- Opowiadanie: Kero - Gwiezdna Wojny, Rycerze Starej Republiki: Malacor V - Intryga Ciemnej Strony Mocy

Gwiezdna Wojny, Rycerze Starej Republiki: Malacor V - Intryga Ciemnej Strony Mocy

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Gwiezdna Wojny, Rycerze Starej Republiki: Malacor V - Intryga Ciemnej Strony Mocy

1. Bitwa o B-14.

 

Drobiny jeszcze zwęglonego piachu spadły na twarz żołnierza Republiki szczypiąc go w oczy i nos. Miał dużo szczęścia. Gdyby szeregowy Brostin nie rzucił się na granat plazmowy, chroniąc tym samym pozostałych przed wybuchem, pewnie teraz by nie żył. Monotonny pisk w głowie nie ustępował łatwo. Rozglądając się mętnym wzrokiem dostrzegł mężczyznę biegnącego w jego kierunku. Miał na sobie płytowy pancerz czerwonego koloru, zakrywający całe jego ciało. Wizjer układał się w literę T na zaokrąglonym hełmie przyczepionym na stałe do barków. Wojownik trzymał karabin blasterowy podobny do modeli używanych przez Republikę. Różnicą była znacznie większa bateria zasilająca i krótsza lufa. Leżący na ziemi mężczyzna, choć nadal oszołomiony, zaczął nieporadnie szukać własnego karabinu. Mandalorianin widząc to, nagle przyśpieszył biegnąc coraz szybciej. W ostatniej chwili, gdy wrogów dzieliły dosłownie metry, żołnierz przypomniał sobie o przypiętym do pasa pistolecie oficerskim. Szybkim ruchem wyszarpał go z kabury i nie wahając się ani sekundy strzelił kilka razy. Mandalorianin padł na ziemię z dymiącą dziurą w rozbitym wizjerze.

Nagle zobaczył siedmiu ludzi biegnących w jego kierunku. Byli ubrani w lekkie, białe pancerze i nie nosili hełmów. Pomachał im ręką na co odpowiedzieli tym samym.

– Ic.. anu.. ao? – Słowa jednego z żołnierzy nadal były niewyraźne.

– …retto! ..niku Moretto! – Oprzytomniał, słysząc własne nazwisko. Popatrzył na swoich podwładnych wystawiając do nich rękę. Ci bez słowa podnieśli go na równe nogi.

W jednej chwili dotarło do niego wszystko co dotychczas miało miejsce. Warta przy wschodniej wieży, posterunku komunikacyjnego B-14. Ryk syreny alarmowej i huk wystrzałów. Gryzący zapach gazu łzawiącego. Kolejne strzały, coraz głośniejsze i wyraźniejsze. Jazgot dobywający się z radia. Sprzeczne rozkazy o atakach z każdej strony.

– Co się stało? – spytał jeden. Moretto nie zdążył jednak odpowiedzieć. Zza płonącego budynku koszar wybiegł oddział wojowników podobnych do jego niedoszłego oprawcy. Jeden z nich miał na sobie złoty pancerz, pozostałe były czerwone.

– Kryć się! – krzyknął strzelając seriami, jednak żadna wiązka laserowa nie dosięgnęła celu. Mandalorianie wykonywali bardzo szybkie przewroty i uniki, jak gdyby wiedzieli gdzie padnie następny strzał. Nagle rozbiegli się we wszystkich kierunkach tworząc łuk. Dopiero teraz otworzyli ogień. Pomimo ciągłych uników celowali perfekcyjnie i  żołnierze Republiki padali na ziemię martwi jeden po drugim.

 

Masakrę tę przerwała dopiero eksplozja w samym centrum łuku. Po złotym mandalorianinie został jedynie osmolony naramiennik. Moretto gwałtownie odwracając się, dostrzegł kapitana Twin-Gala oraz jego „ogniste lufy”. Kapitan był zwalistym mężczyzną słynącym z porywczości i siły. Miał na sobie podobny biały pancerz z niebieskimi zdobieniami na nagolennikach i klatce piersiowej układające się w literę X. Oznaczała ona przynależność do oddziałów ciężkiego wsparcia. Posługiwał się Przenośnym działkiem jonowym udoskonalonym przez niego samego. Tuż za nim szedł jego adiutant o podobnych gabarytach noszący na plecach ogromną baterię połączoną z działem pasmem kabli i złączeń. Pozostałych dwudziestu żołnierzy również było podzielonych na dwu osobowe formacje. Nosili przede wszystkim ciężkie blastery, znacznie większe od tych szturmowców. Na lufie każdego z nich przyczepiony był statyw i prosty celownik.

 

– Twin! Tutaj! – Krzyczał Moretto, widząc w starym znajomym swoje wybawienie. Mandalorianie jednak nie zamierzali bezczynnie stać i czekać na ostrzał. Przyśpieszyli biegu nadal strzelając seriami do żołnierzy. Wielu obrońców galaktyki zginęło nim w ogóle zdążyli obrać Mandalorian za cel swoich ciężkich blasterów. Moretto widząc to, rzucił na ziemie swój karabin, jednocześnie dobywając pistoletu oficerskiego i długiego sztyletu z błyszczącej durastali. Pozostali pobiegli za nim by dać czas oddziałom ciężkiego wsparcia na rozstawienie. Bardzo szybko pożałowali tej decyzji. Płacili wysoką cenę za każdą sekundę zdobytą dla Twin-Gala i jego ludzi. Mandalorianie z łatwością bronili się przed atakami żołnierzy republiki, nawet używając gołych rąk. Moretto zobaczył jak jego kompan traci dłoń odciętą swoim własnym sztyletem. Dopiero atakując w trzech lub czterech jednego mandalorianina, mieli szansę na zwycięstwo.

Moretto rzucił się na jednego wojownika wymachując sztyletem we wszystkich kierunkach. Ten jednak złapał go za rękę niemal miażdżąc ją w żelaznym uścisku. Seria szybkich uderzeń w brzuch łamała płyty pancerza pozbawiając pułkownika oddechu. Kątem oka dojrzał szeregowego Koll’a wbijającego sztylet w hełm wroga wysokości szyi. Wojownik padł na ziemie próbując złapać się za ranę.

W tym samym momencie Twin-Gala i jego oddział otworzyli ogień. Mandalorianie nie byli w stanie obronić się przed tak zmasowanym ostrzałem. Niestety także wielu żołnierzy republiki padło ofiarą ataku. Część z nich walcząc w zwarciu upadła na ziemie razem ze swoimi przeciwnikami, zawodząc i jęcząc aż do śmierci.

– Nie przestawaj! – Krzyczał Moretto czując jeszcze ból na brzuchu. Zgięty w pół, strzelał do kolejnych Mandalorian, którzy rozrywani przez kolejne serie z ciężkich dział blasterowych biegli na Twin-Gala i jego ludzi.

Na Moc, czy oni naprawdę nie znają strachu, pomyślał.

 

Nagle rozległ się zgrzyt metalu, tak głośny, że zagłuszył nawet huk działa jonowego kapitana. Żołnierze Republiki doskonale znali ten dźwięk. Pułkownika przeszedł zimny dreszcz po plecach.

– Bazyliszek! – wrzasnął jeden z żołnierzy. W tym samym momencie jak na zawołanie, zza płonącego biura dyrektyw nawigacyjnych wyłonił się ogromny robot przypominający bestię o kształcie węża ze szponami, rozrzucając przy tym kawałki zniszczonego budynku. Maszyna unosiła się pół metra nad ziemią za pomocą stabilizatorów grawitacyjnych. Dzięki silnikom ciągu wstecznego rozmieszczonym na całej powierzchni maszyny, poruszał się on z niebywałą gracją i szybkością, niczym prawdziwe stworzenie. Na jego grzbiecie Siedział Mandalorianin w zielonym pancerzu o tym samym odcieniu co sam bazyliszek. Wydawał się być jeźdźcem tego mechanicznego wierzchowca.

 

Kapitan Twin-Gal szybko obrócił się w kierunku nowego wroga, szarpiąc przy tym przypiętego do baterii adiutanta, jednak bazyliszek z nadludzką szybkością cisnął nim kilka metrów dalej jak gdyby chciał spoliczkować kapitana. Moretto nie miał wtedy wątpliwości że jego kompan umarł zanim zatrzymał się na ziemi.

 

Żołnierze republiki w panice zaczęli uciekać we wszystkich kierunkach, co Mandalorianie wykorzystali nie okazując żadnej litości, strzelając im w plecy. Moretto oparty o ścianę oddawał strzał za strzałem ze swojego pistoletu w kierunku bazyliszka starając się zdjąć jego pilota. Ten jednak szybko zorientował się i skierował stalowego potwora prosto na niego. Dowódca padł na ziemie i choć wiedział, że nic mu nie pomoże, instynktownie zasłonił twarz rękoma zamykając oczy.

Żaden atak jednak nie nastąpił. Zdziwiony otworzył oczy i  zobaczył wijącego się w powietrzu bazyliszka starającego się ze wszystkich sił dosięgnąć pułkownika. Moretto dostrzegł nad sobą mężczyznę w długiej brązowej szacie i czerwonym szalem przewiązanym na pasie, z wystawioną do przodu ręką obleczoną szarym pancerzem i włączonym mieczem świetlnym o turkusowej klindze w drugiej. Moretto nie miał wątpliwości kto to jest. Słyszał liczne legendy o czynach jakich dokonał w trakcie trwania wojny mandaloriańskiej. To on gdziekolwiek się pojawił, przechylał szalę zwycięstwa na stronę Republiki. Mężczyzna zaciskając pięść, jakby siłą woli wyrwał ramiona stalowej bestii po czym cisnął ją do tyłu prostując palce. Potęga Mocy jakiej właśnie był świadkiem pułkownik, była potwierdzeniem jego myśli. Znał tylko jedną osobą zdolną pokonać Bazyliszka w pojedynkę. Był to właśnie on. Rycerz Jedi, imieniem Revan.

 

 

 

 

 

2. Rewanżyści.

 

Pilot Bazyliszka zdawał się nie przejmować uszkodzeniami. Natychmiast poderwał maszynę z ziemi, a pojazd zaryczał jak żywy drapieżnik. Moretto wiele razy zastanawiał się czy to rodzaj emitera dźwięku czy może zawodzenie silnika. W każdym razie spełniało to swój cel, bowiem mroziło krew w żyłach każdego żołnierza. Revan przybrał pozycję do ataku podnosząc miecz na wysokość głowy z klingą skierowaną w kierunku bazyliszka. Zza jego pleców po chwili wyszli kolejni Jedi. Każdy z nich nosił brązową, wytartą szatę, charakterystyczną dla zakonu. W większości nadal posiadali upleciony z włosów długi i cienki warkocz symbolizujący ucznia. Najbardziej w oczy rzucali się wysoki Alek Squinquargesimus oraz drobna Alora Kaal. Oboje uważani byli za zastępców Revana.

 

Rewanżyści, pomyślał Moretto. Jedi którzy dołączyli do sił Republiki w trakcie wojny wbrew nakazom Rady. Wraz z rykiem bazyliszka pojawiło się jeszcze sześć podobnych maszyn oraz całe zastępy Mandalorian. Na ich nieszczęście Revan działał jak magnez na żołnierzy Republiki. Sama jego obecność sprawiała, że ludzie pragnęli walczyć u jego boku przepełnieni odwagą. Moretto widząc Revana zrywającego się do biegu sam poderwał się na nogi, chcąc pomóc swojemu idolowi.

 

Siły Republiki i Mandalorian zderzyły się w morderczym uścisku. Wielu żołnierzy poległo od zbłąkanych wiązek laserowych nim jeszcze dobiegli do przeciwnika, choć Jedi na przedzie starali się odbijać mieczami świetlnymi tak wiele strzałów, jak to było możliwe. Mandalorianie szybko dobyli swoich wibromieczy i wibrosztyletów. Weterani tysięcy bitew, przeciwko mistrzom posługiwania się mocą.

Wielu Jedi nie sprostało wyzwaniu jakie im rzucono. Mandalorianie znając groźbę użytkowników mocy rzucali się na nich nawet przewagą dziesięciu do jednego często ignorując zwykłych żołnierzy. Jedną z niewielu Jedi odpierających nawet tak skoncentrowane ataki była Alora Kaal.

Średniego wzrostu szczupła dziewczyna o wąskich ustach i wystających kościach policzkowych z ciemno niebieskimi włosami związanymi w kitkę. Choć tunikę miała identyczną do pozostałych Jedi – z wyjątkiem Revana – to wśród tłumu wyróżniały ją dwa miecze świetlne o fioletowej klindze, będących rzadkością w zakonie. Władała nimi z taką prędkością, że trudno było dostrzec, gdzie zaczyna się cięcie pierwszym mieczem a gdzie drugim. Z każdą chwilą coraz więcej mandaloriańskich ciał leżało pod jej skórzanymi butami.

 

 

Drugim nieustępującym jej umiejętnościami był Jedi Alek Squinquargesimus, przyjaciel Revana, który jako pierwszy dołączył do swojego towarzysza. Był on bardzo wysokim mężczyzną z ogoloną głową i dwoma szarymi tatuażami od łuku brwiowego do potylicy o których krążyły plotki w całej armii. Władał on pojedynczym mieczem podobnie jak Revan, jednak przedstawiali oni dwa różne style walki. Revan walczył finezyjnie, ograniczając się do najbardziej wymaganych zamachów.. Styl Alek’a opierał się na wykorzystaniu zamaszystych cięć z góry i wokół całego ciała. Nierzadko wykonując cięcie z przodu zranił także kogoś za sobą, kto okazywał się żołnierzem Republiki. Z tego też powodu Alek nie cieszył się zbytnim szacunkiem wśród kompanów, a już na pewno nie takim jak Alora czy Revan.

 

Potyczka w jednej części placówki przerodziła się w centrum starcia. Wszelkie siły, także ciężkie czołgi i ścigacze włączyły się do walki. Nikt już nie panował nad polem bitwy, a już na pewno nie Republika. Choć mieli po swojej stronie Jedi, to jednak Mandalorianie dopiero w trakcie takich starć odkrywali szczyt swoich umiejętności czując, że odnaleźli „tę najważniejszą bitwę” jak często określano podobne starcia. Kanonadzie wystrzałów ciężkich dział nie było końca. Wielu Jedi poległo próbując zmienić trajektorię lotu pocisków. Mandaloriańscy wojownicy bezlitośnie wykorzystywali każdy moment rozproszenia strzelając im w plecy lub zwyczajnie dźgając sztyletami.

Ryk silników ścigaczy przecinających niebo w powietrznym starciu był jedynym dźwiękiem przerywającym kanonadę. Wielu trafionych Mandalorian kierowało swoje płonące już jednostki prosto w pole bitwy. W niektórych przypadkach żołnierzom dopisywało szczęście i ścigacz eksplodował jeszcze przed zetknięciem z ziemią.

Bazyliszek pozbawiony rąk zaszarżował prosto na swojego poprzedniego przeciwnika, Revana. Młody Jedi był tak pochłonięty starciem, że ledwo zdążył wykonać odskok. Nie poprawiło to jednak jego sytuacji. Pilot wykonał szybki zwrot by zahaczyć o swój cel. Revan w ostatniej chwili skierował swój miecz świetlny w kierunku stalowej bestii i choć rozciął ją niemal na pół, impet uderzenia porwał go ze sobą szurając nim po ziemi przez kilka następnych metrów. Z płonącego wraku zeskoczył wysoki mandalorianin w zgniło zielonym pancerzu trzymając w ręku podwójny wibromiecz.

Revan był zdumiony samym faktem, że pilot przeżył kraksę, nie wspominając już o podjęciu walki. Wojownik zaczął biec naprzód a Jedi podjął rzucone mu wyzwanie.

Obaj krążyli wokół siebie wykonując liczne przewroty i uniki raz za razem zderzając klingi z głośnym trzaskiem. Zdawali się tańczyć wokół siebie w tym śmiertelnym wirze. Przywódca Rewanżystów był pod wrażeniem szybkości z jaką poruszał się jego przeciwnik, pomimo ciężkiej zbroi na sobie. Z pewnością bez niej byłby jeszcze szybszy, pomyślał. Wykonywali cięcia w czasie krótszym niż zaczerpnięcie oddechu. W pewnym momencie dostrzegł ich pułkownik Moretto podziwiając szermierzy. Na sama myśl, że mandalorianin stawia tak zażarty opór ich przywódcy a wręcz może go pokonać napawała go lękiem. Nie wyobrażał sobie podjęcia starcia z tak silnym przeciwnikiem.

 

Nagle pilot bazyliszka zaatakował pięścią na odlew powalając Revana na ziemię. Jedi zdjął kaptur i splunął krwią, jednocześnie gładząc się po policzku. Wojownika zaskoczyła twarz nieprzyjaciela. Spodziewał się sędziwego mistrza w podeszłym wieku, tymczasem jego oczom ukazał się młody mężczyzna mający może dwadzieścia pięć standardowych lat. Krótko obcięte, brązowe włosy przywodziły na myśl padawana a nie przywódcę floty słynącego z geniuszu taktycznego. Mandalorianin zaniósłby się śmiechem gdyby nie oczy Revana przepełnione gniewem i nienawiścią. Jedi natychmiast poderwał się na nogi atakując niemal dwukrotnie szybciej niż dotychczas. Wojownik rozpaczliwie starał się parować każde cięcie, lecz w końcu musiał ulec znacznej przewadze przeciwnika. Revan jednym piruetem odciął mu obie ręce na wysokości łokci. Nim mandalorianin zdążył krzyknąć, jego płuca zostały ugodzone błękitną łuną miecza świetlnego. Stojący teraz tyłem do przeciwnika zastygł przez chwilę w bezruchu.

– Ostatnie Słowo?

– …ku chwale Mandalora… – wycharczał krztusząc się krwią. Revan kolejnym piruetem wyciągnął miecz z ciała pokonanego, jednocześnie ścinając mu głowę.

– Nic panu nie jest? – Moretto natychmiast podbiegł do Jedi gdy zorientował się, że pojedynek dobiegł końca.

– Tak… myślę, że tak. – odparł wycierając krew z twarzy, która coraz bardziej puchła i siniała.

– Może zawołać służby ratunkowe?

– I pozwolić tym bydlakom wybić nas co do jednego? Nie przejmuj się mną, żołnierzu tylko walcz dalej. Naprzód! Za Republikę! – Nim do pułkownika dotarły słowa Revana, ten już rzucił się w wir kolejnego starcia. Moretto westchnął ciężko. Niezwykły człowiek, pomyślał. Po chwili sam przeładował swój pistolet oficerski i ruszył na kolejnych wrogów. Słońce chyliło się już ku zachodowi jakby było zmęczone ciągłą strzelaniną i próbowało schować się przed wojną tuż za horyzontem. To będzie długa noc, pomyślał wtedy pułkownik Moretto. Nie wiedział, że „Obrona B-14” została później uznana za jedno z najzacieklejszych starć całej kampanii na Althir.

 

 

 

 

3. Mistrz Rann Chalco.

 

– Powiedziano mi, że spotkam go właśnie tutaj. – Twilekianin o purpurowym kolorze skóry siedział na niewielkim krzesełku ze skrzyżowanymi rękoma na piersi. Miał na sobie charakterystyczną dla zakonu brązową szatę a na pasie przypięty podwójny miecz świetlny.

- Z tego co mi wiadomo wyruszył w kierunku posterunku B-14, gdy tylko nadano sygnał o ataku on i inni Jedi…

– inni Jedi… to bardzo dobre określenie generale. W tym właśnie celu tutaj jestem. Właśnie z powodu tych innych Jedi. Ci tak zwani rewanżyści…

– Bardzo przyczynili się do sukcesów jakie ostatnio odnieśliśmy – przerwał twilekowi widząc w jakim kierunku zmierza rozmowa.

– Nie będę z panem dyskutował na tematy rady Jedi, generale.

– Oczywiście, mistrzu Chalco. Na czas twojego pobytu w bazie Althir 0 ten namiot będzie twoją kwaterą. Czuj się tu swobodnie.

– Taki mam zamiar, generale Dodona.

Dowódca bazy wyszedł z namiotu zaciskając zęby ze wściekłości. Zdjął czapkę oficerską i jedwabną chustką przetarł spocone czoło, idąc już w kierunku budynku łączności starając się wyciszyć.

