- Opowiadanie: ArS_ - Wolna wiara

Wolna wiara

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Wolna wiara

Płomienie otaczały wszystko wokół. Buchały czerwienią i gorącem. Wdzierały się coraz dalej na pokład. Dolna gondola już płonęła. Wiatr wył w olinowaniu, nie gasząc, a podsycając jedynie ogień. Całości dopełniały jeszcze kłęby duszącego dymu. Sterowiec był już bardzo bliski swego końca, a jakby na domiar złego, wokół gromadziły się coraz to nowe meness. Ich srebrne, fantomowe sylwetki otaczały go jak sępy.

Jedyna podróżująca sterowcem stała na górnym pokładzie pośród morza płomieni. Jej młoda, urodziwa, oświetlona czerwienią twarz wykrzywiona była w wysiłku. Na skroni wyraźnie pulsowały żyły. Ręce, wystające z wąskich rękawów skórzanej kurtki, trzymała na stojącym na podwyższeniu krysztale.

– Proszę wytrzymaj! – wyrwało się z jej zaciśniętych, zbielałych ust. Jakimś cudem wciąż udawało jej się zatrzymywać kondory meness za barierą.

Kolejny wybuch wstrząsnął statkiem. Głośny huk rozerwał powietrze. Siła uderzenia zerwała większość lin trzymających lewą burtę. Pokład przechylił się nagle. Podróżniczka straciła równowagę i ślizgając się zjechała po deskach. Przefrunęła przez ścianę płomieni. Po czym przeleciała przez reling.

Złapała się w ostatniej chwili. Wisiała trzymając się jedną ręką trzeszczącej liny, a pod stopami widziała odległą ziemię, dużo wyżej krążące wokół statku srebrnoskrzydłe meness, a jeszcze odrobinę bliżej zanikającą barierę. Kolejne kondory rzucały się na osłonę, widząc, że teraz, gdy nie może jej doładować mają szansę. Po kolejnym uderzeniu bariera znikła na niecałą sekundę.

– Nie jest dobrze – podróżniczka wysapał, wyrzucając jednocześnie rękę w górę, chcąc złapać nią reling. Nie udało się. Dłoń ześlizgnęła się. Niewiele brakowało, a druga ręka też by puściła.

– Zachciało mi się wolności i przestrzeni – złajała sama siebie. Wisiała jeszcze chwilę zastanawiając się co dalej, gdy poczuła jak stalowa linka, której się trzymała, nagrzewa się od buchającego nad jej głową żaru. Czuła jak zaczyna ją parzyć. Zastanawiała się, co będzie pierwsze: bariera nie wytrzyma, ona puści linkę, czy ogień dotrze do zbiorników z helem? W chwili, gdy już prawie pogodziła się ze swoim losem, zobaczyła najpiękniejszy widok w całym swoim życiu – przez otaczający ją dym przeświecała kopuła miasta.

Sterowiec zostawiając za sobą smugę czarnego dymu toczył się w jej kierunku, niczym ranne zwierze. Była uratowana. Teraz wystarczy tylko, że wytrzyma: ona, bariera i zbiorniki z helem.

Siedzący na ramieniu Gintautasa, mechaniczny smok, nerwowo ruszał ogonem, jakby wyczuwając napięcie swego pana, który stał właśnie przed obliczem mistrza rzemieślników w wielkiej sali Katedry Zero. Sala była ciemna, rozświetlona tylko pojedynczym snopem światła padającym na mistrza. Panował w niej nieprzyjemny chłód.

– Jest pewne zadanie, którego chciałbym, abyś się podjął – powiedział stary mistrz wychylając się ze swego wielkiego, kamiennego fotela. – Jest ważne abyś tym razem wykonał rozkazy rzemieślniku. Nie chciałbym, aby sytuacja z sektora dwadzieścia trzy się powtórzyła.

Gint nie odpowiedział. Wydarzenia ze wspomnianego sektora bardzo odsunęły tych dwóch od siebie. Starzec najwyraźniej uznał brak odpowiedzi za potwierdzenie, bo skinąwszy tylko głową, kontynuował.

– Pamiętasz jeszcze nasze księgi? Księgi dane nam przez magów?

Gint skinął głową. Światło zalśniło na jego ogolonej jak u większości rzemieślników czaszce.

– Zatem – mistrz z zadowoleniem podjął wątek – pamiętasz zapewne Obietnicę Magów?

Młody rzemieślnik zastanawiał się o co chodzi jego dawnemu nauczycielowi. Każda msza sprawowana przez rzemieślników zawierała w sobie słowa Obietnicy Magów. Czyżby starzec szydził z niego, karząc za niedawne nieposłuszeństwo? Jak jakikolwiek rzemieślnik mógł nie znać słów Obietnicy, a już w szczególności inkwizytor?

– Mistrzu, jak mógłbym nie pamiętać tych słów? Powtarzam je przynajmniej dwa razy dziennie. Jestem wiernym sługą magów.

– A jednak wtedy sprzeciwiłeś się rozkazom! – Gint nie miał ochoty kłócić się o to raz jeszcze. Rzadko teraz rozmawiali tak, jak wtedy gdy dopiero pobierał nauki. Tym razem postanowił milczeć. Po chwili mistrz podjął wątek. – Jednak zostawmy to. Są teraz ważniejsze rzeczy. Skoro mówisz, że ją pamiętasz, to powtórz ją proszę – powiedziawszy to ciężko osunął się na oparcie.

Snop światła padający na fotel otoczył go. Był na tyle jasny, że Gint nie był już w stanie zobaczyć postaci swego starego nauczyciela. Oczywiście wiedział, że sala specjalne skonstruowana jest w taki sposób, aby nie było wyraźnie widać siedzącego na podwyższeniu mistrza. Miało to onieśmielać stających przed tym, który mówi w imieniu magów. Gint tak bardzo tęsknił za latami, gdy rozmawiali z mistrzem siedząc obok siebie lub spacerując. Ze smutkiem opuścił głowę i zaczął recytować.

