- Opowiadanie: Erinti - Czarna Róża

Czarna Róża

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Czarna Róża

1. Prolog– krwawe łzy

 

Blade promienie słońca przebijały przez szare, widmowe niebo. Nad gęstą zabudową niechlujnego miasta wstawał nowy dzień. Ciężkie, ołowiane chmury zawisły nieomal równo z linią horyzontu nadając otoczeniu przytłaczający, posępny charakter. Pomimo wczesnych godzin porannych wnikliwy obserwator dostrzegłby na ulicach ślady życia: kupcy zmierzali w kierunku targu, wiecznie zabiegani urzędnicy pędzili usiłując załatwić nieistotne sprawy, niewolnicy wykonywali polecenia swych okrutnych panów. Z zaułkach wychodzili zmęczeni i podpici klienci domów uciech wszelakich. Miasto, ponure, posępne i prezentujące w sobie wszystkie najgorsze cechy ludzkich osiedli strząsało resztki snu.

 

Młoda, atrakcyjna kobieta przetarła zaspane oczy. Nie obudziła się w dobrym humorze. Ciężko o dobry nastrój po nocy spędzonej na wąskim, twardym, niewygodnym łóżku. Widok obdrapanych ścian i zacieków na suficie nie poprawia sytuacji. Przeklinając niedogodności wstała z posłania. Całe szczęście, dzisiaj opuści okropne miejsce, tę kloakę i siedlisko bandytów najgorszego rodzaju. Piraci, zabójcy i chciwi magowie, maluczcy ludzie skoncentrowani na swych nieznaczących, prymitywnych sprawach, żywiący swe umysły iluzją wielkości. Pozbawieni polotu i klasy. Złotowłosa kobieta darzyła ich ogromną pogardą, pogardą za zbyt łatwe wpadanie w zastawione pułapki, za ograniczenie. Wiele rzeczy potrafi znieść, ale nie nudę i jednostajność.

 

Kąpiel, kąpiel, ileżby dała za kąpiel! Zapewne wygląda koszmarnie. Loki w nieładzie, zero makijażu na twarzy i tania, pospolita suknia. Ojciec udzieliłby surowej reprymendy. Ojciec, wysublimowany snob – perfekcjonista, u którego nawet fałdy na szacie muszą się układać we właściwym kierunku. Szacie z najszlachetniejszych tkanin, upiętej horrendalnie drogimi zapinkami, warto dodać. Córka czupiradło? Oj nie, wybaczy wiele, ale nigdy braku elegancji. Felicitas wiedziała, że zanim wróci do jego posiadłości musi odpowiednio wyglądać. Bo nawet wykonana z sukcesem misja nie złagodzi jego niezadowolenia.

 

Misja. Tak, misja, prawie zapomniała dlaczego musi się męczyć na niewygodnym łóżku i co rano oglądać szare, posępne ulice. Trevor, wyjątkowy sadysta i aktualny szef gildii zabójców, oto przyczyna jej podłego położenia. Na szczęście, za dwie godziny mają się spotkać w jednym z zaułków, a sprawa jest coraz bliższa sfinalizowania. Czas na przedstawienie i zastawienie pułapki. Tym razem nie schwyta ptaszka z pięknymi piórkami, ale nie zawsze niestety można mieć świetny łup.

 

Felicitas, piękność o wyglądzie anioła, krytycznie przyjrzała się swojemu odbiciu w lustrze. Wielkie, ciekawe świata błękitne oczy patrzyły uważnie spod długich rzęs. Mleczno-białej, aksamitnej cery nie musnął promień słońca. Burza złotych loków spadała swobodnie na plecy, zaś jeden z nich zawadiacko opadał na czoło. Przeciętny obserwator nie zwróciłby uwagi na niepokojący odcień chłodu w oczach, przywodzący na myśl zmarznięte lody bezkresnych pustkowi odległych krain. Nie dostrzegłby wreszcie, że śnieżnobiałe zęby są ostro zakończone, jak u kota. Niecierpliwie przeczesywała loki, intensywnie myśląc i planując. Zawsze coś planowała i analizowała, nie pozwalając by przypadek, czy poryw namiętności generował kolejne kroki. Dokładnie zapamiętała liczne lekcje z dzieciństwa i wczesnej młodości. Ojciec potrafił używać świetnych argumentów dydaktycznych.

 

Powinno się udać. Trevor niczego nie podejrzewa. Wejdzie w pułapkę i wkrótce wszystkie figury dramatu zajmą przynależne miejsce. Raz jeszcze spojrzała w lustro. W wydekoltowanej, tandetnej sukni przypomina typową dziewkę to towarzystwa z taniej gospody. I o to chodzi. Tylko naprawdę uważny obserwator zwróciłby uwagę na pełne gracji i pewności ruchy damy z wyższych sfer, zupełnie nie pasujące do karczemnej dziewki.

 

Ale zaślepiony żądzami Trevor niczego nie dostrzegał, zwyczajnie w świecie nie przyszłoby mu do głowy szukać podobnych cech u dziewki… Popijał kolejne kufle piwa, z zadowoleniem obserwując otoczenie. Osiągnął sukces i prestiż w swym fachu, przewodzi gildii zabójców i wieśniacy drżą na dźwięk jego imienia.

 

Młody zbój z dumą nosił na twarzy ślady niezliczonych potyczek w postaci blizn. Niektóre kobiety uważają go za atrakcyjnego i męskiego. Mają rację. Twardy jest i zaprawiony w boju. Inaczej by nie przetrwał w gildii zabójców. Teraz oczekuje swej najnowszej zdobyczy. Złotowłosej pięknotki o buźce anioła i kuszących kształtach. Poznał dzieweczkę niedawno i od razu zapragnął posiąść, co uczynił gwałtownie i brutalnie w jednej z bocznych uliczek. Dzisiaj czeka go raj.

 

– Witaj Trevorze – usłyszał cichy dziewczęcy głos. To była Felicitas patrząca niewinnie i kusząco swoimi lodowo-niebieskimi oczami.

