- Opowiadanie: wiedźmin - Hajda na psubratów cz 1 (Szabla i 2011)

Hajda na psubratów cz 1 (Szabla i 2011)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Hajda na psubratów cz 1 (Szabla i 2011)

Hajda na psubratów część 1

 

Szerokim gościńcem w promieniach palącego słońca zbliża się do wioski czterech jeźdźców: Jan Onufry Zagłoba, Michał Wołodyjowski, Ketling of Elgin i Andrzej Kmicic.

 

– Musimy jeszcze przez karczmę przejechać, bom tam sługę z rzeczami ostawił – wykłada kompanom Kmicic.

 

– To dobrze Andrzeju, bo już mi w gardle wyschło. Wstąpimy na garniec miodu przedniego, co go Bolesław w piwnicy chowa dla specjalnych gości.

 

– Czy tobie nigdy dość Onufry? – Przygania mu Ketling.

 

– Siedział tu tyle miesięcy na nas czekając, to i wywiedział się gdzie, kto jakie wino chowa, prawda Janie?

 

– Święta prawda Michale!

 

Podjeżdżają do karczmy, wprowadzają konie do zagrody i wchodzą do środka a tam rozparty przy stole siedzi starosta.

 

– Bywajcie ku mnie zacni goście, zapraszam.

 

– Witaj mości starosto, ledwie przejechalim ze dwie wiorsty a ja już zmęczony jestem i z przyjemnością odpocznę u twego boku.

 

– Tyś przecie zawsze zmęczony Onufry – Ketling postanowił chyba przez dzień cały strofować Zagłobę.

 

– Oj nie zawsze, bo jak do bitki staję to nie jednemu młokosowi jeszcze dorównać mogę.

 

– Prawdę mówi, bo to już nie raz, razem w bitwach uczestniczylim i potwierdzić mogę – tym razem w obronie Zagłoby staje Kmicic.

 

-A, co Ty tu waszmość tak wcześnie gościny szukasz miast w domu małżonkę z boku na bok nie przewracasz jak przystało na zdrowego, chyba żeś chory?

 

– Nic mi nie jest, ale ona jakowyś fochów dostała i strasznie na mnie obrażona.

 

– Do łaźni ją zabierz i tam witkami porządnie poobijaj, bo tak trzeba to wnet zmądrzeje. Dyplomacyję z higieną połączysz to większego do Ciebie szacunku nabierze, niż byś ją miał kijami przy służbie okładać – zakończył tyradę Zagłoba.

 

– Myślisz, acan, że pomoże?

 

– Gdybym sam tego sposobu nie próbował to bym się za doradzanie nie brał.

 

– A ty panie Zagłobo, czemuś sam? Przecież człek z ciebie zacny, to i pewnie niejedna białogłowa była za tobą?

 

– Prawdę powiadasz mości starosto, świętą prawdę, ani chybi było tych dziewek sporo, ale jam tylko jedną umiłował. Ale ona już dawno, świeć Panie nad jej duszą z aniołami dyskurs prowadzi a nie ze mną.

 

– A któż to był? Pochwal się znamyż ją? – Dopytywał się starosta.

 

– Justyna z Lipna.

 

– Znałem i ja tę pannę, ale ona innemu była przyrzeczona Onufry, za dwie wsie o ile sobie przypominam.

 

– To prawda Michałku, za dwie wsie i cztery konie, dlatego wolała śmierć wybrać niż sprzedać się w imię bogactwa ojcowskiego. Smutna to opowieść i łzy do oczu zaraz płyną. Może zaśpiewajmy coś wesołego?

 

Ketling wstaje z nieodzowną chustką wystającą jak zawsze z rękawa aby cną nutę kamratom ową koronką wymachać.

 

– Racja mości panowie, zaśpiewajmy naszą żołnierską balladę.

 

 

Hej, a kiedy w polu przyjdzie robić popas.

A konie zdrożone nie chcą owsa brać.

Słoneczko przygrzewa a komarów flota.

 

Przez noc caluteńką nie daje nam spać.

 

Wszyscy

 

śpiewają refren: Nie usłyszy tej pieśni chytrze wróg przyczajony,

Ani żadna płochliwa zwierzyna.

Bo to pieśń jest rycerska, której cały początek,

w naszych sercach się przecie zaczyna.

 

Śmierć na wroga lancach przed szańcami stoi,

Gotowa by zabrać już każdego z nas.

Nic to przecie złego przyjaciele moi,

Może właśnie teraz przyszedł na to czas.

 

Powtarzają refren:

 

Nie usłyszy tej pieśni chytrze wróg przyczajony,

 

Ani żadna płochliwa zwierzyna.

 

Bo to pieśń jest rycerska, której cały początek

 

W naszych sercach się przecie zaczyna.

 

 

– Czy wy mnie chcecie do grobu wpędzić tym wisielczym nastrojem? Już mi cała chusteczka przemokła!

