- Opowiadanie: rafal18500434 - Rozdział 12- Smocza zagłada

Rozdział 12- Smocza zagłada

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Rozdział 12- Smocza zagłada

– Erilu uciekaj do środka lasu, ja się nim zajmę! Nie możesz zginąć! – Syczał gad.

– Nie pozwolę ci na to! Wspólnie go pokonamy. Razem mamy większe szanse. On jest jeden, a nas dwóch. Co prawda wygląda groźnie, te czarne łuski i duże pazury, ale ty jesteś groźniejszy, prawda?

Ten z tymi słowami wydał ryk wojenny. Nagle zaszła diametralna zmiana. Smok z uczniem, nie uciekali przed tym, który ich gonił, lecz zwrócili się otwartą piersią naprzeciw niemu.

– Już jesteście martwi. Geadar sowicie mnie wynagrodzi… A ja w końcu zemszczę się.

– Zemścisz? Za co? – Spytał Aaron.

– Yy… No… Zaraz zginiesz z moich rąk. Oh co za bezczelność nie przedstawiłem się. Nazywam się Graynor i teraz giń! Giń!

– Nigdy nie walczyłem przeciw smokowi, nie licząc naszych potyczek. Gdzie macie najsłabszy punkt?

– Nie mamy! Po prostu trzeba nam przebić serce, albo w inny sposób zlikwidować.

I wtem z ogromnej paszczy tamtego gada zaczął dobywać się brązowy płomień. Aaron doskonale wiedział, co zrobić w tej sytuacji. Lot z Yaskelem nie był samą podróżą, lecz jeszcze większym treningiem niż z Olivierem.

– Sedah.

Teraz już potężna, błękitna tafla wody ochroniła ich obu przed smoczym płomieniem, a oczy chłopca ze szmaragdowych zmieniły się w lazurowe. Czyniąc go jeszcze ładniejszym młodzieńcem.

Gad widząc, że ten doskonale zna magię, zaprzestał wyziewów ognia i zaczął napierać szponami w Yaskela. Gdy toczyła się zacięta walka Aaron, tym razem nie wiedział, co zrobić. Czy miotać zaklęcia? Czy strzelać z łuku? A może chwycić za miecz? Tak! Łuk! Dobył go szybko, gdyż był przypasany do siodła. Naciągnął jedną strzałę i wypuścił w jego grzbiet, ta tylko strzaskała się.

– To bez sensu.

Napastnik okazał się być bardzo odporny i silny. Yaskel po chwili był poraniony na piersi, jego skrzydła były poobijane, a pazury zakrwawione.

– Skrzydła… Bez tego nie poleci.

Chłopiec wziął kolejną strzałę do rąk i wystrzelił ją w kierunku błon, przez które doskonale przeszła, czyniąc mu malutki ból, potem następna i następna. Wreszcie gad nie mógł dłużej tego znosić. Podleciał, jak najbliżej się dało i chwycił w paszczę łuk, który jednym chłapnięciem rozgryzł na kawałki. Chłopiec przeżył szok, gdy ten wyrządził mu tak wielką krzywdę. Wszystkie wspomnienia, z nim związane, polowania, walka… Nienawiść, aż w nim zakipiała. Zły smok wzniósł się w górę, po czym runął na grzbiet Yaskela, Aaron zsunął się tylko po siodle, trzymając się jego jedną ręką, by uniknąć rychłej śmierci. Opiekunowi chłopca, aż oczy wyszły na wierzch. Nie mógł przecież dopuścić do upadku z tak dużej wysokości, bo to równałoby się śmierci. Tamten nieustannie nacierał, co powodowało, że Aaron powoli tracił siły w ręce… Nagle przyszedł mu do głowy pewien pomysł! Napiął wszystkie mięśnie, po czym z całej siły wyrzucił się w powietrze, zasiadając na grzbiecie czarnego smoka. Tamten jak oszalały, oderwał się od Yaskela i próbował zrzucić Erila. Rzucał się i wył, widząc, że chłopiec przyczepił się jak kleszcz, postanowił zastosować inną taktykę. Machał skrzydłami, kierując się w górę, nabierał co raz większej prędkości, gdy Aaron spojrzał w dół, aż zawirowało mu w głowie. Zatrzepotał nią po czym znów zbliżył się swym ciałem do smoka. Byli już tak wysoko, że powietrze robiło się co raz rzadsze, chłopcu powoli zaczynało brakować tchu.

– Ale jak go zawrócić? – Powtarzał w myślach.

Ten ciągle machał, a na pysku miał szyderczy uśmiech. Wiedział, że człowiek, nie może wznosić się tak wysoko. Hybryd zaczynał się dusić. Nie mógł złapać powietrza. Próbował zaczerpnąć dech poprzez usta, jednak było to niemożliwe. Twarz mu poczerwieniała, oczy załzawiły się, a wirowanie spowodowane brakiem tlenu sprawiło, iż Aaron przestał się trzymać. Spadał teraz bezwładnie w dół. Gad widząc to, czekał, aż chłopiec upadnie i połamie sobie kości, zginie. Nagle chłopiec oprzytomniał, gdyż do jego płuc dostało się powietrze. Spanikowany nie miał pojęcia, co zrobić.

– Yaskel ratuj!

I to były ostatnie słowa Aarona wypowiedziane przed przewidzianym przez niego upadkiem. Przed lasem na polance pojawiła się grupa osób. Jedna z nich wyciągnęła rękę i powiedziała, spokojnym, łagodnym, melodyjnym głosem:

– Roeneth.

Fala ciepłego powietrza unieruchomiła chłopca, po czym spadał powoli…

– Co się dzieje?

