- Opowiadanie: telenophe - Rolnik Tomasz

Rolnik Tomasz

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Rolnik Tomasz

Wokoło kłębiły się gęste obłoki dymu. Gdzieniegdzie widać było jeszcze dogasające płomienie. Było głośno, tak głośno, że człowiek miał wrażenie, jakby znalazł się w bijącym dzwonie. Z daleka słychać było płacz dziecka. Śmierdziało siarką.

Ze snu wybudziło go głośne pianie koguta. Tomasz zerwał się z łóżka gwałtownie uderzając głową o strop dachu. Przetarł oczy i rozejrzał się po pokoju starając się opanować nerwy. Koszmary dręczyły go już od jakiegoś czasu, lecz nie miał pojęcia jak się ich pozbyć. Za oknem zaczęło się już robić jasno, był to więc znak, że trzeba wstawać.

Lekko jeszcze chwiejnym krokiem zszedł po drabinie do niższej izby, gdzie czekała na niego jego siostra z przygotowanym już śniadaniem. Zjadł go w milczeniu starając się nie urazić jej talentu kulinarnego grymasem twarzy. Nim zdążyła spytać się go, czy mu smakowało, zdążył wyjść z domu na podwórze.

Chłodne powietrze owiało mu twarz, poprawiając lekko humor. Ciśnienie wciąż miał jednak podwyższone i nowo utartym zwyczajem udał się do zagrody. Dopiero gdy stał przy ogrodzeniu i widział, że jego gospodarstwo nie zostało spalone mógł odetchnąć z ulgą. Otworzył skoble bramy i wszedł na wybieg. W mgnieniu oka otoczyły go domagające się śniadania gady.

-Bardzo jesteście głodni? -nachylił się ku czerwonemu smokowi i podrapał go za uchem. Zwierzę wydało z siebie niski, gardłowy pomruk. Inne szybko zaczęły także domagać się uwagi wpychając się na niego i podszczypując łydki.

Otoczony gromadą piszczących stworzeń poszedł do szopy by nakarmić niecierpliwe stadko. Do kamiennych koryt wlał mieszankę mleka i surowego mięsa i odsunął się by nie zostać pomylonym ze śniadaniem. Ten widok zawsze go relaksował. Poranne słońce odbijało się przyjemnie w łuskach smoków, tworząc różnokolorowe odblaski. Pisklaków do pierwszego roku życia miał sześć. Nie miał jeszcze zielonego pojęcia co z nimi zrobić jak podrosną, uznał, że będzie się tym martwić później.

Zostawił maluchy i udał się do drugiego wybiegu, po którym dumnie kroczyły dwa zielone smoki wielkości wozu z sianem. Jeden z nich miał na pysku pozawiązywane skomplikowane węzły ze sznurka i to właśnie on podszedł do Tomasza. Jego towarzysz zmrużył podejrzliwie oczy i odsunął się na bezpieczną odległość. Mężczyzna pogłaskał zwierze po pysku sprawdzając mocowanie sznura. Przypiął do niego długą linkę i pociągnął za nią lekko. Smok wygiął szyję w łuk usilnie analizując co ma zrobić, by po chwili ruszyć na Tomaszem.

Udali się na przestronną polanę. Zielony smok parę tygodni temu skończył dwa lata i był już czas najwyższy by zacząć z nim pracować. Tomasz powoli odwijał linkę oddalając się od smoka, który ignorując go zupełnie cieszył się promieniami słońca. Mężczyzna odpiął od paska długi bicz i strzelił nim w powietrze. Zwierzę poskoczyło przestraszone łopocząc skrzydłami w powietrze. Jego machania były jednak bezskuteczne, gdyż nie wzbijał się do góry. Tomasz zaczął biec przed siebie chcąc zmotywować zielonego do wysiłku. Gad posłusznie biegł równo z nim wciąż jednak trzymając wszystkie cztery łapy na ziemi. Na każdy świst bata reagował coraz to mocniejszymi uderzeniami skrzydeł, by po paru metrach oderwać przednie łapy od podłoża.

-Tak! -krzyknął z radości i rzucił wysoko w powietrze kawałek mięsa.

Smok mimo że wzniósł się na paręnaście centymetrów nie był w stanie złapać nagrody w locie. Dopiero gdy mięso rozpłaszczyło się w błocie schylił się ku niemu i pomagając sobie pazurem delikatnie wsunął je do pyska.

