- Opowiadanie: nEverright - Jesteś tym, co jesz

Jesteś tym, co jesz

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Jesteś tym, co jesz

Mówi się: „jesteś tym, co jesz". Wygląda na to, że jest to prawda. Przynajmniej pod względem umysłowym. Szlachta nie jest inteligentniejsza od bażantów, którymi tak się objada. A większość chłopów ma mądrość przeciętnego ziemniaka. Co się zaś tyczy księcia – ziewnąłem – to musi potajemnie wpierdalać kamienie.

Siedziałem w miękkim fotelu, w sporej sali. Przez okna wpadał czerwony blask zachodzącego słońca oświetlając wnętrze wypełnione ozdobnymi meblami. W kominku płonął maleńki ogień, a wrzucone do niego wonne gałązki wypełniały pokój mdłym, różanym zapachem.

Siedziałem tak i czekałem dobre trzy godziny. A to wszystko tylko po to, by spotkać się z księciem niewielkiego lenna, o którego istnieniu nikt nie miał pojęcia. Zrzędzę jak stary dziad, pomyślałem. Gdyby ktoś to usłyszał, pomyślałby, że próbuje się dowartościować. Żałosne. W rzeczywistości na pewno nie jest nawet w połowie tak źle, jak twierdzę.

– Pan magik proszony na audiencję! – rozległ się donośny pretensjonalny głos książęcego sługi.

A jednak miałem rację, myślałem przeżuwając w myślach kretyńskie słowo „magik" i przechodząc przez ozdobne, wysokie w cholerę drzwi. Ten facet od rana musi zażerać się indykami.

– Więc jesteś, panie magiku – przywitał mnie książę, który wyglądał jak nadmuchana, ruda małpa.

– Nie magik, tylko mag – powiedziałem z naciskiem. – Jeśli można – dodałem.

Książę, tak jak mieli w zwyczaju ludzie jego typu, nie zwracał najmniejszej uwagi na to, co się do niego mówi.

– Magiku – zacisnąłem zęby powstrzymując się od wypowiedzenia na głos, co o nim myślałem, – na mojego syna rzucono urok. Cały dzień siedzi w jednym miejscu i chichocze…

Z plaskiem uderzyłem się w czoło i zakryłem oczy. Wyglądało na to, że cały dzień stracony na nic.

– Mogę go zobaczyć? – starałem się być jak najgrzeczniejszy.

Krótkie oględziny wystarczyły.

– Książę?

– Tak?

– Na twojego syna nie rzucono uroku. Po prostu się naćpał.

Twarz małpiszona zbielała.

– Jak śmiesz… – wycedził. Najwyraźniej należał do ludzi, którzy zabijają posłańca przynoszącego złe wieści.

Zostałem wyrzucony na zbity pysk.

Poszedłem drogą do miasta obdarzając las bukietem przekleństw. Potem rzuciłem czar, który wybił szyby w oknach dworku i uciekłem jak smarkacz.

Do miasta musiałem dotrzeć na piechotę. Przeklęty los sprawił, że zapomniałem mapy. A każdy wie, że teleportacja bez znajomości dokładnej szerokości geograficznej celu, nie mówiąc o wysokości nad poziomem morza, jest bardzo niebezpieczna. Lubiłem ryzyko, ale kiedy byłem o dwadzieścia lat młodszy.

Spacer trochę mnie zmęczył, gdyż jako mag nie miałem czasu dbać o kondycję. Pocieszała mnie tylko myśl, że w mieście jest nonagram – dziewięcioramienna gwiazda wymalowana zwykle na ziemi, tworząca szybkie i bezpieczne „łącze" teleportacyjne. Od czasu ich wprowadzenia podróżowanie stało się proste i przyjemne. W każdym razie dla magów. Wystarczy mieć coś takiego w domu. Teleportacja do takiego „osobistego" nonagramu jest równie prosta – wystarczy mieć wisiorek z zaklęciem identyfikacyjnym.

