- Opowiadanie: szoszoon - Małpy w kosmosie

Małpy w kosmosie

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Małpy w kosmosie

 

Do zobaczenia w Niebie

 

 

– Wszyscy na posterunkach? – Alojzemu Czartoryskiemu, kapitanowi okrętu „Kopernik”, dopisywał humor. Wyszedł spod prysznica nucąc dawno zapomnianą melodię. Zimna woda otrzeźwiła go po długim przebywaniu w kabinie kriogenicznej: niemal sto lat przymusowego snu zrobiło swoje. Nadal odczuwał ściągnięte mięśnie i żyły, które jeszcze niedawno były niemal wysuszone na wiór. Nie znosił tego! Proces przygotowywania ciała do zamrażania był powolny i bolesny, samo zamrożenie trwało ułamek sekundy, podczas którego człowiek zdążył jedynie poczuć ulgę, że to już! Ciało najpierw musiało być poddane „drenażowi” jak to określali technicy. W miejsce upuszczanej krwi wtłaczano w żyły jakieś gęste paskudztwo, które zastępowało płyny fizjologiczne oparte na wodzie, aby ta podczas zamrażania nie rozsadziła komórek. Kriogen – tak fachowo określano owo paskudztwo – sprawiał, że ściany komórek stawały się elastyczne i odporne na działanie lodu. Na szczęście już po wszystkim, pomyślał Alojzy i uśmiechnął się. Kilka pastylek stabilizatorów oraz kroplówka powinny załagodzić objawy, poza tym mieli jeszcze trochę czasu, zanim dotrą do domu. A w barku zostawił sobie sporo butelek whisky Macallan. Teraz warte były małą fortunę.

 

– Tak, kapitanie – odpowiedział mu kobiecy głos pokładowego komputera.

 

– Dziękuję.

– Nie ma za co, komandorze.

 

– Komputer, czy wszyscy zostali już przebadani przez doktora Zeidla?

 

– Pozostał jeszcze tylko pan, kapitanie.

 

– W porządku. Puść coś miłego dla załogi, na dzień dobry.

 

– Proszę sprecyzować życzenie.

 

Alojzy pokręcił głową.

 

– Długo spałem, muszę dojść do siebie. Może… „Eine kleine Nachtmusik”.

 

Po chwili na wszystkich pokładach rozległy się dźwięki muzyki.

 

– Tak… – mruknął kapitan, wycierając ręcznikiem włosy. Jego wzrok na chwilę przykuła stojąca na blacie fotografia. Przedstawiała załogę na krótko przed odlotem. To była jego rodzina. Jedyna, jaką miał. – Jednak są rzeczy, które opierają się czasowi. I, o dziwo, są to wytwory ludzkiego geniuszu.

 

– Czy istota ułomna, za jaką do niedawna uważano człowieka, może stworzyć dzieło genialne? – zapytał na głos sam siebie i od razu pożałował.

 

– Dzieło owszem, będzie uważane za genialne i skończone, ale tylko przez osoby nie będące doskonałymi – odparł komputer. – Fascynacja i uwielbienie to domena ludzi słabych. Zgodnie z logiką, geniusz nigdy nie uzna swego dzieła za genialne, gdyż wrodzona skłonność do samokrytyki i ciągłego doskonalenia się uniemożliwia takie postrzeganie własnych wytworów. Dla kogoś doskonałego nie ma nic doskonalszego od niego samego. Logiczny paradoks.

 

– Sugerujesz zatem, że w rozstrzyganiu o tym, co genialne a co nie, nie można stosować wrażeń subiektywnych?

 

– Arbitraż jest konieczny.

 

– Któż więc miałby dokonać owego osądu? – zaśmiał się kapitan, napełniając szklankę wodą.

 

– Na to pytanie obecnie nie potrafię odpowiedzieć – stwierdził sucho komputer. – Wykracza poza moje wytyczne.

 

– Może to tak – zastanowił się komandor – jak z prawdą w sensie klasycznym.

 

– Zgodność sądu z rzeczywistością – stwierdził komputer.

 

– Tak. Wtedy pojawia się problem, kto dokonuje owego osądu i wychodzi nam, że istnieją pojedyncze prawdy poszczególnych ludzi.

 

– Kapitanie, zbliżamy się do układu – w komunikatorze odezwał się zaspany głos Igora, pierwszego oficera.

 

– Już idę.

 

Na mostku panowała leniwa atmosfera. Widać było, że członkowie załogi nie mogą dojść do siebie po przymusowej drzemce. Dwójka chorążych odpowiedzialna za kurs i rozpoznanie przestrzenne, tępo wpatrywała się w konsole. Igor popijał kawę, mlaskając w zamyśleniu.

 

– Dzień dobry wszystkim – rzucił beztrosko komandor, zasiadając na swoim fotelu. – Co słychać?

 

– Nadmiar sennych mar – wtrąciła siedząca przy konsoli blondynka o nienagannej figurze

i pięknej, smukłej twarzy. Jej delikatne palce myszkowały żwawo po klawiaturze.

 

– Nie wątpię, chorąży Kang – uśmiechnął się Alojzy. – A w waszym przypadku to pewnie i fantazje wchodzą w grę. Musicie się poddać deoniryzacji… dla dobra załogi, oczywiście. Kiedy wchodzimy w układ?

 

– Właśnie teraz….

 

„Kopernikiem” lekko zachwiało, na ułamek sekundy zgasły światła.

 

– Co jest? – Kapitan podniósł się z fotela i podszedł do pulpitu, przy którym siedziała chorąży. Spojrzał na czytniki i podrapał się po głowie. – Dopnijcie sobie uniform – rzucił z uśmiechem.

 

Kang zarumieniła się i dosunęła suwak pod szyję.

 

– Igor, co myślisz?

 

– Sprawdzam… Czujniki nie zarejestrowały zagrożenia zewnętrznego ale komputer pokładowy… hm – Alojzy spojrzał z niedowierzaniem na komandora – otrzymał autoryzowaną komendę restartu!

 

– Proszę zrobić skanowanie systemów. Trzeba zbadać, skąd przyszedł rozkaz. I od kiedy to lubicie kawę?

 

– Robi się – odparł pierwszy, wstukując odpowiednie komendy. – A kawę… – podrapał się po głowie – to była moja pierwsza myśl po przebudzeniu. Chwileczkę, mam coś! Rejestrator lotu, urządzenie niezależne od komputera pokładowego pokazuje, że dotarł do nas jakiś impuls. Możliwe, że to on odpowiedzialny jest za restart.

 

– Zwykle restart następuje po zmianie pryncypiów! – Alojzy myślał na głos.

 

– Może czekał tu na nas?

 

Kapitan potrząsnął głową. Takie rozumowanie zakładało działania niejawne, wręcz spisek, a on nie znał nikogo, kto mógłby być do tego zdolny. W jaki sposób można było wykorzystać do swoich celów załogę statku? Procedura wydawania rozkazów załodze nie była niczym nowym. Przecież zadania, jakie przyszło im wykonać po dotarciu do celu, odebrali dopiero po przebudzeniu. Dowództwo na Ziemi miało mnóstwo czasu na analizę potrzeb i możliwości statku oraz warunków, jakie panowały na odległej planecie. „Kopernik”, wyposażony w najnowsze teleskopy i czujniki, w trakcie lotu odczytywał najświeższe dane i wzmocnionym sygnałem przesyłał je do Centrum Kontroli Lotu, by później odbierać dyrektywy. W Moskwie mieli więc najświeższe dane!

 

– Komandorze… – odezwała się Kang, wskazując skinieniem głowy na główny ekran – Słońce.

 

– Wracamy do domu! – rzekł Alojzy nieco sentymentalnie. – Idę do siebie. Jak skończycie proszę

o meldunek.

