- Opowiadanie: Taiteilija - Zdarzenie Lunarne

Zdarzenie Lunarne

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Zdarzenie Lunarne

 

Zdarzenie Lunarne”

 

Kolejny upalnie–piękny dzień sierpnia rozpływał się za drzwiami horyzontu, wlokąc za sobą długaśny pawi ogon zachodu słońca. Zamajaczył jeszcze przez chwilę nad czubkami sosen, rzucając światu ostatnie tęskne spojrzenie, wzdrygnął się potężnie na styku nocy, zagrzechotał wyblakłą peleryną…

Prychnął, kichnął – prysł, malując gwiazdy na niebie rozbryzgami solarnej śliny.

Nastała wreszcie noc letnia przesycona wonią stygnącej trawy i ziemi, słodyczą maciejki, rechotem bagiennych żab; to buczała leśna cisza, mamrotała coś nieskładnie pod nosem, otwierała czarne oczyska… monotonnie… ciiicho…

Cicho… – nuciła noc. – Cicho

Trzrzrzask–k!

Coś trzasło? Chrypło? Czy to gałąź pękła? Człowiek?

Człowiek, człowiek, człowiek..? – pytała noc trwożnym echem.

Drobiazg leśny zastygł w momentalnym oczekiwaniu na katastrofę, ale ani cierpliwość, ani odwaga nie należała nigdy do jego przymiotów; jakieś małe strachliwe stworzonko rzuciło się do ucieczki, wyzwalając natychmiastową reakcję łańcuchową. Okruchy rozpierzchły się w panice, ożywiając krzewy jeżyn i kępy paproci, żaby, spłoszone poszumem, przerwały śpiew, nawet maciejka przestała pachnieć!

Nagle stanął czas…

Na nieskończenie długi odprysk wieczności…

Stanął czas.

Cisza zamilkła.

Tylko człowiek, sprawca zamieszania, trwał obojętnie; nie ucichł, bo już milczał, nie zbiegł nigdzie – leżał. Leżał nad brzegiem rozległego leśnego jeziora, na kamienistej plaży. Podłużne członki swojego ciała rozciągnął niedbale na szorstkiej ziemi i podparłszy głowę rękoma, spoglądał w głąb mrocznego nieba.

Chwila westchnęła i otarła pot z czoła; żaby znowu zaczęły rechotać, oznajmiając nocy z dumą, że zagrożenie zostało już zażegnane.

Leśna cisza wróciła, gramoląc się na omszałe kamienie i pnie drzew.

Zapachniało maciejką.

To księżyc tak pachnie, pomyślał Tony, wspominając słowa babki, to gwiazdy tak brzmią

– Absurd! – wyszeptał głucho w noc. – Księżyc nie ma zapachu, a gwiazdy strun głosowych. Absurd.

Małe ognisko, które niedawno rozpalił, płosząc przy tym zwierzęta, muskało jego twarz pomarańczowo–złotym blaskiem, poruszając cienie pod oczami i zarysowując wyraźnie trzydziestoletnie zmarszczki. Leżał tak od kilku godzin – poleży pewnie jeszcze kilka. Lubił sierpień; jego dzień i zmrok, jego dźwięki, zapachy, kolory i kształty. Lubił sierpień i pił go co wieczór do dna, właśnie tu, nad brzegiem jeziora, przy swoim małym zadumanym ognisku.

– Na zdrowie! – wyszeptał cicho, wznosząc niewidzialny puchar, by spełnić toast z wychudzonym księżycem, który wychylił właśnie zza chmury swój spiczasty nochal.

Uśmiechnął się; jak cudownie mieć urlop, nie musieć iść do pracy i być po prostu Tonym, a nie jakimś kelnerem–Tonym–hej–ty–obsłuż–klienta we wioskowym barze na Polnej.

– To księżyc tak pachnie – zanucił – to gwiazdy tak brzmią…

Jego głos zmieszał się ze skrzekiem żabiego chóru i nic już nie cichło, czując jego namacalnie ludzką obecność.

Zaakceptował go las.

Jak co wieczór, objęły go ramiona mchu, a opasłe żuki z ochotą podawały mu swoje wizytówki.