Wymacałem go pod ubraniem. Sam się zdziwiłem, że jeszcze tam jest. Tyle rzeczy się dzisiaj spieprzyło, więc dlaczego nie to? Z myśli wyrwał mnie kobiecy głos:

– Panie magu! – wołającą była młoda dama stojąca w drzwiach kamienicy i machająca do mnie ręką. Byłem wściekły na cały Świat, więc postanowiłem ją zignorować, lecz natychmiast zrozumiałem, że potem oszaleję rozmyślając o co chodziło. Tak więc zakląłem w duchu i podszedłem do niej.

– Jestem Irene – przedstawiła się.

Była całkiem ładna. Miała zielone oczy i krótkie blond włosy. Niestety, od dawna zdawałem sobie sprawę, że moja chorobliwie blada cera i tik w prawym oku skutecznie odstraszają wszystko, co ma biust. Nie byłem zresztą młodzieniaszkiem.

– Ernest – mruknąłem i uścisnąłem jej dłoń.

– Mam dla pana trupa – stwierdziła, jakby to była najoczywistsza rzecz pod słońcem.

– Co? – zdziwiłem się.

– Widzi pan – zaczęła – od dawna moją pasją jest krojenie ciał. Wczoraj znaleziono trupa, który chyba został zabity w jakiś magiczny sposób. Widziałam, jak rano pojawił się pan w dziewięcioramiennej gwieździe…

– Nonagramie – dodałem. Zboczenie zawodowe daje o sobie znać w każdej sytuacji.

– Nonagramie – poprawiła się i uśmiechnęła. Przytrzymałem powiekę, która wykonywała zwariowany taniec i zachęciłem, aby Irene kontynuowała.

– Pomyślałam, że pomógłby mi pan z tym jako mag…

– Zobaczę – odparłem. Sprawa wyglądała ciekawie, ale równie dobrze to mogła być jedna, wielka bzdura.

– Zapłacę…

Ten argument zawsze mnie przekonuje.

– Zgoda!

 

Przenoszenie ciała w worku przez całe miasto było ponad moje siły. Rzuciłem się na fotel przy kominku. I po co ja się upierałem, by sekcję przeprowadzić w moim laboratorium? Co gorsza na nonagram w mieście napadało deszczu i cała ta woda znalazła się w moim przedsionku.

– Nie ma to jak w domu – mruknąłem do siebie.

– Możesz mi powiedzieć – Irene była mokra i wściekła – dlaczego nie użyłeś magii, żeby przetransportować to jebane ciało do teleportu?

– Mogły na nim zostać ślady po ostatnim zaklęciu. Mogłem je w taki sposób zniszczyć – odparłem spokojnie.

Irene była zła. Trochę pomogło wysuszenie jej ubrania prostym czarem. Bardziej pomogło otworzenie butelki prawie trzydziestoletniego wina.

W drodze do piwniczki przejrzałem się w lustrze, czego nie robiłem od bardzo dawna. Wcielenie brzydoty. Podkrążone oczy, blada skóra, ślady po oparzeniach i kilkaset zmarszczek. To, że Irene nie uciekła albo zwymiotowała na mój widok dobrze o niej świadczyło. Ale to w końcu kobieta, która rozcina trupy, żeby zobaczyć co mają w środku.

Dziewczynę ostatni raz miałem na studiach. Zginęła trafiona przez piorun. Zaśmiałem się cicho. Każdego, od przebywania ze mną dłużej w końcu szlag trafia.

 

– Ktoś ci mówił, że masz paskudną mordę? – zapytała Irene, gdy siłowaliśmy się z workiem chcąc go rozwiązać.

– Cenię wnętrze – odburknąłem. Byłem stanowczo za stary na kompleksy.

– Ja też. Dlatego kroję ciała. – stwierdziła. – Ale nie martw się. Przy tym tutaj wyglądasz całkiem znośnie.