Był już tuż nad ziemią, gdy spojrzał na nieboskłon, na którym ujrzał pędzącego ku niemu oszalałego czarnego gada. Druga postać zgrabnie chwyciła za precyzyjnie wykonany łuk i w jednej chwili w powietrzu leciało już cztery strzały w stronę gada. Za moment kolejne… Inna spośród grupy wypowiadała słowa niezrozumiałe dla hybryda. Lecz od razu ujrzał ich skutek, obok niego pojawiła się brązowa ochronna tarcza, a do atakującego uderzały magiczne pociski. Aaron był w niemałym szoku, jak owi pomogli mu w ataku. Ale gdzie przez ten czas cały podziewał się Yaskel? Eril będąc tuż nad ziemią zauważył, że są oni niewyobrażalnie piękni. Trzech mężczyzn i jedna kobieta, którzy byli do siebie bardzo podobni, rozróżniały ich włosy. Kobieta miała w nich kwiat, który dodawał jej uroku. Dwóch mężczyzn miało srebrne, a jeden białe włosy, spośród, których wystawały spiczaste uszy. Wygodne, a zarazem eleganckie, zielone tuniki podkreślały kształty ich ciał.

– Uciekaj, albo nam pomóż. – Wypowiedział jeden z elfów!

Jego głos był wprost nieziemski. Aaron bez namysłu skoczył na ziemie i stanął koło jego obrońców. Smok zauważywszy pomocników chłopca, aż zląkł się. Broniło go cztery elfy. Gad ponownie rozpoczął ziew ogniem, tym razem jego płomień był dłuższy i mocniejszy. Obrońcy, aż zaśmiali się na widok pędzącego ku nim gorącego pocisku. Hybryd nie wiedział, co one właściwie robią. Śmieją się zamiast używać zaklęć ochronnych.

– Sedah.

Bardzo skupiony Aaron chciał, by jego ochronna tarcza była jak największa.

Udało się. Mur ogradzający jego, oraz elfy był wystarczająco wysoki. Najwyraźniej były zaskoczone reakcją chłopca, gdyż popatrzyły się po sobie, odzywając się przy tym w swoim języku. Aaron nie mógł dłużej zwlekać na przybycie Yaskela, postanowił go wezwać.

– Ethil Nath Yaskelo Eoon.

Znowu spostrzegł dziwne spojrzenia tych stworzeń. I wtem ku piątce dobrych stworzeń pędził rozpędzony czerwony smok. Yaskel gnał ile sił w płucach. Krwiożercza bestia, która dopiero atakowała gromadkę elfów i Aarona zawróciła ku niemu. Yaskel nie zląkł się. Obaj pędzili wprost na siebie pod kątem w górę. W pewnym momencie byli już niewidoczni dla hybryda. Nie wiedział jak może pomóc, czego pragnął z całych sił.

– Musicie coś zrobić. Yaskel nie pokona go! Jest za młody. – Wrzeszczał prosząc.

Odezwała się kobieta nonszalancko wyciągając rękę w górę.

– Niestety nie możemy. Nawet mi nie widzimy ich. Są za wysoko. Gdybyśmy zaczęli atak magią, łatwo moglibyśmy zrobić krzywdę twojemu mentorowi. Chciałbyś tego?

Aaronowi wydawało się, że słyszy boginię.

– Nie. Oczywiście, że nie. Ale nie mogę, tak stać bezczynnie.

Walka w przestworzach między dwoma pięknymi stworzeniami przeciągała się w nieskończoność. Do uszu dobiegały tylko przeraźliwe ryki bólu. Nagle głowy wszystkich zwróciły się ku niebu. Skąd leciała czerwona postać.

– To Yaskel! On żyje. Wygrał.

Niespodziewanie miny elfów zmieniły się. Aaron dostrzegł na nich szok i przerażenie.

– Co się dzieje?

Obecny nauczyciel chłopca pędził z ogromną prędkością, nie zwalniał, mimo że powinien zrobić to już dawno. Znajdował się bardzo blisko ziemi. Przez ciało Aarona przeszedł dreszcz, który wygiął go w pół.

– Nie! To nie możliwe! Wszystko przepadło.

Na ziemie spadł Yaskela powodując ogromny huk. Ciało było rozdarte w niektórych częściach. Do nozdrzy zebranych dostawał się swąd spalenizny. Hybryd nie wiedział, co zrobić. Nagle rzucił się do niego, by uzdrowić martwego gada.

– Orm selkareh! – Powtarzał to rozpaczliwie w kółko, lecz nie przyniosło żadnych rezultatów – to nie możliwe. Musisz żyć. Słyszysz? Obudź się. Proszę, błagam. Nie zostawiaj mnie. Yaskel, proszę. Nie!

Uwagę hybryda przyciągnęły elfy, które rozpoczęły magiczny atak. Chłopiec omiotając wzrokiem otoczenie, spostrzegł, wcześniej zrzucony zapewne przez Yaskela arsenał. Miał już biec, lecz przypomniał sobie o bardzo ważnej rzeczy, której dokonał wiele tygodni wcześniej. Skupiony, rozłoszczony, pełen furii i gniewu Aaron przypatrywał się czarnemu smokowi. Wyciągnął rękę do przodu i skierował na napastnika, po czym wypowiedział magiczne słowo:

– Lieath.

