- Opowiadanie: lbastro - Ukarany

Ukarany

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Ukarany

Ukarany

 

 

 

1. Teraz

 

Ron leżał wpatrzony w półprzejrzysty holoekran zawieszony pomiędzy nim a sufitem i wypełniający całe pole widzenia. Patrzył i nie bardzo wiedział czy na ekranie rozgrywa się akcja jakiegoś filmu, czy zwyczajnie jest to jakiś senny majak zakłócający spokój wypoczynku. Przez moment przeszło mu przez głowę, że to nie ekran wyświetlany przez mikroprojektory, a jakieś dziwne lustro. Miał takie swego czasu w sypialni i patrzył w nie nader często, gdy w poprzednim życiu odwiedzały go przyjaciółki, przyjaciółki przyjaciółek, albo zupełnie nieznane mu kobiety. Przez chwilę odpłynął ku wspomnieniom nie tak dawnej młodości i beztroski. Uśmiechnął się do tych wspomnień.

 

Do skupienia wzroku na ekranie zmusił Rona dziwny, świszczący odgłos i jakiś bliżej nieokreślony, ale na pewno niezbyt miły zapach drażniący nos. I uświadomił sobie, że wyświetlany obraz przedstawia właśnie jego, wyświetlanego w otoczeniu kolorowych wykresów i ciągów liczb.

 

Spanikowane oczy i zaciśnięte na nieruchomej twarzy usta. Ciało szczelnie przykryte niebieskim materiałem z małym wyjątkiem: jedna z rąk była odsłonięta aż po samą pachę. Nie od razu zorientował się która. Próbował zgadywać czy obraz jest lustrzany, czy wyświetlany w rzeczywistej postaci. Lewa czy prawa, pytał się przez dwie albo trzy sekundy, aż przypomniał sobie niewielki tatuaż. Na obrazie go nie zobaczył. Czyli prawa.

 

Nie czuł nic, z wyjątkiem dziwnego zapachu, jakby coś lekko przypalono, ale ów brak bodźców nie ujmował nic z przerażenia, jakie ogarnęło umysł Rona i nasilało się z chwili na chwilę.

 

Widział dwa cienkie ramiona robota chirurgicznego. Jedno z laserowymi skalpelami, drugie z niewielką błyszczącą tarczą, akurat zagłębiającą się w bladoróżową maź powyżej bicepsa. Wreszcie drażniący odgłos piłowania urwał się i kilka błysków fioletowego światła dopełniło dzieła. Odcięte ramię opadło lekko podtrzymywane przez podobny do pajęczej nogi manipulator, pozostawiając różowosiny kikut.

 

– Zacznijcie procedurę zamknięcia rany i zakończcie fazę trzecią – usłyszał męski głos dochodzący gdzieś z tyłu.

 

– Kiedy rozpocznie się faza czwarta? – inny, tubalny głos spytał niedbale.

 

– Najwcześniej za osiem dni, a po następnych dziesięciu przejdziemy do ostatniego etapu. Wtedy też będzie możliwość wypisania.

 

– W porządku. Proszę tylko, panie doktorze, przesłać pliki i sprawozdania nie później niż jutro do sędziego Gettona. – Podobny do kaszlu śmiech. – On nie lubi, gdy formalności są odwlekane.

 

– Oczywiście.

 

Syk zamykanych drzwi. Czyżby został sam. Nieruchomy i niezdolny do obrócenia głowy nie mógł tego stwierdzić. Widział za to, na wciąż wyświetlanym ekranie, patykowate, żółte ramię majstrujące coś przy kikucie. Niewielki wysięgnik wychylił się spoza kadru i zbliżył płynnie do szyi. Ron nie poczuł nic, jednak moment później obraz przed oczami zaczął zamazywać się i szarzeć.

 

I dopiero w tym momencie, w tej jednej sekundzie przypomniał sobie wszystko. Emocje nie zdążyły jednak zareagować na ów przebłysk. Nie zdążył umrzeć z przerażenia zanim odpłynął w czarny niebyt.

 

2. Wcześniej

 

Leżał na boku i obserwował nabrzmiały i sterczący jak kielich tulipana sutek Kamili, zdobiący ciężką pierś, wilgotną od perełek potu i unoszącą się w rytmie oddechów. Ów jasnobrązowy detal miał według Rona kształt idealny. I nie myślał wcale o potrzebach ssącego go dziecka, ani nawet o delikatnych pieszczotach, które przyjmował chętnie. Myślał o harmonii, o estetyce, o tym, jak piękne może być ludzkie ciało ze wszystkimi, nawet najmniejszymi jego elementami.

 

Mimowolnie dotknął brodawki, czym wywołał delikatny dreszczyk. Kamila odwróciła się i uśmiechnęła.

 

– Masz piękne ciało, moja żono.

 

– Ty też niczego sobie – jej uśmiech poszerzył się znacznie – chociaż coraz więcej zapasów zbiera ci się na brzuszku.

 

– No wiesz, facet ponoć musi mieć brzuch.

 

– Ale nie mój facet – złapała Rona za niewielki fałdzik na biodrze. – Zacznij coś robić bo za kilka lat możesz skończyć jak George.

 

Ron obrócił się na plecy. Wyobraźnia wyświetliła mu przed oczami postać dawnego kolegi. Ron nie odwiedzał go od wielu miesięcy, bo w zasadzie odwiedziny nie miały większego sensu. Mimo, że George był obecny i dostępny cały czas i nigdzie się nie ruszał.

 

George zaniedbywał zdrowie, przytył straszliwie spędzając czas w pracy i w domu przed komputerem, a na dodatek przez swoje lenistwo miał zaledwie piąty poziom ubezpieczenia medycznego. To nie był nawet prawdziwy zawał. Zaledwie mikrozawał, jednak brak odpowiedniej opieki sprawił, że kilka miesięcy później wystąpił udar mózgu.

 

George żył, a raczej wegetował tylko dzięki swej matce i jej oddaniu. Dzięki niewielkim i wciąż kurczącym się oszczędnościom.

 

Ron zupełnie bezwiednie skierował swe myśli ku śpiącej w sąsiednim pokoju córce. Czy uda się wyciągnąć ją z choroby, często zadawał sobie to pytanie.

 

Jego rodzina objęta była ubezpieczeniem na poziomie trzecim i to szczerze martwiło Rona, bo jedyne skuteczne leki refundowano tylko na poziomie pierwszym, a ich cena wolnorynkowa była absolutnie poza zasięgiem. Nie miał też zdolności kredytowej – cały czas spłacał mieszkanie kupione kilka lat wcześniej.

 

Zacisnął pięści i zęby w niemej modlitwie złości.

 

Mika czuła się jeszcze dosyć dobrze, ale Ron wiedział, że to złudne i nie można odpuścić. Wiedział jak szybko choroba może zabrać na spotkanie z kostuchą.

