- Opowiadanie: eMBe - Niezwyczajna Zuzanna

Niezwyczajna Zuzanna

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Niezwyczajna Zuzanna

Poczekalnia, w której siedziała Zuzanna ani trochę nie nasuwała na myśl, że jest się w budynku AZONu. Agencja Zdolności Operacyjnych Niezwyczajnych, brzmi komicznie jak się dłużej zastanowić, pomyślała coraz bardziej zniecierpliwiona. Wielkimi brązowymi oczami co chwilę patrzyła na komórkę sprawdzając godzinę. Wierciła się na niewygodnym krześle poprawiając ciemnobrązowe włosy. Ale tu jest gorąco, powtarzała w myślach. Czekała na rozmowę podczas, której poinformują ją czy dostała się do tej elitarnej jednostki. Przeszła już przez piąć etapów, a po tej rozmowie dowie się czy jest w niebie czy w piekle. Jeśli po tym wszystkim, postawią na mnie krzyżyk, chyba zacznę współpracę z terrorystami, jej myśli krążyły wokół tej pracy zdecydowanie od zbyt dawna. Poświęciła już prawie rok dla tej jednostki, choć nawet jeszcze w niej nie jest. Zaczęła chodzić regularnie na siłownie i basen, choć zawsze uważała, że gdyby była stworzona do pływania to miałaby płetwy. Trzymała się nawet specjalnie wyznaczonej diety! Musiała porzucić swoją poprzednią pracę, by mieć czas na zgłębianie tajników wywiadu, kontrwywiadu i tak dalej. Uczyła się o swoich zdolnościach i musiała je trenować. Chodziła na wykłady, szkolenia i różne inne zajęcia. Pisała raporty o swoich postępach i miała już po dziurki w nosie zapamiętywania wszystkich przepisów. Była zdolna, nadawała się i wiedziała o tym, tylko czy ci bufoni to dostrzegą.

Czekała zdecydowanie za długo, już od dwudziestu minut bezczynnie siedzi w tej poczekalni i nikt nawet nie raczył jej poinformować kiedy ktoś z nią porozmawiać.

 

– Proszę usiąść i poczekać – usłyszała tylko od, niemłodej i typowej jak zauważyła zgryźliwie, sekretarki rzucającej groźne spojrzenie spod czoła.

 

Więc czekała. Była już zmęczona tym wszystkim. Całe dotychczasowe życie podporządkowała tej rekrutacji. Nie cierpiała studiów, ale paradoksalnie to tam zaproponowano jej rekrutacje do AZONu. Okazało się, że profesorowie choć sprawiający wrażenie stetryczałych, jednak dostrzegli wybitną personę. Zgłosili Zuzannę do bazy potencjalnych rekrutów bez informowania o tym zainteresowanej. Po jakimś czasie dostali odpowiedź zwrotną i dopiero wtedy raczyli ją poinformować o wszystkim. Przyszła na pierwsze spotkanie i dalej wszystko potoczyło się równie gładko jak głowy kolejnych żon Henryka VIII. Miała ogromne nadzieje związane z tą pracą. Nie lubiła ludzi, ale lubiła ich rozszyfrowywać i najoględniej mówiąc, chciała czynić dobro.

 

A teraz czekała tu już od dwudziestu pięciu minut i nie mogła wysiedzieć. Owszem była spóźniona, umówili się z nią o równo o dziewiątej, a przyszła spóźniona raptem siedem minut po dziewiątej, przecież nie stała się taka wielka tragedia! I skoro rozmowa miała być o dziewiątej zero-zero, jak dosadnie powiedziano jej przez telefon, to osoba odpowiedzialna za rekrutacje powinna być na miejscu, co innego mogła wymyśleć do roboty w ciągu tych siedmiu minut? Była już dziewiąta czterdzieści. Wydarzenia z poranka były tak dramatyczne, że dopiero teraz zaczęła się zastanawiać nad powodem swojego spóźnienia.

 

Słońce dopiero wspinało się na niebie. Była siódma trzydzieści. Zuzanna nie cierpiała wcześnie wstawać, ale postanowiła, że tym razem na pewno się nie spóźni i wyszła dużo wcześniej. Najwyżej pochodzę po okolicy, gdy dojadę za wcześnie, pomyślała i miała nadzieję tak uczynić – uwielbiała spacerować. Zwłaszcza po Mokotowie dokąd teraz podążała. Zastanawiała się czy nie jest ubrana zbyt elegancko; czarna marynarka, elegancka spódnica, biała bluzka, ale doszła do wniosku, że ma teraz ważniejsze sprawy na głowie, jak choćby zastanowić się co jeśli ostatecznie ją odrzucą. Tramwaj mknął hipnotycznie po torach, słuchała swojej ulubionej piosenki, którą puszczała raz po raz.

 

Gdy wchodzę na kamienne schody

Zaczepia mnie pijanych meneli wielu

Jutro spotkają się w kościele

 

Polska

Mieszkam w Polsce

Mieszkam w Polsce

Mieszkam tu, tu, tu, tu

 

Nuciła w głowie, a może i nawet pod nosem bo co jakiś czas ktoś w tramwaju na nią zerkał. Choć pewnie też dlatego, że wewnątrz siebie tańczyła i prawdopodobnie pewne tego objawy uzewnętrzniały się. Taka piosenka powinna napełniać odpowiednio patriotycznym duchem przed rozmową w agencji, która jakby nie patrzeć strzeże Rzeczypospolitej. O wiele lepiej poczuła się z tą myślą.