– Lękacie się meness i słusznie czynicie, albowiem są one złem zła i nieprawością nieprawości, lecz wiedzcie, że tam gdzie wasze oddanie i wiara pokładane będą w magów, meness wstępu mieć nie będą. Bądźcie zatem silni w wierze, a to co dziś jest jedynie skrawkiem ziemi chronionej przed potwornością powiększy się i miastem się stanie, a jeśli wiara wasza wytrwa i silną się okaże, wtenczas miasta połączą się i nie będzie już miejsca na ziemi, ani pod nią, ani nad nią, gdzie meness skryć by się mogły i zepchnięte zostaną w czeluście, a ciała ich zniszczeją. Świat stanie się wolny, taki jakim był przed nastaniem ciemności.

– Tak, Obietnica Magów. Magów, którzy pełnią wartę na szczycie katedry nad naszymi głowami. Magów, którzy nas chronią utrzymując kopułę odgradzającą nas od meness. Magów, którzy założyli miasta. – Mistrz przerwał na chwilę. – Dawno już zaniechaliśmy prób kontaktu z innymi miastami. Sądziliśmy, że poddały się meness, że zostaliśmy tylko my, że Obietnica Magów nie może już się ziścić, że zaprzepaściliśmy szansę. Otóż, mój uczniu – mistrz zawiesił głos – może się okazać, że się myliliśmy.

Na twarzy Ginta odmalowało się zdziwienie. Smok na jego ramieniu znów niespokojnie się poruszył, wyczuwając emocje swego twórcy. Inkwizytor poczuł jak metalowe łuski stwora trą o jego skórę.

– Mistrzu, skąd takie przypuszczenia?

– Z sektora szesnastego przysłano informację, że tuż poza barierą rozbił się statek powietrzny, bardzo podobny do tego, jaki znajduje się przy wieży Katedry Zero. Przez barierę przeszła tylko jedna osoba. Jest w tej chwili w katedrze w sektorze szesnaście. Chcę, abyś udał się tam i sprawdził całą sprawę. Dyskretnie. Nie chcemy, wywołać paniki. Wyruszysz jak najszybciej. Sam. Z resztą Viktor i tak dalej jest w szpitalu, jeśli dobrze się orientuję. Jakieś pytania?

– Nie, mistrzu – powiedział, najwyraźniej zadowolony z nowego zadania Gint.

– Zatem ruszaj.

– Dobrze, mistrzu. – Gint, oddając formalny ukłon, wycofywał się do drzwi.

– I na miłość magów, przestań włóczyć wszędzie ze sobą to ustrojstwo – powiedział mistrz wskazując smoka, który zasyczał nieprzyjaźnie. Gint, nie odpowiadając nic, skłonił się kolejny raz.

 

Zaledwie godzinę zajęło inkwizytorowi zebranie swoich podróżnych rzeczy i wyruszenie w drogę. Na zajmowanym stanowisku Gint musiał być zawsze gotowy do wyjazdu. Wpakował swoje rzeczy do karety, usiadł w środku, położył ręce na krysztale zasilającym, przekazał odrobinę mocy i pojazd ruszył. Odjeżdżając od Katedry Zero, miał jeszcze okazje rzucić okiem na zacumowany przy jej szczycie niedokończony sterowiec. Projekt zarzucono wiele lat temu. Głównym, ale nie jedynym powodem było to, że nigdzie nie znaleziono kryształu na tyle potężnego, aby mógł go zasilić, a bez odpowiedniego kryształu i mocy rzemieślników żadna maszyna nie mogła działać. Sterowiec wisiał więc nad miastem, niczym flaga obwieszczająca klęskę. Gint zastanawiał się dlaczego nigdy go nie usunięto.

Inkwizytor i siedzący mu na kolanach smok przyglądali się jeszcze chwile sterowcowi, nim skręcili w plątaninę uliczek, które skryły przed nimi Katedrę i przycumowaną do niej maszynę.

 

Kareta wtoczył się do sektora szesnaście i poczęła jechać szerokimi, gruntowymi drogami. Trasa wiodła pomiędzy wysokimi szklarniami kryształowymi, które dostarczały dużą część żywności całego Miasta. To był właściwie jedyny produkt sektora szesnaście. Nie było tu nic więcej godnego uwagi. Może właśnie dlatego żyło się tu dość spokojnie, aż do teraz.

Mieszczanie pracujący przy szklarniach schodzili z drogi karecie, lub wręcz kryli się przed wzrokiem siedzących wewnątrz. Czarna sylwetka pojazdu nieodmiennie odbierana była jako zwiastun kłopotów.

Nie będąc pewnym, gdzie jechać dalej i nie mogąc znaleźć nikogo kto mógłby go pokierować, Gint postanowił wysiąść i rozejrzeć się.

– I nic – powiedział na wpół do siebie, na wpół do wyłażącego na dach zaparkowanej karety golemicznego smoka. – Mógłbyś się rozejrzeć!

Tamten tylko prychnął pogardliwie i zaczął układać się, jakby wygrzewając się w promieniach południowego słońca, jasnofioletowych po przejściu przez barierę. Na jego srebrnych łuskach zatańczyły rozbłyski. Gint wdrapał się na schodki karety i zbliżył się do towarzysza, po czym podrapał go za uchem. Dało się słyszeć delikatne chrobotanie paznokci po metalu.

– No proszę, bądź miły i pomóż mi – szeroki uśmiech pojawił się na sympatycznej twarzy inkwizytora.

Chociaż w Mieście znajdowało się wiele golemów, smok był konstrukcją unikatową, swego rodzaju pamiątką po jednej z poprzednich spraw Ginta. Można by powiedzieć, że był narzędziem zbrodni. Oryginalny smok został zniszczony. Jednak wiedziony sobie tylko znaną logiką inkwizytor, postanowił go odtworzyć. Nie udało mu się zbudować dokładnej kopii, ale wynik i tak był imponujący.

Smok poruszał łbem znajdując przyjemność w pieszczocie jaką był obdarzany. Gdy ta ustała podniósł się na cztery łapy i stukając metalicznie, odbił od dachu i wzbił w powietrze. Zatoczył kilka kółek nad karetą, po czym krzyknął przeraźliwie i poleciał w stronę wielkiej kamienicy, by tam zawisnąć, najwyraźniej czekając, aż Gint podąży za nim.

– No to w drogę – powiedział inkwizytor i wsiadł ponownie do karety.

