- Opowiadanie: Esmenu - 'Nie ma miejsca żeby płakać, nie ma miejsca na strach"

'Nie ma miejsca żeby płakać, nie ma miejsca na strach"

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

'Nie ma miejsca żeby płakać, nie ma miejsca na strach"

Hmmm, opinie mile widziane :|

 

 

Pchnęła ciężkie drzwi, szpilki zastukały na beżowej terakocie. Zatrzymała się w wejściu. Brązowa torba i cztery paczki z logiem Tesco wylądowały w plecionym koszyku, po prawo, tuż pod fioletowym płaszczem, który zawiesiła szybkim ruchem na pozłacanym wieszaczku z motywem liścia akantu. Odgarnęła znad czoła włosy. Brzydkie, suche pasmo włosów w kolorze spulchnionej ziemi albo… futerka złośliwego gryzonia. Uśmiechnęła się do brudnawej tafli lustra, wbudowanego w drzwi małej szafy. Przeczesała owe brzydkie, słomiane włosy i ujęła w dwa palce kosmyk grzywki. Jak sierść polnej myszy, pomyślała; o tak, polna mysz z czarnymi oczyma, połyskującymi na tle ziemistego pyszczka, noska zmarszczonego w wyrazie samobójczej satysfakcji z odniesionego zwycięstwa nad starą pułapką. Mysz z różowym ziarneczkiem trutki w porcelanowych łapkach, w zakrzywionych pazurkach, zdolna do największych poświęceń w imię przedłużenia gatunku. Odjęła miękkie obrzydlistwo od delikatnej skóry dłoni. Nacisnęła klamkę i zatrzasnęła drewniane drzwi, głośne echo odbiło się od długich korytarzy klatki schodowej i poczęło ześlizgiwać się w dół. Słyszała, niemal widziała masy powietrza podrygujące w rytm delikatnych wahnięć zawiasów; wirowanie delikatnych struktur ścian i drgnienia wklęsłych schodów, których konstrukcja sprawnie ułatwiała mozolną wspinaczkę na ostatnie piętro.

Schody były wklęsłe. Ich obowiązkiem było pogłębiać, pod wpływem jej szpilek, subtelną wklęsłość marmurowego materiału, tak jak ściany miały się kruszyć w konsekwencji setek lat trwania; ciemiężona siłą grawitacji ziemia miała się obsuwać, księżyc miał rozpaść się w srebrny pył, drzewko miało uschnąć – oto był sens ich istnienia. Degradacja. Zniszczenie. Zdeformowane piękno, którym poiła swoje oczy. Mimowolny rozkład rzeczy martwych i powolny upływ sił życiowych z pomiotów. Jeżeli niemyślące drzewo było owym żywym pomiotem, to czym była ona? Czym były jej słomiane włosy? Bezbarwne tęczówki? Nierówna skóra?

Tona pudru na policzkach i czerwona pręga od ramiączek stanika także były jej częścią, czy może tylko dodatkiem, mającym na celu ograniczyć życie ducha? A może umożliwić zrozumiałe wyrażanie uczuć za pomocą ułomnych słów, których nikt nie chce słuchać?

Zsunęła z nóg niewygodne buty; szpilki, masochizm umożliwiający w miarę satysfakcjonujące życie społeczne i wyzbycie się owego niemiłego uczucia zwierzęcej pogardy przeżerającego jej ohydne, zwierzęce ciało. Szpilki! Stworzone przez wytwór tkanek, przedziwną siłą zmaterializowanych w jedno. Jeden podmiot, który człowiek swym zbyt ciasnym umysłem zamknął w słowie ‘ręka'.

Brzydziły ją jej gładkie dłonie. Brzydziły ją włoski na przegubie ręki, paznokcie – wciąż rozwijające się zbiorowisko komórek.

Oparła się o drzwi, a wbiwszy wzrok w jasną bliznę na nadgarstku mimowolnie osunęła się na zimną podłogę. Uczucia.

Uczucia są jak pierwiastek boski w zwierzęcym ciele człowieka, pomyślała z ową niezbitą negacją wszelkich dyskusji, które do niedawna kłębiły się pod czaszką. Z ową rezygnacją z cudu odkrycia i oświecenia, tak charakterystyczną dla heroizmu wewnętrznego, utraty sił, których w beznadziejności zepsutych miast i ściętych drzew nie da się odzyskać. To beznadziejność ostateczna, beznadziejność samowolnego pogardzenia głupotą współczesnego świata. Śrubka, gwoździk, najmniejszy element w bezgwiezdnym kosmosie wielkich egzystencji, kierowanym przez siłę wyższą. Jeden jest sposób, jeden jedyny, żeby uwolnić się od ciężaru karmy miliardów przeszłych wcieleń, które jak najgłupsze zwierzęta, szeregami, po kolei zabijały własne dusze, ratując ciało, największą świętość.

