- Opowiadanie: qaz56 - Czasoportal

Czasoportal

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Czasoportal

Wcale się nie prosiłem, by mnie wpakowano w te bagno.

 

Stało się.

 

 

Było to 3 marca 2043 roku, naczelny wskazał swym tłustym paluchem naszą trójkę. Klamka zapadła, nie było możliwości odwołania. Nie mam pojęcia, kto był na tyle głupi by na to zezwolić, choć chyba to nieistotne. Jako okazjonalni członkowie projektu mieliśmy zrobić pionierski krok na przód.

Nawet nie wiecie, jak się nie ucieszyłem, gdy mi powiedziano: „Wit oczy całego świata będą skierowane w Twoją stronę!". Już miałem protestować, przecież wysłano wcześniej sondę i łazik, które zwyczajnie gdzieś zaginęły. Jakże to napawało optymizmem, aż zjeżyła się moja czarna czupryna.

 

 

Gamga i Błyszczek zdawali się bardzo podnieceni całą sprawą.

Zero krytycyzmu.

 

Szczerze mówiąc gdybym to ja miał zająć się tą sprawa, każdy przeszedłby szczegółowe testy psychologiczne ponownie. Pomijając fakt, że przed przystąpieniem do projektu przebadali nas na wskroś (do tej pory skręca mnie w jelitach na samą myśl), jednak mogło się któremuś poprzestawiać w głowie.

Prawda?

 

Ustawili nas w jednej linii, w bardzo gustownych skafandrach mających chronić nas przed promieniowaniem od antygrawitacji. Przed nami stał portal, majstersztyk. Słyszałem, że nawet śróbki wykonane zostały na specjalne zamówienie. Chłopacy od Public Relations wiedzieli jak zrobić dobre przedstawienie. Tu dać jakieś runiczne znaki odwołujące się od okultyzmu, tam soczyste niebieskie światło. Sam mechanizm umożliwiający działanie portalu wyglądał dużo mniej okazale i mieścił się w jednej z trzech kolumn. Pozostale są tylko po to by móc rozciągnąć na nich membranę. Z góry opadala na to mlecznobiała, wirująca obręcz. Efekciarstwo. Niech podatnicy wiedzą, na co idą ich pieniądze. Dron transmisyjny wisiał mi nad głową. Relacja słana była nawet do stacji na odnowionym Marsie, choć Ci urządzili nam przedwczoraj swoją wersję The Boston Tea Party w większej, kosmicznej skali.

 

Do hangaru wpuszczono tylko kilka osób – była niemal cała moja najbliższa rodzina, a od Gamgi i Błyszczka byli wyłącznie ich partnerzy. Ojciec nic nie powiedział, nie układało się między nami. Miał mi za złe, że nie zostałem robotykiem jak on. Matka się rozpłakała a siostry już kłóciły się o mój podniebny samochód. Małe wyrachowane wiedźmy liczyły, że nie wrócę. Auto nawet nie było w pełni moją własnością. Pozostało jeszcze 6 rat do spłacenia. Mogłem choć tego mandatu za przelot po wysokości policyjnej nie płacić. Śpieszyło mi się.

 

Moja kobieta się nie pojawiła a powinna, z czystej przyzwoitości. Kto by ją tam zrozumiał. Kiedyś łudziłem się, że jeszcze będziemy szczęśliwą, normalną rodziną. Nasze pojęcia normalności niestety rozminęły się zupełnie. Wolała odejść i samemu wychowywać córkę, która będzie miała wyłącznie jej genotyp. Nie winie jej, prasa codziennie rozpisywała się o tym cudownym modelu rodziny. W swoim środowisku uchodziła teraz za bardzo nowoczesną, tym samym przyznanie się do staroświeckiej znajomości ze mną byłoby dla niej swoistym foux pas.

 

Rudy Gamga ruszył pierwszy.

Ten to potrafił runąć na spotkanie ziemi potykając się o nieistniejący kabel. Na szczęście wyregulowali mu błędnik na ostatnich badaniach okresowych. Gamga zalicza się do ludzi raczej wątłej postury. Na tle portalu wyglądał bardzo mizernie. Przeszedł przez mębranę i zniknął.

Przypuszczam, że graficy nieco udoskonalą efekt końcowy nagrania. Mieli swój margines czasu, zanim prawdziwe nagranie pójdzie "Na żywo".

 

Błyszczek był kolejny.