 

Brat Matas, starszy Katedry Szesnaście był prostodusznym człowiekiem w średnim wieku. Zawsze uważał siebie za oddanego sługę magów, a wszelkie trudności, jakie ci na niego zsyłali, przyjmował z pokorą. Nie narzekał nigdy na swój los, wierząc, że należy być wdzięcznym za to co się ma. Tym razem jednak nawet on musiał przyznać, że nie miał udanego tygodnia. Najpierw awaria systemu nawadniającego w jednej szklarni, potem epidemia mączniaka w dwu innych. Jakby tego było mało ten spadający z nieba człowiek (ba, kobieta!) i wizyta inkwizytora z centralnego sektora. To było zdecydowanie za dużo jak na jednego biednego Matasa.

Siedząc przy łóżku, owej tajemniczej podróżniczki spoza bariery i zmieniając jej kompresy, brat zastanawiał się, co też przyniesie dla niego i jego trzódki owo zamieszanie. Ano, najpewniej nic dobrego, bo cóż dobrego mógł przynieść obcy spoza bariery? I choć bał się tej refleksji, bardzo cicho pomyślał: cóż dobrego może przynieść wizyta inkwizytora z Katedry Zero?

Nie mógł powiedzieć wprawdzie niczego złego o inkwizytorze, ten był uprzejmy i zapytał nawet czy nie trzeba w czymś pomóc, mimo to, kiedy tylko Matas zobaczył na jego piersi koło zębate otoczone płomieniami – symbol urzędu, pomyślał, że nadchodzą kłopoty. Miał tylko nadzieję, że żaden z młodszych braci w nic się nie wplącze. Zwłaszcza Vladas, dobry chłopak, ale zbyt zapalczywy i zbyt mało myślący o tym co na dole, a za dużo o tym co na górze, gdzie nie jego miejsce.

Właściwie starszy musiał przyznać, że nie rozmawiał wiele z inkwizytorem. Ot, ledwie opowiedział mu gdzie znaleźli tajemniczą kobietę i jak wyglądała machina leżąca za barierą, podał mu dokładne wskazówki jak trafić do tego miejsca, a potem zaprowadził do kwatery, w której ranna leżała. Inkwizytor z nią także wiele chyba nie porozmawiał, miała wysoką gorączkę i gadała zgoła bez sensu. Bredziła coś o mieście z którego przybyła, ale Matas nie potrafił pojąć, co dokładnie opowiada. Zostawił inkwizytora samego, a niewiele później dowiedział się, że ów wyjechał, mówiąc, że wróci niebawem. Zdaniem Matasa nie wróżyło to nic dobrego, ale pokładał ufność w magach.

 

Na głębokim indygo bariery, pojawiały się pierwsze, jasne rozbłyski rzucane przez wschodzące słońce. Wiał lekki, przyjemny wiatr niosąc zapach zboża złożonego w pobliskich magazynach sektora szesnaście. Zaczynały się pojawiać pierwsze odgłosy mieszczan krzątających się przy porannych zajęciach.

Gint i smok stali przed fioletową taflą chroniącą Miasto. Inkwizytor wpatrywał się intensywnie w wielki kształt, który znajdował się ledwie parę metrów za nią. Wyglądało, że wokół nie kręcą się żadne meness, ale Gint nie miał złudzeń, że jak tylko przekroczy barierę, ściągnie je do siebie. Każdy rzemieślnik je przyciągał. Były, wiecznie żądne krwi tych, którzy pomagali magom chronić Miasto.

Nie ma na co czekać, pomyślał w końcu i wyjął spod ciężkiego, brązowego habitu generator pola, jedno z niewielu istniejących urządzeń potrafiących wytworzyć przenośną barierę. Podróż po urządzenie do Katedry Zero i powrót z nim zajęły Gintowi ponad tydzień, ale bez niego nie miał nawet co marzyć o zbadaniu wraku. Zwarzył przedmiot w dłoni i przyjrzał się kryształowi, jednemu z największych jakie widział, oraz otaczającej go fantazyjnej konstrukcji ze specjalnego stopu, mającej za zadanie wzmocnić generowane pole. Objął generator obiema dłońmi i przymknął oczy. Poczuł jak energia przepływ z niego do kryształu. Tylko rzemieślnicy potrafili zasilić kryształy, a tylko naprawdę silni potrafili zasilić kryształ taki jak ten. Gintautas był jednym z najsilniejszych. Kryształ zaświecił jasnym fioletem, jakby potwierdzając to. Zdająca się płynąć bariera otoczył postacie inkwizytora i smoka. Ruszyli w stronę wraku.

Obie bariery odkleiły się od siebie z cichym mlaśnięciem. W powietrzu dało się wyczuć zapach spalenizny. Gint poczuł dreszcz na plecach. Teraz był na ich terenie. Nastrój musiał udzielić się też smokowi, bo ten zaczął kręcić się niepewnie między nogami inkwizytora, po czym szybko wpełzł mu na ramię. Inkwizytor musiał przyznać, że z jakichś powodów dodawało to otuchy. Trzymając generator za umocowany do niego łańcuch i niosąc go przed sobą niby latarnie, Gint zbliżył się do wraku.

Sterowiec był bardzo podobny do tego znajdującego się przy Katedrze Zero. Więc to prawda, pomyślał Gint, magowie musieli stworzyć ich plany jeszcze zanim założyli miasta. Chcieli, abyśmy mieli łączność, abyśmy się spotkali. Rozmyślając dalej co to oznacza, zaczął obchodzić maszynę dokoła. Duża część spłonęła, albo rozpadła się przy uderzeniu. Cud, że ktoś to przeżył. W obu gondolach ziały ogromne dziury, być może efekt ataków meness. Inkwizytor wybrał jedną z nich i wszedł do czegoś, co było zapewne dolnym pokładem. Jeśli nawet kiedyś były tu jakieś interesujące sprzęty to teraz były spalone i porozbijane.