 

Przypomniał sobie szorstkie dłonie ojca i niezgrabny uścisk sztywnych jak gałęzie Enta, ale mocno zaciśniętych ramion. Niecałe dwa lata temu ojciec był jeszcze zdrowy. Pamięta dobrze jego niezbyt starą, ale już pooraną zmarszczkami i ciężkim życiem twarz. Pamięta jego śmiech, jego żenujące dowcipy, po których matka mówiła, że jest strasznie wulgarny. I pamięta jego zgubę, z którą nie rozstawał się prawie wcale. Papieros towarzyszący mu wszędzie, chyba tylko oprócz kościoła. I nagle ojciec zaniemógł. Ból pleców, coraz większe osłabienie. Potem diagnoza, szpital, zabiegi. Po trzech tygodniach pogrzeb. Nie było nawet czasu na smutek.

 

A teraz Mika.

 

– Muszę coś zrobić – powiedział w przestrzeń pokoju, pachnącego jeszcze seksem. Wstał zawstydzony, że potrafi w ramionach żony zapomnieć o chorej dziewczynce. Jak mógł choćby na moment przestać myśleć o swoim słodkim serduszku. Podszedł do okna wciągając po drodze slipki i zamarł na chwilę patrząc w przestrzeń oświetlonej jaskrawo metropolii. Kamila obudziła się.

 

– Wracaj do łóżka – wyszeptała zachrypniętym głosem.

 

– Za moment – powiedział Ron i wyszedł z sypialni. Stanął w progu pokoju córki.

 

Spała oddychając płytko i nierówno. Ron patrzył na śliczną twarzyczkę czteroletniego aniołka oświetloną bladą poświatą ledowej lampy świecącej w korytarzu. W zasadzie to był pewny, że bez konkretnych działań córka umrze. Tak powiedzieli wszyscy lekarze, a w ostatnich tygodniach odwiedzili tuzin znachorów każących mówić sobie doktorze. Nie dopuszczał do siebie sytuacji, w której godzi się na ten werdykt.

 

Do działania nakłonił Rona dawny przyjaciel, Mitch. Wahał się, bo nie było to ani legalne, ani bezpieczne, jednak myśląc o Mice zgodził się nie znając nawet szczegółów. Mógł ugrać życie. Życie dziecka.

 

Popatrzył jeszcze przez chwilę na córkę, tym razem podszedł bliżej, by przykryć kołdrą jej ręce i nogi rozrzucone po całym materacu jak po wybuchu bomby. Ucałował ciepłe czoło i cicho wyszedł.

 

– Musisz to robić? – w sypialni przywitało go pytanie Kamili wspierającej głowę na przykrytych satyną kolanach.

 

– Muszę – odparł po chwili milczenia i dodał po kolejnej pauzie: – Inaczej nigdy nie będziemy w stanie otrzymać tego leku, a wiesz, że to jedyna szansa dla Miki.

 

– Wiem, ale się boję.

 

– Wszystko będzie dobrze – Ron usiadł koło żony i objął ją chłodnym ramieniem – Będzie dobrze, bo nie ma żadnego ryzyka.

 

3. Dużo wcześniej

 

Ron zaciągnął się skrętem z gandzią i wstrzymał na chwilę oddech. Rozparł się na sofie z błogim poczuciem, że oto trwa jedna z piękniejszych chwil jego krótkiego życia. Zerknąwszy w bok chwycił pilot TV, który szczęśliwie znalazł się w zasięgu ręki. W zasadzie to niezbyt miał ochotę oglądania czegokolwiek, ale z sąsiedniego pokoju dochodziły coraz bardziej nasilające się odgłosy będące interferencją skrzypienia łóżka, pojękiwania i wykrzykiwanych co chwila kwestii typu: dobrze ci, dziwko?

 

Duży płaski ekran, zasłaniający ćwierć ściany rozjarzył się, a głośniki zahuczały tak, że musiał ściszyć głos. Nie szukał nic specjalnego, dlatego zostawił jakiś program publicystyczny. Kilku cwaniaków w gajerkach wymądrzało się, jeden przez drugiego na wyprzódki, pokazując swą nad wyraz wysoką kulturę ciągłym wzajemnym przerywaniem wypowiedzi.

 

Zaciągnął się raz jeszcze słuchając ględzenia telewizora. Kilka osób dowodziło, że opieka lekarska powinna być taka sama dla wszystkich, inni zaś twierdzili, że poza świadczeniami na podstawowym poziomie i tymi ratującymi życie dostępnymi dla wszystkich, powinno istnieć dobrowolne ubezpieczenie, którego wysokość dawałaby dostęp do kolejnych poziomów świadczeń i metod leczenia. Propozycja ta wiązała się z ciągłym niedoborem środków, zadłużaniem szpitali i innymi pierdołami, o których ciężko było słuchać. Ponoć tak jest w Ameryce i niby się sprawdza.

 

– Kurwa, spóźnię się na wykład – usłyszał obok, razem z sykiem otwieranej puszki z energizerem.

 

– Ja dziś sobie odpuszczam – przesunął dłonią po włosach, odgarniając palcami kosmyki spływające na oczy i chwycił gruby pęk z tyłu. – Mam jakiś taki nastrój… Pewnie zły biorytm.

 

– To idź do Klaudii, póki się nie ubrała – Mitch zaśmiał się chrapliwie. – Poprawi ci nastrój. Na sto procent. A biorytm powędruje ci do samego sufitu.

 

– Może tak zrobię – Ron pomyślał, że mały seksik przed południem byłby nawet wskazany, ale zaraz potem przed oczami pojawił się obraz niechlujnego kolegi leżącego na, skądinąd ponętnej dziewczynie i ogarnęła go niechęć do używania rzeczy już zużytych, a jeszcze nie odświeżonych.

 

– A co ty oglądasz? – Mitch zakładał już spodnie i zapinał guziki wygniecionej koszuli w kratę.

 

– Chcą uchwalić taka ustawę o ubezpieczeniach zdrowotnych.

 

– No tak! – Zapalił się nagle Mitch. – Chcą podzielić nas na kasty. Równi i równiejsi. Masz kasę to cię wyleczą, a jak nie masz, to zdychaj pod płotem. Kurwa ich mać!

 

– A teraz masz niby inaczej? – Ron był bardzo spokojny. Może to już dobroczynny wpływ jointa. – Czekasz na wizytę miesiącami, albo płacisz i masz natychmiast. Większości nie stać wiec czekają na łaskawie rzuconą, byle jaką kość.

 

– Ale przynajmniej na poziomie idei jest jakaś równość w dostępie do świadczeń i opieki medycznej.

 

– E tam – Ron machnął ręką.

