- Opowiadanie: CodyM - Chłopiec

Chłopiec

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Chłopiec

Lekki powiew wilgotnego wiatru od strony ogrodu, jak morska bryza, przenika moje nagie ciało. Przez okno wpada srebrzyste światło księżyca, tajemnicze i niepokojące, rozbudzające wyobraźnię. Leżę na olbrzymim, twardym łożu, moim okręcie, który tnie gładką, lśniącą powierzchnię wody w spokojną, rozgwieżdżoną noc. Wokół niezmącone niczym cisza i spokój. Nie ma ruchu i nie ma ludzi, nie ma też walk takich, jak w moich ulubionych filmach o piratach. Jest tylko, rozświetlone tysiącem gwiazd i księżycem w pełni, potężne morze, budzące grozę, a jednocześnie pociągające swym monumentalnym pięknem.

 

Nigdy nie widziałem morza. Jedyny świat, który znam, to dom, otaczający go ogród, pobliska, zapomniana szosa, tory. I przejeżdżające pociągi, które mogłem obserwować godzinami. Czasem tylko udawało mi się wymknąć gdzieś dalej, do leżącego za polem lasu. Zapominałem się wtedy i szwendałem godzinami, podpatrując fascynujący świat przyrody i przeżywając w nim wyimaginowane przygody. Ale to był owoc zakazany. Coś mnie tam jednak zawsze ciągnęło po raz kolejny i mimo łamania solennych obietnic, ponownie decydowałem się, niszcząc w sobie strach przed nieuchronną karą, która czekała mnie następnego dnia, po powrocie.

 

A więc morze… Do głowy napływają setki pytań, nie dając spokoju. Jak smakuje jego słona woda? Jak duże są napierające fale i czy byłbym w stanie oprzeć się ich sile? Jak wyglądają znikające za horyzontem statki?

 

Z sennego letargu wyrywa mnie pohukiwanie wracającego właśnie z polowania Napoleona, puszczyka, który zadomowił się u nas na strychu. Z tęsknotą spoglądam w stronę księżyca. Powoli wstaję z łóżka, zakładam przygotowane wcześniej ubranie. Lekkie szorty i świeżo wyprany, ulubiony podkoszulek z wielkim, niebieskookim psem husky. Buty zostawiam. Uwielbiam chodzić boso, a teraz nikt mi już nie może tego zabronić. Rodzice pogrążeni są w kamiennym śnie. Słyszę przez ścianę ich ciężkie oddechy, co jakiś czas przechodzące w głośne pochrapywanie. Nawet nie usiłuję zachowywać się cicho. Tej nocy nie zbudziłoby ich i trzęsienie ziemi.

 

Przed wyjściem spoglądam w lustro, ale szybko odwracam ze złością głowę. Nie tak chciałbym wyglądać tego dnia. Z jednej strony rozpiera mnie radość, czuję własną moc, niezależność. Nareszcie jestem panem swego losu. A zza lustra spogląda na mnie mały, wystraszony szkielecik. Jeszcze raz odwracam głowę z niesmakiem. To tylko utwierdza mnie w powziętej decyzji. Nawet ja sam nie mogę się sobie podobać w tym okrutno-banalnym świecie, tak różnym od świata mojej wyobraźni.

 

Na znienawidzonym przeze mnie, olbrzymim czerwonym budziku dochodzi już druga, muszę się spieszyć. Podchodzę do okna, wdrapuję się na parapet. Wciągam nozdrzami chłodne powietrze, dostając silny zastrzyk energii. Skaczę w dół. Gdy ląduję miękko na trawie, czuję przyjemne łaskotanie w stopy i orzeźwiający chłód nocnej rosy. Słychać już charakterystyczny szum w torach, pociąg nadjeżdża.

 

Ale wcześniej muszę załatwić jeszcze jedną sprawę. Podbiegam do miejsca, w którym dwa miesiące temu zasadziłem znalezione w lesie nasionko. Teraz z ziemi wygląda dumnie wysoka na stopę łodyżka zakończona zielonym pąkiem. Ze smutkiem spoglądam na moją roślinkę. Ale podjąłem już decyzję. Nie zostawię im ciebie! Szybkim ruchem wyrywam ją wraz z wątłym korzonkiem i ciskam za ogrodzenie, na szosę.