 

Nagle na którymś przystanku, już całkiem niedaleko miejsca, w którym miała wysiadać, do tramwaju wszedł mężczyzna. Nie chodziło o to, że był atrakcyjny czy specyficzny. Wręcz przeciwnie, za wszelką cenę chciał się wmieszać w tłum warszawiaków jadących do pracy. Ale ona dobrze wiedziała, że nie jest to jakiś kolejny facet jadący spędzić osiem godzin przy biurku. Blond włosy, pokaźna broda, zielone oczy, twarz prostego biurokraty. Ubrany elegancko, jednak niezbyt ekskluzywnie. Brązowy garnitur i do tego lekki szary płaszcz. Najważniejsze jednak było co innego, ten facet był iluzjonistą i to jakim! Postanowił ukryć torbę przewieszoną przez ramię, najpewniej na dokumenty, a sądząc po tym ile pracy włożył w jej ukrycie, bardzo ważne dokumenty. Iluzja była wykonana perfekcyjnie, nic nie sugerowało, że on coś niesie. Przez myśl przeszło jej, że może to kolejna próba, ale zachowanie tego mężczyzny wskazywało, że jest inaczej. Był szczerze zaangażowany w rolę, której nie znała.

 

Przechodziła już podobną próbę, w tłumie miała odszukać człowieka, który również był iluzjonistą. Tamten jednak był w jej mniemaniu amatorem. Miała ogromny dar, potrafiła wyczuć nawet minimalne oznaki iluzji czy innych sztuczek, a iluzja tamtego była wręcz krzykiem: Halo! Ja mam tutaj coś do ukrycia! Tu jestem!

 

Zaczął dzwonić jego telefon. Odebrał go i ponownie rozpostarł iluzję, jego rozmowa dla innych pasażerów była niczym innym, niż umawianiem się na lunch. Lunch – szpaner, pomyślała złośliwie. Jednak słyszała prawdziwą rozmowę, mężczyzna pytał się rozmówcy czy był śledzony, sam potwierdził, że on nie ma ogona i dodał, że ma te dokumenty, o których rozmawiali i „Dziad" już dziś ma przedstawić decyzję, a rozmówca chce by była ona po jego myśli. Nie miała pojęcia o kim rozmawiają, ale wiedziała, że to coś ważnego.

 

Mężczyzna wysiadł na następnym przystanku. W ostatnim momencie wyskoczyła z tramwaju, jak zwykle poddając się impulsowi. Ruszyła za swoim celem przez światła, na szczęście bardzo dużo ludzi przechodziło razem z nimi. Zaraz za przejściem skręcił w lewo i nawet się obejrzał za siebie, w tym momencie ona udawała, że szuka jakiejś piosenki w swoim odtwarzaczu mp3. Przyśpieszył kroku, często się rozglądał, zatrzymywał i w pewnym momencie zmienił stronę ulicy i tak idąc w tym samym kierunku. Koło sklepu jubilerskiego spotkał innego mężczyznę. Kruczoczarne włosy, krzaczaste brwi, ciemna karnacja, barczysty – jakiś przybysz z Kaukazu! Zawyrokowała w myślach, ale od razu skarciła się, że to być może było trochę rasistowskie i postanowiła, że póki co nie będzie wyciągać pochopnych wniosków. Takich jak na przykład to, że ten facet jest członkiem jakiejś kaukaskiej mafii. Ten też był iluzjonistą i można po nim spodziewać się pewnie innych sztuczek, w końcu sprawił, że zwykli przechodnie nikogo nie widzieli, po za tym blondynem, który gadał przez telefon, a oni przecież tam stali i rozmawiali! Najgorszym w tym wszystkim był fakt niemożności przejrzenia iluzji tego drugiego faceta. Zuzanna widziała tylko sztuczną fasadę i nie miała zielonego pojęcia kim był drugi mężczyzna. Biła od niego jakaś mroczna aura i o ile ten, młody blond-brodacz po prostu chciał coś ukryć, to ciemny typ coś kombinował.

 

Mężczyźni najwyraźniej naradzali się dokąd pójść. Z ich mimiki wyczytała, że są przyjaciółmi. Ewidentnie dobrze się znali, wszystkie ich gesty, ruchy, cały przekaz niewerbalny były szczere. Zebrała się w sobie i postanowiła rzucić delikatną iluzję i podejść do nich na tyle blisko, żeby móc podsłuchiwać, a przy tym wyglądać na zwykłą spacerowiczkę. Kolejnym z jej talentów był nieprzeciętny słuch, więc wcale nie musiała stawać się ich dosłownym cieniem.

 

Gdy miała już przejść przez ulicę w ich stronę, wydarzyło się coś, czemu zawdzięczała całe swe późniejsze wzburzenie. Zuzannę zaatakowało przeczucie niebezpieczeństwa. Spięła się w sobie i w tym samym momencie ktoś zaczął szarpać jej torebkę. Ten ułamek sekundy, w którym zdążyła się przygotować na niebezpieczeństwo pozwolił jej rozegrać całe to starcie zupełnie inaczej niż wyobrażał sobie to napastnik.