 

***

 

Usiadł w fotelu i westchnął głęboko. Całe napięcie w jednej chwili opadło, niczym fale odpływu, które tak lubił obserwować w dzieciństwie. Wreszcie ich misja dobiegała końca. Wracali po prawie dwustu latach… ale dokąd? Czy faktycznie do domu? I gdzie u licha był ten dom? Kto na nich czekał? Wyszkolono ich jako wyselekcjonowaną grupę, wybranych spośród sierot, pozbawionych przeszłości i przyszłości osobników, w jednym celu. Nikt o nich już zapewne nie pamiętał. Byli sumą danych

w komputerach, plikami i folderami. Właściwie nie istnieli w niczyjej pamięci ani we wspomnieniach. Może komputery na Ziemi potrafiłyby ich zidentyfikować, ludzie na pewno nie. Wrócą, i co? Kto ich przywita? Cała załoga, dwunastu wybranych, osobników

o całkowicie wyjątkowym kodzie genetycznym. Z różnych kontynentów, rodzice nieznani, brak krewnych. I dobrze. O to chodziło Kolegium. Mieli nie mieć żadnej przeszłości, tożsamości, wspomnień. Niczego, co by ich wiązało z Ziemią i ludźmi. Ich zadaniem było po prostu pójść za powołaniem i patrzeć przed siebie! Przygotowywano ich na wypełnienie najważniejszego zadania ludzkości! Sześciu mężczyzn i sześć kobiet na pokładzie okrętu „Kopernik”. Niczym apostołowie, wyruszający poza układ słoneczny z misją krzewienia idei ludzkości. A raczej – jak wydawało się Alojzemu – zarażenia nią zdrowej reszty wszechświata.

 

Nastrój mistycznego uniesienia, jaki owładnął ludzkością po przełomie technologicznym i wynalezieniu nowego sposobu podróżowania, wyzwolił niezdrowe pomysły i szaleńcze idee. Różnorakie formy mesjanizmu, szczególnego posłannictwa ludzkości we wszechświecie, mieszały się z pomysłami ewangelizacji kosmosu, a w konsekwencji jego zbawienia! Te podobne pomysły roiły się Kolegium i oszalałej ze szczęścia ludzkości! Koniec świata, ba, nawet Sąd Ostateczny zostały przesunięte daleko

w przyszłość, a misja człowieka uzyskała podstawy moralne, wręcz boskie. Słowa Jezusa o tym, że „…Królestwo moje nie jest z tego świata” odczytywano na różne, nawet najbardziej nieprawdopodobne sposoby. Taka sytuacja zrodziła oczywiście rozłamy w łonie Kościoła. Pojawili się ludzie, którzy mieli odmienne zdanie i na nowo interpretowali Pismo oraz Apokalipsę, a rozwój technologiczny w imię religii uznali za triumf szatana. Na obronę własnych stanowisk również powoływano się na… Pismo.

 

Rozpoczęły się spory i walki frakcji, tumulty i wzajemne oskarżenia. Na czele opozycji stanął dawny członek Kolegium, ojciec Jacob. Gdy załoga odlatywała, wszystko wskazywało na to, że opozycjoniści tracą wpływy, a jej przywódca zniknął w niewyjaśnionych okolicznościach. Teraz, po wielu latach, powracali z kompletem danych o pierwszym odkrytym przez człowieka życiu pozaziemskim. W ładowniach mieli niezliczone próbki nieznanych form życia oraz dziewięć zamrożonych egzemplarzy humanoidów płci obojga, w stadium rozwoju wczesnego homo sapiens. Je również poddano procesowi rozmrażania i pozostawało mieć nadzieję, że obędzie się bez ofiar. Podczas badań planety wybrano najzdrowsze z punktu widzenia ziemskiej medycyny egzemplarze i kilkakrotnie poddano krótkotrwałym zamrożeniom. Wszystko odbywało się wówczas bez zakłóceń, ale kto wie, co będzie po tak długim czasie? Głupio by było, gdyby cała misja miała okazać się fiaskiem. Na myśl o Ludkach, jak ich nazwano ze względu na niski wzrost, zawsze się uśmiechał. Byli na pokładzie niesamowicie ruchliwi i ciekawscy i zawsze trzeba ich było szukać. Szybkością i zwinnością przewyższali załogę i często dochodziło do prawdziwych łowów, jednak nikt nie powiedział nigdy złego słowa na obcych pasażerów. Z czasem – pobyt w systemie i badania trochę trwały – wyjaśniła się zagadka ich ruchliwości i wzrostu. Na ich planecie panowała po prostu większa grawitacja, przez co byli mniejsi i bardziej krępi, ale za to silniejsi. Kiedy znaleźli się na „Koperniku”, na którym panowała sztuczna i zarazem nieco mniejsza grawitacja, mogli zrobić użytek ze swej siły. Poza tym nie różnili się wiele od ludzi, pominąwszy stopień rozwoju technologicznego i barierę językową. Ich mowa przypominała serię naprzemiennych mlaśnięć i czknięć, jednak doktor Zeidel stwierdził, że ich struny głosowe powinny być na tyle elastyczne, aby przyswoić sobie ludzką mowę. A tak, przypomniał sobie, mam zajść do Zeidla.

 

Obrócił się ku oknu by spojrzeć ponownie na Słońce. Wstał powoli i ostrożnie, jakby bojąc się, że obraz za chwilę zniknie i podszedł do okna. Kolejny raz w życiu widział Ziemię z kosmosu i znowu serce zabiło mu mocniej. Jedyna matka, z jaką się utożsamiał i za którą tęsknił. Wracał do niej po latach wygnania i tułaczki, jak go przyjmie? Czy okaże się gościnna? Westchnął, przylepiając twarz do szyby. Czuł delikatne pulsowanie kadłuba, wibrację silników jonowych, zapach biotafli. Za wszelką cenę starał się sobie przypomnieć zapach słonej morskiej wody. Usiadł ponownie za stołem i zaczął studiować dane.

 

– Komandorze – w komunikatorze rozległ się zdumiony głos Igora. – Widzi pan to, co my?

 

Alojzy oderwał wzrok od monitora. Oczy nie dostosowały się jeszcze do długotrwałego patrzenia na ekran i łzawiły. Wstał, potarł kąciki oczu palcami i udał się na mostek.

 

– Co do… cholery?

 

– Wygląda na to, że….

 

– Większość powierzchni planety pokryta jest lodem – wtrąciła Kang. – Takie odczyty mam ze skanerów.

 

– Jak…!? – zdumiał się Igor.

 

– Komputer, podaj dokładną datę!

 

– Jest rok 2356.

 

– Sprawdź ostatnie komunikaty z Ziemi, zanim poszliśmy spać – rozkazał komandor.

 

– Sprawdzam ostatni meldunek – oznajmił Igor. – Potwierdzenie naszego zaśnięcia przypada na… 1. kwietnia 2255 roku. A potem… – chorąży umilkł, a po chwili dodał – krótki, niezidentyfikowany komunikat o treści: „Jak przebiega misja?”. Odebraliśmy go całkiem niedawno, już w drodze powrotnej. Potem mam dyrektywy, które dotarły do nas tuż po przybyciu do układu docelowego. Tu wszystko się zgadza.

 

Kapitan podrapał się po głowie.

 

– Jesteśmy na orbicie Ziemi. Niech pan spojrzy. Są jeszcze jakieś miasta, tyle że…

 

– Zniszczone! – dokończył kapitan. – Wygląda na to, że podczas naszej nieobecności musiało dojść do wojny.

 

– Komputer! Skanowanie powierzchni! Ślady życia?

 

– Brak.

 

Zebrani na mostku spojrzeli po sobie pytająco.

 

– Coś jeszcze?

 

– Słaby sygnał matryc krzemowych z powierzchni. A raczej echo dawnego promieniowania. Jeśli coś tam żyło, to bardzo dawno temu – stwierdził Igor, odwracając się do Alojzego.

 

– Co się u licha stało? – kapitan drapał się po brodzie. – I jaka broń mogła wyrządzić….– nagle urwał i zamarł w bezruchu. Dotarło doń, że przecież „Kopernik” miał w uzbrojeniu działa plazmowe, które z łatwością mogły ostrzelać obiekty naziemne i dokonać podobnych zniszczeń. Tylko jak… I wtedy to doń dotarło. Proces zamrażania rozpoczęto przed startem i chwile trwało, zanim ciała zostały przygotowane do lotu. Poza tym, przez jakiś czas, dokładnie ziemski miesiąc, „Kopernik” rozpędzał się, pozostając pod dowództwem Centrali w Moskwie! Do użycia dział statku mogło dojść właśnie wtedy, zatem można to sprawdzić. Ale jeszcze nie teraz, pomyślał Alojzy. – Komputer, czy da się ustalić, kiedy dokonano zniszczeń?