 

– Chodź tutaj – powiedział robiąc dziewczynie miejsce – chodź i powiedz co mi dasz?

 

– Dostaniesz wiele – obiecała dotykając pooranej bliznami twarzy zbója. – Więcej niż możesz zamarzyć – kontynuowała przesuwając delikatną, białą dłonią po umięśnionych ramionach Trevora – lecz nie tutaj. Spotkamy się w Lanterpii. Tak, mam tam… specjalne miejsce, dla specjalnych gości.

 

– A teraz? – zapytał zniechęcony zbój.

 

– Chodźmy na górę – chwyciła go za rękę – wynajęłam pokój. Tam dostaniesz przedsmak tego, co Cię czeka w Lanterpii.

 

Rad, nie rad Trevor posłusznie ruszył za dziewczyną. Nie miał pojęcia co mu obiecuje, ale zamierza sprawdzić w czym rzecz. Może wygodne łoże? Albo jakieś skarby do zrabowania? Dowie się.

 

Ledwie Felicitas zamknęła drzwi komnaty pchnął dziewczynę na najbliższą ścianę. Nie dla Trevora umizgi i zabawy. Musi wziąć co swoje tu i teraz, co niechybnie uczynił. Wziął ją brutalnie niczym żołnierz brankę, zadowolony, że nie robi żadnych uwag, nie marudzi, a kto wie, czy nie docenia jego działań? Karmiąc swą żądzę nie mógł dostrzec, że patrzyła nieruchomo w ścianę z wyrazem śmiertelnego zanudzenia na twarzy.

 

– Co mi dasz? – wysapał oblizując wargi niczym złodziej na widok skarbca – co dostanę w Lanterpii?

 

– Przyjdź pod ten adres – wyjaśniła podając kartkę z numerem domu – za dwa dni. Dokładnie za dwa dni pod wieczór. Czeka nas noc spełnionych obietnic i namiętności. Ale nie wcześniej i nie później. Rozumiesz?

 

– Oczywiście – pokiwał głową, nie rozumiejąc dokumentnie czemu dostał adres posiadłości w centrum miasta.

 

O ustalonej godzinie czekał w wyznaczonym miejscu. Przybył do miasta wczoraj i zasięgnął języka na temat miejsca spotkania. Musiał przyznać, że ślicznotka, która go oczekiwała wykazywała interesujący gust. Ostatnią właścicielką posiadłości była pewna zdolna czarodziejka-kapłanka, która zmarła, a kto wie czy nie została zamordowana, w tajemniczych okolicznościach. Plotki głosiły jakoby miała tajne umowy i pakty z istotami przerażającego Infernis, zaś w zawsze zamkniętym pokoju willi znajdował się działający portal prowadzący w mroczne miejsca, a kto wie czy nie do Mrocznego Królestwa. Rzecz jasna, po śmierci owej magiczki dokładnie przeszukano posiadłość i nikt nie widział żadnych podejrzanych rzeczy, czy artefaktów. Nic poza księgami, miksturami i skromnymi szatami kapłanki boga nadziei. Niczego podejrzanego, niczego niewłaściwego. Nie widziano też dziesięcioletniej córki owej czarodziejki, dziewczynki, która znikła bez śladu, pozostawiając jedynie kupkę popiołu na podłodze salonu.

 

W kolejnych latach różni ludzie próbowali zamieszkać w willi, lecz zawsze coś ich przeganiało. Chociaż dom został zbudowany w centrum miasta, niedaleko świątyni boga sprawiedliwości, targu oraz tawern coś z nim było nie tak. Wewnątrz panowała dziwna atmosfera oddalenia. Każdy kto przebywał w willi przed dłuższy czas odczuwał bliskość zła i okrucieństwa. Magowie i kapłani przeszukiwali wielokrotnie dom w poszukiwaniu przedmiotów pochodzących z plugawych miejsc i śladów złowrogiej magii. Niczego nie znaleźli poza śladami diabolicznej magii, ledwie wyczuwalnymi, zbyt słabymi by oddziaływać na cokolwiek.

 

Willa stała niezamieszkana przez lata. Ostatecznie dom kupiła jakaś zamożna cudzoziemka i trzymała zamknięty na cztery spusty. Ponieważ jednak płaciła podatki nikt nie wnikał, co właściwie robi w posiadłości. Władz miasta Lanterpii nie interesowało skąd pochodzą tajemnicze światła widziane w oknach i dziwaczne hałasy przypominające zawodzenie.

 

Trevor, który zawsze bardziej obawiał się noża między żebrami wbitego przez wspólnika, niż strachów i demonów wysłuchał opowieści z przymrużeniem oka. Zapewne legendę o światłach i krzykach wymyśliła osoba chcąca sprzedać dom, by zwiększyć atrakcyjność nieruchomości. Albo sąsiad ostrzący sobie zęby na posiadłość i straszący potencjalnych klientów by zbić cenę posiadłości. Bez znaczenia.

 

Willa nie sprawiała wrażenia opuszczonej, czy zaniedbanej pomimo zasłoniętych okiennic. Bogaci ludzie często pragną prywatności. Zapukał do sporych, drewnianych drzwi wejściowych, które w odpowiedzi uchyliły się lekko skrzypiąc. Trevor ochoczo wszedł do środka, czując, że pewnie Felicitas mu otworzyła, a cała tajemnica to cześć gry. Zapowiada się ciekawie.

 

I miał rację. Stała w przestronnym, słabo oświetlonym holu. W dłoni trzymała świecznik, który dawał skąpe, żółte światło. Trevor dostrzegł, że stoi na drewnianej posadzce, lecz szczegóły pomieszczenia tonęły w mroku. Okiennice szczelnie odgradzały willę od świata zewnętrznego, nie zanotował niczego godnego uwagi. Ale przecież nie przyszedł zwiedzać posiadłości, no przynajmniej nie tylko.