 

Tymczasem do gospody wchodzi kobieta i ciągnie za rękę dziecko. Kiedy Ketling przerywa pieśń, korzysta z okazji i podchodzi do Zagłoby.

 

– Witaj, panie Zagłobo!

 

– Czy ja cię znam? Nie przypominam sobie, ale jeśli tak, to mów, czego chcesz, bo nam tu wino wywietrzeje, jak się będziesz ociągać!

 

W gospodzie rozlega się śmiech, który ma zniechęcić kobietę do wyłożenia swoich prawd. Lecz ona tak łatwo nie odpuszcza i czeka cierpliwie na ciszę.

 

– Jestem Berbena zielarka. A to Twój syn panie Zagłobo z ciebie zrodzony, krew z krwi herbu Wczele.

 

– Chyba Cię kobieto Bóg opuścił i łżesz, bo nie przypominam sobie żebym miał z Tobą przyjemność, tylko, po co miałabyś kłamać? Odpowiadaj mi tu natychmiast, ale tylko prawdę jak na spowiedzi.

 

– Przypomnij sobie jak nieprzytomny po bitwie przeleżałeś u mnie dwie niedziele. Przypomnij sobie, jakem cię przed chórami niebieskimi ratowała!

 

– Jak mi Bóg miły, w samej rzeczy! To ty, Berbena, leśna wiedźma! Jak mi Bóg miły tak było pamiętam?

 

– A jednak poznałeś!

 

– I powiadasz, że tyś mnie bez mojej wiedzy wzięła a ja tego nie pamiętam?

 

– W rzeczy samej, leżałeś w gorączce. A z owej nocy, co mi ją ofiarowałeś, ten oto syn ci się należy! – Ale to ja miałem dług wobec ciebie. – Więc go teraz spłacisz. Oddaję ci Twojego syna, mości Zagłobo, ja dłużej go nie mogę ukrywać tam gdzie mieszkam jest zbyt niebezpiecznie. A ty, zrobisz z niego porządnego człowieka, jako i sam jesteś. Bywaj. – Kobieta zostawiła chłopca i udała się do wyjścia.

 

– A może zostaniesz z nami? Stworzymy rodzinę?

 

Słowa Zagłoby zatrzymały ją na chwilę, odwróciła się i z wielką pewnością siebie odpowiedziała.

 

– Jeszcze nie, ale przyjdzie dzień, gdy po raz drugi mnie o to poprosisz, wtedy zostanę.

 

– Niezła perspektywa. A długo przyjdzie mi na to czekać?

 

– Dnia nie wypatruj, on sam nadejdzie. – Zagłoba, podnosi chłopczyka do góry, przystawia do siebie i porównuje. Berbena wychodzi.

 

– Podobny on ci do mnie jak dwie krople wody!

 

– A dyć Twój być musi, skoro ci go Twoja luba przyprowadziła!

 

Ciężkie powietrze w gospodzie aż zawirowało, śmiechem do niezwykłego przemieszczania pobudzone.

 

– A ty, co się ze mnie starego wyśmiewasz gołowąsie – jak z muszkietu odpalił Zagłoba w Wołodyjowskiego.

 

– O sobie pomyśl, Baśka jeszcze młoda to ci synków jak szwedzka armata kul nastrzelać może.

 

– Wybacz Onufry, nie chciałem cię urazić! A z Baśką masz rację, toż właśnie, dlatego mi ją porwano, że ona w błogosławionym stanie była! – Ketling znów z chustką przy oczach zachlipuje.

 

– Michał, szczęściarz z Ciebie, więc póki, co ruszajmy, tam gdzie ją ostatni raz widziano.

 

– Zawszeć był wrażliwy, może kontakt z jakową panną dobrze ci zrobi. Luśnia idź z Ketlingiem na spacer – dworuje z przyjaciela Kmicic a wierny Luśnia już zbiera się do wyjścia.

 

– Luśnia to był żart wracaj do kufla.

 

Luśnia siada przy stole i bierze dzbanek w dwie ręce, który pod jego uściskiem pęka.

 

– Lepiej go nie złościć, rękę ma jak bochen chleba. Hej Luśnia w ogień za mną pójdziesz?

 

– A pójdę tam gdzie i pan pułkownik, ale w ogień, czemu? Poparzyć się możem!

 

– Mówiłem przecie, że poczciwy. Idź teraz, obaczyć jak tam konie. Niebawem w drogę czas nam ruszać.

 

– Niechętnie, bom nowy dzban osuszać zaczął – bardziej do siebie niż w odpowiedzi burczy pod nosem Luśnia wychodząc.

 

– To weź go ze sobą, a ino żywo ruszaj!

 

– Już idę. Luśnia to, Luśnia tamto, a co ja z tego mam? Ciągle nas z opresyji muszę ratować. Co to za życie?