Śmiem twierdzić, iż minął się z powołaniem. Byłby z niego niezły aktor. Jeszcze lepszy szuler. Potrafiłby oszukać każdego. Stanął krok od portalu, jakby z jakąś obawą. W domu musiał ćwiczyć taką pozę, idę o zakład. Drań. Zebrało się mu na dramatyzm. Gdybym mógł, wepchnąłbym go, byle już na niego nie patrzeć.

 

 

Czułem się okropnie.

 

 

Pot oblał mnie doszczętnie, pomimo nawet mojego wzbogaconego układu biologicznego. Sam nie wiem, czy zeszczałem się ze strachu jeszcze przed portalem czy już po jego przekroczeniu. Najmniej przyjemne okazało się odbicie od membrany. Ludzie z działu teoretycznego ostrzegali przed chwilową ślepotą, nic jednak nie mówili o całej reszcie. I mógłbym przysiąść na wszystko, że coś widziałem. Przez ułamek sekundy, jakby inną płaszczyznę i później w tym oślepieniu bielą te wszystkie atramentowe demony szczerzące się do mnie.

Przeraziłem się nie na żarty.

 

Znaleźliśmy sondę.

Gamga wypadając z portalu potknął się i nadział na strzaskane elementy jej korpusa. Gamga miał szczęście, przebił jedynie udo. Układ regeneracyjny nie zadziałał natychmiastowo. Ciało zaczęło się zarastać na kawałku przerdzewiałej blachy. Organizm reagował błędnie na bodźce.Rozejrzałem się. Kupka złomu leżącego obok okazała się łazikiem. Musiało nim za mocno rzucić gdy wychodził z portalu.

Właśnie wtedy mnie tknęło.

Spojrzałem za siebie ignorując wycie Gamgi, Błyszczek się nim zajął. Portal nadal był otwarty i zawieszony w przestrzeni pomiędzy nami a linią krzewów. Nie tak miało być. Musiałem go zamaskować. Całe szczęście byliśmy na obrzeżach miasta, za jakąś sypiącą się ruderą.

 

– Błyszczek co z nim? Wygląda kiepsko.– Gdy ten nie odpowiedział zwróciłem się do rannego:

– Wykupiłeś podstawowy pakiet przysługujący członkom projektu w genomedzie? Nie? Czyli jak zwykle zawaliłeś sprawę. Nie mam pojęcia dlaczego naczelny wybrał Ciebie do tej wyprawy. I co ja mam z Tobą zrobić? Błyszczek doradź coś, czy potrzebujesz kopa, by zacząć myśleć.

– Wrzućmy go z powrotem. – Zaproponował. Gamdze spodobał się ten pomysł. Mnie nie.

– Jak to sobie wyobrażasz – on pokaleczony wraca z pierwszej wyprawy. Ludzie zaczną narzekać, udziałowcy cofną kasę, bo z turystyki nici. A wtedy zamkną projekt. Wywalą Ciebie i mnie za nie dotrzymanie warunków kontraktu. Ja już swoją zaliczkę wydałem. Zabieramy go, muszą mieć tu szpital. Dalej ruchy. I nie patrz na mnie w ten sposób.

 

Zawlekliśmy go z tym kawałkiem żelastwa w nodze na drogę. Musieliśmy zatrzymać jakieś auto. Po kilkunastu minutach złapaliśmy pierwsze jakie przejeżdżało. Była to parka w dostawczym samochodzie. Cholerstwo miało standardowe koła. Co oznacza, że cofnęli nas za daleko i diabli wiedzą dlaczego. Może ktoś sabotował projekt.

 

Zawieźli nas do szpitala.

Wyglądaliśmy, delikatnie mówiąc, dziwacznie na tle normalnego społeczeństwa w tych naszych skafandrach. Odmówili nam tam pomocy, bo żaden z nas nie miał ubezpieczenia. O tym nie pomyślałem wcześniej. Poczułem się jak imigrant we własnym kraju.

Co za parszywy świat.

Jak wrócę, o ile oczywiście wrócę, wygarnę staremu te jego stare dobre czasy. Przehandlowałem swój zegarek i tak zamiast chirurga dostaliśmy stażystę. Nic im o tym nie powiedziałem. Dla nich był specjalistą. Gdy nikt nie patrzył doskoczyłem do kalendarza. Musiałem się dowiedzieć „kiedy" jesteśmy.

W roku do którego trafiliśmy żył jeszcze mój pradziadek, choć zostało mu tylko kilka dni. Rodzinny to ja nie byłem, nie zamierzałem go odwiedzić. Zbyt wiele implikacji mogłoby powstać. Z rozerwaniem Węzła na czele. Cokolwiek ludzie z teoretycznego pod tym terminem rozumieli.