 

Spojrzał na swoją aktualną kochankę. Dzisiaj wygląda inaczej niż zwykle. Złote loki starannie ułożyła i upięła w kok. Zamiast sukni dziewki z karczmy miała na sobie elegancką, jedwabną granatową szatę, starannie drapowaną i upiętą złotymi zapinkami. W uszach lśniły olbrzymie diamenty. Strój musiał kosztować fortunę. Uśmiechnięty Trevor posłusznie podążył za gospodynią, gdy ta pocałowała go na powitanie i dała znak by przejść dalej.

 

Zmierzali na piętro posiadłości. Weszli po szerokich drewnianych schodach, wyłożonych miękkim dywanem, tłumiącym odgłos kroków. Trevor nie widział zbyt wiele w panującym wewnątrz półmroku, lecz gdy tylko jego oczy nieco przywykły do ciemności dostrzegł liczne półki z książkami na ścianach oraz kilka obrazów. Wnętrze sprawiało wrażenie może nie bardzo bogatego, lecz urządzonego w przyjemnym, miejskim stylu. Po drodze minął kilka zamkniętych drzwi.

 

Ostatecznie wszedł do niewielkiego, nieumeblowanego pokoiku na końcu korytarza. Ledwie przekroczył próg pomieszczenia poczuł falę dziwnego, irracjonalnego lęku. Nie miał pojęcia co go przeraziło, bo przecież nie miotła i wiadro stojące pod ścianą. Zapewne weszli do składziku. Niemniej jednak ledwie tak wkroczył miał wrażenie jakby został omieciony przez falę lodowatego zimna oraz wielkiego zła. Instynkt nakazywał ostrożność, nawet jeśli rozum protestował. Ale zabójca musi słuchać wewnętrznego głosu.

 

– Chodź do mnie wojowniku – powiedziała słodkim, uwodzicielskim głosem Felicitas, postawiwszy świecznik na podłodze – chodź po obiecane rozkosze – szeptała gładząc dłońmi jego tors i schodząc jeszcze niżej – chodź ze mną. Pójdziesz ze mną?

 

– Tak – wychrypiał zapominając o instynkcie.

 

Nie potrafił nad sobą zapanować nad pożądaniem, czując zręczne dłonie dziewczyny schodzące powoli coraz niżej w dół, coraz bliżej najwrażliwszych miejsc ciała. Przymknął oczy czując jak pożądanie mąci mu zmysły, coraz silniejsze i coraz większe. Nie przestawaj! – powtarzał coraz częściej. Nie przestawała, wręcz przeciwnie miał wrażenie jakby ciepło przepływało przez jego ciało. Zamroczony pożądaniem nie zauważył blasku bladobłękitnego światła tuż za dziewczyną. Nie zauważył, bowiem w tym właśnie momencie wpiła swoje usta w jego a następnie obsypała pocałunkami policzki i szyję. W pewnym momencie ukąsiła go w szyję, co stanowiło dość częsty element ich spotkań. Tym razem został dziabnięty naprawdę mocno, lecz czując zbliżając się spełnienie nie zwracał na nic uwagi.

 

– Pójdź ze mną i zaznaj wszelkich cudowności. Rozkoszy, o których nie śniłeś. Pójdziesz gdzie Cię poprowadzę?

 

– Tak, przestań pytać! Zdejmij te szatki i pokażę Ci co potrafię. Przez tydzień nie usiądziesz!

 

– Zapewne Trevorze. Chodź zatem, powiedz, że za mną podążysz!

 

– Dobrze – wychrypiał czując, że pytania pewnie stanowią element podniecającej gry – pójdę gdzie zechcesz! Wszędzie!

 

-… nawet do Infernis? – zapytała nie odrywając od niego dłoni.

 

– Co? do miejsca dla przeklętych? Jasne? Oj, Ty diablico, kręcą Cię mroczne miejsca i inne światy. Ten dom… Tiaaa pójdę do Mrocznego Królestwa jeśli chcesz, a teraz…

 

– Teraz obiecane cudowności – uśmiechnęła się odsłaniając dwa rzędy równych, idealnie białych, ostro zakończonych kłów, na których Trevor dostrzegł, ku swej zgrozie, kropelki własnej krwi. Zanim zdążył pomyśleć dziewczyna wepchnęła go w strumień bladobłękitnego światła.

 

Nie musiał znać się wiele na magii, by pojąc, że światło stanowiło portal. Czuł jak spada z wielką szybkością w dół, poprzez mgły i cienie mogące być wszystkim. Słyszał głosy, początkowo ciche, z czasem coraz głośniejsze, zawodzące i krzyczące w potwornych mękach. Głosy rzucające klątwy i przekleństwa. Spadał coraz szybciej w dół widząc dziwaczne krajobrazy, spalone słońcem pustynne pustkowie, bezkresne miasto jakby z żelaza, bezkresne, posępne bagna, równinę złożoną nieomal z ognia, wreszcie lodowe, bezkresne przestrzenie. Chłód przeniknął go do głębi.

 

Wtedy właśnie poczuł, że stoi na czymś stałym i twardym. Do tego bardzo, bardzo zimnym. Jakże się zdumiał gdy pojął, że to najprawdziwszy lód, lecz nieco niebieskawy. Rozejrzał się dookoła. Przebywał w sporym pomieszczeniu wykutym w jakimś lodowcu, lub zbudowanym z lodu. Pokój czy też komnata musiała być zamieszkana, bowiem dostrzegł naprzeciw szerokie łoże, na które niedbale rzucono poduszki oraz stolik, a na nim tackę z egzotycznymi owocami.

 

W pierwszej chwili mrużył oczy oślepiony przez jasne, bladobłękitne światło padające gdzieś z boku. Nigdy wcześniej nie widział podobnej barwy promieni słonecznych. Tak samo jak nie widział żadnego z dziwacznych narzędzi, czy też ozdób zawieszonych na ścianach. Nie miał zielonego pojęcia do czego mogą służyć inkrustowane szlachetnymi kamieniami, wykonane z lekko srebrzystego metalu cienkie przedmioty o fantazyjnych kształtach. Nie wiedział nawet z czego są zrobione, bo na pewno nie ze srebra, czy innego metalu znanego Trevorovi.