 

I tak cała kompania do drogi zbierać się zaczęła. Kiedy już się zebrali na koniach siedząc, Kmicic w innym kierunku swojego prowadzi.

 

– A ty, dokąd Andrzeju nie jedziesz z nami Baśkę odbijać? – Z pretensją w głosie pyta Zagłoba.

 

– Rad jestem, że was całych i w dobrym zdrowiu spotkałem. Miałem wam tylko wiadomość przekazać i czas mi do Kazimierza.

 

– Ależ, panie pułkowniku, przecież on nie żyje! – Wyskakuje przed szereg z odpowiedzią Luśnia.

 

– Do miasta nad Wisłą gałganie trzeba nam jechać, bo nam tu szykują nową wojnę z Turkami!

 

– Nic nam o tym nie wiadomo, czyżby to jakową tajemnicą objęto? – Zafrasował się Zagłoba.

 

– Miałem tego nikomu nie wyjawiać, ale że wy przyjaciółmi moimi jesteście, to wam powiem. Szykuje się sojusz z Rosją przeciw potędze tureckiej, ale to nic pewnego. Teraz na bezkrólewie trafiliśmy to może hetman Sobieski królem zostanie, ale to wszystko domysły mości panowie nic pewnego!

 

Drugim sługą Kmicica jest człek, który sepleni, dlatego wszystko tłumaczyć musi Luśnia. Pomagając wsiąść na konia Kmicicowi pyta:

 

– Dzefeledzem? – Luśnia tłumaczy – gdzie jedziemy?

 

– Mówiłem do Kazimierza. Poganie mu język obcięli, nosi on go teraz na szyi, na rzemieniu – uznał za stosowne przedstawić drugiego sługę Kmicic.

 

– Nieszczęśnik – współczująco popatrzył na sługę Kmicica, Wołodyjowski nie przerywając przemowy – ale Ty nam teraz Andrzeju, dałeś do myślenia. Trzeba wszeto panowie uradzić, co pierwej czynić. Czy Baśki szukać, czy polityką się zajmować?

 

– Ty o polityce nie myśl. Baśka brzuch wielki za Twoją sprawą nosi. Kmicic pojedzie i przyjedzie, znajdzie nas i wtedy pospolitym ruszeniem się zajmiem – chwilowo dowodzenie nad dyskusją przejmując, zarządził Zagłoba.

 

– Racja! Michale, to przecie jeszcze nic pewnego z tą wojną, a Baśka ci od wojny droższa! – Dorzucił Ketling.

 

– Droga mi ona to prawda, ale i Rzeczypospolita mi droga. Póki Kmicic nie wróci, będziem Baśki szukać i mam nadzieję, znajdziem ją przed jego przyjazdem, bo wyborów takowych nie chcę czynić!

 

– No to bywajcie! – Pożegnał się Kmicic.

 

– Bywaj, Andrzeju! Do rychłego obaczenia!

*

– Pewien młodzieniec powiedział mi wczoraj, że tu pod lasem duży obóz tatarski stanął, i że tam Baśka być może, bo sam dowódca ma brankę u siebie w namiocie. Tylko trzeba nam się jeszcze wywiedzieć, czy to, aby moja Baśka, bo już raz taki błąd poczynilim i inną białogłowę odbiwszy oddawać musielim.

 

– Pamiętam! To pod Syrokomlą było, a szpetna ci ta panna się okazała, jak noc, co jej księżyc specjalnie nie oświetla.

 

– Ja pójdę to może ją wykupię? – Zaoferował Michał.

 

– Z poganami chcesz rozmawiać rozum Ci odjęło!

 

– Nie mogę tak stać i nic nie robić!

 

– Siebie ci nie proponuję, bo jak tylko zobaczą moje włosy, zaraz mnie na pal nasadzą myśląc, że diabeł jakiś jestem. Mam ja Michale za to lunetę com ją z moich morskich wędrówek przywiózł. Mocna jest można z daleka wroga obserwować, co daje nam trochę bezpieczeństwa i wgląd dobry w całą obozową sytuację.

 

– Zawszeć to jakieś wyjście. Spróbujem, ty pójdziesz Onufry po lunetę, a ja z Ketlingiem przygotujemy punkt obserwacyjny. O tam, przed nami na wzgórzu!

 

. Znajdziesz ją Janie ani chybi przy siodle, bo z sakwy wystaje – podpowiedział Ketling.

 

– Chodźmy, bo do zmroku się nie, ogarniem.

 

– Wreszcie zacząłeś być dowódcą – odchodząc skwitował Zagłoba.

 

– Wiesz Ketling coś mi mówi, że to Baśka i lepiej nam przygotować już plan odbicia jej niż sterczeć tu bezużytecznie jak kawki. Spokojnie Michale, upewnijmy się a przez ten czas obmyślimy i plan uratowania jej.

