- Opowiadanie: Aineko - Teatr cieni

Teatr cieni

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Teatr cieni

 

Tego dnia koordynator przyszedł i zapytał, dlaczego od dwóch tygodni nie aktywowałem Kyory. Przyszedł i zapytał, tak po prostu, jakby to nie było nic ważnego. Bo też i w jego przekonaniu nie było. Na całe szczęście.

– Ma awarię – odpowiedziałem tak spokojnie, jak tylko potrafiłem.

– Od dwóch tygodni?! – Dopiero teraz wydawał się zaniepokojony. – I nie zgłosiłeś tego?

Wzruszyłem ramionami.

– Nie jest mi potrzebna codziennie. Zapomniałem o niej.

– Daj mi ją, zabiorę do naprawy.

Nadludzkim wysiłkiem powstrzymałem się przed odtrąceniem ręki, którą wyciągnął po dysk. Zamiast tego uśmiechnąłem się uspokajająco.

– To nic poważnego – powiedziałem. – Teraz, kiedy mi przypomniałeś, sam ją sobie naprawię. Nie trzeba, zawracać głowy technikom.

– W porządku. Skoro tak twierdzisz. Zrób z tym coś szybko, zanim góra się zainteresuje. Nigdy nie wiadomo, co i kiedy im strzeli do głowy.

Niczego nie podejrzewał. Oczywiście, że nie, dlaczego miałby? Awarie były u nas na porządku dziennym, a o mniej ważnych postaciach łatwo było zapomnieć. Tak, dla niego nie było to nic nadzwyczajnego. Dla mnie – sprawa życia i śmierci.

Łudziłem się, że nie zauważą. Pozostałe postacie, za które byłem odpowiedzialny, prowadziłem nienagannie. Pilnowałem ich rytmu dnia, od czasu do czasu aktywowałem gości, uważałem nawet na zwierzęta domowe. Nie zapominałem o niczym. Tylko Kyorę pominąłem, mimo, że była w scenariuszu. Miałem nadzieję, że koordynator się nie dopatrzy, że zdążę aktywować ją ponownie, zanim ktokolwiek się zorientuje, że coś jest nie tak. Tylko że jakoś nie mogłem się na to zdobyć. Każdego wieczora obiecywałem sobie, że następnego dnia, że najpóźniej po południu.

Tylko, że po południu przychodziła ona.

Podobnie, jak inni ludzie z Dolnej Dziedziny, nie miała zbyt wiele czasu, aby wystawać pod murem. Gdyby mieli go więcej, przeżywalibyśmy tu prawdziwe oblężenie, a ich wydajność spadłaby drastycznie. Jednak mimo, że przez większość dnia pracowali, zawsze udawało im się znaleźć chwilę, by zajrzeć do lepszego świata i oddać się marzeniom.

Ona i tak przychodziła na dłużej, niż inni. Odkąd przestałem aktywować Kyorę, spędzała pod murem nawet pół dnia. Warto było narazić się na gniew koordynatora, ba, choćby i na gniew samej góry, po to, żeby przez pół dnia móc obserwować, jak po prostu stoi na ubitej ziemi, zapatrzona, zafascynowana, rozmarzona. Łatwo było zapomnieć, że przecież nie marzy o mnie.

Dzisiaj też przyjdzie. Przyjdzie już niedługo. Ale dzisiaj niestety znów zobaczy Kyorę.

A jeśli ją to zniechęci? Jeśli odejdzie i już nie wróci?

Odetchnąłem głęboko i spróbowałem powściągnąć emocje. Jeśli odejdzie i nie wróci – trudno. Przecież i tak nie będę mógł nic zrobić. Nie wolno nam dopuścić do tego, by mieszkańcy Dolnej Dziedziny choćby nas zobaczyli, a co dopiero mówić o wyjściu za mur i szukaniu kogoś z nich po siedzibach. Śmierć to najlepsze, co mogłoby mnie spotkać, gdyby ktoś z góry dowiedział się, że takie myśli w ogóle przychodzą mi do głowy.

Spojrzałem na zegarek i automatycznie sięgnąłem do terminala. Czas ożywić dom duchów.

Boo, numer mieszania sześćset trzynaście, powinien właśnie wracać z kursów i włączać muzykę – aktywowałem głośniki. Sąsiadka piętro niżej może się wkurzyć – wyświetliłem hologram na balkonie, włączyłem drugi głośnik. Starczy głos zaskrzeczał: "Wyłącz ten łomot, gówniarzu! Poczekaj, niech no tylko twoja matka wróci!"