 

– Jesteś tam gdzie pragnąłeś przybyć – usłyszał za sobą głos Felicitas – w miejscu, które od dawna na Ciebie czekało Trevorze.

 

– Czyli gdzie?

 

– Tam gdzie chciałeś się znaleźć – powtórzyła cierpliwie. W domu mego ojca. Czas na obiecane rozkosze. Teraz wszystko i wszyscy są na swoim miejscu. – wyjaśniła kpiącym tonem – wszystkie elementy układanki. Tak. Czas na niespodziankę, Trevorze. Zwali Cię z nóg – obiecała.

 

Zanim zabójca cokolwiek zrobił, ogromna siła rzuciła go w kierunku jednej ze ścian. Nie poczuł dotyku, ani niczego fizycznego. Zupełnie jakby zaziemski podmuch wiatru naraz wydobył się z kąta pomieszczenia. Zanim zdążył pomyśleć o perspektywie rozbicia nosa o bryłę lodu, ku swemu przerażeniu, dostrzegł coś przypominającego spalone ręce, które go chwyciły i obróciły plecami do ściany.

 

Nagle dostrzegł, że nie jest sam na sam z Felicitas. Obok zauważył dawno nie widzianych członków rodziny unieruchomionych przez czarne dłonie i patrzących na niego z przerażeniem. Nigdy wcześniej nie widział podobnej grozy na ludzkim obliczu. Co mogło być przyczyną nieopisanego lęku i rozpaczy? Na pewno nie widok zmrożonych pomieszczeń.

 

– Cała rodzina w komplecie. Doskonale – powtórzyła Felicitas.

 

Nie wiedział czemu pozostali zadrżeli ledwie słysząc jej głos. Spojrzał na swą kochankę i zamarł. Stała ledwie dwa metry od nich, wysoka, wyższa od przeciętnego człowieka. Dlaczego wcześniej nie dostrzegł niesamowitych lodowych oczu i nie mlecznobiałej, lecz dosłownie białej cery? Lecz nie to przeraziło go w nagłej zmianie wyglądu lubej, ale para ogromnych, czarnych, skórzanych skrzydeł wyrastających z pleców. Nie mogła być istotą ludzką. Wiedział, że tylko stworzenia o piekielnym rodowodzie mają czarne skrzydła, lecz skąd sięgające prawie do kostek złote loki? Pamiętał czytane książki o aniołach, diabłach, demonach oraz ich potomstwie ze śmiertelnikami. Była bardzo, bardzo piękna swym zimnym i przerażającym pięknem, nieziemsko piękna i zimna.

 

– Corvinusie – powiedziała do ojca Trevora– spójrz na żonę i dzieci. Patrz póki możesz, bo zapłaczesz krwawymi łzami za swe zbrodnie. Nie wiesz o czym mówię, bo taki szlachetny paladyn nie popełnia zbrodni. Odzyskasz pamięć. Przypomnę Ci o Twej zdradzie, pośród mąk dojrzysz twarz swej ofiary. Wiesz, że wedle starożytnych praw, nieodpokutowane winy ojca przechodzą na dzieci? Ty nie poniosłeś kary aż do dzisiaj. Twoje dzieci, w tym wyrodny syn-zabójca zapłacą za wszystko. Ale to za chwilę. Poczekamy na jeszcze jedną osobę, na mego ojca, bez którego nigdy bym nie osiągnęła swego celu.

 

– Jesteś diablicą, ale nie czystej krwi – wykrzyknął Trevor przerażony, że wpadł w pułapkę – istotą z samego zła, potomkiem okrutnych Infernian i ludzi.

 

– I to nie byle kim – odparła Felicitas odsłaniając w uśmiechu ostro zakończone zęby – o tak, nie jestem pierwszą lepszą. A Ty nauczysz się nie odzywać, nie pytany. Czy opowiem wam moją historię rodzinną? Tak, bo jest spleciona z waszą, to opowieść o zdradzie i zbrodni. Bo wasz ojciec…

 

– Felicitas nie od razu – usłyszeli lodowaty głos, dobiegający gdzieś z boku – poczekaj i powoli wyjaśniaj w czym rzecz. Zepsujesz przyjęcie. Nie chcesz chyba zaoszczędzić tym istotom bólu, pozwalając namiętności kierować swymi ruchami. Metodyczne i zaplanowane działania przysporzy im najwięcej cierpienia. O, Corvinusie, nareszcie się widzimy! Jak rozumiesz, szlachetni paladyni nieczęsto wpadają do mnie z wizytą. Lecz Ty nie jesteś taki kryształowy, wiesz o czym mówię. Nie powiedziałeś żonie i dzieciom, prawda? Jeden jedyny syn wdał się w ojca! Zabójca i łotr odarty z hipokryzji świętej zbroi i rycerskich bzdur. Długo myślałeś czemu syn zszedł na ścieżkę zła, czemu został bandytą. A przecież masz w swoim sercu mrok. U niego zło jest bliżej powierzchni, wypłynęło. Dziwisz się, że Cię znam? Znamy się dłużej niż sądzisz. Więcej mamy, jak to mawiacie, wspólnych znajomych.

 

Trevor odwrócił głowę w kierunku źródła głosu. Nie wiadomo skąd do pomieszczenia wszedł wysoki mężczyzna w kosztownym, jedwabnym stroju arystokraty z najwyższych sfer. Długie, ciemne włosy miał misternie ułożone. Kozia bródka sprawiała wrażenie starannie utrzymanej i przystrzyżonej. Jeszcze wyższy niż Felicitas, blady, zimny, dostojny i na swój mroczny sposób przystojny, przerażająco, nieludzko przystojny roztaczał wokół siebie aurę mocy i wielkiego chłodu. Z daleka sprawiał wrażenie człowieka, lecz żaden człowiek nie mógł mieć czarnych jak węgiel, pozbawionych białek oczu, które uważnie obserwowały gości. Sprawiał wrażenie ubawionego widokiem zdumionych ludzi, wykrzywiając usta w czymś, co można wziąć za uśmiech. Nikt nie wiedział czemu, lecz sam jego widok mroził serca.

