- Opowiadanie: czeski - Uczeń maga

Uczeń maga

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Uczeń maga

– A więc chcesz zostać uczniem maga? – zapytałem siedzącego naprzeciwko mnie piegowatego niedorostka – Zgadzasz się przyjąć na siebie wszelkie niewygody, jakie niesie ze sobą ten zawód? Zgadzasz się porzucić swe dotychczasowe życie – rodzinę, przyjaciół – i oddać się tylko i wyłącznie studiowaniu magii? Nigdy nie zbaczać z obranej ścieżki, niezależnie od okoliczności? Musisz bowiem wiedzieć, że kiedy raz przywdziejesz niebieską pelerynę, nie będzie możliwości odwrotu… Wielka moc niesie ze sobą brzemię wielkiej odpowiedzialności i musisz być gotów przyjąć ten ciężar z pokorą. W służbie ludzkości, w służbie naturze, w służbie całemu światu! – Zagrzmiałem, unosząc się z krzesła.

Przez chwilę wydawało mi się, że przesadziłem i spłoszyłem chłopaka. Popatrzyłem podejrzliwie, czy zaraz nie ucieknie, jak wszyscy poprzedni, których przeraziła snuta przez mnie wizja. Jednak jedno spojrzenie w jego pełne zapału oczu przekonało mnie, że osiagnąłem zamierzony efekt. Dzieciak był mój.

– Ja.. Ja zawsze o tym marzyłem, całe życie! Przyjmijcie mnie na nauki, panie, a obiecuję, że się nie zawiedziecie! Nie jest ze mnie osiłek, ale roboty się nie boję! I nawet cz-czytać coś tam umiem, matula zimą nauczyli… – odparł z entuzjazmem zainteresowany.

Typowy przypadek. Wiejski tępak, któremu wydaje się że w ten sposób odmieni swoje życie. Ale skoro taka jego wola, to przyświecaj mu szczęśliwa gwiazdo! Nawet nie domyśla się biedaczyna, o jak wielkie zmiany chodzi..

– Dobrze – odparłem po chwili udawanego namysłu – może jeszcze będą z Ciebie ludzie. Przyjdź o dziś o północy w miejsce wskazane na mapie.

Od niechcenia przywołałem magię, pozwalając by wypełniła moje ciało. Skupiłem się na powierzchni brudnego, drewnianego stołu, który nagle stanął w płomieniach. Gdy ogień wygasł, na jego miejscu zamiast spalenizny spoczywał kawałek pergaminu. Mój rozmówca poderwał swoje kościste siedzenie, wywracając krzesło i gapiąc się z niedowierzaniem w moją stronę. Bał się, ale z doświadczenia wiedziałem, że takie efekciarstwo tylko podsyciło jego ciekawość. Ostrożnie podniósł papier, zwinął go i wcisnął za pas.

Obyś go tylko nie zgubił – przemknęło mi przez myśl – tyle pracy poszłoby na marne.

Na wszelki wypadek utkałem szybko proste zaklęcie wiążące. Wszak lepiej nie kusić losu.

– Jeszcze raz po stokroć… – zaczął, ale zaraz urwał, widząc wyciągniętą w jego kierunku dłoń.

– Za wcześnie na to, synu – odparłem – na podziękowania przyjdzie czas, kiedy będzie po wszystkim. A teraz nie chcę Cię tu widzieć! No już, pędź do domu i wracaj o północy. Tylko pamiętaj – ściszyłem głos – nikomu ani słowa, tą ścieżką kroczy się samotnie.

Po chwili trzasnęły drzwi a ja wesoło zatarłem ręce.