 

– A myślałem przyjacielu, żeś ty gorąca głowa a w tobie tyle rozwagi, co w Zagłobie, ale u niego duch nieprzeciętny.

 

– Prawdę powiadasz Michale już nas parę razy z opresyji wybawić raczył, forteli, na które nawet bym nie wpadł używając a przeciem porządnie wyuczony.

 

– Twoja głowa w zupełnie innych nam sprawach pomagała. Teraz w rzeczy samej przyjdzie nam wszystkie nasze mądrości razem zebrać, by plan ataku na wroga ustalić.

 

– Waszmościowie przecież was słychać na wszystkie strony jak stado bąków, co się szykuje krowę obskoczyć. Ciszej! Myślicie, że ci tam mają gorsze uszy ode mnie wszak to koczowniki, oni z podsłuchiwania żyją, więc jeszcze raz błagam. Ciszej!

 

– Już dobrze, tylko nas więcej nie strofuj. Masz lunetę?

 

– Oto ona, ale zmrok się uczynił i nie wiem czy coś jeszcze przez nią obaczym.

 

– Ja z nas najmłodszy, to i najlepszy wzrok posiadam. Daj, Michale, spojrzę.

 

– Weź, bo ja na tych psubratów patrzeć nie mogę. Najchętniej to bym ich szablą usiekł na kawałki!

 

– Sporo łuczników mają. Widzę i główny namiot, zaraz ktoś wychodzi to chyba dowódca!

 

Ketling zobaczył w środku Baśkę, leżała na ziemi w rozerwanej sukni, dowódca obnażony do pasa przeciągał się przed wejściem do namiotu.

 

– Jest nas czterech, a ich za dużo. Podstęp wielki musimy uczynić, aby choć część łuczników wywabić z obozu i czasu mamy mało. W każdej chwili odjechać mogą.

 

– Zauważyłem, że z jedzeniem mają problemy, może by im, jakiego niedźwiedzia nagonić, niech pogonią za nim, a my niepostrzeżenie do namiotu się wślizgniem i Baśkę odbijem.

 

– To dobry pomysł, a ja w odwodzie z końmi na was czekać będę – wyprzedził wszystkich propozycją Zagłoba.

 

– Tylko nam trzeba ubrania ichnie załatwić. Dwóch kordiałem potraktować i jeszcze dziś w nocy to uczynić. Usmarujem twarze jak Skrzetuski, gdy ze Zbaraża wychodził ratunek sprowadzić to może nas nie poznają.

 

– Tyś Ketling wysoki, to garbił się będziesz, byle się nie wyróżniać.

 

– Tylko pamiętaj Michale na razie się z naszą tożsamością broń Boże nie zdradzajmy, bo Baśka może na serce paść, wszak ona Ciebie w grobie pochowała i mnie pewnie też. Trzeba ją odbić, oczy jej zastawić i najpierw do Zagłoby dostarczyć a on jej wszystko odpowiednio delikatnie wyłoży.

 

– Na śmierć zapomniałem! Ona wciąż myśli, że my w tym Kamieńcu Podolskim życie za słowo oddali.

 

– Przecież tak było, tylko święty Piotr nas nie chciał jeszcze przyjąć i dane nam było wrócić.

*

 

– Jedźmy już noc odpowiednia nadeszła – niecierpliwi się Wołodyjowski.

 

– Sami nie damy rady, coś taka gorączka musimy na Zagłobę z niedźwiedziem zaczekać?

 

Zza młodnika zbliża się Zagłoba. Ciągnie jeszcze ze sobą kuca, na siodle leży przymocowana niedźwiedzia skóra.

 

– Prawdziwegom nie znalazł, musi nam ino to wystarczyć – wskazuje dłonią na wierzchowca, którego ze sobą przyprowadził.

 

– Mario przenajświętsza! A jak zamierzasz z tego niedźwiedzia uczynić, przecież to jeno skóra, chyba, że waćpan sam ją ubierzesz i pogan nastraszysz.

 

– Widzę Michale, że nie wierzysz w me uczynione starania i znów dworujesz sobie ze mnie. Oj, nieładnie!

 

– Wybacz Onufry, myśleć teraz nie umiem, a to zbyt trudna na moją głowę zagadka.

 

– Uspokój się i daj mu powiedzieć – stanął w obronie Zagłoby Ketling.

 

– Tę oto skórę, jak mówiłeś Michale, ja włożę, ale tylko na początek, gdy głos z siebie niedźwiedzi wydobędę budząc nieprzyjaciół. Następnie narzucę ją na tego oto konika, obciążymy go tylko troszkę, by szybko nie uciekał, ja się schowam, a on za niedźwiedzia dalej robić będzie. Nieprzyjaciół część pogna za nim do lasu, a wy w tym czasie Baśkę odbijecie w przeciwną stronę się udając. A ja już tam będę na was czekał.