Wędrował dalej po zniszczonych kajutach. Cały czas czuł się nieswojo. Pamiętał, że jest poza barierą i dziwił się czemu meness jeszcze się nie pojawiły. W chwili kiedy uznał, że nie ma sensu bardziej kusić losu i postanowił wracać, za drzwiami zobaczył błysk kryształu. Nie jakiegokolwiek kawałka kryształu, choć każdy z nich był cenny, ale największego jaki widział w swoim życiu, wyłączając oczywiście kryształy zasilające katedry. Tylko tak ogromny kryształ byłby w stanie zasilić barierę dla całego sterowca. W Mieście nigdy nie udało się wydobyć takiego. Czuł, że po prostu musi go zabrać.

Postanowił rozejrzeć się za czymś z czego mógłby zrobić nosze dla kryształu, żeby jakoś dociągnąć go do bariery miasta. Podniecenie i radość ze znaleziska osłabiły jego czujność. Bardzo. Za bardzo.

Nie zwrócił uwagi na kręcącego się niespokojnie po podłodze smoka. Nie wyczuł też dojmującej aury, która powoli otaczała sterowiec. W każdej inne sytuacji natychmiast by ją rozpoznał. Tą szczególną atmosferę, która pojawiała się gdy nadchodził lord meness. Rzemieślników i bojarów uczono, jak rozpoznać to uczucie, bo tylko odpowiednio szybka ucieczka dawała szansę na przeżycie. Na palcach jednej ręki, można było policzyć takich, którzy przeżyli bezpośrednie spotkanie z lordem.

Gint zorientował się, co się dzieje, dopiero gdy światło dookoła poczęło blednąć, jakby wysysane przez aurę nadchodzącego. Podniósł głowę znad sterty desek, której się przed chwilą przyglądał, tylko po to by, szeroko otwartymi oczami, zobaczyć czerwoną błyskawicę mknącą wprost na niego. Był pewien, że pocisk rozerwie barierę i tak skończy się jego wycieczka. Zamiast tego poczuł jak coś metalowego uderza go w bok i przewraca, zabierając z drogi błyskawicy. Czerwony promień ześlizgnął się po polu ochronnym i uderzył w ścianę.

Smok podniósł się z Ginta i ciągnąc go za rękaw, poganiał, aby ten wstał i uciekał. Inkwizytor dziękując w myślach swemu towarzyszowi za czujność, podniósł się i już miał ruszyć do wyjścia, gdy to poczęło wypełniać się gęstniejącym mrokiem.

Gint nerwowo rozglądał się za inną drogą. Nie znalazł żadnej. Złapał nogę od jakiegoś rozwalonego stołka i uderzył kilkukrotnie w burtę, próbując wybić przejście. Ściana nie chciała ustąpić. Z drugiej strony kajuty było już całkiem ciemno.

Deski w końcu puściły. Pojawiła się niewielka wyrwa. Uradowany Gint naparł z całych sił. Trzymana przez niego noga pękła z trzaskiem. Odwrócił się. Większej części pomieszczenia już nie było widać, ale lord najwyraźniej się nie śpieszył. Czerń wlewała się bardzo powoli, jakby rozkoszując się chwilą.

Inkwizytor wyciągnął z rękawa flarę – mały pistolet parowy używany przez rzemieślników. Przesłał moc. Woda wewnątrz zagotowała się i pistolet strzelił. Rozległ się pisk pary i drobne kulki śrutu uderzyły w burtę. Zrobiły nawet kila dziur, ale nie wyrządziły większej szkody konstrukcji. Przerażony począł kopać zawzięcie w ścianę. Smok, chcąc mu pomóc, drapał ją pazurami. Słychać było jak metal ślizga się po twardym drewnie.

Mrok ruszyła gwałtownie do przodu, miażdżąc barierę i spychając Ginta i smoka pod samą ścianę tak, że żaden z nich nie mógł się ruszyć. Otoczyła ich czerń, tłumiąc wszelkie światła, dźwięki i zapachy. Rzemieślnik zobaczył jak jej macki powoli prześlizgują się przez fioletową taflę. Ręką trzymał kryształ generatora. Wytężał siły, aby utrzymać pole, mimo to wiedział, że nie ma szans z lordem. To musiał być koniec.

W tej chwili jednocześnie stało się kila rzeczy. Jedna z czarnych, jakby utkanych ze smolistego dymu macek lorda przecisnęła się przez barierę i dotknęła inkwizytora. Kiedy tylko to się stało, w jego głowie pojawiły się słowa. Na ułamek sekundy twarz lorda wychynęła z mroku objawiając się Gintowi. W końcu, deski osłabionej burty puściły z głośnym trzaskiem pod naporem ciemności.

Inkwizytor wyleciał na zewnątrz. Przerażony podniósł się i potykając ruszył biegiem w stronę Miasta. Smok sycząc wskoczył mu na ramie. Po paru strasznych chwilach, dziękując magom za łaskę, Gint przekroczył barierę.

Lord stał, patrząc tylko jak rzemieślnik ucieka.

 

Gintautas, gdy już się uspokoił, nie mógł sobie przypomnieć, jak udało mu się uciec przed lordem. W ogóle nie pamiętał nic od momentu, kiedy zorientował się, że lord nadchodzi. Wszystko zlewało mu się w jeden niewyraźny obraz ucieczki. Nie czuł się przerażony tym co się stało, a z tego co mógł stwierdzić, nie odniósł też żadnych poważnych obrażeń. Tylko smok patrzył na niego trochę niepewnie. Może wyprawa w pojedynkę to był błąd? Musi to przemyśleć. Jego umysł, w jakiś zadziwiający sposób, przeszedł nad tym wszystkim do porządku dziennego. Nie roztrząsając dłużej tej kwestii postanowił wrócić do sektora szesnaście i dowiedzieć się więcej od ocalałej z katastrofy.

 

– Inkwizytorze, ta kobieta musi być opętana! To na pewno skażenie meness, wiesz jak słabe są w tym względzie kobiety. Trzeba coś z tym zrobić. Egzorcyzmy, proponowałbym…

– Spokojnie! – Gintautas podniósł dłoń powstrzymując tyradę młodego brata Vladasa, którą ten zaczął jak tylko zobaczył Ginta. – Skąd wniosek, że jest opętana? – zapytał, jak zwykle spokojnie.