Zabić materię. Rozłożyć atomy, zahamować wzrost i starość, zahamować rozwój i nieuniknioną śmierć, przezwyciężyć fatum, passę, odmienić karmę. Zrobić coś, do czego zwierzę nie byłoby zdolne, pokonać instynkt.

Lombard „Zaopiekuj się mną" – owy akt sztuki uderzył w nią, pokonując opoki nieświadomości. Kochała sztukę. Kochała muzykę, literaturę – kochała Boga w dziełach ciała człowieka. Jedyna rzecz, z którą ciężko będzie się jej rozstać. Jedyna rzecz, którą podziwiała w sobie. Akt stworzenia. Miłość, wiara, nadzieja – z zepsucia; z pustki; z nicości. Wstała. Wolno. Z ociąganiem podeszła do torebki, wyciągnęła telefon.

– Jesteś w domu?

Przytaknęła.

– Będę za pół godziny.

Zdawało się jej, że wyjąkała niezobowiązujące „będę czekać" zanim zablokowała klawiaturę, choć teraz nawet tego nie była pewna. Miłość, wiara, nadzieja – znikły.

Nigdy ich nie było. Nie w niej. Nie w bezrozumnym ciele.

Gdzie podziewa się owa opiewana w bliblijnych tekstach nieśmiertelna dusza, właśnie teraz kiedy ostateczność poczęła zbliżać się nieuniknienie, odciskając niewyobrażalne granice poznania w jej słabnącej świadomości?

Poprawiła włosy, zrobiła herbatę. Mechanizm ruchów, wyćwiczone reakcje na ból, ciepło i zimno – mięso. Otworzyła drzwi, kiedy mózg zarejestrował dźwięk dzwonka. Jej osobowość, marazm spamiętanych reakcji ciała i umysłu.

Ach, gdzie podziewała się dusza!

Uściskał ją. Uśmiechnęła się – trochę zbyt sztywno, jak na jego zdanie. Poczuł się nieco swobodniej, kiedy boso poczłapała do kuchni – tak śmiesznie wtedy wyglądała. Usiadł wygodnie na miękkiej kanapce, rozluźnił ramiona. Przyniosła herbatę.

– Mam dla ciebie wiadomość. Ważna, bardzo ważna, ale… no nie wiem jak na to zareagujesz.

Spojrzał na nią. Odpowiedziała uśmiechem. Jakoś nie mogła wymówić słowa.

– Nic nie mówisz… To nic strasznego. Wiesz, dwutygodniowa delegacja do Holandii. Kolorowe tulipany, magiczny Amsterdam, świeże klimaty. Nie to, co Polska.

Gestykulował. Był podekscytowany. A więc tak? Tym właśnie była śmierć. Obojętność i wysiłek wymuszonych słów.

– Cieszę się, bardzo – odparła. – Kiedy wyjeżdżasz?

– Za tydzień. Już za tydzień. – upił łyk herbaty. – Wiesz, myślałem, że pojedziemy razem. Weźmiesz dłuższy urlop, odpoczniesz. Zobaczysz, pokochasz Holandię.

Śmierć uczuć i pobłażliwa pogarda dla głupiej radości – oto druga faza śmierci, pomyślała.

– Nie wiem. Naprawdę nie wiem. Chciałabym iść do kina, ostatni raz… – zaśmiała się. – I wiesz, chyba już nie pójdę.

– Kino, kino, kino. Nie, absolutnie. Musisz przecież zacząć się pakować… Tydzień, siedem dni… Będzie cudownie Saro, naprawdę cudownie.

Jak będzie wyglądała Twoja śmierć, Saro? Kiedy już znikniesz… czy będziesz mogła kiedyś tu wrócić? Bez najmniejszej samoświadomości, jako głupia dziewczyna z prowincji, zakochana po uszy w Johnnym Deppie i płacząca przy Titanicu? Czy będziesz mogła być szczęśliwa i nie ważyć już nigdy więcej związków przyczynowo skutkowych złych decyzji? Może wreszcie uda ci się wypowiedzieć proste słowa? Że nienawidzisz.