 

– A jak nas zawiadomisz Janie, że fortel się udał i możemy ruszyć?

 

– To proste, spójrz oto mój rodzinny róg, zadmę komendę do ataku! I oby nam się to wszystko z Bożą pomocą udało.

*

 

Kmicic z dwoma sługami konno przez las podąża.

-; Co się ten Michał za Baśką po kraju naugania.

– A ona wie, że p€łkownik Wołodyjowski żyw? – Pyta Luśnia.

– Ababe mebe– chyba nie – odpowiada drugi sługa.

– A kto jej miał o tym powiedzieć jak my się wszyscy dopiero u wojewody spotkali.

– To było tak jakbym ducha zobaczył.

– Yła łet – i ja też.

– Tu przenocujem, rozpalić ognisko i warty co godzinę zmieniać ja stanę jako pierwszy a wy do spania.

– Tak jest panie pułkowniku, dziękujem.

– Enkuem łoły nałyku – dziękujem panie pułkowniku.

 

*

Ketling i Wołodyjowski już przebrani smarują się błotem.

 

– Jeszcze szyję, bo biała jak mleko u ciebie Ketlingu.

 

– A tobie na czoło. Czy Zagłoba już dojechał?

 

– Pewnie jest już na miejscu, ani chybi za chwilę róg usłyszym.

 

Rzeczywiście jak tylko zdążyli wskoczyć na konie, róg się odezwał. Pognali do obozu wroga i bez pardonu wjechali w środek nie pytając nikogo o pozwolenie. Zeskoczyli z koni pobiegli do namiotu dowódcy udając, że z wiadomością przyjechali, bo Wołodyjowski wymachiwał w ręku trzymanym zwiniętym rulonem pergaminu. Kłaniając się przed wejściem do środka weszli straż roztrącając. Podbiegli do dowódcy, kiedy wstał z łoża Ketling zdzielił go pistoletem w łeb. Nałożnice, co je był obserwował przez lunetę spały. Michał rozglądał się za Baśką, znalazł ją w końcu namiotu pod futrami. Jedna z nałożnic obudziła się, chciała krzyknąć zobaczywszy Ketlinga, ale on tylko na ustach rękę jej położył i zaraz zemdlała. A Michał w tym czasie Baśkę przysposabiał do odwrotu. Wziął płaszcz dowódcy, okrył jej dokładnie głowę. Należało jeszcze unieszkodliwić strażników stojących przed wejściem. Dlatego Ketling wystawił rękę ze szczeliny i pokiwał wskazującym palcem. Strażnicy jednocześnie weszli do środka. Na ich głowy spadły celne uderzenia. Na zewnątrz zauważono zniknięcie straży i przygotowano zasadzkę. Gdy wyszli czekało na nich kilkunastu innowierców gotowych do ataku. Ale ktoś szepnął w szeregu i zaczęto palcami pokazywać na Baśkę, zawiniętą w płaszcz dowódcy. Barbarzyńcy nie atakowali. W mig to pojął Ketling i zwrócił się do Michała.

 

– Oni myślą, że ich dowódcę porywamy, wykorzystamy to Michale! Przystaw mu a właściwie jej pistolet do głowy i ostro pójdziemy w nich. Nic nam nie zrobią.

 

– Pewien jesteś? A jak go nie lubili i zaatakują?

 

– Teraz i tak nic nie mamy do stracenia, siła ich i pewnie by nas usiekli, spróbować warto. Idziemy!

 

Nagle zza lasu zaczęły spadać na obóz zapalone strzały i podpalać po kolei namiot za namiotem część pogan pobiegła ratować dobytek, lecz jeszcze wielu zostało chcąc bronić swego wodza. A Michał z Ketlingiem powoli zaczęli zbliżać się do koni.

 

– Ile masz pistoletów? – Zapytał Wołodyjowski.

 

– Dwa i jeden damski, co z bardzo bliska unieszkodliwić może.

 

– Ja mam dwa, to razem pięć. Jest ich dziewięciu, zostanie czterech. Z tymi sobie poradzimy na szable. Musimy tylko uważać na łuczników. Na trzy do ataku. Uwaga! Odkładam Baśkę!

 

I zaczęła się jatka. Rzeczywiście pięciu położyli z pistoletów, dwóch łuczników Michał poczęstował nożami odebranymi tym, co się na niego rzucili. Ketling położył już czterech, lecz nadbiegali następni, ale i z tymi sobie szybko poradzili. Podchodząc do płaszcza, gdzie miała być Baśka, Michał zobaczył, że jest włócznią przebity i aż usiadł na trawie. Ketling uniósł płaszcz, ale nikogo tam nie było. Zaczęli się rozglądać, wokół robiło się coraz większe zamieszanie. Nagle pod lasem zobaczyli biegnącą Baśkę. Rzucili się w pogoń. Akurat, kiedy z końmi do niej dobiegli zemdlała. Ketling wziął płaszcz dowódcy, okrył ją dokładnie posadził przed Michałem i wsiedli na konie ruszając w kierunku, z którego słychać było róg Zagłoby. Gdy już do niego dojechali Zagłoba zdjął Baśkę z konia i położył na wozie, dobrze skórami okrywając.