Wszystkie budynki militarne na Althir były zbudowane w ten sam sposób. Większość stanowiły namioty białego koloru przeznaczone na kwatery oficerskie i pokoje dla gości politycznych. Koszary żołnierzy także były zbudowane na tej samej zasadzie. Były znacznie większą wersją indywidualnych namiotów gościnnych. Pomimo swojego delikatnego wyglądu, były bardzo wytrzymałe zarówno na warunki atmosferyczne jak i ostrzał laserowy, dzięki tkaninie z włókna poprzetykanego plastalą. Szpital wyglądał identycznie do każdego namiotu barakowego, ten sam model. Mimo to łatwo można było go odróżnić. Odór medykamentów, stymulantów jak i samej krwi pomimo wszelkich prób można było wyczuć prawie dwadzieścia metrów od niego.

Generał w końcu dotarł do budynki łączności. Był to jedyny budynek wykonany z grubego muru obitego stalowymi płytami. Zgodnie z zasadami taktycznymi był to najważniejszy budynek w bazie. Aby prowadzić skuteczną wojnę podstawą była nieprzerwana komunikacja między planetarna.

 

 

Szklane drzwi rozsunęły się przed nim, a każdy w środku wstał i zasalutował na powitanie. Ten w odpowiedzi machnął ręką by wrócili do swoich obowiązków.

– Są jakieś wieści? – spytał siadając w fotelu przy ścianie przeznaczonym tylko na jego użytek.

– Mamy bardzo ograniczony zasięg skanu. Gdybyśmy nie stracili placówki na zachodzie, nadal moglibyśmy mieć całą półkulę na radarze… – żalił się operator komputera nawigacyjnego.

– Nie można mieć wszystkiego, mój chłopcze. Cieszmy się z tego co mamy. Co z rewanżystami?

– Jeszcze nie otrzymaliśmy żadnego sygnału ale… – nagle komputery zaczęły głośno piszczeć pokazując na głównym monitorze jednostkę lecącą w kierunku bazy. – Konstelacja 3! To prom ewakuacyjny Konstelacja 3! To statek Revana! Generale! – operator nie mógł usiedzieć na miejscu z podekscytowania. Dodona także był zadowolony ale wolał tego nie okazywać. Oficjalnie Jedi nie posiadali żadnych stopni wojskowych, jednak Revan cieszył się większym zaufaniem i poparciem niż admirał gwiezdnej floty.

– Przyjąłem. – odrzekł na tyle oschle na ile był w stanie

– Ale generale, Revan…

– Słyszałem poruczniku. Postarajmy się, żeby tym razem lądowanie naszego bohatera obyło się bez… zbędnej wrzawy.

– Czy coś się stało generale? – spytał zaniepokojony operator. Każdy w pokoju patrzył teraz na swojego dowódcę.

– Nie. Jeszcze nie.

Pomimo prób Dodony, gdy tylko żołnierze usłyszeli prom natychmiast z krzykiem pobiegli na lądowisko. Wszyscy chcieli zobaczyć Revana i jego rewanżystów. Zbawców galaktyki i bohaterów tej wojny. Nim prom zaczął obniżać pułap, na lądowisku czekał już kilku tysięczny tłum.

W końcu Konstelacja 3 wylądowała, a w otwartym włazie stanął Jedi w brązowej szacie z czerwonym szalem na pasie. Na twarzy miał gruby opatrunek oraz unieruchomioną rękę prowizorycznym temblakiem.

– Wygrana czy remis? – krzyczał jeden z żołnierzy na przedzie tłumu.

– Wróciłem więc czy to nie oczywiste? – uśmiechnął się Jedi na co żołnierze zareagowali okrzykiem radości. Revan kulejąc powoli zszedł z podestu. Za nim ruszyli pozostali, którzy przetrwali walkę na posterunku B-14. Była ich może setka z czego prawie połowę stanowili rewanżyści. Wszyscy byli zmęczeni i posiniaczeni. Wielu wspierało się na przyjaciołach, nie mogąc iść samodzielnie. Żołnierze w osmolonych mundurach z opatrunkami na ciele, nieśli na noszach, tych w najcięższym stanie. Wszyscy jednak byli witani jak bohaterowie, bo wrócili z Revanem z kolejnej zwycięskiej bitwy.

Dalej zeszli Alora Kaal i Alek, również posiniaczeni, choć bez opatrunków. Alora szybko przepchnęła się w kierunku swojego kompana.

– Zabierz ich stąd – szeptał Revan. – nie mam ochoty użerać się z nimi.

– czyżby te potyczki kosztowały cię aż tyle energii, mistrzu? Myślałam, że jesteś silniejszy – odpowiedziała z przekąsem. Bohater wojenny tylko zacisnął zęby.

– Wyzwij mnie na pojedynek a pokażę ci co znaczy prawdziwa potęga. A teraz przydaj się na coś i zmniejsz ten tłum. Złe przeczucia mnie nie opuszczają a chcę odpocząć w namiocie.

– Hej panowie! Który ze śmiałków postawi obiad pięknej bohaterce? – krzyczała z rękoma w górze. Revan uśmiechnął się delikatnie widząc jej zmianę, a żołnierze natychmiast porwali ją ze sobą do kantyny. Też lubisz być w centrum uwagi Darth Lysyrie, pomyślał. Zastanawiał się jednak jak szybko postanowi go zdradzić uznając że jest gotowa rzucić mu wyzwanie.

Powoli żołnierze powrócili do swoich baraków i na stanowiska patrolowe, ranni z kolei zostali zaniesieni lub zaprowadzeni do lazaretu. Życie w bazie zaczęło płynąć swoim normalnym torem. Revan zrezygnował tymczasowo z wizyty u medyka. Opatrunek na policzku trzymał się jak na leży a środki przeciwbólowe jeszcze działały. Ależ ten mandalorianin miał cios, pomyślał gładząc się delikatnie po spuchniętej twarzy. Gdy wreszcie powłócząc nogami, dotarł do swojego namiotu niczym nie wyróżniającym się od pozostałych, zobaczył wysokiego twileka o purpurowym kolorze skóry. Miał na sobie brązową szatę, a głowonogi ozdobione były licznymi srebrnymi pierścieniami. Revan nie musiał widzieć jego miecza świetlnego, by zorientować się, że niespodziewany gość jest silny mocą.

– Ty jesteś Revan prawda? Przywódca tak zwanych rewanżystów? – spytał oficjalnym tonem.

– Tak to ja, a ty jesteś?

– Mistrz Rann Chalco, młody padawanie. Czy możemy wejść do twojego namiotu? Obawiam się, że jest bardzo wiele ważnych kwestii, które chciałbym z tobą omówić.

– Nie wątpię mistrzu – odparł Revan przymykając oczy – czy nie może to jednak zaczekać? Jak zapewne mistrz zauważył jestem bardzo zmęczony. Właśnie wróciłem z linii frontu.

– Nie mam ci dużo do przekazania, padawanie. Zabieram was wszystkich powrotem do enklawy Jedi na Dantoine – skwitował krzyżując ręce na piersi. Nie omieszkał także złowieszczo się uśmiechnąć. Revan zadrżał. Myśli przelatywały mu przez głowę z kosmiczną prędkością. Jeszcze nie teraz, pomyślał, jeszcze za wcześnie.

– Chyba rzeczywiście to dobry czas na taką rozmowę – odpowiedział, jednocześnie odsłaniając wejście do namiotu i gestem ręki zapraszając do środka. Mistrz Chalco nic nie mówiąc skorzystał z zaproszenia.

 

4. Tydzień.

Wnętrze namiotu było wyłożone prowizoryczną podłogą ze styroduru. Pomimo niewielkich gabarytów, mieściło się w nim łóżko, dwa krzesła oraz stolik a na nim sterta przesączonych krwią bandaży w stalowej misce. Revan zaczął się rozbierać ignorując gościa.

– A więc – zaczął zdejmując porwany i wytarty płaszcz – Zamierza mistrz zabrać nas wszystkich z powrotem na Dantoine, tak?

– Rada zdecydowała, że należy was stąd zabrać padawanie. Ta wojna staje się coraz bardziej zażarta a wasze szkolenie jeszcze nie dobiegło końca.

– Wielu mistrzów podobnych tobie także dołączyło do nas. Uznaliśmy, że należy coś zrobić. Nie mogliśmy siedzieć bezczynnie przyglądając się jak galaktyka płonie.

– Nie ma emocji… – zacytował kodeks, na co Revan wzdrygnął się. Przez zmęczenie nie był tak skupiony jak powinien i dał się ponieść.

– Jest spokój, mistrzu.

– Zapominacie o zasadach których uczyliście się przez całe życie. Jesteście orędownikami pokoju a nie wojownikami. Powinniście dążyć do dyplomacji i zrozumienia, a nie jedynie używać miecza świetlnego.

– Staramy się proponować rozejm tak często jak to tylko możliwe.

– I domyślam się, że zawsze przynoszą podobne efekty? - Chalco wskazał palcem obandażowany tors Revana gdy ten zdjął wierzchnią szatę. Zaczerwienione bandaże pokrywały całą klatkę piersiową i prawe ramie przywódcy rewanżystów. Pozostała część odsłoniętego, nagiego ciała naznaczona była licznymi bliznami i poparzeniami. – Czy tak powinien wyglądać orędownik pokoju? Chyba raczej morderca i najemnik.

– Te blizny są dowodem obrony słabszych i potrzebujących. Walczę tylko kiedy muszę.

– Mój drogi, pytałem już żołnierzy co sądzą na temat Rewanżystów. – Chalco rozsiadł się wygodnie prostując nogi – wszędzie was pełno, a zwłaszcza ciebie. Ponoć uczestniczysz w każdym starciu na tej planecie. Słyniesz jako zabójca bazyliszków. Wyszukujesz ich w trakcie bitew i zabijasz ich pilotów jako pierwszych.

– Są największym zagrożeniem w trakcie walk, a niewielu sobie z nimi radzi – sprzeciwił się.

– A może uznajesz ich za wyzwanie? Nie cieszysz się, z każdego pokonanego? Jedi się broni, a nie atakuje. Zapominasz o wszystkim czego zostałeś nauczony. Ty i wszyscy pozostali Jedi, biorący udział w tej wojnie.

– Gdyby rewanżyści zostali utworzeni wcześniej, uniknęlibyśmy tak wielu ofiar w czasie tej wojny! Wiele planet zostało wypalonych do gołej ziemi! Lud Katharian został prawie doszczętnie wybity. Miliardy zabitych! Mandalorianie nie biorą jeńców! Poddanie się nigdy nie wchodziło w grę! Są bezwzględni i bezlitośni! – Revan poczuł jak puszczają mu nerwy, a rana na policzku zaczyna piec.

– A ty taki się nie zrobiłeś Revanie? Słyszałem o wielotygodniowych bombardowaniach planet. O brutalnych i krwawych atakach. O polowaniu na wroga jak na zwierzynę.

– Wróg stosował bezwzględną taktykę. Niszczyli tereny cywilne bez żadnego powodu. Nie mogliśmy pozostać im dłużni.

– Zemsta prowadzi do gniewu, młody padawanie.

– Nie mszczę się mistrzu. – odparł zaciskając zęby, żeby znów nie wybuchnąć.

– Czyżby? Gniew w prostej linii prowadzi do ciemnej strony mocy. – Revan zadrżał. Miał nadzieję, że mistrz tego nie zauważył, ale było na to za późno. – w tobie zaś widzę mnóstwo gniewu i nienawiści. Jesteś przesączony tą wojną, tak jak pozostali rewanżyści. Zapomnieliście o naukach zakonu i odsunęliście się od jasnej strony mocy. Właśnie dlatego byliśmy przeciwni włączaniu się Jedi do tej wojny. – Revan, choć bardzo chciał się teraz kłócić, wiedział, że każde następne słowo zaszkodzi jego sytuacji. Zastanawiał się jedynie ile czasu pozostało mu na realizację swojego planu.

– Rada wydała rozkaz powrotu wszystkich Rewanżystów. W przeciwnym wypadku zostaniecie wydaleni z zakonu Jedi. – odpowiedział, wydając wyrok – jeżeli zdecydujecie się na banicje, zostaniecie przetransportowani na Dantoine siłą. – dodał szybko.

– Żołnierzom republiki się to nie spodoba. – burknął pod nosem. Przestał wyglądać jak charyzmatyczny przywódca. Znów kojarzył się z młodym i nieposłusznym padawanem. Właśnie dlatego opuszczam ten przeklęty zakon, pomyślał. Nie będę pionkiem w grze zakonu Jedi. Sam zamierzam je rozstawiać.

– Ich dowódcy zostali już poinformowani o zaleceniach Rady Jedi. Rozkazy są właśnie przekazywane przez holo-projektory. W przeciągu tygodnia wszyscy zebrani w tej bazie odlecimy na Dantoine. Czy wszystko jest dla ciebie zrozumiałe, młody padawanie?

– Tak mistrzu Chalco. Wszystko zrozumiałem – na te słowa wyszedł z namiotu mając na sobie jedynie spodnie od tuniki i czerwony szal na pasie oraz na wpół rozwiązane bandaże. Szybkim krokiem zawędrował do jednej z kantyn. Były ich dziesiątki, ale dzięki mocy, doskonale wiedział gdzie ma iść, wyczuwając swoją uczennicę. W środku przy jednym z okrągłych, białych stołów siedziała Alora otoczona przez prawie trzydziestu żołnierzy, śmiała się i popijała alkohol w najlepsze. Gdy ujrzała Revana natychmiast spoważniała, odstawiając szklankę świecący na niebiesko napojem.

– Czy bohater przyłączy się do nas na kieliszek? – zakrzyknęli radośnie gdy tylko go ujrzeli.

– Szykuj statek. Odlatujemy. – rzucił ignorując żołnierzy. Alora natychmiast poderwała się na nogi i lekko kiwając kolegom od kieliszka pobiegła za swoim mistrzem, który już wychodził z kantyny.

– Gdzie lecimy? Co się stało?

– Idź po Malaka, a następnie do hangaru. Dołączę do ciebie za chwilę.

– Mistrzu? – spytała niepewnie, gdy usłyszała nowo nadane Alekowi imię.

– Wszystko wyjaśnię wam obu, gdy będziemy już na statku. Teraz nie mam na to ani czasu ani chęci.

– A powiesz mi chociaż dokąd lecimy?

– Wracamy na Lewiatana.

 

5. Lewiatan.

Revan krążył po sali konferencyjnej lewiatana. Została przydzielona mu jako pokój gościnny na jego własne życzenie. Mógłby zażądać kajuty kapitana okrętu i także byłaby mu przydzielona. Saul Karath był jednym z najbardziej oddanych Revanowi dowódców. Gdyby zażądał ostrzału bazy na Althir, w tym momencie ładowane by były działa jonowe na sterburcie. Wiedział jednak, że to nie czas na takie akcje. Jeszcze nie, jednak z pewnością taka lojalność jest zawsze mile widziana. Tymczasem krążył wściekle po sali w towarzystwie Alory i Alek’a. ci jednak stali jakby bojąc się w ogóle odezwać do mistrza.

– Za szybko! To wszystko dzieje się za szybko! – krzyczał chodząc w kółko. Nie bez powodu wybrał ten pokój. Ściany były dźwiękoszczelne a pokój pozbawiony kamer. Tutaj nie musiał ukrywać swojej natury.

– Spokojnie, przecież… – Alek nie zdążył dokończyć, gdyż jego krtań była ściśnięta mocą.

– Nie waż się mnie uspokajać! – krzyczał Revan unosząc towarzysza w powietrze. Gdy ten zaczął mdleć, puścił go z powrotem na ziemie. Mężczyzna krztusił się łapiąc za gardło.

– Zarozumiały głupiec. – wycharczał będąc jeszcze na kolanach. Revan natychmiast dobył miecza. Zatrzymał się jednak przed twarzą przyjaciela. Ani Alora ani tym bardziej Alek nie zauważyli momentu w którym zaatakował. Ciężko dysząc wyłączył miecz i przypiął go powrotem na pasie.

Stał jeszcze kilka minut z opuszczoną głową, głęboko oddychając. Praktyki medytacyjne z wczesnego szkolenia czasami się przydają, pomyślał. Zwykle to jednak strata czasu. Musiał zachować trzeźwy umysł, zwłaszcza teraz. Spokojnie, wszystko da się jeszcze rozwiązać.

– Darth Lysyrie – zaczął patrząc na Alorę – polecisz na Malacor V. Skontaktuj się z Bao-durem. Ma się pośpieszyć, a ty tego dopilnujesz. Wszystko musi być gotowe w przeciągu tygodnia, choćby inne prace miały na tym ucierpieć. Sprawność ma się stać jego priorytetem.

– Jak sobie życzysz mój mistrzu – odpowiedziała bez chwili zawahania.

– Z kolei ty, Malaku udasz się z powrotem na Althir. Muszę mieć na oku tego mistrza Jedi. Będziesz go obserwował i zdawał mi relacje z jego działań, choć mam szczerą nadzieję, że nic więcej z jego strony na razie się nie wydarzy.

– Oczywiście. – wychrypiał patrząc w podłogę.

– A ty co zamierzasz, mistrzu? – spytała Lysyrie, gdy Revan już odwrócił się do nich plecami, sugerując w ten sposób, że mają wyjść.

– Lewiatan pozwolił mi kupić nieco czasu i swobody. Na Althir, mistrz Chalco patrzyłby na każdy mój ruch. Będę koordynował wszystko stąd. Muszę uzgodnić niektóre posunięcia taktyczne z Admirałem. – rzucił chłodno. Po chwili jego uczniowie bez słowa opuścili salę udając się do hangaru.

Wiedział, że oboje dybią nie tylko na jego tytuł ale także i życie. Malak choć o wiele silniejszy od Lysyrie, był bardziej porywczy, przez co łatwiej można było wyczuć jego prawdziwe intencje. Trudno było się po nim spodziewać przebiegłych knowań. Z kolei Lysyrie cenił za te cechy, których próżno było szukać u Malaka. Jej finezja i spryt były godne podziwu, a jej kreatywność nieraz stawała się narzędziem w jego rękach. Dlatego wolał wysłać na Malacor V ją zamiast Malaka, którego o wiele łatwiej można kontrolować, a tak daleko nie mogła zaszkodzić jego planom. Przez moment zastanawiał się, czy nie kładzie jej szansy do zdrady na srebrnej tacy. W końcu cały jego plan opierał się właśnie na planecie Malacor V. Szybko jednak zdał sobie sprawę, że jest to czynnik dzięki czemu Lysyrie go nie zdradzi, przynajmniej na tym etapie. Malacor V był tak ważnym punktem, że bez niego plan po prostu nie istniał. Lysyrie nie zaszkodzi mu na tej płaszczyźnie, gdyż musiałaby zaszkodzić samej sobie. Po kolejnych kilku minutach wewnętrznej kłótni postanowił się trochę zdrzemnąć. Jeszcze rano walczył z pilotem bazyliszka. Nim dzień się skończył, rewanżyści zostali rozwiązani. Miał nadzieję, że to koniec niespodzianek na dziś. Nie mniej jednak złe przeczucia go nie opuszczały.

 

 

 

 

 

 

6. Wróg wewnętrzny.

 

Rann Chalco przechadzał się właśnie po bazie rozmyślając o wczorajszej rozmowie z Revanem i o zamieszaniu jakie wyniknęło z jego powodu. Doprawdy, stałeś się dla nich bohaterem, młody padawanie, pomyślał. Podczas odlotu Revana i jego świty w postaci Alory Kaal i Alek’ a Squinquargesimus’a w bazie wybuchło wielkie zamieszanie. Wielu oficerów reagowało by uspokajać żołnierzy. Co więcej, gdy Rewanżyści dowiedzieli się o związku mistrza Chalco z całą sprawą, mało nie brakowało, a także miecze świetlne poszłyby w ruch, gdyby nie bezpośrednia interwencja generała Dodony. Nawet takie działanie nie zmieniło faktu, że każdy żołnierz mijając teraz mistrza Jedi patrzył na niego spode łba mrucząc wyzwiska pod nosem. Co prawda Rewanżyści nie ośmieliliby się obrażać mistrza Jedi, ale ich złą wolę można było wyczuć bez problemu. Twilekianin był bardzo zmartwiony tą sytuacją. Jedi winien był ukrywać emocje wszelkie, by do negatywnych uczuć nie dopuścić, zacytował w myślach swojego własnego mistrza. Tymczasem obóz ten był prawdziwą wylęgarnią gniewu i nienawiści, co było widoczne zwłaszcza wśród Jedi. Właśnie dlatego Rada nie wyrażała zgody na ich dołączenie do konfliktu. Wojna i wszystko co jej towarzyszy potrafi wypaczyć każdego, a szczególne szkody wyrządza tym wrażliwym na moc.

