- Opowiadanie: Urania - Apokalipsa cz.1

Apokalipsa cz.1

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Apokalipsa cz.1

"Apokalipsa"

 

"Ja, motyl"

 

 

 

 

Dla Edhel.

(Może źle robię, ale trudno…To ostatni raz.)

 

 

 

 

 

" Jestem niczym motyl; piękny, lecz żyjący zbyt krótko by móc, cokolwiek osiągnąć…..

Czy jest sens się rodzić skoro zaraz musimy umierać? "

 

 

 

 

 

 

Motyl. Trzymał go teraz w otwartych dłoniach. Mały okruch na planie tego świata. Studiował wzrokiem zarys jego delikatnych skrzydeł, ich barwę, oraz to jak bezskutecznie próbowały wzbić się w powietrze. Uśmiechnął się do siebie. Ten motyl już nigdy nie poleci. Właśnie teraz pozbawił go tego daru. Może to okrutne, przesądzać tak o czyimś losie, ale on jakoś nie czuł się winny. W końcu to tylko motyl.

Motyle nie krzyczą.

 

 

 

" Krzyk motyla obudził we mnie niepokój.

Już nie zasnę."

 

 

 

 

Skrzydła miał złocisto– zielone i tak bardzo kruche. W blasku kropli deszczu wyglądały jak jesienne liście, drżące na silnym wietrze. Tak łatwo odebrać nam czyjeś życie, a przecież nie jesteśmy Bogami. Jesteśmy tylko ich namiastką. Lustrzanym odbiciem w tafli jeziora nieskończoności. Wiedział o tym, dobrze. Był częścią tej mądrości. Kimś, kto widzi kolory, i choć stał w hierarchii niżej od aniołów niezmiernie cieszyła go zabawa w Boga.

Zakrył dłońmi mały okruch. Ukradł go matce ziemi. Dlaczego? Z samotności.

 

 

 

 

" Świat posiada trzy czysto ustalone granice;

Przeszłość, teraźniejszość i przyszłość.

Światy te nigdy nie mieszają się ze sobą, ale ich barwy są tak ogromną przestrzenią, że ludzki umysł nie jest w stanie ich ogarnąć i pojąć."

 

 

 

 

 

 

Długa czarna opończa o wysokim kołnierzu powiewała za nim podobna do skrzydeł czarnego kruka. Jej suchy szelest brzmiał nieprzyjemnie i wiązał się w przedziwna melodie z dzwoneczkiem zawieszonym na jego szyi. Deszcz padał cicho. Zraszał spragnioną ziemię sokiem życia. Motyl zamknięty w jego dłoniach był bezpieczny. Krople deszczu nie dosięgną jego i tak już mokrych skrzydeł. Teraz na pewno był bezpieczny, ale nie wolny.

Był świadomy tego, co czyni. Wiedział, co jest ceną wolności upragnionej. Ale czy motyl to rozumiał. Czy Bóg w całej swej mądrości dał motylą zdolność pojmowania wolności?

Chętnie się o tym przekona.

 

 

 

 

 

Granice ludzkiego zrozumienia są ruchome,

Że świat w istocie jest widzialny…"

 

 

 

 

 

– Bracie ja wiem, że skrzydła szybko wyschną. Ja wiem, że ten motyl niedługo znów będzie mógł latać. Ale Ja! Ale, Ja w całej swej pysze i egoizmie nie pozwolę mu na to! Już prędzej wyrwę mu skrzydła!

 

– To i tak nie zmieni jego przeznaczenia. Bo tak już został stworzony. Popatrz. Czy widzisz? Jego czas istnienia ma czysto ustalone granice. Nie jesteś w stanie ich zmienić.

 

Zmarszczył brwi patrząc na motyla. Jego skrzydła nabrzmiałe od wody przykleiły się do jego dłoni. Nie był w stanie ich udźwignąć. Leżał tak nieruchomy, gotowy na przyjęcie przeznaczonego mu losu. Wystarczył tylko jeden ruch. Zaciśnięcie palców i mała iskierka przestała by migotać.

 

– Nie.– Postanowił.– Ja wiem bracie, że ten motyl będzie żył tylko dwa tygodnie. Nie więcej. Wiem, co jest jego naturą, celem istnienia. Ale ja już postanowiłem. To jego wybrałem by dotrzymał mi towarzystwa.