 

– To tyś nam Janie ten pożar jak zmiłowanie sprowadził?

 

– A jakże, pomyślałem, że chłopaka wyślę i z innej jeszcze strony zaatakujemy.

 

Z lasu przyjeżdża chłopak z łukiem przewieszonym przez plecy.

 

– Zuch Mieczysław dobrze trafiał! – Pochwalił chłopaka Zagłoba.

 

– Kilku z nich za mną pognało, alem ich zgubił. Nie znają lasu, łatwo było.

 

– A jak ona, Michale? – Zafrasował się Ketling.

 

– Chyba w porządku, trochę rozpalona nie wiem czy tą przygodą, czy może chora i gorączką zdjęta.

 

– Uchodźmy, czym prędzej, to jej medyka znajdziem. Tu niedaleko mam przyjaciół do nich pojedziem się schronić.

*

 

Kiedy Wołodyjowski z Ketlingiem zniknęli za lasem w obozie tatarskim dogaszano ostatni namiot. Dowódca podchodził po kolei do każdego leżącego żołnierza i kładł mu dłonie w miejscu doznanej rany. W ten sposób uleczył wszystkich, potem wszedł na wóz, uniósł ręce w górę i zaczął charczeć. Po chwili wokół niego zebrali się wszyscy, porozumiewali się ze sobą tak jak dowódca. W pewnej chwili charczenie ucichło i znów był to zwyczajny obóz tatarski.

*

Kmicic wstał, bo usłyszał szelest w lesie, podszedł do Luśni i obudził go kopniakiem, nakazując ciszę. Luśnia obudził kompana, kładąc mu rękę na ustach.

 

– Niedźwiedź, panie pułkowniku.

 

– Łone euełu, ełoa aah – to nie niedźwiedź, zmora jakaś.

 

– Cicho bądźcie!

 

– Odejdźmy stąd panie pułkowniku, może to jakiś bobołak!

 

-, Ale z was zające czmychać chcecie przed zwykłym kucem!

 

Trzymając za uzdę ściąga z konia skórę. Koń ma dwa worki przyczepione do siodła. Z worków wystają cztery strzały, ale konia nie raniły. Luśnia bierze skórę i wyciąga z worków strzały prowadzi kuca do swoich przywiązanych pod drzewem.

 

– A jakby nam z poganami przyszło walczyć, też byście uciekali?

 

– Z żywymi łatwiej walczyć niż z magicznymi, tfu, mój ojciec raz spotkał panie pułkowniku w lesie wiedźmę, to go ogniem przepędziła, bo wszedł na jej zakazane terytorium.

 

– Dobrze, już dobrze. Zjeść coś trzeba i dalej w drogę i tak już dużo zmitrężyliśmy czasu.

*

Pokój w domu znajomych Ketlinga. Baśka śpi w łożu, obok siedzi Zagłoba.

 

– Hajduczku! Obudź się, no hajduczku, już bezpieczna wśród swoich jesteś.

 

– On mnie chciał wziąć, ale jak spojrzał na mój brzuch, to zrezygnował, tym samym cześć Michałkową uratowałam, ale przecie jego już nie ma, ja jego pogrobowca noszę.

 

– A właśnie, mój ty hajduczku kochany gdyby się okazało, że Michał żyw i Ketling żyw i wszystko jest jak dawniej? – Ale nie jest! – Ale załóżmy, że wszystko wróciło po staremu, to ty byś wytrzymała takową zmianę?

 

– A co tu do wytrzymywania? Michała nie ma i kropka.

 

– No to obacz sama.

 

To wszystko przez otwarte drzwi podsłuchiwali Michał z Ketlingiem i teraz wchodzą. – Michałku! Ty żyw jesteś! Czy to pan Zagłoba ducha twojego przywołał?

 

– Baśka to ja! Żyw jestem!

 

– I ja żyw – dopowiada Ketling.

 

– To my cię z rąk tatarskich odbilim, nie pamiętasz?

 

– Nie wierzę – Baśka mdleje.

 

– Tylko mi tu nie mdlej. Chybam za ostro do tego podszedł, trzeba jej było jeszcze ze dwa dni na oswojenie ostawić – zamartwia się Wołodyjowski.

 

– Idźcie sobie, idźcie – wyrzuca ich z komnaty Zagłoba.

 

Ketling z Michałem szybko wychodzą. Zagłoba kładzie Baśce na czole mokrą szmatkę, a ona się budzi.