Widmowy księżyc przeglądał się w gładkiej tafli jeziora, obserwując Tony'ego ukradkiem – ślepiami gwiazd. Mężczyzna odwzajemnił ciekawskie spojrzenie.

Plaster księżyca połyskiwał na niebie, niczym zdechła ryba na powierzchni ogromnego, czarnego oceanu. Tony zamrugał energicznie. Wydawało mu się..? Nie… to niemożliwe, ale… Księżyc chyba posłał mu UŚMIECH; bardzo żywy, bardzo ruchliwy i bardzo nieprzyjemny.

Oszalałem, pomyślał Tony, mrugając ponownie.

– Oszalałem – wychrypiał, jakby wypowiedzenie tej myśli na głos mogło w jakiś sposób przywrócić go do stabilnej rzeczywistości.

Małe ognisko trzasnęło donośnie, rozrywając impas na strzępy; mężczyzna wzdrygnął się.

Czemu poczuł się tak nieswojo? Przecież to tylko księżyc! A to? To przecież tylko trzask polan trawionych ogniem! Co jest nie tak z księżycem?

Nie wiedział.

Spojrzał podejrzliwie do góry.

Srebrny trup księżyca, pomyślał nagle, mimo woli, srebrzysty topielec!

Dlaczego nachodzą go takie myśli? Co właściwie wie o tym całym księżycu?

– Babcia! – wypowiedział na głos zaskoczony.

Co babcia mówiła mu o nim?

Kiedy był wyrostkiem, niedosięgającym jeszcze do włącznika światła w kuchni, jego babka nadal żyła – ostatnie lata. W końcu była już wiekową starowinką! Ile można żyć? Ile ona w ogóle miała lat?

Księżyc, skarcił się w duchu Tony, miałeś pomyśleć o księżycu!

Babcia mieszkała ulicę dalej w ładnym, wiejskim domku, a mały Tony często ją odwiedzał, choć jego rodzice tego nie pochwalali. Uważali, chyba, że babcia nieco zdziecinniała i stała się zbyt nieodpowiedzialna, by zajmować się dzieckiem. Mówili coś o demencji i starczym wieku, o głupich bujdach i trocinach. Tony nie rozumiał. Babcia uczyła go rozróżniać grzyby i opiekować się roślinami w ogródku, ale, przede wszystkim, opowiadała mu różne zwariowane historyjki. Kiedyś opowiedziała mu o… Jak to się nazywało? Lunetycznym? Luniarnym Zdarzeniu? Och, o Zdarzeniu Lunarnym! Tak! Zamglone kontury wspomnień powoli wyostrzały się w mózgu mężczyzny, a oblepione pajęczynami lat słowa wystawiły łebki zza zasłony czasu…