 

 

***

 

 

Na umówione miejsce przybyłem przed czasem, żeby wszystko dokładnie przygotować. Sam rytuał nie był skomplikowany, acz zbudowanie całej tej walącej po oczach otoczki wymagało czasu i wysiłku. Nie był to oczywiście element niezbędny, ale budował nastrój i dawał mi gwarancję, że zachwycony dymem i wybuchami gnojek tym chętniej przystanie „na nauki". „Nauki", dobre sobie. Nie mogłem się powstrzymać i na tę myśl donośnie zarechotałem. Trochę nawet było mi go żal, ale gdy tylko wyobraziłem sobie tę minę, kiedy dowie się wszystkiego, to bezwiednie obnażyłem zęby w okrutnym uśmiechu. Po chwili jednak zabrałem się do roboty, uznając że na uciechę przyjdzie jeszcze pora. Przymknąłem więc oczy i sięgnąłem myślami w głąb siebie, do Źródła. Moc, jakby wyczuwając że jej potrzebuję, ochoczo popłynęła, wypełniając żyły płynnym ogniem, zalewając ciało falami gorąca. Najpierw trawa – silnym podmuchem płomienia wypaliłem ją do gołej ziemi, tworząc idealny okrąg o średnicy trzydziestu stóp. Następnie na obwodzie zapaliłem sześć pomniejszych ognisk, płonących równym, miarowym płomieniem. Rzucały one światła na tyle dużo by coś widzieć, acz na tyle mało by zachować półmrok i przydać całej scenie tajemniczości. Jeszcze tylko tlący się na zielono pentagram na samym środku i miejsce wyglądało idealnie. Po chwili namysłu przywołałem trochę mgły, by snuła się białymi kłębami po podłożu. Gdy już wszystko było gotowe zepchnąłem resztki magii z powrotem do środka. Wracała opornie, nie chcąc znów siedzieć w zamknięciu, lecz jak zwykle narzuciłem jej swą wolę. Teraz pozostało mi tylko czekać. Usiadłem więc pośrodku przygotowanej scenografii, naciągnąłem głęboko kaptur i nasłuchiwałem…

 

 

***

 

 

Nie musiałem długo czekać, by usłyszeć od strony wioski dźwięk niepewnie stawianych kroków. Po chwili w krąg światła wkroczył mój „uczeń". Miał na sobie to samo ubranie co podczas naszej porannej rozmowy i nawet z tej odległości czuć było od niego gnojówką. Nie chciałem jednak marnować resztek mocy na takie błahostki jak moje powonienie, więc odpuściłem sobie czar blokujący.

– Witaj – powiedziałem śpiewnym głosem. Zwrócił się w moją stronę i zamarł tak jak stał, w niemym osłupieniu, na widok przygotowanej przeze mnie szopki. Nie powiem, że nawet mi to pochlebiło – Zanim godzien będziesz wkroczyć w krąg magii, przywdziej szaty właściwe twemu nowemu powołaniu – Gestem dłoni pokazałem mu leżącą na trawie, elegancko poskładaną pelerynę. Od mojej różniła się tylko tym, że jej brzegi obszyto szkarłatną czerwienią. Chłopak bez słowa podniósł ją z ziemi i zaczął się przebierać. Po chwili stał już odziany w majestatyczny błękit, czekając na mój znak.

– Chodź – rzekłem – pora na inicjację – Na zachętę wykonałem przyzywający ruch ręką.

Rudzielec z obawą zbliżył się do mnie i ostrożnie przekroczył linię zielonego ognia, uważnie stąpając, aby przypadkiem nań nie nadepnąć. Stanął naprzeciwko mnie, trzęsąc się jak osika.

– Podaj mi rękę – rozkazałem – i przestań panikować, to nie przystoi magowi.

Głośno przełknął ślinę, ledwo opanowując drżenie i podał mi prawą dłoń. Ująwszy w nadgarstku obróciłem ją wnętrzem ku górze. Pchnąłem weń trochę mocy, by nie czuł bólu i szybkim ruchem wyjętego zza pasa sztyletu rozciąłem skórę od kciuka aż po mały palec. Zadrżał, jednak nie próbował wyszarpnąć się z mojego uchwytu. Podobnie postąpiłem ze swoją lewą ręką i złapałem go w makabrycznym uścisku.

– Jesteś gotów? – zapytałem.