 

Zabójca spojrzał na swoich rodziców, brata i bratową jakby w oczekiwaniu na wyjaśnienia. Nie miał bladego pojęcia co się dzieje i jakim cudem radosna obietnica raju zmieniła się w horror. Felicitas raczej go czule nie przytuli, kimkolwiek właściwie jest. Ale po co komukolwiek jego świętoszkowaci krewni?

 

– Kim jesteś i skąd mnie znasz? – zapytał Corvinus, za czasów młodości paladyn, obecnie z racji wieku niejako w stanie spoczynku – wyczuwam Twoją naturę. Jesteś Infernianinem, wysokiej rangi, bardzo znacznym. Nie rozumiem czemu się fatygowałeś by nas tu ściągnąć. Tu, czyli gdzie?

 

– Ludzie są tacy niecierpliwi. Nie zdradzę Ci swego imienia, nie od razu mój szlachetny paladynie. Ale odpowiem na drugie pytanie. Jesteście, że tak powiem, gośćmi w progach mojego domu, tutaj pośród wiecznej zimy Glacii. Nie możecie zmarznąć. Zadbam by nie zabrakło wam ognia. – wyjaśnił z uśmiechem ciemnowłosy mężczyzna.

 

– Glacia, jedno z księstw Inferis, lodowa kraina, w której pasują siarczyste mrozy, zaś wylana z wiadra woda zamarza nim dotknie ziemi? – jęknęła Aryanna młoda, rudowłosa kobieta – wspaniale. Nie cierpię zimy a wylądowałam tutaj, podobnie jak mój mąż i najbliższa rodzina. Z pewnością nie bez powodu. Ty – wskazała na Felicitas – po co sprowadziłaś tutaj nas wszystkich? Zwabiłaś w pułapkę? Twoje szaty wskazują na wysoką pozycję społeczną, czemu my? Czemu zwykła rodzina z Lanterpii? Musisz mieć we wszystkim nadrzędny cel, bardzo, bardzo ważny.

 

– Bystra jesteś – pokiwała głową Felicitas – zrozumiesz. Corvinusie nie widzieliśmy się długie lata. Kiedy to było? Trzydzieści wiosen? Trzydzieści pięć, tak trzydzieści pięć wiosen chodzisz pośród ludzi rozprawiając o sprawiedliwości, chociaż masz dłonie zbrukane niewinną krwią. Nie pamiętasz mnie prawda? Nie widzisz mojej twarzy w koszmarach, chociaż będę Twoim oprawcą – wyszeptała podchodząc w kierunku uwięzionego mężczyzny po sześćdziesiątce – Ludzkie zmysły bardzo łatwo oszukać i zwieźć na manowce. Wystarczy ledwie piękne oblicze byście nie widzieli zła. Pamiętasz? Czy teraz pamiętasz?

 

Po raz kolejny zmieniła postać. Zamiast eleganckiej, złotowłosej kobiety z parą czarnych skrzydeł dostrzegli małą dziewczynkę. Radosne, ledwie dziesięcioletnie dziecko trzymające w dłoni ukochanego misia. Ubrana w prostą, jasną sukienkę mieszczki niewiele różniła się od rówieśników. Popatrzyła na Corvinusa ciekawymi świata, bystrymi, niebieskimi jak chabry oczami. Obdarzyła ciepłym uśmiechem pozostałych ludzi, którzy nie zrozumieli czemu skurcz przerażenia i rozpaczy ścisnął obliczem paladyna. Wpatrywał się w dziecko jak w ducha, straszliwe widziadło. Ale dziecko wyglądało tak ludzko, zwłaszcza gdy zapytało:

 

– Gdzie jest mama? Dokąd poszła?

 

– Nie dręcz mnie! Odejdź diablico! Tamta dziewczynka zmarła trzydzieści pięć lat temu. Nie udawaj, że los dziecka cokolwiek Cię obchodzi. Mordowanie niewinnych ludzi to chleb powszedni dla Tobie podobnych wynaturzeń!

 

– Nie umarłam – wyjaśniła Felicitas wracając do swej właściwej postaci – nie umarłam, chociaż pragnąłeś mnie zabić w dzieciństwie – wysyczała lodowatym tonem. – Teraz rozumiesz? Powiedz mi, od kiedy dzieciobójstwo stanowi cnotę paladynów?

 

– Wyrosłaś na potwora – odpowiedział – zła krew się odezwała. Miałem rację. Shalimar mogła mnie posłuchać i…

 

– … milcz, nim nie pozwolę Ci mówić – przerwała – Mnie nazywasz potworem? Kiedy ostatnio patrzyłeś w lustro? Zdrajca i niedoszły dzieciobójca. Zabijasz ludzi, którzy Ci ufają, kochają. Nie, nie ja jestem wynaturzeniem, lecz Ty.

 

– Co tacy jak Ty wiedzą o miłości? Nie wiesz, co to adobroć, szlachetność i delikatność uczuć. Pragniesz mojej krwi za nieudaną próbę zabójstwa. le darujmy sobie te wzniosłe przemowy. Jeśli jesteś Felicitas, Felicitas, istota, która Ci towarzyszy to Twój…

 

– … ojciec, tak. Długo chciał Cię poznać Corvinusie. Wiesz kim jest prawda? Słyszałam kłótnię.

 

Corvinus spojrzał z przerażeniem na ciemnowłosego mężczyznę. Wiedział z kim ma do czynienia, z jak nikczemną kreaturą. Potworem okrutnym i zdradzieckim ponad ludzkie wyobrażenie. Stworem, żywiącym ku niemu jakąś nieuzasadnioną urazę.. Ale co tu robi ten portret?

