- Opowiadanie: k.stelmarczyk - Wilk, Fuks i Nalewajek. Odrobina szczęścia. Akt I: Przez ucho do mózgu

Wilk, Fuks i Nalewajek. Odrobina szczęścia. Akt I: Przez ucho do mózgu

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Wilk, Fuks i Nalewajek. Odrobina szczęścia. Akt I: Przez ucho do mózgu

Króla ze snu wyrwał ból ucha. – Au! – jęknął i otworzył oczy.

Pochylała się nad nim wąsata twarz.

– Mój królu – wyszeptały przykryte rudym wąsem usta.

Ich właściciel miał między włosami resztki jedzenia, pewnie jeszcze od śniadania.

– To bolało – poskarżył się władca.

Rudy wąsacz wyprostował się, a obudzony władca usiadł na kamiennej ławie. Czuł się dziwnie. Zazwyczaj, gdy ktoś przeszkadzał w jego południowej drzemce czuł wściekłość. Teraz nie czuł nic.

– Mój królu – szepnął mężczyzna, który był nikim innym jak królewskim bratem.

W ręku trzymał niewielki flakonik.

– Czy to jeden z twoich głupich żartów Klaudiuszu?

– Mój królu… – Klaudiusz nawet nie spojrzał na monarchę. Stał ze spuszczoną głową i patrzył w bok.

– Patrz na mnie, kiedy zwracasz się do swojego króla!

Brat zignorował go. Król nie był do tego przyzwyczajony.

– Ty bezczelny…

– Mój królu – powtórzył Klaudiusz nieco głośniej.

– A ty znowu swoje – władca stracił cierpliwość, ale podążył za bratowym spojrzeniem. – Co u licha?! – zerwał się z kamiennej ławy.

Na niedźwiedziej skórze, którą nakryto zimny kamień, z głową wspartą na łbie zabitego zwierzęcia, leżał… on sam.

– Co tu się do licha dzieje? Magia jakaś czy co?

Klaudiusz nie odpowiedział. Król podszedł do brata i klepnął go w ramię. Ręka przeszła przez jego ciało, jakby był zrobiony z powietrza.

– Nie jesteś prawdziwy – stwierdził monarcha.

– Mój królu – Klaudiusz potrząsnął ramieniem nieprawdziwego króla.

Bez skutku.

– Uuuuu – władca krzyknął bratu prosto w ucho, ale ten dalej go nie zauważał.

Król podszedł do leżącego na ławie… fałszywego króla i dotknął go. Jego palec zagłębił się do połowy.

– To ja nie jestem prawdziwy – mruknął.

– Mój królu – Klaudiusz nadal próbował potrząsania, tym razem energiczniej.

Ciało poddawało się bezwładnie.

– To na nic – oznajmił władca, a dokładniej były władca. – Jestem martwy.

Wypowiadając to na głos, poczuł się lepiej. Tymczasem jego brat zaprzestał prób obudzenia go i rozglądał się dookoła. Król poszedł za jego przykładem.

– Nikogo tu nie ma – oznajmił i odwrócił się do Klaudiusza, ale trafił na jego oddalające się plecy. – Coś mi tu śmierdzi – mruknął do siebie. – I to na pewno nie jestem ja. Jeszcze nie.

Spojrzał z żalem na swoje martwe ciało.

– Mój własny brat – mruknął do siebie i ruszył za bratobójcą.

*

Książę przedzierał się przez las i chyba udało mu się w końcu zgubić pościg.

Od dłuższego czasu nie słyszał za plecami głosów prześladowców, ale mimo to nie zatrzymywał się. Nie zatrzymywał się od momentu, w którym zeskoczył z konia i rzucił na oślep w las. Miał odrobinę szczęścia. Na początku zderzył się z kilkoma drzewami, niezbyt mocno, ale potem udawało mu się ich unikać.

Biegł i biegł. Gałązki chłostały jak rózgi, co chwilę zapadał się w grubym leśnym runie lub przegniłych liściach. Purpurowa tunika, z której był tak dumny, potargała się w kilku miejscach, gdy zahaczył nią o gałęzie. Od końca złotego sznura wiążącego ją w pasie już dawno odpadł książęcy herb, a pierwotnie niebieskie rajtuzy z południowych tkanin były całe w plamach. Brązowe ciżmy aż po srebrne klamry pokrywało błoto i liście. Z książęcego wyglądu, poza samym księciem, nie zostało nic.

W piersiach czuł rosnące kłucie i miał wrażenie, że za chwilę rozsadzi mu płuca, ale biegł dalej, starając się nie myśleć o zmęczeniu i bólu. Przydały się jednak na coś te zajęcia z ruchu, których tak nie cierpiał w szkole.

Ciało biegło, a jego umysł kręcił się wokół napadu.

To nie byli zwykli rabusie, jakich pełno kręciło się po leśnych traktach. Był tego pewien. Zwykli bandyci zadowoliliby się złupieniem podróżnych toreb i skrzyń na wozie, a pościg za zbiegiem darowaliby sobie po kilku chwilach. Tamci za nim podążali. Najwyraźniej zależało im na jego osobie.

To był pierwszy zamach na niego w jego życiu. W szkole sporo o tym czytał, a ojciec często ostrzegał go przed przyjmowaniem podarunków od mało zaufanych ludzi, zwłaszcza niedawno poznanych. Wydawało mu się jednak, że te czasy minęły.

Miał szesnaście lat, świat stał przed nim otworem i nie chciał umierać.

Las nagle skończył się i wybiegł na niewielką polanę. Po kilku krokach wyhamował.

Potężny, czarny mężczyzna mierzył do niego z łuku.

*

Króla własna śmierć zaczynała doprowadzać do szewskiej pasji. Podążając za bratem, wciąż łapał za klamki, ale jego dłoń tylko przez nie przechodziła. Pozostało mu przenikania przez ściany i drzwi, ale czuł przy tym… odrazę, więc tylko zaciskał mocno oczy i wstrzymywał oddech, choć nie potrzebował już powietrza.

Przenikanie przez drewno, jakby go tam nie było, wydawało mu się jakoś mało ludzkie. To, że jest się martwym, nie oznacza, że trzeba od razu zachowywać się jak jakiś duch. Klaudiusz zamknął za sobą kolejne drzwi. Duch zamknął oczy i wstrzymał oddech.