 

– Będziesz patrzył tylko na powolne jego konanie. Dwa tygodnie to zaledwie krótka chwila w życiu człowieka. Śmierć zostawia za sobą smutek i łzy. Chcesz tego? Czy nie rozsądniej jest dać temu stworzeniu wolność i zachować w pamięci tylko jego obraz?

 

– Obrazy blakną, a ja pragnę barwy jego skrzydeł. Pragnę jej dla siebie.

 

Chwycił palcami jesienny liść i pociągnął mocno. Motyle nie krzyczą. Milczą, bo nie dano im ust.

Skrzydło pełne opalizującej zieleni i złota wirując niczym pióro upadło cicho na ziemię. Straciło swą wartość. Swoje przeznaczenie. Teraz było martwym przedmiotem, ale kiedyś posiadało duszę.

 

– Ból jest gorliwy i wieloraki… Nieskończone są jego możliwości, jego chwyty, sposoby, niezmierna jest jego straszliwość.

 

Obserwował jak owad ożył na jego ręce. Jeszcze przed paroma chwilami prawie martwy teraz machał dramatycznie ocalałym skrzydłem bezskutecznie starając się unieść swoje ciało w powietrze. W chwili śmierci przybyło mu nowych sił.

Podobnie jest z ludźmi.

 

Patrzył z uśmiechem na ustach tego, co dokonał. Wyrywając skrzydło stał się Panem śmierci dla tego motyla. Właśnie zadecydował o jego losie i serce przepełniło mu się radością. W końcu miał coś swojego. Coś, co posiadał na własność.

 

 

 

 

"Po co ci serce? Nie używasz go przecież.

Wyrwij je, opraw w ramki, powieś na ścianie."

 

 

 

 

Tworzenie ciała boli. Czy Bóg cierpiał tworząc ludzi? Zabawa w Boga jest ciężka, zabawa w Boga jest cierpieniem doskonałym.

 

A ciało, które powstało z łez nie ma sobie równych. Tym jest człowiek.

 

Może, więc dlatego postanowił nadać motylowi ludzki kształt. Chciał zmienić jego przeznaczenie.

Ból prawie pozbawiał go oddechu, ale nie krzyczał. Z jego łez powstawało coś nowego. Cos, co nazwane zostało darem życia.

 

Motyl bronił się bardzo krótko. Motyle są słabe, ich domeną jest piękno.

 

Motyle cierpią w ciszy, nie umieją wyrazić swojego bólu. Są

Tylko motylami, a ciało ludzkie nie zmieni tego w ogóle. Rozumiał również i to, ale mimo wszystko chciał zmierzyć się z przeznaczeniem. Zetrzeć piach z utartych ścieżek.

 

 

 

 

" (…) powierzchnie ich obrazów są gładkie jak lustro,

Nie są to lustra dla nas są to lustra dla wybranych (…)"

 

 

 

 

 

 

Siedział w wielkim fotelu i w milczeniu obserwował ją. Już wcześniej tworząc, postanowił, że będzie to dziewczyna, choć jako motyl mogła być zupełnie kimś innym.

 

Deszcz uderzał o gładką powierzchnie szyb wkomponowanych w duże drzwi werandy…To była dobra willa, w której zatrzymali się na jakiś czas.

 

Siedziała nieruchomo, niczym piękna lalka wykonana z porcelany. Nie potrafiła się poruszać, nie w ludzkim ciele. Nie była w końcu człowiekiem, nie posiadała tej woli uczenia się. Jej twarz spokojna, bez emocji nigdy się nie zmieniała. Patrzyła zawsze tak samo, jak patrzą porcelanowe lalki. Okiem zimnym, okiem niezmiennym.

 

Ale on dobrze wiedział, że nie jest tak do końca. I porcelanowe lalki posiadają serce, jeśli się je kocha.

 

Chciał być pośrednikiem wolności, trzymać sznur ucieczki.

I chyba to osiągnął.

 

Zamyślił się nad tym chwilę patrząc na dziewczynę, której wzrok utkwiony był na kwiecistej łące za szybą. Czuł jej wewnętrzne poruszenie, gdy widziała bujne trawy łagodzone podmuchami późnego letniego wiatru i nie potrafiła tam dotrzeć. Nie mogła pojąc, dlaczego tak jest. Nie była świadoma granic, które jej narzucono. Ale naprawdę tak niewiele trzeba było by je przełamać, wydostać się. Zaledwie jeden płynny ruch ręką, naciśnięcie klamki i drzwi jej wolności otwarłyby się na roścież. W jej przypadku osiągnięcie swobody było by czymś najprostszym na świecie, gdyby była oczywiście człowiekiem. Jednak nie była. Trwała niezmiennie w tej samej pozycji i umierała z samotności. Nie miała odruchów typowych dla osób naczelnych. Nie kierowały nią te same wartości, jednak nie można powiedzieć by nic nie czuła.