Nagle spostrzegł przed lazaretem żołnierza siedzącego na pustej skrzyni z medykamentami. Miał na sobie ciemno niebieski uniform będący odzieżą ochronną jaką żołnierze republiki zakładali pod pancerz. Była to warstwa termo izolacyjna zabezpieczająca przed nadmiernym poceniem się i odwodnieniem. Miał krótko przystrzyżone, brązowe włosy i krótko przyciętą bródkę. Czarne oczy były osadzone głęboko w czaszce. Wysokie czoło znaczyły głębokie zmarszczki a prawa część jego twarzy, była naznaczona drobnymi bliznami, szczególnie widocznymi na policzku. Wyglądał na osobę, która niejedno widziała w trakcie całego tego konfliktu.

– Można się przysiąść? – spytał mistrz wyrywając żołnierza z zamyślenia. Ten szybko podniósł głowę patrząc na Twileka.

– Oczywiście. – odparł przesuwając się na skrzyni po lekach. Chalco odgarnął szatę i usiadł obok żołnierza, starając się jednocześnie nie zabrać zbyt wiele miejsca na tym prowizorycznym krześle.

– Rann Chalco– przywitał się wystawiając dłoń.

– Seran Moretto. – z uśmiechem odwzajemnił uścisk.

– Czekasz na kogoś? – Zaczął patrząc w mokry piasek. Miał szczerą, acz złudną nadzieję, że błoto utworzyło się z nadmiaru wody a nie krwi.

– Doglądam swoich towarzyszy. – westchnął rzucając okiem na lazaret.

jednego oddziału?

– Dowodziłem nimi na posterunku B-14.

– Brałeś udział w ostatniej bitwie? – Twilekianin znacznie się ożywił.

– Tak. Zaskoczyli nas nagłym atakiem ze wszystkich stron. Zdobywali barykadę za barykadą. Nie mogliśmy ich powstrzymać. Pewnie zginąłbym, gdyby nie rewanżyści.

– Revan? – spytał zainteresowany.

– Tak. Wiem, że nie jesteś rewanżystą, mistrzu Jedi.

– Skąd ta pewność? Różnię się czymś od pozostałych?

– Wieści szybko się rozchodzą w obozie. O purpurowym twileku mówią już wszyscy. Ale jest także coś dziwnego co cię odróżnia od pozostałych rewanżystów. – Chalco patrzył z szeroko otwartymi oczami na żołnierza, obawiając się odpowiedzi.

– Wydajesz się od nich dużo spokojniejszy, jakby ospały. Wybacz, trudno mi to nazwać słowami. Oni mają taki jakby ogień w oczach. Są jak my, zwykli żołnierze, ale władają mocą. – mistrz Jedi obawiał się takiej odpowiedzi. Czyżby było już za późno, pomyślał.

– Skąd nazwa rewanżyści? – kontynuował.

– Zadajesz to pytanie niewłaściwej osobie. Nie wiem czemu się tak nazywają – westchnął Moretto depcząc skórzanym butem w błocie. – wydaje mi się, że chodzi o rewanż za Republikę. Zemsta za stracone i zniszczone systemy. Mandalorianie zabili już wiele miliardów istnień. Nic dziwnego, że Jedi szukają sprawiedliwości.

– To nie jest sprawiedliwość, Seranie. To zemsta. Gniew i nienawiść za czyny których nawet nie widzieli.

– Uważasz, że to niewłaściwe? Mandalorianie zasługują na naszą zemstę. Popieram rewanżystów całym sercem. Właściwie to nie mogę pojąć dlaczego zakon Jedi nie chce pomóc Republice. Jesteście strażnikami pokoju, prawda? Mamy wojnę, wiec powinniście dążyć do jego przywrócenia.

– Oczywiście masz rację, jednak nie może być to metoda opierająca się jedynie na mieczu świetlnym. Naszym powołaniem nie jest walka, a dyplomacja.

– I co zrobiliście do tej pory, żeby zakończyć tą wojnę? Podjęliście jakieś działanie? Zrobiliście cokolwiek? – Chalco poczuł jak w Moretto wzbiera gniew.

– Zakon obawia się ciemnej strony mocy, której zasłona otacza cały ten konflikt. Na Republikę czyha niebezpieczeństwo znacznie groźniejsze niż Mandalorianie. Obawiamy się, że ma z tym wiele wspólnego właśnie Revan.

– Sugerujesz… że Revan przeszedł na ciemną stronę mocy? – Moretto zachwiał się. Myśl że jego idol i bohater mógł upaść i przejść na stronę mroku, nie mieściła mu się w głowie. – Przecież to niemożliwe. On ocalił nas już tak wiele razy. Dzięki niemu mamy szansę wygrać tą wojnę.

– Sam zauważyłeś, że rewanżyści są pełni gniewu i pałają chęcią zemsty. To jedynie potwierdza moją teorię.

Moretto znieruchomiał nie mogąc zaprzeczyć słowom mistrza Jedi.

– Nie wiem co mam ci odpowiedzieć. To co mówisz brzmi wiarygodnie a jednak ciężko mi w to uwierzyć. To nasi bohaterowie. Przecież on sam uratował mi życie w B-14.

– Mnie także ciężko jest o tym mówić. Revan będzie jeszcze gorszym zagrożeniem od Mandalorian, jeśli okaże się wrogiem wewnętrznym. Renegat Jedi mający po swojej stronie dziesiątki rycerzy Jedi i całe pułki żołnierzy nie mówiąc już o flocie gwiezdnej. – Moretto słuchał go w milczeniu nadal patrząc na krwawe błoto. – Jak obroni się Republika, jeśli jej obrońcy, staną się napastnikami? Sam zobacz, dlaczego Revan poleciał teraz na krążownik Lewiatan uznawany za jego własny?

– Kazałeś mu zebrać wszystkich rewanżystów. Musiał wydać odpowiednie rozporządzenia.

– Równie dobrze mógł wydać wszystkie rozkazy stąd. Ta placówka ma system komunikacji międzyplanetarnej. Ba, gdyby potrzebował mógłby się połączyć nawet z Radą Jedi na Coursant.

– Więc po co?

– Nie jestem pewien. Niepokoi mnie jednak dlaczego zabrał ze sobą swoją świtę, czyli Alorę Kaal oraz Alek’ a Squinquargesimus’a .

– Zawsze mu towarzyszą. To jego przyjaciele. – Zaprzeczył Moretto. – obawiam się, że możesz trochę przesadzać, mistrzu Jedi. Revan jeszcze nie zrobił nic czym zasłużyłby sobie na miano zdrajcy. Wręcz przeciwnie, jest największym bohaterem Republiki. Wybacz, ale to co mówisz coraz bardziej przypomina zwykłą teorię spiskową na którą nie masz żadnych dowodów. Rada także za jedyny argument uznaje „przeczucia” których nikt inny nie potrafi potwierdzić.

– Udowodnij mi, że się mylę, Seranie. Teraz, kiedy znasz moje obawy obserwuj swoich bohaterów. Może się mylę i są to tylko przypuszczenia, ale jeśli nie, wszyscy znajdziemy się w wielkim niebezpieczeństwie.

Rann Chalco zobaczył na niebie myśliwiec, zmierzający na lądowisko bazy na Althir. Bez problemów wyczuł, że pilotem był Alek, przyjaciel Revana. Dlaczego wrócił tak szybko? I dlaczego mistrz Jedi czuł tylko jedną osobę? Wiedział, że przekona się o tym szybciej niż by chciał.

– Miejmy nadzieję, że się mylę, przyjacielu. – Wstał zostawiając Moretto samego przed lazaretem. Kilka minut później do pułkownika wyszedł lekarz wręczając mu kilka holograficznych nieśmiertelników, składając kondolencje. Ściskając je w dłoni z całych sił, Moretto przysiągł obserwować Revana.

7. Generator Cienia.

 

 

Podróże gwiezdne w myśliwcach nie były niemożliwe. Były po prostu niewygodne, zwłaszcza na duże odległości. Biorąc pod uwagę to, że myśliwce miały bardzo słabe silniki, nawet mała odległość kosztowałaby by pilota strasznie dużo czasu. Darth Lysyrie siedziała w tej samej pozycji za sterami myśliwca już drugi standardowy dzień. Za szkłem kokpitu rozciągał się monotonny obraz czarnego kosmosu poprzetykany światłem gwiazd. Przy tej prędkości bardziej przypominały długie iskry niż pojedyncze punkty światła.

Długo starała się przekonać swojego mistrza, o konieczności zabrania jakiegokolwiek większego statku. Model myśliwca w lewiatanie miał bardzo zawodny system autopilota i choć koordynaty były wyliczone prawidłowo, w przypadku jakichkolwiek kolizji, pilot musiałby reagować samodzielnie, co w nadprzestrzeni było prawie nie możliwe. Co prawda nie każdy pilot był także Jedi.

Wreszcie jej lot dobiegał końca i z niekrytą ulgą przesunęła dźwignię hipernapędu na prędkość manewrową. Od razu zobaczyła Olbrzymią planetę, piątą w układzie Malacor. System ten znajdował się na granicy znanej części galaktyki. Nic więc dziwnego, że nie założono tutaj nawet kolonii.

Malacor V był planetą o fioletowym kolorze. Sprawiała wrażenie dzikiej, nie odwiedzanej przez nikogo. Alora skierowała statek w okolice równika, do jedynej budowli na planecie. Szybko posadziła myśliwiec na piaszczystym lądowisku wykarczowanym przez nią osobiście. To właśnie jej oraz setce ochotników Revan kazał odwiedzić tą planetę. Niestety podróż zakończyła się katastrofą, przynajmniej oficjalnie.

Robotnicy przygotowali teren pod budowę maszyny, której znaczenia nie pojmowali. Gdy ich zadanie dobiegło końca, Lysyrie, wybiła wszystkich co do nogi.

Na lądowisku przywitał ją męski przedstawiciel rasy Zabrak. Jego czaszkę ozdabiały krótkie rogi, łącznie dziesięć sztuk, formujących aureolę. Delikatne tatuaże na twarzy wskazywały jego przynależność do jakiegoś rodzaju kasty, w co uczennica Revana nigdy się nie zagłębiała. Miał na sobie szare spodnie i koszulę zielonego koloru oraz skórzany pas z przeróżnymi narzędziami na biodrach. Stał wyprostowany z wypiętą piersią do momentu aż Lysyrie wysiadła z myśliwca.

– Bao-Dur! – krzyknęła idąc w jego kierunku z podniesionymi rękoma.

– Witaj Alora! – przytulił ją, jak dawno niewidzianego członka rodziny.

– Czy wszystko już gotowe? – spytała nie tracąc czasu.

– Zawsze na oficjalnym torze, droga przyjaciółko. Widzę, że nic się nie zmieniło.

– Znasz mnie dobrze. Rozkazom nigdy nie ma końca. Ledwo wykonam jedną misję, a już czeka na mnie następna. – odpowiedziała radosnym tonem zaciskając jednocześnie pięści tak mocno, że paznokcie zaczęły wbijać się jej w dłonie. Najchętniej dowiedziałby się jak uruchomić generator i zabiła go na miejscu. W końcu i tak wiedział za dużo.

– Mam nadzieję, ze zostaniesz u mnie przynajmniej przez jakiś czas? Ciężko tu pracować samemu, a rozmowy z tymi tępawymi droidami potrafią doprowadzić do szaleństwa. – zaśmiał się głośno.

– Tak się składa że zabawię tutaj przynajmniej tydzień. – odparła zauważając uśmiech radości na twarzy Zabraka. – Revan kazał mi przekazać, że generator musi działać w przeciągu tygodnia.

Bao-Dur nagle spoważniał.

– Tydzień!? Już za tydzień!? To stanowczo za mało czasu! Jestem na etapie rozruchu. Potrzebuję czasu, żeby przygotować odpowiedni system chłodzenia, plan zasilania awaryjnego, przeprowadzić testy.

– Możesz zignorować zabezpieczenia. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem ta maszyna zostanie uruchomiona tylko jeden raz.

– A co jeśli wywoła jakieś niepożądane skutki uboczne? Generator Cienia to prototyp! Nigdzie w galaktyce nie ma podobnej technologii! Może stać się dosłownie wszystko!

– To dobrze – oznajmiła Lysyrie, głosem niepodobnym do swojego. Był pozbawiony emocji i tak zimny, że inżynier, ze strachu odsunął się na klika kroków. – Tak się składa, że wszystko jest tym czego pragnę.

Pokaż mi ten cały generator. – powiedziała już normalnym głosem uśmiechając się. Bao-Dur, choć zmieszany zaprowadził ją wydeptaną ścieżką w głąb lasu pełnego fioletowych drzew. Wprawdzie były nieduże, lecz ich liście miały imponujące rozmiary. Przypominały nieco palmy tropikalne. Po półgodzinnym spacerze, opuścili gęstwinę. Ich oczom ukazała się rozpadlina pozbawiona jakiejkolwiek roślinności. Na jej dnie znajdował się budynek przypominający kształtem położoną klepsydrę. Dwie płaskie piramidy były połączone ze sobą na czubkach. Wyładowania elektryczne o zielonym kolorze przywodziły na myśl przesypujący się piasek. Silny wiatr dmuchał ze wszystkich stron wzbijając tumany kurzu. Purpurowe konary wyginały się pod jego wpływem jakby były z gumy.

Lysyrie podziwiała budowlę, myśląc o własnym planie. Wszystko wydarzy się tutaj, w tym miejscu. Strąci swojego mistrza z piedestału i odbierze mu tytuł Mrocznego Lorda. Malak nie będzie dla niej wyzwaniem. Poradzi sobie z nim prędzej czy później. Zastanawiała się jednak, czy nie wybierze strony Revana, gdy ta rzuci mu wyzwanie. Sam Revan będzie nieocenionym wyzwaniem nie mówiąc już o dodatkowym oponencie. A gdyby tak przeciągnąć Malaka na swoją stronę, pomyślała. Razem mieli by o wiele większe szanse pokonać swojego mistrza. Ale czy drugi uczeń nie obróci się przeciwko niej w trakcie pojedynku niesiony ambicjami? W takiej sytuacji Malak zdawał się być przeszkodą jeszcze bardziej nieprzewidywalną niż sam Revan. Spokojne, pomyślała biorąc głęboki oddech. Nie mogę nic planować, skoro przyszłość jest tak niejasna.

– Choć Bao-Dur – powiedziała uśmiechnięta, zasłaniając twarz przed wiatrem. – Pokaż mi… wszystko – dodała wcześniejszym zimnym tonem.

 

8. Bohater czy Zdrajca.

 

 

Darth Malak, znany żołnierzom jako Alek wylądował w bazie na Althir przywitany okrzykami radości, które cichły w miarę jak coraz więcej osób widziało, że to on, a nie Revan wysiada z myśliwca. Jak udało ci się wzbudzić tak wielkie zaufanie tych ludzi? Na polu bitwy nie ustępuję ci kroku, ratowałem całe pułki tych nędznych istot, a mimo to skandują twoje imię przy każdej nadarzającej się okazji.

- Alek? Wróciłeś tak szybko? – spytał Moretto, który właśnie dotarł na lądowisko. – Revan także przybył?

– Nie, tylko ja – burknął wysoki Jedi starając się zignorować kolejny wyraz smutku gdy nie okazał się swoim mistrzem. – Nasz bohater został na Lewiatanie, nie wiem czemu.

– To niedobrze. Chciałem z nim porozmawiać.

– Możesz zabrać mój statek. Ja raczej szybko stąd nie odlecę, a poza tym myśliwców w Republice mamy pod dostatkiem. – dodał siląc się na uśmiech. Dopiero gdy pułkownik odleciał zdał sobie sprawę jak straszliwą głupotę popełnił. Nie wiedział w jakim celu ten żołnierz chciał się zobaczyć z jego mistrzem. Z powodu narastającego w nim gniewu mógł jednym głupim posunięciem zaprzepaścić szanse na realizacje ich planu. Zastanawiał się, czy wyruszenie od razu za żołnierzem nie byłoby dobrym posunięciem, jednak po głębszym zastanowieniu zaniechał tej myśli. Nie miał żadnego pretekstu by go zatrzymać, a poza tym sama świadomość, że chociaż trochę może to zaszkodzić Revanowi napełniała go niezrozumiałą satysfakcją.

 

Przez kilka godzin szukał mistrza Ranna Chalco po całym obozie. W końcu zastał go w namiocie Revana, który przejął jako swój własny. Siedział na podłodze medytując. Liczne metalowe części, kawałki papieru oraz przenośne holoprojektory lewitowały wokół niego.

– Wiem, że to namiot Revana, jednak jego teraz nie ma w obozie, a nie chcę fatygować dowódcy by rozkładano mi nowy, Alek’ u – powiedział bardzo spokojnym głosem, niemal szepcząc, przez cały czas mając zamknięte oczy. – Wróciłeś do bazy bez swojego towarzysza, jak i bez Alory Kaal. Mają ważniejsze rzeczy na głowie niż pełne zgrupowanie Rewanżystów, jak mniemam? – latające wokół niego przedmioty nawet na chwilę nie zadrżały. Malak przez dłuższy czas milczał.

– Nie wiesz co odpowiedzieć? Czyżby działania tych Jedi były tajemnicą?

– Revan koordynuje przemieszczanie się gwiezdnej floty. Cały czas jest na Lewiatanie. – wyburczał po chwili.

– A Alora Kaal?

– Alora? Też jest na Lewiatanie. – odpowiedział pośpiesznie. Wiedział, że nie brzmi to zbyt wiarygodnie ale była to pierwsza myśl jaka przyszła mu do głowy.

– Rozumiem. – wszystkie przedmioty leniwie poszybowały w kierunku biurka, gdzie na jednej gromadce zostały położone, niemal bezszelestnie. – A co ty robisz na Althirze w takim wypadku?

Malak zamarł. Nie miał, żadnego sensownego powodu, dla którego miałby się tu znajdywać. Nagle jednak zdał sobie sprawę, że jest to doskonała sytuacja by pokonać Revana jego własną bronią – polityką. Może wykorzystać mistrza Jedi przeciwko niemu. Uśmiechnął się i spojrzał na Ranna Chalco o wiele pewniej niż dotychczas.

– Mam pewne podejrzenia, dotyczące Revana, które chciałem z tobą skonsultować mistrzu. – odparł dobrotliwym tonem ucznia. Twilekianin powoli usiadł na pufie stojącym przy ścianie namiotu.

– A jakie są twoje podejrzenia?

– Zastanawiam się czy tak łatwo zrezygnuje z udziału w wojnie. Musisz wiedzieć, że z naszego punktu widzenia, to co robisz jest niewłaściwe. Revan jednak chyba zbyt mocno przyzwyczaił się do władzy jaką dali mu dowódcy.

– Władza deprawuje młody padawanie. Powinno to być dla ciebie dobrym przykładem. Ale powiedz mi czemu nie zareagowałeś wcześniej? W każdym momencie mogłeś połączyć się z akademią na Dantoine czy choćby bezpośrednio z Radą na Coursant.

– Do tej pory jego zachowanie nie wzbudzało takich podejrzeń jak dotychczas. Dopiero jego powrót na Lewiatana wydał mi się nietypowy.

Mistrz Jedi chwilę milczał ze spuszczoną głową, gdy nagle wstał i bez słowa wybiegł z namiotu. Malak natychmiast ruszył za nim.

– Dokąd idziesz, mistrzu?

– Do dowództwa naziemnego. Istnieje duże ryzyko, że Revan przygotowuje zamach stanu. Mając do dyspozycji gwiezdną flotę z łatwością może przejąć władze w Republice. Muszę poinformować o tym Admirała Karatha i Radę Jedi na Coursant. – Malak poczuł jak strach paraliżuje mu mięśnie. Nie takiego obrotu wydarzeń sobie życzył. Chciał jedynie, by Rann Chalco nabrał podejrzeń, albo w najlepszym wypadku, pomógł mu obalić Revana. Jeśli teraz go aresztują, cały plan legnie w gruzach.

– Czy to niezbyt pochopne mistrzu? Powinniśmy to przemyśleć.

– Nie ma na to czasu młody padawanie. Przyszłość Republiki, jaką znamy zależy od nas. – odparł przyśpieszając kroku, jeszcze bardziej. Malak czuł jak kończą mu się ostatnie sekundy. Za chwilę wejdą do sztabu generalnego. Wszyscy dowiedzą się o zdradzie, a w takim wypadku nawet najwięksi sprzymierzeńcy Revana obrócą się przeciwko niemu. Z pewnością Mroczny Lord nie omieszkałby wydać zarówno Malaka jak i Lysyrie w obliczu całkowitej porażki.

Uratowała go głośna syrena alarmowa, która rozległa się w całym obozie. Żołnierze zaczęli wybiegać z baraków, namiotów i stołówek. Nagle dało się słyszeć huk licznych eksplozji i charakterystyczny pisk strzałów z karabinów blasterowych. Chwilę później niebo zakryły sylwetki poduszkowców. Mandalorianie przypuścili szturm na główną bazę Althir 0. Zaatakowali jednocześnie w kosmosie jak i na ziemi. Gwiezdne krążowniki zasłaniały słońce pogrążając w półmroku całą okolicę. Niebo w szybkim tempie zostało zakryte przez dym i tumany kurzu.