 

– Wyobraź sobie, że będziesz miał niski poziom i twoje ubezpieczenie nie pokryje zakupu jakiegoś bajońsko drogiego leku, a tylko on może być skuteczny.

 

– Nie ma takiej opcji na przyszłość mój przyjacielu – Ron uśmiechnął się. – Zawsze będę na zerowym poziomie ubezpieczenia – zaśmiał się i raz jeszcze zaciągnął słodkim dymem.

 

– No to wyobraź sobie, że zapewne dziewięćdziesiąt procent ludzi będzie w takiej trudnej sytuacji – Mitch nie ustawał w próbie przekonania Rona.

 

– A co mnie to obchodzi. Niech sobie jakoś radzą. Każdy musi sobie jakoś radzić, a nie czekać, że cholerny bolszewizm wszystko za nich załatwi – tym razem Ron delikatnie podniósł głos. – Wiesz Mitch, mój stary przez całe życie haruje na dwóch etatach i przez to płaci składkę wyższą niż większość tłuszczy w tym zasranym kraju, a jak zabolały go plecy, to i tak poszedł po w pełni odpłatną poradę, bo musiałby wiele miesięcy czekać na swoją kolej. I wychodzi na to, że płaci, a korzystają inni. Najczęściej bezrobotni, bo maja czas na czekanie w kolejkach.

 

– Trzeba być jednak solidarnym, bo inaczej będzie tak, że bogaci będą jeszcze bardziej izolować się od mniej zamożnych.

 

– No i dobrze, każdy musi znać swoje miejsce.

 

Mitch popatrzył na Rona wzrokiem na poły smutnym, a na pół zdziwionym:

 

– To może jesteś też za nowym systemem kar w kodeksie?

 

– Oczywiście – Ron uśmiechnął się. – Według biblijnego przepisu.

 

– Wiesz co? – Mitch pokręcił głową jakby zupełnie zniechęciła go ta rozmowa – Idź lepiej zerżnij Klaudię, bo inaczej zupełnie mózg ci sparcieje.

 

– Skoro tak mówisz – Ron dźwignął się z sofy odprowadzając wzrokiem przyjaciela. Podszedł do drzwi, z których kilka chwil wcześniej wyszedł Mitch.

 

– Poświęcisz mi kochanie kwadransik – rzucił do wnętrza pytanie, a gdy uzyskał odpowiedź twierdzącą dodał: – To idź może najpierw pod prysznic.

 

4. Teraz

 

Jechał w pozycji leżącej na szpitalnym łóżku ogarnięty całkowitą apatią. Przed wyjazdem z niewielkiego pokoju pielęgniarka poinformował go, że to już ostatni zabieg, że poprzednie operacje nie przyniosły kompletnie żadnych powikłań. Cala procedura przebiega wzorowo i niedługo wróci do rodziny.

 

– Czy one gdzieś trafiły? – zapytał czując suchość języka.

 

– Co takiego?

 

– No te organy. Nerka, płuco…

 

– Do spalarki oczywiście – pielęgniarka prychnęła. – Zresztą nawet gdyby było inaczej, to nie wolno mi o tym mówić.

 

– Szkoda, by się zmarnowały.

 

Wiedział, że kobieta w białym kitlu nie chce z nim rozmawiać, tak jak zresztą większość personelu tej placówki. Czekał zatem biernie, aż wstrzyknięty do wenflona płyn zacznie działać. Wiedział, że czeka go jeszcze amputacja nogi powyżej kolana. Wiedział też, że już niedługo nic nie będzie wyglądało tak samo. Dosłownie. Chwytał wiec łapczywie stereoskopowe jeszcze obrazy jasnych ledowych lamp, zacieków na suficie i mijanych wahadłowych drzwi tak długo, aż ciemne mroczki zasunęły nad nim woal mgły.

 

 

5. Wcześniej

 

Włamanie się do małego przyszpitalnego magazynu nie było problemem. Słaba kłódka, dwa liche zamki i już byli w malutkim, zakurzonym pomieszczeniu pełnym raków z poutykanym dosyć archaicznym, migającym diodami led sprzętem oraz pęków poplątanych kabli. W zasadzie to w środku znalazł się tylko Ron, zaś Mitch czekał w równie ciasnym przedsionku.

 

Pakamera do której się włamali była jednym z systemów routingu szpitala świętego Anzelma, połączonym bezpośrednio z centralą Systemu Opieki Zdrowotnej. I właśnie o to im chodziło.

 

Ron wpiął swojego pada do wolnego gniazda kablem ze zwykłą erjotką i korzystając z kilku typowych niedociągnięć związanych zapewne z faktem, że admin sieci wolał grać zamiast dbać o zabezpieczenie systemu, nadał sobie wysokie przywileje. Teraz mógł już bez problemu dokonać bezprzewodowego połączenia z routerem magicznego pudła, jak nazywał skonstruowany przez siebie komputer.

 

Gogle VR i sensoryczne rękawice nadawały nieco dziwnego wyglądu, ale Ron nie dbał o wygląd, tylko o rezultaty. Mitch siedząc na brudnej podłodze przedsionka pilnował z 3padem na kolanach ruchu w sieci dbając, by ich działań nie wyśledził żadem program, a Ron skupił się na zadaniu.

 

Umieszczony na dyskach administracyjnych robak to całkiem sprytny programik, a jego rolą było mozolne namnażanie, rozprzestrzenianie po całej sieci Systemu Opieki Zdrowotnej i kopiowanie baz z danymi o pacjentach. Mitch nie mówił na co mu to, a Ron nie pytał.

 

– Cholera! – Ron zaklął pod nosem.

 

– Co jest? – Mitch zaniepokoił się.

 

– Nie mogę wejść do bazy klientów poziomu zero, przeszkadzają jakieś procesy, które mają atrybuty wyższe niż moje.

 

– Wycofaj się Ron, bo mogą nas w ten sposób namierzyć.

 

– Nie! – Ron uciął stanowczo. – Zrobiłem to o co mnie prosiłeś. Teraz czas na moje sprawy. Nie odejdę zanim tego nie załatwię.

 

– Pospiesz się. Notuję zwiększony ruch.

 

Ron próbował podejść do bazy z dwóch stron ale zawsze, zanim zdążył skopiować pliki, dziwne procesy o niestandardowo wysokich atrybutach wpychały się i przerywały zadanie. Zdecydował się zadziałać radykalnie. Przywołał kilera 4.1 i najzwyczajniej w świecie zabił resp02 aż do resp09 oraz kilkanaście podlegającym im subprocesów.

 

Zrobił swoje i uśmiechnięty zdjął gogle.

 

– Spadamy stąd – rzucił krótko do Mitcha, mimo, że ten był cały czas za drzwiami i czekał na Rona ze złożonym 3padem w dłoni.