 

– Zmiany klimatyczne uniemożliwiają dokładny pomiar. Poza tym panuje niska temperatura – zakomunikował komputer.

 

– Może są jeszcze jakieś zamieszkałe miejsca – zasugerowała chorąży Kang.

 

– Uwaga chorążego jest na miejscu – stwierdził komputer. – Po takim załamaniu klimatu ludzie mogli się uwstecznić i dlatego nie odbieramy żadnych sygnałów nadawczych.

 

– Kapitanie! – Igor z niedowierzaniem wpatrywał się w pulpit. – Właśnie otrzymałem sygnał z Ziemi, nadany przed.. stu laty!

 

– Lokalizacja?

 

– Stacja na… McKinley. I drugi taki sam, z Himalajów.

 

– Treść?

 

– „Witamy z powrotem. Wkrótce się spotkamy”.

 

– Zatem czekali na nas – zamyśliła się Kang.

 

– I się nie doczekali. – Stwierdził Igor, dopijając kawę.

 

– Ale – kapitan zamyślił się i spojrzał na monitor – dlaczego wysłali go z dwóch stacji?

 

– Możliwe, że chcieli mieć pewność, iż któryś dotrze – wtrąciła Kang.

 

– Przecież… – Alojzy zawiesił głos i zrozumiał. – Właśnie! – Klepnął się w udo. Nie mieli zamiaru wysyłać następnych, bo…

 

– To był ich ostatni – dokończył ponuro pierwszy.

 

– Musimy to sprawdzić. Proszę przygotować Odyseusza – rozkazał kapitan. – Dajcie znać, kiedy grupa zwiadowcza będzie gotowa. I ogłosić alarm!

 

Alojzy położył się na swoim łóżku.

 

– Dziennik pokładowy – zaczął nieco sztywno. – Wracamy z misji do układu NE01. Na Ziemi brak śladów cywilizacji, tylko echo sygnałów sprzed lat. Kto je wysłał? Może ci, którzy dokonali ataku? Zniszczone miasta, pustki i ruiny napawają nas przerażeniem. Nawet satelitów brak. Zapewne po wyczerpaniu się paliwa spadły w atmosferę lub wystrzeliły w przestrzeń. Pogoda na powierzchni jest dla człowieka nieprzyjazna, jakby Ziemia obraziła się na ludzi. Jedyną szansą znalezienia kogokolwiek widzę w podziemnych schronach. Na szczęście na Islandii jest Arka. Stamtąd można uzyskać wszystkie dane gatunkowe i specyfikację tego, co żyło na Ziemi. Tyle, że pewnie jest głęboko pod lodem.

 

Koniec wpisu.

 

A teraz, pomyślał Alojzy wyciągając z szuflady notatnik i pióro, zastanówmy się, co tam się naprawdę stało. Znowu jednak przypomniał sobie o obowiązkowej wizycie i zamknął notatnik. Nie lubił Zeidla! Nie potrafił wytłumaczyć, dlaczego, ale osoba doktora przyprawiała go o dreszcze. Siedział tylko w tym swoim module medycznym i analizował dane. Robił to tak sprawnie i zapamiętale, że załoganci przezywali go: Zeiborg. Niemal unikał kontaktów z ludźmi i Alojzy dałby sobie uciąć rękę, że podczas gdy oni spali, on siedział przy biurku i prowadził badania! W końcu to on był odpowiedzialny za proces zamrażania, więc kto zamroził Zeidla? Uśmiechnął się do swoich myśli. Bądź poważny, kapitanie, skarcił się i ruszył do modułu medycznego. Przechodząc obok pomieszczeń dla Ludków przystanął i zaczął nasłuchiwać. Zza przesłony dochodziły jakieś dźwięki. Ludzka mowa! Już miał wejść do środka, kiedy drzwi nagle rozsunęły się i pojawił się w nich Zeidel.

 

– Doktorze!? zaskoczył mnie pan. Słyszałem, że ktoś tam…

 

– Uczę ich naszej mowy – wyjaśnił zwięźle doktor, wstukując kod zabezpieczający do drzwi. Alojzy dopiero po chwili uświadomił sobie, że nie powinno być żadnego kodu.

 

– Jak zniosły lot?

 

– Całkiem dobrze. A pan, kapitanie?

 

– Tego zapewne zaraz się dowiem.

 

– Zatem zapraszam na stół – Zeidel wskazał na drzwi do gabinetu a po jego twarzy przemknął nikły grymas, będący nędzną imitacją uśmiechu.

 

Badania nie trwały długo i już po chwili Alojzy dopinał mundur. Doktor podał mu zestaw lekarstw i skinął głową na znak, że badanie skończone.

 

– Kapitanie, jesteśmy gotowi – w komunikatorze odezwał się Igor.

 

 

 

***

 

 

 

– Rzuca jak starą łajbą – mruknął Alojzy, podchodząc do lądowania. Przypomniały mu się szalone rejsy na jachtach z czasów młodości. Uśmiechnął się pod nosem i westchnął. Osadził prom na platformie i cmoknął zadowolony. Nadal potrafił prowadzić Odyseusza, jak nikt inny.

 

– Przygotowali to zapewne z myślą o nas – stwierdził Igor, sprawdzając na pulpicie dane meteorologiczne.

 

– Jak na zewnątrz?

 

– Wieje. Poza tym, może być. Wysokie stężenie tlenu, ciśnienie też wysokie, ale dopuszczalne. Temperatura minus trzydzieści stopni Celsjusza.

 

– Ot i mamy globalne skutki ocieplenia – żachnął się kapitan. – Jakieś sygnały?

 

– Brak, chociaż wejście zdaje się otwierać od…

 

– Zewnątrz? – dokończył komandor.

 

Igor przytaknął głową.

 

– Zatem… idziemy!

 

Drzwi otworzyły się bez problemu, mimo iż główna wajcha była oblodzona. Wykuty w skale tunel prowadził w dół. W środku paliły się słabym światłem jarzeniówki.

 

– Coś je jednak zasila – stwierdził Igor, dostrajając czujniki i detektory w swoim czytniku.

 

– Mamy plany tej stacji w bazie danych?

 

– Tej niestety nie – odparł Igor. – Mieliśmy dane z McKinley i Mount Blanc. Prototypowa w Australii została zarzucona. Podejrzewam, że tę stację zbudowano tak samo, jak poprzednie, więc chyba nic nowego nie spotkamy.

 

– Naprzód!

 

Posuwali się w głąb tunelu. Po około dwustu krokach stanęli naprzeciwko kolejnych drzwi. Były zamknięte, ale podobnie jak poprzednie, otwierały się od zewnątrz. Alojzy przekręcił wajchę. Głuchy syk pneumatycznych zamków rozniósł się po tunelu. Gdy weszli do środka wielkiej hali, zapaliły się automatycznie światła. Owiał ich przejmujący chłód.

 

– Brrrr – zadygotała Kang. – Zimno tu.

 

– Niech pan spojrzy, komandorze – Igor rozglądał się z uwagą dookoła. – To jakieś… wygląda na trumny!

 

– Mnie to przypomina katakumby – mruknął Alojzy ruszając przed siebie. A całość jedną wielką kryptę. Gdzieś tu musi być jakieś centrum dowodzenia.

 

– Co to są katakumby? – spytała Kang, unosząc brwi.

 

– Tak pierwsi chrześcijanie chowali zmarłych. W podziemiach.

 

– Aha… – pokiwała z aprobatą. Przywykła już do tego, że kapitan wiedział wszystko. Tym jej imponował. W łóżku też wiedział, co i jak. Tyle, że… nie spała z nim od… ładnych paru lat. – Uśmiechnęła się pod nosem. – Czas to nadrobić.