 

Dziś wiem dużo więcej, i ta wiedza mi ciąży. Błyszczek bawił się na całego flirtując z położną, zniknęli mi gdzieś na piętnaście minut – a zarzekał się, że nie jest biseksualny. Gamga musiał zostać po zabiegu przez jakiś czas, z powodu jakiejś papierologii. Gdyby mieli czytniki, mogliby te wszystkie dane zebrać z jego nrumeru bionicznego.

Wyszedłem na zewnątrz.

Jakiś rudy facet kopcił papierosy. Porozmawialiśmy niezobowiązująco. Musiał być Polakiem z dziadapradziada, narzekał na wszystko. Błyszczek dołączył do nas. W palcach przewracał długopis. Już wtedy coś mi się nie podobało w jego oczach, może jednak ta położna nie była taka dobra?

 

Gamga pomachał mi z okna. Odwzajemniłem gest. W sumie mogłem wybrać się na spacer, bo nie działo się nic ciekawego. Ruszyłem więc do skwerku opodal. I to był mój błąd. Nie mogłem uwierzyć w to co Błyszczek zrobił. Sukinkot rzucił się na rudego palacza. Byłem o dziesięć kroków za daleko, by go powstrzymać. Szybkie uderzenie długopisu przebiło tchawicę. Facet zacharczał i padł martwy nim zdążyłem cokolwiek zrobić. Błyszczek umazany krwią śmiał się jak szalony, jak ktoś, po bardzo udanym dowcipie.

Wtedy tego nie zrozumiałem, pracowałem na innych obrotach.

Właściwie to spanikowałem.

Uciekłem.

 

Teraz gdy rozpatruję to wszystko na zimno, zacząłem dostrzegać kilka istotnych detali. Świat się nie rozpadł – dogmat pierwszy obalony. Można zmienić przeszłość. Zanotuję to co uważam za najciekawsze dla potomności, być może nigdy już nie będę mógł skreślić nawet kilku słów. Może zrobiłem to już kiedyś w innym czasie i złożyłem dokument do sejfu. Psychika wysiada w tej pajęczynie czasu. Postaram się nakreślić to jak najdokładniej potrafię.

 

 

Facet który zmarł od ciosu Błyszczka okazał się być jednym z dziadków Gamgi. Myślę, że to pokrętna wersja paradoksu dziadka. Pamiętam jak spoglądając poraz ostatni w okno dostrzegłem stojącego tam mężczyznę. Stało się jednak coś bardzo nieprzewidzianego. Gamga w jednej chwili zmienił się, jednak nie wyparował. Przestał być rudy i cherlawy, musiał odziedziczyć te geny po swym dziakdu-niedziadku. Z punktu widzenia eugeniki ulepszyliśmy go. Jego matka, czy babka (jakoś nie zagłębiałem się w jego genealogii) musiały znaleźć sobie lepszego faceta. Musiał jednak zachować większość genów, przecież go ropoznałem.

Bardzo mnie ciekawiło co stało się z psychiką Gamgi, jak bardzo go to zmieniło.

 

Błyszczka – psychopatę zamknęli w więzieniu, a może w psychiatryku. Pewnie w tym drugim, biorąc pod uwagę co mógł opowiadać. Mnie się udało uniknąć uwięzienia, choć ucieczka nie była najlepszym rozwiązaniem. Ściągnąłem przez to na siebie uwagę jako współwinowajca. Niewinni nie uciekają.

Przeszkody piętrzyły się.

Najbezpieczniejszym rozwiązanie było wycofanie się do portalu, co też wtedy zamierzałem uczynić. Dotarłem na obrzeża miasta, w miejsce gdzie przybyliśmy. I jakie było moje zaskoczenie gdy odrzuciłem maskowanie. Drzwi portalu zatrzasnęły mi się przed nosem, dosłownie. Zobaczyłem tylko, jak chory szczur wskakuje do środka w ostatniej chwili. Chciałem wierzyć w różne rzeczy, choćby w niemal nie zmieniony własny rodzimy świat.

Nie wyglądało to ciekawie.

