- Opowiadanie: TomaszMaj - Dzieci Elfów- w poszukiwaniu korzeni odc 9

Dzieci Elfów- w poszukiwaniu korzeni odc 9

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Dzieci Elfów- w poszukiwaniu korzeni odc 9

Andrzej starał się tego po sobie nie pokazywać, ale naprawdę się bał. Ostrzeżenie Dariusza o bezwzględnych istotach, które chcą go wykorzystać, wciąż rozbrzmiewało mu w głowie. Wyobraźnia podsuwała mu obraz Cristin, jako krwiopijczej, szkaradnej wiedźmy o długich, brudnych pazurach, przetłuszczonych włosach zwisających w strąkach i płonących, czerwonych oczach. Rozumowo wiedział, że niemożliwe, aby tak wyglądała, ale emocje i tak robiły swoje. Przeczuwał, że jego opiekunowie; jak zaczął w myślach nazywać Wiktora i Alicję; nie będą w stanie go obronić, gdyby ktoś z wrogów Elfów chciał zrobić mu krzywdę. Wierzył, że tylko jego prawdziwi rodzice, Starożytni, mogliby zasłonić go przed złem.

 

Pomimo panicznego lęku, sam się sobie dziwił, jak to możliwe, że podczas całej podróży do Polski, a potem z Warszawy do Lublina, normalnie rozmawia z opiekunami, bawi się z Szymonem, wita z dziadkami w domu, śmieje się i rozmawia, a w środku czuje zimny, przejmujący lęk.

 

Alicja widziała smutek w oczach syna, tłumaczyła sobie jednak, że Andrzej wciąż oswaja się ze świadomością, że jest adoptowany. Starała się więc, na różne werbalne i niewerbalne sposoby pokazywać mu, że jest kochany i akceptowany. Wiktor wtórował żonie w okazywaniu miłości do starszego dziecka. Ponadto dyskretnie szukał okazji, aby spytać syna, skąd wie, że nie jest ich naturalnym dzieckiem. Od czasu rozmowy w salonie, sprzed dwóch miesięcy, to pytanie wciąż kołatało mu w głowie.

 

Okazja przydarzyła się już drugiego dnia po przylocie, kiedy spacerowali Krakowskim Przedmieściem w stronę Starego Miasta. Dookoła Bramy Krakowskiej porozstawiane były stragany z pamiątkami turystycznymi. Szymon właśnie pociągnął matkę za rękę w stronę kolorowych stoisk i namawiał na kupno którejś z zabawek. Wiktor z Andrzejem szli powoli dalej. Gdy weszli w przejście pod Bramą, ojciec schylił się i zapytał:

 

– Jak domyśliłeś się, że jesteś adoptowany?

 

Andrzej zastanowił się. Nie chciał wydawać Henrego, ani w ogóle mówić o Bractwie. To by było zbyt nieprawdopodobne. Ale z drugiej strony, rozmowa stwarzała okazję, żeby trochę się odsłonić. Świadomość swojej inności ciążyła; chciałby móc z kim porozmawiać na ten temat. Zdecydował się.

 

– Usłyszałem to w waszych głowach

 

Wiktor znieruchomiał. Z otwierającymi się coraz szerzej oczami, bez słowa wpatrywał się w syna.

 

– Niechcący. Tak jakoś. To było tylko raz, czy dwa. Nie musicie się mnie bać. Już was nie podsłuchuję.

 

Andrzej uśmiechnął się przepraszająco.

 

– Co jest, co tak stoicie?– zagadnęła wesoło Alicja, doganiając ich.

 

– Cześć mamo.

 

– O mój Boże!- Alicja pobladła jak ściana i zakryła dłonią usta.

 

– Tratatatatata– zakrzyczał głośno Szymon, mierząc do nich dopiero co kupionym, plastikowym karabinem. Alicja z Wiktorem, zapatrzeni niemo w Andrzeja, nie zwrócili na to najmniejszej uwagi. Szymon przystanął i opuścił zabawkę.

