fantasy, to nie pogardził dobrą książką z innego gatunku. Lubił też książki historyczne. Ale ten belfer miał talent do zniechęcania. Skutecznie sprawiał, że polski stawał się najgorszym ze wszystkich przedmiotów. Dzisiaj omawiała Pieśń o Rolandzie. Czytał ten utwór wcześniej. Kompletnie nie zgadzał się z nauczycielką, która, jak mu się wydawało, czytała zupełnie inny tekst. Znudzony lekcją wyjął kartkę i zaczął rysować. Nie był w tym dobry, lecz sprawiało mu to przyjemność. Miał pecha. Rozeźlona nauczycielka dojrzała jego pracę na lekcji. Postawiła mu jedynkę i uwagę do dziennika. Zewsząd słychać było szyderstwa. Rozgoryczony wyjrzał przez okno. Pogoda była dziś brzydka. Niebo spowite było ciemnymi chmurami i słychać było rzadki stukot dużych deszczowych kropli. Był bardzo senny. Gdy powoli zaczęły mu się zamykać powieki, ocucił go podmuch chłodnego wiatru, który wdarł się do sali porywając zeszyty i kartki ze zniszczonego dziennika do góry. Nauczycielka bezskutecznie próbowała łapać strony. Wyjrzał przez okno. Na drzewie siedziała ona. Dziewczyna z wczoraj. Spojrzała się w jego stronę i uśmiechając się, puściła ku niemu papierowy samolot, który niesiony przez wiatr, znów bezbłędnie wylądował przed nim na ławce. Wiatr nasilił się i zaczął wyrzucać w powietrze podręczniki oraz inne książki z otwartych plecaków. Zamknij to okno!- Krzyknęła nauczycielka. Gdy odwrócił się, by spełnić polecenie tajemniczej dziewczyny już nie było. W klasie panował totalny chaos. Każdy zaczął biegać po sali w poszukiwaniu swoich rzeczy. Szybko wsunął samolocik do kieszeni. Później zobaczy co było napisane.

 

 

,,Byłeś w parku, ale nie podszedłeś. Przyjdź dzisiaj o tej samej porze. To bardzo ważne." przeczytał wracając ze szkoły. Gdy wysiadał z tramwaju minęło go dwóch groźnie wyglądających typków, którzy przyglądali mu się uważnie. To wszystko zaczynało być naprawdę chore. Pójdzie dzisiaj do parku i dowie się wszystkiego. Wszedł do domu i położył się na łóżku. Zza okna słychać było krople nieustannie uderzające o parapet. Lało od rana…

 

***

 

Przez wyludnioną uliczkę szła skutecznie owinięta w szary płaszcz postać. Była drobnej postawy, a ruchy pełne kociej zwinności wskazywały, iż ćwiczy gimnastykę lub taniec. Szła przed siebie patrząc się w wyświetlacz telefonu. Aparat zabrzęczał. Postać rzuciła się biegiem, cudem unikając przejechania przez sunące po mokrej szosie auta. Pośpiech sprawił, iż musiała odrzucić swoje odzienie do tyłu. Odsłoniło to jej figurę, która nie mogła nie należeć do przedstawiciela płci pięknej. Jednak było w niej coś dziwnego. Jej chłodne spojrzenie sprawiało, że nieliczni ludzie jacy mieli pecha iść na piechotę w ten deszczowy wieczór schodzili jej z drogi. Jej lekki, ale pewny i zdecydowany krok, oraz blade oblicze wzmacniały bijące od niej uczucie zimna. Telefon zadzwonił raz jeszcze. Zerknęła na niego uśmiechając się ponuro. Miała kolejny cel.