– Inkwizytorze, ona opowiada bluźnierstwa. Do tego nie chce się odziać jak kobieta. Ona nosi spodnie…

– Myślę, że kwestie spodni możemy teraz pominąć – powiedział Gint z rozbawieniem. Na jego przystojnej twarzy odmalował się szeroki, bardzo nieinkwizytorski uśmiech. – Zajmijmy się lepiej tymi bluźnierstwami. – Nie sądził, żeby Vladas dał mu spokój dopóki nie opowie wszystkiego.

– Ona mówi, że magowie potrzebują naszej wiary, że są od nas zależni, że to nasza wiara tworzy barierę! To muszą być słowa szeptane przez meness!

Uśmiech zakrzepł na twarzy inkwizytora.

– Prowadź do jej pokoju.

 

Gint nie mógł powiedzieć, aby koncept o magach potrzebujących ludzkiej wiary usłyszał pierwszy raz. Natknął się już na takie pomysły. Nawet niektórzy bracia dyskretnie przejawiali taki pogląd, jednak nigdy oficjalnie. Wiara w magów cementowała Miasto. Nikt przy zdrowych zmysłach nie chciał, aby jej brak zaburzył jego funkcjonowanie.

Weszli do pokoju. Kobieta siedziała na łóżku i oglądała przez okno zachód słońca. W oddalonym koncie siedział Matas. Wstał, gdy Gint wszedł do środka.

– Witaj, inkwizytorze.

– Witaj starszy. – inkwizytor skinął głową Matasowi i zwrócił się w stronę kobiety – Witaj pani. Nie mieliśmy się jeszcze okazji poznać. Jestem brat Gintautas, członek zakonu rzemieślników i inkwizytor.

– Simone, rzemieślniczka – kobieta podała mu dłoń.

– Widzisz bracie, mówiłem ona jest opętana. Ciągle mówi takie rzeczy – wyrwał się towarzyszący Gintowi Vladas.

Simone spojrzała na młodego rzemieślnika jak na robaka. Starszy Matas popatrzył jedynie ze smutkiem, westchnął i odezwał się do samozwańczego oskarżyciela:

– Byłbym wdzięczny bracie, gdybyś zechciał sprawdzić, czy przygotowano pokój i wieczerze dla inkwizytora. – Vladas chwilę się nie ruszał, zatem starszy dodał. – Teraz. I nie musisz nas informować o rezultatach.

– Wybaczcie Vladasowi – powiedział stary rzemieślnik, kiedy drzwi się zamknęły – to dobry chłopak, tylko trochę zanadto gorliwy.

Simone skinęła głową. Inkwizytor nawet nie zareagował. Przyglądał się jej. Była dość wysoka jak na kobietę, miała przyjemną, choć nieco zbyt męską twarz. Długie do łopatek, brązowe włosy nosiła związane w koński ogon. Była odziana w czarne, skórzane spodnie i kurtkę z naszytymi insygniami rzemieślników – kołem zębatym. Pachniała jaśminem.

– Proszę usiądźmy, będzie nam się lepiej rozmawiało – zaproponował w końcu Gint.

– Znów będziemy rozmawiać? Mam wrażenie, że nie robie nic innego, odkąd tu przybyłam.

– Tak słyszałem – powiedział nieco uszczypliwie Gintautas.

– Co to ma znaczyć?

Trzeba przyznać, że Gint nie był przyzwyczajony do kobiet rozmawiających z nim w ten sposób. Kobiety w Mieście zwykle były ciche i raczej potulne. Nielicznych wyjątków o jakich słyszał, Gint nigdy nie spotkał osobiście. Właściwie większość kobiet, jakie widywał, należała do zakonu czeladniczek – pomniejszego odłamu rzemieślników, przeznaczonego dla obdarzonych mocą kobiet. Jedynym zadaniem ich było ciągłe ładowanie słabszych kryształów do niewielkich maszyn. Czeladniczki były bardzo ściśle nadzorowane, aby słabej kobiecej natury nie zwiodły podszepty meness. Przynajmniej tak głosiła oficjalna wykładnia, do której Gint nie był nigdy zbyt przekonany.

– Podobno twierdzisz, że pochodzisz z innego miasta. Magowie w waszym mieście ponoć powiedzieli publicznie, że wiara jest tym co napędza kryształy.

– Tak.

– Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, że w tym mieście jest to postrzegane jako bluźnierstwo i herezja?

– Co nie zmienia faktu, że jest prawdą. Zapytajcie swoich magów?

– Panienko – odezwał się Matas, gładząc się po pomarszczonym policzku – nasi magowie pełnią wartę na szczycie Katedry Zero. Nie można tam iść i po prostu się z nimi spotkać. Kiedyś przechadzali się pośród nas, ale meness stały się silniejsze i teraz magowie potrzebują całej swej mocy, aby z nimi walczyć. Nie można im przeszkadzać. Tylko mistrz zakonu ich widuje i odbiera ich rozkazy oraz życzenia.

– Bzdura – odparowała Simone – nie wiem dlaczego nie możecie z nimi porozmawiać, ale na pewno nie dla tego, że walczą z meness.

– Jesteś bardzo odważną kobietą Simone – powiedział Gint. – Większość ludzi mówi przy inkwizytorze to co ten chce usłyszeć.

– Co to za różnica i tak już wydałeś wyrok w mojej sprawie.

– Mylisz się. Nie wydałem wyroku, za to bardzo chętnie posłucham co masz do powiedzenia.

Na twarzy Simone odmalował się wyraz niedowierzania. Po chwili rozluźniła się odrobinę. Wyglądała tak o wiele sympatyczniej.

 

Gint i Simone rozmawiali wiele razy w przeciągu następnego tygodnia. Mówiła między innymi jak tutaj dotarła. Okazało się, że tam skąd pochodziła mieli dostęp do map z znaczonymi miejscami założenia miast. Kierowała się jedną z nich. Opowiadała też o swoim mieście. Od początku Miasto 378, bo taka była jego pełna nazwa, było liberalniej rządzone. Kobiety miały porównywalne prawa do mężczyzn, między innymi były przyjmowane do zakonu rzemieślników. Mieszczanie mieli prawo głosu w pomniejszych sprawach, zwłaszcza tych ich dotyczących. Nie przestrzegano, też ściśle wielu formalizmów, co było nie do pomyślenia w Mieście.