Ćwiczenie powtarzali wielokrotnie, lecz tak spektakularnych rezultatów jak za pierwszym razem nie udało się powtórzyć. Po paru godzinach zmęczone zwierzę zmierzyło Tomasza błagalnym spojrzeniem. Mężczyzna poklepał go po umięśnionej szyi i jednym susem wskoczył na jego grzbiet. Smok od razu ruszył do przodu nie czekając na opinie jeźdźca, który lekko dźgając gada w bok starał się wytyczać mu trasę. Bestia jednak dokładnie wiedziała gdzie jest dom i nie potrzebowała pomocy w trafieniu do niego.

Zostawiając zwierzęta w spokoju Tomasz powrócił do chaty, licząc na jakiś posiłek.

-Znowu się nie udało. -rzucił do siostry.

-Jakoś mnie to nie dziwi. -zadrwiła. -To jest jakbyś chciał nauczyć czterolatka recytować poematy.

-Biegać! Tak jakbym chciał nauczyć go biegać. -usiadł przy stole i wbił spojrzenie w siostrę. -Gdzie idziesz? -zapytał ją.

-Do pracy.Trzeba za coś wyżywić tę gromadę. – w jej głosie słychać było irytację.

-Gdybym sprzedał zielonego, mielibyśmy problem z głowy na przynajmniej rok.

-Zanim go sprzedaż, minie co najmniej pół roku, jeżeli nie więcej. Póki nie nauczysz ich polować. -spojrzała mu w oczy. -Nie będę się denerwować. Wracam wieczorem.

 

Pomysł z polowaniem, jak bardzo absurdalny by się wydawał, zdesperowanemu Tomaszowi utkwił w głowie i zaprzątał myśli. Po kolejnej nieprzespanej nocy zabrał zielonego smoka na skraj lasu. Spojrzenie jakim obdarzył go gad było nie do opisania. Gdyby tylko potrafił mówić, jego słowa zbeształyby Tomasza za tak irracjonalny pomysł. Trudno mu się dziwić, skoro zdarzało mu się bawić z zabłąkanym kundelkiem, i nie była to zabawa z jedzeniem.

-Prawda jest taka: ten smok prędzej nauczy się chodzić na tylnych nogach niż polować. -dostało mu się też od siostry, gdy podzielił się z nią relacją z dnia.

Mężczyzna jednak nie rezygnował. Poświęcał smokowi coraz więcej czasu, próbując wbić mu coś do głowy. Rozpoczął też trening jego towarzysza. Po pierwszym dniu do łóżka położył się z obitymi plecami i bólem głowy, które dostał w zbiegu nieszczęśliwych wypadków od wesołego gada wymachującego ogonem na prawo i lewo.

Mimo upływających miesięcy dwulatek nie potrafił jeszcze latać.

-To normalne, taki smok to jeszcze dziecko, musi minąć trochę czasu zanim się nauczy. -tłumaczyli mu jego koledzy po fachu, których spotkał na dorocznych targach.

-Jego matka w tym wieku wzlatywała już na dziesięć metrów. -usprawiedliwiał się Tomasz.

-Kobiety szybciej się rozwijają. Moja córka ma ledwie piętnaście lat a już przyprowadza do domu adoratorów. Ja w jej wieku nie rozróżniałem jeszcze kobiety od mężczyzny. -żartowali sobie inni hodowcy, nie widząc powodów, dla których Tomasz miałby być zaniepokojony stanem smoka.

Wystarczyłby mu tylko krótki lot, bez obciążenia, choćby blisko ziemi. Sprzedanie zielonego było warunkiem przetrwania rodziny. Nikt jednak nie kupi smoka, który nie potrafi latać. To było powiem główne zadanie hodowców. Pisklaki zabrane matce nie potrafiły latać. W naturze uczą się tego przed ukończeniem drugiego roku życia, lecz trudno porównywać doświadczoną samicę z marnym człowiekiem w roli nauczyciela. Tomasz miał jednak opinię doskonałego trenera. Jego podopieczni szybko czynili postępy i trzylatki szybowały w powietrzu równie sprawnie jak dorosłe osobniki. Kwestia zielonego smoka była ujmą na honorze.

Siedząc przy stole i żując przegotowanego kotleta próbował wytłumaczyć siostrze kiedy sprzedadzą zielonego.