Kilku chłopców sterczących pod murem wybuchnęło śmiechem. Pewnie wyobrazili sobie, jak to jest, kiedy reprymenda od matki za zbyt głośną muzykę urasta do rangi życiowego problemu. Sami muzyki mogli posłuchać tylko tu, pod murem, z okna któregoś z widmowych mieszkańców, a ich matki nie bawiły się w reprymendy, wolały złapać za kij, albo zawołać ojca.

Zapaliłem światła w kilku innych mieszkaniach, wyświetliłem jeszcze parę hologramów, w tym Sarę z czwartego piętra. Chłopcy natychmiast stracili zainteresowanie młodzieńcem od zbyt głośnej muzyki. Przesunąłem ikonę na terminalu – Sara zdjęła bluzkę. Gówniarze zaczęli gwizdać. A co tam, niech mają.

Czekałem.

Administrowanie tak wielkim budynkiem mieszkalnym może wydawać się trudne, ale lata praktyki sprawiły, że robiłem to niemal bezmyślnie. Przesuwałem kolejne ikony, włączałem i gasiłem światła w oknach, generowałem hologramy, inicjowałem interakcje między nimi. Stwarzałem pozory życia, które obserwatorom spod muru wydawało się bardziej realne, niż ich własne. Mieli swoich ulubieńców i swoje antypatie. Zaglądanie do tego świata, tak różnego od ich własnego, stanowiło jedyną rozrywkę, na jaką mogli sobie pozwolić. Oczywiście oprócz snucia marzeń o tym, że kiedyś sami znajdą się po tej stronie.

Na co dzień nie zastanawiałem się nad tym, co robiłem, nad iluzją, którą tworzyłem, nad uczuciami tych, którzy w tę iluzję wierzyli. Ale przecież… Przecież ona przychodziła tu z tego samego powodu, co oni wszyscy. Przychodziła tu do kogoś, kto nie istnieje i nigdy nie istniał.

Gdy wreszcie przyszedł czas, by aktywować Lina, spojrzałem w monitor, pokazujący to, co działo się pod murem. Tak, jak się spodziewałem, była tam. Czekała na niego tak, jak ja czekałem na nią. Gdy zobaczyła Kyorę, wybuchnęła płaczem. Nie, nie posmutniała, nie uroniła jednej samotnej łzy. Nie. Rozszlochała się straszliwie i rozdzierająco.

– Zrobiłeś furorę

Wzdrygnąłem się. Koordynator stał w drzwiach i przypatrywał mi się, najwyraźniej już od jakiegoś czasu.

– Nawet dobrze się składa, że zepsułeś Kyorę. Teraz wszyscy się zastanawiają, dlaczego odeszła i dlaczego wróciła. Może ją trochę podrasujemy, co ty na to? Ciąża wzbudziłaby sporo emocji. Tak, to dobry pomysł! Jeszcze dzisiaj ją przeprogramuję.

– Yhm – mruknąłem starając się, by zabrzmiało to obojętnie.

Ciąża. Przecież kiedy ona dowie się, że Kyora jest w ciąży, nie przyjdzie tu już nigdy. Żadna kobieta nie zniesie przyglądania się dzień po dniu, jak jej ukochany mężczyzna zakłada rodzinę i układa sobie życie z kimś innym!

– Ta mała aż dostała histerii. – Koordynator zaśmiewał się w głos, podchodząc do mojego monitora widokowego i robiąc zbliżenie jej twarzy, a ja poczułem przemożną chęć rozkwaszenia mu nosa. – Z tego, co zauważyłem, ostatnio sporo tu przesiadywała. Wygląda na to, że urywała się z plantacji.

– Nie – powiedziałem. Z przerażeniem zauważyłem, że drżą mi dłonie. – Przecież ktoś… Nadzorca… pewnie by zauważył…

– A bo to myślisz, że oni tak wszystko widzą? Też się opieprzają, ile wlezie. Panienka jak nic migała się od roboty i biegła wzdychać do tego tu! Nie zauważyłeś tego wcześniej?

– Nie zwróciłem… uwagi…

– Nie wiem, co się z tobą ostatnio dzieje. – Koordynator wzruszył ramionami. – Żebyś czasem ty się nie zaczął opierdzielać w pracy! – Roześmiał się nieprzyjemnie i pogroził mi palcem. – Trzeba jakoś zaostrzyć przepisy. Więcej kija a mniej marchewki. Jak się im będzie na tyle pozwalać, to zaraz zamieszkają pod tym murem, a plantacje szlag trafi!