– Dobrze. Masz rację. Będzie cudownie. Za tydzień. Zadzwonisz, dobrze? – uśmiechnęła się, łzy nie popłynęły. W takich chwilach nigdy nie płyną łzy, pomyślała. Filmy muszą kłamać. – Jestem dzisiaj zmęczona, może lepiej idź.

– Źle się odżywiasz, ot co. – skwitował. – Wpadnę pojutrze.

Pocałował ją w policzek. Drzwi cichutko się zamknęły, powietrze zadrgało, pusta szklanka wypadła jej z rąk. Zwierzęta nie mogą zrozumieć zwierząt. Są ślepe. Głuche.

Niepełnosprawne w osobliwy, egoistyczny sposób.

Wstała. Stopy jej zdrętwiały. Jak szybko płynie czas. Ciało przemija.

Zapaliła. Rzadko paliła. Bardzo rzadko. Raz na miesiąc, może częściej.

Konsternacja serca i nienaturalny spokój myśli. Musiała czymś ugasić ból.

Weszła do łazienki, włosy związała na czubku głowy. Woda była gorąca. Zapach żelu pod prysznic dusił. Słony smak łez zdeformował kubki smakowe. Zagryzła wargi. Młodość i śmierć nie idą ze sobą w parze.

Starannie zmyła makijaż. Dlaczego w takich chwilach człowiek jest tak bardzo samotny? Dlaczego nikt nie pojmuje łez? Dlaczego ograniczenia są tak dogłębne, że wykluczają zwykłą empatię? A płacz to dowód wielkiej słabości?

Tyle pytań pozostawi bez odpowiedzi. Umrze zapomniana. Bez nadziei na tęsknotę. Nikt, nikt nie będzie tęsknił. Nikt nie potrafi zrozumieć. Nie potrafi słuchać.

Oparła się o płytki łazienkowe. Zakręciła kurek.

Jej rozpacz była brakiem docenienia, samowolnym osamotnieniem uczuć, zwanym potocznie – nie zrozumieniem.

Każde samobójstwo to najzwyczajniejsze morderstwo popełnione przez tych, którzy nie będą tęsknić.

Tyle razy współczuła, tyle razy płakała, tyle razy pomagała. Jakież ma to teraz znaczenie? Ostatecznie pozostała sama, kwintesencja życia zginęła gdzieś w fałdach bezsensu. Sama zadecydować musi o własnej śmierci. Panować nad własnym życiem – oto jego prawdziwy wydźwięk.

Skrajne wypaczenie świata emocjonalnego doprowadziło ją na skraj szaleństwa, po czym to człowiek strącił ją w ostateczną przepaść.

Akt sztuki był niczym w porównaniu z tak tragicznym aktem kontroli, samokontroli.

Założyła szlafrok. Weszła do sypialni obwieszonej obrazami jej umysłu. Kolorowe bazgroły oprawione w drewniane ramki. I tak nigdy nikt nie chciał tego oglądać. Nigdy. Nikt.

Bez sens. Zwierząt nie frapuje przecież sztuka. Mięso nie zaznaje katharsis.

Śmiech. Te jej wyćwiczone reakcje, ten wymuszony uśmiech, który nigdy nie schodził z twarzy. Ta ignorancja ludzi i jej niema irytacja, ta głupota, brawura i brak świadomości. Była święta. Zawsze była święta. Ukrywała własne poglądy i personalne ekscesy.

Siadła na łóżku. Włączyła płytę Tesco Value: głupie kawałki, z których ludzie się śmieli. Szczerym, pustym śmiechem ignorowali wszystko co wiązało ją z życiem. Wszystko, nawet upodobania muzyczne.

 

You shocked me, while integration still was in

Now I'm guilty of blasphemy and paying

For this holy sin of yours

this holy sin of yours

 

Skąd niby miała czerpać inspiracje?

Kochała owe psychodeliczne teksty i dekadenckie wieczorki z kartką, pędzlem i owym zakazanym czymś, za co przeklinała swoją zwierzęcą naturę.

 

Upajając się złudną inspiracją pragnęła zasnąć w owej zadymionej sypialni i zapomnieć o całym bólu swojego paranoicznego istnienia. Zaledwie wdech i wydech, duszące wyziewy duszy, a potem, może długi sen?

