- Opowiadanie: Myszogon - Niech żyje król! (1)

Niech żyje król! (1)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Niech żyje król! (1)

Zanosiło się na burzę. Porywisty wiatr gniewnie trzaskał okiennicami domów, niczym bicz uderzał bezlitośnie w przechodniów, szarpiąc ubrania i smagając chłodem nieosłonięte części ciała. Pierwsze, ciężkie krople deszczu zabębniły o blaszane rynny i gliniane dachówki, rozprysnęły się na szarym bruku.

– Zdążyliśmy w samą porę, Ruda – mruknął mężczyzna z głębi obszernego kaptura. – Wygląda na to, że dla odmiany nam się poszczęściło – dodał.

Kasztanowa klacz parsknęła cicho w odpowiedzi i przyspieszyła kroku, wyraźnie rozpoznając, że za solidnymi drzwiami z nieheblowanych desek znajduje się stajnia – ciepła i pachnąca sianem. Wędrowiec odprowadził tam wierzchowca, po czym ruszył do karczmy. Przez otwarte drzwi wdarł się do środka podmuch zimnego powietrza, ale natychmiast rozpłynęło się ono w dobrze znanym, dusznym zapachu smażonego jedzenia, alkoholu i potu.

Podróżny rozejrzał się dyskretnie po pomieszczeniu. Było ciszej niż zwykle, klienci siedzieli stłoczeni przy swoich blatach w małych grupkach, rozmawiając przyciszonym głosem lub zupełnie milcząc, wlepiając tylko spojrzenia we własne kufle. Tak jak się spodziewał, w centralnej części sali dostrzegł okrągły stół gdzie – zupełnie inaczej niż reszta – kilku ludzi piło w najlepsze, głośno opowiadając sprośne żarty i co jakiś czas wybuchając pijackim śmiechem. Paru ostentacyjnie opierało miecze tuż obok sobie, reszta trzymała je w pochwach ale tak, aby rękojeść była dobrze widoczna – podobnie jak mosiężne ryngrafy z wyrytym herbem, obciążające tuniki każdego z nich.

Straż Imperialna.

Mężczyzna zawahał się przez chwilę. Tamci zajęci byli rozmową, więc pewnie nie zauważyliby nawet, gdyby wyszedł. Ale na zewnątrz szalała już ulewa a druga karczma znajdowała się po przeciwnej stronie miasta. Poza tym, miał już dość wiecznego uciekania przed tą bandą głupich psów. Podszedł do ławy w rogu, przy okazji upewniając się, że szary płaszcz dobrze ukrywa jego własny miecz. Nie wprowadzono wprawdzie zakazu noszenia broni – w każdym razie jeszcze nie – ale i tak można było mieć z tego tytułu problemy. Prosta filozofia strażników głosiła, że jeśli ktoś ma ostrze, to na pewno planuje go użyć. Prawdopodobnie w zamachu na Cesarza.

Przybysz usadowił się pod ścianą, wsuwając jak najdalej w cień, modląc się, aby obeszło się dziś bez niespodzianek. Miał ich ostatnio stanowczo dosyć, zrobił się na to zbyt stary, zbyt zmęczony. Łapał się na tym, że gdy wpadał w kłopoty, coraz mniej mu zależało na tym, żeby wyjść z nich cało. Przez chwilę miał nawet ochotę odrzucić płaszcz i z mieczem przy boku przeparadować do szynkwasu, zobaczyć co się stanie. Ale na zewnątrz szalała burza, w karczmie cuchnęło potem i strachem, podłoga i blaty lepiły się od rozlanych trunków i tłuszczu, a opierająca się o ścianę dziwka była jeszcze brzydsza niż dzisiejszy wieczór. To paskudny czas, paskudne miejsce żeby umierać, więc powstrzymał tę myśl.

„Nie dziś”, pomyślał. „Pewnie kiedyś, pewnie niedługo… ale nie dziś. Dziś chcę tylko zjeść coś ciepłego i wyspać się w końcu w normalnym łóżku. Bez niespodzianek.”

A jednak niespodzianka się zdarzyła.

Drzwi otwarły się po raz kolejny, wpuszczając do wnętrza powiew chłodnego powietrza. Do środka wszedł kolejny strażnik, którego najwyraźniej wypite piwo wygoniło na zewnątrz za potrzebą, mimo pogody. Woda skapywała z posiwiałych włosów i imponujących wąsów. Podróżny drgnął, gdy rozpoznał jego poważną twarz o grubo ciosanych rysach i potężną sylwetkę. Zsunął kaptur i gdy wąsacz błądził spojrzeniem po karczmie w poszukiwaniu towarzyszy, uniósł dłoń w geście powitania. Oczy strażnika rozszerzyły się zdziwienia, przetarł je jakby wątpił w to, co widzi, po czym podszedł do mężczyzny w szarym płaszczu.

– Siril? – szepnął z niedowierzaniem. – Stwórco, to naprawdę ty! – opadł na krzesło kręcąc głową.

– Danis – wędrowiec uśmiechnął się kącikiem ust.