Rzemieślniczka była bardzo zdziwiona, że Gint nie potrafi jej powiedzieć jaki jest numer miasta, w którym się znajdują. Dziwna dla niej była również nieobecność magów. Dziwił ją w końcu sam Gint, który nie mieścił się nawet w jej liberalnym wyobrażeniu inkwizytora.

Rozmaili dużo, Gintautas jednak nie mógł dowiedzieć się jednego: dlaczego opuściła miasto. Nie nalegał jednak zbytnio. Miał nadzieję, że w końcu zaufa mu i sama zechce opowiedzieć. Często natomiast kłócili się o wiarę. Jeden raz był szczególnie zajadły.

– Nie rozumiesz – z furią powiedziała Simone – wiara w magów tylko was zaślepia. Macie tu tylko fanatyzm. Ciągle ścigacie czarnoksiężników, bluźnierców, opętanych…

– W waszym mieście nie było czarnoksiężników?

– Po tym jak magowie powiedzieli nam prawdę i rozluźnili rygor, ilość czarnoksiężników spadła o ponad połowę. Ludzie mieli wybór. Nie musieli kierować się ku meness, by coś osiągnąć.

– A co z opętanymi?

– Ich ilość nie zmieniła się znacznie. Zrozum to nie tak, że przestaliśmy wierzyć. Po prostu wiedzieliśmy teraz naprawdę w co wierzymy. Każdy miał wybór. Wolną wolę.

– Mówisz, że rozluźniono rygor. Jeśli wiara nie wyznaczała przykazań, to czym się kierowaliście?

– Wolna wola, mój ograniczony przyjacielu – roześmiała się Simone. – Humanitaryzm, moralność, dawne nauki magów, odpowiedzi które znajdujesz sam. Tym jest wolność. Każdy może wybrać, czym się kieruje.

Gint zamyślił się i zapatrzył na towarzyszącego im smoka, który właśnie ocierał się z upodobaniem o ścianę katedry, wokół której wędrowali. Metaliczny dźwięk, który przy tym wydawał, nie był zbyt przyjemny dla ucha.

– Ale Obietnica Magów mówi, że wiara musi wzrosnąć, abyśmy mogli uwolnić świat od meness.

– Czy wasza wiara wzrosła dlatego, że ściśle przestrzegacie reguł? Z tego co mówisz wasze miasto nie jest większe od naszego. Powtarzam: nie odrzuciliśmy wiary, po prostu poznaliśmy jej przyczynę. Magowie dali ludziom wybór. Staliśmy się bardziej tolerancyjni. Znam niewielu ludzi stąd, ale sądząc po tych, których spotkałam wy macie wielu fanatyków. Choćby ten Vladas! Gdyby tylko mógł, już dziś poddał by mnie egzorcyzmom, tylko dlatego że nie mówię tego, co on chce, a nie wydaje mi się, żeby był odosobnionym przypadkiem.

– Skoro było tak idealnie, to zapytam po raz kolejny: czemu odleciałaś?

Nastała długa chwila ciszy. Simone zatrzymała się. Zdawała się walczyć ze sobą. Nawet smok spojrzał na nią z zainteresowaniem.

– Bariera padła – powiedziała bardzo cicho.

– Jak to? Czemu?

– Nie wiem. Jedynie ja ocalałam. Pracowałam akurat przy sterowcu…

– Nie sądzisz, że to mogło mieć jednak coś wspólnego z tym, że wiara osłabła? – przerwał jej.

– Nie, to nie mogło być to – zaprzeczyła gorliwie, kręcąc głową.

– Może jednak wasze rozluźnienie i wybory w końcu uczyniły ją na tyle niepewną, że meness dały radę ją zniszczyć.

– Magowie dobrze zrobili, mówiąc nam. Może to ludzie popełnili błędy. Źle wybrali, ale jednak wybrali. Umarli jako wolni ludzie.

– Ale jednak umarli Simone.

Zwiesiła głowę.

– Nawet jeśli, to czy można odebrać komuś wolną wolę, aby go chronić? Uważasz, że tak należy robić?

– To wszystko zmienia. Muszę wyjechać do Katedry Zero. Musisz mi obiecać, że nie będziesz z nikim o tym rozmawiać, kiedy mnie nie będzie. Rozumiesz?

 

Gint nie był zadowolony ze spotkania z mistrzem. Ten wyraźnie dał mu do zrozumienia, że Simone zagraża miastu, że tego typu opowieści muszą być podszeptami meness, stworzonymi tylko po to aby osłabić wiarę w magów. To implikowało tylko jedno: egzorcyzm. Straszny rytuał, który całkowicie pozbawiał poddaną mu osobę kontaktu z mocą i meness, ale sprawiał także, że stawała się kompletnie bezwolna niczym golem.

Nie potrafił przekonać mistrza, że jej wiedza może być bezcenna, że dzięki niej mogą dokończyć sterowiec, że mogliby odnaleźć inne miasta. Mistrz nie chciał nawet o tym słyszeć. Nie był też zbyt przyjaźnie nastawiony do pomysłu wyprawy po kryształ i mapy zamknięte w sterowcu Simone. Powiedział tylko, że wrócą do tematu później, teraz zaś Gint ma się zająć problemem domniemanej heretyczki.

Inkwizytor zabrał więc przyrządy niezbędne do egzorcyzmów, ale sam nie wiedział co zamierza. Był kompletnie rozbity. Nigdy nie poznał kobiety takiej jak Simone. Pozbawienie jej świadomości wydawało mu się barbarzyństwem. Nie mógł jednak odmówić mistrzowi pewnych racji. Czy mogli pozwolić jej powtarzać swoje poglądy? Może, gdyby zgodziła się nigdy więcej o tym, nie wspominać? Ale cóż by z nią zrobili? Raczej nie zgodziłaby się na wstąpienie do czeladniczek? Nie sądził by naprawdę byłą opętana. Po cóż miałaby wtedy opowiadać mu o zniszczeniu Miasta 378? Może to tylko sztuczka?