 

– No chodźcie, ludzie zaczynają się na nas gapić– Andrzej pociągnął opiekunów za rękawy, w stronę Starego Miasta.

 

– To był taki impuls, chwila zrozumienia– chłopak kłamał jak najęty, nie przejmując się obecnością młodszego brata. Chciał już mieć to za sobą– Po prostu, pewnego dnia, patrząc na was, usłyszałem to w waszych myślach. Od tej pory już nic takiego się nie zdarzyło.

 

– No, a to co stało się przed chwilą?– drżącym szeptem zapytała Alicja.

 

– Nie byłem pewny, czy się uda. To był mój pierwszy raz– tym razem Andrzej mógł sobie pozwolić na mówienie prawdy– Zaryzykowałem. Pomyślałem konkretne słowa w waszym kierunku, a wy usłyszeliście.

 

– Mama, mama, o czym wy mówicie?– dopytywał się Szymon, zadzierając głowę.

 

– Nic synku, później ci wyjaśnię– kobieta pogłaskała dziecko po głowie.

 

– Chodźmy, znajdziemy jakiś wolny stolik, muszę się napić i uspokoić– powiedział Wiktor, drżącą dłonią wskazując na stoliki i krzesła, porozstawiane na bruku przez obsługę okolicznych pubów i restauracji.

 

Kiedy znaleźli wolny stolik i zajęli swoje miejsca, a Wiktor poszedł z Szymonem szukać toalety, Andrzej rozpoczął przekonywanie Alicji.

 

-Chciałbym pojechać na Ukrainę, poszukać kobiety, która mnie urodziła.

 

Alicja spuściła oczy.

 

– Dlaczego?– spytała po chwili.

 

– Bo to moja matka. Nie możecie mi tego zabronić.

 

– Boję się synku grzebać teraz w twojej przeszłości– popatrzyła poważnie na syna– A co, jeśli prawda wyjdzie na jaw i zabiorą nam ciebie? Nie jestem przeciwko odnalezieniu twoich… rodziców, ale może rozsądniej byłoby poczekać, aż będziesz dorosły. Wtedy przynajmniej nie zamkną cię w ukraińskim domu dziecka.

 

– Z każdym rokiem będzie coraz trudniej trafić na ślad. Ludzie przeprowadzają się, umierają. Za dziewięć lat może jej nie znajdę. Mamo, czy nie rozumiesz jakie to dla mnie ważne?– Z emocji mówił coraz głośniej– Chciałbym przynajmniej odzyskać ten list, który zostawiła moja matka.

 

Alicja milczała. Po policzkach spływały wolno pojedyncze łzy. Po chwili skinęła głową.

 

-Dobrze, zgadzam się.

 

Wieczorem, Alicja zadzwoniła na Ukrainę, do zakonnic, u których dawniej mieszkała, z zamiarem umówienia się z siostrą przełożoną na rozmowę. Ku jej zdziwieniu, dowiedziała się, że siostra Zosia– staruszka, która jedenaście lat temu odczytała list po łacinie– wciąż żyje i mieszka w Kamieńcu. Kolanowscy zapowiedzieli się więc z wizytą na następny dzień.

 

Młodszego syna zostawili pod opieką dziadków i skoro świt, wybrali się samochodem w stronę ukraińskiej granicy. Planowali zajechać na miejsce i wrócić tego samego dnia późnym wieczorem. Przez chwilę Alicja siliła się na wesołość i zaproponowała szybkie zwiedzanie pięknego starego grodu otoczonego malowniczym kanionem rzeki Smotrycz, oraz ruin zamku, w którym podobno wysadził się w powietrze sam Pan Wołodyjowski. Andrzej jednak spokojnie, ale stanowczo dał do zrozumienia, że interesuje go tylko jedna sprawa. Resztę drogi odbyli niemal w całkowitym milczeniu, każde z nich pochłonięte swoimi myślami.

 

Ledwo podjechali pod klasztor, w którym jedenaście lat wcześniej, przez pół roku mieszkała Alicja, na powitanie wyszła im jedna z siostrzyczek.