 

Przez chwilę stoję nieruchomo. Łzy same napływają do oczu, ściekają po policzkach. Ocieram je brudną od ziemi ręką, co powoduje, że oczy zaczynają piec, ale nie zważam na to, bo słychać już stukot kół zbliżającego się pociągu. Biegnę co sił w nogach do niskiej, drewnianej furtki, przesadzam ją jednym susem i jestem już przy torach. Z lewej strony widać kłęby dymu, wydobywające się z nadjeżdżającej lokomotywy. Serce zaczyna mi bić mocniej, przenika mnie dziwne uczucie, połączenie nieokreślonego niepokoju z podnieceniem. Jeszcze chwila i wreszcie ziści się plan, który chodził mi po głowie już od kilku tygodni, nie dając spać, zaprzątając całą uwagę w tych dniach.

 

Żelazny potwór mija mnie powoli, majestatycznie, prezentując się w pełnej okazałości. W moich oczach zmienia się w olbrzymiego, buchającego ogniem i dymem smoka. Mijają mnie kolejno trzy segmenty jego potężnego cielska, dopiero w czwartym, pomiędzy łuskami, rozwiera się wolna przestrzeń, dająca możliwość wniknięcia do samego wnętrza bestii. Gruby pancerz skrywa w tym miejscu jedynie pustą przestrzeń, idealne miejsce, by się schować i wykorzystać potwora do przeniesienia w wymarzone, odległe krainy. Podbiegam bliżej, łapię w biegu za krawędź tej luki w pancerzu, podciągam się i wskakuję do środka. Wchodzę głębiej, znikając w ciemności. Biorę kilka głębokich oddechów. Wzbiera we mnie uczucie radości i począwszy od żołądka, powoli rozchodzi się po całym ciele, uderzając w końcu do głowy. Jestem szczęśliwy, jak nigdy dotąd. Udało się!

 

Siadam na metalowych stopniach, wychylając się na zewnątrz. Powietrze wydaje się gęstsze niż zwykle, czuję się, jakbym płynął. Albo latał. Zamykam oczy. Wiatr rozwiewa mi gęste, długie włosy. Intensywnie, całym sobą przeżywam to uczucie. Dreszcz rozkoszy przeszywa ciało.

 

Po jakimś czasie otwieram oczy i spoglądam w rozgwieżdżone niebo i olbrzymią tarczę księżyca… Zdradziecki księżycu! Od tysięcy lat mamisz nas swym tajemniczym pięknem, obietnicą istnienia świata lepszego, karmisz nadzieją nasze serca. Nie chcę na ciebie więcej patrzeć, jesteś kłamcą. Zgaśnij, zgaśnij księżycu! Ale nie tylko ty oszukujesz. Najgorsze, że w tym straszliwym oszustwie uczestniczycie i wy, bracia moi. Wszyscy tacy pewni swego. Idziecie tak pewnym krokiem w przepaść, której istnienie chcecie przed samymi sobą ukryć, zasłonić. Zasłaniacie ją Bogiem, nauką, rozwojem ludzkości. Przestajecie pytać, tracicie wątpliwości. Biernie przyjmujecie, co przynosi codzienność, godzicie się z nią. Ale ja nie dam się wciągnąć w tę grę, nie dam sobie zasłonić oczu, nie przestanę się wahać i nie zrażając się brakiem odpowiedzi, pytać wciąż o to samo. Gdyby to wszystko było jak sen, gdyby marzenia się spełniały. Gdybym mógł być wiecznie dzieckiem, Piotrusiem Panem, przeżywającym co dzień na nowo i nowo tę swoją „straszliwie wielką przygodę". Tak, boję się śmierci, ale wiem, że dorosłość jest od niej po stokroć straszniejsza.

 

Mimo woli zaczynają mi opadać powieki. Zmęczenie bierze górę nad dręczącymi myślami. Zasypiam owiewany przez ciepły letni wiatr, wpadający do wagonu przez otwartą lukę…

 

Budzi mnie zgrzyt hamulców. Pociąg powoli staje. Orientuję się, że przespałem niemal cały dzień, słońce ma się już ku zachodowi. Mimo to żar leje się z nieba, moja podkoszulka cała przesiąknięta jest potem. Wyglądam na zewnątrz, wspaniały widok bezkresnego błękitu morza zapiera dech w piersi. Przeciągam się. Gdy żelazny potwór staje, klepię go po metalowym boku, jakby dziękując za wspólnie odbytą podróż i zeskakuję na rozgrzany piasek. Do morza jest kilkaset metrów.