 

Naładowana irytacją, nie dość, że tamci dwaj oddalili się, z pewnością czynić zło, to jeszcze na dodatek ten baran próbował ją okraść! Nie była wstanie poskromić swej agresji. Od razu kopnęła go z całej siły w piszczel i szarpnęła tak mocno torebką, że tamten ją wypuścił. Następnie kiedy w sekundę później zorientował się w swojej sytuacji, postanowił wziąć nogi za pas. Jednak spotkała go przykra niespodzianka, Zuzanna złapała go za kaptur bluzy i niedoszły złodziej wyrżnął się na plecy. Zaczęła na niego wrzeszczeć, między innymi, że to bardzo nie kulturalnie okradać kobiety, czy w ogóle kraść. Chłopak coraz bardziej się peszył. Typowy dresiarz, przeleciało jej przez myśl. I do tego amator! Pałała nienawiścią i czuła jak jej mroczna natura bierze górę. Zaraz zrobię temu chłopakowi krzywdę i nawet nie mogę się powstrzymać, myślała zdesperowana.

 

Nagle eksplodowała całą mocą, dla przechodniów po prostu jakaś wariatka darła się na leżącego na ziemi chłopaka. Lecz ktoś podobny jej widziałby potężną kobietę, która zaraz mentalnie zmiażdży tego chłopaka. Wewnętrzna siła uwolniła się, a ona była przerażona myślą, że mogła zrobić mu krzywdę. Złodziejaszek był przerażony i nie wiedział co się dzieje. Zuzanna zresztą też. Zaczął przepraszać, nie chciał zrobić jej krzywdy, to było głupie i złe! Tak, bardzo złe, a on chce być dobry! Od teraz tylko dobro się dla niego liczy! Zaczął bredzić do reszty, że od teraz będzie dobrym człowiekiem. Super, odbiło mu, pomyślała i postanowiła nie wzywać policji. Nasunął się jej oczywisty wniosek, musiał być zahipnotyzowany. Pewnie tamci jakimś sposobem ją wyczuli i nasłali tego nieszczęśnika na nią.

 

Chłopak natomiast obiecał oddać wszystko co dotychczas ukradł i zadośćuczynić wszystkim poszkodowanym. Cóż, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, jak mawiają, uniosła tylko ramiona, zrobiła minę wyrażającą dezaprobatę i ruszyła w kierunku gmachu agencji, stojącego nieopodal. Na szczęście poważnej krzywdy chłopakowi nie zrobiła.

 

– Witam. Spóźniła się pani. Zapraszam do gabinetu. – usłyszała zdziwiona, ale Zuzanna w końcu się doczekała. Normalnie odpowiedziałaby mu, że to on się spóźnił, a ona czeka już od przeszło pięćdziesięciu minut. Jednak chwile zajęło jej pozbieranie się i podniesienie przysłowiowej opadniętej szczęki. Facet, który miał poinformować Zuzannę o jej być albo nie być w AZONie, to ten tajemniczy blondyn! Była zbyt osłupiała, żeby cokolwiek z siebie wydusić i tylko karnie weszła do pomieszczenia, by zająć miejsce przed biurkiem naprzeciwko tajemniczego mężczyzny. Zastanawiała się tylko, czy on skojarzy, że ich śledziła. Ewidentnie był wzburzony, a jego myśli wędrowały poza tym pomieszczeniem. Bez słowa wstępu przeszedł do rzeczy.

 

– Nazywam się Krzysztof Bykowski. Jestem wice-dyrektorem departamentu Zdolności Niezwyczajnych – po czym przerwał jakby się nad czymś zastanawiał. – Proces rekrutacyjny do naszej jednostki należy do jednych z najdłuższych i najżmudniejszych. Potrzebujemy osób odpowiednich i mamy bardzo wysokie wymagania – znów przerwał i gdyby nie ponura atmosfera, oskarżyłaby go brak profesjonalizmu, oczywiście tylko w myślach. – Przeszła już pani bardzo długą drogę i na każdym etapie wyróżniała się pani – znów się zawiesił, coś bez dwóch zdań leżało mu na wątrobie, a ona chciała usłyszeć tylko czy ją przyjęli czy nie! – Podczas procesu rekrutacji była pani bacznie obserwowana przez naszych specjalistów i poddawana dogłębnym ocenom i analizom zachowań czy zdolności – przestań owijać w bawełnę! Krzyczała w myślach. – Nasza decyzja jest wynikiem pani, ale również naszej ciężkiej pracy – znów przerwał coraz bardziej zdenerwowany. Zbiera się do czegoś, pomyślała. – Wie pani co? Przepraszam, ale muszę załatwić coś ważnego w alejach Wyzwolenia! – powiedział podniesionym głosem wstając od biurka, chwycił torbę, której już nie maskował i wybiegł z pomieszczenia.

 

Zuzanna była tak zdumiona, że nawet nie powiedziała przy nim słowa. Co to ma być? O co w tym wszystkim chodzi?

 

Tego już za wiele! Podeszła do recepcjonistki i zupełnie naturalnie zmusiła ją, żeby ta odpowiadała zgodnie z prawdą. To był kolejny jej talent. Gdy chciała, potrafiła zmusić do mówienia większość osób, wystarczyło, że mocno skupi się na uzyskaniu prawdy i gotowe.

 

– Przepraszam! – warknęła i nawet nie pomyślała, aby nadać głosowi choć trochę uprzejmości. – Czy może mi pani wytłumaczyć dlaczego ten oszołom, z którym byłam umówiona wypad z tego gabinetu bez słowa wyjaśnienia?

– Yyy, hm… wie pani… – zaczęła niepewnie kobieta, mimowolnie podlegając sile Zuzanny i oddała pole walki bez najmniejszej obrony, odpowiadając na postawione pytania. – Wie pani, ja się w sumie nie dziwię, młoda, ładna, zgrabna dziewczyna, umówiona z takim przystojniakiem, po czym on tak nagle wybiega zdenerwowany. Ja to nie wiem o czym państwo żeście tam rozmawiali, ale panu Krzysztofowi ewidentnie coś się nie spodobało. A pojechał to w sumie nie wiem dokąd, coś mówił o dziadzie z alei Wyzwolenia, ale co ja tam wiem?