– Mógłbyś, choć raz, zostawić jakieś otwarte – powiedział, kiedy wypuścił powietrze, którego nie było.

Brat zatrzymał się i spojrzał przez ramię za siebie. Patrzył prosto na martwego władcę. Król zamachał ręką, ale to oczywiście nic nie dało.

Klaudiusz wzruszył ramionami i podjął marsz ciemnym korytarzem. Po chwili zatrzymał się przed drzwiami, które monarcha dobrze znał.

Chwycił kołatkę i zastukał trzy razy, a potem wszedł do środka.

Król usłyszał za sobą hałas. Odwrócił się i zobaczył kapitana straży królewskiej. Za nim biegł majordomus, a długie boki jego służbowego nakrycia głowy dyndały po bokach jak psie uszy.

Kapitan z trudem wyhamował przed drzwiami. Dokładnie w miejscu, które zajmował duch.

– Więcej szacunku dla władcy i zmarłego – krzyknął zirytowany martwy władca, odskakując do tyłu i przenikając przez drzwi.

Rozejrzał się i wzruszył ramionami.

W komnacie niemal w każdym miejscu i na każdym sprzęcie leżała i wisiała damska odzież: od ciężkich od klejnotów sukni przez zwiewne, koronkowe koszule nocne, po części bielizny, których nawet król nie był w stanie nazwać, ale rozpoznawał stroje i części garderoby swej małżonki, słodkiej Gerti, jak lubił ją zwać w chwilach czułości.

Ruszył na drugi koniec komnaty, gdzie przed wielkim srebrnym lustrem w kunsztownej drewnianej oprawie zdobionej złotem siedziała kobieta w średnim wieku. Okno umieszczone nad zwierciadłem oświetlało jej twarz poddawaną właśnie zabiegom upiększania. Westchnął na widok swej ukochanej żony.

Królowa składała usta na kształt litery o i malowała rzęsy, a młoda dwórka czesała jej długie blond włosy. Obok toaletki, na małym taboreciku siedział Klaudiusz i nic nie wskazywało na to, że Gerti dowiedziała się o rodzinnej tragedii.

Rozległo się pukanie do drzwi.

– Ofi idź zobaczyć, kto to – królowa przerwała nakładanie tuszu. – Jeśli to nic ważnego, nie wpuszczaj nikogo.

Dwórka odeszła, przechodząc przez widmo.

– Powiedz jej teraz! – król nawet nie zauważył.

Cały kipiał ze złości.

Trzepnął Klaudiusza w ucho. Bez większego efektu.

– Czego chcecie panie? Pani nie przyjmuje nikogo – dwórka otworzyła drzwi.

Król nie usłyszał odpowiedzi pukającego

– Gerturdo… – zaczął Klaudiusz.

– Wreszcie – ucieszył się duch.

– Muszę ci coś wyznać.

– Nie. Jej miłość nie może was teraz przyjąć. Nie jest jeszcze ubrana – najwyraźniej pukający chciał widzieć się z królową osobiście.

– To, co teraz powiem, nie przychodzi mi łatwo. Nie chciałbym przysparzać ci w ten sposób cierpienia i bólu, bo wiem, jak bardzo kochasz króla – kontynuował Klaudiusz.

– Przestań kadzić i wal prosto z mostu – król stracił cierpliwość.

– Miao auuszu – królowa nie przerywała malowania.

– Gertrudo… Kocham cię.

– Co?! – martwy władca otworzył usta ze zdziwienia.

Jakaś mucha nieświadoma, że popełnia uchybienie w etykiecie, wleciała przez nie, po czym wyleciała z tyłu królewskiej głowy.

Gerti wybuchła śmiechem.

– Eseś soki – powiedziała i zachichotała, nie przerywając upiększania.

– Pani…

Dwórka była blada na twarzy.

– Kto to był?

– Kapitan straży królewskiej, pani – dziewczyna wyraźnie zmagała się sama ze sobą.

– Czego chciał? – królowa odłożyła tajemniczy przyrząd, przypominający skrzyżowanie szczoteczki i wycioru do armaty.

– Pani… – dwórka przerwała, po czym opuściła zrezygnowana ramiona i westchnęła smutno. – Król zasnął w ogrodzie, pani.

– To nic nowego. Doprawdy kapitan zajmuje się błahostkami.

– To nie wszystko pani.

– Coś jeszcze? – w głosie królowej słychać było lekką irytację.

– Nikt nie może go obudzić.

– Oczywiście, że nie może. Król budzi się sam, kiedy ma na to ochotę.

– Rzecz w tym, że kapitan próbował, pani. I… i… i król się nie obudził.

– Wreszcie – uradowany duch, klasnął w ręce.

*

Czarny mężczyzna z łukiem był… wielki. Bardzo wielki. Z naciskiem na bardzo. Tak bardzo, że księciu przyszło do głowy ogromny a nawet olbrzymi. Dzieliło ich jakieś dziesięć kroków. Głaz za plecami wielkoluda wyglądał przy jego wysokości jak kamień.

Łucznik miał czarne ręce i twarz. a sposób, w jaki wypełniał sobą czarny strój, sugerował górę mięśni. Przy jego czarnym pasie z czarną klamrą wisiał krótki i szeroki miecz w czarnej pochwie. Duże, niebieskie oczy zimno taksowały księcia.

Chłopak wpatrywał się w niego zafascynowany. Pierwszy raz w życiu widział prawdziwego negra. Wcześniej tylko o nich słyszał.

– Gadaj ktoś ty dzieciaku, albo dostaniesz strzałę – powiedział wielkolud nie otwierając ust.

Książę osłupiał

– To nie on, to ja – usta negra znów nie drgnęły.

Za to zza jego pleców wyłonił się niski rudzielec w brązowych spodniach i białej koszuli, a za nim łysy grubas w niebieskiej szacie do ziemi, w której wyglądał jak jakiś kapłan. Gruby w ręce trzymał gliniany dzban.

Chłopak stał tam, gdzie się zatrzymał. Ręce miał uniesione.

Las był zaledwie o kilka kroków za plecami i przy odrobinie szczęścia oraz kilku szybkich skokach udałoby mu się uciec. Zerknął za siebie i jego oczom ukazała się słomiana tarcza ustawiona pod jednym z drzew. Wszystkie strzały tkwiły w środku.