I z tym zaklęciem oczy chłopca spowiła błękitna fala. Jej kolor nigdy nie był tak intensywny. Wzrastająca nienawiść zwiększyła magiczne siły. Nagle gad spojrzał niespokojnie na swoje ciało. Nie wiedział, co się z nim dzieje. W planach hybryda tym razem nie było zwiększenie temperatury krwi, lecz odwrotnie. Powoli doprowadzał do spadku. Nie było to łatwe, smok jest ogromny, sam w sobie jest odporny na magię, poza tym Aaron nie jest jeszcze dobrze wyszkolony w tym fachu. Na czole wystąpiły krople potu, z wolna wydobywała się krew z jego nosa. W białkach ocznych wystąpiły czerwone żyły, a ciało hybryda jak gdyby się cofało do tyłu. Najwyraźniej dawał z siebie wszystko. Przecież to nierozważne! Może zginąć! Nareszcie gad odczuł magię, zaczął wyginać się w powietrzu, jak gdyby dostał ataku epilepsji. Wył, rzucał się i wyziewał ogniste płomienie na wszystkie strony. Elfy zrozumiawszy co czyni chłopiec, zaczęły mu pomagać. Hybryd teraz zaprzestał tworzenia magicznej tarczy, co spowodowało napływ małej dawki energii i skupił się tylko na jednym. Z kolei jego obrońcy, którzy stali dość długo bezczynnie, zaczęli atak i postawili ochronną tarczę. Każdy z nich władał innym żywiołem, gdyż ich pociski miały różne kolory. Graynor nie mogąc dłużej utrzymać się w powietrzu, spadł na ziemie. Potężna masa jego ciała sprawiła, że ziemia zatrzęsła się, a Eril miał wrażenie, iż stracił równowagę. Elfy jak jeden mąż chwyciły za łuki i rozpoczęły nalot strzał w krtań wroga. Aaron widząc, że tamten usiłuje się podnieść chwycił za swój miecz. Biegł, nabierając coraz większej szybkości. Wybił się w górę i z całej siły pchnął swój oręż w klatkę piersiową Graynor'a. Mogło się wydawać, że te piękne istoty będą się cieszyć, jednakże do ich oczu wstąpiły niewielki łzy, które nie oznaczały szczęścia po wygranej potyczce. Ruszyły szybkim krokiem, z gracją jakiej każdy człowiek mógłby im pozazdrościć. Będąc tuż przed ciałem Yaskela skłoniły się i wyszeptały niezrozumiałe dla hybryda słowa. Następnie ruszyły ku smokowi, którego zamordował Eril. Dopiero teraz Aaron dostrzegł, że każdy ma przywieszony na szyi przepiękny naszyjnik. Pierwszy w kolorze czerwieni, drugi bieli, kolejny zaś był niebieski, a ostatni brązowy.

– Płaczą nad ciałem wroga? – Zasępił się, myśląc.

Pochłonięty tymi wszystkimi zdarzeniami, zapomniał, o tym jak ma witać się w Elm Esaill. Popełnił tym, wielki, krzyczący nietakt, jednakże przypomniał sobie nauki, jak ma zachowywać się wśród repilf – elfów. Przyłożył rękę do serca, następnie złączył mały palec i kciuk, a wskazującym, środkowym i serdecznym dotknął czoła ukłaniając się, oraz wypowiedział;

– Jet lende.

Jego przywitanie świadczyło o tym, że zna ich zwyczaje. Te bezzwłocznie odpowiedziały tym samym. Chłopiec bezustannie przypatrywał się tym pięknym istotom. Nie mógł wręcz oderwać od nich oczu, czego te zdawały się nie dostrzegać. A może były przyzwyczajone?

Nastała chwila głuchej ciszy. Słońce powoli rzucało ostatnie promienie. Z puszczy dochodziły głosy setek, a nawet tysięcy zwierząt. Aaron jeszcze nigdy w życiu nie doświadczył tak dużej ilości. Można by z nich wyżywić całą hordę wojowników. Wejście do Elm Esaill nie było, jak się spodziewał zaznaczone. Sam gąszcz i dzicz. Któż by pomyślał, że żyją tam tak piękne istoty, które nawet nie zaznaczyły szlaków, którymi się poruszają. Wydało się wręcz niemożliwe, przedostanie się do środka, jednak elfom jakoś się to udało. W dodatku z czym? Długimi łukami, które bardzo utrudniają poruszanie się między drzewami.

Leżące ciało czarnego smoka wyglądało okropnie. Z krtani wystawało mu dwa tuziny strzał. Wręcz szkarłatna krew wydobywająca się z niego, spływała po pięknych łuskach. Hybryd gdyby nie doświadczył ataku z jego strony, popłakałby się na ten potworny widok. Ale za to co uczynił Graynor, miał ochotę rozedrzeć go na strzępy, spalić, zniszczyć, zgnieść. Zamknięte powieki przysłoniły brązowe, świdrujące oczy. W niektórych częściach ciała był obdarty z łusek, a to za pomocą potężnej elfickiej magii.

Niespodziewanie coś dziwnego zaczęło dziać się z Yaskelem. Jego ciało powoli zaczynało znikać.

– Co? Co się dzieje?

– To normalny proces…

– Co?

– Gdy ginie smok jego ciało nie pozostaje tutaj, po prostu rozpływa się w pył, z którego zostało stworzone.

Gad stał się milionem świecących, czerwonych drobinek.

– Przepraszam, to przeze mnie zginąłeś.

– Nie obwiniaj się. – W powietrzu rozszedł się przyjazny głos smoka.

– Yaskel? – Spytał ocierając niechciane łzy.

Lecz nie dosłyszał odpowiedzi. Cała energia jaką miał w sobie uleciała. Stracił ducha walki.

– Teraz, skoro odszedł nikt nie przekaże mi jego potęgi. Nie pokonam Geadar. To koniec. Już po mnie.

– To dopiero początek… – Znów ten sam dźwięk dostał się do uszu Aarona.

Skoncentrowane czerwone drobinki uleciały w przestworza, po chwili to samo stało się z ciałem Graynor'a.

– Dlaczego przybyłeś tutaj z Yaskelem?

– Ponieważ on uczył mnie i pragnął abym dołączył do was, byście kontynuowali jego dzieło.