Mamrocząc jeszcze coś pod nosem wyszedł, żeby dopilnować przygotowań do wieczornego apelu, a ja próbowałem się pozbierać. Powtarzałem sobie, że wszystko będzie dobrze, że najwyżej wydłużą jej godziny pracy i będzie rzadziej przychodzić, to wszystko.

Z jakiegoś powodu nie odnosiło to zamierzonego skutku.

Głośniki zatrzeszczały, wyrywając mnie z zamyślenia.

– Szanowni państwo! – zagrzmiał jak co wieczór zastępca koordynatora. – Kochani, wspaniali mieszkańcy Dolnej Dziedziny! Dobiega końca kolejny dzień, a ja, w imieniu władz miasta, pragnę gorąco podziękować za wasze starania, za trud, który tego dnia włożyliście w budowanie naszego dobrobytu i potęgi. Pracujcie ciężko, a w nagrodę za zasługi będzie wam dane zamieszkać za murem i zdobyć kolejny stopień obywatelskich kompetencji! Z każdym dniem, w którym pracujecie chętnie i owocnie, jesteście bliżsi tego awansu! A ja mam zaszczyt poinformować, że dziś… Tak! Dziś aż dwóch z was zasili szeregi tych, którzy tu, za murem, pracują ku naszej wspólnej chwale!

Zastępca koordynatora wyczytał nazwiska dwóch młodych mężczyzn, którzy akurat znajdowali się pośród tłumu. Podczas apelu pod mur wylegał każdy, to tylko mógł, w nadziei, że może tym razem to jemu przypadnie nagroda, że to on przemaszeruje przed rzucającymi zazdrosne spojrzenia ludźmi i w asyście policjantów i urzędników uda się do krainy wiecznej szczęśliwości.

Za mur.

Przyjrzałem się dzisiejszym „szczęśliwcom”. Prawdopodobnie nie byli wichrzycielami, więc raczej nie zabiorą ich na egzekucję. Prędzej wywiozą do jakiejś roboty cięższej, niż praca na plantacjach. Bo że nie przyprowadzą ich za mur, byłem więcej, niż pewny. Prócz nas – kilkunastu zarządców teatru cieni, za murem nigdy nie było żywej duszy.

Młodzieńcy wydawali się zarazem dumni i lekko wystraszeni. Tak, to musieli być ci młodzi aktywiści, których ostatnio pełno wszędzie – silni, chętni do pracy i podatni na manipulację. Idealni.

Dwóch policjantów i dwóch urzędników ruszyło ku nim, jednak po drodze jeden z funkcjonariuszy odłączył się. Gdy zobaczyłem, w którą stronę zmierza, poczułem nagłe uderzenie gorąca, a potem tylko łomot własnego serca, szum w uszach… Przeraźliwy szum, przechodzący w ryk, w rozpaczliwe wycie. A może to było moje własne wycie? Może to ja wydawałem te nieludzkie dźwięki?

Nie chciałem na to patrzeć. Nie chciałem, a jednak nie mogłem oderwać wzroku od ekranu. Widziałem, jak policjant podchodzi do niej z uprzejmym uśmiechem, tłumaczy coś i wskazuje w stronę samochodu. Widziałem, jak rozpromieniła się, taka ufna, taka szczęśliwa, że wreszcie się udało, że czeka ją teraz lepsze życie, że zaczyna wszystko od nowa.

Nikt nie zauważył, że coś jest nie tak. Kilka stojących najbliżej osób zerknęło z umiarkowaną ciekawością, ale zbyt byli zajęci oklaskiwaniem „szczęśliwców”, by nad czymkolwiek się zastanawiać.

Patrzyłem za nią, dopóki nie zniknęła mi z oczu. Wciąż nie docierało do mnie, że właśnie widziałem ją po raz ostatni.

Nie wiem, jak długo tak tkwiłem, z pustym spojrzeniem wbitym w ekran. Nie widziałem ludzi powoli rozchodzących się do domów, nie słyszałem ani ostatnich wiwatów, ani odgłosu otwieranych drzwi.