Kiwnął tylko głową, nie mogąc oderwać oczu od kapiącej na nagą ziemię krwi.

Nie mówiąc już nic sięgnąłem do Źródła. Lecz tym razem nie szukałem drzemiącej w nim siły, teraz pragnąłem jego samego. Wypowiedziałem słowa Przekazania i poczułem, jak zagnieżdżony przy sercu kokon zaczyna się poruszać. Najpierw powoli, niechętnie. Jednak kiedy magia znalazła otwarty tunel pomiędzy dwoma organizmami – nasze stykające się rany – popłynęła jak szalona, wypełniając ciało chłopaka. A wraz z nią popędziło Źródło. Jego ruch pod skórą był obrzydliwy i niesamowicie bolesny, jednak wiedziałem, że muszę wytrzymać. Instynktownie wyczuwając, że sprawy zaczynają przybierać zły obrót, wieśniak próbował wstrzymać rytuał, przerywając połączenie. Ale było już dla niego za późno. Ból osiągnął apogeum i ostatnią rzeczą jaką czułem, zanim straciłem przytomność, było uczucie bezgranicznej ulgi.

 

 

***

 

 

Poderwałem się z ziemi zlany zimnym potem, pewien że właśnie skończył się kolejny sen o utraconej wolności. Rozejrzałem się dookoła i nie mogłem uwierzyć własnym oczom, gdy zobaczyłem spoczywającego obok smarkacza. Leżał na wznak, z rozrzuconymi kończynami a ruda czupryna całkowicie przesłaniała mu twarz. To nawet lepiej, nie mógłbym chyba spojrzeć mu w oczy. Niemniej jednak, nieważne jak silne, poczucie winy nie mogło przyćmić radości, którą czułem, gdy sięgnąwszy w głąb siebie napotkałem… Pustkę. Magia zniknęła! Napływające do oczu łzy przesłoniły mi widoczność i świat stał się tylko rozmazanym obrazem. Opadłem ciężko za podłoże, rozkoszując się tą chwilą. Gdy już dobrze przesiąkłem nowym stanem, podźwignąłem się czym prędzej na nogi. Nie chciałem tu być, gdy moja ofiara się ocknie. Z kieszeni szaty wyciągnąłem schowane tam notatki. Wyjaśniały one mojemu następcy, że to czego właśnie doświadczył nie jest darem od Bogów, tylko okrutnym przekleństwem. Przekleństwem, którego pozbyć się nie sposób – można je jedynie przekazać. Został bowiem nosicielem pasożyta – niepojętej istoty obdarzającej żywiciela nadprzyrodzonymi zdolnościami, które przez prosty lud szybko zostały uznane za magię. Miały one funkcje czysto praktyczną – zwiększały prawdopodobieństwo przeżycia. I nikt nie podejrzewał, że to co zdawać się mogło najcenniejszym skarbem było w rzeczywistości klątwą. Delikatnie ułożyłem wszystkie zapiski na jego piersi i nie myśląc już o niczym skierowałem swoje kroki do wioski. Po raz pierwszy od wielu dekad, nie wisiało nade mną widmo wieczności.

 

 

Koniec

Komentarze

Napisane sprawnie, ale bez fajerwerków. Jakoś mnie nie wciągnęło, a pewnym momencie nawet zaczęło nużyć. Jak dla mnie nie ma tu ani klimatu grozy, ani jakiejś tajemnicy, a na koniec jest "puf!" i tyle. 

www.portal.herbatkauheleny.pl

Podpisuję się pod Suzuki. Temat zdolności magicznych, jako skutku ubocznego posiadania pasożyta, też jest oklepany. Aż do absurdu, wyeksploatowały to serialowe "Gwiezdne Wrota".
Chociąz mógłby to być grunt, wstęp do czegoś lepszego. Pomyśl nad rozwinięciem pomysłu.
Warsztat sprawny.
Daję średnie 3.