– Ale my nie uczymy w naszej szkole nikogo oprócz naszych rodaków i pół-elfów. – Powiedział jeden z elfów, lecz Aaron nie dostrzegł który.

– A więc jesteś Lohxiw? – Ciągnął kolejny.

– Tak. – Odpowiedział pociągając nosem – ale nie! – Wyrwał się. – Ja nie jestem pół-elfem. Tak dokładnie to nikt nie wie kim jestem.

– Nie dałeś spróbować krwi żadnemu z wampirów? – Spytał z ukrywanym obrzydzeniem.

– Nie, bo bałem się, że wypije mnie do czysta. Ale z tego co Olivier wyczuł, na pewno mam w sobie cząstkę wampira.

– Olivier?! Jaki Olivier?!

– No wampir.

– Czyżby TEN Olivier?

– Wydaje mi się, że tak.

Tamte usłyszawszy odpowiedź, przeciągnęły ręce na broń, a ich oczy zapaliły się kolorami czterech żywiołów. Aaron zląkł się i to nie na żarty. Od razu odszukawszy w sobie źródło magii, postawił barierę ochronną.

– Ale ja nic nie zrobiłem, dlaczego się złościcie?

– Nic? Uczyłeś się u skleah – potępionego.

– Jak to, przecież on nic nie zrobił? – Spytał z głupawą miną Eril.

– Nie? Nie? Jesteś tego pewien?

– Nie? – Odpowiedział.

Tamte aż się poirytowały.

– Powiedz mu, widocznie chłopiec jest niczego nieświadomy. – Poprosiła kobieta-elf.

Aaronowi znowu serce zmiękło słysząc jej głos.

– Olivier, twój dotychczasowy mentor, trudnił się pracą u Geadar.

Hybrydowi na te słowa zaparło dech w piersiach.

– Olivier sprzedawał pół-ludzi? To niemożliwe!

– Sam się go spytaj, jeśli uda ci się z nim spotkać.

Chłopiec nie chciał już nawet wspominać, że Olivier przybędzie za niedługo tutaj, do Elm Esaill.

– Nie wierze wam! Kłamiecie! On jest dobrym wampirem. Nikogo by nie skrzywdził. Zaopiekował się nami, gdyby chciał sprzedałby nas, a jednak tego nie zrobił.

– Małe niedopowiedzenie młodzieńcze. Robił to dawno temu, lecz przez długie lata. Mordował dzieci, zabijał, miażdżył, sprzedawał. Byle tylko zarobić.

– Nie, nie wierze, to stek kłamstw i bzdur.

– Nie? Udowodnić ci to?

– Niby jak?

– Podejdź do mnie.

Strach znów uderzył do oczu chłopca. Nie wiedział czy to przypadkiem nie jest jakiś podstęp, tylko po to, by z łatwością go schwytać. Jednak niepewnym, powolnym krokiem szedł… Znajdował się już na tak blisko, aby można było ugodzić go mieczem, jednak nikt tego nie zrobił. Ów srebrnowłosy elf wyciągnął rękę. Aaron zamarł w pół ruchu.

– Nie bój się. Połóż swoją dłoń na mojej.

Hybryd z jeszcze większym strachem niż poprzednio zaczął spełniać polecenie. Obawa przed użyciem magii była koszmarna. Po prostu mógł go zabić, lecz zachował resztki odwagi i zdrowego rozsądku.

– Gdyby chciały już dawno, by mnie zabiły.

Ręka Aarona powędrowała do przodu, aż w końcu ich dłonie dotknęły się. I wtem hybryd doznał potężnego ciosu, który odrzucił go do tyłu, a jednak stał w miejscu. Cofnął się zaledwie o centymetr. Ich dłonie ciągle się stykały. Aaron odpłynął w wizję, którą wysłał mu ów elf:

Zobaczył walkę, rozgrywającą się między Olivierem, a jakimś człowiekiem, który bronił swe dzieci. Z tyłu przypatrywał się temu elf, który właśnie wysyłał wizję chłopcu. Jeden cios i człowiek został rozcięty na brzuchu. Twarz Oliviera wyrażała wiele podłości, nienawiści, której Aaron nigdy dotąd nie widział. Wampir zbliżył się szybkim krokiem ku trójce dzieci, lecz został odepchnięty ogromnym strumieniem czerwonego powietrza, które zostało wypuszczone z dłoni elfa.

– Zostaw mnie, to nie twoja sprawa! – Powiedział przerażony Olivier, jednocześnie pałający nienawiścią.

– Nie pozwolę ci zaprowadzić ich przed starszyznę. Odejdź albo zginiesz.

Aaron nie rozumiał dlaczego elf po prostu go nie zabił. Nastąpił nieoczekiwany zwrot akcji. Olivier w swojej ogromnej szybkości chwycił za jedno dziecko i wyparował. Srebrnowłosy elf, skoczył ku dwójce przerażonych dzieciaków… Wizja rozmyła się. Lecz nagle znów powróciła. Inna:

Walka, ogromna walka, między tysiącami stworzeń. Dookoła rozlewała się krew. Potoki krwi z elfów, ludzi, mieszańców, wampirów, smoków, starszyzny.

– Starszyzny? Co się dzieje?

W oddali stał jakiś chłopiec, który także walczył, mimo że stał w ogromnej odległości przypomniał on kogoś Aaronowi. Był łudząco podobny do niego…

Nagle zdyszany elf zabrał swoją dłoń. Popatrzył się szeroko otwartymi oczami, najpierw po Aaronie, następie po swych towarzyszach. Hybryd miał całkowity mętlik w głowie. Tu zobaczył Oliviera-mordercę, a następnie wielką wojnę, o której nie wspomniał mu mentor.

– I co do cholery robiłem tam ja? W środku tej ogromnej bitwy?