 

***

 

Zbliżała się wyznaczona godzina. Wstał z łóżka, ubrał się i wyszedł zdeterminowany by dowiedzieć się o co chodzi. Wyszedł z bloku. Deszcz wzmógł się. Wrócił się po parasol. Nie lubił parasoli, wolałby nieprzemakalną kurtkę, ale jest na nią za ciepło. W domu wziął jeszcze scyzoryk. Na wszelki wypadek. Z pośpiechu zapomniał zamknąć domu. Ruszył biegiem, aby zdążyć na tramwaj. Na przystanku było tłoczno. Na tramwaj, równie zatłoczony co przystanek, czekał niespełna piętnaście minut. Traf chciał, że wszyscy postanowili do niego wsiąść. Gdy przeładowany tramwaj ruszył, ludzie w nim zgromadzeniu powpadali na siebie. Czuł, że unosi się nad ziemią. W tym tłoku porwano mu parasolkę. Trudno. I tak się zacinała. Dojechał na przystanek przy parku. Tym razem nie ukrywał się specjalnie. Był zdeterminowany. Zanim doszedł na wyznaczone miejsce był już całkiem mokry. Spojrzał na zegarek. Była dwudziesta trzydzieści trzy. Trochę sobie poczeka. A więc zdecydowałeś się jednak przyjść?– usłyszał za plecami. W samym środku fontanny stała dziewczyna. Ta dziewczyna.

-Czemu stoisz w wodzie?– zapytał.

-A jakie to ma znaczenie. I tak jest przecież mokro.– Odpowiedziała z uśmiechem na twarzy. Przysiadła się do niego i zaczęła wyciskać ubranie z wody.

-Czy my się znamy? Czemu chciałaś się ze mną spotkać?– zapytał.

-Zadajesz same pytania. Ale masz rację należą ci się wyjaśnienia. Jesteś w niebezpieczeństwie. Ale tutaj nie powinniśmy rozmawiać. Choć ze mną.

-A jeśli nie zechcę?

-To znaczy, że oboje marnujemy czas, a ja mogę uratować życie komuś innemu… Idziesz czy nie?

-Jak to ratować życie? W jaki sposób? Przed czym?

-Jeżeli pójdziesz to się dowiesz.-Powiedziała wstając z ławeczki.– To twoja ostatnia szansa. Więcej już się nie spotkamy. Zresztą pewnie z nikim się nie spotkasz.– Zaczęła iść powoli.– No to jak?– zapytała uśmiechając się słodko.

Ta dziewczyna była dziwna. Ba! Bardzo dziwna. Ale coś w nim mówiło mu aby za nią poszedł. Jeżeli od tego ma zależeć jego życie, w co szczerze wątpił. Wstał i do niej dołączył.

 

***

 

Weszła do blokowiska, gdzie znajdował się jej cel. Szybko, acz bezszelestnie dotarła pod drzwi. Były otwarte. Weszła niepostrzeżenie. Ale dom był pusty. Na białych ścianach wisiało kilka zdjęć. Przyjrzała im się. Definitywnie jest to mieszkanie tej osoby. Rozejrzała się. Wszystko w pokojach było na swoim miejscu, a więc nie uciekał w pośpiechu. Czyli nie wie, że jest następny. Postanowiła się trochę rozejrzeć.

 

***

 

Wyprowadziła go z parku cały czas milcząc. Szli przez dość wyludnione stare blokowiska. Zaczynały go boleć nogi. Przeszli już jakieś pięć kilometrów. Czy nie mogą wsiąść do jakiego autobusu?

-A może podjedziemy tramwajem?– zapytał.

-Nie to zbyt ryzykowne. Specjalnie idziemy pustymi drogami, aby nie mogli nas wyśledzić.

-Wyśledzić? Kto?

-Jak dojdziemy wszystkiego się dowiesz. Powiemy ci o wszystkim.

A więc nie jest sama. To wszystko podobało mu się coraz mniej. W sumie to nie podobało mu się od początku.

-A więc jest was wielu! Prowadzisz mnie nie wiadomo gdzie, do miejsca gdzie czekają na ciebie twoi koledzy, a ja mam iść jak to ciele za tobą, bo powiedziałaś, że moje życie jest w niebezpieczeństwie? I ja mam w to uwierzyć?

-Tak.