 

– Piękny sen miałam Janie, widziałam żywych mojego Michała i Ketlinga jak tu stali. Czy ja umieram czy już czas na mnie?

 

– Baśka to nie żaden sen oni naprawdę żyją, a ty już przestań mi tu umierać, tylko wstawaj i ich godnie powitaj jak przystało na przyszłą matkę. Przed Azją uciekłaś, a taka sytuacja cię powala. Staw jej czoła, jakem Zagłoba do dzieła hajduczku!

 

Baśka wstaje powoli, ubiera futro i idzie do komnaty obok, otwiera drzwi i widzi, że przy stole siedzą Michał i Ketling.

 

– Michał! To prawda, nie jesteście jeno duchami.

 

Michał podbiega do niej i ściska ją mocno. Ketling całuje w rękę.

 

– Nie tak mocno Michałku, bo tam – tu pokazuje na brzuch – nasze dziecię rośnie. Wołodyjowski klęka i opiera głowę o brzuch Baśki.

 

– Pierwszy raz Pan mi pozwolił być ojcem, musiałem ja, więc zza grobu wrócić, by tego posmakować.

 

Zagłoba bierze Ketlinga za rękę.

 

– Chodź pójdziem napić się za dobre sprawy rozwiązanie, niech no gołąbeczki same przez chwilę zostaną.

 

– Słusznie prawisz, zatem chodźmy!

*

 

Tymczasem Kmicic z sługami duktem las spokojnie przemierzają.

 

– A cóż to znowu wisielec przy drodze? Tfu, ani chybi nas, jakie nieszczęście spotka,

 

Panie pułkowniku.

 

– Luśnia jak mi nie przestaniesz klepać o tych wszystkich zabobonach, to cię buławą zaczaruję – pokazuje, że zdzieli go w łeb.

 

– Ly u okem e ao – z pułkownikiem nie straszno.

 

Podjeżdżają bliżej do wisielca a to okazuje się kobieta z długimi, czarnymi włosami, podnosi głowę i mówi, a konie aż podskakują ze strachu.

 

– Jak to dobrze, że to pan Kmicic przyjaciel pana Zagłoby.

 

– A to, co u licha? Wisielec ze mną gada? Skąd mnie znasz? – Zaskoczony Kmicic aż w głowę się podrapał.

 

– Niedawno się widzielim. Ja panu Zagłobie syna przyprowadziłam.

 

– To prawda poznaję, ale dlaczego ty wisisz i czyś ty żywa, czy martwa do nas przemawiasz?

 

– Jeszczem żywa i prośbę mam, aby mnie odciąć, bo mi już trochę nogi zdrętwiały, a to mi jakieś zbiry, co napadają ludzi na drogach uczyniły. Zupełnie tak, jak wy lękając się czarów. Myśleli, że rzucę na nich urok, jaki to mnie powiesili. Dobrze, że ręce mi z przodu związali.

 

Luśnia podjechał z kucem pod Berbenę i odciął ją szablą. Berbena zwinnie stanęła na kucu, a potem osunęła się na niego przytrzymując grzywy. Zaczęła ściągać resztę liny z szyi, a Luśnia przeciął nożem jeszcze sznur na rękach.

 

-, Ale przecież wisiałaś, jakim cudem żywa jesteś? O ile się znam na wisielcach, to powinnaś mieć potrzaskany kręgosłup i język na wierzch wystawiony – Luśnia zabłysnął swoją znajomością medycyny na koniec język pokazując.

 

– Macie rację, ale ja już nie raz wieszana byłam, dlategom poprosiła znajomego kowala, aby mi uprząż specjalną wykonał. – Kobieta pokazuje hak na szyi gdzie zaczepiona była lina i szelki pod pachami.

 

– W ten sposób kilka razy życie uratowałam, bo lina za metal trzyma, a nie za gardło. Wystarczy tylko udawać umarłego, a w stosownej chwili czmychnąć. W ten sposób legendy o wiedźmach powstają? Jestem zwykłą zielarką, ludzi ziołami leczę.

 

– Sprytnie, a gdzie się teraz udajesz? – Zapytał Kmicic.

 

-, Jeśli pozwolisz waszmość to przez czas jakiś z wami pojadę, potem są już moje tereny to odejdę.

 

– Rad będę, boś przecie matką syna pana Zagłoby, o ile to prawda coś mu rzekła.

 

– Nie mogłabym skłamać. O swojej krwi się nie godzi.

 

– Prawdę mówi, o własnej się nie godzi – potwierdził Luśnia.

 

– Ułe uoi – no, nie godzi – dodał zaraz drugi sługa jakby to był grzech przeogromny.

 

Pierwszy raz Berbena usłyszała jak mówi okaleczony sługa Kmicica. Zobaczyła też język zawieszony na rzemieniu.

 

– Jak chcesz lepiej mówić, żuj od czasu do czasu kawałek grubego rzemienia to ci wzmocni mięśnie i trochę tę resztę języka wyciągnie.