Srebrnowłosy elf odezwał się w swoim języku do towarzyszy. Gdy skończył wszystkie miały taką samą minę – przerażone. Na ich obliczu malowało się strach, panika, a zarazem nieposkromiona ciekawość.

– Co się stało? Dlaczego pokazałeś mi tą wojnę, skoro nie było tam mojego mentora?

– Ja ci niczego nie pokazałem. To ty pokazałeś mi.

Aarona wmurowało w zimie.

– Ja tobie? Przecież nie potrafię pokazywać wizji. Nawet nie wiedziałem, że takie coś jest możliwe.

– Nie rozumiesz… Miałeś wizję przyszłości.

Hybryd na te słowa wybuchnął cichym śmiechem, jednak słyszalnym dla każdego.

– Przecież to nie jest możliwe.

– WSZYSTKO jest do zrealizowania.

Nikt nie chciał dłużej rozmawiać na ten temat. Najwyraźniej wszyscy pragnęli przeanalizować to na spokojnie w głowach.

– Jeżeli jesteś godny, by przestąpić nasze progi, po prostu chodź za nami.

– Godny? A to ktoś niegodny może nie wejść?

Te dumne, z gracją chwyciły za swoją broń i ruszyły do poszycia leśnego. Były piękne jak anioły.

– Co to za naszyjniki na waszych szyjach?

– Jeżeli elf ukończy naukę magii, odbywa wyprawę, by zdobyć szlachetny kamień. – Odpowiedziała przyjaźnie.

Aaron przez moment zasępił się, po czym energicznie skoczył za elfami. Wchodząc ujrzał pod stopami nakreślony dziwny, duży znak. Składał się z czterech trzonów, każdy w innym kolorze. Biały, brązowy, czerwony i niebieski, a sam środek owego znaku, był mieszaniną tego wszystkiego.

– Czyżby był to pewien rodzaj bariery ochronnej?

– A więc zdołałeś przestąpić do Elm Esaill bez zaproszenia.

– A to ktoś musi zostać zaproszony?

– Tak, żaden wampir nie ma tutaj wstępu. Odkąd jeden z krwiopijców przemienił smoka w wampiro-smoka, zapałaliśmy nienawiścią do ich rasy. Nałożyliśmy ochronne bariery i tak żaden nieśmiertelny nie może tutaj dotrzeć.

– Jestem ciekaw, jak Olivier przedostanie się do środka.

Idąc dalej, zastanawiało go, czy wszystkie elfy go znienawidzą, gdy dowiedzą się, że to przez niego zginął Yaskel. Czy są miłe i radosne, czy ponure? Prąc naprzód, zauważył coś dziwnego. Z każdym kilometrem, drzewa robiły się co raz większe, grubsze. A ich liście twardsze i mocniejsze. Wreszcie były tak ogromne, że z jednego można byłoby wybudować dom. Podróż trwała już bardzo długo, a nad horyzontem nie było widać słońca, schowało się. Powoli niebo rozgwieździły gwiazdy. Chłopcu od bardzo długiego czasu burczało w brzuchu, był głodny. Jednak wiedział, że nie utrzymałby pokarmu w żołądku. Miałby się zajadać, a przed chwilą poległ jego towarzysz. Nie mógł, nie chciał. Drogę oświetlało rozgwieżdżone niebo, z księżycem w pełni. Eril zauważył na twarzach całej czwórki skupione miny, które z tymi skośnymi oczami i dziwnymi uszami, wydawały się komiczne, choć doprawdy groźne. Nie miał pojęcia, dlaczego ich pogodna twarz zmieniła się tak diametralnie. Po raz kolejny zaniepokoiły go.

– Czyżby miały to w naturze? – Rozmyślał – nie poradzę sobie bez Yaskela, kto przekaże mi moc, bym mógł aktywować swoje zdolności, bez których nie mam najmniejszych szans. To jest jakaś wielka, ogromna paranoja. Przecież każdy z nich lepiej poradziłby sobie. Są silniejsi, szybsi, pełni gracji, waleczni, honorowi, ładniejsi…

Choć ta ostatnia cecha nie miała żadnego wpływu na umiejętności bojowe. Ni stąd ni zowąd, na rozszerzeniu drogi przed nimi, wyskoczyły z koron drzew dziwne stworzenia, które widział po raz pierwszy. Były podłużne niczym klacz, choć o wiele mniej masywne. Z tyłu zwisał długi, rdzawo-pomarańczowy ogon. Dwie przednie łapy kończyły się czarnymi, niczym włosy Aarona szponami, a pozostałe dwie tylnie kopytami. Ogółem były prawie wszędzie brązowe. Na kocich głowach jasno świeciły się przerażająco żółte oczy, a uszy zakończone były czarnymi kłaczkami. Skrzydła były czarno-przeźroczyste. Niewielkie, choć wystarczające by mogły unieść je w powietrze. Z ich pysków buchała para, wyglądała na trującą. Cały ich wygląd budził grozę, nawet wśród elfów. Przed nimi stało trzy stworzenia.

– V'odif Léopìa. – Syknął elfi przywódca.

Pozostałe postawiły wokół siebie bariery ochronne i chwyciły za broń, zapominając o zdezorientowanym Aaronie. Choć miał na tyle rozsądku w głowie, by skryć się za najbliższym… I niepowodzenie, bariera nie wpuściła go do środka. Wszystkie trzy poczwary runęły w jego stronę. Ten uchylił się sięgając po miecz.

– Rinhuex.

Wszystkie trzy wzniosły się w powietrze unikając ciosu. Oczy chłopca spowił czysty błękit.

– Aear.