– Co? Że ja? Że on? Że niby mi się podoba? Przecież to nie było żadne spotkanie matrymonialne – wybuchła Zuzanna. – On mi miał powiedzieć czy mnie przyjęli czy nie! Że my? Co za bzdura! – wzięła głębszy oddech. – No nic, trudno.

– Skoro pani tak mówi… ale spokojnie pani taka miła, to na pewno panią przyjmą – powiedziała recepcjonistka z miną niewiniątka. Zuzanna nie wiedziała czy ta kobieta lubuje się w sarkazmie czy jest tak infantylna.

 

Zdenerwowana postanowiła pójść do toalety odreagować, choć zastanowiła się czemu akurat tam. Niemniej jednak nie chciała robić z siebie jeszcze większej idiotki i nie zmieniła kierunku. Postronna osoba spacerująca po tym biurze wydawała się jej czymś dziwnym, ale sama sobie odpowiedziała, że oficjalnie tutaj ma tylko siedzibę jakaś firma sprzedająca ołówki, a siedziba AZONu, nigdy nie jest zdradzana osobom nie będącym w agencji. Nawet ta biedna recepcjonistka może sobie nie zdawać do końca sprawy, że ta firma to tylko przykrywka. Czemu tak na nią nawrzeszczałaś, zapytało sumienie.

 

Przeglądając się w lustrze podjęła karkołomną decyzję. Jakiś głos w środku mówił, żeby wróciła do gabinetu, choć rozsądek podpowiadał, że to bezcelowe. Rzuciła jednak iluzję siebie przed lustrem i z duszą na ramieniu udała się do gabinetu, z którego przed chwilą wyszła. Głos miał rację! Przeszło jej przez myśl też, że to chyba źle słuchać głosów w głowie. Niespokojny blondyn nie zgarną z zabałaganionego biurka wszystkiego! Oczywiście zapaliła się lampka ostrzegawcza, co jeśli to podpucha? Jednak zaczęła wertować kartki. Było tam zdjęcie drugiego iluzjonisty, którego dziś widziała. Nazywał się Jakub Ostrowski i najwyraźniej nie był z Kaukazu. Choć nigdy nic nie wiadomo, był tylko iluzją, którą widziała. Jego status był „niepewny" i planowano go dalej obserwować, gdyż może być niebezpieczny. AZON najbardziej obawia się tych, po których nie wie czego może się spodziewać. Musiało być coś na rzeczy, skoro agencja się nim interesowała. Ale czemu blondyn Krzysztof miałby się z nim kontaktować?

 

Wśród papierów była notka o tym, że premier ma ogłosić dziś stanowisko Polski o… o Boże! To dziś? Była tak zafiksowana poranną rozmową, że kompletnie zapomniała o znaczeniu dla kraju dzisiejszego dnia! Elementy zaczęły wskakiwać na miejsce. Wszystko wskazywało na to, że „Dziad" z ich rozmowy to premier, tajemniczy nie-Kaukaz chciał, aby decyzja premiera była po jego myśli. Tylko jak można tego dokonać? Kolejne olśnienie! Skoro jest takim potężnym iluzjonistą, może podszyć się pod premiera! A Krzysztof pojechał na aleje Wyzwolenia… a tam jest kancelaria premiera! Pytanie w jakim celu tam pojechał, powstrzymać Ostrowskiego? Czy mu pomóc? I o czym z nim rozmawiał?

 

Kolejny raz tego dnia poddała się impulsowi. Zapomniała o iluzji siebie w toalecie i wybiegła z gabinetu i potem z budynku. Niestety nie widziała zdziwionej miny recepcjonistki.

 

Na ulicy zaczęła łapać taksówkę. Nigdy nie zrozumie tego co zrobiła, gdy w końcu taksówka się zatrzymała. Rzuciła instynktownie iluzję, byle by szybciej dostać się na miejsce. Udawała, że jest w ciąży i zaraz będzie rodzić! Musiała jednak jeszcze bardziej wedrzeć się do umysłu taksówkarza, żeby wziął Kancelarię Prezesa Rady Ministrów za szpital! Przerażony zadaniem jakim go obarczono, taksówkarz swoim starym mercedesem łamał wszystkie możliwe przepisy ruchu drogowego, a Zuzanna zastanawiała się czy faktycznie ta podróż nie skończy się jednak w szpitalu. Droga minęła im w mgnieniu oka. Gdy chciała zapłacić za kurs, taksówkarz spojrzał się na nią jak na wariatkę i powiedział:

– Co pani mi tu z pieniędzmi! Pani przecież rodzi, niech pani szybko idzie do tego szpitala. Może w ogóle panią podprowadzić? – mówił zestresowany, jak gdyby miała urodzić jego dziecko.

– Au! – jęknęła Zuzanna i po chwili dodała. – Nie trzeba, naprawdę! To już parę metrów, jakoś sobie poradzę – po czym wyszła z lekkimi wyrzutami sumienia, że nie zapłaciła za przejazd i udała się w kierunku Kancelarii.