– Loner – poprawił go tamten. – Tak teraz na mnie mówią. A na ciebie?

– Niewielu ludzi cokolwiek do mnie mówi. Ale jeśli tak, przedstawiam się jako Ergand.

– Sierżancie? – jeden ze strażników podszedł do towarzysza i zmierzył wędrowca nieufnym spojrzeniem. – Wszystko w porządku?

– Tak, oczywiście – zapewnił Danis. – To mój stary znajomy. Chcę z nim zamienić kilka słów, nie przejmujcie się mną. Pijcie dalej. Załatw mi tu dzban piwa i jakieś żarcie, jeśli łaska. Migiem!

– Tak jest, sir!

– Nie spodziewałem się, że zobaczę cię w szeregach Imperium – powiedział Siril cicho, gdy funkcjonariusz oddalił się od nich.

– Większość rzeczy wyszła nie tak, jak się spodziewaliśmy – zauważył mężczyzna.

– Prawda. Z własnej woli? Czy cię przycisnęli? – zapytał po chwili.

– Z własnej woli. Ale nie osądzaj mnie zbyt surowo.

– Nie osądzam – odparł podróżny łagodnie.

– Nie mógłbym cię winić, gdybyś to robił. Sam długo nie mogłem patrzeć na własne odbicie. Potem doszedłem do wniosku, że to nie aż takie złe. Nie gorsze od tego co robią niektórzy, czasem można nawet dzięki temu zrobić coś dobrego. Na początku, tak jak my wszyscy, trzymałem głowę nisko. Próbowałem nawet czegoś w podziemiu, z Evanem i paroma innymi, ale… to było jak próbować bawić się z martwym szczeniakiem. Więc po trzech latach, kiedy wszystko przycichło, wstąpiłem w szeregi Imperium. Do straży, bo nie potrafiłbym walczyć dla nich na froncie. Ale i tutaj, jak się domyślasz, robiłem rzeczy, z których nie jestem dumny. Nie zostałem sierżantem za pogwizdywanie na patrolach, awansowano mnie, bo byłem skuteczny w… tłumieniu zachowań zagrażających władzy – ostatnie słowa wymawiał ostrożnie, jakby kłuły go w język. – Musiałem być, jako Talleńczykowi patrzyli mi na ręce. Ale po części się opłacało. Moi ludzie robią czasem rzeczy, za które z chęcią połamałbym im szczęki, ale ja przynajmniej ich do tego nie zachęcam, jak większość dowódców. Wbrew pozorom jest u nas też paru dobrych chłopaków, młodych, niezdecydowanych. Tacy są podatni na wpływy, służąc pode mną przynajmniej nie zbierają pochwał za tłuczenie cywili dla zabawy. Więc być może dzięki mnie po ulicach będzie chodzić przynajmniej o kilku mniej bezmózgich gnojków mordujących bez przyczyny. Tak sobie lubię to tłumaczyć. A ty? Kontaktowałem się czasem z pozostałymi, ale ty całkiem zapadłeś się pod ziemię. Co się z tobą działo?

– Działam na zlecenie – odparł Siril, a widząc spojrzenie towarzysza uśmiechnął się. To był nieładny uśmiech, gorzki i ironiczny. – Tak, jestem płatnym mordercą – potwierdził. Niepotrzebnie, został zrozumiany za pierwszym razem, a teraz te słowa zawisły nad nimi, jak ciężka chmura z poczucia winy. – Też nie jestem z tego dumny. Ja też chciałem trzymać głowę nisko. Trochę tułałem się po jakiś norach, kiedy zrobiło się w miarę bezpiecznie, osiedliłem się w małym miasteczku, niedaleko północnej granicy. Zatrudniłem się w sklepie i próbowałem wpasować w system. Naprawdę próbowałem. Wytrzymałem dwa lata.