 

Ludzkie emocje są skomplikowane, motyle przekazują je w prostej postaci.

 

Zakołysał delikatnie resztką czerwonego wina, które trzymał w kielichu. Potarł palcem brodę pogrążając się w myślach.

 

Dlaczego nikt nigdy nie wypuszcza motyli uwięzionych za oknami? Dlaczego pozwala im się umierać w samotności? To nie jest chęć ochrony przed światem, nie chęć ratowania ich kruchego istnienia. Ale…

 

Zazdrość. Motyle umierają z powodu swoich barwnych skrzydeł. Ich piękno wywołuje u ludzi poczucie zazdrości.

 

Jego motyl miał tylko jedno skrzydło. Wyrastało z pleców mieniąc się barwami szlachetności. Już dawno wyschło, ale nadal było wrażliwe na dotyk. Podatne na uszkodzenia.

Drugie skrzydło trzymał w dłoni. Było małe, ale miało wartość rubinu. Brał je zawsze ostrożnie by nie zetrzeć pyłku go pokrywającego. Motyl nie miał do niego żalu, że go jego pozbawił. Motyle są z tym pogodzone.

 

Obejrzał po raz kolejny ten mały skarb, który dzierżył w dłoni, oraz miejsce, z którego zostało ono wyrwane. Rozerwało się nie u nasady gdzie łączyło się z ciałem, lecz niemal w połowie. Tam gdzie struktura była najsłabsza. Naczynka krwionośne i włókna wyrastały teraz z miejsca gdzie powinno znajdować się uzupełnienie tego pierwszego. Wyglądało to zupełnie jak korzenie drzewa wyrwanego na silnym wietrze. Znajdował w tym widoku piękno i odrazę za razem.

Ból w jego oczach zawsze był czymś wspaniałym.

Dziełem sztuki.

 

Miłość prosta jest w swoim uczuciu, choć posiada wiele dróg swojego wyrażania. Ból natomiast jest skomplikowany. Daje się modelować, umacniać, lub jak delikatne nici pajęczyny rozrywać.

 

Jego motyl był tylko motylem.

Zegar jego istnienia tykał bez litości. Czy motyle znają kres swojego życia? Czy rozmyślają nad tym, kiedy umrą?

Jego motyl pragnął podążyć zgodnie z wyznaczonym mu instynktem wydania na świat potomności. Jednak on teraz stał na jej drodze przeznaczenia i starał się zmienić jej tor. Zaprowadzić do śmierci okrężna droga. Droga dłuższą.

 

Odstawił pusty kieliszek na stolik obok i podniósł się z miejsca. Motyl popatrzył na niego wzrokiem niezrozumienia, gdy przysiadł najpierw na piętach, a potem złożył delikatnie głowę na jej kolanach. Nie miała nic przeciwko.

 

Milczeli oboje, patrząc na łany traw oraz na kolorowe płatki kwiatków, które wystawiały swe łebki ku kropelką deszczu. Rozumiał dokładnie jej smutek, czasami też pragnął być kimś innym. Nie nosić tego brzemienia.

 

Uśmiechnął się dotykając dłonią chłodnej tafli i patrząc na swoje niewyraźne w niej odbicie.

 

– Wiesz, przypominasz mi matkę.– Szepnął, choć zdawał sobie sprawę, że nie rozumie jego słów.

 

 

 

 

"… Czuję się samotny.

To boli i nie mogę zasnąć.

Kiedy kocham, cierpię wtedy równie mocno…"

 

 

 

 

 

Umierał na jego rękach. Jej oczy nie wyrażały żadnego sprzeciwu. Do ostatniej chwili walczył z jej przeznaczeniem. Odwracał je, ale teraz zrozumiał, że to było na nic. Próbował ją karmić, nie pozwolić je umrzeć z głodu, lecz ona tylko patrzyła na niego tak samo. Trwała w tej niezmiennej pozycji przed oknem. Dwa tygodnie było całym jej życiem.