 

Ron wyszedł, założył kłódkę dokładnie taka samą jak ta zniszczona kwadrans wcześniej i starannie zamknął wytrychem zamki. Ani wychodząc, ani tym bardziej będąc zajęty zadaniem w serwerowni nie zauważył umieszczonych w rogach bezprzewodowych mikrokamer.

 

6. Dużo wcześniej

 

– Ale popaprańcy – Ron odłożył migający reklamami płat e-gazety i poklepał dłonią pękaty szczyt kanapy.

 

– A co znowu się stało? – Kamila siedziała na wprost niego w fotelu. Jedną nogę założyła na oparciu i czytała książkę. Ron popatrzył na krągłe, kształtne kolano i udo, którego gładką powierzchnię zakłócały ledwie widoczne koronki, majaczące w fałdach niedbale zarzuconej podomki. Zamyślił się na tyle długo kontemplując ów widok, że Kamila ze śmiechem zasłoniła udo i powtórzyła:

 

– Coś tam wyczytał ciekawego?

 

– No wiesz – twarz stężała mu nieco – deliberują o nowym kodeksie karnym, który ma być jednolity w całej Unii. Wyobraź sobie, że jest sporo imbecyli, którzy są stanowczo przeciwni.

 

– Imbecyli powiadasz – Kamila spojrzała unosząc brwi.

 

– No tak, bo wiadomo powszechnie, że przy tak lawinowym wzroście przestępczości, jaka jest notowana od kilku lat – wysunął palec wskazujący niczym Nikodem Dyzma – trzeba karać surowo. I mowa tu o najcięższych przestępstwach, a nie o drobnych kradzieżach czy oszustwach.

 

– A wiesz, mój drogi, że ja też nie jestem przekonana do tych nowych zapisów w kodeksie.

 

– No tak, ale… – zawahał się.

 

– To jestem imbecylem dla ciebie, tak?

 

– Oj Kamila, wiesz, że chciałem tylko użyć jakiegoś dobitnego słowa i nie wyrażałem się dosłownie. – dźwignął się z sofy i podszedł do niedawno poślubionej, ślicznej i całkiem mądrej istoty i pocałował ją w usta. – Przepraszam.

 

– Ale wiesz – kontynuował już na stojąco – jaka inna forma kary będzie skutecznie odstraszać?

 

– Wszyscy mówią, że nie wymiar czy forma kary, lecz jej nieuchronność wpływa odstraszająco.

 

– Nie poprawimy skuteczności chwytania przestępców w Europie i za tysiąc lat – Ron zaśmiał się nerwowym tikiem. – Dlatego trzeba karać stanowczo i przykładnie. Cały czas kary mutylacyjne obecne są w krajach arabskich i działają. Nie ma tam zbyt wielu przestępstw.

 

– Tak, bo można popełnić przestępstwo, które jest w pełnio akceptowalne przez tamtejsze popaprane prawo. Mąż może zabić żonę, jeśli tylko podejrzewa ją o zdradę.

 

– A żona może zabić męża bezkarnie za to samo?

 

– Chyba nie.

 

– Uff… – Ron zaśmiał się i puścił oko do Kamili.

 

– Ty szelmo!

 

– Oj, żartuję.

 

– Powiem ci tak, mój mężu – wstała z fotela. – Jesteśmy w cywilizowanej części świata, żyjemy w dwudziestym pierwszym wieku, a nie w jakimś tam średniowieczu i uważam, że kara śmierci, albo obcinanie nosa czy ucha to niedopuszczalny sposób karania.

 

– A gdyby ktoś brutalnie mnie zabił, to jak byś go ukarała?

 

Popatrzyła na Rona i podeszła bliżej. Objęła szyje męża i wyszeptała mu do ucha:

 

– Wyrwałabym mu jaja.

 

– A gdyby to była kobieta? – Ron uśmiechnął się unosząc brwi.

 

– Zabiłabym suke, potem bym pobrała próbki, sklonowała i zabiła znowu. I tak aż do końca życia.

 

– I tak trzymaj moja słodka – pocałował ją podtrzymując jedną ręką głowę z tyłu, a drugą sięgając ku brzuchowi i niżej.

 

– A teraz chodź szybko za mną, bo jeśli nie to kara może być bolesna – Kamila zsunęła szlafrok i ruszyła w kierunku drzwi do sypialni. W drzwiach odwróciła się na chwilę i dodała:

 

– I pamiętaj o naszej zasadzie.

 

– Tak wiem – odparł Ron z uśmiechem rozpinając koszulę – czego nie zrobię dobrze będę musiał powtarzać do skutku…

 

Skręcił jednak i podszedł do lodówki.

 

– Idziesz – usłyszał leniwy głos żony i szmer wydawany przez ciało opierającego się o sprężysty materaca.

 

– Wezmę tylko puszkę Oramusa, bo później nie będzie mi się chciało wstawać.

 

– Tylko wyłącz ten cholerny chip AI, bo znów zacznie gadać w trakcie, a wiesz jak bardzo tego nie lubię.

 

– Dobrze skarbie – odparł. Dobrze, że nie stać nas jeszcze na domową AI, bo dopiero by było, zaśmiał się w duchu Ron wchodząc do zalanej popołudniowym słońcem sypialni.

 

7. Teraz

 

– To koniec – pozornie spokojny głos Kamili był suchy jak wiór i kaleczył dużo bardziej od skalpela. Ron siedział chwiejnie, z trudem starając się trzymać pion i nie odzywał się. Gardło ścisnął mu skurcz, a lewa, nie skrępowana opatrunkiem powieka drgała.

 

– Zabrali nam ubezpieczenie po zwolnieniu cię z pracy. Teraz nawet nieco lepsze, zasrane środki przeciwbólowe są poza naszym zasięgiem.

 

Znowu odpowiedziało jej tylko milczenie.

 

Ron przez moment skupił się na kikucie ramienia. Starał się nim poruszyć, ale czuł silny ból. Znowu zachwiał się lekko i tylko balansując tułowiem pozostał w pionie na krawędzi łóżka.

 

– Dlaczego milczysz?! – ton głosu żony podniósł się znacznie.

 

– Nie wiem co powiedzieć – wybąkał na granicy słyszalności.

 

– Za to wiedziałeś co zrobić i zrobiłeś to, chociaż ostrzegałam cię. Ale nie, ty wiedziałeś lepiej i zamiast szukać normalnych rozwiązań, normalnej drogi wyjścia z tej sytuacji, postanowiłeś działać na swoją i moją zgubę. Na zgubę naszego dziecka! – Wykrzyczała ostatnie zdanie ze łzami w oczach.