 

Na przeciwległej ścianie, naprzeciw szerokiego, miękkiego łoża dostrzegł podobiznę młodej kobiety. Ubrana w granatową suknię dama spoglądała z powagą i smutkiem na trzymaną w białej dłoni czarną różę. Jasne włosy spięła w kok podtrzymywany ogromnymi, kosztownymi, diamentowymi spinkami. Długie, bogato zdobione kolczyki przykuwały uwagę. Dama, chociaż ubrana niczym arystokratka, nie sprawiała wrażenia szczęśliwej, a raczej zadumanej i smętnej. Osoba postronna nie rozpoznała by jej na portrecie, lecz Corvinus widywał oblicze sportretowanej wiele razy, zarówno w czasach szczęśliwej, beztroskiej młodości, jak i w sennych koszmarach. Pamiętał dokładnie dotyk rąk, radosny śmiech i troskę. Wspomnienia wryły się w duszę już na zawsze. Ale to pomieszczenie, czemu portret tu wisi? O co chodzi?

 

– Pamiętasz, poznajesz? – zapytał ciemnowłosy mężczyzna – Zamilkłeś? Gdzie Twoje wielkie słowa i przemowy?

 

Na dźwięk jego głosu serce Corvinusa wpadło w imadło strachu. Ledwie śmiał oddychać, czując rosnący w gardle ciężar. Najbliżsi nie wiedzą, nie rozumieją. Nawet bystra Aryanna, jego synowa – kapłanka nie przypuszcza w jaką awanturę zostali wplątani i kto pożąda ich krwi. Niech lepiej pozostaną bezpieczni w swej przystani nieświadomości. On sam ledwie pojmuje w czym rzecz. Gdzie logika i racjonalne przesłanki?

 

– Rozumiem motywy kierujące Felicitas. Ale Ty, tego nie rozumiem. Po co ten portret i to wszystko? Felicitas musiała mieć Twoją zgodę na zaciągnięcie nas tutaj. Czemu? Przecież przeszłość odeszła na zawsze.

 

– Ludzie mają krótką pamięć. My widzimy i pamiętamy wszystko. Nigdy nie wybaczamy i nie zapominamy. I wiemy o wiele więcej. Zapłaczesz krwawymi łzami za swe przewinienia. Teraz gdy już przestałeś cierpieć i zagłuszyłeś ból serca, jesteś gotowy, by stanąć przede mną. Twoja kobieta i potomkowie zaznają wszelkich rodzajów katuszy zadawanych przez te narzędzia – wskazał dłonią na dziwaczne przyrządy na ścianie – a Ty popatrzysz. Popatrzysz jak wszystko co kochasz, umiera, a potem zajmę się Tobą. Zaznasz jakie to uczucie, bo wiedz, że miłość rani mocniej i boleśniej niż cokolwiek innego we wszystkich światach i sferach egzystencji.

 

– Ojcze o co chodzi? – zapytał Derenvor, drugi z synów Corvinusa i mąż Aryanny – znasz diablicę, która nas tu zwabiła? A jego? – wskazał na ciemnowłosego mężczyznę – i co jest nie tak z portretem na ścianie? Mnie się podoba, chociaż ponury.

 

– Spokojnie porywczy młodzieńcze – uspokoił go nieznajomy – oszczędzaj siły. Na mękach poznasz prawdę, ukrytą pod gładkimi słówkami.

 

– Zawsze mówisz tak pompatycznie? – kontynuował Derenvor – czytałem nieco o rasie rządzącej Inferis, ale nigdy nie sądziłem, że mają skłonności do patosu. Zamierasz nas torturować. Ale po co te przemowy? Bo…

 

– Zamilcz Derenvorze – przerwał mu ojciec – denerwowanie jego nam nie pomoże. Nie masz pojęcia z kim rozmawiasz – mówił z rosnącym przerażeniem – to nie jakiś tam pierwszy lepszy, masz przed sobą L…..

 

– Corvinusie – przerwał mu gospodarz – nie psuj niespodzianki. Znasz moje imię i rangę, lecz zamilcz, albo zostaniesz pozbawiony daru mowy. Wybierz, kto pierwszy zazna mąk. Czy żona, którą poślubiłeś by zapomnieć? Wyrodny syn-zabójca, synowa czy porywczy młodzian? Nie, nie wezmę na męki ukochanego synalka. Może zabójcę? Felicitas, co Ty na to?

 

Ciemnowłosy mężczyzna zwrócił się w kierunku córki, która podeszła do swego niedawnego kochanka oblizując wargi. Długo czekała na tę okazję. I nareszcie nauczy obszarpańca manier. Wyrodny synek paladyna. Doskonały początek.

 

Wzięła do ręki niewielki, zakrzywiony nóż wykonany z zielonkawego metalu. Rozerwała nim strój swej ofiary, uważnie obserwując strach w jego oczach. Taki pewny siebie, taki wygadany. Zaraz zobaczy ile bólu potrafi znieść ten zbój.

 

– Obiecałam Ci rozkosze Trevorze. Dostaniesz swoje. No, właściwie to moja będzie rozkosz, zaś Ty… No, chyba pobawisz się gorzej. Zawsze brałeś od kobiet siłą co chciałeś. Teraz ja wezmę swoje. Patrz, spotkałeś matkę, ojca i brata. Nie każdy ma tyle szczęścia. Oni popatrzą i poznają fragment historii.

 

– Niewielu wpadło do mojego domu, tutaj pośrodku Lodowego Miasta Glacii – wyjaśnił ciemnowłosy mężczyzna – niewielu żywych. Ostatnimi ludźmi, którzy tutaj po prostu wpadli w odwiedziny był pewien czarnoksiężnik, który zaprzedał duszę za wiedzę i moc, oraz jego towarzyszka i uczennica.

 

 

 

Koniec

Komentarze

Opowiadanie wydaje się być ciekawe, no może na początku zbyt dużo opisów, a może ja za mocno się czepiam?
A i popraw jakoś estetykę pisania, a powinno być dobrze.

Hej,

zapowiada się ciekawie. Ja bym poprawiła, tak jak zaproponował przedmówca, estetykę - interpunkcja itp. Ale poza tym chętnie przeczytam część dalszą!