Równo i niepodzielnie policzonym.

 

Nie mogła jeść, bo choć dał jej usta nie były one stworzone do tego by się odżywiać. Równie dobrze mogłoby ich nie być wcale. Jej czas już minął, umrze nie wydając na świat potomstwa. Umrze i już nic po niej nie pozostanie. Ani myśl, ani uczucie, ani barwa skrzydeł. Z czasem się zapomina, a uczucia bledną jak farby na obrazie. I nie ma już nic. Nawet drobnej łzy smutku.

 

 

 

 

"Nie ma czystego źródła melancholii"

 

 

 

 

 

Cierpiał bardzo krótko, możliwe, dlatego, że rozumiał, czym jest cierpienie i jego niezmienność. Zresztą tam było jej lepiej i ta myśl go pocieszała.

 

Trzymał w dłoniach martwe ciało. Było na powrót motylem. W końcu nie była już mu potrzebna i postanowił zwrócić ją matce ziemi. Odpiąć łańcuch niewoli, którym była przykuta.

Teraz nie było już mu smutno, dobrze wiedział jak długie jest życie motyla.

 

Zastanawiał się tylko nad jednym. Jak człowiek mógłby żyć znając godzinę swojej śmierci? Czy próbowałby walczyć z przeznaczeniem?

 

Niewiadoma jest dobra, niewiadoma jest zmienna. Niewiadoma daje się kształtować, więc dlaczego ludzie tak bardzo chcą znać granice swojego istnienia?

 

Motyle umierają cicho i spokojnie. Po prostu zastygają w bezruchu jak marmurowe rzeźby. Nikt nie płacze po motylach, nikt nie rozmyśla nad ich losem.

 

Motyle umierają w końcu w zapomnieniu…

 

 

Martwe ciało upadło na ziemię, zniknęło w zieleni trawy. Nikt nawet tego nie spostrzegł. Zapomniano o nim szybko. Obraz stworzenia wyblakł, a on odszedł w swoja stronę zabierając ze sobą parę zielono złotych skrzydeł.

 

Jeszcze mu się kiedyś przydadzą, jeszcze kiedyś polecą.

 

Uśmiechnął się nieznacznie zamykając oczy.

 

 

" Może nie ma to już żadnego znaczenia, ale chciałbym dać ci na imię Alteris…"

 

 

 

 

 

 

 

********************************

 

 

 

Mała shiza: Już niedługo upłynie rok….Czas szybko leci^_^. To było pod koniec zeszłych wakacji. Nie wiadomo skąd w pracowni plastycznej Domu Kultury znalazł się motyl. Na ten gatunek mówi się chyba pospolicie: Pawie Oczko….Chyba tak.

 

Motyl był piękny.

 

Za oknami robiło się już szaro, lato minęło, zaczęły padać deszcze, a on był pięknym kwiatem przypominającym słoneczne chwile.

 

Nikt nigdy nie zastanawiał się nad tym, dlaczego tak uporczywie walczy z ta szybą. Przecież to musiało go boleć, to ciągłe uderzanie o jej powierzchnie.

 

Dawaliśmy mu cukier rozcieńczony z wodą. Wydawało się, że jadł.

 

Zawsze pamiętam, że gdy przychodziłam do pracowni to on tam był. ^_^ Siedział na oknie lub chodził po stole rozkładając swe kruche skrzydła do lotu. Był jakaś radością, dopełnieniem tego smutnego szarego miejsca, (Bo tam naprawdę jest bardzo szaro, pracownia nie posiada swojej duszy) Mogłam wpatrywać się w niego godzinami, on przypominał mi dobre chwile.

 

Pewnego deszczowego dnia, gdy jak zwykle zaglądałam na poddasze, (bo tam mieści się pracownia) motyl siedział na gąbce ze złożonymi skrzydłami.(Cukier zawsze podawany miał na wilgotnej gąbce ^_^)Tym razem jednak nie rozkładał skrzydeł w pseudo locie. Złożył je razem pokazując ich zewnętrzna żałobną stronę.

 

On umarł w ciszy. Nikt nie zauważył, kiedy przestał się ruszać, po prostu zastygł w bezruchu.