– Atakują nas! – Krzyknął Twilekianin. Nie zdążył jednak nawet dobyć miecza świetlnego. Ostrze Malaka błyskawicznie wypaliło mu dziurę w brzuchu przebijając się bezdźwięcznie przez szatę, mięśnie i kości. Żółta klinga pojawiła się równie szybko jak znikła. Żaden z żołnierzy nie zwrócił nawet uwagi na upadającego mistrza Jedi. Malak szybko podniósł go z ziemi i zaniósł do namiotu Revana.

Nie sądziłem, że kiedykolwiek ucieszy mnie ich atak, pomyślał zostawiając stygnące ciało Chalco na podłodze. Sam pośpieszył na linie umocnień, by pomóc w odpieraniu szturmu.

 

9. Ostatnia bitwa o Althir.

 

 

Gwiezdna flota każdej planety stanowiła przede wszystkim wsparcie logistyczne i zaopatrzeniowe dla wojsk stacjonujących na planecie. W przypadku inwazji odpierały ataki niewielkich statków abordażowych lub same ostrzeliwały planetę z kosmosu. Regularne starcia pomiędzy dwiema armadami zdarzały się niezwykle rzadko ze względów strategicznych. Atakujący, byli doskonale widoczni dla wroga po wyjściu z hiperprzestrzeni nawet kilka parseków od siebie. Nie istniały w kosmosie żadne formy terenu, które mogłyby zasłonić flotę przed wrogim ostrzałem dział dalekiego zasięgu. Z tego powodu atakująca flota, narażała się na znaczny ostrzał wroga, który zdąży utworzyć defensywne formacje.

Mandalorianie doskonale rozwiązali ten problem stosując taktykę nazywaną przez nich „szturmem z hiperprzestrzeni”. Polegała ona na obraniu pozycji floty wroga jako bezpośrednich koordynatów zakończenia skoku. W ten sposób Mandaloriańska armada znajdywała się często w odległości kilku metrów od statków Republiki a czasem rozbijając się o nie gdy wychodziły z nadprzestrzeni zbyt blisko, by wymanewrować. Nie inaczej miała miejsce sytuacja na orbicie Althir.

Moretto, siedzący właśnie w myśliwcu Alek’ a był jednym z niewielu znajdujących się poza hangarem. Co prawda, krążyły wokół całej floty eskadry myśliwców ale były w znacznej mniejszości, gdy rozpoczął się atak. Pułkownik z otwartymi ustami patrzył jak karłowate statki Mandalorian wyglądem przypominające ślimaka zderzają się z jednostkami Republiki. Inne wyhamowując wcześniej już wypuszczały całe stada myśliwców, by niczym insekty powoli atakowały krążowniki. Wiązki laserowe spadały niczym deszcz na burty statków osłabiając tarcze energetyczne. Silne eksplozje raz za razem rozjaśniały mrok kosmosu. Moretto spostrzegł nawet kilka Bazyliszków wyposażonych w silniki do manewrów kosmicznych. Jednostki te były czasem groźniejsze niż niejedna fregata. Swymi potężnymi, stalowymi szponami rozrywały poszycie statków wdzierając się do środka niczym pasożyt.

– Tu pułkownik Moretto! Kod autoryzacyjny 46B-721A. Wróg w natarciu! Powtarzam, wróg w natarciu!- nadał sygnał.

Cisza w radiu nie wróżyła niczego dobrego. Czyżby statek dowódczy został już zniszczony? Nie, to niemożliwe. Lewiatan był znacznie większy od standardowych jednostek republiki i bez trudu przetrzymałby zderzenie ze statkiem mandaloriańskim. Na szczęście komunikator zaszumiał i pułkownik usłyszał monotonny ton głosu. Skarcił się w myślach za brak wiary we własną flotę.

– Przyjąłem. Rozpoczynamy natarcie. – Jakby na polecenie w komunikatorze, ze statków Republiki zaczęły wylatywać myśliwce T-wing, znacznie większe i wytrzymalsze, lecz wolniejsze od H-wingów, jak ten w którym siedział właśnie Moretto.

Myśliwce zaczęły szarżować prosto na jednostki wroga. Rozbłyski wybuchów co chwila znaczyły kres kolejnego z tysięcy statków. Baterie dział z głośnym jazgotem oddawały kolejne salwy. Moretto opuszczają gwałtownie ster na dół, zaczął strzelać w kierunku jednej z eskadr Mandaloriańskich maszyn na dobre włączając się do bitwy.

 

Silne uderzenie zatrzęsło Lewiatanem wyrywając Revana z medytacyjnego transu. Mroczny Lord chwiejnym krokiem podszedł do ogromnego okna zajmującego prawie całą ścianę gabinetu, obserwując batalię toczącą się po drugiej stronie szkła. Zwykle dowódcy obserwowali starcia ze znacznych odległości. W tym wypadku, karłowaty statek mandaloriański znajdował się w dystansie najwyżej pięćdziesięciu metrów. Co prawda, Revan spodziewał się ataku ale nie w tak szybkim czasie. Nie dostał jeszcze żadnej wiadomości od Darth Lysyrie na temat generatora cienia. Nie miał pojęcia czy całość jest już gotowa. Wiedział jednak, że nie dostanie kolejnej szansy na odpowiednie rozmieszczenie wszystkich pionków. Musiał zaryzykować. Revan obserwował z niekrytą satysfakcją, jak liczne działa jego okrętu flagowego rozrywają na strzępy dużo mniejszy jednostki wroga. Nie tak łatwo zniszczyć mój statek, pomyślał z uśmiechem. Szybko jednak dostrzegł całe formacje bazyliszków rozrywające inne okręty na części. Revanowi przywodziły na myśl małe mrówki atakujące wspólnie żabę. Płaz nie jest w stanie się obronić przed tak licznym przeciwnikiem i po kilku chwilach pada martwy, jedzony żywcem. No tak, pomyślał wybiegając z kajuty oficerskiej. Na korytarzu, już wyła syrena alarmowa. Czerwone światło, na przemian jaśniało i gasło przypominając o zagrożeniu. Liczna załoga biegła po korytarzach w sobie tylko znanych kierunkach. Przepychając się przez tłum techników i żołnierzy, Revan starał się dotrzeć na mostek.

 

– Strzelajcie w nasze okręty! – krzyknął gdy drzwi dowództwa rozsunęły się przed nim. Admirał Saul Karath oraz cała rzesza pomocników i doradców stała właśnie przy stole taktycznym, którego pół kolisty żółty hologram przedstawiał przestrzeń bitwy w nieco groteskowy, zdaniem Revana, sposób. Wszyscy, łącznie z pilotami i koordynatorami patrzyli na rycerza Jedi i szeroko otworzonymi oczami.

– Co takiego? – spytał niepewnie dowódca, wycierając jedwabna chusteczką pot ze spoconego czoła.

– To jedyny sposób by zniszczyć te przeklęte Bazyliszki. Celujcie w statki, które są atakowane przez ich stada. I tak czekałaby je zagłada, a tak, zniszczymy przynajmniej kilka z tych śmiercionośnych maszyn.

Saul Karath patrzył przez chwilę na żółty hologram analizując ten pomysł w głowie. Z taktycznego punktu widzenia był wręcz doskonały. Dobrze wiedział, że nie pomogą tym statkom. Mogą co jedynie strzelać do bazyliszków, choć jaką szansę mają by trafić te zwinne i smukłe pojazdy? Poświęcenie sojuszniczego okrętu zdawało się być usprawiedliwione. Pozostawał jednak aspekt moralny. Jak zareaguje załoga, gdy rozkaże strzelać do okrętów spodziewających się pomocy w tak desperackim momencie. Jak Revanowi mógł przyjść do głowy tak wyrachowany pomysł? Ta myśl przerażała Saula, ale musiał wydać szybką decyzję, od której mógł zależeć wynik starcia.

– Wykonać. – rzucił krótko. Po chwili Lewiatan posłał salwę w kierunku najbliższego, dogorywającego okrętu republiki. Statek eksplodował niemal natychmiast zabierając ze sobą prawie dziesięć bazyliszków. Nikt jednak nie podniósł aplauzu na mostku Lewiatana. Admirał ponuro wydał rozkaz namierzania kolejnych celów.

 

Darth Malak znany większości jako Alek prowadził do boju oddział rewanżystów, tworząc linię frontu wokół okopanych pozycji republiki. Rycerze Jedi stali z przodu odbijając mieczami świetlnymi tak wiele strzałów laserowych ile tylko mogli. Zwykli żołnierze z kolei, oddawali serię za serią w kierunku wroga. Niestety bardzo szybko Bazyliszki lądowe wdarły się w sam środek starcia siejąc śmierć i zniszczenie dookoła siebie. Rewanżyści przykładem Revana rzucali się na stalowe bestie wymachujące swymi stalowymi szponami we wszystkich kierunkach. Malak spostrzegł jak jeden z tych potworów cisnął rycerzem Jedi w budynek wybijając nim dziurę w ścianie niczym kamieniem. Po chwili sam wyskoczył w powietrze i jednym szybkim cięciem przepołowił pilota a wężowy pojazd również padł na ziemie godzony mieczem w panel sterowania. Rzucił szybkie spojrzenie w kierunku żołnierzy, którzy z podziwem patrzyli na jego umiejętności. Z podziwem? A może z zazdrością?

Pragnęli mojej mocy to pewne, pomyślał. Nawet Revan nie mógł osiągnąć tego co ja. Nikt nie mógł. Przede mną dopiero otworzyła się ścieżka ciemnej strony. Z każdą chwilą staję się coraz potężniejszy i wkrótce prześcignę swojego… mistrza.

 

– Czerwoni, szwadron wroga na dziesiątej! Uwaga – krzyczał Moretto przez interkom zamontowany w myśliwcu. Jego polecenia były niewyraźne, gdyż nie miał na głowie hełmu pilota, wygłuszającego wszelki zgiełk bitewny.

Po chwili szwadron czerwonych wykonał synchroniczny skręt o czterdzieści pięć stopni w kierunku nadlatujących z naprzeciwka myśliwców mandaloriańskich. Piloci Republiki otworzyli ogień znacznie wcześniej zestrzeliwując kolejne cele. Pułkownik zobaczył jak jeden z płonących statków zderza się z H-wingiem. W tym tkwiła siła Mandalorian, którzy bez mrugnięcia okiem lecieli na spotkanie śmierci byle tylko przeciwnik został zniszczony.

– Na godzinie dwunastej! Osłaniać bombowce! – wskazał. Bombowce typu T-wing pikowały właśnie w kierunku Mandaloriańskiego krążownika. W tym samym czasie, były ścigane przez Bazyliszki kosmiczne, oraz wrogie myśliwce. Ponadto działa krótkiego zasięgu, zamontowane na burtach okrętu, także zaczęły je namierzać.

Oddział czerwonych natychmiast otworzył ogień dziesiątkując zaskoczonych pilotów. Kilku trafionych tracąc sterowność wpadło na pobliskie jednostki. Inni zderzyli się z zewnętrznym pancerzem krążownika. Moretto dostrzegł zawracającego bazyliszka wściekle szarżującego prosto na niego. Choć otworzył ogień przerażająca maszyna z łatwością omijała wiązki laserowe drastycznie zmniejszając odległość między nimi. Próbując zdobyć nieco więcej czasu, wprowadził myśliwiec w ruch wirowy obracając statkiem niczym śmigłem. Pilot bazyliszka zwolnił nie mogąc namierzyć celu. Pułkownik wykorzystał ten moment, uruchamiając działko obrotowe zwane abordażowym, skuteczne jedynie na bardzo krótkim dystansie. Setki pocisków przebiły się przez pancerz bestii jak i ciało pilota. Pułkownik nie zdążył jednak wykonać uniku przed lecącym już bezwładnie wrakiem. Szpony martwej maszyny przeorały kadłub i stateczniki. Rozległa się głośna syrena. Przebite zbiorniki z tlenem rozprzestrzeniały natychmiast zamarzający gaz. Stery przestawały reagować a kokpit zachodził parą.

– Tu Moretto! Dostałem!

– Kieruj się koordynaty W76-H227. Wprowadź je do panelu. Macierzysty statek uruchomi wiązkę ściągającą.

Pułkownik natychmiast wstukał na klawiaturze odpowiednie liczby podając. Po chwili, dostrzegł na oszronionym panelu komunikat potwierdzający przyjęcie kodu. Dopiero gdy zobaczył nazwę krążownika, przypomniał sobie kto dał mu ten myśliwiec. Alek przyleciał z Lewiatana, więc to właśnie on był statkiem macierzystym myśliwca, w którym teraz siedział Moretto.

Kolejny Rewanżysta padł martwy. Żołnierze Republiki coraz bardziej byli spychani do centrum bazy. Wszyscy starali się uciekać do hangaru licząc, że chociaż części z nich uda się uciec z tego oblężenia. Mandalorianie byli dosłownie wszędzie. Wychodzili zza każdego budynku, każdego wzniesienia i drzewa. Nawet Malak pomimo żądzy siły i potęgi zaczął wycofywać się do tyłu. Odpierał jednocześnie ataki trzech doborowych szermierzy mandaloriańskich. Każdy zabity natychmiast zostawał zastępowany przez następnego. Przebijając mieczem jednego z wojowników, obejrzał się za pozostałymi walczącymi. W oczach rycerzy Jedi zobaczył strach, tak obcy wychowankom zakonu.

Wielu Mandalorian dorównywało im umiejętnościami szermierskimi a jedyną ich przewagą była moc. Malak dostrzegł kilku Rewanżystów, którzy przyparci do muru nie obawiali się czerpać z ciemnej strony. Podświadomie podnosili siłą woli przeciwników i wiszących w powietrzu dusili, zgniatali mocą lub zwyczajnie ciskali w ich kierunku mieczami świetlnymi. Była to część wielkiej machinacji jaką był plan Dartha Revana. Rewanżyści nawet wbrew sobie, zaczynali poznawać smak ciemnej strony.

W końcu także Malakiem wstrząsnął strach, gdy spostrzegł wysokiego mężczyznę w stalowej zbroi, noszącego złotą maskę i krwisto czerwoną, po przedzieraną pelerynę. Mężczyzna trzymał dwa srebrne, szerokie miecze przypominające kształtem wachlarze. Szedł przez pole bitwy jakby nie przejmując się zgiełkiem panującym dookoła. Malak dobrze wiedział kim jest owy wojownik.

Mandalor Ostateczny, przywódca wojsk mandaloriańskich i najpotężniejszy spośród swoich braci. Osobiście stawił się na pole bitwy by doglądać podbicia Althir, które w tym momencie zdawało się być nieuniknione. Malak natychmiast zaczął uciekać przedzierając się przez tłum swoich towarzyszy. Nie mieli szans z Mandalorem. Nikt nie miał. Zaczął uciekać przepychając się przez kolejnych żołnierzy. Na lądowisku już zebrał się przerażonych tłum ludzi wbiegających do owalnych promów. Alek podbiegł do jednego ze statków otoczonego przez żołnierzy, odpychając mocą większość z nich. Zaskoczeni Rewanżyści i zwykli żołnierze patrzyli na niego zamurowani.

– Wolicie lecieć ze mną, czy zginąć tutaj? – rzucił krótko stając na ruchomych schodach prowadzących do wejścia.

Stojący wokół promu zgodnie zaczęli wchodzić do środka tuż za Alekiem nie wypowiadając nawet jednego słowa. Dwóch usiadło na miejscu pilotów i natychmiast rozpoczęli sekwencje włączania silników.

Wielu żołnierzy wdrapywało się na schody i chwytało za drzwi pragnąc odlecieć razem z nimi.

– Startuj. – powiedział Malak wstając z fotela. Szybkim ruchem wyjął swój miecz świetlny i odciął ruchome schody od statku razem z rękoma zdesperowanych żołnierzy. Drzwi automatycznie zamknęły się, a hałas został wytłumiony. Siadając, szybko zapiął pasy, czując jak przyśpieszenie wbija go w fotel.

Revan szybkim krokiem szedł do swojej tymczasowej sypialni. Pomimo tak skoordynowanych strategii, Republika przegrywała bitwę. Althir było skazane na zagładę, lecz nie widział w tym nic niepokojącego. To która strona miała wygrać całą wojnę nie miało żadnego wpływu na realizację jego planu. Gdy w końcu znalazł się w swoim oficerskim gabinecie od razu włączył holoprojektor zainstalowany na biurku. Po wpisaniu kodu autoryzacyjnego, monitor zabłyszczał na niebiesko a panel zaczął wyraźnie szumieć. W końcu na ekranie pojawiła się smukła postać w kapturze.

– Darth Lysyrie. – zaczął przyciszonym głosem. – jest coś o czym musimy porozmawiać.

– To nie będzie konieczne. – machnął ręką pułkownik Moretto patrząc na biegnących w jego kierunku sanitariuszy z łóżkiem polowym i przygotowaną kroplówką. Samodzielnie wyszedł z zamarzającej już kabiny pilota zaciągając się głęboko ciepłym powietrzem statku kosmicznego. Medycy nieco zmieszani odsunęli się od myśliwca, cały czas jednak obserwując chwiejnie idącego dowódcę.

– Nie odpocznie pan? – spytał niepewnie mężczyzna w białym uniformie z przywiązanymi na pasie buteleczkami.

– Nic mi nie jest. – Odparł chłodno. – gdzie jest Revan? Muszę z nim porozmawiać.

– Revan? Jest na mostku razem z admirałem Karathem i pozostałymi dowódcami. – odpowiedzieli patrząc na siebie nawzajem nieco zakłopotani.

– Dziękuję – rzucił szybko biegnąc już w kierunku mostka. Czystym przypadkiem idąc przez kolejny korytarz, dostrzegł mężczyznę w brązowej szacie z czerwonym szalem na pasie, idącego szybkim krokiem w jakimś nieznanym pułkownikowi kierunku. Moretto powoli zaczął iść zanim starając się zachować jak największy odstęp. Dobrze wiedział, że wykrycie go dla Jedi nie będzie problemem, zwłaszcza dla kogoś takiego jak Revan. Przylegając do ścian powoli zaczął przesuwać się do przodu czekając aż jego cel skręci za zakrętem. Wiadome był dla niego, że coraz bardziej oddalają się od mostka.

Revan szedł bardzo szybkim krokiem i Moretto kilka razy prawie go zgubił. W końcu jednak zatrzymał się przed gabinetem oficerskim i wstukując coś na panelu, drzwi rozsunęły się chowając w ścianie.

Moretto podbiegł szybko gdy tylko Revan przekroczył próg pomieszczenia, jednak drzwi zamknęły się mu praktycznie przed nosem. Szybkim krokiem wszedł do pokoju obok. Włączył holoprojektor, chcąc dokonać telekonferencji z Revanem. Miał nadzieję, że Jedi nie zauważy włączonej kamerki i będzie mógł usłyszeć co dzieje się w jego pokoju.

Na monitorze zobaczył smukłą zakapturzoną postać. Wskoczył pod biurko by nie zostać zauważonym, jednak po chwili spostrzeg, że kamerka jego pokoju jest wyłączona. Pewnie włączyłem połączenie konferencyjne, pomyślał.

– Darth Lysyrie, musimy porozmawiać. – Moretto był przerażony tym, że rozpoznał głos Revana, ale dosłownie zamarł, gdy postać w monitorze zdjęła kaptur i jego oczom ukazała się Alora Kaal.

– Co się stało, mój mistrzu? – spytała zaniepokojona Lysyrie. Revan nie miał w zwyczaju kontaktować się z kimkolwiek bez wyraźnego powodu.

– Za chwilę flota Republiki wykona skok w nadprzestrzeń. Za cel obierzemy układ Malacor.

– Czy… to nie za wcześnie?

– Obawiam się, że tak, ale sprawy obrały niefortunny obrót. Czy generator jest już gotowy?

– Bao-dur zrezygnował z wielu zabezpieczeń by zająć się samym rozruchem generatora. Spodziewaliśmy się jednak ciebie najwcześniej za trzy, może cztery dni. Przecież Rada…

– Mandalorianie zaatakowali Althir. To największa armada jaką kiedykolwiek widziałem. Wyczuwam, że Mandalor pofatygował się tu osobiście. Może nawet jest na którymś ze statków.

– Mandalor Ostateczny? – Mroczna Pani zdziwiła się równie co przysłuchujący się całej rozmowie Moretto. Każdy znał to nazwisko, choć bał się go wymawiać.