– Słuchaj, mały – zaczęła babcia swoim zwyczajowym zrzędliwym tonem, sadowiąc się wygodniej na kanapie – znam taką historyjkę, która twojej małej mamie bardzo się spodobała i myślę, że tobie też przypadnie do gustu. Potraktuj ją, proszę, poważnie, bo zawrę w niej przestrogę dla ciebie, smyku! Wszystko, o czym ci opowiem jest szczerą prawdą, choć, przyznaję, dosyć niewiarygodną… Słyszałeś może kiedyś o Zdarzeniu Lunarnym? Nie? Mama nic nie mówiła? Tak myślałam. Z wiekiem zaczęła się okropnie bać starych bajek, jakby mogły wypełznąć nagle spod łóżka i zabrudzić jej nieskazitelnie czyste dywany kurzem wspomnień. Czy wiedziałeś, że księżyc żyje? O, tak, jest bardzo żywotny, ale nie dla każdego i nie o każdej porze. Jest bardzo zmienny i kapryśny, jak stara panna, a niekiedy miewa naprawdę podłe humory – STRASZNE… a czasem wspaniałomyślne. Zdarza się, zazwyczaj, gdy jest jeszcze młody, chudy, jak żebro i równie blady, że obdarza wybraną osobę Zdarzeniem Lunarnym. Robi to pod wpływem niezrozumiałej dla człowieka zachcianki. Taka osoba, tak zwana Zguba Lunarna, zostaje zabrana, aby… zamieszkać wewnątrz księżyca! Kapitalna sprawa, co? Otóż nie, nie do końca. Księżyc jest przewrotny; w końcu, przybywa go i ubywa w kółko! Okropnie zmienny z niego facet! Wybiera człowieka, bo zwykle jest to człowiek, rzadziej zwierzę (to w ten sposób znikają zagubione zwierzęta, których już nikt potem nie odnajduje), według swojego widzimisię; albo dlatego, że go bardzo polubił, albo dlatego, że go bardzo znienawidził (to taka Lunarna Miłość, lub Nienawiść od pierwszego wejrzenia). Jeśli polubił wybraną Zgubę to we wnętrzu księżyca czekają na nią wielkie cuda i wspaniałości, a jeśli ją znienawidził, czekają na nią niewyobrażalne męki i koszmarne cierpienia, aż do granic czasu. Nie wiadomo, co to za cuda, czy cierpienia i tego się pewnie nigdy nie dowiemy. Hmmm, ale jak właściwie ten księżyc kradnie ludzi, hę? Różnie. Czasem brutalnie ich porywa, czasem wabi całymi nocami, miesiącami, latami, czasem uwodzi i porzuca, i znów uwodzi, a czasem głodzi na śmierć… Śmierć. Tak, to ona jest kluczem, bo, widzisz, aby dostać się do środka księżyca trzeba… UMRZEĆ. Zgadza się, księżyc zabija, mały… i tu, tu mam dla ciebie przestrogę: jeśli kiedyś zobaczysz coś dziwnego, coś zacznie się dziać z księżycem – uciekaj. Zrozumiałeś? Uciekaj i nie patrz na niego, a może ci się uda ocalić skórę. Nie licz na wspaniałości, bo te są bardzo niepewne. Wsłuchuj się w siebie, bo niekiedy ci delikatni, ci wrażliwi mogą wyczuć Impuls Lunarny; zapowiedź, wizję, iskrę nadchodzącego Zdarzenia.

Pamiętaj, księżyc żyje, księżyc naprawdę żyje!

– To księżyc tak pachnie, to gwiazdy tak brzmią… – zanuciła sennie babcia i zapadła w drzemkę…

Tony wyrwał się z zadumy, przerywając paradę wspomnień, ale echo babcinych słów nadal borowało mu w mózgu, jak dentystyczne wiertło. Musiał przyznać sam, przed sobą, że to wspomnienie przeraziło go nie na żarty. Był sam, w lesie, nocą, a jego wyobraźnia pędziła, niczym pociąg ekspresowy do czarnej dziury. Księżyc się na niego zwyczajnie GAPIŁ!

Nie patrz! Nie patrz na niego! Nie patrz! Nie mogę! Muszę patrzeć! STOP!

Dosyć, warknął w myślach, dosyć, to tylko cienkie bujdy zdziecinniałej staruszki!

A jeśli nie? – wyszeptał wewnętrzny głosik wątpliwości.

Och, bajki nie mogą być prawdą, jęknął w myślach, nie mogą!

A, co jeśli jednak mogą? – wymruczał przekorny głosik.

Nie. Mam trzydzieści lat i nie wierzę już w potwory pod łóżkiem!

Mały Tony nigdy nie uwierzył w historyjkę babci; powiedział jej to następnego dnia. Wyjaśnił jej szczegółowo, że księżyc jest ziemskim satelitą, lewitującym w galaktyce głazem i nie ma możliwości, aby żył, polował, czy mordował kogokolwiek. Lubił astronomię od wczesnego dzieciństwa i wiedział sporo na ten temat, więc miał żelazne argumenty przeciw babcinej bajce… ale ona? Ona się tylko roześmiała po wysłuchaniu wyjaśnień chłopca i powiedziała coś, co Tony miał zapamiętać do końca życia: jesteś taki podobny do matki.

Nie wiedział dlaczego, ale zrobiło mu się wtedy bardzo przykro. Już nigdy więcej nie wspominał o tej rozmowie, księżycu, czy Zdarzeniu Lunarnym. Nie chciał o tym pamiętać. Temat umarł śmiercią naturalną.

Tony westchnął i usiadł, obejmując kolana ramionami.

Z zadowoleniem stwierdził, że serce przestało mu już łomotać, a umysłu dotknął chłodny palec zdrowego rozsądku. Poczuł ulgę; powoli wyplątywał się z gąszczu nonsensów, odnajdując utraconą harmonię.