 

Taksówkarz stał jeszcze chwilę z włączonym silnikiem i zaczął się zastanawiać, czemu do jasnej cholery zawiózł rodzącą kobietę pod Kancelarię Premiera. Po krótkim namyśle doszedł do wniosku, że jednak woli nie wiedzieć czy to nieślubne dziecko pana Premiera i ruszył powoli lecz stanowczo, aby ktoś z ochroniarzy przypadkiem nie zwrócił na niego uwagi.

 

Zuzanna tymczasem stała przed kancelarią i starała się rozwiązać kolejny poważny problem. Jakoś musi dostać się do środka. Aktualne warunki były jeszcze mniej sprzyjające niż normalnie. Był Ten Dzień i pod kancelarią zebrały się tłum protestujących „przeciw", jak i tłum tych, którzy chcieli premierowskiego „za". Jeśli dobrze się przyjrzeć, byli też ci, którzy byli za a nawet przeciw. Pokaźne tłumy poskutkowały pokaźnym kordonem policji, barierkami, a nawet funkcjonariuszami na koniach. Swoją drogą konie przepiękne, wysokie o wspaniałej maści. Niestety Zuzanna nie znała się na koniach, więc żałowała w myślach, że nie może nic więcej o nich powiedzieć. Oczywiście byli również dziennikarze, których nie mogło zabraknąć na takiej „imprezie". Mieli gigantyczną platformę, a wozy transmisyjne różnych stacji stały razem jak jedna drużyna. Im nie przeszkadzają najwyraźniej barwy klubowe, pomyślała rozbawiona. Niestety taki natłok ludzi, ani trochę nie pomagał w jej misji. Misji, o której sama nie wiedziała kiedy się zaczęła. Jednak nie lubiła zaczynać czegoś i nie kończyć, więc i te przeszkody pokona, a przynajmniej spróbuje.

 

Nastroiwszy się bojowo podjęła decyzję: będzie udawać dziennikarkę i namówi agentów Biura Ochrony Rządu, żeby ją wpuścili. Niestety ludzie ochraniający premiera, w przeciwieństwie do niej, byli oficjalnymi agentami i na dodatek mogli mieć zdolności takie jak ona. Podczas gdy Zuzanna była zaledwie samozwańczą wojowniczką, która przy swoich działaniach kierowała się impulsem. Ale czuła, że musi zapobiec katastrofie, która się szykuje. Nigdy nie lekceważ swoich przeczuć, powiedziała jej kiedyś babcia, ta najwyraźniej wyczuwała na kogo wyrośnie wnuczka. Konferencja prasowa miała być prowadzona przez ludzi premiera, tylko garstka dziennikarzy dostała szansę obserwowania na żywo tego wiekopomnego wydarzenia, a ona musiała dostać się do środka. Przekonanie innych żurnalistów o tym, że jest jedną z nich nie było problemem. Szybko poinformowała młodego chłopaka o potrzebie załatwienia jej mikrofonu, który już dawno powinna dostać, bo w innym wypadku młodzieniec wyleci z redakcji z hukiem, a przecież jest kryzys. Następnie „pożyczyła" od koleżanki po fachu legitymację, która oddała ją myśląc, że to wizytówka. Przybrała na tę misję kryptonim Joanna Dark, wydało jej się to na miejscu. Pierwowzorowi też nikt nie chciał wierzyć, też miała specjalne zdolności i też posądzano ją o czary. Jednak w przeciwieństwie do pierwowzoru nie planowała spłonąć na stosie. Ostatni raz przejrzała się w lustrze, poprawiła marynarkę, przemyślała to co ma powiedzieć i ruszyła w stronę wejścia. Idąc dostojnym krokiem, nie zważając na gwar i tłumy, szybko wysłała swe myśli ku agentom, aby wyczuć, z którym z nich najłatwiej pójdzie. Tak, pan z fryzurą „krótko z przodu, długo z tyłu, no i wąsy na przedzie", był najsłabszy, niestety to będzie kiepski dzień dla niego. Obym się nie myliła, dodała w myślach.

– Proszę się zatrzymać! Halo! Gdzie pani idzie? Pani myśli, że inni nie próbowali? – przed nią stał typowy BORowiec, czarny garnitur, biała koszula, czarny krawat. Za dużo wpływów amerykańskich filmów pomyślała. Przyszła jej jednak refleksja, że nie do końca, agenci Secret Service mieli więcej niż sto sześćdziesiąt pięć centymetrów wzrostu. Czyli tyle ile ona i agent przed nią.

– Dzień dobry – rzekła swoim aksamitnym głosem. – Ma pan rację, panie…?

– Jerzy, mam na imię Jerzy – odpowiedział agent ewidentnie podatny na jej urok.

– Panie Jerzy, ma pan rację, wszystkie hieny zebrały się z myślą, że dostaną kawał jakiejś padliny. I nie wątpię, że na różne sposoby próbowali pana przekonać. Ale nie z panem takie numery panie Jerzy, prawda?

– Prawda, ma pani rację, nie ze mną te numery! – odparł nieśmiało. Zaczynała czuć, że go ma.

– Widzi pan, panie Jerzy, ja tutaj przychodzę w zupełnie innym charakterze. Otóż jestem umówiona na wywiad z panem premierem – sama nie uwierzyła, że w ostatnim momencie zmieniła wersję, przecież miała być tylko obserwatorem!

– Pre… premierem, pani mówi…

– Tak panie Jerzy, premierem – a ostatnie słowo wyraźnie zaakcentowała. – Chyba nie chcielibyśmy, aby pan premier musiał na mnie czekać? – nastąpiła chwila nerwowego oczekiwania. Pan Jerzy potrząsną głową i zaczął sobie coś przypominać.