 

Nie mogę powiedzieć, że było mi w jakiś sposób smutno. Płakałam już po śmierci wielu zwierząt, ale nigdy z powodu motyla. Może, dlatego, że miedzy nami nie wytworzyła się, żadna głębsza wieź. To zabawne tak rozmyślać, prawda? ^_^ Ale tamto miejsce już nigdy nie było takie same….

Koniec

Komentarze

Przeczytałem jednym tchem. I mam wrażenie, że duch tamtego zmarłego motyla unosi się nad tym opowiadaniem. Lekkość i piękno. I marzycielski nastrój. Tak mnie to wzięło, że dokończyłem, odłożone kiedyś do szuflady, opowiadanie pt. "Chłopiec". I zarejestrowałem się jako użytkownik na tym portalu, żeby je dodać. Chyba zostanę nowym, wiernym fanem "Nowej Fantastyki". Widzisz - a to wszystko dzięki Tobie. Dziękuję więc i pozdrawiam. I życzę fantastycznych snów na dobranoc.

Studiował wzrokiem zarys jego delikatnych skrzydeł, ich barwę, oraz to jak bezskutecznie próbowały wzbić się w powietrze. - skrzydła usiłowały się wzbić?

Czy Bóg w całej swej mądrości dał motylą zdolność pojmowania wolności? - motylom

To była dobra willa, w której zatrzymali się na jakiś czas. - dobra willa, dziwnie to brzmi.

Znajdował w tym widoku piękno i odrazę za razem. - zarazem

Milczeli oboje, patrząc na łany traw oraz na kolorowe płatki kwiatków, które wystawiały swe łebki ku kropelką deszczu. - kropelkom

Próbował ją karmić, nie pozwolić je umrzeć z głodu, lecz ona tylko patrzyła na niego tak samo. - jej

Cierpiał bardzo krótko, możliwe, dlatego, że rozumiał, czym jest cierpienie i jego niezmienność .- coś tu nie gra

Uśmiechnął się nieznacznie zamykając oczy. - niezbędny jest przecinek, bo nie wiadomo, co uczynił nieznacznie

Pewnie tekst komuś sie spodoba, lecz mi jakoś nie przypadł do gustu. Nie jest zły, tylko taki styl nie podoba mi się za bardzo. Z rzeczy technicznych: błędnie zapisujesz dialogi, problemy z przecinkami , czasem zjadasz ogonki i wydaje mi się, że kilka razy zgubiłas podmiot, ale pewności nie mam. Może to taka metafora była?:)

Pozdrawiam

Mastiff

Muzo astronomii, powiem, to znaczy napiszę, wprost: pseudofilozoficzne nudzenie kraszone egzaltacją.
Ale od razu Cię pocieszę: z tego się wyrasta. Gdy zdasz sobie sprawę z tego, że nikt poza Tobą nie zna biegu Twoich myśli, towarzyszących pisaniu, zaczniesz przykładać wagę do formy, do jasności przekazu. Gdy w ślad za tym zdasz sobie sprawę, że traktacików o życiu i śmierci napisano miliardy, pomyślisz nad sposobem podsunięcia czytelnikom refleksji bez przepakowania tekstu łzami i wzniosłościami. Tak więc wszystko przed Tobą. Powodzenia.

Zgzdzam sie z przedmówcą cod do joty. napisz coś treściwego. Do roboty. Pzdr.

Faktycznie, mądrościowe, wzniosłe pierniczenie o niczym. Może tak sprobować coś prostego, mniej podniosłego?

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

CodyM, bardzo dziękuję za tak piękny komentarz:) Wczoraj pierwszy raz odważyłam się opublikować coś w internecie i bardzo obawiałam się tego, że czytelnicy zmieszają mnie z błotem:p tu taki miły komentarz, który naprawdę mnie zaskoczył.

Bohdan, AdamKB, andrzejtrybula, Fasoletti, pozwolę sobie odpowiedzieć na wasze komentarze wspólnie:) Bardzo Wam dziękuje! Właśnie na takie komentarze liczyłam publikując tu opowiadanie:) Szukałam miejsca, gdzie ktoś by mógł ocenić moją twórczość i napisać ewentualne uwagi. Myślę, że trafiłam w odpowiednie miejsce. Nikt nie nakrzyczał na mnie, że jest fatalnie, za to otrzymałam wiele cennych rad.