Starał się nie patrzeć do góry, nie spoglądać na perfekcyjne odbicie JEGO w nieruchomej, czarnej tafli jeziora. Zamknął oczy, ale białe światło księżyca prześwietlało powieki, jak niekończący się flesz aparatu – to wcale nie pomagało mężczyźnie, ale, o dziwo, nie przerażało go już do nieprzytomności, jak jeszcze kilka minut temu.

Tony przeciągnął się, ziewając potężnie:

– Dooosyć. Dość przygód na dziś. Pora iść do domu – wyszeptał stanowczo, tłumiąc kolejne ziewnięcie.

Spojrzał na plecak i dogasające ognisko; nie wiedział dlaczego, ale teraz, kiedy już się trochę uspokoił, wcale nie chciało mu się wracać. Chęć powrotu zgasła w nim tak nagle, jak się pojawiła. Prysła jak fajerwerk, zastąpiona gorącym pragnieniem pozostania. Las był przecież tak cudowny! O wiele cudowniejszy, niż szczelnie zamknięte wnętrze dusznego pokoju, niż zakurzone powietrze pełne zapachu ubrań, martwego drewna, dywanu… zapachu człowieka.

Wiatr słodko mruczał w liściach drzew, zewsząd dochodziły mikrostuki, strzyknięcia i piski.

Tony uśmiechnął się; znów poczuł noc, pustkowie, dzicz. Nagła panika wyciszyła piękno przyrody, które teraz zakwitło wokół mężczyzny ze zdwojoną mocą.

Och, gdyby jeszcze księżyc przestał stroić miny! Gdyby przestał się patrzeć, jak jakiś psychopata i zaczął się zachowywać tak, jak przystoi martwej skale, lewitującej w kosmosie!

Tony zerknął na niego podejrzliwie, spode łba…

Nagle coś odwróciło jego uwagę (włoski zjeżyły mu się na karku) – coś, co nie dało się nazwać inaczej, jak obecnością. Bardzo ludzką obecnością.

Odwrócił się powoli, ostrożnie, spodziewając się jakiegoś zbzikowanego drwala z żądzą mordu wypisaną na gębie oraz potężną siekierą w prawicy…

Oczy Tony'ego otworzyły się szeroko, a usta rozchyliły się w akcie niemego zdziwienia – stała przed nim kobieta! Młoda, przeciętnej urody przedstawicielka odmiennej płci.

Mężczyzna zerwał się z miejsca, nie bardzo wiedząc, co właściwie zamierza zrobić; zaoferować pomoc, zapytać skąd się wzięła, zrugać ją za podłażenie do niego cichcem?

– Co pani tutaj robi? O tej godzinie? Sama, w lesie? – wykrztusił nerwowo Tony, odgarniając pasma długich włosów z twarzy. – Zabłądziła pani? Pomóc w czymś? Ktoś jest ranny?

Dziewczyna miała nieco nieprzytomny wyraz twarzy; duże szare oczy patrzyły jakoś smętnie, wodniście, a długie białe, w świetle księżyca, włosy i biała, powłóczysta suknia sprawiały, że młoda kobieta przypominała z wyglądu kilkudniową topielicę.

Spojrzała na Tony'ego obojętnie, po czym z kieszeni sukni wyciągnęła pomięty zwitek papieru i rozprostowała go na udzie.

Tony musiał się pochylić, by odczytać odręczne gryzmoły:

JESTEM NIEMOWĄ. JAK MA PAN NA IMIĘ? – głosił napis.

Mężczyzna zamrugał; jego zdziwienie rosło z każdą chwilą.

O ile pierwszy człon napisu wydał mu się sensowny (informacja tego typu pomagała jej zapewne unikać nieporozumień w życiu codziennym), o tyle drugi był zupełnie bez sensu. Skąd mogła wiedzieć, że przypadkowo napotkany nieznajomy będzie mężczyzną? Czy to w ogóle jest normalne, żeby w nocy, w środku lasu, niema dziewczyna ubrana w zwiewną sukieneczkę pytała obcego faceta o imię?