– Jak widzisz zabawialiśmy się strzelaniem do celu – wyjaśnił księciu rudy. – Ale jeśli wydaje ci się, że masz więcej szans od słomianej tarczy, powinieneś zobaczyć, jak Wilk trafia uciekającego zająca. Pewnie się zastanawiasz skąd wzięliśmy tarczę…

Książę milczał, myśląc gorączkowo, co robić.

– Postrzel go w stopę Wilk, to przynajmniej dowiemy się, czy to niemowa, głuchy, czy przygłup – zaproponował rudy.

– Litości! Nie zabijajcie! – chłopak padł na kolana.

Na czworaka podpełzł do olbrzyma nazwanego Wilkiem i chciał chwycić go za kolana. Złapał tylko łydki. Kolana były znacznie wyżej. Spróbował je wymacać, ale miał za krótkie ręce.

Zerknął nieśmiało na łysego, ale ten stracił zainteresowanie całą sceną i przypiął się do dzbana. Przeniósł wzrok na rudego i trafił na podejrzliwe spojrzenie brązowych oczu. Rudy mrugnął.

– Niemowa i głuchy odpada. Zostaje przygłup.

– Litości panie! Nie zabijajcie! – książę spuścił wzrok.

– Nie lękaj się. Nie będzie zabijania – uspokoił go Wilk i podniósł księcia na nogi.

Chwyt miał mocny ale delikatny.

– Mów, ktoś ty – jego głos był niski i… głęboki.

– H… Cedric – zająknął się chłopak.

– A więc Hcedricu, przed czym uciekasz przez las i to bez konia? – pytanie zadał rudzielec.

Sięgał Wilkowi do łokcia.

– Bandyci panie. Napadali nas na drodze do Elsinor. Ratujcie panowie rycerze – spojrzał błagalnie na wielkoluda, ale musiał wysoko unieść głowę, żeby trafić na jego wzrok.

– Z nas trzech, tylko Wilk jest rycerzem.

– Miejcie litość, miłościwy panie – spojrzał w brązowe oczy rudzielca.

– Ani ja pan, ani miłości do ciebie nie czuję.

– Nie śmiejcie się panie. Zabić chcieli, albo i co gorsza.

– Co gorsza jeszcze gorszym się od zabicia zdaje?

– Gilbert – skarcił go lekko Wilk.

Grubas odpiął się od dzbana.

– Kto was napadł? – pytał niezrażony rudzielec.

– Bandyci mości rycerzu. Leśni rabusie. Zajechali drogę z dwóch stron. Zeskoczyłem z konia i w las zbiegłem.

Łysy, wciąż zainteresowany bardziej dzbanem niż całym zdarzeniem, głośno beknął.

– Niezbyt to honorowo tył wrogom pokazywać – zakpił rudy.

– Ja w boju niezaprawiony. Towarzysze uciekać kazali – spuścił oczy książę.

Przed oczami jego duszy stanęła twarz Jorika. Stary błazen na widok wyjeżdżających z lasu ludzi odwrócił się do chłopca i krzyknął, żeby uciekał. Był smutny.

Książę poczuł, że po policzku spływa mu łza. Grubas, który znów przypiął się do dzbana, przechylił niebezpiecznie do tyłu, po czym runął na ziemię. Olbrzym położył rękę na ramieniu chłopca.

– Z nami nic ci nie grozi.

Jeden z koni, wielki i czarny, zarżał głośno. Rudy spojrzał na las za plecami księcia.

– I masz wielkie szczęście, że nas spotkałeś, zanim dopadł cię pościg, który pewnie nie ciebie ściga Hcedricu – powiedział.

– No to mamy mały problem – odezwał się leżący w trawie grubas.

Księciu chyba się zdawało, ale brzmiał, jakby świetnie się bawił.

*

Perl Oczko czuł, że powinien wycofać się z tego na samym początku.

Coś mu mówiło, że źle robi, gdy dał się zwerbować do drużyny bliźniaków. Podobnie było, gdy zajechali drogę tamtym ludziom w lesie. A podczas pościgu za dzieciakiem, to uczucie narastało.

Jak mógł zbiec pięciu konnym, tego nikt nie wiedział. Głęboko w lesie wierzchowce okazały się w końcu nieprzydatne i od kilku godzin biegli na własnych nogach.

Perl czuł, że powinien wycofać się z tego na samym początku. Kiedy przedzierał się przez las, coś bez przerwy szeptało: zawróć, zawróć.

To budziło jego niepokój. Musiał radzić sobie z przeczuciem, że ściga śmierć. Własną.

Nie to, żeby sama śmierć mu przeszkadzała. Oczko napatrzył się w swoim życiu na śmierć. Ale jego własna przyprawiała go o ciarki.

Kiedy bliźniacy rozkazali dobić rannych, było mu żal tych ludzi, ale tylko wzruszył ramionami. Zgłosił się do pościgu, bo nie chciał ich zarzynać na drodze. Teraz czuł, że popełnił błąd. Trzeba mu było zostać na drodze.

Trop był wyraźny. Chłopak nawet nie próbował mylić śladów. Pewnie nie potrafił. Wiał przed siebie równo. Był coraz bliżej i opadał z sił.

Bliźniak Buch miał mord w oczach i powtarzał bez przerwy, co zrobi, jak tylko gówniarz, wpadnie mu w ręce. Kolejne opisy zabiegów, którym miał go poddać, świadczyły o jego bogatej wyobraźni i sporym doświadczeniu w torturach.

To podejście wydawało się Perlowi przesadne. Wolał jednak z nim nie zadzierać. Zadarłeś z jednym, to zadarłeś z dwoma.

Zobaczył niewielki prześwit w lesie, pokazał Buchowi na migi, żeby zwolnili.

– Co jest? – spytał szeptem bliźniak.

– Przed nami polana. Ślad jest świeży.

Buch odwrócił się do reszty.

– Absolutny zakaz gadania – wysyczał przez zęby. – Jak mi który gębę otworzy, to sam mu język wyrwę i uszy przeczyszczę, żeby lepiej słyszał.

Oczko wolał nie wiedzieć, czego użyje do czyszczenia.

– Rozstawcie się co pięć kroków. Atak tylko na mój znak.

Nie uszli dwóch kroków.

– Wyłaźcie z rękami podniesionymi do góry!

Chwycili za broń i spojrzeli na bliźniaka.

– Dobra, wychodzimy – zarządził Buch. – Broń w pogotowiu. Rozglądajcie się za szczeniakiem.