-Gdyby wzbijał się już pewnie w powietrze, za pół roku można by było go przyzwyczajać do lotów z człowiekiem. -na samą myśl świeciły mu się oczy.

-Dasz radę sprzedać trzylatka? -zdziwiła się na tyle, że przestała oszukiwać, że posiłek jej smakuje i skupiła się na tym, co mówił jej brat.

-Z takim rodowodem bez problemu. -zapewnił ją. -Tylko musi nauczyć się latać… -dokończył cicho wracając do kolacji.

 

Pierwszy dzień jesieni przyniósł lekki przymrozek i zachętę do dalszej pracy. Zielony smok, mimo że niepewnie to jednak od paru minut szybował nad głową Tomasza. Cały czas między nimi rozpięta była lina, pilnująca by zwierzę nie odleciało za daleko. Jej dolny koniec został mocno przywiązany do kamienia, gdyż sam człowiek nie byłby w stanie utrzymać gada. Po wylądowaniu mężczyzna założył smokowi obręcz niepozwalającą mu się wzbić w powietrze.

-Skoro już latasz, nie możemy pozwolić byś nam uciekł. -pogłaskał gada z czułością po nozdrzach.

Od tego dnia zwierze było codziennie zabierane na łąkę, gdzie mogło szybować do woli, co sprawiało mu ogromną przyjemność. Te chwile, spędzane w zagrodzie nie mogły już się równać z wolnością, jaką dawało mu latanie. Coraz chętniej podchodził więc do człowieka i współpracował z nim, gdyż wiedział, że dzięki temu będzie mógł rozprostować skrzydła.

Mimo ogromnych postępów, smok wciąż miał problemy z wzbijaniem się do góry, a podczas lotu co chwilę tracił równowagę gwałtownie szamocząc się w powietrzu. Gorące powietrze wydychane przez niego tworzyły kłęby białej pary. Wielkimi krokami zbliżała się zima, a Tomasz wciąż nie miał zapasów, ani nawet pieniędzy by je kupić.

Coraz więcej czasu poświęcał na przesiadywaniu wśród najmłodszych smoczków. Bawiąc się z nimi starał się nauczyć je jak najwięcej, by uniknąć w przyszłości problemów, jakie miał z zielonym. Każdy kolejny dzień przynosił coraz niższe temperatury, coraz bardziej schładzając dobry humor mężczyzny.

-Tak wiele czasu Ci poświęcam. -mówił wpatrzony w ogromne, zielone ślepia. -Czemu nie chcesz mi się odwdzięczyć?

 

Kiedy wieczorem Tomasz kładł się do łóżka, wszystkie znaki na ziemi i niebie mówiły mu, że jutro spadnie śnieg. Były to więc ostatnie tygodnie na zdobycie pieniędzy. Długo nie mógł zasnąć szukając sposobu na rozwiązanie swoich problemów. Wyczekany sen nie przyniósł mu ukojenia.

Znowu czuł dym palonego drewna, krzyki ludzi i zwierząt, wszystko było ogarnięte szalejącym pożarem. Obudził się gwałtownie i spojrzał przez okno. Była jeszcze noc, lecz na dworze było niepokojąco jasno. Pobudzony nagłym przypływem adrenaliny niemal zeskoczył na dół i wybiegł na podwórze.

Ogrodzenie przy większych smokach już praktycznie nie istniało, a ogień zaczynał już trawić stodołę. W samym środku armagedonu stał zielony smok, a z jego paszczy wyślizgiwały się błękitne płomienie. Niewiele myśląc Tomasz podbiegł do zwierzęcia, by zdekoncentrować go i zapobiec dalszym zniszczeniom. W oddali widział swoją siostrę biegnącą z wodą by ugasić pożar. Widząc go, smok uspokoił się i potulnie położył na ziemi. Tomasz mógł więc razem z siostrą ratować swój dobytek.

-Straty nie są aż takie duże prawda? -zapytał się jej, po zażegnaniu kryzysu.

-Zwariowałeś? -krzyknęła na niego. -Czemu ten smok zieje ogniem? Wiedziałeś o tym?