 

– Sława Isusu Chrystu!- powitała ich po rosyjsku, po czym kontynuowała po polsku– Nazywam się Ksienia, siostra Ksienia; a wy na pewno jesteście Kolanowscy. Wchodźcie do środka. Nasza starowinka, siostra Zofia, czeka na was od rana.

 

Ukraińska siostrzyczka energicznie uścisnęła na powitanie dłoń Wiktora i Alicji, uśmiechnęła się do Andrzeja i wprowadziła ich do środka. Wprost ze słonecznego podwórza weszli w zacienioną, chłodną sień, a następnie do znajdującego się po prawej stronie pokoiku. Andrzej kątem oka zauważył na drzwiach pokoju tabliczkę z polskim napisem „Rozmównica".

 

W pokoju znajdował się tylko mały stolik i rozstawione dookoła niego cztery krzesła. Światło wpadało przez jedyne, zasłonięte firanką, okno, wychodzące na podwórze, na którym został ich samochód.

 

– Wy nawierno głodni. Może przygotuję coś do jedzenia?– spytała Ksieni.

 

– Nie, dziękujemy, jedliśmy po drodze– odpowiedziała po polsku Alicja– Właściwie chcieliśmy porozmawiać tylko z siostrą Zofią, i jedziemy dalej.

 

Ledwo zdążyli usiąść, Ksieni wprowadziła starą, zgarbioną i zasuszoną jak wędzona śliwka, zakonnicę. Dziewczyna pomogła jej usiąść i zniknęła, zamykając za sobą drzwi. Po wstępnych powitaniach, zapadło niezręczne milczenie.

 

Wiktor zastanawiał się, czy zabranie ze sobą Andrzeja, było dobrym pomysłem. Czy nie powinni najpierw sami spotkać się ze staruszką i dowiedzieć się, co ona wie, a potem ewentualnie, przyprowadzić syna.

 

Alicja bała się pytać. Bała się, że matka Andrzeja jest na wyciągnięcie dłoni i za chwilę tu wejdzie, aby zabrać jej ukochane dziecko.

 

Niedowidząca staruszka zaś, czekała, kiedy się odezwą i zastanawiała się, dlaczego nagle poczuła jakiś dziwny ucisk w głowie.

 

Wreszcie ciszę przerwał Andrzej.

 

– Siostra wie, po co tu przyjechaliśmy, prawda?

 

Stara zakonnica pokiwała głową.

 

– Wiedziałam, że prędzej, czy później się zjawicie. Każde dziecko chciałoby poznać swoich rodziców.

 

– Więc jeżeli siostra coś wie, to proszę mówić– szorstko odpowiedział Wiktor.– Dla żadnego z nas nie jest to komfortowa sytuacja.

 

– Powiem wam, powiem. Oczywiście.– Uśmiechnęła się na wpół uspokajająco, na wpół przepraszająco– Tylko nie wiem czy mi uwierzycie.

 

Cała trójka milczała, oczekując na wyjaśnienia. Staruszka westchnęła ciężko i przerywając od czasu do czasu dla nabrania tchu, rozpoczęła opowieść.

 

– Pewności nie mam, ale domyślam się, kto jest matką tego chłopca. Zanim podrzucono nam dziecko, widziałam ją kilka razy, kręcącą się niedaleko naszego klasztoru. Był czerwiec, ludzie chodzili lekko ubrani, więc od razu zobaczyłam jej duży brzuch. Poza tym ten list. Pamiętacie? Napisany był po łacinie. Kto w naszych czasach posługuje się tym językiem? A ona go znała. W naszych czasach, jeszcze za cara, wszystkie dziatki uczyły się go w szkołach.

 

– W waszych czasach?

 

Staruszka ponownie westchnęła.

 

– Wiedziałam, że to nie ma sensu. To jest zbyt dziwne, żebyście mi uwierzyli.

 

– Mówcie, siostro, mówcie– zaoponował Andrzej– Ja na pewno uwierzę. Kto mnie urodził?