Ta krótka odpowiedź kompletnie go zamurowała. Nie próbowała się tłumaczyć, wyjaśnić. Po prostu szła. A on miał przeczucie, że mimo wszystko postępuje właściwie idąc wraz z nią.

-A daleko jeszcze?– Zapytał zmieniając temat.

-Na Pradze– odpowiedziała zwięźle.

-Co? Przecież jesteśmy po nie tej stronie Wisły!- krzyknął!- A może i rzekę przepłyniemy wpław.

-Jeżeli masz taką ochotę… Ja wolę iść mostem– powiedziała.– A ty jak chcesz.

-Kim ty w ogóle jesteś?

-To zależy dla kogo. Jak dla ciebie, to na razie jestem tylko dziewczyną, która cię zaczepiła.

-Ładne zaczepiła. Ja bym to nazwał inaczej.

-A jak? Według mnie to dość dobrze dobrane słowo. Poza tym to ty zdecydowałeś się iść za mną, więc to tylko twoja decyzja.

Szli przez kolejne dwie godziny. Zrobiło się już ciemno. Teoretycznie powinien wrócić do domu i iść spać, ale jest piątek, więc nie musi rano wstawać. Mijali po drodze głuche ulice, wystrzegając się tych na których wciąż panował wzmożony ruch. Po przekroczeniu mostu dziewczyna przyspieszyła. Bolały go nogi, był pewien, że dorobił się odcisków.

-Jesteśmy prawie na miejscu.-Oznajmiła nareszcie. Nie odzywała się przez całą drogę.

-Strasznie rozmowna jesteś.

-Nie mamy o czym rozmawiać. Jeszcze. Jak dojdziemy to się nasłuchasz.

-Nie mogę już się doczekać. -Stwierdził zniecierpliwiony.

 

Weszli do starej kamienicy z obdrapanymi z tynku ścianami. Pomknęła szybkim krokiem do piwnicy. Wolniej, uważając aby nie przewrócić się po ciemku starał się za nią podążyć. Otworzyła drzwi.

-Jesteś wreszcie– rozbrzmiał gruby męski głos.– Przyprowadziłaś go?

-Tak!

-No w końcu! Ja nie rozumiem co tak długo ci zeszło z tym patałachem.-Zabrzmiał ktoś z końca pokoju.

Wgramolił się do piwniczki, potykając się w progu i mało co nie gubiąc zębów. W środku było bardzo czysto, jak na przedwojenny budynek.

-Oj zapomnieliśmy uprzedzić o stopniu.

-Spoko. Prawie się zabiłem, ale co tam. Z tego co słyszałem to i tak mam umrzeć, więc co za różnica w jaki sposób.

-Skoro tu przyszedłeś, to poczyniłeś pierwszy krok, aby nie umrzeć.-Odpowiedział siedzący na fotelu mężczyzna. Był raczej młody, około dwudziestki. Może trochę starszy. Ubrany był w wyglądający na stary, acz zadbany dziewiętnastowieczny płaszcz.– Jesteś tu, a więc przeżyjesz.

-A możecie mi powiedzieć o co w tym wszystkim chodzi?

-Coś ty z choinki się urwał? Czuć od ciebie magią na kilometry!-Wykrzyknęła postać siedząca w rogu pokoju. Wyglądał na typowego punka.

-CZYM?

-Magią. Wybacz mu, zawsze jest taki w gorącej wodzie kąpany. Jak już mój kolega powiedział, jesteś obdarzony aurą magiczną. I to silną. Dlatego też jesteś w niebezpieczeństwie. Będą cie szukać, albo już szukają.

-Kto? I dlaczego? Nie rozumiem. Bredzicie coś o jakiejś magii, jakby ona istniała naprawdę. Ludzie co wy wciągacie?

-Uspokój się. Jesteśmy całkowicie poważni.– Wysunął rękę z płaszcza, ułożył dłoń w skomplikowaną pozycję. Ręka zaczynała stopniowo lśnić błękitnym światłem, które pulsując nasilało się. Po chwili oderwało się od ręki i unosiło się około pięć centymetrów nad nią. Utworzyło kulę, która stopniowo kondensowała się, aż zaczęła przybierać inne kształty. Uformowało się z niej coś na kształt strzały. Wykonał kolejny gest ręką, a pocisk poszybował błyskawicznie w stronę ściany odłupując kawałek tynku i osmalając ścianę w promieniu pół metra.

