- Opowiadanie: CodyM - Przebudzenie

Przebudzenie

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Przebudzenie

I znów się obudziłem. Mój sen zawsze był zresztą bardzo płytki i często przerywany. Głównie z powodu zbyt wielkiej intensywności śnionych wrażeń. Może to być równie dobrze obezwładniający strach, jak i nieco nazbyt piekielnie przyjemna rozkosz. Efekt jest ten sam. Wystarczy, że na krótko zapadnę w drzemkę, a już gdzieś na horyzoncie, tam pod powiekami, pojawia się olbrzymi wilczur. Z pianą na pysku i kłami na wierzchu. Pędzący prosto na mnie. Chce mnie capnąć tymi swoimi wielkimi zębiskami prosto w mój piękny, aksamitnie lśniący zadek. Albo inaczej. To ja dostrzegam na horyzoncie, tam pod powiekami, piękny, aksamitnie lśniący zadek jakiejś bardzo ponętnej suczki. Błyskawicznie znajduję się tuż przy niej, a ona powolnym ruchem odwraca głowę w moją stronę, posyła głębokie spojrzenie w moje błękitne – i chyba całkowicie zniewalające – oczy i wcale nie mówi "nie". Mówi wręcz przeciwnie. Że tak, że proszę bardzo, zapraszam, z najwyższą przyjemnością i z wielką ochotą. No i sen znów szlag trafia! Bo to dla mnie jednak zbyt wiele.

 

Nie pamiętam dokładnie, ale tym razem to było chyba morze, plaża (często nasze małe stadko wybierało się latem nad morze: godzina nieuniknionego stresu w pędzącym z zawrotną szybkością – wszystko tylko miga przed oczami, a ja nie bardzo wiem, co się dzieje i czuję, że zupełnie nie panuję nad sytuacją – samochodzie i jesteśmy na miejscu, a do naszej dyspozycji wielka, niczym nieograniczona przestrzeń i całe, długie godziny gier i zabaw w perspektywie – tylko dlatego już jakoś godzę się na te wcześniejsze elektrowstrząsy psychiczne, a zarazem wstrząsy również zupełnie cielesne, bo wyboi na drodze od cholery). Miliony padających z nieba promieni słonecznych tkają wokół mojego ciała ciepły, mięciutki kocyk. Przede mną kojący widok ciemnoszarego, olbrzymiego cielska niewzruszonego morza, które raz po raz liże mnie swoim potężnym jęzorem w postaci kolejnych fal gładko rozpłaszczających się na plaży jak okiem sięgnąć. W dodatku Alfa-Kici-Kici zniknął gdzieś za wydmą, więc mogę być spokojny, że nie zakłóci mi tej sielankowej atmosfery. A jeszcze Ręka pieści moje ciało. Delikatnie drapie za uszami, głaszcze po głowie. Jestem w siódmym niebie! Lecz oczywiście natychmiast, gdy tylko osiągany przeze mnie stopień rozkoszy przekracza ściśle określony próg, powiedzmy 7/10, sen brutalnie się kończy. Nie ma plaży, nie ma morza. Znów jest zima, znów tulę się do kaloryfera, z którego jednak i tak już dawno wyparowały ostatnie resztki ciepła.

 