Koniec

Komentarze

hmm kilka uwag, mam nadzieję, ze pomogą: wylądowały w plecionym koszyku, po prawo, tuż pod fioletowym płaszczem. nie pisze się po prawo.
Schody były wklęsłe. Ich obowiązkiem było pogłębiać, pod wpływem jej szpilek, subtelną wklęsłość marmurowego materiału, tak jak ściany miały się kruszyć w konsekwencji setek lat trwania; ciemiężona siłą grawitacji ziemia miała się obsuwać, księżyc miał rozpaść się w srebrny pył, drzewko miało uschnąć - oto był sens ich istnienia.   
Wybacz, ale silenie się na poetyckość i budowanie rozbudowanych zdań to nie był w tym przypadku najlepszy pomysł. w ogole zauważyłam dużo takich poetycko-artystycznych i krótko mowiąc niepotrzebnch zwrotów.
Włączyła płytę Tesco Value: głupie kawałki, z których ludzie się śmieli.
nie pisze się śmieli, tylko śmiali.
taak, dekadenckość i psychodeliczność tego tekstu doprawdy powalają moją umęczoną duszę. EMO, EMO, EMO. próbuj dalej.

hmm.... chyba jestem zbyt mało wrażliwy, aby docenić urok tego tekstu. poetyckość opisów jest fajna, ale jeśli twór składa się tylko z niej to po pewnym czasie czytelnik niestety zaczyna mieć reakcję alergiczną. być może to tylko moje zdanie, ale osobiście lubię, kiedy czytane przeze mnie teksty mają ciekawą fabułę, wartką akcję i dobrze wykreowane postacie. nieprzerwany, metaforyczny krzyk nie jest moim ideałem literackim.
wybacz, ale nie trafia do mnie twoja wizja

wylądowały w plecionym koszyku, po prawo (...)
 Na prawo, po prawej. Forma „po prawo" jest niepoprawna.  

który zawiesiła szybkim ruchem na pozłacanym wieszaczku z motywem liścia akantu
świecącym w nieznośnym, jaskrawym świetle jarzeniówki jakby zaraz miał wybuchnąć, albo przynajmniej roztopić się w bezkształtną masę. Wybacz, nabijam się. To zdanie to idealny przykład nadmiaru informacji. Unikaj opisów, które są kompletnie zbędne z punktu widzenia fabuły i odbioru. Poznanie kształtu i koloru wieszaka ani nie wpływa na fabułę, ani na klimat tekstu.  

Odgarnęła znad czoła włosy. Brzydkie, suche pasmo włosów
Powtórzenie, brzydko to wygląda.  

Przeczesała owe brzydkie, słomiane włosy
Dokładnie o tym samym pisałaś przed chwilą.  

połyskującymi na tle ziemistego pyszczka, noska zmarszczonego w wyrazie samobójczej satysfakcji z odniesionego zwycięstwa nad starą pułapką
Eeee... Jak to się ma do opowiadania? Rozumiem potrzebę poetyckich, ewentualnie abstrakcyjnych porównań, ale to tutaj naprawdę jest zbędne. W ogóle rozbudowane porównania zwykle się nie sprawdzają. To się tyczy również następnego zdania.  

Odjęła miękkie obrzydlistwo od delikatnej skóry dłoni
Kompletnie nie łapię tego zdania. Nie mam pojęcia, do czego się odnosi.  

głośne echo (...) poczęło ześlizgiwać się w dół.

Zdajesz sobie sprawę z faktu, że ślizgające się echo brzmi idiotycznie?  

Słyszała, niemal widziała masy powietrza podrygujące w rytm delikatnych wahnięć zawiasów; wirowanie delikatnych struktur ścian i drgnienia wklęsłych schodów, których konstrukcja sprawnie ułatwiała mozolną wspinaczkę na ostatnie piętro.

Po pierwsze: nie można słyszeć masy. Po drugie: zawiasy się nie wahają, od wahania są wahacze. Po trzecie: struktura ścian i schodów nie może wirować, zbyt małe przestrzenie międzycząsteczkowe. Wirować mogą płyny (uprzedzając uwagi: gazy są technicznie zaliczane do płynów, jeśli chodzi o opis ruchu i przepływów). Po czwarte: jaki jest cel tego fragmentu tekstu?  