 

– Wołałyśmy na nią Klara. Siostra Klara– uzupełniła zakonnica, lekko spuszczając oczy– a w świecie Anastazja Bernardyńska. Aż do ślubów zakonnych wołaliśmy na nią Stasia– widząc zdziwiony wzrok słuchaczy, potwierdziła dobitnie własne słowa– Tak, była zakonnicą w naszym zakonie, i to bardzo długo. Wstępowałyśmy w tym samym czasie, w tysiąc dziewięćset dwudziestym roku, w Krakowie; a wystąpiła w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku.

 

Wiktor poczerwieniał z gniewu.

 

– Chce nam siostra wmówić, że staruszka w waszym wieku, urodziła jedenaście lat temu dziecko? Toż to nonsens.

 

– A kto mówi, że Klara jest staruszką, drogi panie?– staruszka oburzyła się– Kiedy opuszczała mury klasztoru po sześćdziesięciu latach, była tak samo młoda i piękna, jak przy wstępowaniu. Mówiłam, że to zbyt dziwne, żeby było prawdziwe, ale sami nalegaliście, abym mówiła.

 

Andrzej położył jedną dłoń na dłoni ojca, drugą na dłoni milczącej cały czas Alicji.

 

Mamo, Tato, pozwólcie jej dokończyć.

 

Mężczyzna opanował się, a Andrzej powtórzył głośno zapewnienie.

 

– Ja siostrze wierzę. Niech siostra mówi.

 

– Byłyśmy z Anastazją przyjaciółkami. Mnie osierocili rodzice. Ją ktoś podrzucił w nocy pod drzwi kościoła. Razem wychowywałyśmy się w przytułku u zakonnic. Do koszyka, w którym była, włożono jeszcze kartkę z wypisanym imieniem „Anastazja" i wisiorek z jakimś czarnym kamieniem. Wisiorek ten, miała zawsze na szyi pod ubraniem, na zwykłym rzemyku. Pozwolono jej go nosić, nawet kiedy wstąpiłyśmy do zakonu.

 

-A skąd nazwisko „Bernardyńska"?

 

– Nasz przytułek mieścił się na ulicy o tej nazwie. Wszystkim dzieciom o niewiadomym pochodzeniu z naszego sierocińca, wpisywano w dokumenty takie nazwisko. Przecież jakoś trzeba się nazywać. No więc, jak już mówiłam, byłyśmy przyjaciółkami. Kiedy dorosłyśmy i trzeba było opuścić przytułek, razem wymyśliłyśmy że zarobimy gdzie się da na wiano i wstępujemy do zakonu, który nas wychował.

 

– Więc obie pochodziłyście z Krakowa?– spytał Andrzej

 

– Nie, dlaczego?– odparła zaskoczona siostra Zofia

 

– No, powiedziała siostra, że wstąpiłyście w Krakowie, do tego samego zakonu, który …

 

– Aaa, o to chodzi– przerwała mu staruszka– Zakon ten sam, ale inne miasta. Pochodziłyśmy stąd, z Kamieńca. To tutaj był ten sierociniec. Za Stalina go zamknęli. Stąd kolejny znak dla mnie, że to ona była twoją matką– tu zwróciła się wprost do Andrzeja– Podrzuciła cię dokładnie pod tym samym kościołem, gdzie zostawiono ją. W Krakowie był postulat i nowicjat naszego zakonu; taka szkoła dla początkujących zakonnic; dlatego tam wstępowałyśmy. Teraz jasne?

 

Chłopiec przytaknął, więc siostra Zofia wróciła do przerwanej opowieści.

 

– W wieku szesnastu lat najęłyśmy się na gospodynie u bogatych mieszczan. Byłyśmy sieroty bez grosza przy duszy, nikt by się z nami nie ożenił; ale jako sprzątaczki, pokojówki i kucharki, dziewczyny z sierocińca miały wzięcie. Zakonne wychowanie było najlepszą rekomendacją. Po czterech latach, jak już powiedziałam, zostałyśmy przyjęte do zakonu. Oczywiście do drugiego chóru. W tamtych czasach panował jeszcze taki podział w zakonach. Te z lepszych domów i bogatsze szły do pierwszego, a taka hołota jak my, do drugiego. Dopiero sobór watykański to zlikwidował, na szczęście.