Zerknął na dziewczynę niepewnie i niemal natychmiast na wierzch jego podświadomości wypłynęły paskudne przeczucia; czyżby księżyc? Czy ona może mieć coś wspólnego z tym fruwającym kościotrupem z nieba?

Zmierzył ją uważnym spojrzeniem od stóp do głów;

– Mam na imię Tony – odparł powoli.

Dziewczyna natychmiast sięgnęła do kieszeni i wyjęła z niej kolejny zwitek. Rozprostowała go:

– WITAJ TONY.

Mężczyzna cofnął się o krok; tego już było za wiele! Przecież nie miała ani czasu, ani narzędzia, by zanotować jego imię. Znała je już wcześniej? Niemożliwe! Przecież sama o nie pytała, a gdyby je znała, nie pytałaby. Prawda? Prawda?

Stała obojętnie w miejscu tak, jakby szok, którego doznał mężczyzna nie był godny jej zainteresowania. Minę miała senną, lunatyczną, wyniośle obojętną. Przestąpiła leniwie z nogi na nogę.

Tony drgnął niespokojnie, wyczulony na każdy, nawet najdrobniejszy ruch tego dziwnego zjawiska. Spojrzał w dół i… mimowolnie wybuchnął śmiechem! Gdy się poruszyła, zobaczył, że ma na nogach stare, znoszone i o wiele za duże na nią TRAMPKI. Nie wiedział dlaczego, ale ta myśl bardzo go rozbawiła. Czyż to nie był czytelny znak, że dziwna nieznajoma była jednak śmiertelniczką, a nie jakimś widmem? Może po prostu zwiała z wariatkowa? Może to jakiś kiepski żart sąsiadów? Przysłali ją, wiedząc, że Tony uwielbia spędzać noce w lesie, podali jej jego imię i… tadam! Wszystko jasne.

Posłał jej spontaniczny, promienny uśmiech, a kobieta, najwyraźniej niezrażona nagłą zmianą zachowania mężczyzny, o dziwo, odwzajemniła go; najpierw nieśmiało przechyliła głowę, otworzyła szeroko szare oczy, jakby z lękiem, po czym rozciągnęła usta w dziecinnie szczerym uśmiechu.

– Chcesz tu zostać? – zapytał, zapominając o grzecznościowych ceregielach. Pomyślał, że ten uśmiech, nadal błąkający się po jej ustach, czyni ją piękną w jakiś niematerialny, egzotyczny sposób.

Jest taka dziwna, wyszeptał w duszy, i zwiewna jak babie lato

Podeszła do Tony'ego, a jej kroków wcale nie było słychać (Pewnie w ten sposób się do mnie podkradła, pomyślał.). Nadal się uśmiechała jakby… pytająco?

Zapraszam cię.

To krótkie zdanie, równoważnik, wypełniło mu cały umysł, zmazując na krótką chwilę wszystko, o czym kiedykolwiek myślał, co pamiętał, czym kiedykolwiek był.

Dziewczyna przytaknęła, uśmiechając się jeszcze szerzej.

Był pewny, że usłyszała słowa, których nie wypowiedział, ale nie przeraziło go to… choć może powinno? Jednak, odkąd zobaczył jej buty (dziwaczne, czyż nie?), z jakiegoś niejasnego powodu, przestał się jej obawiać. Chyba nawet skądś ją znał… Może z wioski? Taak, chyba była tam kiedyś taka… Chyba… Pewnie ma jakiś dar telepatii, jasnowidzenia, czy coś… To się pewnie wszystko da wyjaśnić! Posiedzą razem i może…

Dziewczyna sprawnym, płynnym ruchem sięgnęła do kieszeni po raz kolejny i znowu wyjęła z niej kartkę papieru. Wygładziła ją ostrożnie, podała Tony'emu…

Napis głosił: TO KSIĘŻYC TAK PACHNIE, TO GWIAZDY TAK BRZMIĄ…

Mężczyźnie zakręciło się w głosie, wnętrznościami targnęły mdłości. Upuścił zwitek.

Wiedział. Wiedział to.

Kolana ugięły się pod nim… złapał równowagę z trudem, w ostatnim momencie, wyginając się do tyłu tak, że zobaczył całe rozgwieżdżone niebo nad sobą oraz księżyc i już wiedział, wiedział, wiedział

Wiedział, wiedział, wiedział… – zawtórowała noc.