 

Luśnia wali go ręką po plecach.

 

-, Czym ty teraz za radę zielarce zapłacisz?

 

– Ułeułem – nie wiem.

 

– Nie trzeba, wielką mi uczyniliście łaskę zabierając ze sobą, jeszcze nie raz się zobaczymy, będzie pora na wyrównanie rachunków.

*

– Skoro już los postanowił wrócić nas do żywych i wszyscy jesteśmy w komplecie, oprócz Kmicica, co jak zapowiedział do naszej kompanii dołączy. Możemy pojechać wreszcie po syna mojego, com go pod opieką Bolesławowi w karczmie ostawił.

 

– Toś ty ojcem jest, panie Onufry? – Baśka z niedowierzaniem spogląda na Zagłobę.

 

– Wyobraź sobie naszła go w karczmie jakaś zielarka, nie powiem nawet urodziwa

 

- Baśka wali Michała w rękę – i przyprowadziła ze sobą małego chłopca mówiąc, że to syn Zagłoby, co mu go zrobiła, gdy nieprzytomny w jej komnacie leżał, a on od razu uwierzył i przyjął jak swego.

 

– A ty, co byś zrobił, Michale? – Tym razem Baśka stanęła w obronie Zagłoby.

 

– Nie wiem. Nie byłem w takiej sytuacji – ja mam inną – dotyka brzucha Baśki.

 

– A widzisz, to, dlaczego innym prawdy nie dajesz?

 

-, Dlaczego miałaby kłamać, przecież byłem u niej, a jeśli to nie nasz syn, to krwi własnej nie powinna szargać, grzech to wielki wobec Boga i ludzi.

 

– Prawdę powiada, świętą prawdę, kto przeciw krwi własnej występuje potępion będzie na wieki – wyrokuje Ketling.

 

– Czy teraz mi uwierzysz, że to mój syn. Tak jak i twój Michale w brzuchu u Baśki siedzi.

 

– A skąd wiecie, że to syn może dziewczynka będzie – oburzyła się Baśka.

 

– Dziewczynka czy chłopak wszystko mi jedno przekonaliście mnie, dlatego jak najszybciej w drogę nam trzeba ruszać, by rodzinę ze sobą scalić, ruszajmy! – Zakomenderował jak przystało na dowódcę Wołodyjowski.

Koniec

Komentarze

Dialog, dialog, dialog. Nie dla mnie.Ledwo doczytałem do końca.

Wiedźminie, dodaj w uzupełnieniu tytułu wyraz " kontusz" - brakuje.
Drogi Autorze, stały postęp. Najlepszy z Twoich dotychcasowych tekstów, co  wcale nie znaczy, że dobry, albo nawet zbliżający się do tego progu.  Ale, w porównaniu do poprzednich .... ho, ho i jeszcze trochę ...   

Nie czytałem, albo nie pamiętam twoich poprzednich prac, jak Roger.
To tutaj, jest słabiutkie. Jeden wielki dialog (w dodatku niezbyt ciekawy) przerywany krótkimi wstawkami, niby- opisami w trybie oznajmującym. Chodzi o to:
"Ketling z Michałem szybko wychodzą. Zagłoba kładzie Baśce na czole mokrą szmatkę, a ona się budzi." - tak masz właściwie cały tekst napisany, a powinno być coś w rodzaju:
"Ketling z Michałem weszli szybko do (gdzie?). Zagłoba położył mokrą szmatkę na czole Baśki. Ta, czując chłód materiału, otworzyła oczy".
I tak nie jest to idealnie, ale już by było lepiej. Łapiesz o co chodzi?
Czekam na poprawioną wersję. Nie oceniam, bo dałbym temu 2.

Po prostu kliknąłem w profil Wiedźmina i rzuciłem okiem na jego teksty. No, powiem jedno - ciekawa lektura i ciekawe komentarze ....  Oczywiście, opowiadanie " Hajda na psubratów " przeczytałem w całości. A wtedy mogłem wyciągnąć pewne wnioski.

Tomasz jak zawsze markotny...

:-)

Uff... a myślałam, że moje teksty są przegadane ;) Stylizacja niezła, poza kilkoma drobiazgami. Wydaje mi się, że w tamtych czasach nawet przyjaciele zwracali się do siebie per pan (panie Michale, panie Andrzeju itp.). Przeszkadzał mi też czas teraźniejszy. Wydaje mi się, że w przeszłym jakoś lepiej by to brzmiało. Generalnie - nie ma tragedii, choć zachwytów - bynajmniej! - też nie. Plusy: poczucie humoru, klimacik i ballada na osłodę. Tylko fabuła jakoś nie zachwyca. Poza tym poszedłeś, Waść na łatwiznę pisząc o znanych postaciach.

Nowa Fantastyka