– Zaraz, zaraz! Pan premier na pewno nie miał umówionego żadnego spotkania! – te słowa sprawiły, że nogi ugięły się pod Zuzanną. Pięknie! Nie chciała w taki miejscu korzystać z całej swej potęgi, a subtelność ją zawiodła. Jednak poszła na całość, licząc na to, że BORowiki będą skupione wypatrywaniem zagrożenia z tłumu. Złapała pana Jerzego delikatnie za rękę, drugą trzymał na kaburze pistoletu pod marynarką swojego czarnego garnituru. Teraz toczyła się ostateczna rozgrywka, albo pan Jerzy pójdzie na to, albo cała jej iluzja rozbije się w drobny mak.

– Halo! Co pani robi… – na sekundę oniemiał, zamrugał oczami i podjął po chwili. – Owszem, premier nie miał umówionego żadnego wywiadu, ale teraz będzie go miał! – powiedział zdecydowanie, a inni agenci spojrzeli na niego ze zdziwieniem. Nie zdążyli zareagować ponieważ Jerzy złapał Zuzannę za ramię i pewnym krokiem wprowadził ją do gmachu kancelarii.

 

Nigdy nie była w środku, co nie dziwne. Zwykli śmiertelnicy rzadko kiedy mają okazje ujrzeć „kulisy" władzy. Korytarze, jak to w takich gmachach, były długie i majestatyczne. Podłogi wyściełane były granatowymi dywanami, leżącymi na wypolerowanej marmurowej podłodze. Ściany, typowo urzędowego białego koloru, przystrojone były, ku zdziwieniu Zuzanny, ładnymi obrazami.

 

Wszystko od momentu wejścia do kancelarii było improwizacją. Sama przed sobą przyznała się, że nawet w najśmielszych oczekiwaniach nie przewidywała dostania się do środka. Teraz jednak agent Jerzy prowadzi ją do premiera! Co ona mu powie? Panie premierze, cóż głupia sprawa, ale wydaje mi się, że ktoś chce się pod pana podszyć i zmienić pana decyzję, wie pan w tej sprawie co to media z jednej strony chcą pana powiesić, a inne nawołują do emigracji… pana lub narodu. Przecież to brzmi jak jakaś niedorzeczność! Nagle coś sobie uświadomiła, przecież Krzysztof również udawał się do premiera, a przynajmniej ona tak założyła.

– Panie Jerzy, jedno pytanko. Czy do kancelarii wchodził taki blondyn z brodą? Miał brązowy garnitur – pan Jerzy zrobił zamyśloną minę i jak miała nadzieję Zuzanna, faktycznie tym myśleniem dojdzie do czegoś.

– Tak, faktycznie. Musi pani chodzić o pana Krzysia. Owszem przyszedł jakiś czas temu mocno zdenerwowany. Pewnie jest u premiera.

– Pan Krzysio?

– Dobry znajomy pana premiera. Często mu doradza – Zuzannę zamurowało. Czyżby się spóźniła? Już miała w głowie scenariusz: z Krzysztofem Bykowskim kontaktuje się ten wielki iluzjonista, Ostrowski. Jakimś sposobem udaje mu się go przekabacić, a kto wie, może tamten czekał tylko na okazję, aby zdradzić. Bykowski zabiera ze sobą Ostrowskiego i dzięki swojej znajomości z agentami, obaj łatwo maskują obecność tego drugiego. Następnie udają się do gabinetu premiera, do którego ona teraz zmierza, tam Ostrowski zamienia się w premiera. Nawet najzdolniejsi agencji bez świadomości mistyfikacji nie odkryliby tej iluzji. Później Ostrowski ma wyjść na konferencje jako premier i tam zmienić bieg historii. Nie muszą zmieniać żadnych dokumentów, wystarczy odpowiednie przemówienie.

 

Bykowski i Ostrowski zaraz zorientują się, że idę w ich stronę, pomyślała i czuła mocno walące jej serce. Postanowiła oczyścić umysł i cóż, przygotować się na potyczkę. Doszli do gabinetu z wielkimi dębowymi drzwiami. Ostrowski mrugnął do niej, poprawił garnitur, wziął głęboki oddech i otworzył drzwi. Zuzanna również wzięła głęboki oddech, choć najchętniej wessałaby całe powietrze w tym budynku, aby dodać sobie odwagi.

– Szanowny panie premierze – pan Jerzy od razu ją zaanonsował. – Ta oto młoda dama chce przeprowadzić z panem wywiad i uznałem za stosowne przyprowadzić ją do pana – choć Jerzy starał się nadać swojemu głosowi oficjalny ton, widać było po nim, że pomimo wpływu niby-dziennikarki, jakaś jego cząstka obawiała się tej zuchwałości.

 

Zuzanna stała za agentem Jerzym, premier siedział w wielkim skurzanym fotelu, a za nim stała potężna dębowa biblioteczka cała zapełniona książkami, na drugim fotelu zaraz obok premiera siedział Krzysztof Bykowski! Zastanawiała się czy Ostrowski gdzieś tu się ukrywa, czy ona po prostu się pomyliła, źle zinterpretowała wszystkie znaki i całe to zamieszanie jest na próżno.

 

Premier uśmiechnął się pod nosem. To zaniepokoiło Zuzannę, co jeśli już jest podmieniony, a ona nawet nie jest w stanie tego wyczuć?

– Dziękuje agencie Jerzy. Z chęcią porozmawiam z tą młodą damą – powiedział premier i znacząco kiwną głową, dając znak swojemu strażnikowi, aby ten opuścił gabinet. – Chce pani ze mną przeprowadzić wywiad? – premier zapytał sarkastycznie.