 

Przez pierwsze kilka lat byłyśmy razem. Potem przełożone poprzenosiły nas do różnych domów. Znaczy klasztorów. Ja wróciłam na Kresy, ją rzuciło aż na Prusy. Ponownie spotkałyśmy się dopiero kiedy wybuchła wojna. Wszyscy uciekali do Warszawy. Rozumiecie, z jednej strony Niemcy, z drugiej bolszewiki. Jakież było moje zdumienie, kiedy zobaczyłam Stasię po kilkunastu latach. Nic, ale to nic, się nie zmieniła. Może tylko smutniejsza jakaś była i spracowana. Wiecie, siostry drugiego chóru, łatwo nie miały. Byłyśmy od ciężkiej fizycznej pracy. A ona, Anastazja znaczy, delikatnego pokroju była. Dopiero w czasie okupacji przełożone poznały się na niej i zobaczyły że nie głupia z niej dziewczyna. Uczyła dzieci na tajnych lekcjach, a i sama zaczęła studia podziemne. To, że młodo wygląda, jeszcze nie rzucało się aż tak w oczy. W dokumenty też nikt na co dzień nie zaglądał. W tych ciężkich czasach mało kto interesował się, ile masz lat.

 

Po wojnie ja zostałam w Warszawie. Wiecie, Kamieniec znalazł się po wschodniej stronie; strach było wracać, kiedy tu zamykano klasztory, a zakonników i księży wywożono w siną dal. Stasia wróciła na Pomorze, do klasztoru, z którego uciekła przed wojną. Bardzo rzadko się widywałyśmy, a po kilku latach przełożone przeniosły ją na małą placówkę na Warmii, na zakrystiankę do kościółka zagubionego wśród pól i łąk. Podobno na jej własną prośbę. Wtedy w ogóle przestała przyjeżdżać na nasze wspólne zjazdy i rekolekcje. Plotki głosiły, wiecie– tu siostra Zofia spuściła wzrok i zarumieniła się lekko– my, zakonnice, też ludzie. Czasami nam się zdarza poplotkować.

 

Wiktor pobłażliwie machnął ręką, rozwiewając obawy staruszki przed ocenianiem.

 

– No więc– kontynuowała ośmielona starowinka – plotki krążyły, że jest chora na coś wrednego, oszpecającego i wstydzi się pokazywać publicznie. Z czasem, gdy słuch o niej zaginął, pomyślałam, że zmarło się biedaczce. Dziwiłam się tylko, że nigdy nic nie słyszałam o jej pogrzebie. Aż kiedyś; byłam już dobrze po siedemdziesiątce, więc już tylko pomagałam młodszym siostrom w naszej kuchni i miałam więcej czasu; postanowiłam odwiedzić jej grób. Wyobraźcie sobie co przeżyłam, kiedy zadzwoniłam do furty, a drzwi mi otworzyła nasza siostra Klara, tak samo młoda i świeża, jak w dniu obłóczyn!

 

Staruszka zawiesiła głos i wpatrywała się w słuchaczy, oczekując reakcji. Zarówno Wiktor, jak i Alicja nie wierzyli w ani jedno słowo starej zakonnicy, myśląc że kobiecie na starość poplątało się w głowie. Chcieli mieć już tą rozmowę za sobą. Jedynie Andrzej chłonął opowieść całym sobą. Kolanowski, zrezygnowany, zmusił się do symulacji bycia zaskoczonym i powiedział:

 

– Wyobrażam sobie, może być siostra pewna.

 

Nie zabrzmiało to zbyt entuzjastycznie, jednak wystarczająco zadowoliło siostrę, by wróciła do opowieści.