 

Ron chciał wstać i przytulic Kamilę, ale nie był w stanie. Nie mógł normalnie siedzieć zbyt długo, bo brak ramienia i nogi skutkował brakiem równowagi. Ponadto czuł ból przy oddychaniu.

 

– Nie wiedziałem, nie zrobiłem tego celowo. To było nierozmyślne, to był przypadek. Wiesz, że chciałem dobrze.

 

– No tak, gdyby nie był to przypadek, to by ci drugi kulas też obcięli! – prychnęła. – Chciałem dobrze, chciałem dobrze! Ale nie miałeś dość wyobraźni, że by przewidzieć konsekwencje. Ostrzegałam cię!

 

– Przestań.

 

– Co przestań! Nasz córka niedługo umrze. Gdybyś pomyślał, to sprzedałbyś tę zasraną nerkę na czarnym rynku i wystarczyłoby na kuracje. A tak dupa.

 

– Nie bądź wulgarna – mówił cicho i z rezygnacją w głosie. Czuł się winny wszystkiego.

 

– Nie przestanę! – wrzasnęła. – Dupa! Dupa! Do dupy to wszystko.

 

– Spróbuję skontaktować się z Mitchem.

 

– Wykiwał cię i się zmył. Pewnie śmieje się teraz z idioty. Pardon, z imbecyla! Leży gdzieś na Malediwach czy innych Kajmanach i zaśmiewa się w głos.

 

– Przepraszam – powiedział cicho, choć przepraszał już wiele razy.

 

– Idź przeproś Mikę póki żyje!!!

 

Kamila ruszyła do wyjścia mijając lóżko Rona. Ten próbował chwycić żonę za rękę ale zdołał złapać tylko rąbek kwiecistej bluzki. Kamila stanęła, odwróciła się i wyrżnęła Rona w twarz tak mocno, że opatrunek zsunął mu się odsłaniając pusty, niezabliźniony jeszcze oczodół. Ron przez moment balansował machając lewą ręką i kikutem jak jakiś ranny ptak, po czym zwalił się z łóżka z głuchym łupnięciem. Ból przeszedł milionwoltowym impulsem przez jego ciało, jednak zdołał odwrócić głowę i spojrzeć na Kamilę. Ta stała nad nim z miną zimną jak stal i rzuciła tylko przez zaciśnięte żeby:

 

– Nienawidzę cię! A jeśli Mika umrze to będzie tak jakbym ja też umarła.

 

Ron znieruchomiał, załkał cicho słysząc trzask zamykanych drzwi, a potem zaczął się miotać i bezsensownie kopać krzesło i nogę od stołu wyjąc w niebogłosy, jakby obdzierano go żywcem ze skóry. Z pustego oczodołu powoli sączyła się krew.

 

8. Wcześniej

 

Dwa tygodnie po wprowadzeniu danych do bazy poziomu zerowego Systemu Opieki Zdrowotnej, córka Rona była już po pierwszej serii zastrzyków z mlecznym płynem, który ratował jej życie.

 

– Poprawa jest wyraźna i pewnie po kilku następnych iniekcjach będzie już znacząca – powiedział do Rona i Kamili lekarz – i bardzo mnie cieszy, że udało się państwu otrzymać te leki. Wielu by oddało wiele za tę, chyba jedyną skuteczną dziś kurację – jego twarz posmutniała na ułamek sekundy, potem znowu się wypogodziła, by ostatecznie w tej krótkiej metamorfozie przybrać poważny, ojcowski wyraz.

 

– Kurację, aby była skuteczna i dała rezultaty, trzeba stosować przez dziewięć do dwunastu miesięcy, zależnie od predyspozycji organizmu pacjenta – zerknął znad papierów. – Mam nadzieję, że są państwo tego świadomi, że przerwanie kuracji przed zakończeniem automatycznie wywoła nawroty choroby.

 

– Tak. Dziękujemy panu, doktorze – odpowiedzieli prawie jednocześnie z uśmiechem.

 

Potem, gdy wracali już w trójkę do domu, zerkali raz po raz na zarumienioną i radosną twarz córki.

 

– Mówiłem ci, że będzie dobrze – powiedział Ron. Kamila nie odpowiedziała nic, a jej twarz na ułamek sekundy zastygła, jakby intuicję nawiedziła jakaś groźna wizja. Po chwili jednak radość wróciła na piękne, śniade oblicze skupione na dziecku.

 

Kilka dni później Ron zatwierdził przez sieć dostawę kolejnej partii leku, a po uzyskaniu potwierdzenia zadowolony wstał i zaczął się ubierać.

 

– Gdzie idziesz tatku? – córka stała w progu swojego pokoju z misiem przytulonym do piersi.

 

– Musze wyjść po lekarstwa dla ciebie, kwiatuszku.

 

– Po lekarstwach nie bolą tak bardzo rączki i nóżki – na dowód tego zaczęła podskakiwać i wymachiwać misiem śmiejąc się głośno.

 

– Niedługo poczujesz się zupełnie dobrze Mikuniu. – Ron uśmiechnął się, pogłaskał córkę po głowie i zaczął zapinać kurtkę.

 

W tym czasie z pokoju córki wyszła też Kamila. Dosyć niedbale ubrana i nieufryzowana, co nie było szczególnie dziwne biorąc pod uwagę fakt, że wzięła urlop i spędzała czas z Miką.

 

– Chodź do mnie kochanie – powiedziała łagodnie. – Tatuś zapewne wróci za kilka godzin.

 

Ron uśmiechnął się do niej szczerze. Podszedł do Kamili trzymającej już Mikę na rękach i ucałował córkę w czoło, a żonę w usta.

 

W rozdzielni leków nie było tłumu. W zasadzie nie było nikogo. No tak, to przybytek dla posiadających poziom pierwszy i zerowy, pomyślał. Podszedł do okienka i podał swoje nazwisko.

 

– Chwileczkę – rzekł farmaceuta z dziwnym wyrazem twarzy i wyszedł niewielkim przejściem za regałem z napojami energetycznymi.

 

Po kilkunastu sekundach z innych drzwi prowadzących na zaplecze wyszło dwóch umundurowanych funkcjonariuszy, którzy wyminąwszy ladę podeszli do zdziwionego ich widokiem Rona. Jeden z nich, wysoki z sumiastym wąsem i monoklem komunikacyjnym na oku zeskanował ręcznym czytnikiem siatkówkę.

 

– Tak, to on – powiedział szybko do kolegi.

 

Sprawnie chwycili zdezorientowanego Rona i założyli mu kajdanki na wykręcone do tyłu ręce. Syknął czując mocno zaciśnięte na nadgarstkach bransolety.

 

– Panowie – zaczął lekko pochylony i spanikowany – to musi być jakaś pomyłka.

 

– Nie ma mowy o pomyłce – powiedział niższy i znacznie grubszy , a przy tym łysy jak kolano policjant. – Zresztą wszystkiego dowie się pan na posterunku.