Widok, jaki ukazał się ich oczom po wyjściu z lasu, był… Oczko nie wiedział, co tym myśleć.

W trawie spał jakiś kapłan w niebieskiej poplamionej szacie. Mały rudzielec, niewiele większy od wyrostka, grzebał w sakwie opartej o głaz sterczący ze środka polany. Za plecami wielkiego negra ubranego na rycerską modę chował się chłopak. Czarny mierzył do nich z łuku.

– Kim jesteście? – olbrzym celował w bliźniaka.

To mógł być przypadek, ale Per podejrzewał, że nie. Na wyraźny znak Bucha zatrzymali się.

– Cieszę się, że panowie go znaleźli – głos bliźniaka ociekał serdecznością. – Jego ojciec wielce się o chłopca niepokoi.

– To nieprawda! – wrzasnął książę.

– Czy to są ci bandyci? – negr nie przestawał celować w Bucha.

Kapłan zachrapał głośno. Rudy bez słowa stał przy sakwach z krótkim kijkiem w ręce.

– No nie mały. Czy to się musi dziać za każdym razem? Panom też opowiedział historyjkę o napadzie. Wiesz mały, twój ojciec powinien ci spuścić porządne lanie. Staruszek strasznie go kocha, bo to jego najmłodszy – spojrzał na negra, ale nie doczekał się żadnej reakcji. – To pewnie dlatego jest rozpuszczony jak dziadowski bicz – skończył sentencjonalnie.

Jego przemówienie nie zrobiło na wielkoludzie najmniejszego wrażenia. Nie spuszczał wzroku i strzały z Bucha.

– Fuks. Ty kręciłeś się kiedyś przy dworze w Elsinor. Znasz któregoś z panów? – spytał wielkolud.

– Jednego znam. Ale w otoczeniu starego Hamleta, nigdy go nie widziałem – odpowiedział mu rudy.

Buch zacisnął zęby z wściekłości.

– Zabij – wysyczał i rzucił się z mieczem na negra.

I wszystko poszło źle.

Rudy podniósł kijek do ust i dmuchnął. Parszywy Willie złapał się za szyję i po kilku krokach przewrócił. Bliźniak zrobił szybki unik, ale czarny wielkolud zignorował go. Szybko wycelował i puścił cięciwę. Ruben Ibrahimovic zwalił się na ziemię po lewej stronie Bucha. Z jego piersi wystawała długa czarna strzała. Zostało ich trzech.

Czarny odrzucił łuk i wyciągnął krótki, szeroki miecz. Dopadli go z dwóch stron w tym samym momencie, ale bez wysiłku sparował oba ciosy i przeszedł do kontrataku.

Oczko z trudem odbił potężne uderzenie krótkiego miecza. Kątem oka dostrzegł, jak najemnik w czerwonej kurtce, którego imienia nigdy nie poznał, podnosi rękę do policzka, którego wystaje mu igła z pierzastym jak strzała końcem. Nie miał czasu na dalsze obserwacje, bo sam był w poważnych opałach. Nieźle robił mieczem, ale negr był mistrzem. Na każdy cios Perla, zadawał dwa.

Parując i zadając ciosy, spychał ich powoli w las. Perlowi mignęła czerwona kurtka. Najemnik leżał i rył nogami ziemię. Zostało ich dwóch.

Osłaniali się i wciąż atakowali, ale było jasne, że przegrywają. Oczko odbił cięcie, które mierzyło w brzuch bliźniaka. Zamierzył się do uderzenia, gdy poczuł uderzenie. Spojrzał w dół. W jego brzuchu tkwił szeroki miecz. To dziwne, ale nic nie czuł. Patrzył, jak ostrze powoli wysuwa się z jego ciała. Zafascynowany przyglądał się kapiącym z niego gęstym kroplom krwi, barwiącym trawę na brązowo. Dlaczego nie na czerwono, pomyślał. I dlaczego nie czuje bólu?

Potężna fala bólu szarpnęła ciałem Oczka i rzuciła o ziemię. Świat powrócił i bolał jak nigdy w życiu. Próbował przytrzymać rękami wnętrzności, ale rana była za duża, a ręce za małe.

Powinien się z tego wycofać na samym początku.

– Wykorzystał cię – negr pochylił się nad leżącym Perlem.

Usta tropiciela poruszały się, ale nie wydobywał się z nich żaden głos. Wielka, czarna głowa pochyliła się niżej.

– Powinienem… się z tego wycofać… na samym początku – udało się wreszcie wykrztusić Perlowi.

W końcowym rachunku był zadowolony z takiego obrotu rzeczy. Wplątał się w zamach na królewskiego syna i koniec tej sprawy mógł o wiele gorszy. Szubienica byłaby aktem łaski.

– Nie wiedziałem… – mówienie przychodziło mu z coraz większym trudem – że to syn… króla.

– Niewiedza nie zwalnia od odpowiedzialności.

– Nie chciałem… jego… śmierci.

– On sprowadził twoją.

– Tak… lepiej… chyba…

– Czy żałujesz za swoje złe i podłe uczynki?

Perl żałował, że wdał się w sprawę z bliźniakami.

– Tak…

– Czy chciałbyś spędzić wieczność w rajskim ogrodzie?

To byłoby coś, pomyślał Perl.

– Pewnie…

– Żałuj szczerze za swoje grzechy, a pan nasz Jeszu, bóg żywy, umarły i zmartwychwstały wybawi cię od cierpienia.

Aha, skojarzył Oczko. To ta nowa religia. Ostatnimi czasy wszędzie było pełno wędrownych kapłanów. Krzyczeli głośno, że starzy bogowie nie istnieją. Jedynym bogiem jest jakiś Jeszu, który ponoć umarł i zmartwychwstał. Trochę to dziwne, że bóg w ogóle umarł, ale zmartwychwstanie to było coś, czego bóg mógł dokonać. Miał szczęście, pomyślał Perl i umarł.

– Czy przyjmujesz pana naszego Jeszu do swojego serca?

– Daj mu spokój Wilk. Już ci nie odpowie.

*

Duch króla był zdruzgotany. Własny brat wlał mu truciznę do ucha, czym skrócił szczęśliwe, przynajmniej dla króla, panowanie. Ukochana Gerti, w noc po jego śmierci wylądowała w łożu Klaudiusza i bynajmniej nie zmrużyła oka, gdy ten ją pocieszał. Gwoździem do trumny był brak wieści od syna. Powinien już wrócić ze szkoły.