 

Zuzanna nie wiedziała co ma powiedzieć, rozejrzała się po gabinecie szukając Ostrowskiego ukrytego w jakimś kącie. Co za absurd, pomyślała rozbawiona, po co miałby chować się po kątach? Jednak nigdzie nie dostrzegła domniemanego szwarccharaktera. Nagle spostrzegła, że premier zamienił się w Ostrowskiego! Kolejny raz tego dnia wstrzymała oddech zadziwiona i nie potrafiła wydusić z siebie słowa.

– Pani Zuzanno, nie ma powodów do niepokoju. Chyba jestem winien pani wyjaśnienia – Ostrowski mówił uspokajającym głosem i zamienił się w premiera. – Tak to wszystko było ustawione – nastawiła się na atak z jego strony, tymczasem premier-Ostrowski kontynuował. – Obserwowaliśmy panią od dawna, czym nie powinna być pani zdziwiona. Jednak postanowiliśmy się przyjęć pani dokładniej niż zwykłym kandydatom. Mam na myśli AZON, tak jestem jego bezpośrednim dowódcą. Musieliśmy mieć pewność, że jest pani w stanie poświęcić wszystko, byleby obronić ojczyznę. Dlatego stworzyliśmy całą tę mistyfikację. Proszę nie czuć się skołowaną, pan Krzysztof również został w to wplątany, aby lepiej odegrać swoją rolę. Od dawna udawałem Ostrowskiego, pojawiałem się w odpowiednich miejscach, dawałem do zrozumienia pewnym ludziom różne rzeczy i końcu moja własna agencja zainteresowała się moim alter ego. Nawiązałem kontakt z panem Bykowskim, podając się za kogoś kto potrzebuje informacji i może innymi informacjami się podzielić. Sugerowałem, że chcę wpłynąć na decyzje premiera. Pan Bykowski bardzo skutecznie udawał osobę zainteresowaną współpracą. Ale oczywiście takiej współpracy w ogóle nie brał pod uwagę. Zbierał informacje, chciał odkryć coś więcej niż Ostrowskiego, gdyż podejrzewał, że kryje się za tym większa sprawa. Przekazywał mi różne dokumenty, spreparowane na potrzeby swojego zadania. Wiele ryzykował. Nie informował nikogo z przełożonych, gdyż od razu mogłoby to spowodować komplikacje nie do przejścia. Prawda jest taka, że nawet w AZONie nie wiemy komu można ufać. Pan Krzysztof zrozumiał intencje Ostrowskiego i dlatego wybiegł ze spotkania z panią. Ostrowski podpytywał go o ochronę premiera, o sprawy związane z bezpieczeństwem. Doszedł do podobnego wniosku co pani – Ostrowski chciał się podszyć pod premiera. Dlatego przybył ostrzec mnie. Gdyby widziała pani jego minę gdy mu wszystko wyjawiłem! Pani jak najbardziej zachowała się tak, jak tego oczekiwałem, choć ta sprawa z tym chłopakiem przeszkodziła w śledzeniu nas. Nie mniej jednak, nie zawiodłem się. Przeszła pani do działania ryzykując wszystko, chcą ochronić nasz interes narodowy. Pozostaje mi tylko powiedzieć jedno: witam panią serdecznie w naszym zespole, potrzebujemy ludzi takich jak pani, którym możemy ufać – premier zakończył przemowę.

 

Zuzanna była w szoku. Gdy premier odkrywał kolejne karty przed nią, coraz bardziej podziwiała kunszt premiera w intrygowaniu, naród wybrał sobie nietuzinkowego człowieka. Ostatecznie doszła do wniosku, że może być z siebie dumna. Wprawdzie nie odkryła gry premiera, ale postąpiła słusznie. Jej impulsywność w końcu na coś się przydała. Nie rozumiała jednak do końca jednego…

– A kiedy zdążył pan zahipnotyzować tego chłopaka?

– Zahipnotyzować? Z tym strasznym napadem na panią nie miałem nic do czynienia.

– To dlaczego zaczął mnie później przepraszać i nie wiedział co się dzieje. Tylko bredził o tym, że będzie już dobrym człowiekiem

Premier zamyślił się głęboko i dopiero po dłuższej chwili podjął.

– Wygląda na to, że ma pani więcej talentów niż dotychczas myśleliśmy – odpowiedział jej i uśmiechnął się tajemniczo.

 

Coś od początku przeczuwałam, ale nie chciałam popadać w paranoję, myślała zmęczona tym niezwyczajnym dniem. Świadomość jak obdarzony zdolnościami jest premier napawała ją niepokojem. Nie wiedziała czy to dobrze, czy wręcz przeciwnie.

– A teraz wybaczą państwo, ale wzywają mnie obowiązki związane z piastowanym urzędem – powiedział premier, po czym wyszedł na najważniejszą konferencję prasową w obecnej historii polski.

 

Bykowski wskazał jej pusty fotel, a ona skrzętnie skorzystała z zaproszenia. Sam wstał do barku i zrobił jej drinka. Gdy oboje trochę ochłonęli, on odezwał się pierwszy.

– Wie pani, że już podczas dzisiejszej naszej porannej rozmowy miałem pani zakomunikować, że jest pani przyjęta? – zapytał, ważąc w ręku szklankę z alkoholem.

– Naprawdę? Tak czy inaczej, wygląda na to, że będziemy razem współpracować.