Dwa lata. Dwa, cholernie długie, paskudne lata, podczas których niemal każdego dnia dłonie świerzbiły go aby znów zacisnąć je na rękojeści. Podczas których długimi godzinami wpatrywał się w deski, jakby chciał wzrokiem przepalić podłogę w miejscu, gdzie spoczywał ukryty miecz. W miasteczku stacjonował niewielki oddział Strażników Imperialnych, ten najgorszy rodzaj. Złych, że umieścili ich w takiej zapadłej dziurze, znudzonych, całkowicie bezkarnych, bo kontrole rzadko zapuszczały się tak daleko – a i tak, pewnie nic by z tym nie zrobiono. Mogli aresztować za wszystko, choćby za Gapienie Się Na Funkcjonariusza. Wydawało się zabawne, dopóki komuś nie przytrafiło się naprawdę. Przytrafiło się chłopakowi, który pomagał mu w sklepie. Po prostu zgarnęli go z ulicy i zabrali na „przesłuchanie”. Wrócił po dwóch miesiącach, wykończony, z połamanymi palcami, zmasakrowaną twarzą i całkowicie bezzębny. Zmarł trzy dni później, dokładnie w swoje szesnaste urodziny. I wtedy coś w mężczyźnie pękło. Kiedy dzieciak wydał swoje ostatnie tchnienie na brudnym, ciasnym łóżku w pokoiku na poddaszu, pierwszy raz nie zacisnął dłoni w pięść i nie odwrócił głowy, nie wbił spojrzenia w deski pod którymi spoczywała broń, tak jak robił to gdy strażnicy wchodzili do sklepu i zrzucali towar z półek. Gdy stawali tuż przed nim kpiąc i wyzywając, plując mu w twarz. Gdy obserwował jak dziewczyna z naprzeciwka co jakiś czas wraca z nowymi siniakami, kulejąc, z pustym, zrezygnowanym spojrzeniem pozbawionym już nawet rozpaczy. Tym razem nawet nie zerknął w stronę swego ostrza, bo nie musiał go widzieć. Słyszał je. Wzywało go, a on odpowiedział na to wołanie. Jeszcze tej samej nocy napadł na posterunek. Zabił wszystkich, którzy tam byli, a potem uciekł i znów zaczął żyć jak szczur w zapomnianych przez świat norach. W końcu stwierdził, że jeśli nie może żyć w systemie ani walczyć przeciwko niemu, będzie żył obok. Płatni zabójcy są wszędzie, w każdym kraju, w każdych czasach. A w porównaniu do tego, co się tu działo – była to profesja godna świętego. Ale nie powiedział tego wszystkiego na głos. Nie chciał się tłumaczyć. Danis chciał rozgrzeszenia, on nie. Pielęgnował swoje poczucie winy jak trujący bluszcz, pozwalając mu wzrastać.

– Każdy radzi sobie jak może – stwierdził wąsacz. – Takie czasy.

Umilkli na chwilę, gdy do ich stolika podszedł karczmarz z drewnianą tacą. Postawił na blacie duży dzban piwa, dwa kufle i półmisek z tłustym kawałkiem baraniny.

– Masz kogoś? – zapytał Siril, chcąc jakoś wypełnić niezręczną ciszę. Oderwał sobie kawałek mięsa. Skosztował powoli, nie chcąc, żeby towarzysz zauważył jak bardzo był głodny.

– Miałem. Nazywała się Lora. Zginęła podczas… rozruchów.

Zabójca nie skomentował. Wiedział, że w słowniku Imperium rozruchy mogły oznaczać zbyt długą kolejkę do piekarni, w której ludzie narzekali, że są głodni.

– Według raportu nadziała się na miecz. Trzy razy – mruknął kwaśno.

– Bardzo mi przykro.

– To było prawie dziesięć lat temu, pogodziłem się z tym. Najgorsze, że zrobił to jeden z moich ludzi. Wiesz co mu wtedy powiedziałem? „Wykonywaliście swój obowiązek, funkcjonariuszu”. Pieprzony gówniarz zabił mi żonę, a ja nie mogłem mu nawet dać pieprzonej reprymendy, bo była jedną z nas. Kiedyś bym go za to zabił. Ale nie jestem już tym samym człowiekiem. Chyba wszyscy się zmieniliśmy. Kontaktowałeś się z kimś z pozostałych?

– Nie – skłamał. Prawda jest taka, że długo korespondował z Evanathielem. Mieli takie ciche porozumienie – Evan zostawiał mu listy w pewnej karczmie, a on raz do roku przychodził tam, odczytywał je i zostawiał lakoniczną odpowiedź. W końcu przestał odpisywać, a po jakimś czasie przestał je nawet czytać, nauczywszy się że nigdy nie zawierają dobrych wiadomości. Wciąż jednak przyjeżdżał, aby sprawdzić, czy list się pojawił. Jego przyjaciel był tak uparty, że brak wiadomości mógł jedynie oznaczać, że nie żyje. Siedem lat temu, kiedy przyjechał, czekał na niego jakiś chłopak.

- To do pana – powiedział wręczając kopertę. – Mam przekazać odpowiedź.

– Nie będzie odpowiedzi – odparł.

– Evanathiel nalegał.

– Więc przekaż, że… że planuję go odwiedzić za jakiś czas. Wtedy porozmawiamy.

– Wspominał, że pan to powie. I że wcale nie ma zamiaru przyjeżdżać, tylko chce się mnie pozbyć.

Drań znał go na wylot.

– W takim razie wie też, że niezależnie od tego ile będziesz nade mną stał, nie dostaniesz odpowiedzi.

Dzieciak skinął głową i zebrał się do odejścia, kładąc wcześniej kopertę na stole.

– Zaczekaj! Czy wie coś o Elorze?

Posłaniec uśmiechnął się.

– Mówił też, że o to pan spyta. Nie. Kazał przekazać, że mu przykro.

Siril skinął wtedy głową i wrzucił list do kominka. Patrzył jak tani pergamin pochłaniają szkarłatne płomienie. Nie drgnął, gdy drzwi zatrzasnęły się za chłopakiem.

– Cóż, pewnie nie siedzisz długo w jednym miejscu – zauważył Danis. – Ja mam sporo informacji, pewnie jesteś ciekaw, co u reszty?