Wstawał świt. Kareta Ginta wolno sunęła przez miejski krajobraz. Niedaleko mieszczanie ładowali worki ze zbożem na wóz. Poranny transport do centrum. Woźnica pogonił golemiczne konie, proste, toporne maszyny, jakich wiele używano do transportu w mieście. Koła radośnie zaturkotały na bruku. Wszystko wydawało się w porządku, jednak dla Ginta takie nie było. Już nigdy nie miało takie być.

 

Gintautas dojechał na miejsce późną nocą. Nie chcąc budzić mieszkańców Katedry Szesnaście zaparkował karetę i poszedł w kierunku pokoju Simone. Miał nadzieję się z nią rozmówić. Miał nadzieję, że to coś wyjaśni. Miał nadzieję na wiele rzeczy, musiał jednak przyznać, że ta nadzieja nie była zbyt wielka.

 

W ciemnościach Katedry Szesnaście, rozświetlanych jedynie pojedynczymi światłami lamp kryształowych, przemykała postać. W rękawie trzymała schowany długi nóż. Śledziła swoją ofiarę. Powoli wspięła się po schodach. Niezauważona podążała za swym celem.

 

Cały czas rozmyślając inkwizytor wędrował schodami w górę. Smok siedział mu na ramieniu drzemiąc. Gint zastanawiał się, co powie, kiedy zobaczy Simone. Nie wiedział nawet jak zacząć. Naprawdę zamierza to zrobić?

Tuż pod szczytem schodów smok obudził się nagle. Gint poklepał go po łbie i ten położył się znów spać.

 

Prawie go spostrzeżono. Zamachowiec wystraszył się nie na żarty. W ostatniej chwili udało mu się schować za winklem. Odetchnął i upewniając się, że droga jest bezpieczna, po czym znów zaczął piąć się w górę schodów.

 

Inkwizytor stał przez chwilę pod drzwiami Simone. Wciąż myślał, co jej powiedzieć, jak zacząć. Wszystko wydawało się nieodpowiednie. Nawet nie wiedział, co jej zaproponować. Uderzyła go nagła myśl: a może gdyby udało się dostarczyć kryształ ze zniszczonego sterowca do tego znajdującego się przy Katedrze Zero? Może mogłaby po prostu odlecieć? Karkołomne przedsięwzięcie, ale i tak najlepszy pomysł na jaki wpadł do tej pory. Znów sprzeciwiłby się rozkazom, ale to chyba byłoby najlepsze rozwiązanie. Nieco podniesiony na duchu pchnął drzwi.

Smok zasyczał ze zdenerwowania.

 

Ofiara weszła do pokoju. Teraz miał swą szansę. Podbiegł i uderzył nożem. Kilka razy. Dla pewności. Postać krzycząc upadł na podłogę. Szybko otoczyła ją kałuża krwi. Wierzgała jeszcze chwilę. Napastnik nawet nie uciekał.

 

Syk smoka zwrócił uwagę stojących w pomieszczeniu braci. Byli zebrani wokół czegoś na podłodze. Starszy Matas już miał coś powiedzieć, kiedy Gint spostrzegł, co takiego przykuwa ich uwagę.

Ciało Simone leżało w czerwonej kałuży. W powietrzu rozchodził się drażniący, metaliczny zapach. Kurtka podróżniczki była pocięta w kilku miejscach, ale krew już nie płynęła. Gint powiódł wściekłym wzrokiem dookoła.

– Kto? – wycharczał przez zaciśnięte zęby.

– Inkwizytorze – Matas próbował go uspokoić.

– Pytam się: kto? – Wściekły wzrok inkwizytora zdawał się palić żywym ogniem.

Starszy jakby odruchowo spojrzał w stronę jedynego siedzącego, jakby oklapniętego brata Vladasa.

– Ty! – Gint w ataku wściekłości podniósł młodego brata niczym szmacianą lalkę i docisnął do ściany. – Coś ty zrobił?

– To na co ty nie miałeś odwagi, inkwizytorze – powiedział wiszący bezwładnie Vladas. – Wiesz, że należało to zrobić, ale ociągałeś się, a ona ciągle o tym mówiła. Już niektórzy bracia to podłapali, a stąd już krótka droga do tego, aby usłyszeli o tym mieszczanie. A co wtedy inkwizytorze? Co wtedy? Zrobiłem to, na co ty nie miałeś siły, inkwizytorze. Wykonałem twoją powinność.

Gint jakby osłabł. Puścił Vladasa. Zatoczył się do tyłu. Opierając się o ścianę wyszedł z pokoju. Starszy Matas coś do niego mówił, ale Gint nie potrafił powiedzieć co. Szedł tylko jak oszołomiony, nie potrafiąc stwierdzić, co czuje. Był zagubiony. Zupełnie sam. Bez swej wiary. Wiedział tylko, że stało się coś strasznego.

 

Minął tydzień od śmierci Simone. Vladas został aresztowany i obecnie toczył się jego proces. Większość rzemieślników, którzy mieli kontakt z Simone, została przeniesiona do innych sektorów. Mistrz był zadowolony z poczynań Ginta. Wszystko zdawało się wracać do normy.

Wszystko poza Gintautasem. Odkąd wrócił z sektora szesnaście, siedział głównie w swojej celi. Czasami odwiedzał go Viktor, ale z nim też nie miał ochoty rozmawiać. Stracił chęć na robienie czegokolwiek. Rozmyślał. Viktor znał go na tyle dobrze, aby mu na to pozwolić.

Nie potrafił wytrzymać myśli, że przez chwilę był gotów przeprowadzić egzorcyzm. Czy naprawdę by to zrobił, jeśli nie udałoby się jej odesłać? Zabrałby jej wolną wolę dla wyższego dobra? Nie wiedział.

Może to Simone się myliła, w końcu podróż przez tereny meness musi zmienić człowieka? Może coś się z nią wtedy stało? Byłoby o tyle łatwiej, gdyby była opętana, ale Gint w to nie wierzył. Nie potrafił. Jeśli Simone miała rację, to czy można zabierać ludziom wolną wolę i oszukiwać ich po to by ich chronić, chronić miasto, po to by zachować status quo? W imię wyższego dobra – jakże gorzkie wydawały mu się teraz te słowa. Sama Obietnica Magów jawiła się teraz Gintowi jako wielkie oszustwo. Jeśli będziecie wierzyć zyskacie wolność, zdawało się tłumaczyć jako: oddajcie wolną wolę, aby zyskać wolną wolę. Kosmiczny paradoks. Sam nie wiedział, co o tym myśleć, ale cóż innego mogli zrobić? Simone przedstawiła im konsekwencje utraty wiary. Czy w tym mieście byłoby tak samo? Pewnie tak.