Tony brodził po pas w jeziorze (nie miał pojęcia kiedy, ani w jaki sposób się w nim znalazł), papierek z wypisanym hasłem pływał, uparcie nie tonąc, błyskając słowami, a dziewczyna stała się przed nim, uśmiechając się uspokajająco. Jej sukienka lśniła i wzdymała się wokoło niej, unosiła się na wodzie, jakby była zrobiona z białego, fluorescencyjnego dymu.

Mężczyzna rozejrzał się nerwowo; stał w samym środku księżycowego odbicia. Oddychał płytko, drżąc z zimna – z zimna, nie ze strachu; wcale nie przestał się bać, ale zaakceptował strach, jak brata, jak nieodłączną część istnienia. Oddychał strachem, pożerał szok. Przełykał. Akceptował. Przyjmował go do nieuchronnej wiadomości.

Spoglądał na nią, na dziewczynę, i wiedział, że ona była nim, że on nie był wcale nim, lecz nią i, że musiał zaakceptować – pokochać zimną nienawiścią.

Żaby nuciły swoją pieśń, a mężczyzna rozumiał jej słowa tak, jak rozumiał las i ciszę, jaka w nim teraz zaległa – ciszę, która pożerała. On, Tony, miał stać się częścią lasu, mchu, żuków i żabiej pieśni. Każda kroplą wody w jeziorze, każdym żukiem, leśnym okruchem – księżycem.

Młoda kobieta podeszła do niego i objęła go zimnymi ramionami. Zamknęła go w pozbawionym romantyzmu i czucia uścisku skalnych ramion, lodowatych, jak trup i równie sztywnych, a on nie walczył.

Zamknął tylko oczy i usłyszał, że ona MÓWI. Choć głos miała młody, było w nim coś bardzo zrzędliwego, coś niezwykle starczego, coś oszałamiająco znajomego;

– To księżyc tak pachnie, to gwiazdy tak brzmią…

Śpiewała.

Tak cudnie śpiewała.

Gdzieś w zakamarkach jego umysłu majaczyła jeszcze plwocina myśli;

Czy wszystkich zmarłych pożera księżyc?

Tafla jeziora zamknęła się nad jego głową.

 

***

 

Powietrze przesycone było wonią maciejki, stygnącej trawy i ziemi, żaby rechotały beztrosko, a na wodzie unosił się srebrzysty strzęp topielca o twarzy paskudnie wykrzywionej błogim uśmiechem.

Noc szeptała coś sama do siebie, mamrotała cholerycznie pod nosem, zawodziła;

Tony… – zawyła przejmująco i zamilkła….

Straciła głos.

Koniec

Komentarze

Moim zdaniem ten tekst przypomina trochę pięknie zdobione naczynie, które wypełnione jest tylko do połowy. Innymi słowy – więcej formy niż treści. Rozumiem, że niektórym może podobać się takie podejście, jednak ja osobiście lubię odrobinę inne proporcje.  Choć przyznać trzeba, że tekst napisany został w sposób bardzo pomysłowy i całkiem udany.

Nie jestem amatorem takich tekstów. Moim zdaniem, metafory w większości nietrafione. Pozdrowienia.

[…]  plwocina myśli;  ---> baaardzo dziwne porównanie… Poza tym po wyrazie, zapowiadającym cytowanie czyichś słów lub myśli, stawiamy dwukropek, nie średnik.  