„Nie”, pomyślał. „Wcale nie jestem ciekaw, bo to na pewno nic dobrego.” Mimo to jednak powoli skinął głową.

– Obawiam się, że nie mam zbyt dobrych wieści.

„Co ty nie powiesz”. Zapanował nad językiem, ale ironiczny grymas na twarzy musiał zasłonić, udając, że pije z kufla.

– Juven wstąpił do klasztoru – zaczął strażnik, po chwili namysłu jakby chciał znaleźć coś, co będzie najmniej bolesne na początek. – Zawsze go ciągnęło do religii, zresztą pamiętasz…

„Pamiętam. Ale wcale nie poszedł do klasztoru, bo był religijny. Poszedł, żeby odpokutować. Bo wyrzuty sumienia, poczucie winy, ściskały go jak imadło, a twarze zabitych śniły się po nocach. Poszedł nie z powołania, tylko ze strachu, że jeśli istnieje życie po śmierci to piekło jest pełnym pożogi i krwi koszmarem, gdzie spotka tych, co zginęli z jego ręki.”

– Berkh podobno przedostał się za granicę niedługo po… niedługo po tym. Więcej o nim nie słyszałem. Tak samo bliźniacy, zaciągnęli się do armii Galdoru, ale Vega zginął na froncie.

„Nie na froncie”, sprostował w myślach. „To był tyfus. Zmarł nie w walce tylko gdzieś w koszarach, w bólu, gorączce i syfie, wśród obcych ludzi bo jego brat nawet nie mógł przy nim być. I Sanzo nigdy sobie tego nie wybaczył.”

– Vail został wcielony do armii Imperium, ale już nie służy. Stracił nogę.

Tak, o tym też słyszał. Podobno Vail specjalnie dał się zranić, żeby nie musieć walczyć po stronie wroga. Ale wdał się tężec i konieczna była amputacja.

– Kandrego też zaciągnęli. Trafił do Twierdzy Lohen, bo nie wykonał egzekucji na jakimś dziecku.

O tym nie słyszał. I wolałby nie słyszeć. Lohen to owiane najgorszą sławą więzienie dla zdrajców Imperium. Musiał już wcześniej podpaść. Często tak robili z żołnierzami z państw podbitych, siłą wcielonymi do wojska – podpuszczali, znęcali się i wymagali bezwzględnego posłuszeństwa. Za wszystkie drobne i trochę większe przewinienia nie karali, tylko kumulowali je – aż wreszcie wydawali podobny rozkaz – masz zabić to dziecko, albo swojego brata, żonę… zdradzili Imperium, a jako żołnierz służący w jego szeregach masz obowiązek wykonania kary śmierci. Ci, którzy odmawiali, trafiali do Twierdzy.

– Kiedy to było? – zapytał.

– Jakieś sześć lat temu – odparł Danis.

To by się zgadzało. Od dziewięciu nie czytał listów.

– Wyszedł?

– Tak, podobno go wypuścili.

– Przeżył?

– Mam nadzieję, że nie.

„Ja też”, pomyślał Siril. Widywał ludzi, którzy stamtąd wyszli. O ile można ich jeszcze było tak nazwać. Szczęśliwcy umierali po paru tygodniach męczarni. Reszta do końca życia zmagała się z chorobami płuc, stawów, często kalectwem będącym efektem „przesłuchań”. Ale obrażenia fizyczne to nic w porównaniu z tym, co stało się z psychiką byłych więźniów.

– Lorikowi dobrze się powodziło… dobrze jak na te standardy – poprawił się wąsacz. – Ale trzy lata temu grupa maruderów przechodziła przez jego wieś. Wymordowali mu całą rodzinę, podczas gdy on był na zakupach w mieście. Pojechał po pieprzone garnki, a w miejscu domu zastał spaloną ziemię. Słyszałem plotki, że wrócił do działań w podziemiu. Fandrila zamknęli w przytułku dla obłąkanych. Dawno, będzie już jakieś siedemnaście lat jak tam siedzi. Całkiem oszalał. Wydawało mu się, że nam się udało – Danis uśmiechnął się gorzko.

Tak, to prawda. Evan przekazał Sirilowi nawet jeden list od niego. Myślał, że żyją w wolnym Tallenie. Opisywał przytułek jako zajazd, a jego świat pozbawiony był Straży Imperialnej, Cesarza, mordów na ulicach i zamieszek. Paradoksalnie, zdawał się najszczęśliwszy z nich wszystkich, gnieżdżąc się spokojnie w usnutej przez swój obłąkany umysł wizji. Siril zachował ten list.

– Terro powiesił się, cztery lata po…

– A Szczur? – wpadł mu w słowo mężczyzna, nie chcąc aby tamten wypowiadał nieszczęsną nazwę.