„Wielcy magowie mają swoje zaklęcia, my prości rzemieślnicy musimy się trzymać reguł" – przypomniały mu się nauki starego mistrza. Oto jego wybór: żyć według narzuconych reguł, lub umrzeć wolnym. Gdyby mógł decydować tylko za siebie, ale czy miał prawo podjąć decyzję za całe miasto? Czy powinien ją podjąć?

Koniec

Komentarze

Jeśli komuś spodoba się opowiadanie, to zapraszam również do lektury wcześniejszych opowieści o Gintcie:
1. Smok Zegarowy
2. Golem

Rzuciłem okiem. Czemu w tytule drugi wyraz pisany jest wielką literą?

Z rozpędu ;)

Przeczytałem; a może raczej- przedarłem się przez ten tekst.
Idea miasta chronionego przez wiarę mieszkańców w magów, całkiem ciekawa. Kupuję to. problem w tym, ze cały tekst jest chropowaty i surowy. Pełno literówek, brak przecinków, źle (fonetycznie) napisanych słów.
Całościowo wymaga korekty i poprawy. Przykłady:
1. "Jedyna (kto?- brak rzeczownika) podróżująca sterowcem (przecinek) stała na górnym pokładzie pośród morza płomieni. Jej młoda, urodziwa, oświetlona czerwienią twarz(przecinek) wykrzywiona była w wysiłku."
moja propozycja:
Jedyna osoba podróżująca sterowcem, stała na górnym pokładzie pośród morza płomieni. Jej młoda, urodziwa, oświetlona czerwienią twarz, wykrzywiona była w wysiłku.
2. "Sterowiec (przecinek) zostawiając za sobą smugę czarnego dymu (przecinek) toczył się w jej kierunku (w czyim kierunku: dziewczyny, czy kopuły?) , niczym ranne zwierze. Była uratowana. Teraz wystarczy tylko, że wytrzyma: ona, bariera i zbiorniki z helem. (enter- poniżej jest nowa myśl, trzeba ją oddzielić)
Siedzący na ramieniu Gintautasa,(bez przecinka) mechaniczny smok, nerwowo ruszał ogonem, jakby wyczuwając napięcie swego pana, który stał właśnie przed obliczem mistrza rzemieślników w wielkiej sali Katedry Zero" (za długie zdanie, gubię watek)
3. "Kareta wtoczył( wtoczyła) się do sektora szesnaście i poczęła jechać szerokimi, gruntowymi drogami."
4. "Kobieta siedziała na łóżku i oglądała przez okno zachód słońca. W oddalonym koncie (w oddalonym kącie. Konto to jest w banku, a w pokoju jest kąt) siedział Matas. Wstał, gdy Gint wszedł do środka."

Przypominam, że to przykłady błędów, a nie wszystkie wyliczone. Proponuję, żebyś następnym razem lepiej dopracował formę opowiadania, zanim je opublikujesz.
Dam 3- bo pomysł fajny, a wykonanie kiepskie.

W miarę oryginalnie, jak na fantasy. W paru miejscach też źle postawione przecinki, ale to drobnostki.
Sterowiec jest napędzany helem, a piszesz, że spłonął.A hel się właśnie nie pali, w pezeciwieństwie do wodoru.
Moim zdaniem zasługuje na 4.

Złapała się w ostatniej chwili. Wisiała trzymając się jedną ręką trzeszczącej liny, a pod stopami widziała odległą ziemię, dużo wyżej krążące wokół statku srebrnoskrzydłe meness, a jeszcze odrobinę bliżej zanikającą barierę. Kolejne kondory rzucały się na osłonę, widząc, że teraz, gdy nie może jej doładować mają szansę. 
- Nie jest dobrze - podróżniczka wysapał, wyrzucając jednocześnie rękę w górę, chcąc złapać nią reling. Nie udało się. Dłoń ześlizgnęła się. Niewiele brakowało, a druga ręka też by puściła.

To się nazywa zaimkoza i jest jedną z podstawowych rzeczy, których należy unikać. Poza tym twoja podróżniczka wysapał, a wyrzucanie ręki w górę, aby nią złapać reling brzmi dosyć koślawo...

Młody rzemieślnik zastanawiał się o co chodzi jego dawnemu nauczycielowi. Każda msza sprawowana przez rzemieślników zawierała w sobie słowa Obietnicy Magów. Czyżby starzec szydził z niego, karząc za niedawne nieposłuszeństwo? Jak jakikolwiek rzemieślnik mógł nie znać słów Obietnicy, a już w szczególności inkwizytor? 

Powtórki też nie dodają tekstowi uroku.

Podsumowując: styl do dopracowania, a sama fabuła taka sobie, jest, jest nawet logiczna i coś się dzieje, ale bez fajerwerków. 

www.portal.herbatkauheleny.pl

I zapomniałam tego napisać: ogólnie nie jest źle :) Jesteś na dobrej drodze :)

www.portal.herbatkauheleny.pl

Dziekuję za komentarze, na pewno się przydadzą.

Odnośnie błędów z komentarza użytkownika TomaszMaj.
1 - faktycznie nie zauważyłem tego, dzięki za uwagę.
2 - enter był ale zaginął przy wklejaniu tekstu do formatki strony. Z interpunkcja walcze, niemeniej, jak na razie, ona wygrywa.
3 - no tak, literówka, coż tu pisać...
4 - autorowi znana jest róznica między kontami a kątami.

Odnośnie wpisu Agroeling:
Mea culpa. Przyznaje się, hel to moje nidopatrzenie.

Dziekuję też za uwagi Suzuki. Zwłaszcza ta o zaimkach bardzo się przyda.
Odnośnie drugiej: starałem się wyłapać powtórzenia, ale najwyraźniej poszło mi gorzej niż sądziłem.
 
Dziękuje jeszcze raz za komentarze i pozdrawiam

Nowa Fantastyka