-Co to było? Jak to zrobiłeś?– Zapytał z niedowierzaniem.

-To właśnie była magia. Mistyczna energia, która jest powierzona nielicznym. Mistyczna energia której posiadacze byli w stanie zmieniać bieg historii. Mistyczna energia która była we władaniu wielkich kapłanów, szamanów, uzdrowicieli, cudotwórców i sztukmistrzów. A wreszcie, mistyczna energia za którą ginęli ludzie. I wciąż giną. I prawdopodobnie ginąć będą nadal, chyba że świat się zakończy, albo wszyscy magowie wyrżną się nawzajem, ale wtedy tylko do momentu gdy jakiś samouk dojdzie do potęgi na tyle dużej aby zmaterializować taki pocisk i nie rozpęta nowej wojny. W której znowu zaczną ginąć ludzie. Bo człowiek już taki jest, że gdy poczuje siłę, to będzie dążył do władzy.

-Więc jestem na celowniku innych magów? W takim razie dlaczego WY chcecie mi pomóc?

-To nie do końca tak. My pomożemy tobie, a ty pomożesz nam. Samotnie jesteśmy zbyt słabi by się przed nimi bronić.

-Im? Kim oni są?

-To duża organizacja. Na jej czele stoi pewnie jakiś silny mag, który pomiata innymi, mniej zdolnymi. Ma również pod kontrolą zabójców– antymagów, którzy są potomkami albo uczniami inkwizycji. Tej prawdziwej, która zabijała większość magów w okresie średniowiecza. Nadal istnieją, ale nie są już tak gorliwi jak dawniej. Natomiast antymagowie, skuszeni wizją świata zdominowanego przez jedną osobę, mając obiecane stanowisko w nowym porządku chętnie przystają na propozycję. Wymyśli sobie taki jeden, że zacznie panować nad światem i zaraz zaczynają ginąć niewinni. Nie chcemy im się przeciwstawić. Nie mamy z nimi szans. Jest ich wielu. Chcemy przeżyć. Ale żeby przeżyć musimy walczyć.

-A ja mam walczyć razem z wami? Nawet was nie znam, nie wiem kim jesteście.

-To w swoim czasie. Jeżeli oczywiście do nas dołączysz. I nie będę cię oszukiwał. Bez nas zginiesz.

Jeżeli jeszcze nie wpadli na twój trop, to wpadną niebawem. Moc wyzwala się często podczas dorastania, tak jak w twoim przypadku. Od kilku dni zacząłeś silnie emanować energią. Można by powiedzieć, że zostawiasz po sobie zapach. Bardzo mocny, ale do wyczucia tylko przez osoby, które potrafią magię poczuć. Do niczego cię nie zmuszam, ale nie wiem czy ktoś inny wyciągnie do ciebie rękę. Chyba że z nożem.

-Ja w to nie wierzę. To jakieś bzdury, to wszystko nie może być prawdziwe! Dziękuję dobranoc!

-Jak tam chcesz. Dajemy ci czas do jutra. Będziemy tu czekać. Jeśli zmienisz zdanie to przyjdź.

 