– Znasz go – wąsacz uśmiechnął się, tym razem z cieniem wesołości w oczach. – On zawsze sobie poradzi. Coś tam przemyca, załatwia jakieś szemrane sprawy, pomaga temu i tamtemu trzymając na wygodnym sznurku zobowiązania… łajdacy jego pokroju wszędzie się odnajdą i zawsze przeżyją. Jest jak karaluch – stwierdził, ale bez złośliwości. To prawda, Szczur był łajdakiem, krętaczem, oszustem i kłamcą. Już sama jego aparycja – drobne rysy twarzy, głęboko osadzone, bystre ślepia i małe, ruchliwe dłonie – sprawiały, że człowiek bał mu się powierzyć złamanego miedziaka. Ale jakoś tak często wychodziło, że Szczur znajdował się w miejscu, gdzie miało się do wyboru, albo powierzyć mu dużo, albo stracić wszystko. Siril znał go na tyle, że bez wahania powierzyłby mu życie – chociaż pieniądze wciąż niekoniecznie.

– Może i nie jest typem bohatera, ale zawsze uważałem, że ma więcej rozsądku niż my wszyscy razem wzięci – dodał Danis po chwili zamyślenia. – Przez cały czas opiekuje się Evanem, żeby nie zrobił czegoś głupiego. Głupszego niż zwykle.

– Evan… – powtórzył za nim Siril bezmyślnie i towarzysz uznał to chyba za pytanie, bo zaraz podjął wątek.

– Tak, Evan… jako jedyny z nas nie zmienił się ani trochę. Wciąż jest takim samym, naiwnym idealistą jak w młodości, wciąż ma w sobie tyle charyzmy, że nawet teraz ludzie za nim idą. Nie wiem czy tak jak on wierzą ciągle, że można jeszcze coś zmienić… czy po prostu nie mają nic do stracenia. W każdym razie wciąż gromadzi wokół siebie buntowników i ciągle stara się wyzwolić Tallen spod rządów Imperium, przewracając wozy z zaopatrzeniem – ostatnie zdanie miało być chyba żartem, ale zabrzmiało to tak gorzko i ponuro, że Siril nawet nie próbował się uśmiechnąć.

Cóż, nie spodziewał się, że Evanathiel się zmieni. Nie on. Nigdy nie dało się zgasić jego zapału, przemówić mu do rozsądku. Zawsze żył ideą – prędzej by umarł, niż ją stracił. Tak było w młodości, kiedy oni wszyscy dzieli jego zapał, i tak pozostało do dziś, chociaż teraz został sam. On jeden nie tracił nadziei, nawet gdy wszystko już dawno runęło. Był jak rozbity posąg dawnej świetności – stos kamieni, który w niczym nie przypomina już pięknego dzieła, ale jest zbyt ciężki aby go usunąć, więc tylko kaleczy dłonie ostrymi krawędziami głazów.

Z jakichś przyczyn ta wiadomość wydała się Sirilowi najsmutniejsza ze wszystkich kataklizmów o jakich dzisiaj usłyszał.

Ale wciąż nie poruszyli tematu jeszcze jednej osoby. Kiedyś, dawno temu nazywano ich Szesnastką. Byli jedną z wielu podobnych grup buntowników, z których wszyscy dorobili się jakiś przydomków – Krwawa Ósemka, Szczęśliwa Trzynastka, Złota Dwudziestka… a ich zawsze nazywano po prostu Szesnastką. Traktowali to jak swego rodzaju przywilej i chyba rzeczywiście nim był. Nie trzeba było niczego dodawać, sama liczba wzbudzała szacunek Taleńczyków i wściekłość Imperialistów. Żartowano, że jeśli Cesarz wygra, wprowadzi reformę w matematyce i po piętnastce, będzie następowała od razu siedemnastka.

– A ona? – zapytał w końcu Siril, chociaż nie miał nadziei.

Danis odwrócił wzrok.

– Jak kamień wodę. Oboje zniknęliście tak nagle, że czasem nawet myślałem, że…

– Znasz ją. Nigdy… nie było łatwo o jej przebaczenie.

– Wiem. Przepraszam.

– To nie twoja wina. Tylko moja.

– To nie była niczyja wina. Jeśli chcesz kogoś obwiniać, to tylko tych drani z Imperium. I tego cholernego tchórza Radana.

– Król nas zawiódł – potwierdził Siril. – Ale to Evanathiel podjął decyzję, a ja ją na nim wymusiłem.

– Wszyscy podjęliśmy decyzję. – Danis pokręcił głową. Chwilę milczał wpatrując się w dno kufla – Za cztery miesiące to będzie już równe dwadzieścia lat. Dwadzieścia lat od… – znowu urwał, jakby ta nazwa wciąż nie potrafiła przejść mu przez gardło.

– Od Rzeźni pod Mer Uven – dokończył za niego towarzysz i słowa, chociaż wypowiedziane szeptem, boleśnie zakłuły ich w uszy i zawisły między nimi w gęstym, śmierdzącym powietrzu.

– Chciałbym móc… złożyć hołd Tanedzie. Ale jak widzisz… mam związane ręce – odezwał się Danis po chwili. Taneda, ostatnia, szesnasta członkini ich grupy, jako jedyna poległa tamtego feralnego dnia, chociaż lepiej by było, gdyby wszyscy złożyli wtedy głowy.