Otrząsam się z tego w ostatecznym rozrachunku (przez nadmierny kontrast z rzeczywistością) nieprzyjemnego snu, siadam i rozglądam dookoła. Jest jeszcze ciemno. Do pokoju wpada słabe, sztuczne światło latarni. Podchodzę do okna, wspinam się na tylne łapy, przednimi opierając o parapet i wyglądam, żeby zobaczyć, co też tam słychać na zewnątrz. Głucha cisza i spokój. Nikt ani nic się nie rusza. Wszystkie samochody przed blokiem stoją na swoich miejscach – jest jeszcze wcześnie. Jeszcze co najmniej jedna drzemka przede mną do momentu, gdy słońce wzejdzie, a Ręka pojawi się ze smyczą i będzie można pójść oznaczyć nasze terytorium. Idę do kuchni, żeby zaspokoić pragnienie. Przed wejściem zatrzymuję się i przez nozdrza wciągam powietrze głęboko do płuc. Muszę zachować ostrożność, bo jak zwykle Alfa-Kici-Kici śpi na blacie stołu, akurat nad moją miską. A ulubiona rozrywka tego przeklętego, karłowatego futrzaka z przerośniętym ego to walenie mnie łapą po łbie akurat, gdy jestem w trakcie jej opróżniania. Nasłuchuję w napięciu. Jest dobrze, Alfa spokojnie śpi, słychać jego cichy, miarowy oddech. Powoli i cichutko podchodzę. W misce jest mało wody. Zaczynam chłeptać łapczywie. Na chwilę zapominam się. Gdy podnoszę głowę, otrzymuję błyskawiczny cios w ucho. Patrzę z wściekłością na to wstrętne bydlę i odsłaniam kły, szczerząc się do niego z nieukrywaną niechęcią. On syczy i ponownie, błyskawicznie wali mnie, tym razem prosto w mój najczulszy punkt, czyli niesłychanie wrażliwy, a jednocześnie nazbyt potężny nos, który stanowi przez to wyjątkowo łatwy cel. Ból jest rozdzierający. Wydaję z siebie skowyt i rzucam się do ucieczki. On za mną. Biegnę przez korytarz i ze szczekiem protestu wpadam do pokoju, gdzie śpi Ręka. Wskakuję na łóżko i chronię się pod kocem. Słyszę jak Alfa-Kici-Kici okrąża kilka razy łóżko, po czym zawraca i niespiesznie wychodzi z pokoju.

 

Szukam pod kocem ręki. Nosem podrzucam ją do góry, jak zwykle domagając się w ten sposób pieszczot. Coś chyba jest jednak nie tak. Ręka jest zupełnie bezwładna. I lodowata. Nigdy nie była tak lodowata. Zawsze była przyjemnie ciepła i rozgrzewała mnie w najgorsze mrozy. Coś jest nie tak. Wychodzę spod koca i patrzę w twarz Ręki. Ma zamknięte oczy. Liżę ją w policzek i ucho. Żadnej reakcji. Z ust nie wydobywa się powietrze. Liżę jeszcze raz. Wciąż nic. Zaczyna ogarniać mnie jakieś nieokreślone uczucie niepokoju. Już wiem, że coś na pewno jest nie tak. Kładę się obok, głowę układam na łapach i wydaję z siebie cichy pisk żałości. Dlaczego ona się nie rusza? Dlaczego nie chce mnie pogłaskać?

 

* * *

Budzę się straszliwie głodny, spragniony, niespokojny. To już czwarte wzejście słońca, odkąd Ręka leży bezwładnie. Idę w ten sam, co zwykle, kąt pokoju i opróżniam pęcherz. Potem udaję się do kuchni sprawdzić miskę. Od tych kilku dni krążę nieustannie pomiędzy swoim legowiskiem, pokojem Ręki, a miską. Spalam więcej kalorii niż podczas tych szalonych zabaw z innymi psami z podwórka. Nic jednak się nie zmienia. Ręka leży wciąż w tej samej pozycji, w której zastałem ją tamtego ranka. Miska wciąż jest pusta.

 

Alfa-Kici-Kici zastępuje mi drogę przed wejściem do kuchni. Próbuje na mnie prychnąć, ale z jego pyska wydobywa się tylko jakiś nieokreślony charkot. Powoli zbliżam się do niego. Nie mam siły walczyć, ale nie mam też zamiaru ustępować. Może miska jest już pełna? Nie mogę ryzykować. Próbuje mnie dosięgnąć łapą, ale jest jeszcze słabszy. Wykonuje zbyt wielki zamach i przewraca się na bok. Nie jest w stanie już się podnieść. Podchodzę i obwąchuję go. Cuchnie przeraźliwie. A taki był z niego arystokratyczny elegancik. Spoglądam na miskę. Oczywiście jest pusta.