AdamKB twoje uwagi najbardziej przypadły mi do gustu:P {i} "Ale od razu Cię pocieszę: z tego się wyrasta. Gdy zdasz sobie sprawę z tego, że nikt poza Tobą nie zna biegu Twoich myśli, towarzyszących pisaniu, zaczniesz przykładać wagę do formy, do jasności przekazu. "{/i} Wzięłam sobie te słowa do serca. Takich porad nie dostanę od znajomych:) Każdy, żeby nie zranić, zawsze mówi wymijająco "podobało mi się". A jak tu się doskonalić jeżeli nie zna się swoich wad?:P

Tak, więc zabieram się za doskonalenie swojego pisarstwa i mam nadzieje, że następnym razem będzie się bardziej podobało:)

Pozdrawiam

Może opowiem taką anegdotkę a propos. Napisałem kiedyś swój pierwszy wiersz o miłości. Wyglądał on tak:

"Sen kruczowłosej dziewczynki"

Pod ciężką snu osłoną ukryta
otworzyłam oczy.

Z delikatnego puchu lekkością
niesiona wiatrem
płynęłam ku czemuś
co kocham?

Utonęłam najpierw w jasności potoku
biorąc w dłonie
mandarynki i pomarańcze
jak słońca?

Później zieleń zastąpiła mi drogę
a ja dotknęłam Go
w dzikich malin gąszczu czerwonym
jak krew?

Nie, to czerwień dojrzała jak róża,
i sad
zerwałam
rajskie jabłko złote
to jedyne?

Więc sen został przerwany
nie, nie gwałtownie.
I pochłonęłam je łapczywie,
Naszykowane wcześniej wilcze jagody.

A obiekt mojej adoracji skrzywił się na to kwaśno i bezlitośnie podsumował: "Po co tak się egzaltować i przynudzać? To samo da się prościej: dmuchawce, latawce, wiatr - do ciebie po niebie szłam.". Co prawda, zdaje się, że moja puenta nie została tu uchwycona, ale generalnie - racja.

Myślę, że to w jakimś stopniu oddaje, co mieli na myśli moi przedmówcy (a jednocześnie po-mówcy, biorąc pod uwagę mój pierwszy tu komentarz). To święta prawda, że aby osiągnąć wysoki poziom, trzeba zacząć od precyzji, logiki i długiego maltretowania się w poszukiwaniu najodpowiedniejszych słów. A temu najlepiej służą jak najkrótsze formy. Bo często mniej znaczy więcej.

Ale Twój powyższy tekst i tak mi się podobał. Jakoś poczułem w nim klimat i przemówiło do mnie to, co chciałaś przekazać. A to moim zdaniem najważniejsze. Umieć budować nastrój. Bo formę da się zawsze podszlifować.

A tak na marginesie, to ten tekst cholernie kojarzy mi się z wierszem pana Yabu z "Szoguna".

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Problem w tym wszystkim jest taki, że wiem co chcę przekazać, ale wciaż szukam drogi jak do tego dojść:)
I słuszna uwaga, bo trafiłam tutaj, własnie po to by się podszlifować. "Apokalipsa" która zaprezentowałam, powstała tak na prawde w 2003 roku, źle zrobiłam, że umieściłam tu te wersje tekstu, bez poprawek:/ (nie mogłam znaleźć tej już trochę zmienionej) Od 2003 już trochę upłyneło, posiadam więcej wiedzy i sama widzę, że niektore rzeczy wypada pozmieniac, może wezme się za to w grudniu i przedstawie lepszą wersje:) Chodziło mi głównie o to, by "coś" zaczać, coś wrzucic na początek:)

CodyM może tekst trafia do Ciebie, bo oboje mamy poetyckie dusze? :) Poszukujemy czegoś ponad to co jest, co widzimy, możemy dotknać. Podczas gdy ludzie patrzą pod nogi, my zadzieramy głowy do góry:P

Byle nie za wysoko. Można sobie kark skręcić w ten sposób. ;)

AdamKB, mój guru na portalu NF, napisał wszystko to, co ja mógłbym ci napisać. Wtrącając tylko swoje trzy grosze, dam ci przykład złego używania przecinków:
1. Jestem niczym motyl; piękny, lecz żyjący zbyt krótko by móc, (ten jest zbędny; by móc cokolwiek osiągnąć) cokolwiek osiągnąć.....
2. Czy jest sens się rodzić ( a tutaj go brakuje) skoro zaraz musimy umierać? "
 Życzę powodzenia w nauce pisania. Trzymam kciuki.

Nowa Fantastyka