Pochowali ją z dala od miejsca masakry, w lesie, gdzie usypali jej bezimienny grób. To był ostatni raz, kiedy widzieli się wszyscy razem i chociaż obiecali sobie, że każdej rocznicy spotkają się aby wspólnie oddać cześć poległej przyjaciółce, Siril nigdy się nie stawił.

– Jeśli przypadkiem znalazłbyś się w pobliżu… zrób to proszę w moim imieniu – poprosił Danis, a mężczyzna tylko skinął głową, nie wspominając, że nie ma zamiaru być w pobliżu. Ani w dwudziestą rocznicę, ani w żadną inną.

Przez jakiś czas siedzieli jeszcze, dopijając resztkę piwa, niezręcznie starając się sprowadzić rozmowę na jakiś bardziej neutralny tor. Ale wspomnienie Mer Uven wisiało nad nimi ciężko jak burzowa chmura, a temat Imperium, mordów, głodu wśród ludzi i ograniczenia swobód, uparcie do nich wracał. Sprawiało to ponure wrażenie, jakby Cesarz naprawdę sprawował władzę nad całym ich życiem, jakby nie pozostało nic nie skażonego jego brutalną władzą.

Próbowali wspominać stare, dobre czasy, kiedy wszyscy mieli jeszcze głowy pełne idei i serca wypełnioną nadzieją, kiedy młodość usprawiedliwiała wzniosłe uczucie, że świat należy do nich. Czasy, zanim przygniótł ich ciężar dwudziestu, gorzkich lat porażek i rozczarowań.

Ale to tylko rozpalało żal, tylko przypominało, jak wiele stracili, jak bardzo się od tego czasu zmienili, jak bardzo zmienił się świat. Więc w końcu umilkli, Siril zajęty obgryzaniem resztek mięsa, aż na talerzu pozostały jedynie nagie kości, Danis wpatrzony ponuro w osmalony sufit.

– Myślę, że lepiej będzie, jeśli nie zostaniesz tu na noc – powiedział w końcu sierżant, dyskretnym ruchem głowy wskazując swoich podwładnych, którzy co jakiś czas rzucali im zaciekawione spojrzenia.

Mężczyzna potwierdził niechętnie, bo nie uśmiechało mu się wychodzenia w szalejącą burzę. Ale teraz, kiedy przyciągnął uwagę strażników, najbezpieczniej było zniknąć im z oczu.

– Przykro mi, wiem, że to paskudna noc…

– Nie gorsza, niż wiele innych – przerwał Siril.

– Jest tu inny zajazd, po drugiej stronie miasta.

– Wolałbym już dziś je opuścić – odparł, chociaż wizja ciepłego łóżka w taką pogodę, kusiła jeszcze bardziej niż zwykle. – Wątpię, żebym wpadł na kogoś z twoich ludzi, ale lepiej zachować ostrożność. To i tak niedobrze, że widziano nas razem, mógłbyś mieć przeze mnie kłopoty. Lepiej będzie, jeśli zniknę jak najszybciej.

– Ano, chyba lepiej – zgodził się Danis. – Cieszę się, że cię spotkałem – dodał, a Siril skinął głową, chociaż obaj wiedzieli, że to nieprawda.

A potem wędrowny zabójca wyszedł w mrok i szalejącą burzę i wyprowadził niechętnie parskającą Rudą ze stajni.

– Przepraszam, wiem, że to paskudna noc – mruknął, głaszcząc niespokojną klacz po mokrym karku. – Też mi się to nie podoba, ale taka nasza dola. Wygląda na to, że i dzisiaj szczęście nam nie dopisało.

 

 

Koniec

Komentarze

Ciekawe, chętnie poczytam kolejne części. Byle powstały w rozsądnym czasie. Znaczy – szybko :)

Infundybuła chronosynklastyczna

Słyszał je. Wzywało go, a on posłuchał. – powtórzenie (wiem: słyszeć i słuchać to co innego, ale brzmi podobnie i jest zgrzyt), pewnie da się inaczej.   a potem uciekł, znowu żyjąc jak szczur – „uciekł żyjąc” – nie brzmi to dobrze, może „uciekł i  znów zaczął żyć jak szczur…”?   a potem uciekł, znowu żyjąc jak szczur w zapomnianych przez świat norach. A potem… – powtórzenie

Zabójca nie skomentował. Wiedział, że w słowniku Imperium rozruchy mogły oznaczać zbyt długą kolejkę do piekarni, gdzie ludzie narzekali, że są głodni.

– Według raportu nadziała się na miecz. Trzy razy – mruknął kwaśno. – bardzo fajny fragment.   – Wolałbym już dziś je opuścić – odparł, chociaż wizja ciepłego łóżka w taką pogodę, łudziła jeszcze bardziej niż zwykle. – a nie „kusiła”?   A potem wyszedł w mrok i szalejącą burzę i wyprowadził niechętnie parskającą Rudą ze stajni.