Bardzo fajny pomysl, uwielbiam glowna bohaterke! Z checia przeczytam kolejne opowiadania, bo zdaje mi sie, ze to tylko wstep!

Bardzo lekko sie czyta, dobra konstrukcja, swietnie dozowane i utrzymane napiecie.

Pozdrawiam i zycze literackich sukcesow!

Bardzo mi sie podoba!
pozdrawiam autora!

Świetna twórczość. Chciałoby się czytać więcej, więcej.
Niezły polot, wyborne opisy. Jedyne do czego mogłabym się przyczepić to estetyka tekstu - interpunkcja, literówki, powtórzenia.
Niemniej jednak czekam na kolejne dzieło.

A teraz pytanie: kto z powyższych zarejestrował się tylko po to, żeby wystawić komentarz? :)

www.portal.herbatkauheleny.pl

Suzuki, doceń inwencję przy wymyślaniu nicków:) 

drogi Autorze. zanim przeczytam tekst to często patrzę sobie najpierw na komentarze. wiem, wiem. dziwne zboczenie. jak zobaczyłam zamieszczone pod Twoim tekstem, to zachciało mi się śmiać- nie mogę cię teraz potraktować poważnie. Dlatego nie tracę czasu na czytanie i idę powytykać błędy komuś, kto ma choć troszkę rozsądku:) 

Pytanie czy to "tylko" koledzy, czy patologiczny przypadek multinickowania (podejrzewam to drugie). Przeczytałam dwa pierwsze akapity. Moja rada: wywal połowę przymiotników. Ich ilość naprawdę nie decyduje o "kwiecistości" języka i jakości stylu. Są tu też powtórzenia oraz oczywiste literówki np. "z zaułkach". Taki wstęp nie zachęca do dalszej lektury. Poniżej zaznaczyłam to, co szczególnie mnie raziło. Może jakiś dobry Samarytanin zlituje się i zrobi bardziej drobiazgową korektę. Ja wymiękam.

Blade promienie słońca przebijały przez szare, widmowe niebo. Nad gęstą zabudową niechlujnego miasta wstawał nowy dzień. Ciężkie, ołowiane chmury zawisły nieomal równo z linią horyzontu nadając otoczeniu przytłaczający, posępny charakter. Pomimo wczesnych godzin porannych wnikliwy obserwator dostrzegłby na ulicach ślady życia: kupcy zmierzali w kierunku targu, wiecznie zabiegani urzędnicy pędzili usiłując załatwić nieistotne sprawy, niewolnicy wykonywali polecenia swych okrutnych panów. Z zaułkach wychodzili zmęczeni i podpici klienci domów uciech wszelakich. Miasto, ponure, posępne i prezentujące w sobie wszystkie najgorsze cechy ludzkich osiedli strząsało resztki snu. [co zriobiło?]

Młoda, atrakcyjna kobieta przetarła zaspane oczy. Nie obudziła się w dobrym humorze. Ciężko o dobry nastrój po nocy spędzonej na wąskim, twardym, niewygodnym łóżku. Widok obdrapanych ścian i zacieków na suficie nie poprawia sytuacji. Przeklinając niedogodności wstała z posłania. Całe szczęście, dzisiaj opuści okropne miejsce, tę kloakę i siedlisko bandytów najgorszego rodzaju. Piraci, zabójcy i chciwi magowie, maluczcy ludzie skoncentrowani na swych nieznaczących, prymitywnych sprawach, żywiący swe umysły iluzją wielkości. Pozbawieni polotu i klasy. Złotowłosa kobieta darzyła ich ogromną pogardą, pogardą za zbyt łatwe wpadanie w zastawione pułapki, za ograniczenie. Wiele rzeczy potrafi znieść, ale nie nudę i jednostajność.

Niezła ściema.

Mastiff

To jakiś dźołk jest? :)

Przebrnąłem na razie przez parę akapitów. Urzędnicy z rana biegają coś załatwić - utopia? Piękny anioł przygląda się sobie krytycznie - nie, chyba jednak antyutopia... Bardzo kreatywna interpunkcja (liczba przecinków może nawet by się zgadzała, ale ich umiejscowienie już nie bardzo). Komentarze pod tekstem wymiatają :-o

vidmo: dzięki za sugestię. Obawiałam się, że opisów może być za mało i przesadzi łam w drugą stronę.
liriela: dzięki
yenna: dzięki
Marique: wiem, że niestety miewam problemy z interpunkcją.  Czytałam fragment przed wysłaniem, ale widać powinnam jeszcze kilka razy
April: przyznam, że nie bardzo rozumiem o co chodzi. Owszem jestem nowa, ale czy to znaczy, że nie mogę zamieszczać tekstów?
Ranferiel: dzięki za wytknięcie najważniejszych błędów. Teraz faktycznie widzę, że przesadziłam z ilością przymiotników, chyba chciałam zawrzeć za dużo informacji z zbyt krótkim fragmencie. Właśnie dla takich komentarzy najbardziej zależało mi na umieszczeniu tutaj mojego tekstu.
dziko: przyznam, że nie rozumiem Twojego zarzutu. Co złego w tym, że kobieta przegląda się w lustrze?

Przebrnęłam przez pierwszy akapit i zaczęłam się zastanawiać nad istnieniem słowa "nieomal", ale tak dziwacznie brzmi ono tylko chyba w tym konkretnym zdaniu i przy takim doborze słów. Ale nieważne, to drobiazg. Jednak drobiazgiem już nie jest karygodna interpunkcja. Po prostu włos się na głowie jeży.
"niewolnicy wykonywali polecenia swych okrutnych panów " - nie wiem czemu, ale brzmi to dla mnie strasznie naiwnie.
A tak na marginesie, Szanowny Autorze, chociaż pewna nie jestem czy pisać winno się to w tym przypadku wielką literą, masa pozytywnych komentarzy pod tekstem, bez względu na to czy wstawiła je gorliwie wspierająca grupa kolegów, czy Ty sam, nijak nie poprawiają jakoś tekstu. Ot smutna prawda. 