– Tak, to on – odpowiedział Revan tonem tak spokojnym, jak gdyby nie znał plotek i pogłosek krążących na temat dowódcy wojsk mandaloriańskich.– Chce zakończyć tą wojnę. Każ Bao-durowi rozpocząć rozruch generatora. Wszystko ma być gotowe i włączone na moje i tylko moje wyraźne polecenie.

– Bao-dur zalecił kilka testów. Nie wie jak cała maszyna się zachowa.

– Trudno spodziewać się, by to wiedział. Ja jednak wiem i to powinno wystarczyć. Dałem mu szczegółowe plany montażu i wytyczne obliczeniowe.

– Jak w ogóle będzie działać ten generator? – spytała Lysyrie, sama nie będąc świadoma co tak naprawdę jest budowane na piątej planecie systemu Malacor. Revan jednak tylko nieznacznie się uśmiechnął.

– Wszystko w swoim czasie, moja uczennico. Wykonaj moje polecenie. Ja tymczasem muszę się zająć pewnym… szpiegiem.

 

Moretto przerażony nie wyłączając nawet holoprojektora rzucił się do ucieczki. Gdy jednak dobiegł do drzwi gabinetu jego nogi przywarły do podłogi. Zobaczył jak powietrze drga wokół niego, a wystawiając rękę poczuł niewidzialną ścianę. Zaczął uderzać we wszystkich kierunkach i krzyczeć. Nikt go jednak nie słyszał. Drzwi gabinetu otworzyły się a przed pułkownikiem stał bohater wojny mandaloriańskiej. Zwycięzca wielu bitew. Genialny strateg i wspaniały wojownik. Oddany do tego stopnia republice, że odsunął się nawet od zakonu, by wzmocnić przegrywających żołnierzy. Podziwiany przez tłumy wyzwolonych i ocalałych. Zdrajca i manipulator. Mroczny Lord Sithów. Darth Revan.

Moretto zaczął sunąć powoli do środka gabinetu, a upadły Jedi zamknął drzwi zaraz po przekroczeniu progu.

Revan patrzył długo na pułkownika nie mówiąc zupełnie nic. Patrzył tym samym spojrzeniem co w barakach pocieszając żołnierzy i żartując z nimi. Twarz miał cały czas pogodną i uśmiechniętą. Jedyną różnicą był owy uśmiech. Wcześniej wydawał się być szczery. Teraz był maską jaką przybrał aktor przed wyjściem na scenę. Ściskając dłoń Revan cały czas trzymał stworzoną przez siebie bańkę w jednej spójnej całości. Po chwili drugą rękę skierował na wielkie okno w gabinecie. Okno wygięło się jakby topione wysoką temperaturą, a następnie pod wpływem mocy pękło. Próżnia zaczęła wywiewać wszystko łącznie z niewidzialnym więzieniem. Pułkownik Moretto uderzał ze wszystkich sił w swoją klatkę krzycząc i przeklinając. Patrzył jak zapalają się czerwone światła w gabinecie. Wszystkie meble zostały wciągnięte w przestrzeń kosmiczną. Jedynie Revan stał niewzruszony, nie trzymając się niczego, zupełnie jakby zjawisko to w ogóle go nie obejmowało. Moretto patrzył na niego do momentu aż Stalowe żaluzje zasunęły powstałą dziurę w poszyciu, a on sam poszybował bezwładnie w kosmos pośród myśliwców i okrętów nadal walczących nad Althir.

– Na Malacor? – Admirał Karath patrzył na Revana z jeszcze szerzej otwartymi oczami niż kiedy Jedi kazał mu strzelać do własnych okrętów.

– Musimy się przegrupować admirale. Na Althir nie wygramy. Obawiam się, że sam Mandalor bierze udział w tym starciu. – odpowiedział wskazując kolejne eksplodujące statki Republiki zarysowane na holo-projektorze.

– Ale dlaczego Malacor? Co to w ogóle za system? Nigdy o nim nie słyszałem.

– To układ poza granicami Republiki. Jest bardzo daleko stąd. Dzięki temu, gdy Mandalorianie zorientują się, że uciekamy, my zdążymy się dokładnie przegrupować. Przygotowani do obrony z pewnością odeprzemy ich atak.

– Moglibyśmy równie dobrze polecieć na Kasyr, czy Bondar. Są równie daleko, a systemy obrony planetarnej mogłyby nas wspomóc.

Nie dajesz łatwo za wygraną starcze, pomyślał Revan

– Miałem wizję, Admirale. Flota Mandaloriańska przestanie istnieć właśnie na Malacor. Widziałem też koniec wojny i śmierć Mandalora. To wszystko wydarzy się właśnie pod Malacor.

Admirał odwrócił się plecami do Jedi opierając ręce na konsoli dowódczej.

– Nigdy nie myliłem się odnośnie wizji, Admirale. Zaufaj mi jeszcze ten jeden raz.

Saul Karath powoli nacisnął przycisk interkomu.

– Tu Admirał Karath. Do wszystkich jednostek. Zarządzam odwrót. Skok w nadprzestrzeń. Celem jest układ Malacor.

Statki zaczęły przybierać pozycje do odwrotu. W tym samym momencie Revan otworzył prawą pięść. Wiedział że bańka mocy jaką stworzył przestała istnieć a wraz z nią ryzyko odsłonięcia zasłony ciemnej strony przed czasem.

 

10. Malacor V.

 

„Odszczepieniec” był standardowym promem ratunkowym używanym przez siły Republiki. Cudem opuścił orbitę Althir nad którą trwał zażarty bój. Większość promów zostało zestrzelonych kilka minut po wystartowaniu z bazy. Myśliwce Mandalorian niczym padlinożerne ptaki natychmiast zlatywały się wokół swych zdobyczy powoli rozrywając je na strzępy. Po opuszczeniu atmosfery Althir, Alek natychmiast wstukał na pulpicie komputera koordynaty nieznane żadnemu członkowi załogi. Cały lot minął im w milczeniu. Jedni medytowali, inni opatrywali swoje rany. Po długiej podróży w nadprzestrzeni zobaczyli planetę o fioletowym zabarwieniu.

– Co to za system? – spytał Jedi siedzący na fotelu pilota. Cały czas patrzył na skaner dalekiego zasięgu. Nie wykrywał żadnego statku ani w bliskim sąsiedztwie planety jak i w całym układzie. Jedynie planeta wskazywała dziwne odczyty podobne do aktywnych wulkanów.

– Malacor V. Rozmawiałem z Revanem na temat ewentualnej ewakuacji. Tutaj pojawi się cała republikańska Flota jeśli bitwa o Althir będzie przegrana.

– Lądujemy?

– Nie – Malak obawiał się, że lądując na planecie, Jedi odkryją generator cieni. Dla bezpieczeństwa wolał zostawić ich na orbicie. – Znana jest nam tylko przestrzeń wokół planety. Nie wiemy nic o jej faunie i florze.

– rozumiem – kiwnął głową pilot przełączając silniki statku na tryb dryfu.

 

Malak zastanawiał się nad następnym ruchem jaki wykona Revan. Althir było przegraną sprawą. Flota Mandaloriańska okazała się o wiele silniejsza niż mogli by przypuszczać. W takim wypadku musza przylecieć tutaj. Rada nie zostawiła Rewanżystom zbyt wiele czasu. Wszystko musi zostać rozegrane właśnie teraz.

Jego rozmyślania przerwał nagły wstrząs. Czujniki statku zaczęły głośno piszczeć co nie wróżyło nic dobrego.

– Co się dzieje? – spytał wchodząc do kabiny pilota.

– To statek mandaloriański! – krzyczał zdenerwowany Jedi.

– Jak to? Przecież nie jesteśmy tu nawet trzech godzin. Ich flota nie mogła dotrzeć tu tak szybko. – dziwił się cały czas patrząc na migający czujnik radaru.

– Cztery statki trochę mniejsze od naszego.

Silne uderzenie ponownie zatrzęsło promem. Alek o mało nie stracił równowagi przyglądając się cyfrowo naszkicowanemu przekrojowi statku świecącemu na czerwono.

– Prawy silnik nie działa! Stateczniki poziomu nie odpowiadają. Tarcza sprawna w 27%. – meldował pilot

– Ląduj na planecie.

– A nieprzyjazna fauna i flora ?

– Wolisz zostać tutaj? Kieruj się na Malacor V

– Tak jest

„Odszczepieniec” poszybował w kierunku fioletowego globu. Na jego nieszczęście Mandalorianie wcale nie zamierzali zrezygnować ze swojego celu.

Darth Lysyrie stała na prowizorycznym lądowniku, gdzie jeszcze dwa dni temu oczekiwał jej Bao-Dur. Teraz z niecierpliwością patrzyła na lądujący prom desantowy z republikańskimi oznaczeniami. Gdy silniki zamilkły, drzwi statku zaczęły się osuwać, tworząc schody. Rampa głośno zaklekotała blokując się w nowej pozycji. Revan natychmiast zaczął schodzić z pokładu trzymając w ręku miecz świetlny. Za nim szło jeszcze czterech innych rycerzy, choć Upadły Jedi byłoby odpowiedniejszym określeniem. Lysyrie ukłoniła się w pół.

– Natrafiłaś na jakiś ślad? – spytał ignorując powitanie.

– Wylądowali kilka godzin przed zjawieniem się naszej floty.

– Co z Mandalorianami?

– Musieli wylądować tuż po nich. Skaner wykrył od razu pięć statków. Z tego co wiem, tylko jeden z nich to statek Republiki.

– Rozumiem. Śpieszmy się. W każdej chwili może się tu zjawić cała Mandaloriańska armada. – odpowiedział jednocześnie włączając miecz świetlny. Pozostali rewanżyści także dobyli swojej broni. Posługując się Mocą, biegli z zawrotną prędkością znacznie przekraczając możliwości innych organizmów żywych. Revan rozcinał kolejne krzewy i gałęzie a czasem nawet całe drzewa stojące mu na drodze. Delikatne skradanie się wymagało czasu a tego za dużo nie pozostało.

Nagle niebo gwałtownie pociemniało i Rewanżyści natychmiast spojrzeli w górę. Spodziewali się burzowych chmur, podczas gdy słońce było zasłaniane przez przybywające okręty Mandaloriańskie wypełniające całe niebo. Gdy półmrok na dobre opanował planetę, Revan dostrzegł niewielkie rozbłyski i wiedział, że bitwa o Malacor V właśnie się zaczęła.

Saul Karath spoglądał na pulpit przedstawiający ustawienie floty Republiki nad fioletowym globem. Jego wojska były ustawione w podwójny sierp na polecenie Revana. Pierwszy sierp stanowiły jednostki mniejsze, głównie myśliwce i krążowniki niższych klas. Służyły za wabik który miał być celem pierwszego ataku Mandalorian. Drugi sierp stanowiły ciężkie krążowniki z Lewiatanem na samym środku, mające na celu prowadzić ciężki ostrzał z dalszej linii. Jedyne co nie do końca podobało się admirałowi w planie Revana była szerokość rozstawienia wojsk. Statki tworzyły bowiem formacje o długości wielu kilometrów. Ponadto, przywódca rewanżystów nalegał, by utrzymywać Mandalorian wewnątrz obszaru pierwszego sierpa. Karath tłumaczył że takie działanie praktycznie zmasakruje myśliwce i krążowniki, ale Revan uznał to za koszt niezbędny do poniesienia by ostatecznie wygrać tę wojnę.

Druga prośba przywódcy Rewanżystów była jeszcze bardziej zdumiewająca niż rozstawienie floty. Zabierając ze sobą czterech rycerzy Jedi poleciał na planetę. Admirał długo wypytywał go o sens owej podróży. Malacor V był światem obcym i niezamieszkanym przez nikogo. Revan jednak twierdził, że na planecie znajduje się Alek, oraz inni ocaleli z Althir i postanowił samodzielnie przetransportować ich z powrotem na Lewiatana. Odmówił nawet wsparcia piechoty, a wręcz kazał utrzymać jego misję w tajemnicy. Obawiał się, że jego zniknięcie może negatywnie wpłynąć na morale żołnierzy. Ponadto, mogliby lecieć za Revanem na planetę by mu pomóc narażając tym samym siebie. Długo patrzył przez monitor na mostku na jego prom coraz bardziej zbliżający się do powierzchni planety. Gdy całkowicie zniknął z pola widzenia, admirał powrócił do swoich obowiązków. Flota kończyła rozstawianie się, zgodnie z formacją podwójnego sierpa.

Przez ponad godzinę Wszystkie jednostki stały nieruchomo czekając na swojego wroga. Każdy pilot, technik czy inżynier został postawiony w stan najwyższej gotowości. Wielu oficerów stało nieruchomo wpatrując się w monitory i wizjery lub, tak jak Karath patrzyli przez wielki szklany pulpit wypatrując wroga w głębi kosmosu.

Nagle komunikator zazgrzytał w każdym myśliwcu i krążowniku nadając sygnał.

– Kontakt! Mamy Kon…– krzyczał pilot jednego z myśliwców na samym przedzie. Nie zdążył dokończyć komunikatu. Jego T-wing został staranowany przez statki wychodzących z nadprzestrzeni.

– Wszystkie jednostki, Ognia! – krzyczał Karath na swoim mostku. Patrzył przez okno jak deszcz wiązek laserowych leciał w kierunku pozornie pustego kosmosu. Coraz więcej okrętów zaczęło wychodzić z nadprzestrzeni stając się od razu celem kolejnych salw. Statki Mandalorian były rozrywane na strzępy nim na dobre wyhamowały. Mniejsze jednostki i myśliwce wykonywały liczne zwody unikając zarówno szarżujących statków jak i bezwładnie płynących już wraków. Eskadry H-wingów wyszukiwały bazyliszków które masowo opuszczały płonące okręty. Torpedy protonowe niszczyły generatory tarcz i silniki.

– Działa przegrzane w 45% – meldował technik przy komputerze.

– Nie przestawać! – krzyczał Karath – wydać rozkaz strzelania na wszystkich jednostkach, nawet po włączeniu się alarmu przeciwpożarowego!

– Ale…

– Wykonać! – Krzyczał admirał. Dobrze wiedział, że flota nie ma odwrotu z pod Malacor V.. Obie strony musiały zdawać sobie sprawę z tego, że ktokolwiek wygra tą bitwę, będzie to koniec wojny.

Saul Karath podszedł z powrotem do okrągłej mapy wizualizującej pole bitwy. Siły Republiki zaznaczone kolorem niebieskim, z zegarmistrzowską precyzją niszczyły kolejne okręty Mandalorian zaznaczone na zielono. Siły drugiego sierpa były praktycznie nienaruszone, zaś pierwszy był praktycznie rozbity. Co gorsza, komputer informował o kolejnych okrętach wychodzących z nadprzestrzeni. Mandalorianie zdobywali liczebną przewagę, nawet pomimo tak dopracowanej obrony. Gdzie oni ukrywali taką flotę, pomyślał Karath.

Na każdy zniszczony okręt przybywały trzy lub cztery nowe. Niewielkie trójkąty symbolizujące statki nachodziły na siebie coraz bardziej przebijając się przez pierwszy już i tak nadwerężony sierp. Skaner liczebności okrętów szalał. Okręty Mandaloriańskie siłą przedzierały się przez pierwszy sierp taranując jednostki Republiki jak i swoje własne dogorywające okręty. Tysiące myśliwców w zwartych formacjach ostrzeliwały całe krążowniki, pozornie niegroźnymi obrażeniami niszcząc całe okręty. Bazyliszki kosmiczne rozrywały na strzępy kolejne myśliwce swoimi długimi szponami. Pancernik „Mściciel” ponosił ciężkie straty, będąc atakowanym przez trzy okręty Mandalorian. Dopiero gdy okręt rozmiarami dorównujący Lewiatanowi zaczął płonąć, Saul Karath zdecydował się rozbić szyk.

– Pierwszy sierp, przegrupować się! Drugi sierp, cała moc do tarcz!

– Generatory tego nie wytrzymają admirale! – protestował główny technik

– Mandaloriańskiego ostrzału też nie. Wykonać.

Czterech wojowników w zgniłozielonych pancerzach przeczesywało dżunglę w poszukiwaniu śladów po rozbitkach. Jeden z wojowników przykucnął dotykając śladów ręką.

– Wiedzą, że ich ścigamy – zabrzmiał ponuro głos w komunikatorze. – ślady są częściowo zamazane, zwłaszcza wcześniej. – dodał wskazując trop za sobą. – te tutaj jednak są inne. Dalej nie ma żadnych śladów. Ponadto, te odciski butów są znacznie głębsze. Zupełnie jakby…

Mandalorianin zerwał się na równe nogi celując nad sobą. Zobaczył rycerza Jedi z włączonym żółtym ostrzem tuż nad swoją głową. Nie zdążył jednak oddać strzału w jego kierunku. Po kilku sekundach leżał na ziemi martwy tak jak jego trzej towarzysze.

– To już piąty oddział zwiadu – wydyszał jeden z rewanżystów klęcząc nad zwłokami mandalorianina. Byli zmęczeni i ranni. Kilku nosiło różnego rodzaju opatrunki. Stanowili zaledwie połowę uciekinierów z Althir. Reszta nie miała tyle szczęścia co oni.

Nagle przy ciele jednego rozbłysło jasne, białe światło. Jedi włączyli miecze spodziewając się ataku. Przedmiot żarzył się tak jasno, że musieli mrużyć oczy. W końcu zgasł, a Alek podszedł do zwłok na których leżało urządzenie. Była to niewielka plastikowa kartka zdobiona dziwnymi rycinami w języku mandaloriańskim. Nagle wszyscy usłyszeli niosący się w całym lesie ryk silników grawitacyjno-odrzutowych.

– Zostaliśmy naświetleni! – krzyknął przestraszony – jeśli mają jakiś skaner, będą widzieć nas jak na dłoni. Musimy uciekać! – Rewanżyści natychmiast zerwali się do biegu. Dzięki Mocy poruszali się znacznie szybciej niż zwykli ludzie, lecz nie mieli szans uciec przed ścigaczami. Biegli przeskakując korzenie, chwytając się gałęzi i depcząc krzaki pod butami, słysząc coraz wyraźniej Mandalorian nieubłaganie zbliżających się do nich.

Malak myślał tylko o tym jak dostać się do generatora cieni. Miał nadzieję spotkać tam Revana, lub chociaż znaleźć jakiś statek. Z drugiej strony czy ucieczka miała jakikolwiek sens, gdy w kosmosie walczyła największa flota od początku wojny? Nagle zobaczył promyki światła tuż przed sobą. Patrzył z nadzieją jak kończy się las. Nareszcie znaleźli otwarty teren. Niestety w euforii zapomniał, że słońce zostało zasłonięte przez mandaloriańską flotę, a jedyne promienie światła pochodziły z reflektorów ścigaczy. Wszyscy Jedi momentalnie zatrzymali się na granicy lasu. Nie dobywali nawet mieczy świetlnych. Jaki bowiem był sens walczyć w piętnastu rannych i wycieńczonych Jedi przeciwko setce weteranów. Ich zapał osłabł jeszcze bardziej gdy zobaczyli zsiadającego z jednego pojazdu wysokiego mężczyznę w złotej masce i krwisto czerwonym płaszczu. W tym samym momencie pozostali Mandalorianie wyłączyli silniki sami schodząc z maszyn ustawili się w dwuszeregu za swoim mistrzem, Mandalorem Ostatecznym.

– Polowanie na was, Jedi zawsze było czystą przyjemnością. – zaczął – nie sądziłem jednak, że pościg za wami, zaprowadzi nas nawet poza zewnętrzne rubieże. Czyżby strach przed nami pchał was poza granice galaktyki?

Żaden Jedi nie odpowiedział. Nie śmieli nawet spojrzeć na dowódcę wojsk Mandaloriańskich.

– Wiem o tej przedziwnej maszynie na powierzchni planety, w której pokładacie nadzieje na pokonanie mojej armady. – Jedi patrzyli na siebie nawzajem pytającym wzrokiem. Jedynie Alek wiedział o czym mówi.

– Gdzie jest wasz przywódca? Gdzie jest ten słynny Jedi, Wasz bohater i lider? Czyżby nie wiedział o bitwie? Zdradzicie mi chociaż imię swojego idola? – zadrwił śmiejąc się głośno. Rewanżyści zaciskali pięści ze złości, jednak żaden nie odpowiedział.