Wyszedł z piwnicy. Nie przeszedł połowy korytarza, gdy uderzył go charakterystyczny zapach stęchlizny i mysich odchodów. W budynku trwała gdzieś libacja. Poszedł na przystanek autobusowy. Do następnego nocnego całe czterdzieści minut. Postanowił przejść się do następnego przystanku. Zastanawiał się co ma o tym wszystkim myśleć. Doszedł na kolejny postój autobusów na pięć minut przed pojazdem. Ta linia jechała prosto pod jego dom. Wszedł do bloku. Winda była nieczynna. Zasapany wszedł na siódme piętro. Drzwi do jego domu były otwarte. Wszedł ostrożnie. W całym mieszkaniu panowała kompletna demolka. Wszystkie rzeczy leżały porozwalane po podłodze. Usiadł na kawałku podłogi, gdzie nie leżał żaden przedmiot. Czy to co mówili to prawda? Tylko co, jeśli to oni zrobili? Jeżeli to wszystko jest ukartowane. Jeżeli to oni chcą mi zrobić krzywdę? Nie wiedział już nic. W przeciągu dwóch dni jego życie zmieniło się, a on znalazł się pośrodku czegoś, czego nie umiał inaczej określić, jak wielkim gównem. Nie był pewien niczego. Jego dotychczas stateczne i spokojne życie zostało zniszczone. Był w niebezpieczeństwie, a nie wiedział nawet z której strony owo niebezpieczeństwo jest. Spojrzał na zegarek. Była czwarta nad ranem. Położył się do łóżka, uprzednio zrzuciwszy z niego stertę jego osobistych rzeczy. Zamknął oczy. Potrzebował snu. Sen jednak nie przyszedł. Tłukł się po łóżku. Bał się. Nasłuchiwał. Cisza. Ktokolwiek tu był, poszedł. Ale wróci. Na pewno. Nie był tu aby ukraść. Nic cennego nie zginęło. Musi tam iść. Musi się zgodzić. Może robi źle, ale nie widzi innego sposobu.

Ubrał się i wybiegł. Tym razem wrócił się i zamknął drzwi.

 

 

 

 

 

P.S.

To moja pierwsza dobrowolna praca pisemna. Proszę o jak najbardziej konstruktywną krytykę.

Filip "Flype" Dębowski

Koniec

Komentarze

Wyciągnął wszystko co dres miał przy sobie - dres to imię, osoba? Takie odniosłem wrażenie. Inaczej sformułowałbym to zdanie.

Więcej światła w tekście, jak mówi Jakub. Chwilami to opowiadanie przypomina granit. Przerwy i akapity! To na początek. Pozdr.

Dres jako skrót/synonim dresiarza, czyli osoba. Może faktycznie akapitów jest za mało, postaram się dawać ich więcej.

To pierwsze odczucie czytelnika - akapity.

Jako tako. Nie zauważyłem błędów gramatycznych i składniowych. Trochę za krótkie zdania, choć początkującym właśnie radzi się je pisac. Co do samej historii, to takich napisano tysiące.

Blokowisko liter. Nużące i męczące. Zdołałem przeczytać dwa pierwsze akapity, które wyglądają mi bardziej na szkic tekstu literackiego, niż na literaturę. "wstał, wszedł, wyszedł, jechał, spóźnił się" itd.
Przeskoczyłem do dialogów. Też nie zdzierżyłem długo.
Nie wiem, może zmęczony jestem pracą i czytaniem, ale ten tekst nuży mnie i usypia. Przerób go, urozmaić jakoś, rozbij te bloki literowe na mniejsze kawałki. Dialogom przydałoby się trochę więcej życia.
Takie są moje ogólne odczucia.
Jednak, ponieważ i tak odstajesz pozytywnie od wielu początkujących twórców, dam ci 3.

omiatał/Wyciągnął/włożył/Poklepał/Wyją/podpalił/Zaciągnął/zamknął/Zaczął - bardzo usypiająca monotonia, przydałoby się trochę zróżnicowania

U łysego miał być melanż, bo matka szła na noc do roboty. Zakapturzona postać wyłoniła się z mgły i weszła w bramę. Poruszała się niewiarygodnie cicho i rozmarzony dres nawet jej nie zauważył.  - dres, dres, dres, a potem sru - zakapturzona postać, i w tym miejscu powinieneś zrobić akapit, bo to zdanie nijak nie łaczy się z poprzednimi

A dalej typowe podstawowe błędy: zaimkoza, wodolejstwo, skakanie po podmiotach utrudniajace zrozumienie tekstu, błędy interpunkcyjne, no i niestety sztampa... 

www.portal.herbatkauheleny.pl

Nowa Fantastyka