Dniami i nocami duch snuł się po zamku i myślał intensywnie. W swoim życiu z rzadka używał mózgu. Ważne, że wiedział, z której strony nadejdzie posiłek i kogo należy zwymyślać. Teraz paląca się w nim żądza zemsty podgrzewała pędzące coraz szybciej myśli. Czuł, jakby obudził się ze snu. Krążył po zamku, przenikając przez służbę i ludzi. Był dobry w ignorowaniu ich za życia i po śmierci niewiele się zmieniło. Tyle, że nie było nikogo, kto otwierałby przed nim drzwi.

*

Ulice Elsinor były zapchane ludźmi, końmi i wozami wypakowanymi klatkami z drobiem i prosiakami. Za wozami człapało uwiązane bydło. Książę jechał ze spuszczoną głową i dyskretnie rozglądał się na boki.

Ścisk zaczynał się zaraz za bramą miejską. Mieszanina głosów ludzkich i zwierzęcych była ogłuszająca, ale nie dorównywała ich zapachowi.

– Miasto – odetchnął pełną piersią Fuks.

A dokładniej Gabriel Fuks. Tak przedstawił się rudy, kiedy pochowali ciała zabójców, a łysy i gruby Kacper Nalewajek, jak się okazało kapłan, odprawił szybką ceremonię. Bardzo szybką.

Wlekli się główną ulicą i Fuks był podekscytowany. Kręcił głową na wszystkie strony, a oczy błyszczały mu jak dziecku, które dostało wymarzony prezent.

– Ilu mieszkańców ma to twoje miasto, mały? – zwrócił się do księcia.

Mijani ludzie bez przerwy się im przyglądali.

– Nie martw się – uspokoił go Fuks. – To nie na nas patrzą – uśmiechnął się.

Krystian Wilk nie odezwał się.

– Ostatnie kroniki podają, że ze dwa i pół tysiąca – chłopak poczuł dumę ze stolicy swego królestwa.

– Śmierdzi jak pięć.

– Masa ludzi dziś na ulicach. Wygląda na jakieś święto.

– Albo pogrzeb – dobiegł go z tyłu głos Nalewajka.

Odwrócił się. Kapłan kiwał się na grzebiecie swego wałacha. Pił od rana i sprawiał wrażenie, że za chwilę poleci głową w dół.

Do Elsinor dotarli po tygodniu, choć wystarczyłby jeden dzień. Kluczyli lasami, wypatrując zagrożenia. Wilk zadecydował, że odstawią chłopaka do domu, ale nie ma sensu śpieszyć się. Zamachowcy mogli próbować zasadzić się na niego po drodze albo gdzieś w mieście.

Powiedział, że nie ma zamiaru wydawać na śmierć nieopierzonego młodzika. Książę nie sprzeciwiał się.

Przez tych kilka dni niewiele się o nich dowiedział. Niechętnie dzielili się z nim informacjami o sobie. Za to chętnie wypytywali o jego życie, stosunki na królewskim dworze, szkołę i wkrótce wiedzieli o nim wszystko, włącznie z zalotami do nadobnej Ofelii, ulubionej dwórki jego matki, jak donosiły plotki z dworu, w których Fuks, był świetnie zorientowany.

W sumie nie było tego tak dużo. Dotychczasowa egzystencja młodego Hamleta, ukrywanie prawdziwego imienia nie miało dłużej sensu, nie obfitowała w jakieś szczególne wydarzenia. Najszybciej znudził się Nalewajek i oddal swojemu ulubionemu zajęciu. Wilk słuchał tylko i kiwał głową. Najwięcej pytał Fuks. Szczególnie interesowały go domy gry i zamtuzy.

Książę nie pozostawał dłużny w pytaniach, ale odpowiadali niechętnie. Wędrowali na północ i Elsinor był im po drodze. Wilk pochodził z bardzo dalekiego południa i był rycerzem, a czasami poetą. Wędrował bez celu. Wyznawał modną ostatnio religię, od której wziął sobie imię.

Fuks według własnych słów był prestidigitatorem, a poza tym nie robił nic szczególnego. Jechał w rodzinne strony na północy. Książę nie miał najmniejszego pojęcia, czym zajmuje się prestidigitator, a Gilbert nie był skłonny do wyjaśnień.

Nalewajek, tylko ofuknął chłopka, że to, jak się nazywa, to nie jego sprawa. Co robił w towarzystwie, pozostawało dla księcia zagadką, bo poza piciem od rana do wieczora nie zajmowało go nic więcej. Zagadką było, skąd brał ten cały alkohol, który w siebie wlewał.

Kacper, to imię zdradził mu Wilk, wskazał coś ruchem głowy i chłopak spojrzał w tamtym kierunku.

Z okien budynków zwisały czarne flagi. Były wszędzie, ale dopiero teraz je dostrzegł.

– Zmarł ktoś znaczny – w jego głosie brzmiała obawa.

Miał przeczucie, że stało się coś złego. Spojrzał w kierunku królewskiego zamku, ale zabudowania zasłaniały widok.

– Szykuj się na najgorsze mały – powiedział z powagą Fuks. – Próbowali zabić ciebie, mogli porwać się na twoja rodzinę.

Wilk zatrzymał się przed oberżą. Szyld nad drzwiami głosił, że lokal zwie się „Pod królewską głową”. Obok szyldu wisiała kula owinięta czarnym suknem.

Wilk zsiadł z konia i uwiązał go przed wejściem. Reszta poszła za jego przykładem.

– Myślałem, że jedziemy prosto na zamek – mruknął Hamlet, wiążąc lejce do palika.

– Właśnie tego się spodziewają – Wilk otworzył drzwi i puścił przodem Gilberta z Kacprem. – Tu będziemy bezpieczni i zastanowimy się, co dalej.

Hamlet spojrzał na czarną kulę. To już nie było przeczucie, to była pewność. Jego ojciec nie żyje.

*

– Po pierwsze: nikt nie może wiedzieć, że z tobą przyjechaliśmy.

Siedzieli przy stole i zajadali się młodymi rakami, które wyciągali z prosto z kamiennego gara. Oberżysta, gdy tylko zobaczył Wilka, rzucił się na kolana. Nazywał go paniczem, ale Wilk kazał mu wstać i uspokoić się. Hamlet nadstawił uszu, licząc, że oberżysta zdradzi coś więcej, ale ten natychmiast ruszył do kuchni. Zdążył jednak bacznie przyjrzeć się chłopakowi.