Zza ścigaczy dało się słyszeć głośny huk łamanych drzew. Kurz i suche liście wzbiły się ponad w powietrze. Z lasu wyszła zakapturzona postać w brązowej tunice w brązowym płaszczu z czerwonym szalem związanym na pasie. Towarzyszyło mu pięciu rycerzy Jedi. Jeden ze ścigaczy w jego najbliższym otoczeniu zaczął się wyginać w dziwaczny, nieregularny sposób. Mandalorianie wycelowali karabiny w jego kierunku, jednak Mandalor jednym skinieniem kazał im opuścić broń. Mężczyzna bez słowa szedł na przód ignorując wojowników wokół siebie ustępujących mu drogi z każdą chwilą. Zatrzymał się stojąc pół metra od ich wodza. Był od niego znacznie niższy. Powoli uniósł głowę zdejmując kaptur.

– Jestem Darth Revan, Mroczny Lord Sithów i przywódca Rewanżystów. Czekam na twoje wyzwanie Mandalorze Ostateczny – powiedział cichym pozbawionym emocji głosem, salutując mu rękojeścią miecza świetlnego przed twarzom. Dowódca Mandaloriańskiej armady zdjął z pleców dwa wibromiecze przypominające rozszerzające się stalowe wachlarze. Bez słowa skrzyżował je ostrzami do ziemi przysuwając twarz do niego, na ile pozwalała mu złota maska. Revan przez chwilę dostrzegł niewielkie oczy pozbawione uczuć i skrupułów, przepełnione za to nienawiścią i żądzą władzy. Oczy tak bardzo podobne do jego własnych.

– A więc zaczynaj – odparł Mandalor. Prawdziwa bitwa o Malacor V miała się dopiero rozpocząć.

 

10. Dwóch takich w galaktyce.

Jedi Revan był znany w całej galaktyce ze swych umiejętności szermierskich. Stawiał czoło wszelkim wyzwaniom jakim nie sprostało wielu mistrzów przed nim. Odnosił zwycięstwa tam gdzie inni widzieli pewną porażkę. Sądzono, że jest bezpośrednio zespolony z Mocą. Pozostawało jednak pytanie: dlaczego jest znacznie potężniejszy od innych Jedi. Co dodawało mu sił? Odpowiedź nie była już taka bohaterska. Ciemna strona napędzała jego gniew i pragnienie potęgi. Czerpał z niej za każdym razem gdy znalazł się w sercu pola bitwy, gdzie nikt go nie obserwował. Zawsze jednak się ograniczał, obawiając się, że nagle ktoś go zobaczy tak jak pułkownik Moretto podczas bitwy o Althir. Tutaj jednak, na Malacor V nie musiał już dłużej ukrywać swej prawdziwej natury. Rycerz Jedi umarł bezpowrotnie, a na jego miejscu narodził się Lord Sith, Darth Revan. Nie ograniczało go już nic. Nie musiał udawać, a wszyscy świadkowie jego przemiany mieli niedługo umrzeć. Pozostało jednak pytanie. Czy siła przebudzonego Dartha Revana wystarczy, by pokonać przywódcę najpotężniejszych wojowników w całej galaktyce.

Gdy tylko Revan włączył miecz, Mandalor natychmiast rozłożył ręce z zamiarem ataku. Upadły Jedi wykonał szybki blok, uginając nogi pod mocarnym uderzeniem. Wibromiecze czerwieniały w zderzeniu z klingą miecza świetlnego obniżając się coraz niżej. Revan natychmiast wyskoczył w górę wyswobadzając się z uścisku. Starał się wyhamować spadanie by jak najdłużej znajdować się w powietrzu. Kątem oka dostrzegł, że zarówno Mandalorianie jak i Rewanżyści odsunęli się na krawędzie polany. Nikt nie zamierzał wtrącić się do pojedynku. Skupił moc w swych dłoniach i ciskając niewidzialną energią uniósł się jeszcze wyżej. Mandalor, ku zdziwieniu wszystkich Jedi odskoczył na bok i wykonując salto wybił się w kierunku zaskoczonego Revana.

– Myślisz, że jesteś pierwszym Jedi którego zabiję? – Rzucił, tnąc od góry, na co Revan odpowiedział szybką paradą. Ten jednak nie ustępował, wykonując kolejne wymachy z góry i z boku, wiedząc, że przeciwnik jest ograniczony opadając na ziemię. Niemal wybijając miecz świetlny z rąk posłał mu silne kopnięcie stalowym butem. Revan lecąc jak kometa, uderzył plecami o ziemie plując krwią. Widząc spadającego Mandalora z mieczami wycelowanymi w niego, wyciągnął ręce do góry zatrzymując go w powietrzu, dysząc przy tym głośno.

– To twój koniec – odparł siląc się na uśmiech, jednocześnie podpierając się jedną ręką o ziemię. Ciało Mandalora nagle zaczęło spinać się, jakby ktoś wiązał go ciasnym, grubym sznurem. Revan zamierzał go zmiażdżyć mocą.

– Wolisz to skończyć w ten sposób? Wiesz, że nie dasz mi rady w pojedynku?

Revan jednak nie odpowiedział. Przede wszystkim chciał zabić przeciwnika. Wiszący w powietrzu wojownik zaczął nagle rozszerzać ręce starając się sięgnąć do pasa. Choć Revan napierał z całej siły, dowódca Mandaloriańskiej armady, zdawał się być silniejszy. Wyciągnął zza pasa granat dźwiękowy i delikatnie upuścił go na ziemię. Eksplozja nastąpiła niemal natychmiast. Ogłuszająca fala jazgotu rozeszła się po polanie. Wszyscy odruchowo zakryli uszy, choć na niewiele się to zdało. Mandalor osiągnął jednak swój cel. Revan zdekoncentrował się na tyle by wypuścić go z uścisku. Zdążył jedynie przeturlać się na bok w momencie, gdy dwa ostrza wbiły się w ziemie, gdzie jeszcze kilka sekund wcześniej sam leżał.

Revan poderwał się na nogi wyprowadzając cięcia na wysokości pasa przeciwnika. Chciał w ten sposób wykorzystać wzrost przeciwnika na jego własną niekorzyść. Taktyka zaczynała odnosić sukces. Mandalor cofał się coraz bardziej, nie mogąc nadążyć za przeciwnikiem. Upadły Jedi nie odpuszczał. Cały czas zmieniał kąty cięć stosując obroty i piruety. W jednej chwili zablokował ostrza przeciwnika. Napierając ze wszystkich sił, nie mógł przebić się przez obronę. Mógł być szybszy, ale pozostawał słabszy od swojego wroga.

– Teraz moja kolej, Jedi! – Mandalor odskoczył przerywając zwarcie. Atakując z wyskoku zaczął ciąć obydwoma ostrzami w tym samym czasie. Revan starał się zbijać ataki, tak szybko jak potrafił. Obracał mieczem niczym tarczą przekładając go z ręki do ręki. Zaczął jednak szybko tracić siły, od ciągłych obrotów. Trudno było w to uwierzyć, Ale przywódca Mandalorian zdawał być się szybszy od niego. W jednej chwili obracając miecze w dłoniach, uderzył przywódcę Republiki niemal nokautując go rękojeścią. Młody padawan upadł na ziemię zamroczony ciosem. W ustach czuł żelazny posmak krwi.

 

– Wstawaj Rewanżysto! – Krzyczał posyłając Revanowi kopnięcie w bok tak silne, że turlając się po ziemi kilka metrów zatrzymało go dopiero drzewo o fioletowych liściach. Krzyk bólu wydobył się z jego gardła. – Tylko na tyle cię stać?!

Chwytając gałęzi, próbował wstać, ale ciało odmawiało mu posłuszeństwa. Nogi drżały mu, a w uszach słyszał głośny pisk. Lewa ręka zaczynała drętwieć a szata w okolicach barku przesiąkała krwią. Czy tak zamierza skończyć? Jego plany nie spełnią się, bo stanął na jego drodze ktoś taki? Czy to Mandalorianin ma być tym który pokona samozwańczego Lorda Sith?

Nie.

Mocno ściskając gałąź powoli się podnosił. W tym samym czasie drzewo zaczęło schnąć i obumierać. Z każdą chwilą jego skóra nabierała rumieńców. Krew zaczęła szybciej krążyć w jego żyłach. Komórki zaczynały się dzielić w nienaturalnym tempie wchłaniając energię bezpośrednio przez skórę. Revan znów stał na nogach a drzewo rozsypało się w popiół. Prostując palce wypuścił resztkę popiołu ze swojej dłoni. Po roślinie zostało jedynie wgłębienie w ziemi znaczące miejsce jego dotychczasowego pobytu. Delikatnym ruchem przyzwał swój miecz świetlny, jarzący się błękitną barwą.

– Pokażę ci na co mnie stać. – Ruszył na przód każdym krokiem popieląc trawę dookoła siebie. Mandalor ledwo zdążył się zasłonić przed natychmiastowymi cięciami. Revan atakował ze wszystkich stron wykonując piruety i przewroty, tańcząc wokół przeciwnika. Był to zupełnie inny styl walki niż ten przed chwilą. Ciął z taką prędkością, jakby władał dwoma lub nawet trzema ostrzami jednocześnie. Mandalor, parował cięcia coraz bardziej cofając się.

– Jak to możliwe? Przecież jeszcze chwilę temu był prawie martwy. – Dziwił się Malak

– Drenaż Życia. Zakazana technika pozwalająca władającemu mocą wchłonąć energię życiową przeciwnika. Nie wiedziałam jednak, że można ją zastosować na roślinach. Musiał nawiązać kontakt z midichlorianami, istniejącymi w drzewie. – Odpowiedziała Lysyrie

– Przecież to niemożliwe!

– Najwyraźniej jednak jest.

Ani Lysyrie ani nawet Malak, nie widzieli nigdy, żeby Revan walczył z taką szybkością i siłą. W końcu ich mistrz obracając się kopnięciem przewrócił Mandalora, który zaczął czołgać się w kierunku lasu.

– Teraz uciekasz?! – dwa drzewa w najbliższym otoczeniu Revana zaczęły się łamać z głośnym trzaskiem. Mroczny Lord podniósł ręce do góry odrywając oba pnie od korzeni.

– Poznałeś dopiero cząstkę potęgi, jaką jest ciemna strona, Mandalorze! – krzyczał ciskając pierwszym drzewem. Gruby na prawie dwa metry pień przetoczył się po dowódcy mandaloriańskim. Dźwięk giętego metalu był wystarczającym potwierdzeniem, że jego atak sięgnął celu. Pień zderzył się z innym rosnącymi opodal drzewami zasypując polanę fioletowymi liśćmi. Revan widząc, że jego przeciwnik z trudem próbuje się podnieść, cisnął drugim pniem. Głośne dudnienie rozeszło się po całej okolicy. Liczne ptactwo wzbiło się do lotu przestraszone hukiem.

Revan ze zdziwieniem obserwował jak Mandalor nadal podnosi się na nogi. Jego zbroja była powyginana, a wiele złączeń znaczyła cieknąca krew. Chwiejąc się, mężczyzna sięgnął po przypiętą na nagolenniku strzykawkę. Rewanżysta od razu rozpoznał stymulant, jakich używali żołnierze.

– Sądzisz że zwykłe chemikalia pomogą ci w walce ze mną? – spytał zanosząc się śmiechem.

Mandalor ignorując pytanie wbił igłę z głośnym zgrzytem w klatkę piersiową. Z miejsca ukłucia zaczęła lecieć krew, a on sam padł na kolana krzycząc z całych sił. Obserwujący całe starcie Mandalorianie, zaczęli odsuwać się jeszcze bardziej do tyłu, co natychmiast zobaczyła Lysyrie.

– Mistrzu! – krzyknęła.

– Wiem, co chcesz powiedzieć. Czuję co się z nim dzieje.

Głos Mandalora zaczął się załamywać, coraz bardziej przypominając zwierzęcy ryk. Gęsta ślina wymieszana z krwią skapywała mu przez szczeliny obdrapanej maski.

– Wygrana znaczy dla ciebie więcej niż świadomość samego siebie? – Spytał, a jedyną odpowiedzią był cichy warkot, jakby na potwierdzenie słów Revana.

– Mistrzu, czy on…

– Wyrzeka się swojego człowieczeństwa. Traci umysł i duszę na rzecz siły niedostępnej zwykłemu człowiekowi. Stanie się maszyną do zabijania. Nie mniej, nie więcej.

W końcu Mandalor, a właściwie to co z niego zostało, podniosło się na równe nogi nadal dzierżąc wibromiecze w obu dłoniach i ruszyło na przód trzymając ręce z tyłu. Revan wykonywał szybkie parady zbijając miecze przeciwnika. Sprawiało mu to sporo problemów, gdyż uderzenia były niewiarygodnie silne. Upadły Jedi spodziewałby się takiej siły, gdyby atakował oburącz z wyskoku, a nie stosując lekkie zamachy jedną ręką. Potwór jakim się stał jego przeciwnik, ciął ze wszystkich stron, prąc nieprzerwanie do przodu. Revan wykorzystywał krótkie przerwy w atakach na wykonywanie bocznych kontr, lecz Bestia w ludzkiej postaci zdawała się panować nad całym przebiegiem pojedynku. Zawsze zdążyła wykonać paradę tak silną, że za każdym razem niemal wyrywała Revanowi miecz z ręki.

Próbował odskoczyć w górę, lecz bestia chwyciła go za nogę, i z całej siły cisnęła nim na najbliższe drzewa, jak szmacianą lalką. W ostatniej chwili udało mu się obrócić nogami do pnia, dzięki czemu zderzenie zakończyło się jedynie trzaskiem kilku gałęzi. Balansując na gałęzi próbował złapać oddech, lecz Mandalor już biegł w jego stronę. Jednym szybkim uderzeniem ściął granatowy pień chcąc dostać się do swojej zdobyczy. Revan wykonując salto zeskoczył na ziemie przyjmując pozycję obronną.

Zaczął cofać się, unikając licznych cięć i zamachów. Mandalor parł do przodu nieprzerwanie, darując sobie finezyjne zamachy. Był jak wściekłe zwierze próbujące za wszelką cenę dorwać swoją zdobycz. Atakował niemal mechanicznymi ruchami do których Revan powoli zaczynał się przyzwyczajać. Każdy ruch był podobny do poprzedniego. Choć parowanie nadal było uciążliwe, to jednak rozpoznawanie kierunku uderzenia było coraz prostsze. Mimo to każda sekunda obserwacji była okupiona walką na morderczej prędkości. Wiedział, że nie podoła dłuższemu starciu. Mandalor, zdawał się nie tracić sił, a Revan był z każdym ruchem coraz wolniejszy. Rozpoczął kontratak. Ciął zdecydowanie, lecz starał się wykonywać jak najwięcej przewrotów i akrobacji. Wiedział, że przytłumiona bestia myśląca jedynie o zabijaniu, nie wychwyci subtelnych ciosów. Zaczęła wyć z powodu swojej niemocy. Wystarczyłby jeden cios by zabić Revana, jednak nie potrafiła go trafić w żaden sposób.

Darth Lysyrie z podziwem patrzyła na całe przedstawienie, w którym umiejętności jej mistrza grały główną rolę. Zwykły Jedi zginąłby pod nawałnicą tak silnych uderzeń, zanim zdałby sobie sprawę, że są one technicznie niedopracowane. Ich szybkość i siła była tak duża, że nadrabiały tę stratę. Nie jednak w przypadku Revana. Dorównywał Mandalorowi gdy ten był pod wpływem nieznanych nikomu specyfików, a nawet go przewyższał. Revan pod wpływem ciemnej strony mocy zdawał się być niepokonany.

Nagle pojedynek dobiegł końca, gdy Mroczny Lord przebił Mandalora Ostatecznego mieczem na wysokości serca. Bestia która w nim szalała natychmiast ucichła. Śmiertelny cios zdawał się otrzeźwieć wojownika.

– Ja… przegrałem? – spytał spokojnym tonem pełnym zdziwienia, jakby ból nie dosięgną jego ciała. Dokładnie przyjrzał się Rewanżyście stojącym przed nim. Poobijany i zakrwawiony, w podartych szatach trzymał oburącz miecz wbity aż do żarzącej się rękojeści. Oddychał bardzo głośno chwiejąc się na nogach. Był wyczerpany, jak nigdy dotąd. Gdyby pojedynek potrwał dłużej, ich sytuacja wyglądałaby odwrotnie.

– Potęga nie jest tym samym co siła, Mandalorze. – odpowiedział siląc się na równie spokojny ton. Płuca paliły go z każdym oddechem sprawiając ból.

– Oddaję ci honor Revanie, przywódco Rewanżystów. Jesteś najpotężniejszym, a zarazem ostatnim przeciwnikiem jakiego dane mi było spotkać.

– Obym już nigdy nie spotkał kogoś takiego jak ty. – odpowiedział uśmiechając się lekko.

– Nie spotkasz. Takich jak ja jest zaledwie dwóch w całej galaktyce. A skoro ja umieram, zostaniesz już tylko ty. – mówiąc to, nogi ugięły się pod nim. Revan natychmiast wyłączył miecz, pozwalając by jego ciało swobodnie opadło na bujną, błękitną trawę. Mroczny Lord powoli zdjął mu złotą maskę.

– Znam wasz zwyczaj obwoływania nowego przywódcy. Najlepszy z was zabierze tą maskę i będzie nowym Mandalorem prawda? – spytał patrząc na podenerwowanych wojowników, straży martwego już wodza. Ci jednak nie odpowiedzieli.

– Zabieram ją ze sobą. Wasza wojna już nigdy się nie powtórzy, a nowy dowódca nie zostanie wyłoniony. – mówił powoli czując jak w każdym z nich wzbiera gniew. – Ostatni Mandalor zginą dzisiaj. To koniec.

Stalowi wojownicy wyciągnęli swoje wibromiecze, krzycząc i przeklinając Revana.

– Lysyrie, zabij ich. – Na rozkaz Alora Kaal chwyciła za miecze i z głośnym piskiem łuna fioletowego światła opuściła rękojeści. Natychmiast skoczyła między zaskoczonych Mandalorian. Revan ignorując rozgorzałą walkę w którą włączyli się także pozostali upadli Jedi, patrzył na maskę swojego przeciwnika. Prosta złota maska z wyciętym wizjerem w kształcie litery T. Tak niewielki przedmiot stał się narzędziem strachu i władzy. Mroczny Lord zdał sobie wtedy sprawę, że człowiek schowany za maską, staje się czymś więcej niż istotą ludzką. Staje się synonimem samego siebie. Nie każdy wiedział jak wygląda Revan. Wszyscy jednak pamiętali o przywódcy Mandaloriańskim w złotej masce. Upadły Jedi postanowił zapamiętać lekcję jakiej mu udzielono na Malacor V.

11. Na własną rękę.

Soul Karath po raz kolejny przecierał spocone czoło jedwabną chusteczką stojąc na środku mostku Lewiatana. Mógł korzystać z projektora, ukazującego pole bitwy za pomocą dwuwymiarowej mapy. Wolał jednak wydawać polecenia przyglądając się starciom bezpośrednio. Często powtarzał, że statki kosmiczne to coś więcej niż różnokolorowe trójkąty przesuwające się po mapie wizualnej. Zawsze czuł niekrytą satysfakcję gdy linia pancerników na jego rozkaz wystrzeliwała salwę pocisków protonowych niszcząc jednostki wroga. Utwierdzało go to w przekonaniu, że jest dobrym dowódcą. Teraz jednak powątpiewał w swoje kompetencje.

Jednostki republiki rozciągnęły długą linię trzymając statki mandaloriańskie w zamkniętym kręgu, zgodnie z rozkazami Revana. Niestety zbyt szeroko rozstawione były łatwym łupem kolejnych ataków. Z każdego zakątka pola bitwy odbierał raporty o licznych stratach z prośbami i przegrupowanie. Saul Karath dotychczas odrzucał je wszystkie.

W końcu jego fanatyczna wiara w Revana oraz jego plan sięgnęła dna, i wydał rozkaz przegrupowania za Lewiatanem wszystkich jednostek.

– Mściciel nie odpowiada, Admirale. – zameldował nawigator. – Obrońca i Tarcza są pod ciężkim ostrzałem i nie będą w stanie dolecieć aż tutaj.

– Myśliwce mają skupić się wokół najbliższych jednostek osłaniając ich powrót. – odparł głośno przełykając ślinę. Nie spodziewał się, że straty okażą się aż tak poważne. Nadal miał jednak nadzieję, że wydał polecenie odwrotu dostatecznie szybko by nadal wygrać tą bitwę.

 

Mandaloriańskie Bazyliszki rozrywały na strzępy pancerze fregat ignorując osłony energetyczne. Myśliwce całymi eskadrami ostrzeliwały te zabójcze maszyny eliminując jedną za drugą. Jednostki Republiki zbliżając się do siebie prowadziły gęsty ostrzał z licznych działek. Mandaloriańskie statki flagowe były rozrywane na strzępy, gdy ich tarcze nie były w stanie wytrzymać kolejnych salw. Kanonada pocisków przerzedzała pole bitwy, coraz bardziej rozdzielając je na dwa oddzielne ugrupowania.