Ładne, ładnie napisane, ale, przepraszam, nudnawe…

Mam wrażenie, nie wiem czy słuszne, że bardzo chciałaś ubarwić to opowiadanie. Jakbyś uznała, że zwyczajne zdania to trochę za mało, by wszystko przekazać. No i zaczęłaś malować, skutkiem czego przeczytałam opowiadanie bogate w dziwne porównania i alegorie, utrudniające mi lekturę. Niektóre sformułowania wręcz rozśmieszyły mnie, a nie mam wrażenia, że miałaś zamiar napisać tekst humorystyczny. Vyzart uznał, że pokazałaś …pięknie zdobione naczynie, które wypełnione jest tylko do połowy. Ja mam odczucie, że podałaś naczynie, po brzegi wypełnione potrawą, która z powodu nadmiernej ilości wszelkich przypraw, straciła właściwy jej smak. Mam nadzieje, że kolejny Twój tekst przeczytam z większą satysfakcją. ;-)   „Kolejny upalnie–piękny dzień sierpnia rozpływał się za drzwiami horyzontu…”Kolejny, upalnie-piękny dzień sierpnia… Prawdę mówiąc, nie umiem sobie wyobrazić drzwi horyzontu… ;-)   „Drobiazg leśny zastygł w momentalnym oczekiwaniu na katastrofę…” – Wolałabym: Drobiazg leśny zastygł na moment, w oczekiwaniu na katastrofę…   „…małe strachliwe stworzonko rzuciło się do ucieczki, wyzwalając natychmiastową reakcję łańcuchową”. – Wolałabym: …małe, strachliwe stworzonko rzuciło się do ucieczki, wyzwalając natychmiast reakcję łańcuchową.   „Okruchy rozpierzchły się w panice, ożywiając krzewy jeżyn i kępy paproci, żaby, spłoszone poszumem, przerwały śpiew, nawet maciejka przestała pachnieć!” – Okruchy czego ożywiły jeżyny i paprocie? Skąd wzięła się w lesie maciejka?   Podłużne członki swojego ciała rozciągnął niedbale na szorstkiej ziemi…” – Czy mógł rozciągnąć także członki cudzego ciała, członki innych kształtów? ;-) Przed chwilą napisałaś, że człowiek legł na kamienistej plaży; kamienista plaża nie jest szorstką ziemią.   „Chwila westchnęła i otarła pot z czoła…” – Nie kupuję chwili wzdychającej i ocierającej pot z czoła. ;-)   „…muskało jego twarz pomarańczowo–złotym blaskiem…” – …muskało jego twarz pomarańczowo-złotym blaskiem…   „…i zarysowując wyraźnie trzydziestoletnie zmarszczki”. – Czy to były zmarszczki na trzydziestoletniej twarzy, czy zmarszczki miały już trzydzieści lat? Jeśli trzydziestoletni człowiek ma trzydziestoletnie zmarszczki, to mam rozumieć, że zaczął się marszczyć zaraz po urodzeniu? ;-)   „…nie jakimś kelnerem–Tonym–hej–ty–obsłuż–klienta we wioskowym barze na Polnej”. – …nie jakimś kelnerem-Tonym-hej-ty-obsłuż-klienta we wioskowym barze na Polnej.   „Plaster księżyca połyskiwał na niebie…” – Kilka zdań wcześniej napisałaś: „…by spełnić toast z wychudzonym księżycem…” To w końcu jaki kształt miał księżyc? ;-)   „Wydawało mu się..?”Wydawało mu się…? Wielokropek ma zawsze trzy kropki.   „…niekiedy miewa naprawdę podłe humory – STRASZNE… a czasem wspaniałomyślne”. – Kiedy humor jest wspaniałomyślny i czym się owa wspaniałomyślność humoru objawia? ;-)   „Był sam, w lesie, nocą, a jego wyobraźnia pędziła, niczym pociąg ekspresowy do czarnej dziury”. – Czy pociąg ekspresowy do czarnej dziury jest gwałtowną  chęcią, by znaleźć się w czarnej dziurze? ;-)   „Gdyby przestał się patrzeć, jak jakiś psychopata…”Gdyby przestał patrzeć jak jakiś psychopata…    „…a na wodzie unosił się srebrzysty strzęp topielca o twarzy paskudnie wykrzywionej błogim uśmiechem”. – Co stało się z resztą topielca, skoro na wodzie unosił się tylko jego strzęp? ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Podobało mi się. Tylko końcówka, taka jakaś…dużo w niej sprzeczności.

Dzięki za komentarze i opinie. Mam właśnie taki problem, który pewnie większość z was dostrzegła; za bardzo kombinuję, za bardzo ubarwiam. Mam tak od dzieciństwa, ale staram się z tym walczyć. Dziękuję za wszelkie krytyczne uwagi, rady i zastrzeżenia – pomagają mi dostrzegać błędy, na które niekiedy bywam kompletnie ślepa. :)

Nowa Fantastyka