Zaklęcie zostało powtórzone trzy razy, lecz tylko jeden odniósł ranę, która sprawiła krwawienie z podbrzusza. Pozostała dwójka przeszyła go krwawym spojrzeniem i splunęły na niego. Ślina spowodowała tak koszmarne pieczenie, że zaczął krzyczeć. Zaważył, że na ręce wystąpiły mu krwawe bąble, jakby od poparzenia. Osłonił się wodnym murem, a także próbował wyleczyć, choć nie przyniosło to żadnego skutku, co przeraziło go jeszcze bardziej. I teraz zauważył, że tamte opuściły tarcze i zaczęły nalot strzał. Wszystkie trzy uciekły z sykiem. Gdy ich bezpieczeństwu już nic nie zagrażało, przysunęły się do Aarona, by obejrzeć ranę. Wymieniając parę słów w ojczystym języku, kucnęły przy chłopcu.

– Nie uleczy tego twoja magia mieszańca, potrzeba sięgnąć do czegoś głębiej, jeżeli pozwolisz możemy zasklepić twoją ranę. – Powiedziała owa piękna obrończyni.

– Proszę, róbcie co musicie. – Zgodził się krzywiąc z bólu.

Ślina i kwas żarły jego rękę, powoli dochodząc do kości. I tym razem Eril nie powstrzymał krzyku bólu. Wrzeszczał. Najwyraźniej dochodziło już do przeżerania kości. Wił się z bólu, a do oczu doszły łzy, o których nie miał pojęcia. Nie płakał, lecz spoczywały tam, świadcząc o potwornym bólu. Elfy wyciągnęły ręce. Ich oczy zmieniły się w zależności od żywiołów. A potem z każdego wystrzelił oddzielny promień. Ból spowodowany kwasem i ich magią doprowadził do omdlenia chłopca.

Obudził się dopiero następnego dnia, w godzinach bliskich popołudniu. Ręka nie zdradzała śladu walki, lecz umysł był wyczerpany.

– Co to były za stworzenia? – Spytał obolały i głodny.

Teraz nie odmówiłby posiłku, nawet gdyby miały doprowadzić go do natychmiastowego zwrócenia.

– V'odif Léopìa. – Odparł.

– To znaczy? – Zadał już poirytowany pytanie.

– To znaczy, że gdyby nie my, nie żyłbyś już.

Hybryd nie wiedząc czy ma podziękować czy wręcz przeciwnie za zbyt długa zwłokę, zamilkł. Ruszyli w drogę.

Nad głową istniało niebo zaciągnięte białymi jak puch śniegu chmurami. Tuż przed oczami ujrzał coś nadzwyczajnego. Po obu stronach drogi znajdowały się wyrzeźbione, najprawdopodobniej w srebrze jednorożce! Z rogiem po środku czoła wykonanym z jakiegoś białego materiału. Czyżby kości słoniowej? Koń Oliviera nie dorównywał tym pięknościom. Dwa pierwsze ukłaniały się przed przechodnimi, kolejne miały już podniesione oblicze. Trzecie stały na dwóch kopytach, wierzgając. Seria posągów powtórzyła się trzy razy. Idąc wolno, mimo bólu który spowodowała śmierć smoka, podziwiał niewyobrażalne piękno tych rzeźb. Mógł zatrzymać się i przyglądać się przez najbliższe godziny, jednocześnie użalając się nad sobą, lecz nie na to czas. Zbliżając się, dostrzegł dziwne zjawisko. Nagle wszystkie posągi zniknęły za plecami, odsłaniając domki na drzewach i inne skromne zabudowania. Tu już były wyznaczone, bardzo wyraźnie szlaki podróży. Dookoła z gracją przemieszczały się elfie grupy, które niby to ukradkiem, niby przypadkiem spoglądały na Aarona. Ten ciągle dreptał za grupą przed nim, która zdawała się go ignorować. Nie byli nastawieni zbyt przyjaźnie. Eril nie miał zamiaru witać się z każdym po kolei, przecież ich nie znał, wyprostował więc dumnie pierś i ruszył. Teraz już nie przypadkiem, ale patrzyły mu prostu w oczy, niektóre próbowały go straszyć zmianą ich koloru? A może lubią tak robić… W oddali na kobaltowym nieboskłonie ujrzał pociski.

– Czyżby tam znajdowała się szkoła magii?

Z każdą sekundą jego dumna pierś opadała. Widząc te wysokie, smukłe, piękne stworzenia. Aż wzrok mu na nich zamierał.

– Dlaczego nikt z nich nie weźmie ode mnie mojej przepowiedni? Zapewne każdy lepiej, by sobie poradził. Jejcu powoli zaczynam się bać. Myślałem, że te wszystkie opowieści o elfach to jakaś bujda. Nie sądziłem, że są takie ładne. A jak mnie wyśmieją? Upokorzą? Nie. Dam radę. Wszystkim im pokaże, że człowiek jest najlepszy. Aby na pewno? Przecież tak naprawdę ja nie jestem człowiekiem. Sam już nie wiem, kim jestem. Powoli zaczynam się gubić we własnych myślach… A jeśli zechcą mnie zgładzić za śmierć Yaskela? Tak wiele pytań i zero odpowiedzi.

Nagle chłopiec poczuł woń miliona kwiatów. Była tak uderzająca i cudowna, że wyłapywał każdy jej ruch. Czuł, jak nozdrza wypełniają się dotąd nieznanymi zapachami. Było to cudowne uczucie, którego dawno nie doświadczył.

– Ha, ogrody pary królewskiej… To chyba źle, powoli zbliża się mój koniec… Nie! Wezmę swój los na barki i jeśli zechcą mnie skazać na śmierć, nie poddam się bez walki.