 

– Ja byłam już starym kawałkiem próchna, niepodobna do siebie sprzed lat, więc nieboraczka mnie nie poznała i wpuściła do środka. Dopiero kiedy zawołałam na nią po staremu „Stasia", przestraszyła się tak, że nie wiedziałam, czy wypchnie mnie za drzwi, czy ucieknie, zostawiając samą na korytarzu. Złapałam ją za rękę i trzymałam mocno– siostra Zofia uśmiechnęła się– a uścisk wciąż miałam mocny. Wtedy Anastazja uspokoiła się i poprosiła na obiad.

 

– Więc żadna z was, zakonnic, nie wiedziała że siostra Klara się nie starzeje?– zapytał Andrzej– A te siostry, które z nią mieszkały, tam na Warmii?

 

– Nasze mateczki przełożone na pewno wiedziały, ale tam… Anastazja mieszkała sama. Mówiłam już, że to była mała placówka. Tereny po PGR-owskie. Duże połacie ziemi, mało ludzi, a i tak nie byli religijni. Na niedzielną mszę przychodziło dziesięć, piętnaście osób. Stasia zajmowała się zakrystią i kościołem; wiecie– sprzątanie, pranie, prasowanie, układanie kwiatów i takie tam. Oprócz niej, był tam tylko stary proboszcz, ale on mieszkał w plebanii, osobno. Czy i co wiedział ksiądz, to nie wiem. Ale wracając do rzeczy– staruszka ponownie ciężko westchnęła– Na początku Stasia nic nie chciała mówić, ale przycisnęłam ją i się rozgadała. Przez ponad godzinę wylewała mi swoje watpliwości, co powinna zrobić z tym nieoczekiwanym darem młodości. Mówiła, że zastanawia się nad odejściem z zakonu. Chciała poszukać swoich przodków. Mówiłam wam, pamiętacie, że podrzucono ją pod drzwi kościoła jak bezdomnego szczeniaka.

 

Andrzeja na te słowa przebiegł nieprzyjemny dreszcz. Przecież z nim było dokładnie tak samo. Starowinka jednak, zapatrzona swoimi wyblakłymi oczami we wspomnienia, niczego nie zauważyła. Alicja za to, bez słowa przytuliła i pogłaskała syna.

 

– No i tak się stało. Po kilku latach przysłała mi krótki liścik, że odchodzi, że musi uporządkować swoją przeszłość. List zaadresowany był na nasz klasztor w Warszawie, ale ja byłam już tutaj. Wiecie, kiedy tylko nastała jako taka wolność za wschodnią granicą i znów otwierano klasztory, nasz zakon postarał się o odzyskanie swoich budynków w Kamieńcu. Ja jako jedna z pierwszych zgłosiłam się do przyjazdu. Stara już byłam, miałam prawie osiemdziesiąt lat, ale wciąż jeszcze byłam żwawa. Pamiętasz Alicjo– staruszka poklepała Kolanowską po dłoni– jak biegałam ze ścierą i sprzątałam korytarze tego gmaszyska i jakie pyszne obiady wam gotowałam, kiedy byłaś tu nauczycielką.

 

Alicja pokiwała głową. Pamiętała. Babcia ledwo już wtedy chodziła, trzeba było jej we wszystkim pomagać. Jednak była radosna jak skowronek i wszyscy ją lubili, więc zawsze znalazła się pomocna dłoń przy sprzątaniu lub gotowaniu.

 

– Bardzo chciałam umrzeć w moim rodzinnym mieście. Mateczka generalna zgodziła się i przyjechałam. List dostarczono mi po kilku miesiącach. Chciałam się z nią skontaktować, zadzwonić, ale jej już nie było na Warmii i nikt nie wiedział gdzie pojechała. Zobaczyłam ją dopiero tamtej wiosny, dziewięćdziesiątego trzeciego roku. Wyglądam przez okno, a ona stoi na ulicy i patrzy na klasztor! Była w letniej sukience. W dziewiątym miesiącu. Potem zobaczyłam ją na rynku, między straganami. Zastanawiałam się czy podejść, ale zanim się zdecydowałam, ona już zniknęła. Nie widziała mnie i pewnie nie podejrzewała, że jestem tutaj. Po kilku dniach obudził nas dzwon na furcie. Kiedy zobaczyłam dziecko i list po łacinie, od razu wiedziałam, że to ona.