 

I wtedy wpada mi do głowy pomysł. Przecież jest Alfa-Kici-Kici. Przecież leży bezwładnie i nie ma sił, by się bronić. Wciąż z pewnym lękiem, wynikającym z tych wszystkich lat poniżania i prześladowania mnie, pochylam się nad jego ciałem. Szturcham je nosem. Żadnej reakcji. Jednym kłapnięciem szczęk gruchoczę mu kark. Teraz już na pewno nic mi nie zrobi. Zabieram się za – należne mi po tych dniach głodówki jak psu zupa – śniadanie. Taki kot to niewiele mięsa, cały poszedł na jeden raz. Po skończeniu posiłku oblizuję się z rozkoszą. I już wiem, że obiad i kolacja będą równie syte…

Koniec

Komentarze

Nie pamiętam dokładnie, ale tym razem to było chyba morze, plaża (często nasze małe stadko wybierało się latem nad morze: godzina nieuniknionego stresu w pędzącym z zawrotną szybkością - wszystko tylko miga przed oczami, a ja nie bardzo wiem, co się dzieje i czuję, że zupełnie nie panuję nad sytuacją - samochodzie i jesteśmy na miejscu, a do naszej dyspozycji wielka, niczym nieograniczona przestrzeń i całe, długie godziny gier i zabaw w perspektywie - tylko dlatego już jakoś godzę się na te wcześniejsze elektrowstrząsy psychiczne, a zarazem wstrząsy również zupełnie cielesne, bo wyboi na drodze od cholery). – Megamasakryczne zdanie. Naprawdę nie dało się podzielić na kilka krótszych?

 

Mnie się ten shorcik podobał. Miał fajny klimat. Biedny kot i biedny właściciel :P

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

> Mnie się ten shorcik podobał. Miał fajny klimat.

Dzięki, bardzo mnie to cieszy. To dla mnie ważne, bo planuję usiąść wkrótce do czegoś większego i staram się w tej chwili sprawdzić, czy aby na pewno warto. Czy jeszcze nie jest na to za wcześnie.

> Megamasakryczne zdanie. Naprawdę nie dało się podzielić na kilka krótszych?

Ja mam niestety jakieś takie spaczenie językowe, podobne do Niemców. Zdania, które powstają w mojej głowie są kosmicznie długie, zapętlone i posiadają samoprzecięcia. A orzeczenie pojawia się w nich zawsze na końcu. Dlatego potem zawsze muszę to odkręcać, prostować, przycinać, przestawiać szyk. Jak widać, czasem jednak się zapominam i wtedy takie tasiemce pojawiają się na ekranie. Dzięki za uwagę, będę starał się jeszcze mocniej pilnować.

> Megamasakryczne zdanie.
No i co z tego?
Poza tym w porządku. Prawie, bo gdzieś tam mignęło mi "niedorobione" zdanie --- nie wiadomo, co psi narrator opróżnia.

Ciekawe co Pimpek spałaszuje, jak kotka skończy:). Tak się milusio zaczynało, a finał makabryczny. I zaskakujący.
Drobna uwaga:
Znów jest zima, znów tulę się do kaloryfera, z którego jednak i tak już dawno wyparowały ostatnie resztki ciepła. - ciepło z kaloryferów nie wyparowuje. Grzejniki stygną w wyniku odcięcia ciepłej wody, manualnie lub automatycznie. Zależy od ustawień zaworu termostatycznego.
Pozdrawiam

Mastiff

> ciepło z kaloryferów nie wyparowuje

Szczerze mówiąc, sam się zastanawiałem nad tym fragmentem. I nie bardzo wiedziałem, jak to poprawnie sformułować. Ciepło "ulotniło się"? "Zaczęło ubywać w postępie geometrycznym"? @Bohdan - masz jakąś dobrą propozycję? Ja ostatecznie użyłem "wyparowało" po prostu jako synonim "zniknęło". To nie miało oznaczać samego procesu fizycznego, ale fakt, że ciepło było i nagle gdzieś przepadło. Czy to na pewno jest niepoprawne językowo? Mówi się na przykład, że "alkohol wyparował z mojej głowy", a de facto nic takiego - w sensie procesu fizycznego - się nie dzieje.

Ale dzięki za komentarz i również pozdrawiam.