Stawiając teraz już żwawo krok za krokiem, zwiększała się intensywność woni, jak gdyby wziął narkotyki, od których nie może się oderwać. Wprost lgnął do owej pokusy, jakim był ten raj. Z każdą chwilą poruszał się, co raz szybciej i szybciej, aż wreszcie biegł. Gdy zdał sobie sprawę, że wyprzedził pozostałą czwórkę, przystopował. Nie chciał, aby wzięto go za wariata. Jednak ciągnęło go coś, jakaś rzecz, o której istnieniu sobie do tej pory nie zdawał…

– Chłopcze, posłuchaj. – Odezwał się srebrno włosy elf – gdy wejdziesz przed oblicze władców, nie możesz odzywać się nie pytany. Najlepiej nic nie mów jeśli, ktoś ciebie o to nie poprosi. Udzielaj odpowiedzi na konkretne pytanie, nie dodawaj nic od siebie. Nie chcesz popaść w niełaskę L'ona oraz A'sayía'a.

– Kto to jest L'one i A'sayía?

Cała czwórka błyskawicznie popatrzyła po sobie.

– A'sayía to królowa elfów, a jej mężem, królem jest L'one.

– Tak myślałem, ale wolałem się upewnić. – Odpowiedział szczerze uśmiechając się, był wdzięczny za te małe ostrzeżenie.

– A może nie chowają do mnie urazy?

Powietrze z klatek piersiowych elfów zostało wypuszczone, w uldze.

– Lohxiw za niedługo dotrzemy.

Aaron teraz szedł równo z pozostałymi. Ani ich nie wyprzedzał, ani nie pozostawał w tyle. Najbardziej różnił się od pozostałych tym, że miał inne odzienie. Dodatkowo brakowało mu tak skośnych oczu oraz spiczastych uszów. Choć oczy hybryda czego nikt wcześniej nie zauważył, powoli zaczynały się zwężać. Brakowało mu także tak niewypowiedzianej swobody ruchu, jaka towarzyszyła tym istotom. Idąc, co chwile odwracał głowę to w prawo, to w lewo. Podziwiał skromne, ale zarazem ładne domki. Gdzieś nad jego głowa przeleciał ogromny smok. Widząc go, czuł przerażenie i zarazem podekscytowanie. Dreszcz przebiegł jego ciało na myśl, że miałby walczyć z tak ogromnymi bestiami.

– Chłopcze, zapomniałem o jednej rzeczy, która dla mnie jest naturalna. Jeżeli będziesz, rozmawiać z jakimś elfem i jego kolor oczu zacznie się zmieniać, nie przestrasz się. My po prostu możemy dowolnie to robić. Tobie się to udaje tylko, gdy czarujesz, nam natomiast w dowolnej chwili.

– Dzięki, a już zaczynałem się bać… Widziałem, jak część elfów robiła to. Ale nie rozumiem po co. Chcieli się pochwalić, czy co?

Ten najwyraźniej obrażony, uniósł dumnie głowę, jak paw i nie odezwał się. Czyżby chłopiec trafił w sedno? Robią to tylko żeby pochwalić się, że inne rasy tego nie potrafią? Przecież to żałosne.

Aaron pociągnął ogromny chełst powietrza, właśnie znajdował się w ogrodzie. Był zachwycony, a zarazem przerażony. Kwiaty były cudowne, ale zaraz każdy się dowie o śmierci Yaskela. Szli prosto, dookoła rozciągały się różnego koloru rośliny. Jedne miały czerwony kolor, drugie fioletowy inne złoty. A na samym środku co zauważył dopiero przechodząc, stał jeden zielony, gruby niczym młode drzewo z ośmioma gałęziami, na którym nie spoczywały ni liście ni kwiaty. Zaciekawiony zapytał o to czwórkę przewodników. „Ganas zakwitnie w nieoczekiwanej porze. Potrwa to zaledwie chwilę, ale wystarczająco długo, by każdy mógł zobaczyć ten cud." Powoli kwiaty zaczynały się kończyć i hybryd ujrzał coś, czego nigdy w życiu nie spodziewałby się. To był jednorożec! Taki jak przed wejściem do Elm Esaill tylko, że żywy.

– Jednorożec?! – Wykrzyczał zdumiony.

– Tak, ale radzę ci nie zbliżać się do niego, bo jego róg może zatopić się w twoim ciele.

– To on jest taki agresywny?

– Nie w tym rzecz, ale nie każdy może po prostu podejść do niego. To ostatni ze swego gatunku i nic nie może mu się stać. Dlatego jest pod protekcją całego narodu elfów.

– Czyli gdyby omyłkowo zginął przeze mnie, to wtedy i ja też zakończyłbym swój żywot?

– Rychło. Chyba, że ktoś wolałby poddać cię torturom żebyś cierpiał. To wtedy twój zgon zostałby przeciągnięty w długi czas.

Chłopca przeszły ciarki od stóp do głów. Omiotając jeszcze raz wzrokiem otoczenie, dostrzegł przed sobą bardzo obszerny, brązowy budynek, który najprawdopodobniej był pałacem.

– I oto jesteśmy odezwała się chóralnym głosem cała czwórka.

Eril natychmiast podskoczył, ścisnęło mu żołądek oraz jego dłonie zaczęły się pocić. Bał się. Wchodząc powoli do środka, dostrzegł długi prostokątny stół, obok którego na samym końcu siedziała dwójka elfich monarchów odziana w piękne szaty.

– Taka skromność? To niedorzeczne żeby królowie siedzieli razem z poddanymi.

– Jet lende – odezwał się przestraszony chłopiec, wykonując wszystkie nauczone przez Yaskela gesty.

Tamte wedle kultury odpowiedziały tym samym. Następnie czwórka elfich strażników wejścia do Elm Esaill, która podróżowała z Aaronem od samego początku, powtórzyła ten sam gest. Srebrnowłosy elf, który najwyraźniej był najwyższy rangą odezwał się jako pierwszy, opowiadając całe zajście. Aaronowi odpłynęła krew z twarzy, gdy zaczął mówić o czerwonołuskim smoku. Wyraz twarzy pary królewskiej nie zmienił się choć na moment, nawet gdy tamten opowiadał o śmierci Yaskela i zabijaniu Graynor'a.