 

 

Ukrywałem się, wracając w to miejsce zgodnie z procedurą co określony czas. Cykle powtarzać się miały jak w złotym podziale, jak liczby Fibonacciego. 1, 1, 2, 3, 5, 8, 13, 21, 34… Czyli pierwsza jedynka to dzień pierwotnego otwarcia portalu, następuje zamknięcie, nazajutrz ponowne otwarcie – czyli druga jedynka z ciągu. Nie zjawiamy się? Kolejne otwarcie po dwóch dniach, następne po trzech od ostatniego zamknięcia i tak dalej. Cholerny portal się nie otwierał. W tych dniach już głodowałem. Szperając po śmietnikach za jedzeniem czułem się jak wyrzutek. Chowałem się, bo po prawdzie nie mogłem się odnaleźć w tym świecie.

Za bardzo prymitywny? – przemknęło mi przez myśl.

Dziadek miałby mi za złe. Powinienem udać się do nich i prosić o pomoc.

Duma nie pozwala.

Przy trzynastce Fibonacciego portal się otworzył. Było to 32 drugi dzień, odkąd tu trafiłem. Portal wyglądał inaczej, to jak się otworzył przyprawiało o ciarki. Najpierw pojawił się czarny punkt, z którego rozlał się kleks materii. Rozrósł się i zapadł w siebie. Już zbierałem swój żebraczy tobół, gdy zobaczyłem To.

 

Z portalu wyskoczyły atramentowe istoty, za nimi podążał żołnierz w pełnym uzbrojeniu. Blaster w atramentowych plamach rzucał się w oczy, tak samo jak szeroka maska z licznymi odbiegającymi od niej rurkami chowającymi się gdzieś za plecami. Jak bardzo wszystko się spieprzyło miałem dowiedzieć się dużo później. Teraz znów muszę się przemieścić, ścigają mnie.

Ucieczka stanowi sens mego życia.

Koniec

Komentarze

1. Tekst fajnie się czytało. Narracja pierwszoosobowa udała się i wciąga.
2. Jest dużo błędów interpunkcyjnych, przecinkolozy. Zdania kuleją.
3. O ile początek był obiecujący, to końcówkę -- moim zdaniem poszedłeś na łatwiznę -- i spieprzyłeś. Rzucasz tam zbyt dużo ogólnikowych wyjaśnień. Postaci stają się nieprawdopodobne. Połykasz fabułę krótkimi opisami.
4. Moim zdaniem tekst ma potencjał, tylko trzeba go wydobyć. Musisz wziąć się do roboty, dopisać parę porządnych stron, całość doszlifować i wtedy rzucić czytelnikom. Bo na tę chwilę to jest marne 3-, a powinno być więcej.
pozdrawiam

I po co to było?

Lepiej by bylo tak: Było to trzeciego marca 2043 roku. Liczby lepiej pisać słowami. Wygląda to o wiele lepiej. Opek całkiem fajny. Mozna postawić 3

Biorę wszystkie uwagi do serca. Popracuje jeszcze nad tym tekstem, choć nie wiem kiedy. Co do interpunkcji, to faktycznie jest z tym u mnie problem. Staram się możliwie dużo czytać, oczywiście porządną literaturę. Dziękuję za komentarz i ocenę.

Parę literówek, szaleństwo z przecinkami. Przykłady:
Szczerze mówiąc(brak przecinka) gdybym to ja miał zająć się tą sprawa, każdy przeszedłby szczegółowe testy psychologiczne ponownie.
Przed nami stał portal,(brak słowa, skrót myślowy; powinno być coś w rodzaju "istny majersztyk") majstersztyk

Miał mi za złe, że nie zostałem robotykiem (znowu brak słowa, oraz przecinka; powinno być ", tak jak on") jak on
- Błyszczek co z nim? Wygląda kiepsko.- Gdy ten nie odpowiedział (brak przecinka) zwróciłem się do rannego:

To przykłady błędów, które znajdziesz w całym opowiadaniu. Treściowo- fajne- chociaż mógłyś podać, tak mniej więcej na czas, w który ich rzuciło. Jakbyś nad tym popracował, byłoby nieźle; chociaż i tak, czytało mi się z ciekawością. Daję 3

Taki tekst-nie tekst. Jakby Ci się nie chciało bardziej do niego przysiąść, tylko napisałeś pierwsze, co Ci przyszło do głowy i już.

www.portal.herbatkauheleny.pl

no tak, majstersztyk/majersztyk. Poprawiając błędy, sam strzeliłem byka. Taki już ze mnie recenzent ;-)

Jakie miłe zaskoczenie. Nie spodziewałem się już dodatkowych komentarzy. Dziękuję za wskazanie konkretnych błędów.
Pozdrawiem.

Nowa Fantastyka