Znów jest zima, znów tulę się do kaloryfera, który jednak i tak już oddał dawno temu ostatnie resztki ciepła.
Tak może być?

Mastiff

Tak, chyba masz rację. Na pewno tak jest mniej sprzeczne z fizyką.

>Dzięki, bardzo mnie to cieszy. To dla mnie ważne, bo planuję usiąść wkrótce do czegoś większego i staram się w tej chwili sprawdzić, czy aby na pewno warto. Czy jeszcze nie jest na to za wcześnie.

CodyM - na pewno warto i muszę przyznać, że już jestem bardzo ciekawa tego co wyjdzie spod twojej ręki.

Podoba mi się w jaki sposób piszesz, lekki i bardzo obrazowy. Można się wczuć w postać którą przedstawiasz. Jednocześnie twoje teksty posiadają coś fascynująco mrocznego, magicznego. Czytając zatapiasz się w tekst i uświadamiasz sobie, ze chcesz chłonąć więcej i więcej :P (takie trochę poetyckie podsumowanie)

Jeżeli mogę być trochę zuchwała, spróbuj sięgnąć kiedyś do europejskiej demonologii. W twojej oprawie mogło by powstać coś naprawdę interesującego:) (Jeżeli masz troszkę czasu, obejrzyj najnowszy clip Czesław Śpiewa - Do Laury , czytając twoje teksty jakoś właśnie ten klip przyszedł mi na myśl:P)

@Uranio - dziękuję za miłe słowa. Waga zaczyna się więc przechylać w kierunku "za". Za napisaniem tego dłuższego opowiadania (mam już cały plan w głowie - "tylko" siąść i pisać). Ale drzemiący we mnie leń wciąż czeka z utęsknieniem na jakąś ostrą i bezlitosną krytykę, która pozwoliłaby mi zrezygnować z tego planu. Na rzecz na przykład myślenia o niebieskich migdałach.

Lubię demonologię. Czytałem nawet ostatnio na tym portalu wspaniałe opowiadanie "We don't need another hero - historia o wilkołaku" @burego_wilka o demonologii po kaszubsku. Niestety, obawiam się, że nie byłbym w stanie temu dorównać. I to też nie bardzo moja "działka". Wolę pisać o rzeczach bardziej realistycznych. A jeśli nawet nie realistycznych, to przynajmniej symbolizujących coś realnego.

Uwielbiam Czesia. To między innymi dzięki niemu kulturalny Kraków rodzi się na nowo. Płyta z wierszami Miłosza to moim zdaniem jedna z najlepszych polskich płyt tego roku. Zaraz obok Kory "Ping Pongu", do którego jakoś mi - mimo wszystko - bliżej. Bo mówi o rzeczach ważnych tu i teraz. A również poprzez poetycką formę. Utwór tytułowy tak się wwierca w umysł, że aż ciężko zasnąć. A jaka radość, gdy się odkryje, "skąd to dziecko"! A piszę o tym wszystkim, bo wydaje mi się, że właśnie ten utwór najlepiej oddaje charakter tych moich opowiadań. I w ogóle wszystkiego, co się dzieje w mojej głowie.

Śpię jest noc a jakieś dziecko

Czarną piłką we mnie rzuca

Czarna piłka ping-pong

Skąd to dziecko nie wiem skąd

Diabła znieważyłam diabła obraziłam

Zwaliłam mu na głowę całe własne zło

Ciemny strach ping-pong

Skąd to dziecko nie wiem skąd

Ref.:

Ping-pong ping-pong

Skąd to dziecko nie wiem skąd

Pełza dusza wśród motyli

Cztery czarne krokodyle

Syczą latarnie świata nie ogarniam

Skąd to dziecko nie wiem skąd

Ref.:

Ping-pong ping-pong

Skąd to dziecko nie wiem skąd

Serdecznie pozdrawiam!

> Ale drzemiący we mnie leń wciąż czeka z utęsknieniem na jakąś ostrą i bezlitosną krytykę, która pozwoliłaby mi zrezygnować z tego planu.

Zamiast krytyki, lepiej poszukać kolejnej weny:)

Nowa Fantastyka