– Odszedł i nic na to nie możemy już poradzić. – Odezwał się L'one.

Schylił głowę, a jego długie blond włosy opadły na pierś. Powtórzyła to jego małżonka i jej brązowe włosy także opadły w dół. Oczy obojga monarchów zmieniły kolory.

– Czy przypadkiem nie wyładują swego gniewu na mnie? Oby nie. – Przełknął głośno ślinę rozmyślając.

– Panie… – Odezwała się elfka, na co ten zaszczycił ją spojrzeniem – oto chłopiec, którego uczyć pragnął szlachetny Yaskel.

L'one powoli przeniósł wzrok z niej na Aarona, dokładnie lustrując go. Chłopcu aż kolana zaczęły dygotać. Nie wiedział czego się spodziewać.

– Przedstaw się. – Powiedziała jego małżonka.

Hybrydowi ponownie serce podskoczyło do gardła, zważając na wcześniejsze ostrzeżenie srebrnowłosego elfa powiedział lękliwie swoje imię.

– Nazywam się Aaron.

– Dobrze więc Aaronie, dlaczego Yaskel uznał cię za godnego i chciał byś uczył się w śród nas.

– Ponieważ uratowałem jego życie, wraz z moim młodszym bratem Jamiem. – Odpowiedział pomijając małą kwestie o przepowiedni.

– Doprawdy? – Wypowiedziała wdzięcznie, a zarazem niedowierzając.

Ten potaknął.

– A gdzie przebywa w tej chwili twój brat?

Eril przypominając sobie, jak tamte zareagowały, gdy wspomniał o Olivierze postanowił pominąć opowieść o nim. Sam miał mieszane uczucia co do tego wampira.

– Dokładnie nie wiem, ma przybyć tutaj, gdy uzna, że nadszedł czas na to.

Tym razem swe pytanie zadał król:

– Kim jesteś? Kim są twoi rodzice?

– Jestem Lohxiw, a rodziców nigdy nie poznałem.

– Widzę, że Yaskel cię przygotował, znasz magię?

Oczy Aarona zapałały chęcią powiedzenia prawdy. To nie smok, tylko Olivier! Lecz nie mógł, nie chciał tego zdradzić.

– Odrobinę. – Przyznał skromnie.

– Potrafisz walczyć?

– Wydaje mi się, że tak.

– Dobrze więc, od jutra rozpoczniesz naukę w naszej gildii. Lecz musimy wrócić do innych kwestii, które wciąż mnie intrygują. – Powiedział król.

– Dziękuje. – Odezwał się trochę uspokojony Aaron.

– Opowiesz mi, jak udało się wam uratować szlachetnego Yaskela, o tym jak tu dotarliście, chciałbym wiedzieć wszystko.

– Gdy tylko zechcesz królu to wszystko opowiem ci. Przepraszam za śmiałość ale mam jedno pytanie.

Ci zaciekawieni zwrócili ku niemu wzrok.

– Gdzie mógłbym przenocować i posilić się? Mam pieniądze, więc mogę zapłacić.

– Jak śmiesz?! Ubliżasz nam! – Powiedział podniesionym głosem L'one i A'sayía jednocześnie.

– Przepraszam, ale jestem po prostu głodny i znużony. Nie chciałem was urazić.

– Zażądałeś od nas noclegu i strawy w zamian za pieniądze… – Ciągnął – ktoś kto uratował życie smoka zasługuje na te przywileje za darmo.

Uff – Aaron wypuścił zalegające w płucach powietrze.

– Chłopcze proszę wyjdź do ogrodów, zaraz przyjdzie się ktoś tobą zająć.

– Dziękuje. – Odpowiedział po raz drugi.

Posłusznie oddalił się. Znów mógł podziwiać uroki tej cywilizacji, lecz powróciły koszmarne wspomnienia: martwe, lecące ciało Yaskela, które rozbija się i ziemie. Krew, która pachniała przepysznie, na samą myśl o spróbowaniu jej Aaron znienawidził siebie. Morderstwo drugiego smoka. Straszne.

– Jak ja sobie poradzę? Nie dam rady bez Yaskela. W dodatku brakuje Jamiego, Oliviera. Nie! On oszukał nas, wiedziałem od samego początku żeby mu nie wierzyć. Ale czy można winić człowieka za grzechy z przeszłości? Zabijanie niewinnych nie usprawiedliwi niczego. Olivierze pożałujesz tego…

Rozmyślania Aarona przerwała elfka, towarzysząca od wejścia.

– Dlaczego nie wspomniałeś o drugiej próbie ratunku szlachetnego Yaskela?

– A po co? Czy to przywróci mu życie?

– Nie, ale może ocalić twoje. – Odpowiedziała karcąc go – nie możesz niczego zatajać, najlepiej żebyś, gdy tylko zostaniesz wezwany wszystko opowiedział. Nie zapominając o Olivierze.

– Czyli na nic moje starania…

– Wszystko? Dopiero zabranialiście mi się odzywać.

– To była inna sprawa. Teraz król chce żebyś mu o wszystkim opowiedział. Gdy dowie się o zatajeniu czegokolwiek możesz popaść w niełaskę.

– A jak czegoś zapomnę?

– Postaraj się NIE zapomnieć. – Położyła znaczny nacisk na słowo „nie". – Chodź pokaże ci, gdzie możesz się posilić oraz miejsce twojego snu.

Wychodząc z ogrodów woń kwiatów znacznie ucichła.

Koniec
Nowa Fantastyka