Nigdy nie uważałem się za osobę o słabych nerwach, a jedna gdy zobaczyłem trupa dreszcz przebiegł mi po plecach. Jego członki były powyginane, a twarz zastygła w strasznym grymasie. Jeszcze z czasów studiów wiedziałem, że w normalnych warunkach to niemożliwe – ciało najpierw wiotczeje, a dopiero potem sztywnieje. W tym przypadku wyraźnie użyto magii.

– Kim był? – zapytałem.

– Jakiś chłop – odparła Irene, ale wyglądało na to, że guzik ją to obchodzi.

Pracowaliśmy dalej w milczeniu. Ja magią, ona skalpelem. Po pół godzinie westchnęła i zapytała z rezygnacją:

– Masz coś. Bo ja nic.

– Ja też. Gówno się z tego ciała dowiemy. Ale to ciekawy przypadek. Jutro skoczę do miasta wypytać się o niego.

– Jak chcesz. Ale polecałabym ci zacząć nie od miasta, a od okolicznych farm. Jak mówiłam, to był raczej chłop.

Ziewnąłem.

– No to na mnie czas – rzekła.

– Poczekaj! – nie mogłem pozwolić jej tak iść. – A zapłata?

 

– Panie, nic o nikim takim nie wiem.

– Na pewno nic nie kojarzysz? Taki powykręcany trup? Nic?

– A tak, to czwarty taki będzie.

– Co mówisz! Już trzech tak samo zginęło?

– Ano. A wszyscy synowie starej Marii.

– Gdzie ją mogę znaleźć?

– Przy kościele pewnie siedzi.

Rzuciłem wieśniakowi miedziaka i odszedłem. Chłop cuchnął jak obora. Cieszyłem się ze świeżego powietrza i spaceru. Po paru minutach doszedłem do kościoła. W środku nikogo nie było. Obszedłem go dookoła i w pobliżu niewielkiego cmentarza za świątynią znalazłem świeżo wykopany grób, trzy ciała przykryte szmatami i starą babę siedzącą przy nich na pieńku.

– Moje kondolencje – powiedziałem.

– Twoje co? – zaskrzeczała.

– Bardzo mi przykro. To byli pani synowie?

– Ano byli. Ale już umrzyki. Co zrobić? Nawet na pogrzeb nie starczy, taka bida.

Żal mi się zrobiło starej kobiety, dałem jej srebrzaka.

– Dobroczyńco! – zawołała. Zdziwiłem się tak entuzjastyczną reakcją. – Przyjdź do nas w gościnę, odwdzięczyć chcę ci się choć trochę!

Nie miałem na to najmniejszej ochoty, ale jakoś tak się stało, że się zgodziłem.

 

Atmosfera w chacie była taka, jakiej można się było spodziewać. Dom bardzo prosto urządzony, z sufitu zwisały wieńce czosnku, śmierdziało grzybem i wilgocią.

Usiadłem do stołu razem z innymi domownikami i spojrzałem do miski. Nagle zerwałem się na równe nogi.

– Co to jest? – wycharczałem.

W misce leżało coś, co przypominało nowo narodzone dziecko, okropnie zdeformowane z czerwoną skórą.

– Ano, z jajek się zaczęło takie coś wylęgać. Ksiądz dobrodziej powiedział, że to diabeł, czy tam demon, ja tam nie wiem. Ale w moim domu nic się nie będzie marnować. Może i diabeł, ale wszystkim smakowało. Tylko coś skręca w brzuchu, tak mówili mojej świętej pamięci synowie…

Wybiegłem na zewnątrz i zwymiotowałem. Nie wiem skąd to paskudztwo się tu wzięło, ale wiem gdzie teraz są nieżyjący synowie baby.