 

– Czy widziałyście się jeszcze później?– drżącym głosem zapytał Andrzej.

 

– Nie, nigdy. Wtedy zniknęła na dobre.

 

– A list? Ma go siostra jeszcze?

 

Pomarszczone policzki zakonnicy pokrył rumieniec.

 

– Spaliłam go jeszcze tej samej nocy. Bałam się, sama nie wiem czego. To wszystko było takie dziwne.

 

Zapanowało milczenie. Stara zakonnica zapatrzyła się w dal i pogrążyła we wspomnieniach. Andrzej milczał ponuro. Skrępowany Wiktor popatrzył na żonę, a ona na niego. Dali sobie znak lekkim skinięciem głowy. Pora stąd wyjść. Już się podnosili, kiedy siostra Zofia ocknęła się i zawołała radośnie

 

– Już wiem! Przecież ja mam gdzieś jej zdjęcie. Zrobione jeszcze w latach trzydziestych, obie byłyśmy w habitach, ale przecież ona nic się nie zmieniła. Może tylko włosy dawniej miała ciemniejsze. Teraz wszystkie baby farbują się jak na komendę. Jakby Pan Bóg nie wiedział jaki kolor która dziewczyna ma nosić. Poczekajcie chwilę.

 

Staruszka wydreptała z pokoju, zostawiając gości samych. Wiktor spróbował przejąć inicjatywę.

 

– No i jak, synu? Trzymasz się? Chyba całe to spotkanie to pomyłka. Babcia już nie kontaktuje.

 

– Tato, a moje zdolności? Ja wiem, że ona mówi prawdę.

 

– To, co ty potrafisz, czyli czytanie w myślach, jest niesamowite. Przyznaję. Ale to nie znaczy, że urodziła cię osiemdziesięcioletnia była zakonnica.

 

– Nie wiecie wszystkiego. Kiedy wrócimy do Anglii, chyba będziecie musieli poznać Henrego Shellfielda od nowa.

 

-Stary Henry? A co on ma do tego?

 

Andrzej już otwierał usta, kiedy w drzwiach pojawiła się siostra Zofia.

 

-Mam– powiedziała uradowana– było na samym wierzchu. To zdjęcie pamiątkowe z jakiegoś tam naszego zjazdu. Już nie pamiętam okazji. Nie ważne– machnęła lekceważąco dłonią– Robiono nam po dwa zdjęcia; jedno zbiorowe, drugie parami, po dwie. Przyniosłam wam to drugie, gdzie jestem tylko ja i Stasia. Popatrzcie.

 

Andrzej złapał łapczywie pożółkłą fotografię. Patrzyły z niej dwie młode kobiety, okutane w kilometry czarnego materiału z ciężkimi czepcami na głowach.

 

– Siostra Klara, to ta po prawej– staruszka wskazała pomarszczonym, drżącym palcem.

 

Wiktor spojrzał na zdjęcie ponad ramieniem syna i zaklął. Ponad wszelką wątpliwość, kobietą po prawej stronie była szefowa działu personalnego– Cristin Muller.

 

Koniec

Komentarze

Wiesz, co Tomaszu? Zaintrygowałeś mnie, twoich będę musiał w weekend usiąść nad twoim opowiadaniem i dokładnie przeczytać wszyskie części. Jestem ciekaw, co tak uporczywie ciągniesz i wrzucasz cierpliwie na portal :) 