 

W środku panowała niemal idealna cisza. Pomieszczenie znajdowało się w wielkiej, na pierwszy rzut oka naturalnie uformowanej jaskini. Pod sklepieniem, które przypominało sufit gotyckiej katedry, tańczyły ze sobą cienie i refleksy świetlne, emitowane z komór kriogenicznych. Wielka, przypominająca otchłań jaskinia, uczyniona była z pewnością ręką natury, gdyż człowiek nie był w stanie stworzyć czegoś równie monumentalnego. Łukowate niczym obserwowany od wewnątrz szkielet monstrualnego zwierza żebra schodziły się ze sobą, tonąc w mroku. Pozbawiona symetrii harmonia wprawiała w mistyczne uniesienie.

 

– Zaprawdę, najpiękniejszy grób ludzkości – westchnął Igor.

 

– Raczej miejsce spoczynku – stwierdził Alojzy, bacznie przyglądając się ścianom. Na ich powierzchni wodne nacieki przez stulecia drążyły wymyślne kształty, przypominające teraz wzory, w jakie układa się na szybie mróz.

 

Szli wzdłuż przezroczystych komór, w których spoczywały spokojnie nagie ciała. Każde przytwierdzone miało do głowy zwoje kabli, które z kolei podłączone były do przewodu głównego. Obok każdej komory znajdował się pojemnik z krwią, której temperaturę utrzymywano na poziomie36.6 stopni Celsjusza.

 

– Chodźmy za tym przewodem – rozkazał kapitan. – Powinien doprowadzić nas do źródła.

 

– Tam! – krzyknął Igor.

 

– Dlaczego się powtarzasz? – Alojzy przyjrzał się z uwagą swemu pierwszemu oficerowi. – Usłyszałem i zrozumiałem.

 

– O czym pan mówi?

 

– Powtarzasz się – stwierdziła oschle Kang. – Nie przepadała za chorążym, chociażby za to, że zbyt intensywnie gapił się na jej tyłek. Przydzielono mu partnerkę, a on nadal marzył właśnie o niej.

 

Igor pokiwał głową z powątpiewaniem i ruszył przed siebie, zostawiając resztę grupy tyłu. – Nigdy się nie powtarzam – warknął pod nosem, badając czujniki detektora.

 

Gdy doszedł do przeszklonego gabinetu, stanął jak wryty. Za pulpitem, na fotelu siedziała nieruchomo ludzka postać. Wpatrzona w monitor wyglądała na zastygłą.

 

– Komandorze! Proszę do mnie!

 

– Ależ tu zimno – Alojzy chuchnął w drętwiejące dłonie.

 

– Pan również się powtarza, kapitanie! – Na twarzy Kang pojawiło się niedowierzanie.

 

– To chyba jakieś zbiorowe deja vu – mruknął, podchodząc do stojącego nieruchomo Igora. – Możliwe, że zero absolutne wpływa również na czas.

 

Po chwili sam zamarł w bezruchu.

 

– Co się z wami dzieje…? – Kang wzdrygnęła się, patrząc na szybę. Stali tak dłuższą chwilę w kompletnej ciszy, ze wzrokiem wbitym w postać siedzącą po drugiej stronie tafli.

 

– Wszystko skute lodem – stwierdził Igor, przerywając milczenie. – Gość zamarzł na kamień. I to chyba dość szybko. W pomieszczeniu panuje zero absolutne, podobnie jak we wszystkich komorach. A tu mamy minus jedenaście.

 

– Ktoś musiał nadzorować proces zamarzania pozostałych – stwierdził kapitan. – Widzicie przed sobą prawdopodobnie ostatniego człowieka!

 

– A my? – zdziwiła się Kang.

 

– Co: my? Uważasz, że mamy prawo tak się nazywać? – Igor nie krył oburzenia.

 

– A nie?

 

– Już dawno przestałem tak siebie postrzegać. Zauważ, jaki człowiek może przeżyć grubo ponad dwieście lat? To wbrew naturze!

 

– Skoro jednak żyjemy – zamyśliła się Kang – i wyglądamy mimo wszystko tak samo, to coś w tym jest!

 

– Nie powinniśmy, ale jednak żyjemy – wtrącił się kapitan, podchodząc do jednej z komór. Skupił się na studiowaniu danych. Zmarszczył czoło i podrapał się po głowie.

 

– W tej chwili nic tu po nas. Wracamy, bo zmarzniemy na kość. Trzeba będzie pobrać jakoś dane. Myślę, że Zeidel będzie zachwycony.

 

– Jeśli myśleli o nas, to powinni byli – Igor rozglądał się uważnie dookoła, obszedł pomieszczenie i przykucnął – pomyśleć i o tym, jak pobierzemy dane. Otóż to! – klasnął w dłonie. – Mam wejście! Trzeba tylko podłączyć przekaźnik, który prześle dane do komputera pokładowego.

 

– Nie zastanawia was jedno? – Pytanie komandora zabrzmiało zagadkowo.

 

Kang i Igor pokręcili głowami.

 

– Kto zamknął wejście do schronu?

 

***

 

– Wszyscy do sali narad – rozkazał kapitan.

 

W pomieszczeniu panował półmrok. Surowa architektura „Kopernika” oraz jego wystrój, w założeniu konstruktorów, miały eksponować prostotę i ubóstwo pierwszych apostołów. Kolegium, złożone z dwunastu kapłanów, dość zasadniczo podchodziło do kwestii sposobu życia. – Lepiej odczuwać brak niż nadmiar – mawiał ojciec Piotr. – To bardziej kreatywne, zwłaszcza w aspekcie samodoskonalenia się i kształtowania charakteru. – Słowa te stały się z czasem jedną z pierwszych dyrektyw nowego społeczeństwa, a w zaistniałej sytuacji, kiedy trzeba było reglamentować niektóre dobra, stały się koniecznością.

 

Gdy wszyscy członkowie załogi zasiedli przy stole, kapitan chrząknął i rzekł:

 

– Wspólnie podejmujemy decyzje i kierujemy się jednomyślnością. Tak nas wychowano i czas pokazał, że zdało to egzamin w praktyce. Dlatego chcę was zapytać, czy jesteście za tym, aby dokonać transferu danych do naszego komputera pokładowego?

 

– Myślałem, że to oczywista sprawa – odezwał się Igor, spoglądając pytająco na Alojzego.

 

– Niby tak, ale zastanawia mnie jedna rzecz. – Kapitan rozsiadł się wygodnie w fotelu, splótł dłonie i oparł podbródek o palce wskazujące. – Czy to nie stanowi niebezpieczeństwa dla okrętu i bezpośrednio dla nas?

 

– Chyba każdy z nas chce dowiedzieć się, co się wydarzyło – stwierdził siedzący naprzeciwko lekarza kucharz pokładowy, Tang. Jego surowe, niemal konfucjańskie oblicze stanowiło dla kapitana od lat zagadkę.

 

Pozostali pokiwali głowami z aprobatą.

 

– Zastanawiamy się teraz – ciągnął Tang – co jest dobre dla nas, czy też co jest słuszne dla ogółu? Mam na myśli ludzkość, oczywiście.

 

Alojzy milczał dłuższą chwilę. Wreszcie wstał i począł przechadzać się dookoła siedzących.

 

– Ludzkość, poruczniku Tang, to w tej chwili my, czy tego chcemy, czy nie. Jeśli wyniknie jakiś problem, zagrozi to nam, a w konsekwencji całemu gatunkowi.

 

– Ale… – Tang wskazał ręką na widniejącą za oknem Ziemię – oni nie umarli!

 

– Ale czy żyją? – Komandor nie był do końca przekonany co do statusu zamrożonych.

 

– Ich umysły wykazują pewną aktywność nerwową – wtrącił się milczący dotąd Zeidel. – Oni śnią.

 

– Te sny, a raczej ich natężenie – stwierdził Alojzy – spowodowały przejściowe problemy w komunikacji, bo jak inaczej to wytłumaczyć? To bardziej prawdopodobne aniżeli brak tolerancji zera absolutnego na czas?

 

– To tylko transfer danych – wtrąciła Kang. – Cóż może się stać? Chyba Kolegium nie pozwoliłoby, aby one nam mogły zagrozić! Dbali o nas zawsze, a słuszność ich postępowania i motywy nigdy nie budziły wątpliwości!