Usiedli przy oknie, by móc obserwować ulicę.

Chwilę potem wielki garniec wypełniony rakami gotowanymi na osolonej wodzie wylądował na stole. Obok niego wielki dzban piwa i cztery kufle.

Przestraszony pomocnik oberżysty, tylko trochę młodszy od księcia pulchny blondynek, czekał na skinięcie i kolejne polecenia.

Nalewajek przypiął się do piwa i dzban wkrótce opustoszał. Momentalnie na stole pojawił się następny, przyniesiony przez krągłą blondynkę z długim i grubym warkoczem, ani chybi siostrę czekającego na polecenia pomocnika.

Fuks i Wilk poszeptali chwilę między sobą i teraz rudy prestidigitator wykładał cały plan. Miał brzydki nawyk mówienia z pełnymi ustami.

– Jak będą cię wypytywać, co się stało, mów, że napadli was zbóje i udało ci się uciec. I słuchaj uważnie pytań.

Skorupki trzaskały pod zębami. Słona woda spływała kącikami ust, po palcach.

– Dobre te raki jak cholera. Mnie tu trochę znają, ale nie na dworze. O Kacprze na pewno nie słyszeli, o to możemy być spokojni. Kolor skóry Wilka to pewien kłopot, w końcu ilu jest wielkich negrów w Elsinor.

Fuks parsknął śmiechem i kawałki mięsa dotarły do twarzy Hamleta. Wilk nie zareagował. Nalewajek pił. Książę wytarł resztki raka.

– Mimo to nie używaj naszych prawdziwych imion i nazwisk – Gilbert kontynuował niezrażony.

– Po co te gierki?

– Dla twojego bezpieczeństwa dzieciaku – odpowiedział mu Krystian.

– Skoro to sobie wyjaśniliśmy, to przejdźmy dalej – Fuks sięgnął po kolejnego raka. – Napiszesz za chwilę list do ojca, że zatrzymałeś się w gospodzie Złoty Kur i wkrótce przybędziesz na dwór.

Kawałkiem raka wskazał coś za oknem. Hamlet podążył wzrokiem we wskazane miejsce. Po drugiej stronie ulicy stał kolejna oberża. Na jej szyldzie widniał wymalowany złoty ptak.

– To naprzeciwko.

Nalewajek westchnął.

– Brawo. 10 punktów z obserwacji – Fuks ociekał ironią i słoną wodą. – Kacper zaniesie list, poda się za twojego sługę i zostanie na zamku. Da nam znak, że dotarł, a wtedy odstawię cię na zamek i znikam.

– Jednego nie rozumiem.

– Czego znowu?

– Jak Kacper da znak? Zamek jest trochę stąd.

– O to się nie martw. Ma swoje sposoby.

Wilk przerwał jedzenie i otarł usta wierzchem dłoni.

– To nie jest zabawa.

– Zrozum, dzieciaku – przyłączył się do niego Fuks. – Wilk chce, żebyś bezpiecznie wrócił do mamusi i tatusia.

– Może nie będzie już do kogo wracać?

Zamilkli. Tylko Wilk patrzył mu w oczy i to on odezwał się pierwszy.

– Miej nadzieję.

– Spokojnie. Nie będzie tak źle – powiedział niespodziewanie Nalewajek, odstawiając kufel.

Książę spojrzał na niego zdziwiony.

– A ty skąd możesz to wiedzieć?

Kacper nie odpowiedział. Znów przyssał się do kufla. Hamlet spojrzał na Wilka, ale ten tylko wzruszył ramionami w geście „mnie nie pytaj”. Po chwili Nalewajek odstawił kufel i starł resztki piany z nosa.

– Poza tym nie wiedzą jeszcze o naszej obecności. Szpieg przy bramie widział tylko ciebie.

– Jak to widział tylko mnie? – zdziwił się książę, zupełnie nie rozumiejąc.

– Jak to widział tylko jego? – Fuks i Wilk równocześnie spojrzeli na Kacpra, znów przyklejonego do kufla.

Hamlet zaczynał tracić cierpliwość.

– Dlaczego nic nie mówiłeś? – chłopca uprzedził negr.

– Nikt nie pytał – bezczelnie uśmiechnął się Nalewajek.

– Jak mamy stworzyć zgrany zespół, jeśli nie będziemy współpracować? – Gilbert prawie dotykał palcem nosa grubasa.

Ten spojrzał na palec, a potem na rudzielca. Gilbert cofnął dłoń.

– Nie mówiłem, bo nie będę jakiemuś królewskiemu gnojkowi wszystkiego tłumaczył. Macie z tym problem?

– Błysnąłeś go? – spytał spokojnie Wilk.

– No.

– Ale dlaczego pozwoliłeś mu mnie zobaczyć?! – książę był bliski wściekłości.

Nalewajek przyjrzał mu się uważniej.

– Co cię tak złości?

Hamlet nie odpowiedział.

– To, że pozwoliłem mu cię zobaczyć? Czy to, że zrobiłem to bez twojego pozwolenia? A może to, że nie wiesz, co mu zrobiłem?

Zacisnął pięści.

– Jak śmiesz…

– Zwracać się w ten sposób do jaśnie królewskiego gnojka? – przerwał mu bezceremonialnie Kacper, a kolor jego oczu z niebieskiego zaczął przechodzić w granat.

– Słuchaj dzieciaku – wtrącił się Fuks. – Czas już, żebyś przestał myśleć o nas, jak o swoich poddanych. Bo nimi nie jesteśmy. Pomagamy ci, bo Wilk tego chce. Ale nie wymagaj od reszty wielkiego entuzjazmu. Możesz być miłym i sympatycznym dzieciakiem, ale na razie zachowujesz się jak nadęty bubek.

Oczy Nalewajka zaczęły wracać do swojego pierwotnego koloru.

– Nie potrzebuję waszej pomocy! – książę nie wytrzymał dłużej.

– Droga wolna – zaśmiał się Gilbert.

Chłopak zerwał się i spojrzał na Wilka, szukając wsparcia. Rozczarował się. Chciał powiedzieć coś bardzo niemiłego, ale nie potrafił nic wymyślić.

Wtedy Nalewajek zaskoczył go po raz kolejny.