– Przepraszam, wiem, że to paskudna noc – mruknął, głaszcząc niespokojną klacz po mokrym karku. – Też mi się to podoba, ale taka nasza dola. Wygląda na to, że i dzisiaj szczęście nam nie dopisało. – w zdaniu poprzedzającym te cytowane występują dwie postacie i czytelnik, już w tych cytowanych, może mieć, w pierwszych chwilach, problem z określeniem podmiotu. Gdzieś tam wcześniej mignęła „grubo ciosana twarz” (lub podobnie), co nie jest, moim zdaniem, pożądanym określeniem.   Dobra, zobaczyłem że to debiut i założyłem, że tekst będzie słaby. Dodatkowo, informacja w tytule, że to część pierwsza (mieliśmy tu mnóstwo części pierwszych i zero części kolejnych) utwierdziła mnie w przekonaniu, że zapowiada się kolejna tragedia; postanowiłem więc przebrnąć przez jeden akapit w celu potwierdzenia przyjętego założenia, po czym planowałem zająć się czymś pożytecznym. Rozczarowałaś mnie, Autorko, bo napisałaś tekst na tyle dobry, że nie mogłem się oderwać i chętnie poznam kolejne części Twojej opowieści. W sumie, poza uwagami powyżej, nie mam się do czego przyczepić. W opowiadaniu dzieje się niewiele, lecz jeśli spojrzymy na do jak na wstęp do szerszej opowieści, zaprezentowany fragment – choć oparty prawie całkowicie na dialogu, przez co pozbawiony akcji lub/i ciekawych opisów – wciąga i pozwala zakładać, że na kolejne części warto będzie czekać. Dobra robota. Pozdrawiam.

Sorry, taki mamy klimat.

Oczy służbisty imperium (…) ---> czyje?   Kiedy dzieciak wydał swój ostatni oddech (…)  – inaczej brzmi ten frazeologizm.   – Masz kogoś? – zapytał Siril neutralnie, (…)  ---> niby wiadomo, o co chodzi, ale…   Więcej nie słyszałem od niego.  ---> czy o nim?   „Nie na froncie”, sprostował w głowie. ---> a może w myśli?   (…)  oni wszyscy mieli podobną postawę,  (…)  ---> nie najlepiej to brzmi, zwłaszcza w tym kontekście.   (…)  boleśnie zakuły ich w uszy  (…)  ---> czytywałem o zakuwaniu w kajdany, dyby, ale w uszy to nowość  :-)   Dawało to ponure wrażenie,  (…)  ---> hm.   (…)  że to nie prawda.  ---> albo dodaj słówko, albo połącz.    Taka rozmowa takich postaci w tak bliskim sąsiedztwie patrolu Straży?

Dziękuję bardzo za komentarze, szczególnie za wytknięcie błędów. Tekst poprawiałam sama i łatwo wtedy coś przeoczyć. Następny rozdział postaram się wcisnąć komuś do przeczytania przed publikacją, mam nadzieję, że będzie lepiej :) Rozmowa, szczególnie na takie tematy, wydaje się oczywiście dość niebezpieczna, ale na pewno upewnili się, że znajdują w odpowiedniej odległości i ich słowa nie dotrą do niepowołanych uszu. A wydaje mi się, że podczas takiego nieoczekiwanego spotkania, ciężko odmówić sobie rozmowy z przyjacielem nie widzianym od prawie 20 lat. Nie jest to na pewno szczyt logiki, ale mam nadzieję, że takie wyjaśnienie przejdzie. Jeszcze raz ślicznie dziękuję i mam nadzieję, że następna część podniesie, a nie obniży poziom ;]

Trudno wypowiadać się o fabule w takim fragmencie, ale językowo całkiem nieźle. Masz gdzieś "już wcześniej już" i w ostatnim akapicie chyba zabrakło jednego "nie".

Babska logika rządzi!

Trudno mi powiedzieć coś o samym opowiadaniu, jako że to zaledwie początek, dlatego na razie poprzestanę na łapance.  

 

„…uderzał bezlitośnie w przechodniów, szarpiąc ubraniami…” – Wolałabym: …uderzał bezlitośnie w przechodniów, szarpiąc ubrania 

 

„Pierwsze krople deszczu zabębniły o blaszane rynny i gliniane dachówki, rozprysnęły się ciężko na szarym bruku”. – Wolałabym: Pierwsze, ciężkie krople deszczu zabębniły o blaszane rynny i gliniane dachówki, rozprysnęły się na szarym bruku.  

 

„…za solidnymi drzwiami z drewna znajduje się stajnia…” – Czy drzwi mogły być inne niż z drewna?  

 

„…wlepiając tylko spojrzenie we własne kufle”.–Jedno spojrzenie w wiele kufli?

 

„…w centralnej części sali dostrzegł okrągły stolik gdzie…” – …w centralnej części sali dostrzegł okrągły stół, przy którym… Stoliki są w restauracjach i kawiarniach. W karczmach były stoły i ławy.