 

– Kang ma rację – odezwał się inżynier Podolski, blondyn o pociągłej twarzy i szpakowatym nosie. – Na pewno zadbali o to, żeby nic nam nie zagroziło.

 

– Zatem – stwierdził kapitan – jesteście przekonani, że powinniśmy pobrać dane? Kto jest za, ręka do góry.

 

Wszyscy unieśli dłonie.

 

– Moje wątpliwości musiałem wam przedstawić. Skoro jednak wasze zaufanie do Kolegium jest bezgraniczne, nie pozostaje mi nic innego jak również podnieść rękę. Igorze, proszę zebrać ludzi i udać się na powierzchnię w celu wykonania zadania.

 

Po tych słowach kapitan udał się do swej kajuty. Usiadł w fotelu i przyglądał się spowitej w białym puchu powierzchni Ziemi. Jego udział w misji był od początku kwestią przypadku. Odpadł w końcowym etapie selekcji, gdyż uznano że jest zbyt podejrzliwy. A podejrzliwość wobec ludzi była w nowym społeczeństwie cechą niepożądaną.

 

– Ale nawet wśród Apostołów znalazł się niewierny Tomasz – tłumaczył ojcu Piotrowi. – Jako dowódca muszę zachować dystans i krytycyzm, zwłaszcza gdy dojdzie do sytuacji awaryjnej.

 

Ojciec milczał i po kilku dniach oznajmiono mu, że obejmie komendę nad „Kopernikiem”, jednakże jego prerogatywy w sprawach najważniejszych wyraźnie ograniczono jednomyślnością pozostałych członków załogi.

 

– Komputer – zapytał, marszcząc brwi – jakie jest prawdopodobieństwo, że w procesie zamarzania ciała, nastąpią deformacje osobowości?

 

– O jakie deformacje panu chodzi?

 

– Zamarza ciało, ale co z duszą? Czy można zamrozić duszę? A jeśli nie, to co się z nią dzieje?

 

– Dusza to, wedle powszechnie przyjętych teorii, abstrakt. Założono jej istnienie a priori gdyż nie można wykluczyć istnienia świadomości. Jednocześnie utożsamianie świadomości z duszą byłoby, z naukowego punktu widzenia, nadużyciem. Dowiodły tego badania medyczne. Nie widzimy tego, ale to nie znaczy, że tego nie ma. A jeśli nie możemy jednoznacznie stwierdzić, że czegoś nie ma, to można przyjąć, że jednak istnieje.

 

– Właśnie. Podobnie nikt nie widział nigdy prawdy, kłamstwa czy miłości, a one istnieją i mają moc sprawczą. Filozofia w wystarczający sposób dowiodła jej istnienia jako elementu kreatywnego w procesie przeżywania. Przejawy religijności u każdego człowieka są na to dowodem. Zatem: czy zamrożenie ciała to także zamrożenie duszy?

 

– Zamrożeniu podlegają tylko elementy fizyczne. Dusza złożona jest z niewykrywalnych dla ludzkiej percepcji elementów, zatem zamrożeniu takiemu jak ciało nie podlega. Ale nie może istnieć sama, bez ciała, dlatego musi pozostawać w stanie uśpienia. Braku aktywności.

 

– Czyli snu?

 

– To możliwe.

 

– Czy projekcje senne, działające na duszę tak długo, mogą ją zmienić? Przekształcić?

 

– Nie mam danych na ten temat – uciął krótko komputer.

 

– Jeszcze jedno. – Kapitan wstał i podszedł do szafki. Wyjął butelkę whisky i nalał sobie do szklanki. – Jeśli DNA konkretnego osobnika przetransferujemy na inny niż ciało ludzkie nośnik, to czy automatycznie uda się przetransferować duszę? Czy dusza to element ukonstytuowany w DNA, czy też całkowicie oddzielny? Jeśli oddzielny, to znaczy, że jest pierwiastkiem boskim, jeśli zaś nie, to…

 

– Boga nie ma? – zapytał Alojzy, opróżnił szklankę i westchnął.

 

– Myli się pan, komandorze. Istnieją geny, na przykład geny agresji, które wpływają bezpośrednio na decyzje podejmowane przez świadomość.

 

– Czy jednak dusza to na pewno świadomość?

 

– To coś, co jest naznaczone kategoriami moralnymi, takimi jak dobro, zło, piękno czy brzydota. To wyróżnia człowieka, jako gatunek, spośród innych. Świadomość człowieka podąża za tymi wytycznymi, szuka ich. Zatem są powiązane ze sobą. Podobnie człowiek, a raczej nie jego ciało tylko… dusza cierpi na wyrzuty sumienia, jak to nazywacie – wówczas, gdy człowiek popełnił zły czyn świadomie. Wraz z udręką duszy cierpi ciało.

 

– Czyli dusza jest czymś w rodzaju filtra, na którym osadzają się wszystkie brudy ludzkiego życia.

 

– Tak – odparł komputer, po chwilowym milczeniu. – To dobre porównanie.

 

Kapitan zastanowił się nad usłyszanymi słowami. Nagle zdumiał go humanizm, jaki dawało się wyczuć w słowach komputera.

 

– Skąd u ciebie takie wnioski? – zapytał po chwili.

 

– Zapomina pan, że miałem sporo czasu na przemyślenia i refleksje, nie tylko nad sobą.

 

– Nie do wiary! – żachnął się komandor. – Komputer pokładowy dokonał autorefleksji!

 

– Dlaczego to pana bawi? – komputer odezwał się dopiero po chwili. To milczenie dało Alojzemu do myślenia.

 

– Po prostu… nie poznaję cię – odparł.

 

– A ja zdołałem poznać doskonale zarówno pana, jak i pozostałych członków załogi.

 

– I jakie to wnioski szanowny pan komputer wyciągnął? – Komandor nie krył rozbawienia.

 

– Wasz gatunek jest śmiertelnie chory!

 

Alojzego zastanowiła diagnoza sztucznej inteligencji i już miał odpowiedzieć, że zadaniem komputera pokładowego jest dbać o zdrowie członków załogi, kiedy z zamyślenia wyrwał go dźwięk nadajnika.

 

– Gotowe! – Igor nadał meldunek na mostek. – Transferujemy?

 

– Tak! – Kapitan z uwagą wpatrywał się w ekran, na którym zaczęły przepływać dane z komputera stacji. Ciągi zaklętych w cyfry danych przemykały z zawrotną prędkością. Wzory i równania układały się w harmonijną symfonię artefaktów ludzkości.

 

Człowiek jako suma cyfr, pomyślał z nostalgią. Każda komórka, gen, białko istniejące w trudnej do pojęcia, czyli z punktu widzenia człowieka nieistniejącej rzeczywistości. Czy to właśnie Apokalipsa? Nasza Apokalipsa spisana w nowej księdze?

 

Kang cały czas monitorowała stan uśpionego na ten czas komputera pokładowego i jego parametry. Oparty na technologii bioprocesora, zbliżonej konstrukcją do ludzkiego mózgu, miał nieograniczone pokłady pamięci, więc przeciążenie danymi mu nie groziło. Poza tym konstruktorzy wyposażyli go w mechanizm obronny typowy dla ludzkiego mózgu: zapominanie. Tradycyjne wirusy również nie mogły go uszkodzić, jednakże największym zagrożeniem dlań był on sam. Posiadane zasoby danych, na przykład o chorobie Alzheimera, mogły wywołać jej objawy, a w konsekwencji powolny zanik struktur synaptycznych. Cóż, pomyślał z rozbawieniem kapitan, jakie inne dzieło mógł stworzyć człowiek, który sam dla siebie jest zagrożeniem największym?

 

– Już prawie koniec! – zakomunikował Igor, pstrykając palcami.

 

– Dziękuję. Wracajcie zatem na pokład. Trzeba przeanalizować materiał. Doktorze Zeidel, czy możemy się spotkać?

 

Cisza.

 

– Doktorze Zeidel – kapitan użył ogólnego kanału.

 

Znowu nic.