Jidda nie wstawiałam sama sobie komentarzy.  Podobne zagrania mnie nie bawią i nie muszę się w ten sposób dowartościowywać. Nie zgadzasz się z czyjąś opinią? Każdy ma swoją, tylko  masz do mnie pretensje?
Dzięki za zwrócenie uwagi na niezgrabne zdanie.

Erenti. Zamieszczaj teksty- od tego jest ten portal. Nic nie mam do tego, że jesteś nowa- każdy kiedyś był. Ale błagam, opanuj się, i nie grzesz więcej:) 

April dzięki za wyjaśnienie, bo nie za bardzo zrozumiałam sens Twojej wypowiedzi.

Postaram się nie grzeszyć więcej, a przynajmniej grzeszyć mniej. Między innymi dlatego wyjęłam tekst z szuflady by poznać co mi idzie najsłabiej, by na przyszłość wiedzieć na co zwrócić większą uwagę, co stanowi najsłabszy punkt. Samemu ciężko wyłuskać takie rzeczy. No mnie przynajmniej.

Nie, no sory, ale wymiękłem na samym początku. Takie opowiadanka, ze zdaniami naszpikowanymi przymiotnikami, przez co całość wyglada jak jakaś psychodeliczna wyliczanka, pisywaliśmy w szkole angielskiego, żeby przysfoić sobie nowe zwroty i pisownię. Ale tworzenie czegoś takiego na poważnie...
Na ogół staram się oddzielić warsztat od pomysłu i od treści, ale twoje "dzieło" napisane jest w taki sposób, że nie potrafię przez to przebrnąć.
Czytam każdy, powtarzam- każdy tekst, który komentuję, ale tego nie jestem w stanie. Może jutro, będę miał więcej sił i spróbuję jeszcze raz.

Spróbowałem, nie dam rady. Poddaję się. Nie wiem jaka jest treść, bo forma mnie odpycha, jak grawitacyjna bariera.
Ps. za "przyswoić" pisane przez 'f', strasznie przepraszam.

Tomasz: postaram się na przyszłość  uważać na nieszczęsne przymiotniki, na które mi już kilka osób zwróciło uwagę. Przynajmniej wiem co najbardziej uwiera.

Rzeczywiście, ściana płaczu... przymiotnikoza. Pozdrawiam, towarzyszko walki o sławę, hi hi.


Czytając komentarze postanowiłem sobie, że spróbuję przebrnąć przez tekst, aby wyłuskać z niego to, co najlepsze. Niestety, było to postanowienie ocierające się o literacki masochizm i, choć bardzo nie lubię łamać danego słowa, szczególnie tego danego sobie, to nie dobrnąłem do końca. Stawianie przecinków tylko dlatego, że wydaje się, iż powinien w danym miejscu stać, nie jest najlepszym pomysłem. Sam mam z tym niejednokrotnie problem, ale w takim wypadku pomaga jedynie czytanie i, co powinno być oczywistością, przyswojenie sobie zasad interpunkcyjnych. Drugą, nie mniej istotną sprawą, jest znalezienie umiaru w stosowaniu przymiotników, które w nadmiarze zaczynają psuć kompozycję tekstu i odbiór jego treści.
Nie mniej życzę powodzenia i kolejnych, bardziej udanych tekstów.
Pozdrawiam

Blade promienie słońca przebijały przez szare, widmowe niebo. – Widmowe, czyli z tego co rozumiem pod pojęciem widmowego, półprzezroczyste, eteryczne, zwiewne… Nie bardzo mi to do nieba pasuje.

 

Nad gęstą zabudową niechlujnego miasta wstawał nowy dzień. – Niechlujne miasto też średnio do mnie dociera. Było brudne, czy domy były chaotycznie wybudowane?

 

Ciężkie, ołowiane chmury zawisły nieomal równo z linią horyzontu nadając otoczeniu przytłaczający, posępny charakter. – Tym zdaniem niszczysz opis zawarty w pierwszym. Jak to się ma do tego widmowego nieba? Już pominę fakt, że przez takie chmury słońce nie ma zbyt wielkiej szansy się przebić.

 

Miasto, ponure, posępne i prezentujące w sobie wszystkie najgorsze cechy ludzkich osiedli strząsało resztki snu. – Tu też mam problem ze zrozumieniem o co chodzi. Miasto prezentuje w sobie najgorsze cechy ludzkich osiedli. Chodziło o to, że wygląd ulic odzwierciedla charakter i sposób bycia mieszkających w mieście ludzi? Tzn. że są tak samo zniszczone, zaniedbane i brudne jak mieszkańcy?

 

Nie dostrzegłby wreszcie, że śnieżnobiałe zęby są ostro zakończone, jak u kota. – A tu takie wtrącenie nie w temacie. Nie daj Boże, żeby zahaczyła przy obciąganiu :P

 

Zawsze coś planowała i analizowała, nie pozwalając by przypadek, czy poryw namiętności generował kolejne kroki. – To chyba nieco za współczesne określenie jak na taki tekst. Zresztą, jak przypadek, a tym bardziej namiętność mogą coś generować? To nie maszyny losujące. Mogła nie chcieć, by kierowały nią przypadek oraz porywy namiętności.

 

Ojciec potrafił używać świetnych argumentów dydaktycznych. – Dydaktyczne to są materiały czy pomoce, nie argumenty. 

 

Używanie nadmiaru przymiotnoków to jedno, ale umiejętny ich dobór to druga sprawa. Tobie przytrafia się niestety sporo takich właśnie kfiatków w opisach. Jak chcesz coś opisać, to zrób to z sensem, sprawdź co dany wyraz ozancza i czy pasuje do tego, co chcesz powiedzieć. I uważaj, żeby opis miał sens, przykład masz na samym początku, z tym niebem w pierwszym, a w którymś kolejnym zdaniu. 

 

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

2 za tekst, 1 za lewe komentarze

Nowa Fantastyka