Wszak jesteś tym, co jesz…

 

 

Koniec

Komentarze

Kurczę, mam mieszane uczucia co do tego opowiadania. Fajny styl, język, ciekawe porównania i opisy, przez co świetnie się to czyta. Fabuła też nie najgorsza, ale przyznam, że mocno dałem się wciągnąć w opowiadanie, a zakończenie jakieś takie wymuszone i straciłem przez nie całą przyjemność z tekstu. Cała intryga została rozwiana zbyt łatwo i ten końcowy myk wydaje się być wymyślony w pośpiechu. I tak to obrazuje przedostatnie zdanie: "Nie wiem skąd to się tu wzięło, ale wiem gdzie teraz są nieżyjący synowie baby." Pierwszy akapit strasznie mnie zainteresował. Ostatni zaś mnie zawiódł.

Pozdrawiam serdecznie

Sory, sam sobie kliknąłem na "6". Dopiero dostałem możliwość oceniania i nie wiem dokładnie jak to działa, więc proszę zignorować.

Atmosfera w chacie była tak jak można się było spodziewać. Bardzo prosto urządzona, z sufitu zwieszało się (A nie "zwisało" czasem?) parę wieńców czosnku, śmierdziało grzybem i wilgocią. – Atmosfera była prosto urządzona? Chata chyba…

 

No fakt, jakby tak jeszcze dalej to pociągnąć i jakoś rozwinąć wątek tych demonów wykluwających się z jajek, to mogłoby być jeszcze lepiej. Tekst mi się podobał, napisany fajnym, zabawnym stylem. 

Tylko te dwa zdanka jakoś popraw, bo w oczy to to razi.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Dziękuję za rady, wzkazane błędy zostały poprawione.

Rzeczywiscie: barwny język, fajny pomysł i fabuła, ale zakończenie, to jakby wymyślone w ostatniej chwili. No i nie łapię- to gdzie w końcu są ci synowie? Przecież to trupy, nigdzie nie poszli.
Nad oceną pomyślę.

Poszedłem drogą do miasta obdarzając las bukietem przekleństw.
?
Po pierwsze jesteś niekonsekwentny. Napotkana kobieta zwraca się bardzo grzecznie, wręcz nieporadnie do napotkanego maga, po to, żeby po chwili wyjechać z nim na ,,Ty" i z ,,jebanym trupem". Postać traci na wiarygodności. Bohater najpierw zadręcza nas swoimi przemyśleniami dotyczącymi jedzenia i charakteru, a potem, za sprawą skojrzeń kulinarnych identyfikuje charakter księcia, żeby tylko nic sobie z tego nie zrobić i sprowokować go. A potem jeszcze się dziwi. Więc jak to tak? Bohater to sprytyn intelektualnie analityk, czy trąba jerychońska? Albo rybki, albo pipki, jak mawiają starożytni górale. Zdarzają się w tekście błędy interpunkcyjne, błędne porównania, czy wulgaryzymy, które kompletnie nieczemu nie służą- ani nie budują postaci, ani klimatu. Autor chciał sobie chyba zakląć, po prostu. 

Nie tojest jednak problemem. Problemem jest cała fabuła. Poprowadzona od czapy, zaczyna się na jakimś zamku, przez badanie trupa, żeby nagle przeskoczyć do wieśniaka, a potem do domu wieśniaczki. Nie rozumiem ani logiki tekstu, ani puenty i tego, jaki miałaby mieć związek z całą resztą tekstu. Co więcej, pojawia się mnóstwo wodolejstwa- po co wątek o naćpanym synu księcia? Czemu on służy? 
 
Zaprawdę, zaprawdę powiadam Wam, nie wiem kto wstawił 6. Dla mnie tekst klasyfikuje się na ledwo 3.  

Tak jak pisałem wcześniej, to ja sobie niechcący wystawiłem 6, za co bardzo przepraszam wszystkich urażonych :-). 