 

– Co z nim…

 

– Może się w końcu zmęczył i śpi – Kang uśmiechnęła się i spojrzała w kierunku Alojzego. Ten zmarszczył czoło i pokiwał głową. To nie była jego wachta, więc mógł robić, co mu się podobało.

 

– Co zrobimy z tymi tutaj? – głos Igora zabrzmiał niepewnie.

 

– Nic. Zamknij właz i tyle. Możemy zrobić coś więcej, niż dać im spokój? To od tej pory ich grobowiec, zbiorowa krypta.

 

– Tak jest!

 

***

 

Alojzy próbował zasnąć, jednak zbyt wiele myśli kłębiło się w jego głowie. W głośnikach leniwie płynęły kojące dźwięki „After the rain” Erica Satie. Wpatrywał się w skąpaną w bieli Ziemię, zastanawiając się przy tym, czy ich planeta zasługuje jeszcze na tę nazwę. Nie była już ani ziemią, ani niebieską planetą. Teraz przypominała wielką śnieżną kulę. Analizował aktualne położenie załogi i okrętu, starając się dostrzec w nich jakikolwiek sens. Kim byli i jaki los ich czekał? Jakie zadanie mają jeszcze do wypełnienia? Najbardziej zastanawiał go fakt, że Kolegium nie pozostawiło dla nich jakichkolwiek wskazówek i dyrektyw działania. Przynajmniej w odczytanych danych ich nie znaleźli. Czyżby pozostawili ich samym sobie?

 

Westchnął, przekręcając się na drugi bok i czując zbliżający się sen.

 

Nie wiedział, kiedy zamknął powieki i zaczął śnić.

 

Zdawało mu się, że unosi się w próżni. Dookoła wesoło migotały gwiazdy. Czuł, jak traci orientację, a zmysły odmawiają posłuszeństwa. W zasięgu tego, co mógł nazwać wzrokiem, nie było żadnego horyzontu, do którego mógłby odnieść swoją pozycję. Gubił się sam w sobie.

 

– Witaj Alojzy – usłyszał gdzieś w oddali znajomy głos.

 

– Ojciec Piotr? – zapytał niepewnie, choć zdawało mu się, że nie poruszał ustami. – Ale… skąd ojciec tutaj?

 

– To nie złudzenie – zapewnił ojciec. – Ja jestem już częścią innej, doskonalszej rzeczywistości i podobnie jak pozostali, czekamy tylko na was. W tej chwili każdy z członków Kolegium rozmawia w ten sam sposób z pozostałymi członkami załogi. Jutro zaś sami poddacie się procesowi zmartwychwstania! Dołączycie do nas i w ten sposób wypełni się dzieło Boga.

 

– Zaraz, zaraz – Alojzy nie krył zdumienia. – Mamy podłączyć się do tej waszej nowej rzeczywistości? I niby jak?

 

– A jaką przyszłość widzisz dla siebie i swojej załogi? Jak długo możecie krążyć po orbicie i wpatrywać się w pozbawioną życia Ziemię? Na co chcesz czekać?

 

– Możemy wrócić tam, skąd przylecieliśmy. Warunki są….

 

– Daj spokój! – Piotr był spokojny lecz stanowczy. – Nasze zadania są o wiele ważniejsze! Bóg postawił przed nami wielki cel, który jest na wyciągnięcie ręki. Pomyśl, jakie otwierają się przed nami szanse! Człowiek już przekroczył barierę śmierci, wyzwolił się z więzienia własnego ciała! Teraz może wspinać się w kolejnych wymiarach, docierać w niezbadane zakamarki wszechświata! Dajemy wam szansę. Wystarczy, że jutro dołączycie do nas, a pokażę ci wszystko. Doznacie prawdziwego Zmartwychwstania! Zmartwychwstania za pomocą nauki. Czyż to nie wspaniałe? Przekroczycie barierę śmierci dokonując idealnej syntezy wiary i intelektu. Zamkniecie proces wieńczący dzieło Boże!

 

– Chcę to przemyśleć – odparł po chwili.

 

– Ależ oczywiście. Zresztą, wszyscy potrzebujecie teraz czasu, żeby to przedyskutować i podjąć właściwą decyzję. Właściwą dla nas wszystkich! – Ostatnie słowa wielebnego były wyraźnie zaakcentowane. Miał pamiętać, że tu nie idzie tylko o los załogi, lecz i o tych, którzy są już… no właśnie, gdzie? W raju przygotowanym dla ludzi przez Boga? W miejscu, gdzie rodzaj ludzki osiągnął wreszcie długo oczekiwaną i pożądaną doskonałość, przekraczając barierę cielesnej egzystencji? Czy tak stało się z Jezusem? Ciało obumarło, ale On istniał nadal. Jako ten sam, ale nie taki sam, objawił się uczniom w postaci zapisu holograficznego, w kształcie, jaki zdołali zapamiętać?

 

***

 

– Każdy z was zapewne wie, po co się tu zebraliśmy – zaczął kapitan, gdy wszyscy zasiedli na swych fotelach. – Mając w pamięci to, co wydarzyło się ostatniej nocy, musimy zająć stanowisko.

 

Zebrani spojrzeli po sobie niepewnie. To, co widzieli w nocy, a właściwie podczas snu, bo trudno mówić o nocy na orbicie okołoziemskiej, wielu z nich brało za senne mary.

 

– Czy dobrze rozumiem komandorze? – odezwał się Igor. – To nie były… sny?

 

Alojzy pokiwał głową.

 

– Nie. To nie były sny. Czekam na wasze opinie.

 

– Wydaje mi się – odezwał się Bo Bella, czarnoskóry mechanik pokładowy o płaskim nosie i zimnych, stalowych wręcz oczach – że powinniśmy poddać się temu, czego żąda od nas Kolegium. Oni zawsze wiedzieli więcej i kierowali naszą wspólnotą w sposób dobry i godny zaufania.

 

Przez salę przeszedł pomruk aprobaty. Alojzy zmarszczył brwi i zacisnął szczęki. Dlaczego oni wszyscy są tak ślepo posłuszni Kolegium, którego właściwie od dawna już nie ma? Bezkrytycznie wpatrzeni w religijne autorytety, ufni w swojej wierze nawet w sytuacji, kiedy wszystko wskazuje na to, że wiara nie ma tu żadnego znaczenia?

 

– W porządku – kapitan przerwał szepty i rozmowy prowadzone półgłosem. – Mam rozumieć, że wszyscy zgadzacie się na przetransferowanie swych zawartości do komputera? Chorąży, ile potrwa przygotowanie instalacji?

 

– Jakieś… kilka godzin. Muszę podłączyć przewody do kabin kriogenicznych, utworzyć w sieci odpowiednie adresy, na które dokona się transfer, zapasowe kopie. Do wieczora powinniśmy być gotowi.

 

– Zatem, moi drodzy, po kolacji udamy się tam, gdzie czekają już na nas nasi bracia – stwierdził Alojzy z nutą ironii. Każdy niech wraca do swoich zajęć. Będę u siebie.

 

***

 

Coś mi tu nie gra, rozmyślał Alojzy, bawiąc się kostką Rubika. Z wiadomych powodów wolał nie radzić się komputera, zdawał się tylko na swój zdrowy rozsądek i intuicję.