– Siadaj księciuniu. Jestem medium i czytam w twoich myślach. Wiem, że się martwisz i chcesz się dowiedzieć, co się dzieje w domu. Wiem, że chowasz urazę do tych rzezimieszków z polany. Pragnienie zemsty wylewa ci się uszami. Ale ja nie mam ochoty znosić twoich humorów. Nikt cię pod przymusem tu trzymać nie będzie, ale uwierz mi, nie ujdziesz trzydziestu kroków. Na znak mojej dobrej woli, powiem ci, dlaczego pozwoliłem im zobaczyć tylko ciebie.

Przerwał i wziął łyk piwa. Bardzo, bardzo długi łyk. Pusty kufel odstawił z hukiem na stół.

– Oczekiwali cię od kilku dni i gdyby zobaczyli twoją książęcą osobę w podejrzanym towarzystwie, wycofaliby się. Nie dowiedzielibyśmy się, kto na ciebie nastaje i prawdopodobnie w ciągu tygodnia zszedłbyś z tego padołu. Prawdopodobnie w niewinnym wypadku. A tak szpicel, który cię wypatrzył przy bramie i ruszył za tobą, zobaczył jak zatrzymujesz się w Złotym Kurze, najwłaściwszym miejscu dla zdrożonego paniczyka, który chce napić się przed powrotem do domu po przeżyciu niebezpiecznej przygody.

Książę spojrzał na Krystiana i Gilberta, ale ci patrzyli na Kacpra. Oczy mieli szeroko otwarte ze zdziwienia. Do chłopaka dotarło, że wydarzyło się coś niezwykłego. Znów spojrzał na grubasa.

– Ale jak… – zaczął.

Nalewajek zignorował go i wrócił do picia.

– Kacper, posiada pewne… hmmm, zdolności – zamiast tego odpowiedział Wilk.

*

– Czy on zawsze jest taki?

Ulica wciąż była zapchana wszelkiej maści ludźmi i zwierzętami. Książę trzymał się blisko Fuksa, tak na wszelki wypadek, choć Nalewajek, zanim opuścił Królewską Głowę, powiedział, że nie muszą się o nic martwić. Po czym wymamrotał coś i pomachał rękami nad ich głowami.

– Kacper. Czy on zawsze taki jest?

– Nie, nie zawsze. Nas też zaskoczył. Dawno nie widziałem go tak rozmownego w towarzystwie obcych.

– Wiesz, o co mi chodzi?

– Dam ci małą radę. Żyj z nim dobrze i nie prowokuj go, a zyskasz sprzymierzeńca, jakiego zawsze będziesz chciał mieć za plecami.

– Nie chciałbym, żeby jakiś pijaczyna osłaniał mi plecy.

– Głupi jesteś i tyle.

Hamlet zacisnął obrażony usta, ale nie wytrzymał długo.

– Kim on jest? Jakimś magiem? Alchemikiem?

– A kto go tam wie? – Fuks nie przerywał rozglądania się. – Dużo o sobie nie mówi, a my nie pytamy. Każdy coś chowa.

Potem zamilkł wypatrując czegoś, pewnie burdeli i domów gry, stwierdził książę. Im bliżej byli bramy zamkowej, tym tłum robił się bardziej gęsty.

– Zostawię cię przy bramie. Znajdź Kacpra i trzymaj się go.

Fuks stanął w strzemionach i spojrzał na czoło ludzko zwierzęcej rzeki.

– Coś musiało się wydarzyć, bo sprawdzają wszystkich przy bramie.

Hamlet spojrzał na niego z niepokojem.

– Już za późno – Gilbert uśmiechnął się, ale bez zwykłej wesołości. – Czas kończyć z tymi skradankami. Z drogi chamy!

Ludzie zaczęli rozstępować się przed nimi. Zdziwieni oglądali się za siebie, jakby dopiero teraz ich dostrzegali.

– Pamiętasz wszystko?

– Tak.

– Nasze imiona i nazwiska?

– Tak – nie miał zielonego pojęcia, skąd wzięli te kretyńskie pseudonimy, ale wolał nie pytać.

– To na mnie czas.

Zawrócił konia i zaczął się oddalać. Ludzie nie zwracali na niego uwagi. To Hamlet był w jej centrum.

– Hej! Gilbert!

Został zignorowany.

– Guild Star!

Fuks zatrzymał się i spojrzał za siebie.

– A mój wierny sługa ze skłonnością do alkoholu jak ma na imię? – krzyknął książę.

– Dowiesz się.

Koniec

Komentarze

Jak dla mnie za dużo powtórzeń. Ale pewnie autor powie, że taki urok tego tekstu. A ja się nie będę spierać. Do poczytania. Pozdrawiam.

Czytało mi się bardzo dobrze. Zaciekawiłeś mnie, więc od razu zabieram się do drugiej części. Było trochę powtórzeń jak zauważył Jakub, ale nie rzucały się strasznie w oczy. Przynajmniej dla mnie. Ja daję 6, choć niektórzy mogą się ze mną nie zgodzić.

dzięki za uwagi. wciąż się szlifuje.

MParowski pownien cie ucałowac, że taki talent sie trafił :)

oki teraz jest tekst po poprawkach. powtórzeń było w ch... mam nadzieję, że teraz jest lepiej, dzięki za uwagi, są cenne.
dzieki za miłe słowa, zabieram się za poprawianie następnych aktów :). w drodze kolejne przygody Wilka, Fuksa i Nalewajka.

Hm, ale masz problem, bo NF nie drukuje tekstów umieszczanych wcześniej w Sieci. I co teraz z tym poczniesz?

zobaczymy, co ma być, to będzie,

nie drukuje ?? o.0 to co z nimi robi ?? a opko dobre ;)

Waffler , mysle ze nawet nie czyta :( , inaczej ten opek zostalby doceniony.

a ten Jakub, ona ma kolorwy nick i komentuje wszystkie opka. On nie jest jakimś krytykiem czy adminem fantastyki ? Przedtem bylo ich kilku ale teraz udziela sie tylko Jakub i czasem M. Parowski. Co o tym myslicie ?

Parowski w ogóle sie przestał udzielać. Zostawili biednego jakuba, by czytał wszystko jak leci.