Wiem, że sam tekst pozostawia wiele do życzenia. To co tutaj wklejam, to, przyznaję się bez bicia, surowy materiał. Ale jest to historia, którą wymyślać zacząłem ładne kilka lat temu i od czasu do czasu zapisuję po kawałeczku.
Drukować tego i tak nigdy nie będę, ale pomyślałem sobie, że może zaciekawi chociaż jedną osobę. Dlatego uporczywie wklejam tutaj. Chciałbym się po prostu podzielić tą historią i tyle.
Obecnie napisane mam zakończenie, które byłoby, tak mniej więcej, trzynastym odcinkiem. Pomiędzy nim, a dziewiątką, którą powyżej prezentuję, jest luka. Wiem, co chcę napisać, ale brakuje mi zapału. Siedzę teraz nad konkursem o Sherlocku. Poza tym zafascynowałem się mitologią słowiańską i też coś na ten temat skrobię. Niedługo Wam przedstawię shorta na ten temat. "Dzieci Elfów" na razie idą na urlop.

Na urlop? Nie powiem, że się cieszę, bo jestem zaciekawiona, ale muszę przyznać, że dzięki temu nie będę mieć wyrzutów sumienia, że nie czytam tego tak szybko. Tak jak nie przeczytałam jeszcze tego odcinka, ale obiecuję, że to zrobię w najbliższym czasie (chciałabym w weekend, ale niestety zapowiada się na to, że nie będę mieć czasu).
I tak powiem - póki nie dowiem się, kim jest ten nieznajomy, "zdrajca" to nie pozwalam tego zakończyć :)

Mitologią słowiańską? Jejku, jejku :) Ktoś zainteresował się tym co ja! Nie dawaj szorta. Szorty to zło. Stwórz całe opowiadanie.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

beryl- jak zacznę pisać opowiadanie, to znów wyjdzie mi taki brazylijski tasiemiec, jak "Dzieci Elfów".
Zresztą już wkleiłem małą próbkę. Nazywa się "Utracone dominium". Nawet kilka życzliwych osób już się pastwi nad tym w komentarzach. Z kilku, bardzo cennych, nawet skorzystałem. Szkoda tylko, że jak na razie, nikt nie ruszył sedna tego, co chciałem poprzez tą historię przekazać. Ja chyba naprawdę nadaję na innych falach, niż reszta ludzkości. 

Przepraszam, że tak późno, ale najpierw nie miałam czasu, a później o tym zapomniałam... Ale odrobiłam zaległość i przyznam, że bardzo mi się podoba ta notka :) Nie dajesz wprost odpowiedzi, tylko trzeba na nią czekać, co mi się jak najbardziej podoba :) Czekam na kolejną część, bo, jak napisałam w poprzednim komentarzu, chciałabym się dowiedzieć, kim jest ten zdrajca :)

Jakoś straciłem serce do tego cyklu. Jak już pisałem, mam lukę pomiędzy 9-tką a 13- tką. Nie mogę się zebrać do pisania. Moze po prostu wkleję tu ostatni odcinek, a uzupełnianie luk odłożę na emeryturę :-)
Proszę o cierpliwość. Dzieją mi się w osobistym światku ważne rzeczy.

Panie Tomaszu, oczywiście, cierpliwie poczekam, tylko chciałabym wiedzieć, czy kiedyś, w bliższej czy dalszej przyszłości, będzie jeszcze to kontunuowane :)
I sama rozumiem, może nie dzieją się w moim życiu ważne rzeczy, ale przez szkołę nie mam wiele czasu, nawet na czytanie gazet, dlatego mam czystsze sumienie dzięki tej przerwie, ale chciałabym jeszcze kiedyś poczytać o losach Andrzeja i reszty :)

Nawet nie wiesz Gradia, jaką przyjemność mi sprawiłaś pisząc "chciałabym jeszcze kiedyś poczytać o losach Andrzeja i reszty".
Postaram się nadgonić zaległości. :-)

Taka jest właśnie prawda, chciałabym o nich jeszcze kiedyś poczytać :) I powtórzę się jeszcze raz, panie Tomaszu, ale chciałam także dowiedzieć kim jest ten zdrajca i z tego też powodu panu nie odpuszczę :)
Bardzo mnie cieszy ta nutka nadziei w Nowym Roku :)

Nowa Fantastyka