Schody były wklęsłe. Ich obowiązkiem było pogłębiać, pod wpływem jej szpilek, subtelną wklęsłość marmurowego materiału, tak jak ściany miały się kruszyć w konsekwencji setek lat trwania; ciemiężona siłą grawitacji ziemia miała się obsuwać, księżyc miał rozpaść się w srebrny pył
Powtórzenia. Marmur nie wyciera się od nacisku, tylko od - błyskotliwe spostrzeżenie - tarcia (jak i każdy inny materiał). Różnica, wbrew pozorom, jest spora. Nic nie kruszy się od trwania, ale od erozji (może Cię to zdziwić - trwałość materiałów w próżni jest znacznie większa, bo nie następuje erozja eoliczna ani wodna). Księżyc nie rozpada się na srebrny pył (dzięki temu do tej pory są na nim ślady stóp astronautów, którzy tam byli).   Pominę fragmenty filozoficzne.  

Bezbarwne tęczówki
Tęczówki, zgodnie z nazwą, muszą mieć kolor. Inaczej nie byłyby tęczówkami. Tylko albinosi mają je bezbarwne (z opisu nie wynika, żeby bohaterka była albinosem), ale wtedy eufemistycznie mówi się o czerwonych tęczówkach.  

Tona pudru na policzkach i czerwona pręga od ramiączek stanika także były jej częścią, czy może tylko dodatkiem, mającym na celu ograniczyć życie ducha? A może umożliwić zrozumiałe wyrażanie uczuć za pomocą ułomnych słów, których nikt nie chce słuchać?

Przeczytaj sobie ten fragment na głos. Możesz mi wytłumaczyć jego sens, bo ja tu nie znajduję żadnego.  

W tym momencie skończę, bo mój komentarz byłby trzy razy dłuższy od samego opowiadania. Tekst jest niesamowicie męczący i nie jest to bynajmniej męczenie pozytywne. Nie przepadam za egzystencjalno-cierpiętniczą literaturą; brak jakiejkolwiek myśli przewodniej (poza użalaniem się nad swoim istnieniem) niesamowicie zniechęca.
Jeśli chodzi o „poetyckość" - zgodzę się z przedmówcami. Jak widać również dostaję reakcji alergicznej. Jeśli już musisz używać górnolotnych opisów, dopasuj je do tekstu i nie przeginaj. Zaprezentowany przez Ciebie sposób przedstawiania bohatera i świata może się sprawdzić w dłu ższym tekście jako krótka wstawka, ale sam w sobie - jak dla mnie - się nie broni.  

Powodzenia w przyszłości,
exturio 

Poetycko rozpisana depresja niedoszłej samobójczyni. Dołujące.
To się nadaje na psychoterapię, a nie na publikację.
Jeżeli piszesz o sobie, to pomyśl może o jakiejś pomocy. Osobiście wolę przesłanie płynące z piosenki "I tak warto żyć".
Pozdrawiam

Serio Lombard ma taka piosenkę?

Masakra. Miałam nadzieję, że przynajmniej ten portal się uchowa przed emotekstami. Niech ktoś mnie uświadomi, bo szukałam w tym tekście fantastyki i choćbym bardzo chciała, to nie wiem, gdzie się schowała...

www.portal.herbatkauheleny.pl

To śpiewał zespół "Raz Dwa Trzy".
Inna piosenka, która mnie osobiście wyprowadza z dołka, to "Kocham cię życie" Edyty Geperd.
Naukowo udowodniono, że muzyka i teksty piosenek wpływają na nastrój, i niektórymi piosenkami można się wpędzić w depresję. Każdy psychoterapeuta potwierdzi też, że od stanów depresyjnych można się uzależnić. Taki nastrój w cudzysłowie wiele ci załatwia- "taki jestem biedny, smutny, nikt mnie nie lubi, nikt mnie nie rozumie", więc: "ja też nic nie muszę, niech nikt niczego ode mnie nie wymaga, zero odpowiedzialności za swoje życie; mogę się tylko nad sobą poużalać".
Pracowałem jakiś czas z narkomanami i alkoholikami. Tam to standardowe podejście do życia.
A z fantastyki, to rzeczywiście - mniej niż zero :-)

Tomasz, Ty sam jesteś raz dwa trzy... :| To ja, młodsza, wiem, że to śpiewał Rezerwat.

www.portal.herbatkauheleny.pl

Sorki- ja to znam w wersji "Raz Dwa Trzy". Nie wiedziałem, że wcześniej (?)  śpiewał to ktoś inny.
a ja jestem trzy, cztery, cztery i pół... :-)

Nowa Fantastyka