Bardzo przeciętne. Już początkowy monolog nieco nuży i, co tu dużo mówić, śmieszy. W tekście nie ma nic zaskakującego, nic emocjonującego. W dodatku opis przygotowania do rytuału jest nudny, a to przecież około 1/4 całości.
Ze spraw technicznych -- gubisz kropki w zapisie dialogów.

- A więc chcesz zostać uczniem maga? - zapytałem siedzącego naprzeciwko mnie piegowatego niedorostka. - Zgadzasz się przyjąć (...)

- Chodź - rzekłem - pora na inicjację. - Na zachętę (...)

Tak to powinno wyglądać.

A mnie się podobało. Krótkie, więc nie zdążyłem się znudzić.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Kolejny stereotyp, o którego istnieniu nie mam pojęcia - w życiu nie widziałem 'Gwiezdnych wrót'. Muszę jakoś ponadrabiać zaległości ;(
Co do kwestii akcji -  w zamyśle miało to być tylko napomknięcie w krótkiej formie o tym pomyśle, który wydał mi się oryginalny. Dlatego nie rozwijałem ani lokacji ani, jakoś szczególnie, akcji. A że nowatorski (znowu) nie jest, to wyszła kicha.
No ale - dzięki za komenatrze :)

Czasami łatwiej z oklepanego pomysłu zrobić coś wartościowego albo chociaż ciekawego, niż silić się na oryginalność. :)
 

Ja natomiast podpisuję się pod TomaszMaj: gdyby powyższe opowiadanie, było w rzeczywistości wstępem do czegoś dłuższego, to dobrze. Bo opowiadanie miałoby całkiem ciekawy początek.
Niezły, ale też niewybitny warsztat, drogi Autorze.

Pozdrawiam.
BG 

Czeski- wam, nastolatkom wydaje się, że odkrywacie świat i macie super, hiper nowatorskie pomysły. Niestety, w wiekszości, te same pomysły wracają co kilka- kilkanaście lat, wraz z kolejną falą dorastajacej młodzieży, która nie czyta książek i nie oglada filmów starszych niż 3, 4 lata. A w zasadzie w ogóle nie czyta.

Muszę przyznać, że poczułem się urażony. Twoja uwaga o nastloatkach jest jak najbardziej trafna i nic w tym (chyba) dziwnego, bo każdy chce próbować stworzyć coś nowego, czego jeszcze nie było. Ale jeśli chodzi o książki i filmy to grzecznie sobie wypraszam. Czytam sporo lieratury wszelakiej - starszej, młodszej; generalnie każdej. Nie tylko fantasy, nie tylko typowe "młodzieżówki". To samo tyczy się filmów - powiedziałbym wręcz, że chętniej sięgam do starego i 'sprawdzonego' kina, gdyż obecnie rzadko kiedy powstaje coś wartościowego. S-F akurat nie trawię - nie dziwota więc, że 'Gwiezdnych Wrót' nie oglądałem. Nie próbuję tutaj bynajmniej bronić siebie czy opowiadania - wrzuciłem, oceniliście, jest do bani. Przyjmuję waszą krytykę do wiadomości, bo od tego jest ten portal i dla komentarzy opublikowałem tekst. Masz pełne prawo wytknąć, że temat jest oklepany i najwyraźniej masz rację - prosiłbym tylko o nieco więcej taktu w próbach analizy mojej ograniczonej osobowości.

Co zaś się tyczy reszty uwag: za braki warsztatowe serdecznie przepraszam, lecz byłbym wdzięczny za trochę szczegółów w tej kwestii. Co dokładnie kuleje? Tym razem starałem sie ograniczyć nadmiernie rozbudowane zdania, bo podobno nie  służą całości.