– Cieszę się z tego niezmiernie – uniósł szklankę do góry, co uczynila również ona. – Za owocną współpracę – po czym stuknęli się szklankami.

– Za owocną współpracę… – powtórzyła Zuzanna.

– Choć i tak wszystko jest iluzją – Bykowski mrugnął do niej tajemniczo i ponownie nic nie wiedziała.

Koniec

Komentarze

Doczytałam tylko do polowy, niestety ;/ Za dużo chaosu w tekście, o powtórzeniach nie wspomnę. Generalnie to mam wrażenie, że to bardziej jest jakiś plan wydarzeń niż opowiadanie, wiele zdań można by było wypunktować.

Czułem w kościach, że to opowiadanie nie jest najlepsze, jednak nie spodziewałem się tak druzgoczącej opinii. Na pewno trudno jest mi zachować dystans i znam tę historię na pamięć, stąd nie wyłapałem chaosu w fabule.

Mógłbym prosić o jakieś podpowiedzi? Jak zrobić, żeby odpowiadanie nie wyglądało jak plan wydarzeń? Za mało opisów krajobrazu? Za mało odwołań do emocji postaci?

I z pewnością rada Jacka Dukaja, aby nie dawać swoich opowiadań do oceny przyjaciołom i rodzinie jest trafna :)

Następnym razem postaram się bardziej!

Pozdrawiam!

 - Bykowski wskazał jej pusty fotel, a ona skrzętnie skorzystała  z zaproszenia. - zamiast skrzętnie powinno być skwapliwie. To jeden z wielu błędów. Już pierwsze zdanie jest kiepskie. Opowiadanie (dla mnie) nieciekawe również fabularnie. Bo gdy pojawił się premier, to ja wysiadłem.

Dziękuje za konkrety :) Gdy czytam pierwsze zdanie z dystansu faktycznie brzmi niefortunnie. Niestety z tym mam problem, gdy coś już napiszę, w mojej głowie pozostaje idea tego i przestaję zwracać uwagę na formę.

Fabuła banalna, ale trochę chodziło mi o lekki absurd (wiem jednak, że pewnie trudno go dostrzec). Pozostaje tylko zasiąść do pisania i zastanowić się nie pięć, a dziesięć razy zanim coś ponownie opublikuję tutaj, co bym nie przyprawiał czytelników o skręt żołądka. Choć jak sam Stephen King twierdzi, czasem warto przeczytać coś kiepskiego, żeby wiedzieć jak nie pisać :)
Pozdrawiam!

 

Przeczytałem jednym tchem. Choć, prawdę mówiąc, sam nie wiem dlaczego. Od momentu wzmianki o premierze i ważnym dniu, spodziewałem się kąśliwej satyry politycznej i to trzymało moją uwagę do samego końca.
Fantastyka fantastyką, ale nawet na ten portal, to opowiadanie wydaje mi się zbyt nieprawdopodobne. Zuzanna ma zbyt dużo zdolności o poważnym znaczeniu, żeby tak sobie latać po świecie i dopiero kandydować na superagenta.
Cały akapit na końcu, kiedy premier vel Ostrowski tłumaczy o co chodzi- jest najbardziej zagmatwany i bez sensu. Wystarczyło napisać, że to  był ostatni element sprawdzana kandydatki.
Całość wygląda jak pierwsze próby pisarskie przed powstaniem Jamesa Bonda. Wyobraźnię masz- więc na brak pomysłów raczej nie będziesz narzekać. Zaś warsztat- szlifować i szlifować.
Powyższe opowiadanie nie jest katastrofą, więc się nie załamuj. Zostaje tylko pracować nad umiejętnościami.
Gdybyś spytała o konkrety- ciężko byłoby mi pokazać. Nie chodzi mi o konkretne potknięcia, czy złe sformuowania. To całość sprawia wrażenie surowego materiału, z którego dopiero ma powstać opowiadanie szpiegowskie.

Dzięki za dobre słowo!

Fakt - to są jak najbardziej pierwsze próby pisarskie, choć 25 lat na karku, ale daje mi to radość.

Miałem nadzieję, żeby ustalić czy to jest totalna porażka, czy może coś z tego będzie. Pozostaje tylko czytać i pisać, a z czasem może urodzi się coś przyjemnego dla czytelnika.

Pozdrawiam!

Dobrze napisane i faktycznie trąci absurdem. Imię bohaterki dobrane idealnie. Zuzanna to przecież Sue. Zakładam, że zbieżność imion nie jest przypadkowa ;)

Słowo "Premier" powtarza się w krótkim fragmencie tekstu aż 45 razy i nie jest jedynym powtórzeniem (np.: "szklanka" na samym końcu). Czytalo mi się ciężko. Zakładam, że każdy tekst da się dopracować - ten wymaga jeszcze sporo pracy. Życzę wytrwałości.

Dziękuje Wam za przeczytanie i wszelkie uwagi.

Ranfeirel: o kurczę! Nie wierzę w zbiegi okoliczności, ale faktycznie coś jest na rzeczy :) Prawdę mówiąc imię Zuzanna jest użyte dla mojej dziewczyny, której ogromnie się ono podoba. Teraz zyskało dodatkowe znaczenie.

lPPl: powtórzenia to niestety zmora. Czasami niestety ich nie dostrzegam - brak odpowiedniego dystansu. Następnym razem postaram się więcej znajomych (i to bardziej krytycznych), poprosić o przeczytanie w celu wyłapania takich błędów, które mi umkną.

Pozdrawiam!

Nowa Fantastyka