Zastanawiam sie czy  jesli przy texcie pojawi sie ok to znaczy że zostanie on opublikowany czy co ? i czemu do cholery oprocz pozytynwego komentarza od jakuba nie dzieje się nic z dobrymi textami takimi jak ten ?? 0.o po co to tu wrzucac jesli twoje opko przeczyta średnio ze 3-5 osob napisza ze ok wystawią tam 5 czy 4 i co dalej ?? o.0 a niektóre sa naprawde nie zle.

Waffler, m0ffis i reszta załogantów - to informacja dla Was. Jeden autor z tej strony, którego opowiadanie zostało wyróżnione znaczkiem "OK", został już zaproszony do współpracy z "Nową Fantastyką". I nawet przysłał dwa swoje nowe opowiadania, z których przynajmniej jedno znajdzie się w którymś z kolejnych numerów "NF". Teraz szykujemy drugie wyróżnienie. Wybraliśmy wstępnie piątkę autorów (pięć opowiadań) i w okolicach 14 maja zamieścimy przy dwóch opowiadaniach znaczek "OK". Po czym wyróżnieni autorzy zostaną poproszeni, aby napisali coś specjalnie do "NF". Tak to ma działać: Wy piszecie, my czytamy i wybieramy, najlepsi trafiają do "Nowej Fantastyki". Ta strona jest dla Was - możecie tu zamieszczać teksty, spierać się o ich wartość, dyskutować - ale jest też dla nas, dla redakcji: my wyławiamy tych, którzy piszą lepiej niż inni. Czasem to robię ja, czasem Parowski, często gęsto czyta te stronę więcej osób niż się Wam wydaje, tylko nie wszyscy zaraz mają chęć wstawić komentarz. Nie jest więc tak, żebyście byli zostawieni sami sobie i żeby niczemu ta strona nie służyła. Służy i ma sens. Inaczej by jej nie byłoby.
Pozdrawiam. 

jakub, nie chce być źle odebrany, ale w tym miejscu mało kto o tym przeczyta, może jakiś komunikat do nas?

Witam,

Nad komunikacją pracujemy. Prawdopodobnie już w przyszłym tygodniu uruchomimy odpowiedni moduł i wszystiko będzie jasne. Uruchomimy też kilka innych funkcjonalności. Niestety, nie od razu Kraków...
pozdr.AM

a może by tak możliwość edytowania i usówania tekstów dodać? fajnie by było...

Odpowiedź w Hajdparku :)

Parowski się nie udziela, bo czyta inne rzeczy w głównej poczcie i ledwo odsapnął po oddaniu do druku "CzF" to musiał przygotowywać prozę do "Wyd Spec" i lipcowej "NF. '

Tyle tytułem wyjaśnienia. Do rzeczy.

To opko bardzo fajnie wymyślone i bardzo kiepsko napisane.

Zwłaszcza na początku występuje coś co nazywam CELOWĄ MGLISTOŚCIĄ. Potem sposób w jaki zupełnie arytmicznie, afunkcjonalnie montuje autor dialogi i didaskali też jest w najwyższym stopniu irytujące. A sytuiacja - król zabity, Hamlet prwany nie porwany, na ktorego polują, tajemnicza ekipa dziwnych pomocników... wszytko to jest pierwszorzędne i jakby odkrywcze. "Glldenstern i Rozenkranc nie żyhją" - film i sztuka - pokazywał to z jeszcze inne strony.

Proszę, niech autor poćwiczy konstrukję dialogów na Sapku, na Chandlerze, na Hemingwayu. Nie wiem czy pomoże, ale na 100% nie zaszkodzi. Stary poczciwy Dickens w "KLubie PIckwicka" też jest do tego dobry. Ja się na nim uczyłem, tylko bez śmiechów proszę, czterdzieści dwa lata temu.

silne pozdr

maciejp

dziękuję za uwagi, przydadzą się i potrzebuję ich. komentarz od Parowskiego jest już dla mnie sporym kopmlementem.

Witam! Jestem nowym użytkownikiem serwisu, i chociaż opowiadanie zostało już wyróżnione, publikuje swoje - myślę, jak najbardziej konstruktywne uwagi:

Ciało biegło, a jego umysł kręcił się wokół napadu.  - razi w oczy
To był pierwszy zamach na niego w jego życiu. - tutaj to samo, nie lepiej "to był pierwszy przeżyty przez niego zamach" lub coś podobnego?
Las nagle skończył się i wybiegł na niewielką polanę - nie wiedziałem, że lasy kończąc się wybiegają na polanę :)
W piersiach czuł rosnące kłucie i miał wrażenie, że za chwilę rozsadzi mu płuca. - tutaj raczej powinno być "rozsadzi mu ONO płuca"
Króla własna śmierć zaczynała doprowadzać do szewskiej pasji - też trochę nieładnie zbudowane zdanie
Przenikanie przez drewno, jakby go tam nie było, wydawało mu się jakoś mało ludzkie. To, że jest się martwym, nie oznacza, że trzeba od razu zachowywać się jak jakiś duch   -- powiedziałbym, że zdania powalają... huh... prostotą przekazu? :)
a długie boki jego służbowego nakrycia głowy dyndały po bokach jak psie uszy -- : ) skoro boki dyndają po bokach to ja już się poddaję : )
Okno umieszczone nad zwierciadłem oświetlało jej twarz - nie jestem pewien... ale moje okna nie świecą raczej
Czarny mężczyzna z łukiem był… wielki. - : o
a sposób, w jaki wypełniał sobą czarny strój, sugerował górę mięśni - kolejne zdanie, które wydaje mi się trochę niefortunne :)

Nie mam już czasu i siły na wypisywanie pojedynczych zdań, ale wychwyciłem sporo błędów, czy też niefortunnie ułożonych zdań/wyrażeń. Fabuła... nie może być jakoś niezwykle wciągająca w taki krótkim tekście, ale jeśli chodzi o ten aspekt - jest lepiej niż w przypadku "strony technicznej".
Przyznam bez bicia, że opowiadanie nie przypadło mi do gustu. Mam jednak nadzieję, że autor nie obrazi się za krytykę, lecz wręcz przeciwnie - zbuduje dzięki niej kolejne, tym razem bardzo dobre opowiadanie.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Ja zbardzo zwięźle: dobre:)

Tu, tak myślę, można by było dorobić resztę ciała orła, zacieniować, czy po prostu nadać koloru. Ale jest dobrze :)

Zrobiłam tak ,ale rysunek oddałam koleżance... Mimo wszystko thx :)

Nowa Fantastyka