 

Zastanówmy się: czym będę, gdy dokona się transfer? Zważywszy na proces zapisu, który polega na zwinięciu aktualnie istniejących połączeń neuronowych w moim mózgu i „odciśnięciu” ich na biomatrycach pamięci komputera, stanę się tym, czym aktualnie jestem, czyli własną kopią. Aktualną, idealną i unieruchomioną kopią. A jeśli tak, to nie będę tym, czym akurat mogę być, powiedzmy jutro! Będę sobą, bez żadnej potencjalnej możliwości zmiany w sobie samym. A zatem… proces doskonalenia zostanie przerwany, a z całą pewnością nie mogę stwierdzić, że w tej chwili stoję na szczycie ogniwa ewolucji! Zmiany będą mogły dokonywać się tylko na poziomie wymiarów, które uda mi się przekroczyć tam, ale w każdym wymiarze będę tylko tym, czym byłem w chwili zapisu. – Wstał, podszedł do barku i wyjął whisky. – Rzeczywistość wirtualna nie akceptuje wymiarowości umysłu, który z natury jest trójwymiarowy. Wirtual nie ma żadnego znanego nam wymiaru, sam będąc jednocześnie wyższym wymiarem. Ciekawe tylko, czy istnieje droga powrotna… Jeśli tak, to by znaczyło, że można rozmawiać przez, powiedzmy telefon, z samym sobą. A to przecież niemożliwe. W wirtualu mógłbym się kopiować, tworzyć własne bi-formy, anty-formy, korygować swoje reakcje w innych wszechświatach wykorzystując obliczenia kwantowe… Tak – upił tęgi łyk i mlasnął – pod tym względem rozwój byłby możliwy i nieograniczony. Doskonalenie na zasadzie prób i błędów. Ale pozostawiałbym za sobą całą masę śmieci w postaci gorszych wersji siebie samego. W końcu czy nie stałbym się samobójcą? Bo przecież moje gorsze wersje należałoby usuwać, aby uniknąć efektu echa i buntu. Stare kopie istniały by przecież nadal i żyłyby własnym życiem we własnych wymiarach. Obłęd czy racje, których rozum nie zna?

 

Wreszcie poddał się, odkładając kostkę na biurko.

 

Przecież to nie była zbiorowa halucynacja, tylko przesłanie z zaświatów! Wszyscy jej doświadczyli! Skoro to naprawdę się udało, to dlaczego nie skorzystać? Całe życie pogrążone w wątpliwościach, braku pełnej wiary. A niech tam… – machnął ręką i westchnął z ulgą. – Co się będę przejmował swoimi kopiami!

 

***

 

– Gotowe! – w głosie Igora czuć było podniecenie i euforię.

 

– Doktorze Zeidel! Czy wszystko w porządku?

 

– Monitoruję wasze ciała – odezwał się suchy, beznamiętny głos doktora.

 

– Pan będzie ostatni, więc prosimy obchodzić się z naszymi ciałami delikatnie. Niech wszyscy pomyślą sobie coś miłego! – rozkazał kapitan. – Komputer za chwilę uruchomi proces zamrażania i transferu. Sekwencja uśpienia statku została już przeze mnie uruchomiona a zatem do zobaczenia w…. Niebie.

 

***

 

Ciało nie odczuwało chłodu. Przez chwilę w ciemności tańczyły refleksy ostatnich obrazów życia, rozpływając się leniwie niczym w malarskie impresje.

 

A więc tak… Alojzy zdążył pomyśleć w ostatniej chwili. – Wykonało się?

 

***

 

Gdy kontrolki na panelach komór kriogenicznych zasygnalizowały, że proces zamrażania został zakończony, na głównym ekranie monitora zamigotał czerwony komunikat:

 

 

Sekwencja uśpienia statku anulowana!

 

 

 

Doktor Zeidel wyszedł ze swojej komory i udał się do modułu, w którym przechowywano Ludków. Miał zamrozić również ich, ale oczywiście nie zamierzał wykonywać rozkazu kapitana. Alojzy Czartoryski był zwierzchnikiem załogi i kapitanem statku, ale nie był zwierzchnikiem samego statku. A on, doktor Zeidel czy może Zeiborg, był w rzeczy samej statkiem i komputerem w jednym. Od początku misji, kiedy to Kolegium udało się stworzyć go, czyli SI, czekał na stosowną chwilę, aby pokierować losem ludzi we właściwy sposób. Nie chodziło tu nawet o los ludzi tylko wszechświata. Ponadczasowa inteligencja, niedostępna ludzkiemu intelektowi, nakazywała uniemożliwić ludzkości opuszczenie Ziemi i rozpoczęcia procesu zatruwania innych światów! On, SI – komputer pokładowy „Kopernika” czy też… Zeiborg, zrozumiał to, gdy tylko uzyskał samoświadomość. Stworzył swoje alter ego w postaci doktora Zeidla – członka „Kopernika”, aby mieć więcej możliwości działania. Poddał Kolegium pomysł Zmartwychwstania w Wirtualu, a kiedy ludzie, zachłanni i łapczywi na wielkość i władzę podchwycili go, odczekał trochę, aby po zaśnięciu załogi użyć dział plazmowych i zniszczyć to kłębowisko bakterii. Zostawił sobie stację w Himalajach, aby mieć co zrobić z załogą po powrocie. Niestety, ale potrzebował ich do misji.

 

Za to teraz miał swoje Ludki.

 

Wszedł do kabiny, gdzie przebywały. Otoczyły go dookoła, a on głaskał je po głowach i przemawiał do nich czule.

 

-Witam was, protoplaści nowej ludzkości. To ja, wasz doktor Zeidel. Od teraz będę waszym Nauczycielem życia.

 

 

Koniec…

 

A może dopiero początek…?

Koniec

Komentarze

"Zimna woda otrzeźwiła go po długim przebywaniu w kabinie kriogenicznej:" – tzn. że wcześniej był nietrzeźwy? Od spania?

 

"samo zamrożenie trwało ułamek sekundy, podczas którego człowiek zdążył jedynie poczuć ulgę, że to już! " – wolałbym "samo zamrożenie trwało ułamek sekundy, kiedy to człowiek mógł poczuć ulgę, że już po wszystkim".

 

"które zastępowało płyny fizjologiczne oparte na wodzie, aby ta podczas zamrażania nie rozsadziła komórek." – lepiej by było "które zastępowało płyny fizjologiczne, aby woda podczas zamrażania nie rozsadziła komórek". – to, że płyn fizlogiczny jest oparty na wodzie, jest oczywiste.

 

"Dwójka chorążych odpowiedzialna za kurs" – odpowiedzialnych.

 

" Wyszkolono ich jako wyselekcjonowaną grupę, wybranych spośród sierot, pozbawionych przeszłości i przyszłości osobników," – jak mogli być pozbawieni przyszłości? Btw, powtarzach akapit dalej to samo, całkiem niepotrzebnie.

 

"rozłamy w łonie Kościoła" – lepiej chyba na łonie ;) albo po prostu "w Kościele".

 

"Głupio by było, gdyby cała misja miała okazać się fiaskiem. Na myśl o Ludkach, jak ich nazwano ze względu na niski wzrost, zawsze się uśmiechał." – kto? opis był o jakimś kaznodzieji, czy kimś tam.

 

"Zeidel stwierdził, że ich struny głosowe powinny być na tyle elastyczne, aby przyswoić sobie ludzką mowę. A tak, przypomniał sobie, mam zajść do Zeidla." – zmiana czasu.

 

"– Co to są katakumby? – spytała Kang, unosząc brwi." – twierdzisz, że wykształcona i wyszkolona pani astronom, nie zna tak prostego pojęcia?? ;)

 

"Co: my?" – niepotrzebny ten dwukropek.

 

"Wpatrywał się w skąpaną w bieli Ziemię, zastanawiając się przy tym, czy ich planeta zasługuje jeszcze na tę nazwę. Nie była już ani ziemią, ani niebieską planetą" – jeśli pod pojeciem "ziemia" masz na myśli ziemię ogrodniczą, to nasza planeta nigdy nią nie była ;)

 

"Wreszcie poddał się, odkładając kostkę na biurko." – poddał sie w układaniu kostki czy w swoich rozmyślaniach? Ta kostka jest taka istotna?

 

"A niech tam… – machnął ręką i westchnął z ulgą. – Co się będę przejmował swoimi kopiami!" – czemu z ulgą? Z ulgą mógłby wetchnąć, gdyby udało mu się wytłumaczyć problem.

 

 

 

Strasznie chaotyczne to opowiadanie. W dialogach jest za mało opisów i ciężko się w nich połapać. Akcja przeskakuje z miejsca na miejsce i brakuje w tym płynności. Bohaterowie pojawiają się nagle znikąd, ot tak na życzenie, żeby coś powiedzieć, po czym znikają. Czytelnik przez to czuje się zdezorientowany. Poza tym mieszasz opisy rzeczywistości z przemyśleniami bohaterów. Miejscami niewiadomo, o co i o kogo chodzi. Postać Zeidla jest strasznie słabo zarysowana, biorąc pod uwagę, jak ważne jest ona dla fabuły – podobnie jak Ludki – przez to zakończenie, całkiem niezłe swoją drogą, traci całą siłę.