 

– Pozwólcie mi chociaż zrealizować zamówienie, bo córka czeka na lek – rzucił szybko błagalnym tonem, gdy uświadomił sobie, że Mika dziś musi dostać następną serię zastrzyków.

 

– Nic z tego. I bez numerów – na dowód, że nie żartuje pokazał elektropałkę przytroczona do pasa.

 

Szarpnęli go na tyle mocno, że poczuł silny ból w barkach, po czym wyprowadzili bocznym wyjściem wprost do zaparkowanego w tylnej, wąskiej uliczce radiowozu, migającego jak dyskotekowe światła.

 

– Mogę zadzwonić chociaż do żony? Wtedy ona zrealizuje zamówienie na lek.

 

– Nie ma żadnego leku i żadnego zamówienia – łysy gliniarz przysunął swą ospowatą twarz do nosa Rona. – Koniec z oszukiwaniem i okradaniem systemu. – Spojrzał wściekłym wzrokiem i wciskając Rona na siedzenie auta rzucił jeszcze: – I koniec z mordowaniem!

 

Ron szarpał się na początku jazdy i krzyczał, ale widząc, że nic nie może wskórać dał sobie spokój. Oddychał ciężko i dopiero po kilku minutach dotarła do niego ostatnia wypowiedziana przez łysola kwestia.

 

– Jakim mordowaniem?! – kopnął wściekle nogą w kratę oddzielającą miejsce dla aresztanta od kabiny kierowcy. – To jakaś pomyłka! Nikogo nie zamordowałem.

 

– Stul pysk gnoju! – warknął łysy i zafundował Ronowi impuls elektromagnetyczny, który sprawił, że do końca podróży siedział odrętwiały i niezdolny do ruchu.

 

Godzinę siedział w niewielkim pomieszczeniu o obdrapanych ścianach, lichym stoliku i prostym metalowym krześle przy nim. Siedział i myślał tylko o córce i o tym czy da radę w jakiś sposób dostarczyć dla niej porcję leku. Wtedy wszedł mężczyzna z tatuażem na twarzy, ubrany w szary garnitur. Bez słowa uruchomił pilotem laserowy projektor. Ponad stolikiem, na wprost Rona wyświetlił się obraz, a na nim zobaczył siebie w goglach.

 

Zobaczył scenę w której włamuje się do systemu w niewielkiej serwerowni szpitala. Załamał się, ale po kilku oddechach odzyskał nieco spokoju.

 

– Tak – zaczął powoli – przyznaję się do zafałszowania rejestrów ubezpieczeniowych. Zrobiłem to dla dziecka. Chciałem tylko dostępu do lęków dla mojej córki.

 

Oczy mężczyzny w szarym garniturze patrzyły spokojnie, choć wyglądały nico groteskowo otoczone dziwnymi jak pnącza wzorami.

 

– Przy okazji zabiłeś kilka osób – jego głos był słaby, ale dziwnie przykuwał uwagę.

 

– Nie jestem mordercą! Nie zabiłem nikogo! – Ron podniósł się, ale spoczął na powrót na krześle przytrzymany nad wyraz mocną ręką mężczyzny. – Oddam wszystko jak tylko zarobię i jak tylko córka wyzdrowieje w pełni.

 

– Zabiłeś ośmiu pacjentów szpitala świętego Anzelma – spokój w głosie mężczyzny był wręcz nienaturalny. – Trzech znajdowało się na oddziale intensywnej terapii, ale ich stan był stabilny, a życie niezagrożone, zaś piątka to były wcześniaki w urządzeniach respirujących; dwóch chłopców i trzy dziewczynki.

 

Przed oczami Rona przemknął obraz sprzed kilku tygodni, gdy zadowolony z siebie przywołał oprogramowanie zabijające procesy w systemie szpitala. Poczuł mdłości i silny zawrót głowy. Sekundę później omdlał i zwalił się, a odgłosowi plaśnięcia o posadzkę zawtórował huk upadającego obok krzesła.

 

9. Dużo wcześniej

 

– Widzimy dwie demonstracje oddzielone kordonem policji, stojące naprzeciw siebie. Już na pierwszy rzut oka dostrzegamy spore napięcie pomiędzy stronami.

 

Najazd kamery uwidocznił ludzi w różnym wieku, młodzież i starszych, ubranych w stroje o wypłowiałych, ciemnoszarych barwach. Zacięte, pełne wzburzenia twarze i wzniesione w górę pięści. Transparenty z wymalowanymi hasłami: „Oko za oko", „Kara śmierci – nie, kara na całe życie – tak!", powiewały im smutno nad głowami.

 

– Przypominam, że większość zwolenników nowelizacji kodeksu karnego to zadeklarowani katolicy, powołujący się na Stary testament, zaś przeciwnicy jako kontrargument bardzo często cytują obecnego papieża, Klemensa XV, który sprzeciwił się zapisom unijnym tak drastycznie zmieniającym sposób karania najcięższych przestępstw. Powołuje się na nauki Chrystusa, który nasze ciała przyrównywał do świątyni.

 

Kamera pokazała przebitki znacznie bardziej kolorowego tłumu ludzi, głównie młodych. Oko kamery wyłowiło kilka par homoseksualnych, jakichś roznegliżowanych transseksualistów oraz grupę parlamentarzystów najwyraźniej z nimi związanych.

 

Ron nie zwracał jednak uwagi na to, co dzieje się w programie emitowanym na połyskującej tafli ekranu zajmującego pół ściany sypialni. Dziś zdał końcowe egzaminy i świętował mając gdzieś sprawy świata i politykę. Otwarcie nowej drogi życia obficie zrosił whiskey, piwem, wódką i zaprawił marihuaną w towarzystwie grupki przyjaciół i nie tylko. Jego, od niedawna narzeczona, Kamila, musiała wyjechać, jednak miał jej błogosławieństwo. Zresztą stwierdził, że to chyba ostatnia okazja by o niej zapomnieć na kilka godzin.

 

Było jeszcze zupełnie wczesne popołudnie, gdy zgarnął do taksówki chudą, wręcz anorektyczną mulatkę, z którą przez dwie godziny obściskiwał się wlewając przy tym w siebie kolejne szklanki. A teraz miał ją pod sobą.

 

Poziom alkoholu nie dawał szybkiego wyzwolenia, którego szukał szaleńczo obijając się o kościste biodra. Chwycił mocno małe, twarde pośladki, podobne w dotyku do niedojrzałych owoców kiwi i napierał wściekle w nad wyraz obszerną jak na takiego chudzielca cipę, wpychając palce w odbyt, wilgotny od obficie zraszającego wszystko śluzu. Nie słyszał głośnych jęków bezimiennej w tym momencie dziewczyny i tym bardziej nie słyszał słów dobiegających z ukrytych w ścianach głośników.