Na twarzy admirała pojawił się delikatny uśmiech, gdy dotarły do niego kolejne meldunki o pomyślnym przegrupowaniu kolejnych jednostek. Mimo tego prawie połowa jego floty była nadal rozrzucona w przestrzeni kosmicznej. Pojedyncze jednostki były znacznie łatwiejszym celem niż zwarta grupa. Saul musiał uznać ich stratę za konieczną.

12. Deszcz Ciemnej Strony mocy.

 

Odgłosy łamanych liści i trzaskających gałęzi, znaczyły drogę biegnących rewanżystów. Przywołując potęgę mocy przyśpieszali swój bieg do nadludzkiej prędkości. Zdawali się być szarymi smugami, przemierzającymi dżunglę. Na samym przecie biegł Revan narzucając swoje tempo podróży. Czuł się znacznie osłabiony po walce z Mandalorem. Liczne siniaki i zadrapania pulsowały nieustannym bólem, przeszkadzając mu w koncentracji. Z lewej ręki skapywała mu po palcach krew zmieszana z potem. Musiał mieć wybity cały bark, bowiem nie mógł nią w ogóle ruszać, a w miarę czasu tracił w czucie. Nie zamierzał jednak ani na moment zwolnić biegu. Ze wszystkich sił starał się utrzymać stałe tempo a nawet przyśpieszać. Dobrze wiedział że nie może poznać po sobie zmęczenia. Jeśli pozostali wyczują jego słabość obrócą się przeciwko niemu. Dlatego z całych sił starał się zachowywać tak, jakby walka z Mandalorem nie kosztowała go zbyt wiele wysiłku.

Cały czas czuł na sobie baczne spojrzenia Malaka i Lysyrie. Wątpił by pozostali rewanżyści byli tak zespoleni z mocą jak ta dwójka. Nad ich treningiem czuwał osobiście i jeżeli ktokolwiek miał szansę odebrać mu tytuł Mrocznego Lorda to byli właśnie oni.

W końcu drzewa zaczęły występować coraz rzadziej a las zmienił się w łąkę pokrytą wysoką trawą. Revan spojrzał w ciemne niebo Rozbłyski znaczyły śmierć kolejnych myśliwców i fregat. Gdy eksplodował krążownik blask rozświetlał cała okolicę jak przy błyskawicy przecinającej niebo. Mroczny lord starał się rozeznać w sytuacji jaka rozgrywała się w kosmosie. Nie potrafił jednak rozpoznać stron konfliktu po samych rozbłyskach wiązek laserowych. Wiedział jedynie że nie ma zbyt wiele czasu. Na szczęście dostrzegał już zarys budowli Bao-Dura jak i całego generatora cienia. Zielone błyskawice przeskakujące po całej strukturze rozjaśniały okolicę jeszcze bardziej, niż bitwa tocząca się w kosmosie. Z miejsca powitał ich Zabracki technik, w długim szarym płaszczu ochronnym.

 

– Rychło w czas Revanie! – krzyczał przyjacielskim tonem. – Dostajecie w kość tam na górze. Oby to urządzenie naprawdę wam pomogło. – Dodał klepiąc ścianę sterowni.

– Liczę na to bardziej niż możesz sobie wyobrazić. – powiedział cicho.

– Coś nie tak? Wyglądasz na zmęczonego?

– Nic mi nie jest. – odparł stanowczo spoglądając na resztę rewanżystów. Jeżeli Bao-dur widział, że nie jest w najlepszej formie, to wrażliwi na moc tym bardziej. Nie miał co do tego wątpliwości. -Generator jest włączony?

– Wszystkie wskaźniki utrzymują stabilny odczyt. Zgodnie z twoimi zaleceniami wszystko zostało włączone. Nadal jednak nie wiem dlaczego w żaden sposób to urządzenie nie reaguje. Zdaje się jedynie kumulować energię, bezpośrednio z jądra ziemi. – Lysyrie słuchając tłumaczeń technika, patrzyła cały czas na Revana, oczami pełnymi podziwu i strachu. Namówiłeś go nawet do budowy urządzenia, którego zastosowania nie jest w stanie odkryć, pomyślała. – Wydaje mi się, że czegoś tu brakuje. Możliwe, że to coś zwyczajnie nie działa.

– Działa. – Przywódca rewanżystów, powoli położył dłoń na ścianie generatora. Błyskawice natychmiast zaczęły przeskakiwać znacznie szybciej. – Brakuje ciemnej strony mocy.

W jednej chwili z jego dłoni wystrzeliły liczne wyładowania o ciemno fioletowej barwie, które natychmiast połączyły się ze swoimi zielonymi odpowiednikami. Jego potęga zaczęła łączyć się z generatorem. Czuł każdą jego część, jakby sterował nim za pomocą myśli.

Wyładowania elektryczne zaczęły przepływać przez niego, kierując się w głąb planety aż do jej jądra. Revan ze wszystkich sił starał się ukryć ból, jaki towarzyszył całej operacji, ale w końcu jego wola musiała ulec i do odgłosu trzaskających piorunów dołączył głośny krzyk bólu.

Rewanżyści odsunęli się gdy tylko zielone błyskawice zaatakowały jego ciało. Nie mieli pojęcia o działaniu generatora cienia, dla nich wyglądało to na awarię. Ani Lysyrie ani Malak nie zamierzali wyrywać się by pomóc mistrzowi. Patrzyli na siebie podejrzliwym spojrzeniem. Oboje wiedzieli, że jeśli Revan zginie, tytuł Mrocznego Lorda przypadnie jednemu z nich.

W jednej chwili, błyskawice zniknęły, a cały generator zgasł dymiąc, jakby z przegrzania. Revan padł na kolana głośno dysząc. Nie spodziewał się, że uruchomienie tego urządzenia kosztuje go tak dużo energii. Ręce drżały mu z wysiłku, poparzone czystą ciemną stroną mocy. Nawet on nie był na to przygotowany. Czuł jednak, że jego wysiłek się opłacił. Niebo stawało się coraz ciemniejsze, a z chmur zaczął padać deszcz. Pobliskie drzewa zaczęły przechylać się coraz bardziej ku ziemi. Nawet stojący blisko niego Jedi zdawali się chwiać na nogach.

– Co się dzieje?! – krzyczał Bao-dur, nie mogąc zachować równowagi.

– Włączyłem generator cienia. – odparł spokojnie.

– Na czym właściwie polega jego działanie, mistrzu? – Lysyrie także nie dawała za wygraną.

– Generator cienia skupia pole grawitacyjne planety i przenosi ją kilometry ponad jej powierzchnię. Innymi słowy przenosi centrum grawitacyjne mniej więcej na orbitę planety. – dodał wskazując toczącą się nad nimi bitwę.

– Cień grawitacyjny. Zmieniłeś polaryzację jądra całej planety! – krzyknął Bao-Dur.– Przecież to zdestabilizuje całe jądro!

– Możliwe. Nigdy nie obchodziły mnie skutki uboczne działania tego urządzenia.

– Więc po co zleciłeś mi jego budowę?

– By unicestwić swoich przeciwników. Zgładzić wszystkich, którzy będą chcieli zakwestionować moją potęgę i władzę. – ponownie wskazał na niebo, rzucając szybkie spojrzenie w kierunku zgromadzonych obok niego Rewanżystów. W jednej chwili Revan poczuł narastający gniew. Wśród upadłych Jedi zgromadzonych wokół niego. Wyczuwał także ambicję, nieposkromioną i niespełnioną. Była tak wyraźna, że mógłby określić od kogo ona pochodzi.

– Twój plan rzeczywiście jest godny podziwu, mój mistrzu. Mam jednak jedną uwagę wobec niego. – Malak wystąpił naprzód, dobywając swojego miecza, a żółte światło klingi głośno syczało, gdy kolejne krople deszczu spadały na nią od razu parując. – To mojej potęgi już nigdy nikt nie zakwestionuje. -Dodał kierując miecz w stronę swojego byłego mistrza.

Revan z ciężkim westchnieniem patrzył w oczy zdrajcy. W pewnym sensie go rozumiał. Moment był idealny. Był prawie na skraju wyczerpania, w przeciwieństwie do swojego ucznia. Szczerze powiedziawszy obawiał się pojedynku w tej chwili. W normalnych warunkach, Malak nie byłby dla niego wyzwaniem. Teraz nie było to takie oczywiste.

– Lysyrie. Zabij go. – odparł patrząc na swoją drugą uczennicę. Ta jednak jedynie skrzyżowała ręce na piersiach. – Więc nie zamierzasz mi pomóc? A może wykorzystasz odpowiedni moment by pozbyć się nas obu w jednym momencie? – Na te słowa Malak odwrócił się gniewnie w kierunku Alory. Ta jednak ani drgnęła.

– Tylko ty i ja Revanie! – krzyczał Malak. – Honorowy pojedynek ucznia i mistrza!

– Honorowy, powiadasz? – spytał nie kryjąc ironii. Powoli włączył miecz przybierając defensywną pozycję krzyżując klingę do dołu z prawą nogą ugiętą zaś lewą położoną do przodu. Wyglądał jakby szykował się do skoku. – Niech i tak będzie.

– Silne zmiany sejsmiczne na powierzchni planety! – Krzyczał technik na mostku Lewiatana.

– Trzęsienia ziemi na tym kosmicznym zadupiu mnie nie interesują. Lepiej mi powiedz jak przebiega przegrupowanie dalszych jednostek. – Skarcił go Karath. Zaczynał tracić kontrolę nad przebiegiem bitwy. Kazał już wyliczyć nawigatorom możliwą trasę skoku nadświetlnego. Tak na wszelki wypadek.

– W tym cały problem panie admirale! Sensory wskazują, że pole grawitacyjne Malacor V się zdestabilizowało. Ściąga Wszystkie statki na powierzchnie planety!

– Przecież to niemożliwe! Żadna planeta nie ma tak silnego pola grawitacyjnego, żeby ściągnąć nawet myśliwiec! – Krzyczał biegnąc do stanowiska technika. Przyglądał się wskaźnikom konsolety unoszącym się to w górę to w dół.

– Niech pan sam spojrzy. – Zawołał go drugi technik. Saul spojrzał na ekran pokazujący pole bitwy. Statki obu stron zaczęły opadać ku powierzchni planety. Eksplozje wokół silników dowodziły, że stabilizatory nie były w stanie opierać się sile grawitacji.

– Czemu nas też nie ściąga?

– Z tego co udało mi się odczytać efekt jest jedynie obszarowy. Znajdujemy się poza zasięgiem działania tego dziwnego zjawiska.

– A jaka część naszej floty znajduję się w tym zasięgu?

– 45% – odparł chłodno technik. Saul zadrżał. Jeśli te statki rozbiją się o powierzchnię planety, nie będzie żadnej nadziei na wygranie bitwy. Nagle jednak go olśniło.

– Jaka część floty mandaloriańskiej znajduje się pod wpływem działania tej anomalii?

– 95%

Admirał nie powstrzymał okrzyku radości na tą wiadomość. Dzięki łutowi szczęścia, zwyciężą, doszczętnie niszcząc flotę wroga. Cały mostek zaczął huczeć od wiwatów. Ktoś zaczął skandować imię Revana. Po chwili wszyscy wykrzykiwali jego imię. Admirał uświadomił sobie że to nikt inny jak właśnie Revan chciał, by cała flota znalazła się w tym miejscu w odpowiednim rozstawieniu. Czyżby przewidział tę dziwną anomalię? Dlatego wymagał utrzymania tak nieefektownej formacji? Prawdą było, że tylko dzięki niej Mandalorianie pozostali skupieni w zasięgu działania tego zjawiska. Pozostawało jedno pytanie. Czy gdyby nie wydał rozkazu przegrupowania, to czy więcej statków spotkałby taki smutny koniec? A może cała flota podzieliłaby los Mandalorian?

Niemalże cała flota Mandaloriańska zaczęła spadać na powierzchnię planety. Atmosfera rozgrzewała zewnętrzne pokrywy kadłubów do czerwoności. Piloci myśliwców i bazyliszków kosmicznych płonęli żywcem tak jak ich znacznie lżejsze maszyny. Fregaty wpadały na siebie nawzajem próbując wymanewrować, z zagrożonego terenu. Saul Karath wydał rozkaz ostrzeliwania, spadających statków, jak i tych, które nie zostały pochłonięte przez dziwne zjawisko. Ku jego zaskoczeniu, nawet jeden myśliwiec nie zdecydował się na ucieczkę. Doprawdy, ich odwaga równa się jedynie ich szaleństwu, pomyślał admirał. Coraz częstsze eksplozje rozjaśniały pustkę kosmiczną niczym nowopowstałe gwiazdy. Mandaloriańska flota została zniszczona.

 

Malak zaatakował swojego mistrza z całej siły cięciami z góry i z boku. Napierał z całych sił stawiając duże kroki, jednocześnie spychając Revana na ścianę generatora cieni. Mroczny Lord odbijał każdy atak, obracając miecz nadgarstkiem. Cały czas trzymał rękojeść w prawej dłoni, podczas gdy lewa, bezwładnie zwisała z powodu wybitego barku. Revan cały czas starał się robić liczne piruety i podskoki, by stan jego ręki jak najdłużej został tajemnicą.

Niestety Malak w końcu zamachnął się z taką siłą, że doprowadził do zwarcia. Gdy zobaczył, że jego mistrz nawet w takiej sytuacji używa jednej ręki, wszystko stało się dla niego oczywiste.

– Coś nie tak z twoją ręką mistrzu? – zaśmiał się szyderczo, znów przystępując do ataku. Tym razem jednak wszystkie swoje ciosy kierował na lewą stronę, wiedząc, że Revanowi będzie trudniej się bronić. Przywódca rewanżystów cofał się z każdym uderzeniem. Każdy mięsień palił go z bólu. Był wykończony zarówno fizycznie jak i psychicznie. Prawa ręka także zaczynała dawać o sobie znać. Ciągłe parady uniki stanowiły poważne obciążenie, podczas gdy Malak, ciągle atakował oburącz.

W końcu udało mu się wyskoczyć w górę na kilka metrów i wylądować na pobliskim drzewie.

Musiał się skupić i uspokoić. Dzięki potędze Mocy zmuszał umysł do spokoju i wyciszenia. Przypomniał sobie pojedynek z Mandalorem. Malak zachowywał się podobnie. Jego ataki były bardzo szybkie i wypełnione siłą. Brakowało im jednak precyzji. Musiał wykorzystać wściekłość swojego ucznia przeciwko jemu samemu.

– Nie uciekniesz mi! – wrzeszczał Malak ściskając mocą pień. W tym Samym momencie, Revan wyskoczył w powietrze niemal wbijając się w swojego ucznia. Zaczął ciąć na skosy stosując liczne parady i obroty. Malak im bardziej był odpychany, tym większa wściekłość go ogarniała. Każde jego cięcie było jednak unikane, nawet bez miecza lecz samymi zwodami. Jego mistrza prowadziła ciemna strona mocy. Wiedział, że nie ma zbyt wielu sił. Chciał zakończyć ten pojedynek jak najszybciej. Malak musiał zagrać na czas. W jednej chwili, odepchnął swojego mistrza, dzięki Mocy kilka metrów dalej, ten zdążył jednak obrócić się by nie uderzyć w drzewa pełnym impetem.

Z palców Mrocznego Lorda poszybowały błyskawice, identyczne do tych, którymi uruchomił generator. Malak odpowiedział tym samym i pomiędzy nimi dwoma, zderzyły się wyładowania ciemnej strony. Rośliny jak i sama ziemia wokół ich starcia zaczynała się palić. Delikatne grzmoty zwiastowały zderzenie kolejnych wiązek energii. Cała sytuacja działała jednak na stronę Malaka. Revan walczył ostatkiem sił i było tylko kwestią czasu, gdy jego moc sięgnie dna, a błyskawice jego ucznia spopielą go.

Lysyrie uznała, że to odpowiedni moment by się wtrącić. Wyciągnęła swoje ostrza, szarżując na Malaka. Pomyślała, że z osłabiony Revanem poradzi sobie bez problemu. Malak jednak był na jej poziomie i mógł sprawić spore problemy a na to nie miała czasu.

Nim uczennica włączyła się do walki, rozległ się głośny krzyk, który usłyszeli wszyscy zgromadzeni Rewanżyści. Lysyrie natychmiast wypuściła miecze na ziemie chwytając się za głowę. Jęczała bólu, słysząc agonalne wycie z miliona gardeł. Jakby setki igieł wwiercały się właśnie w jej czaszkę. Malak i Revan także padli na ziemię, podobnie jak pozostali rewanżyści, krzycząc i tarzając się z bólu. Jedynie Bao-dur jako nieczuły na działanie Mocy stał jak wryty nie wiedząc co się dzieje.

Revan spojrzał w niebo na wpół otwartymi oczami. Dostrzegł gwiazdy licznie spadające na Malacor V. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że były to statki Floty Mandaloriańskiej i Republiki. A więc plan się powiódł. Jego wrogowie zostali zniszczeni. Śmierć milionów żołnierzy spalonych żywcem w atmosferze planety odbiła się głośnym echem w eterze mocy. Teraz, gdy uświadomił sobie całą sytuację, mógł opanować krzyk, wyciszyć go, by w konsekwencji usunąć całkowicie. Po chwili stał już na nogach obserwując rewanżystów, nadal wijących się z bólu. Jedynie Malak podniósł się na kolana nadal wyginany z bólu trzymał się za głowę.

– Przyznaję, miałeś szansę mię pokonać. Mogłeś odebrać mi tytuł i zwać się Mrocznym Lordem Sithów. – Revan powoli włączył swój miecz świetlny. Stał już niecały metr od swojego ucznia. – Teraz jednak już nic nie możesz! – krzycząc przeciął twarz Malaka na wysokości twarzy. Uczeń padł na ziemię wyjąc, jednocześnie trzymając się za rozerwaną szczękę, a gęsta krew spływała mu po policzkach.

– Co teraz? – krzyczał Bao-dur, nie ukrywając strachu w głosie. Nie rozumiał prawie żadnej rzeczy jaka tutaj zaszła. Jasnym było jedynie to, ze Revan nie był istotą za którą wszyscy go uważali.

– Generator cienia zdestabilizował jądro tej planety. – zaczął wskazując deszcz. – nawet atmosfera zaczęła ulegać zmianom.

– Ale…– Revan uciszył go podniesieniem ręki. Wiedział, że chodzi mu o wszystkich zgromadzonych na Malacor V. co stanie się z nimi?

– Wy zostaniecie tutaj i podzielicie los tej planety. Nie potrzebuję, żadnego z was żeby utrzymać zdobytą już władzę.

– Nie! – Bao-dur chciał krzyczeć, ale upadły Jedi podniósł go za gardło dzięki mocy. Zabrack robił się coraz bardziej siny, wierzgając nogami we wszystkich kierunkach.

– Zginiecie razem z Malacor V. Spektakl dobiega końca. Zasłona ciemnej strony opadła. Aktorzy nie są mi już do niczego potrzebni. – warknął rzucając technikiem na bok, jak szmacianą lalką, a sam powędrował w kierunku sterowni generatora. Znalazł tam statek, którym przybyła tutaj Lysyrie. Jednoosobowy myśliwiec. Celowo kazał jej lecieć takim statkiem. Tylko jedna osoba miała wrócić z tej planety. Po chwili leciał już w kierunku ocalałej floty republiki.

Przestrzeń kosmiczna nad planetą przypominała wysypisko śmieci. Wraki krążowników powoli opadały ściągane przez grawitację, by także rozbić się o powierzchnię planety. Sterowanie myśliwcem pod wpływem działania generatora cienia, było bardzo trudne i Revan o mało nie spalił silników próbując wydostać się z planety. Na szczęście pole grawitacyjne znacznie osłabło, od czasu, gdy generator został włączony. Teraz gdy został wyłączony, skumulowana energia coraz bardziej się ulatniała. Ocalała flota Republiki dryfowała z dala od niezrozumiałej dla nich anomalii. Gdy myśliwiec Revana znalazł się w zasięgu skanerów, natychmiast odezwało się radio.

– Revan? To ty? – Mroczny Lord rozpoznał głos, admirała Karatha.

– Tak, to ja. – Odpowiedział uśmiechając się w duchu.

Bao-dur kaszląc, wstał na jeszcze chwiejne nogi. Trzęsienia ziemi zaczynały trząść całą planetą. Rośliny zaczynały usychać i zapadać się w ziemi. Deszcz, szybko przerodził się w straszliwą burzę. Błyskawice z głośnym hukiem raz za razem dzieliły niebo między siebie. Utykając, podszedł do Ledwo przytomnej Lysyrie.