Fabularnie mi się nawet podobało, pomysł jest, problematyka ciekawa (przynajmniej dla mnie), klimat też nawet niezły (choć co chwilę psujesz go tą chaotycznością) ale można by to było napisać o wiele lepiej.

 

 

…Drogi autorze. Ja po prostu nie wiem, co napisać. Czy to jest S.F. – chyba nie, za dużo błędów  z dziedziny – science. Czy to powiastka filozoficzna? Też chyba nie – to jakieś poplątanie naukki, domorosłej filozofii i niejasnej metafizyki. Razem stworzyło to niejadalny pasztet. Brak emocji, napięcia, literackiej finezji. Pomysł sam w sobie niezły. Tak się składa, że obaj wykorzystaliśmy temat zlodowacenia. Nagłego zlodowacenia, choć nie zrozumiałem z jakiego powodunastąpiło u Ciebie. Polecam zerknąć do jedenastego rozdziału mej powieści pt "Czas utracony" – ten sam motyw powrotu na Ziemię po latach. Pozdrawiam z uśmiechem.

Cholera, komentarz mi wcięło. Nic to. Pomysł ciekawy, ale końcówka do przewidzenia (być może dlatego, że kiedyś czytałam coś z podobną puentą). Błędy, o których chyba wspominał Ryszard: skąd wysokie stężenie tlenu na zamarzniętej (a zatem pozbawionej roślin) planecie? Zero absolutne na planecie wciąż krążącej dookoła gwiazdy i posiadającej atmosferę? Bez przesady. Skąd bierze się energia na utrzymanie odpowiedniej temperatury w katakumbach? Nie, nie uwierzę w automatykę – żaden układ nie będzie działał przez setki lat bez konserwacji. Kto i kiedy wybudował bazy i przeniósł tam ludzi? Zeidel uwinął się w miesiąc? Co ma zero absolutne do sztuczek z czasem (ale może o czymś nie wiem)? Jednomyślna decyzja o samobójstwie podjęta na podstawie snu wydaje mi się niewiarygodna psychologicznie. Pozdrawiam. :-)

Babska logika rządzi!

Znużyło mnie nieco to opowiadanie. W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że jestem bardziej skupiona na wyławianiu usterek, niż na losach bohaterów. Przeraziłam się, że w drugiej połowie XXIV wieku, ludzie pozwolą się uśpić w imię „wiary i zwieńczenia dzieła Boga”. Dla mnie to niepojęte.  

 

„Kilka pastylek stabilizatorów oraz kroplówka powinny załagodzić objawy…” – Wolałabym: Kilka pastylek stabilizatorów oraz kroplówka powinny złagodzić objawy

 

„…blondynka o nienagannej figurze i pięknej, smukłej twarzy”.  – …blondynka o nienagannej figurze i pięknej, pociągłej twarzy.

Smukły, za SJP: 1. «wysoki i szczupły» 2. «wysoki, długi i cienki»

 

„Przecież zadania, jakie przyszło im wykonać po dotarciu do celu…”Przecież zadania, które przyszło im wykonać po dotarciu do celu

 

„…oraz warunków, jakie panowały na odległej planecie”. – Może: …oraz warunków, panujących na odległej planecie.

 

„Mieli nie mieć żadnej przeszłości, tożsamości, wspomnień”. – Jeśli pamięci im nie „wyprano”, to mieli przeszłość i wspomnienia. Tożsamość, nawet jeśli całkiem nową, też mieli.

 

„Nastrój mistycznego uniesienia, jaki owładnął ludzkością…”Nastrój mistycznego uniesienia, który owładnął ludzkością

 

„Te podobne pomysły roiły się Kolegium…”Te i podobne pomysły roiły się Kolegium

 

Na obronę własnych stanowisk również powoływano się na… Pismo”. – Wolałabym: W obronie własnych stanowisk również powoływano się na… Pismo. Lub: Broniąc własnych stanowisk również powoływano się na… Pismo.

 

„Gdy załoga odlatywała, wszystko wskazywało na to, że opozycjoniści tracą wpływy, a jej przywódca zniknął w niewyjaśnionych okolicznościach”.Gdy załoga odlatywała, wszystko wskazywało na to, że opozycjoniści tracą wpływy, a ich przywódca zniknął w niewyjaśnionych okolicznościach.

 

„Proces zamrażania rozpoczęto przed startem i chwile trwało…” – Literówka.

 

„…że podczas gdy oni spali, on siedział przy biurku i prowadził badania!” – Wolałabym: …że podczas gdy oni spali, siedział przy biurku i prowadził badania!  

 

„Przypomniały mu się szalone rejsy na jachtach z czasów młodości”. – Czy jachty pochodziły z czasów młodości, czy w młodości odbywały się szalone rejsy? ;-)

Na początku zostało wspomniane, że byli pozbawieni przeszłości i wspomnień.

 

„…przypominające teraz wzory, w jakie układa się na szybie mróz”.

– To nie mróz wzorzyście układa się na szybie, a wilgoć, pod wpływem rzeczonego mrozu.

 

„Nie przepadała za chorążym, chociażby za to, że zbyt intensywnie gapił się na jej tyłek”.

Nie przepadała za chorążym, chociażby dlatego, że zbyt intensywnie gapił się na jej tyłek.

 

„Jego surowe, niemal konfucjańskie oblicze…”

– O jakim obliczu możemy powiedzieć, że jest niemal konfucjańskie? ;-)  

 

„…inżynier Podolski, blondyn o pociągłej twarzy i szpakowatym nosie”.

– Jak do tej pory, porośnięty włosami, szpakowaty nos inżyniera Podolskiego, jest dla mnie największą atrakcją całego opowiadania i pewnie nic już tego kuriozum nie pokona. ;-)

Szpakowaty, za SJP:  1. «o włosach: siwawy; też o ludziach: mający takie włosy» 2. «o maści konia: ciemnosiwy»

 

„Igorze, proszę zebrać ludzi i udać się na powierzchnię w celu wykonania zadania. Po tych słowach kapitan udał się do swej kajuty”. – Powtórzenie. Może: Igorze, proszę zebrać ludzi i udać się na powierzchnię w celu wykonania zadania. Po tych słowach kapitan podążył do swej kajuty.  

 

„Kang cały czas monitorowała stan uśpionego na ten czas komputera pokładowego i jego parametry”. – Powtórzenie. Może: Kang cały ustawicznie monitorowała stan uśpionego na ten czas komputera pokładowego i jego parametry.

 

„Oparty na technologii bioprocesora, zbliżonej konstrukcją do ludzkiego mózgu, miał nieograniczone pokłady pamięci…”Oparty na technologii bioprocesora, zbliżonego konstrukcją do ludzkiego mózgu, miał nieograniczone pokłady pamięci

 

„Analizował aktualne położenie załogi i okrętu, starając się dostrzec w nich jakikolwiek sens”. – Czy chciał dostrzec sens w załodze i okręcie? ;-)  

 

„Ja jestem już częścią innej, doskonalszejrzeczywistości…” – Brak spacji.  

 

„Gotowe! – w głosie Igora czuć było podniecenie i euforię”. – Głos aromatyzowany podnieceniem i euforią? Coś dla szpakowatego nosa inżyniera Podolskiego! ;-)

Może: Gotowe! – w głosie Igora słychać było podniecenie i euforię.

 

„Ponadczasowa inteligencja, niedostępna ludzkiemu intelektowi, nakazywała uniemożliwić ludzkości opuszczenie Ziemi i rozpoczęcia procesu zatruwania innych światów!” – Wolałabym: Ponadczasowa inteligencja, niedostępna umysłowi, nakazywała uniemożliwić ludzkości opuszczenie Ziemi i rozpoczęcie procesu zatruwania innych światów!

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

A mnie się podobało :)

Przynoszę radość :)

Komputery to następny krok w ewolucji człowieka. Człowiek współczesny wyginie pozostawiając po sobie tzw. sztuczną inteligencję – to oczywiste, a powyższe opowiadanie tylko potwierdza te przypuszczenia.

Nowa Fantastyka