 

Nagle, gdzieś z bliska, dobiega mnie czyjś głośny śmiech. Dreszcz niepokoju przebiega mi przez plecy, nie chcę zostać teraz zaczepiony przez nikogo. Na szczęście rozmawiający kolejarze stoją odwróceni tyłem. Przełażę pod wagonem i biegnę w stronę wydmy. Ukrywam się tam w zielonej gęstwinie naturalnego falochronu. Odetchnąwszy trochę, rozglądam się wokół. Na dzikiej plaży nie ma ludzi, jej teren otacza wysokie ogrodzenie.

 

Wzdrygam się, coś załaskotało mnie w stopę. Gdy przyglądam się bliżej, widzę jak mały, kosmaty żuczek toczy jakąś kulkę. Zaczynam go śledzić, ciekaw, gdzie też dotrze ze swoją zdobyczą. Żuk robi jednak kilka kółek i po jakimś czasie wraca dokładnie w miejsce, z którego zacząłem mu się przypatrywać. Wygląda na to, że porusza się zupełnie chaotycznie, ale przecież nie może tak być. Dalsza obserwacja jego poczynań, by rozstrzygnąć tę zagadkę, pochłania mnie bez reszty.

 

Gdy wracam myślami do rzeczywistości, słońce zaczyna już zachodzić na niewyraźnej granicy między wodą, a niebem. Nigdy nie widziałem równie cudownego widoku. Zafascynowany patrzę w bezkresną dal. Na horyzoncie znika właśnie olbrzymi statek pasażerski. Wysokie fale zalewają brzeg. Ruszam w kierunku morza…

Koniec

Komentarze

Lekki powiew wilgotnego wiatru od strony ogrodu, jak morska bryza, przenika moje nagie ciało. -> przenika?
(...) niszcząc w sobie strach (...) -> może jednak tylko tłumiąc?
A zza lustra spogląda na mnie mały, wystraszony szkielecik. -> zza czy z? Rozumiem, co chciałeś wyrazić przez 'szkielecik', ale to jest dość niezgrabne.
(...) charakterystyczny szum w torach, pociąg nadjeżdża. -> w życiu nie słyszałem szumów w torach.
Dreszcz niepokoju przebiega mi przez plecy, (...) -> raczej po plecach.
Na horyzoncie znika właśnie olbrzymi statek pasażerski. -> na horyzoncie największe staki są, powiedzmy, nieduże...
Ale nie tylko ty oszukujesz. (...) Tak, boję się śmierci, ale wiem, że dorosłość jest od niej po stokroć straszniejsza. -> dla tego fragmentu i tej konstatacji powstał cały tekst? Bynajmniej nie kpię, pytam tylko.
Oprócz powyższych mignęły mi dwa czy trzy drobniejsze potknięcia, których potrzeby wyszukiwania nie widzę z racji rzeczonej małej ich wagi. Ogólnie tekst wyróżnia się z "tła debiutanckiego" czystością i klarownością. Tak trzymaj.

Dziękuję za uwagi. I w większości przypadków (bo na przykład "zza lustra" było celowe) palę się ze wstydu. Ale to dobrze - właśnie dlatego zdecydowałem się poddać ocenie, żeby dostać trochę po tyłku, bo tylko tak mogę dojść do jako takiego poziomu.

> dla tego fragmentu i tej konstatacji powstał cały tekst?

Nie, pisanie tego tekstu miało mi przede wszystkim przypomnieć, jak to jest być dzieckiem. Jak się wtedy przeżywa różne rzeczy. A fragment, o którym mówisz, trochę mnie uwiera (czy to nie przesadna egzaltacja?), ale chciałem, żeby intencje Chłopca były bardziej klarowne, a jednocześnie jakoś uzasadnione (wiele dzieci popełnia samobójstwo i moim zdaniem ich powody często są właśnie takie - bardzo "dorosłe"). Zostawiłem, ponieważ mówię to ustami dziecka - swojego bohatera. Niekoniecznie mówię to ja sam.