– Alora! Wstawaj! – krzyczał potrząsając nią lekko. – Musimy stąd uciekać! Pomóż mi zabrać resztę!

Lysyrie zaczynała powoli otwierać oczy.

– Co się stało? Kim jesteś?

– Nie mamy teraz na nic czasu. Musimy zanieść wszystkich do mojego statku transportowego. Ta planeta niedługo przestanie istnieć!

– Ale kim ty jesteś? Skąd ja się tu znalazłam? – Była wyraźnie zdziwiona sytuacją w jakiej się znalazła. Czuła jak coś w niej gaśnie. Jak traci cząstkę siebie. Pragnęła, jedynie by ten okropny krzyk w jej głowie zamilkł. W końcu udało jej się pozbyć owego krzyku, lecz gdy to się stało nie pamiętała już o nikim ani o niczym. Zapomniała nawet o tym, że była niegdyś Jedi.

– Wszystko wyjaśnię ci po drodze! Teraz musisz mi pomóc zanieść wszystkich do statku!

 

13. Intryga Ciemnej Strony

 

Już w hangarze zebrały się tłumy by powitać bohatera, który zjednoczył Jedi i poprowadził do zwycięstwa wojska Republiki. Żołnierze skandowali jego imię jeszcze zanim wylądował. Gdy wszystkim ukazał się posiniaczony mężczyzna w podartej szacie, okrzykom radości nie było końca. Siedmiu mężczyzn wdrapało się na statek pomagając mu wyjść z kabiny pilota. Revan chętnie skorzystał z ich pomocy. Lewa ręka wyraźnie spuchła a odrętwienie nasiliło się. Z trudem potrafił zachować równowagę. Malacor V kosztował go więcej wysiłku niż się tego spodziewał.

– Jak ty tego wszystkiego dokonałeś? – przedarł się czyjś głos w tłumie.

– Dla mocy nie ma rzeczy niemożliwych. – zacytował kodeks zakonu Jedi. Tak niewiele brakowało. Już czuł się zwycięzcą. Mimo to musiał zostać skupiony. Na statkach floty, zwłaszcza na Lewiatanie, było zgromadzonych wielu rewanżystów. Gdyby teraz jego ciemna strona wyszłaby na jaw, zaatakowaliby swojego bohatera.

Po chwili w hangarze wylądował także drugi statek. Revan zadrżał gdy rozpoznał w nim transporter Bao-dura. Jeśli zdecydują się powiedzieć cokolwiek, będzie skończony. Pierwszy wyszedł Malak, z prowizorycznym opatrunku na szczęce i szyi. Bandaż już zaczynał przesiąkać i gęsta krew powoli skapywała na metalową podłogę hangaru. Revan z niekrytą satysfakcją patrzył na paskudną ranę swojego ucznia.

Nikt więcej, jednak nie opuścił statku. Tuż za Malakiem, właz zamknął się i transporter wyleciał z hangaru. Żołnierze całkowicie nie rozumieli zaistniałej sytuacji. Ich krzyki przepełnione były zdziwieniem i rozczarowaniem. Revan z kolei czuł strach wypełniający statek. Bao-dur i reszta Jedi byli przerażeni tym co zobaczyli na Malacor V. Widocznie nie zamierzali wracać do floty. Może nawet zamierzali opuścić Republikę. Dziwiło Revana, dlaczego nie wyczuwa wśród pasażerów swojej uczennicy, Darth Lysyrie. Czyżby krzyk mocy był zbyt silny do opanowania i pogrążyła się w szaleństwie? Przyjdzie jeszcze czas na te rozmyślania, skarcił się w myślach. Teraz najważniejsza była sprawa Malaka.

Alek nie krył zdziwienia, gdy Revan podbiegł do niego i delikatnie go przytulił. Wyglądali jak bracia, którzy nie widzieli się przez wiele lat. Wiwatom na ich spotkanie nie było końca.

– Później o tym porozmawiamy. – wyszeptał Revan.

Kilka następnych godzin obaj rewanżyści spędzili w klinice szpitalnej. Kąpiel w żelowej masie zwanej kolto doskonale goiła wszystkie rany. Bark Revana został już nastawiony i mógł nim swobodnie ruszać. Malak z kolei siedział na krześle , z głową owiniętą bandażem. Jego dolna szczęka w całości została amputowana, struny głosowe w większości wymienione a przełyk zaszyty. Na szyi miał przyczepiony mały głośniczek podłączony bezpośrednio do gardła. Dzięki niemu mógł w miarę normalnie mówić.

– Jeśli chcesz zachować, życie, będziesz musiał być mi wierny. Wiesz już jak silny jestem, więc nie będziesz próbował mnie więcej zdradzić, prawda? Niedługo cała galaktyka padnie do moich stóp i możesz się temu przyglądać u mojego boku, lub zjednoczony z mocą jak trup, rozumiesz mnie?

Malak powoli podniósł głowę patrząc na Revana. Zdawał się toczyć wewnętrzną walkę sam ze sobą. W końcu jednak postanowił przemówić.

– Tak mistrzu. – wycharczał dzięki modulatorowi. Jego nowy głos nie przypominał już ludzkiego. Był niski i pozbawiony jakiejkolwiek barwy. – Zrobię wszystko co każesz.

– Cieszę się, że wyciągnąłeś wnioski z tej lekcji, mój uczniu.

 

Epilog

 

Saul Karath obserwował na mostku Lewiatana, jak Malacor V destabilizuje się coraz bardziej. Fioletowa niegdyś planeta zmieniła barwę na ciemno szarą. Jej powierzchnie znaczyły liczne bruzdy i kratery, widoczne nawet z kosmosu. Zielone błyskawice przeskakiwały po całym globie. Zdawały się niczym siatka utrzymywać jeszcze planetę w jednym kawałku.

Malacor V stał się pomnikiem zwycięstwa Republiki nad Mandalorianami. Ich przywódca zginął a flota została niemal całkowicie unicestwiona. Odnieśli miażdżące zwycięstwo, które będzie wspominane jeszcze przez wiele lat.

Nikt nie miał wątpliwości, że bez Revana, wynik tej wojny nie byłby tak oczywisty. Poprowadził do boju Republikę opuszczoną przez Jedi. Zwerbował podobnych sobie rewanżystów, osobiście zabił Mandalora Ostatecznego i odebrał mu jego maskę, tym samym zlikwidował zagrożenie ze strony Mandalorian permanentnie.

Owy bohater opuścił jednak flotę Republiki niecały tydzień po bitwie pod Malacor V. W tym czasie odbyło się zebranie z pozostałymi kapitanami krążowników i fregat, oraz pozostałymi rewanżystami. Przebieg i cel tego spotkania pozostał tajemnicą nawet dla rady Jedi. Gdy zebranie dobiegło końca Revan wraz ze swoim uczniem Alekiem wsiedli na prom i odlecieli w nieznanym kierunku.

Jedynie Saul Karath znał cel ich podróży. Został wtajemniczony niemal we wszystkie szczegóły planu gdy przysiągł wierność Mrocznemu Lordowi Sithów. Revan leciał w kierunku niezwykłego artefaktu dawnych ras, zwanego Gwiezdną Kuźnią.

 

Koniec

Komentarze

Jakoś nie przemawia do mnie to opowiadanie , brakuje mi tego czegoś co miały opowiadania R.A Salvatore, brakuje mi fanfarów, wartkiej akcji, opowiadanie ratują jeszcze bohaterowie , ale Revan ... no cóż, mógłby być bardziej mroczny . jak dla mnie ws kali 1-10 między 3 a 4 to się usadowi .

124 tysiące. Ja wymiękam :P

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Drobiny jeszcze zwęglonego piachu spadły na twarz żołnierza Republiki szczypiąc go w oczy i nos.
Jakie drobiny?
 Rozglądając się mętnym wzrokiem dostrzegł mężczyznę biegnącego w jego kierunku.
Pisk dostrzegł?
 Miał na sobie płytowy pancerz czerwonego koloru, zakrywający całe jego ciało
I właśnie to jest przekleństwo niewiedzy. Człowiek siada do komputera, gra w gry, tam się nauczy, że pancerz płytowy daje największe premie do obrony, ale kary do zwinności, a potem na wszystko co jest dużą zbroją mówi, że to pancerz płytowy. Myślę, że Autor, kiedy się dowie co zacz pancerz płytowy uświadomi sobie błąd. 
 Wizjer układał się w literę T na zaokrąglonym hełmie przyczepionym na stałe do barków. Wojownik trzymał karabin blasterowy podobny do modeli używanych przez Republikę. Różnicą była znacznie większa bateria zasilająca i krótsza lufa. Leżący na ziemi mężczyzna, choć nadal oszołomiony, zaczął nieporadnie szukać własnego karabinu. Mandalorianin widząc to, nagle przyśpieszył biegnąc coraz szybciej.
Wymiękam. Ja już nie wiem kto i gdzie co robi, pomijając przyśpieszenie powodujące szybszy bieg (dobrze, że nie wolny...). 
 - Ic.. anu.. ao? - Słowa jednego z żołnierzy nadal były niewyraźne.
Wielokropek...
I tak dalej, i tak dalej. W tekście jest dużo niepotrzebnej retardacji, do wywalenia. Zbędna wata. Poza tym, język jest, co tu kryć dosyć chaotyczny. Pomijam nielogiczności.  

Dłuuuuuuuuuugie. Potrzebuję czasu, żeby to przeczytać, więc nieprędko ujrzysz mój komentarz.
Na przyszłość, radzę podzielić na dwa, trzy kawałki i dać jeden, na próbę. Błędy i niedociagnięcia skomentowane w takiej "próbce", prawdopodobnie są wspólne dla całego tekstu i wtedy możesz poprawić resztę i opublikować.

Cuż, przyznaję, że moja wiedza odnośnie pancerzy, także tych płytowych nie jest zbyt rozległa, nie zamierzam się więc usprawiedliwiać :)

O ile to możliwe prosiłbym o wypisanie kilku przykładów chaotycznego języka, nielogiczności i retardacji.
Dzięki temu w przyszłości będę mógł pominąć te błędy.

Jak zrozumiałem, opisy są zbyt obfite, przez co historia także przez to traci na wartkości?

Ile czasu zajęło ci pisanie tego tekstu?

I po co to było?

Ukłony dla tych, którzy przebrnęli. Ja nie zdołałem, Raz, temat dla mnie nieinteresujący. Dwa, po siedemnastym kwiatku monitor się zaćmił... Przepraszam, odpuszczam.

hmm. w sumie ze wszystkim będzie prawie rok. trzy miesiące temu skończyłem pisać, a potem z przerwami poprawiałem cały tekst. sporo mi to zajęło, bo tekst jest długi. Wydaje mi się też, że im dalsza część tym lepiej jest napisana, gdyż wdrażałem się nieco w opowiadanie i można zwyczajnie powiedzieć, że pisałem coraz lepiej (choć to i tak nie musi oznaczać że dobrze)

Jeżeli, ktoś nie da rady przebrnąć przez całość, zachęcam przynajmniej do przeczytania ostatnich rozdziałów. Można w miarę we wszystkim się połapać czytając od części 10. Malacor V.

Im więcej ocen i wytkniętych błędów tym lepiej dla mnie :D

Na Święte Rogi Odyna! 125.000 k znaków!!! Wystawię pełny komentarz, jak spróbuję przez to gigantyczne opowiadanie liczące ponad 70 stron tekstu znormalizowanego. Masakra.
Ale na początku poraziły mnie pierwsze słowa. Pierwsze zdanie jest nielogiczne i do tego z błędem merytorycznym!

* Drobiny (jeszcze) zwęglonego piachu spadły na twarz żołnierza Republiki szczypiąc go w oczy i nos. *

Po pierwsze, słowo w nawiasie jest zbędne, do wykasowania! Po co to!

Po drugie - i tutaj się trochę dłużej zatrzymam - "zwęglonego piachu".

Nie wiem co według Ciebie oznacza zwęglony piach, ale ja jako geolog ze spacjalizacją petrologii skał metamorficznych niskiego stopnia, nigdy się z taką bzdurą nie zetknąłem! Co to jest piach, piasek - to nic innego jak luźny materiał zwietrzelinowy, składający się z frakcji (inaczej średnicy) ziarn wilkoścci około 1-2 mm różnych minerałów, przeważnie kwarcu, a także minerałów frakcji ciężkiej (cyrokony, monacyty, magnetyty, granaty, spinele,...). Zwęglony lub uwęglony materiał to substacja organiczna, która przeszła proces uwęglenia (od torfu, kennel po antracyt). A więc minerały z grupy krzemianów (patrz wyżej kwarc itp.) nie mogą, NIGDY nie mogą i nie mogły przejść procesu uwęglenia! To czysty absurd. Zwracaj nawet na takie detale szczególną uwagę.

Pomimo tego iż tematyka opowiadania mnie średnio interesuje, postaram sie przebrnąć, napisać obszerniejszy komentarz i wystawić ocene. Na razie, z tego co zauważyłem przeglądając tekst, masz sporo błędów, np. powtórzenia.

Na razie z mojej strony tyle. Może się czepiam tego "zwęglonego piachu", ale to mnie badzo razi. Mam nadzieje, że będzie to dla Ciebie jakaś mała wskazówka.

Pozdrawiam

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Może się czepiam tego "zwęglonego piachu", ale to mnie badzo razi.

Zboczenie zawodowe?

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

@Fasoletti
Zboczenie zawodowe?

Chyba tak. Ale jeśli mój komentarz to przewinienie, to z góry przepraszam, wszystkich.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Nie, nie. Tak z ciekawości zapytałem. Ja też jestem uczulony, jak mam pewne pojęcie w danym temacie, a ktoś sieknie laickim tekstem :P

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Spoko. Dlatego zauważyłem błąd i napisałem co myślę. P:)

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

ja jako geolog ze spacjalizacją petrologii skał metamorficznych niskiego stopnia
:D

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Postaram się poprawić ten piach. chodziło mi o taki gorący, powiedziałbym piasek spalony pokryty czarnym nalotem jak po wybuchu bomby :)

Postaram się w najbliższych dniach popoprawiać wszystkie powtórzenia i zamieścić tekst w konkursie gram.pl

Dzięki Beryl!

mkmorqoth- doskonale rozumiem "zboczenia zawodowe". Ja mam wykształcenie biologiczno- medyczne, i jak ktoś pisze bzdury o klonowaniu, przeszczepianiu, mutacjach, krzyżówkach międzygatunkowych itp, to trzęsie mnie na wpół z irytacji, na wpół ze śmiechu.
A tekst czytam. i czytam... i czytam...

Przeczytałem pierwsze dwa rozdziały. Co mogę napisać? Cały tekst usiany jest wygibasami słownymi. Poniżej dałem ci cztery przykłady, ale takie niekoniecznie polskie sformuowania, pojawiają się co kilka linijek.
- Jeden z nich miał na sobie złoty pancerz, pozostałe były czerwone. - pozostali żołnierze mieli czerwone
- Moretto gwałtownie odwracając się, dostrzegł kapitana Twin-Gala - Moretto, odwracajac się gwałtownie, dostrzegł
- W większości nadal posiadali upleciony z włosów długi i cienki warkocz symbolizujący ucznia- większość z nich posiadała/nosiła długi, cienki warkocz; to o włosach brzmi idiotycznie, no bo z czego innego mieliby mieć warkocze?
- Choć tunikę miała identyczną do pozostałych Jedi- chociaż była ubrana w taką samą/identyczną tunikę, co pozostali Jedi
 Dalej: piszesz "republika" na przemian z małej, na przemian z dużej litery. Widać też, że masz na bakier z przecinkami (ja też, żeby nie było, że się wymądrzam).
Koniec wytykania błędów. Skończę czytać, napiszęco myślę o całości.

Odcinek 3
- namioty to nie budynki. Komunikacja międzyplanetarna (razem, nie oddzielnie).
- Szklane drzwi rozsunęły się przed nim, a każdy w środku wstał i zasalutował na powitanie.- a wszyscy obecni wstali
 Dalej wysiadam. Niech ci jakiś polonista sprawdzi błędy, bo duuuuuuuuuuuuuużo ich tutaj.

Podsumowanie:
Sytuację twojego opowiadania mogę porównać do moich "Dzieci Elfów".
Snujesz swoją opowieść w oparciu o znaną na całym świecie klasykę. Takich jak Ty, jest setki, jeśli nie tysiące. Musiałbyś być naprawdę dobry, żeby z tym wypłynąć na wierzch, nawet na polskim rynku. Ale nie jesteś. Daleko ci do tego, zabłysnąć i zainteresować sobą.
Zostaje ci: albo ciężko pracować nad znajomością polszczyzny i szukać lepszych pomysłów, albo po prostu wymyślać sobie takie opowieści dla samej przyjemności fantazjowania. Albo jedno i drugie- co byłoby najlepszą opcją.
Powodzenia

Drobiny jeszcze zwęglonego piachu spadły na twarz żołnierza Republiki szczypiąc go w oczy i nos.

Co to znaczy "jeszcze zwęglonego"?


Gdyby szeregowy Brostin nie rzucił się na granat plazmowy, chroniąc tym samym pozostałych przed wybuchem, pewnie teraz by nie żył.

Z tego zdania wynika, że szeregowy Brostin przeżył dzieki temu, że rzucił się na granat.


Monotonny pisk w głowie nie ustępował łatwo. Rozglądając się mętnym wzrokiem dostrzegł mężczyznę biegnącego w jego kierunku.

Pisk dostrzegł mezczyznę biegnącego w jego kierunku...


Miał na sobie płytowy pancerz czerwonego koloru, zakrywający całe jego ciało. Wizjer układał się w literę T na zaokrąglonym hełmie przyczepionym na stałe do barków.

Wizjer raczej nei może się układać, bo układa siecoś, co jest w stanie zmienić pozycję. Chyba, ze ten wizjer jest zmiennokształtny. A ten chełm to jak był do barków zamocowany? Śrubami do kości?


Mandalorianin widząc to, nagle przyśpieszył biegnąc coraz szybciej.

:|


Mandalorianin padł na ziemię z dymiącą dziurą w rozbitym wizjerze.

A kto zrobił ziemi dziurę w wizjerze?


Kero, na moje oko to jest bardzo, ale to bardzo źle...

www.portal.herbatkauheleny.pl

Poprawek odnośnie początku dostałem już dość. Proszę żeby ktoś pofatygował się, i przeczytał coś więcej niż 1 stronę. Pierwsze strony są fatalne, sam już to zauważyłem. Prosiłem już wyżej o przyjżenie się ostetnim trzem rozdziałom.

Dlatego usilnie proszę o przyjrzenie się raczej końcówce. Komentarzy na temat początku już kilka zebrałem, a trzeci z kolei komentarz, że nie ma czegoś takiego jak zwęglony piach raczej mi nie pomoże ;)

Lepiej byś zrobił, gdybyś gruntownie poprawił poczatek i zaczął wrzucać tekst w częściach. Jeśli uda Ci się zainteresować czytelników, to poprawki będziesz miał na bierząco. To, co tu wrzuciłeś, to jest już krótka powieść. W kontekście tej strony i tego początku przedstawia się zupełnie nieatrakcyjnie. Mi w tym momencie najzwyczajniej w świecie szkoda czasu (i nie jest to nic osobistego) na czytanie wyjętych z kontekstu ostatnich rozdziałów. Co w tym jest dla mnie? Jeśli chcesz korektę, to musisz albo mieć znajomości, albo zapłacić. I tyle.

Jak widzisz wyżej, na taką cegłę chętnych nie znajdziesz. Na tekst w częściach prędzej. Skoro dostałeś juz wystarczajacą liczbę sugestii co do początku, to działaj. Jak przy wrzucaniu w częściach zachowasz rozsądne tempo i pokażesz, że wyciągasz z porad wnioski, to ja też się skuszę na czytanie. 

www.portal.herbatkauheleny.pl

Bardzo mi przykro, Kero, ale jeśli naprawdę, jak twierdzisz, końcówka jest lepiej napisana, to i tak jest usiana błędami.
Suzuki pisała o korekcie. Twierdzę, że nikt rozsądny nie podejmie się takiego dzieła, a to z prostego powodu: korekta nie polega na napisaniu trzech czwartych tekstu od nowa za autora. Dla dopełnienia obrazu: redaktorzy też nie są od tego, czyli od pisania na nowo...
Nie pozostaje Ci nic innego, jak przysiąść fałdów i uczyć się, poznawać tajniki języka i słów.

W tytule jest błąd według mnie Powinno być Gwiezdne Wojny a nie Gwiezdna Wojny.

Nowa Fantastyka