Nie bądź, proszę we własnym i nie tylko własnym imieniu, taki uraźliwy. Z jednej strony dobrze Cię rozumiem, ale też Ty zrozum, zapamiętaj i stosuj się do zasady, że sądy i osądy mówiące o ogóle (w tym przypadku nastolatków) nie wzięły się z niczego, to raz, a dwa, z każdego ogółu wyłamują się indywidualności. Więc wystarczy zaznaczyć, że mnie to nie dotyczy w pełni, bo czytam nie tylko instrukcje obsługi tostera...
Twoje zdanie o nowych produkcjach filmowych pokrywa się z moim. Diametralnie różnimy się zdaniami o SF --- ale to może wypływać stąd, że co innego czytaliśmy. Sugerowałbym --- tylko sugerowałbym --- sięgnięcie po klasyczne pozycje i spróbowanie jeszcze raz...
Co do Twego pisania: nie masz jeszcze własnego stylu, bo, przypuszczam, jeszcze nie wiesz, o czym i jak chcesz pisać. Tak więc  wszystko przed Tobą. Wybory, co i jak, praca nad stylem i językiem...

Masz rację, że trochę mnie poniosło. Przepraszam więc, ale mam dosyć uogólniania 'współczesnej młodzieży'.
Jeśli chodzi o SF - próbowałem różnych rzeczy. Lem czy Orson Scott Card po prostu mi nie leżą. Nie mówię, że to jest złe, ale na pewno nie w moim typie :)

Czeski- przepraszam, jeżeli Cię uraziłem. Nie miałem takiego zamiaru. Przepraszam. Ani razu nie napisałem, że masz ograniczoną osobowość, ani że twoje teksty są do bani, bo nie są.
 Na ostatni post tak mi się zebrało, kiedy napisałeś że pomysł z przystojnym diabłem i z pasożytem uzdalniającym nosiciela do paranormalnych zdolności, jest dla ciebie nowy.
Odnośnie opowiadania- twoje nie jest do bani, tylko... Widzisz, tutaj wklejane jest tak dużo opowiadań, że mając w czym wybierać, stajemy się wybredni. Żeby dostać coś więcej niż 3, trzeba się postarać.
PS. Wiem, co piszę, bo też jestem amator (jak większość tutaj).

Oh, zapomniałbym o wyjątku od reguły - uwielbiam Dicka, więc może jeszcze będą ze mnie ludzie!

Teraz się będziemy wszyscy przepraszać :P
W porządku, rozumiem Twoją irytację, ale NAPRAWDĘ nie spotkałem ich wcześniej.

To ja też przepraszam. Wszystkich. Za wszystko.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Oh, zapomniałbym o wyjątku od reguły - uwielbiam Dicka (...).
Zastrzegam uczciwie, że to moje własne zdanie: Dick nie był pisarzem SF. Był specem od przedstawiania rozpadów realności i osobowości, ale ze Science miał tak mało wspólnego, że wyłączam jego pisanie z tej grupy.
Szkoda, że "nie leży" Ci Lem. Dlatego, że można się wiele nauczyć --- nie dosłownie, ale jak to inaczej określić --- od niego, od Strugackich, innych klasyków. Nadal są inspirujący.

Hm, ale na przykładzie osławionego Blade Runnera można chyba stwierdzić, że bez technologii nie było by tego rozpadu. Gdyby nie postęp i rozwój, nie było by androidów, gdyby nie było androidów nie powstałaby moralna zagwozdka.
Ale swoją drogą skorzystam z Twojej propozycji i tam Lemowi drugą szansę - swojego czasu sporo go nakupowałem, więc jest od czego zacząć.

To, że masz wtórne pomysły, to naprawdę pikuś :) Twoje opowiadania da się czytać, a to już jest wielkie osiągnięcie. Od groma ludzi wrzucajacych tu teksty ma podstawowe problemy z ich składaniem (poczytaj trochę, sam zobaczysz). Także z Tobą naprawdę nie jest źle :)

www.portal.herbatkauheleny.pl

Nawet niezłe. Oglądałam GW ale ten tekst nie wywołał u mnie jednoznacznych skojarzeń z guldami (pewnie ze względu na typowo "fantazowy" setting). Za dobry warsztat i w sumie ciekawy temat daję 4.

Nowa Fantastyka