Dzięki za odpowiedź.
Fragment mnie, czytelnika, nie uwiera, bo jest, moim zdaniem, na miejscu. Poza tym jest prawdziwy, o czym przekonujemy się w miarę upływu czasu...
Znaczy, dzieciństwo masz za sobą. Ale, ponieważ umiesz je sobie przypomnieć, życzę wykorzystywania tej sztuki --- może być inspiracją.
Aha --- teraz rozumiem 'zza lustra'. OK.

Jak na opowieść, mówioną przez dziecko, używasz zbyt wyszukanych słów. Przemyślenia też, bardziej godne są dorastajacego nastolatka, niż dziecka. Jednak warsztatowo, tekst jest w porządku. Parę brakujących przecinków. Masz dobrą podstawę do tworzenia czegoś ciekawego.
Treściowo trochę nie na ten portal (Fantastyka).

Dziękuję za komentarz. Będę starał się na przyszłość bardziej trzymać tematyki "fantastycznej".

> Przemyślenia też, bardziej godne są dorastajacego nastolatka

Zgadzam się, że może to budzić pewne wątpliwości, ale to nie do końca przez zaniedbanie. Jednym z celów tego tekstu było właśnie podważenie mitu, że dzieci nie mają wyszukanych przemyśleń. I że motywy ich samobójstw nie są złożone i dojrzałe. Ja uważam, że mogą takie być. Pamiętam na przykład, że ja, mając sześć lat, potwornie bałem się śmierci i trzeba było mnie wysłać do psychologa dziecięcego, bo nie mogłem spać w nocy (tak, że groziło to naprawdę poważnymi konsekwencjami). Pamiętam też swoje wyjątkowo dojrzałe myśli na przykład na temat alkoholizmu ojca, których nikt wtedy by się po mnie nie spodziewał. Ale, niezależnie od tego, "chłopiec" może oznaczać równie dobrze i piętnaście lat, sam tekst nie narzuca dokładnej interpretacji, o jaki wiek chodzi.

A ja zapytam wprost: dlaczego Twoim zdaniem ten tekst pasuje do tego portalu?

www.portal.herbatkauheleny.pl

Zastanawiałem się nad tym, czy umieszczać tutaj ten tekst. Zdecydowałem ostatecznie, że tak, ponieważ:

1) w zbiorach typu horror&fantasy Stephena Kinga znajdują się pojedyncze, tego typu opowiadania, które nie mają ścisłego związku z fantastyką,
2) klimat pasuje do terminu "fantastyka" - bajkowy krajobraz, bohater typu Piotruś Pan, jego fantazje,
3) jedna z interpretacji, o jakich myślałem, pisząc to opowiadanie - Chłopiec nigdy nie wyszedł ze swojego "łoża", wszystko było snem, czy też jego fantazją,
4) uważam, że za mało jest na tym portalu "hard sf" (typu - Lem) i "fantastyki realnej" (to znaczy - odnoszącej się do rzeczywistego świata w stosunku 1:1, na przykład tak, jak "political fiction"), a sam chciałbym rozwijać się w tym kierunku.

Wszystkie Twoje argumenty są naciągane jak stąd do Chin, a dodatkowo ten czwarty świadczy o tym, że raczej nie czytasz tutejszych tekstów.

www.portal.herbatkauheleny.pl

Jeśli tak uważasz, to przepraszam, choć pisałem szczerze i z jak najlepszą intencją. Zdaję sobie sprawę, że jestem tu nowicjuszem i wparowuję ze swoimi zabłoconymi buciorami w jakieś dobrze już ugruntowane środowisko. Proszę jednak o wybaczenie, a na swoją obronę mam tylko to, że - no, właśnie jestem tu nowicjuszem i słoma wyłazi mi z butów. Będę starał się dopasować, bo bardzo Was cenię. Będę starał się Was poznać i w miarę możliwości zaprzyjaźnić z Wami. Chciałem jednak wejść tutaj już z czymś. Jakoś się przedstawić. Więc jeszcze raz proszę o wyrozumiałość i obiecuję poprawę (a przynajmniej, że poczynię starania w tym kierunku) na przyszłość.

Dzięki za zwrócenie mi uwagi i pozdrawiam.

Nowa Fantastyka