 

Nie widział także tego, co działo się na wyświetlanym obrazie, bo czując zmęczenie i senność starał się przywołać przed zaciśnięte powieki obrazy najbardziej sprośnych póz swych dawnych kochanek.

 

– W zasadzie ta demonstracja, a konkretnie haniebne zachowanie przeciwników ustawy, nie mają już większego sensu, bo ustawa zebrała większość w parlamencie – mówił do podetkniętego szarego szczura mikrofonu jakiś grubas o nalanej, czerwonej twarzy.

 

– Rozmawiałam z wiceprzewodniczącym koła parlamentarnego prawicy, Adamem Retajem – powiedziała blondynka o spiętych w kok włosach, na którą kamera najechała w trakcie wypowiadanej kwestii. – Tymczasem oprócz kontrowersyjnej ustawy o zmianie kodeksu karnego, na jej tle mniej uwagi zwracaliśmy na chyba równie ważną i dotykająca nas wszystkich ustawę o ubezpieczeniach i dostępie do świadczeń zdrowotnych. Przenosimy się do studia, gdzie nasi goście skomentują zapisy tej ustawy.

 

10. Teraz

 

Z trudem znalazł się w pozycji siedzącej. Był wycieńczony bezradnością. Jego myśli wciąż biegały niczym szalona małpa pomiędzy półkami ze smutkiem, goryczą i nienawiścią. Nawet w tym momencie, gdy dźwigał się nieporadnie z łóżka, przeklinał boga za okrucieństwo. Chociaż tak naprawdę przeklinał siebie. Chciał tylko ratować jedno niewinne życie, a uśmiercił kilka innych, a przy okazji cały swój świat.

 

Biedny Mitch uwierzył, że pistolet potrzebny jest mu do obrony, bo dostaje listy z pogróżkami. Zresztą dawny przyjaciel ma u niego nieskończony dług wdzięczności. Ron został skazany i ukarany, a robak Mitcha cały czas działa niewykryty w systemie i przynosi wymierne korzyści. Biedny Mitch? Kto tu jest biedny do diabła!

 

Odkąd dwa tygodnie temu odeszła Kamila, odwleka nieuniknione. Nikt już się nim nie interesuje. Nikt nie dzwoni, nie pisze listów. Nie mogła wytrzymać jego wycia, napadów złości i apatii na przemian. Obwiniania siebie, wszystkich dookoła i całego zastępu bogów. Czara przelała się, gdy uderzył ją w twarz. Została mu tylko jedna ręka i używa jej do zadawania bólu, do wyrządzania krzywdy. Co się ze mną stało, te myśli przyszły poniewczasie, gdy był już sam w zagraconym mieszkaniu ozdobionym resztkami zjedzenia i pustymi puszkami po piwie. Gdy jedynym towarzystwem było marne AI zaszyte w chipie puszek mocnego ciemnego Oramusa oraz domowe AI ze swymi lakonicznymi odpowiedziami.

 

I na dokładkę zdjęcie Miki na stoliku…

 

Pistolet ciąży masywnym korpusem. Jedyna dłoń opada na poduszkę pod tym ciężarem i nie ma już energii, by skryć w swym wnętrzu twarz. Zresztą nie ma czego obcierać, bo oko, które pozostało nie łzawi. Zapewne tak jak wczoraj i przedwczoraj będzie zastanawiał się godzinę albo dwie, gdzie najlepiej przystawić chłodną lufę. Czy dziś wystarczy mu odwagi, by pociągnąć za język spustu; czy dziś będzie dostatecznie tchórzliwy, by uciec w nicość przed całym, znienawidzonym światem?

 

Nagle słyszy aksamitny komunikat przedzierający się na sam wierzch uwagi:

 

– Przychodzące połączenie video.

 

– Kto? – szepce na tyle głośno, by domowe AI zrozumiało.

 

– Numer ajpi o niezidentyfikowanej domenie – odpowiada i dodaje – odebrać czy odrzucić?

 

Jego AI ma bardzo dobre oprogramowanie i praktycznie każda domena i każdy numer mogą być zidentyfikowane, a po wejściu w życie ustawy o jawności i identyfikowalności użytkowników sieci ukryć się, by nie zostać zidentyfikowanym jest niezwykle trudno. Zaintrygowało go to na ułamek sekundy i pociągnęło na wierzch oceanu niemocy. Łypnął swym cyklopim okiem na broń spoczywającą w opartej o poduszkę dłoni i zdecydował, co powinien zrobić.

 

 

Koniec

Komentarze

Bardzo dobry tekst, według mnie. W fajny i ciekawy sposób mówi o problemach w słuzbie zdrowia oraz konsekwencjach jakie są związane z jej nowelizacją. To samo jesli chodzi o wymiar sprawiedliwości. Intrygujący i wciągający tekst. Tylko końcówki nie zrozumiałem, tzn. co to było za niezidentyfikowane IP?

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

"Ron nie dowiedział go od wielu miesięcy, bo w zasadzie odwiedziny nie miały większego sensu." - sądzę, że miało tam być "odwiedzał". polowanie na literówki jest fajne.

"Kilka osób dowodziło, że opieka lekarka powinna być taka sama dla wszystkich" - czy aby nie: "lekarska"? tak, bardzo fajne.

"admin sieci wolał grać zamiast dbać o zabezpieczenie systemu, nadal sobie wysokie przywileje" - że tak powiem: "ł jak nadał"

tekst przed publikacją polecałbym czytać bardzo dokładnie, bo nie każdy czuje potrzebę bawienia się w anonimowego wyszukiwacza błędów.

 

to tyle jeśli chodzi o stronę negatywną. ze strony pozytywnej jest o wiele więcej do powiedzenia:

po pierwsze, gratulację. dawno nie czytałem tak dobrego tekstu. poza tym to najlepsze zastosowanie odwróconej chronologii od bardzo, bardzo dawna.

opowiadanie jest ciekawie napisane i naprawdę wciągające. przede wszystkim, jest jednak wstrząsające - fakt, że tekst wywołuje w czytelniku tak silne emocje, mówi sam za siebie. jestem pod wrażeniem, naprawdę jestem pod wrażeniem. gratuluję.

 

jeśli mógłbym jeszcze na koniec się czegoś przyczepić, to również nie bardzo pojmuję zakończenia. to jedna sprawa. druga jest taka, że pomysł z "morderstwem", dokonanym w taki sposób, mimo wszystko wydaje  mi się trochę naciągany. niemniej jednak wszystkie negatywne aspekty bledną w porównaniu z czystą zajebistością tego opowiadania.

pozdrawiam i do zobaczenia przy następnej lekturze.