Czytało się miło, ale puenta rzeczywiście rozczarowuje. Poza tym (jak na szort) za dużo tu wątków/postaci pobocznych. Gdybyś skupił się tylko na sprawie umierających synów i kompletnie wyrzucił księcia oraz Irene, tekst byłby bardziej "esencjonalny". Mógłbyś pójść też w drugą stronę, czyli zrobić z tego pełnometrażowe opowiadanie z zawiązaniem akcji, śledztwem i tete a tete głównego bohatera z amatorką zwłok ;). A tak mamy coś pośredniego, co (niestety) nie zachwyca. A potencjał jest. Waham się pomiędzy 4 (za humor, fajny język i bohatera, którego polubiłam) lub 3 za zmarnowany (fajny) pomysł. Dam 3, żeby wyrównać średnią i oszczędzić Ci dalszych bezsensownych komentarzy a propos nieszczęsnej szóstki ;)

6Orson6- czytajac te opowiadanie, mam wrażenie, że autor po prostu pisał, co mu wyobraźnia w danej chwili podsunęła, bez zastanawiania się, co będzie dalej i dokąd to go zaprowadzi. Nie  było konceptu na całość i taki efekt.
Traktuję to jak warsztat pisarski, luźne pomysły. Łatwość pisania robi wrażenie. Ale to wszystko. Nadal bez oceny. Tym razem definitywnie.

Co rozumiesz pod pojęciem ,,łatwość pisania"? To, że ktoś siada i pisze i zawsze ma do tego chęć, czy siada, pisze i go ręka nie boli? Bo jeśli miałeś na myśli, że siada, pisze i mu nie wychodzi, to sam sobie przeczysz. Jeśli dwie wcześniejsze opcje, to myślę, że nie jest to żadna szczególna cecha, a przynajmniej nie taka, którą należałoby stawiać na podium:). 

nie wychodzi*
miało być, że mu wychodzi. Siada, pisze i mu wychodzi.  

To, że siada i pisze i mu się pomysły nie kończą, a przy tym nie jest to jednostajna kolumna nudnych liter. Teraz jeszcze należy to okiełznać i nadać kierunek.
Kojarzy mi się to z moimi próbami rysowania. Znajomi mówią, że dobrze rysuję. Co z tego, jeżeli ja sam, biorąc do ręki kartkę i ołówek, nie wiem co narysuję. "Samo się tworzy". Mogę sobie na przykład powiedzieć, że narysuję konia, a wychodzi mi smok.
Tak chyba jest z powyższym utworem i jego autorem. :-)
Te, autor, powiedz coś, jak cię obsmarowuję :-)

To, że siada i pisze i mu się pomysły nie kończą, a przy tym nie jest to jednostajna kolumna nudnych liter. Teraz jeszcze należy to okiełznać i nadać kierunek.
To nieokiełznane i bez sensu, czy pomysłowe i ciekawe? 
Wydaje mi się, że chcesz powiedzieć coś, czego powiedzieć się nie da- tekst po prostu nie trzyma się kupy i jest bez sensu. Pomijam niewiarygodność postaci i całą resztę. 
Autorze, kolejnym razem zanim zaczniesz coś pisać pomyśl o czym chcesz pisać.  

TomaszMaj - masz (niestety?) absolutną rację. To, co można przeczytać na stronie różni się ogromnie od tego, co było na początku planowane. A właściwie to niewiele było planowane. Takie "się samo napisało...".
Pozdrawiam i dziękuje za komentarze, nie spodziewałem się aż tylu ;-). 

Kilka historyjek o niczym? Nie podobało mi się w ogóle.

Ja głosuję za opcją, żebyś zrobił z tego prawdziwe opowiadanie. Pomysł jest, nawet sobie ładnie rozpisałeś punkty, co widać powyżej. Masz szkielet, więc go ubierz w mięcho i skórę. Tak absolutnie bez pośpiechu i jeszcze najlepiej z pomyślunkiem.

www.portal.herbatkauheleny.pl

Suzuki M. - pomyślę

Nowa Fantastyka