-To by miało sens. -powiedział bardziej do siebie, niż do niej. Widząc jednak jej wściekłe spojrzenie szybko zaczął wyjaśniać, co chodziło mu po głowie. -Ogniste smoki dłużej uczą się latać od innych. -powiedział tonem, jakby czytał fragment encyklopedii. -Jego matka miała charakterek. -zaśmiał się. -Kiedy zauważyłem, że będzie miała pisklaka, wokół niej kręciły się dwa smoki: ognisty czerwony i zwykły zielony. Nie wiedziałem kto jest ojcem. -usprawiedliwił się. -Lecz skoro pisklak był zielony, to założyłem…

-Co z ciebie z hodowca, jeżeli nie potrafisz rozpoznać ognistego smoka! -krzyknęła z wyrzutem. -Co teraz zrobisz? -zapytała się go. -Nie możemy go tu zatrzymać, zniszczy wszystko co mamy.

-Jutro go sprzedam. -zapewnił ją. -Skoro zaczął już ziać ogniem, będzie na niego dużo chętnych. Jakoś wyjdziemy na prostą.

Pokiwała ze zrozumieniem głową. Stali jeszcze przez chwilę wpatrując się w te majestatyczne zwierzęta, które niczym koty zwinęły się w kłębek obok siebie i szykowały do snu.

-Jednego nie rozumiem. -wtrąciła. -Pamiętasz, kiedy mówiłeś o rodowodzie tego smoka? Przecież go nie znasz.

-Ty to wiesz… I ja to wiem. Ale kupcy tego nie wiedzą…

Koniec

Komentarze

Do poczytania, choć – moim zdaniem – opowiadanie można byłoby jeszcze rozbudować. Przecinki i zapis dialogów do poprawki.   Pozdrawiam

Mastiff

Nie "Dogaszające się płomienie", tylko dogasające płomienie.

Spacje, przecinki, plaga zaimka zwrotnego, lina, która pilnuje, by smok nie odleciał za daleko… Jeżu kolczasty…

Ha! Widzisz, Adamie? Nie poszła w las Twoja nauka. ;-)

Płomienie, które same się gaszą – to ci dopiero fantastyka…

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Nadal masz źle. Prawidłowo powinno być "dogasające płomienie".

Tomasz zerwał się z łóżka gwałtownie uderzając głową o strop dachu.   Tak sobie jeszcze zajrzałem i zaciekawiło mnie, jaki to styl budownictwa, w którym dachy posiadają stropy. Oprócz tego ciekaw jestem, gdzie powinien, wedle Autora, znaleźć się przecinek. Bo znaleźć się powinien z całą pewnością, żeby czytelnik dowiedział się, czy Tomasz zerwał się gwałtownie z łóżka, czy gwałtownie uderzył głową o ten zagadkowy strop dachu.   Polska język trudna język…

"czekała na niego jego siostra" – dwa zaimki obok siebie – nienawidzę :P

 

"z przygotowanym już śniadaniem. Zjadł go w milczeniu" – zjadł je.

 

"Nim zdążyła spytać się go, czy mu smakowało, zdążył wyjść z domu na podwórze." – po prostu "Nim zdążyła spytać, czy mu smakowało"

 

"W mgnieniu oka otoczyły go domagające się śniadania gady.

-Bardzo jesteście głodni? -nachylił się ku czerwonemu smokowi i podrapał go za uchem." – przyznam, że ten zabieg dobrzei wyszedł. Zaskoczył i rozśmieszył mnie ten opis :)

 

"Tomasz zaczął biec przed siebie chcąc zmotywować zielonego do wysiłku. Gad posłusznie biegł równo z nim wciąż jednak trzymając wszystkie cztery łapy na ziemi." – powtórzenia (biegł). Skoro biegł, to nie mógł trzymać wszystkich łap na ziemi.

 

"Moja córka ma ledwie piętnaście lat a już przyprowadza do domu adoratorów. Ja w jej wieku nie rozróżniałem jeszcze kobiety od mężczyzny." – w wieku 15 lat? Trochę bez sensu ten żart (choć pomysł porównania smoka do kobiety całkiem niezły).

 

"Każdy kolejny dzień przynosił coraz niższe temperatury, coraz bardziej schładzając dobry humor mężczyzny." – powtórzenie (coraz). "przynosił coraz niższą temperaturę".

 

 

 Mi historyjka się podobała. Przyjemnie się czyta. Do dopracowania – dużo błędów interpunkcyjnych, natłok zaimków.

Fajnie się czytało :)

Przynoszę radość :)

Lekki, choć mało humorystyczny tekst. Trzeba było go trochę okrasić dowcipem :) 

Nowa Fantastyka