Jak dla mnie rewelacja! Super wykorzystana chronologia i bardzo podobały mi się dialogi.

I pity the fool who goes out tryin' to take over da world, then runs home cryin' to his momma!

Jestem pod wrażeniem. Rzadko zdarza się, by spodobał się mi tekst o zabarwieniu społeczno-politycznym, który krytykuje lub wynaturza jakieś bliskie mi postawy czy poglądy, ale to opowiadanie przeczytałem z wielką przyjemnością. Sztuką jest coś takiego osiągnąć. Gratuluję!

Prosiłbym też, jak poprzednicy, o rozjaśnienie końcówki.

I mała uwaga: "mówił do podetkniętego szarego szczura mikrofonu jakiś grubas o nalanej, czerwonej twarzy." Nie wiem, co chciałeś tym wyrazić :D

Bardzo dziękuję za przeczytanie i za przychylne komentarze. [vyzart - dzięki za czujność i wskazanie literówek].

Co do końcowki to już spieszę z wyjaśnieniem: już teraz żyjemy w czasach, gdzie obowiązują przepisy o jawności użytkownikow Sieci (to dlatego trzeba najpierw zarejestrować się, gdy korzystamy z dostepu poprzez publiczny HotSpot, a gdy nie zabezpieczymy swojego domowego routera to możemy zostać ukarani). Ron nie mogąc natychmiast zidentyfikować osoby chcącej skontaktować się z nim, choć jest na skraju samobójstwa, zostaje na moment od tego zamiaru odciągnięty - bo to sytuacja niezwykła. I tym połączeniem o niejawnym IP, niezbyt zapewne umiejetnie, chciałem na sam koniec dać dwie drogi dalszego rozwoju fabuły: albo nie odbierze i w końcu sobie strzeli w łeb, albo odbierze i to okaże się czymś ważnym...

 Pozdrawiam

Przeczytałem, zacfęcony nominacją do wyróznienia. Hmm ... Ciekawy tekst.  Niestety, moim zdaniem  - nieco przegadany. Po wtóre - zbyt natrętne pisany pod z góry założoną demaskatorską tezę.  Wszystko jak po sznurku zmierza do nieuchronnego tragicznego finału. Czytelnik się tego spodziewa. Po trzecie -- nieco za dużo sentymentalizmu i dydaktyzmu.  Po czwarte -- nieco niedopracowany ( sporo powtórzeń wyrazów). Po piąte -- niejasny koniec.  Trzeba było przynajmniej zasugerować,  kto może próbowac nawiązać kontakt. I co może z tego wyniknąć.
Duzy plus dla Autora za opublikowane  opowiadanie, ale mogło byc o niebo lepiej. 

Co prawda szybko- bo już przy pierwszym cofnięciu w czasie- załapałem o czym będzie, ale czytało się świetnie. Byłem zaintrygowany i czekałem, jak to się skończy. Dlatego rozczarowało mnie trochę takie dwuznaczne zakończenie. Pamiętam, że tak często kończyły się polskie filmy w czasach mojej młodości i bardzo mnie to wtedy wkurzało. Wolałbym żebyś dokończył historię. Stawiając oczywiście na przeżycie Rona, który; powiedzmy; odbiera rozmowę od podzienej organizacji, w której pracuje Mitch i na całego wchodzi w walkę z systemem.
ale ja schematyczny jestem- już mi to zarzucano.
Koniec końców, dałem ci 6 i niech to mówi za końcowy komentarz.

Czytałem z zapartym tchem. Tylko ten taki koniec - niekoniec popsuł nieco ogólne, bardzo dobre wrażenie. Pytanie brzmi: czy będzie kontynuacja? Pozdrawiam.

Przeczytałem z trudem. Napisane językiem, jakbym czytał gazetę. Ale może niewiele z tego zrozumiałem, bo mdli mnie od takiej tematyki. Dałbym 3, ale nie będe wystawiał oceny.

Po zastanowieniu mam dużą logiczną rysę- taki wymiar kary jest horendalnie drogi. Wyobraź sobie te wszystkie operacje- przecież to kosztuje. A cały 'cyk' opowieści opiera się właśnie na oszczędzaniu w opiece zdrowotnej. Kto zapłacił za te wszystkie amputacje?

I tu mnie złapałeś Tomaszu... Nie myślałem o tym wiele pisząc, tak jak zapewne posłowie nie zastanawiają się jakoś szczególnie nad konsekwencjami stanowionego prawa ;)
Ale po sekundzie przychodzi mi taka oto odpowiedź: koszt miesięcznego pobytu osadzonego w więzieniu to (tak słyszałem) znacznie więcej niż mogą sobie pozwolić niektóre rodziny - jeśli zatem zamiast 'odsiatki' bedzie system 'rżnięcia członków i organów' to automatycznie odjęte zostanie z barków budżetu utrzymanie sporej grupy przestepców i to tych, co sumarycznie kosztują najwięcej. To z kolei poskutkuje oszczędnosciami w całym systemie penitencjarnym => państwo jest do przodu.

Historia jest bardzo ciekawa i świetnie napisana. Podziwiam zwłaszcza przestawną kompozycję, w której - o dziwo! - się nie pogubiłam. Kwestią otwartą pozostaje natomiast "przesłanie", które wydaje się dość mgliste i niejednoznaczne. Osobiście uważam, że obecny system jest zły i nie ma przyszłości. Szpitalami powinni zarządzać kompetentni menadżerowie (rozliczani z wyników, tak, jak ma to miejsce w prywatnych firmach), co wcale nie wyklucza publicznej własności instytucji służby zdrowia. Ale nie będę się nad tym rozwodzić, ponieważ to nie czas i nie miejsce na takie dyskusje ;)
Gratuluję bardzo dobrego opowiadania :)

Tylko, że potem zostaje kaleki rencista na państwowym garnuszku...
Co prawda organy tego goscia mogą iść na przeszczepy (jak sam zasugerowałeś w tekście), zawsze jakaś rekompensata.
Abstrachując zupełnie od twojego opowiadania- bardziej jestem za przymusowymi robotami w fabrykach itp. Niech zarabiają na swoje utrzymanie i pracą rekompensują społeczeństwu własne przestępstwa.

Przerażająco mało tu fantastyki...

Tekst z gatunku tych, któremu nie mam nic do zarzucenia, ale po prostu nie trafia w mój gust. No, prawie nic do zarzucenia: ja rozumiem "wcześniej" jako "kilka chwil wcześniej", nie "kilka lat wcześniej", dlatego miałam momentami problemy w odnalezieniu się w chronologii, ale może to też tylko moje osobiste odczucie.


www.portal.herbatkauheleny.pl

Służba zdrowia - jakże aktualny temat, zwłaszcza w horrorowym ujęciu.

Nowa Fantastyka