 

„Paru ostentacyjnie opierało miecze tuż przy sobie, reszta trzymała je w pochwie…”Paru ostentacyjnie oparło miecze tuż obok siebie, reszta trzymała je w pochwach 

 

„…podobnie jak mosiężna blaszka z wyrytym herbem, obciążająca tunikę każdego z nich”. …podobnie jak mosiężne blaszki z wyrytym herbem, obciążające tuniki każdego z nich. Podejrzewam, że to co nazywasz blaszką, było ryngrafem.

 

„Podszedł do stolika w rogu…” – Uwaga jw.

 

„…z mieczem przy boku przeparadować do baru…” – W karczmach nie było barów. Pewnie masz na myśli szynkwas.  

 

„Ale na zewnątrz zawodziła burza…”–Burza nie zawodzi. Zawodzić może wiatr.  

 

„…a wsparta o szynk dziwka…” – Czy dziwka stała na zewnątrz i opierała się o budynek? ;-)

 

„…rozpoznał jego poważną, grubo ciosaną twarz…” –  Wolałabym: …rozpoznał jego poważną twarz o grubo ciosanych rysach 

 

„Oczy służbisty imperium rozszerzyły się zdziwienia, przetarł je jakby nie dowierzał w to, co mu ukazują…” – Wolałabym: Oczy strażnika rozszerzyły się ze zdziwienia, przetarł je, jakby wątpił w to, co widzi…, by uniknąć powtórzenia – w kolejnym zdaniu jest bowiem: …szepnął z niedowierzaniem…

 

„…ostatnie słowa wymawiał ostrożnie, jakby kuły go w język”. – Można być kutym na cztery nogi, ale kutym w język? ;-)

…ostatnie słowa wymawiał ostrożnie, jakby kłuły go w język.

 

„…niemal każdego dnia dłonie świerzbiły go aby znów zacisnąć się na rękojeści”. –  Dlaczego Siril chciał zacisnąć się na rękojeści? ;-)

…niemal każdego dnia dłonie świerzbiły go, aby znów zacisnąć je na rękojeści.…  

 

„Kiedy dzieciak wydał swój ostatni oddech…” Kiedy dzieciak wydał ostatnie tchnienie

 

„…zbyt długą kolejkę do piekarni, gdzie ludzie narzekali, że są głodni”. – …zbyt długą kolejkę do piekarni, w której ludzie narzekali, że są głodni.  

 

„Musiał już wcześniej już podpaść”.Musiał już wcześniej podpaść.

 

Cośtam przemyca…”Coś tam przemyca

 

„Z jakiś przyczyn ta wiadomość wydała się Sirilowi…”Z jakichś przyczyn ta wiadomość wydała się Sirilowi 

 

„…boleśnie zakuły ich w uszy…” – Czy skutkiem zakucia w uszy, ma się potem także zakuty łeb? ;-) …boleśnie zakłuły ich w uszy…  

 

„…jako jedyna poległa tamtego feralnego dnia. Tego dnia, kiedy wszyscy powinni byli złożyć głowy. Pochowali ją z dala od tamtego miejsca…” – Powtórzenia.    

 

„Ale wspomnienie Mer Uven wisiało nad nimi ciężko jak burzowa chmura…” – Wolałabym: Ale wspomnienie Mer Uven wisiało nad nimi, ciężkie jak burzowa chmura 

 

Dawało to ponure wrażenie…” – Wolałabym: Sprawiało to ponure wrażenie 

 

„…kiedy młodość dawała wzniosłe uczucie, że świat należy do nich”. – Wolałabym: …kiedy młodość dawała prawo do wzniosłego uczucia, że świat należy do nich. Lub: …kiedy młodość usprawiedliwiała wzniosłe uczucie, że świat należy do nich.

 

„…aż na talerzu nie pozostały jedynie nagie kości…” – Wolałabym: …aż na talerzu  pozostały jedynie nagie kości

 

„…chociaż obaj wiedzieli, że to nie prawda”. – …chociaż obaj wiedzieli, że to nieprawda.

 

„Też mi się to podoba, ale taka nasza dola”. – Pewnie miało być: Też mi się to nie podoba, ale taka nasza dola.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jestem ciekawa dalszego ciągu

Przynoszę radość :)

Dziękuję za komentarze i kolejną porcję uwag. Udało mi się wyrobić i podmienić tekst na poprawiony. Swoją drogą, aż strach ile się tego nazbierało…

Podobało mi się. Przpełeniona żalem historia, naprawdę autentyczna. Czekam na ciąg dalszy.

Dołączam do grona czekających na ciąg dalszy ; ) Poza wytkniętą już kwestią rozmowy pod nosem strażników i dość bezkrytycznego być nie być, chociaż może uzasadnionego zaufania, które wydają się odrobinę naciągane, całość przypadła mi do gustu. Dobrze i płynnie się czytało – językowo powiedziałabym trzyma poziom, a fabularnie jest interesująco i klimatycznie.  Pozdrawiam i będę wypatrywała tytułu z numerkiem "2" ; )

Nowa Fantastyka