– Dobra, wybrańcy jadą do kopalni pracować ku naszej wspólnej chwale, a i z tą małą przy okazji sobie poradziliśmy. – Koordynator stał oparty o futrynę i zadowolony z siebie, jeszcze bardziej, niż zwykle.

-Dlaczego… – wychrypiałem.

-Co: dlaczego?

-Dlaczego… nie wyczytaliście jej imienia? Tamtych dwóch wyczytaliście…

-To była szybka, spontaniczna akcja. Nikt się nie zdążył dowiedzieć, jak miała na imię. Zresztą, kogo to obchodzi?

Pociemniało mi w oczach. Usłyszałem swój głos, dochodzący z bardzo, bardzo daleka.

– Nikogo. Nikogo to nie obchodzi.

Koniec

Komentarze

Podobało mi się. Wciągające, w niepokojący, powodujący napięcie sposób. Przeczytałam z przyjemnością byłoby złym określeniem. Przeczytałam, nie odrywając się od ekranu – o, tak. :) No, dobry tekst.

Opowiadanie jest bardzo porządnie napisane. Widać u Ciebie dużą sprawność warsztatową. Podoba mi się pomysł, bo lubię takie Orwellowskie motywy, ale nie mówisz tutaj nic nowego. Jest grupa, która ma władzę i rzesza ludzi im podległych, ogłupianych, mamionych. Tylko zastanawiam się – po co to wszystko? Czemu służą "plantacje"? Za murem jest "kilkunastu zarządców teatru cieni" – ale w czym ich życie jest lepsze od życia tych spod muru? Dlaczego warto być zarządcą?  Być może jest jeszcze ktoś ponad nimi, ci prawdziwi "władcy świata", ale z opowiadania wcale to nie wynika. No i są jeszcze policjanci, urzędnicy – czy oni wiedzą co jest poza murem? Czy żyją w świecie spod muru i też mają nadzieję na wybawienie?   Jest to pewnie jakaś alegoria naszego świata, może gapienia się w telewizor, zachwycania się nieprawdziwym życiem bohaterów telenowel, albo wręcz życiem gwiazd ekranu. Ale brakuje, nie wiem… Konsekwencji? Czegoś co i dla mnie, czytelnika, wskazywałoby na mogące się ziścić zagrożenie, bo to, że kogoś gdzieś zabierają, jest nieco zbyt odrealnione.    Jako głównego bohatera swojej historii wybrałaś gościa, który siedzi po właściwej (w sensie – tej świadomej) stronie muru. Zakochał się, lecz jego miłość nie ma prawa istnieć. No i co? Twój bohater właściwie jest bezradny. Nie ma nawet szans na dokonanie wyboru, nie ma dylematów, rozterek, bo wierzy, że zastany porządek świata jest jedynym możliwym, nawet nie przychodzi mu do głowy, że mógłby z nim walczyć. Ale też jego inercja nie jest pokazana dość wyraźnie, by czytelnik mógł jednoznacznie zdać sobie z niej sprawę – pomyśleć, że to właśnie jest główny problem bohatera – wydaje się raczej wynikiem przypadku. Nie jestem pewna gdzie w Twoim opowiadaniu znajduje się sedno konfliktu.    Fabuła jest poprowadzona bardzo dobrze, od zawiązania akcji do punktu zwrotnego i kulminacji. Wszystko gra. Konstrukcja opowiadania jak najbardziej prawidłowa, tempo zwalnia tam gdzie powinno i przyspiesza w momentach większego napięcia. Dialogi czyta się naturalnie. Ogólnie Twoje opowiadanie bardzo mi się podobało.   A rozpisałam się tak bardzo, bo ten tekst jest bliski historii nad którą teraz pracuję i odnajdywanie niedoskonałości u Ciebie pomaga mi też znaleźć je w moim pomyśle. Mam nadzieję, że mi to wybaczysz. :)   Pozdrawiam i życzę wielu pomysłów. :)

rzeczywistość jest dla ludzi, którzy nie radzą sobie z fantastyką

Podobnie jak Ocha, przeczytałam jednym tchem, i mimo iż podzielam niektóre zastrzeżenia T.leny, muszę powiedzieć, że to była bardzo satysfakcjonująca lektura.   „Boo, numer mieszania, 613 powinien właśnie wracać z kursów…” –– Boo, numer mieszkania sześćset trzynaście, powinien właśnie wracać z kursów… Liczby zapisujemy słownie.   „…z okna któregoś z mieszkańców widmo…” –– Chyba: …z okna któregoś z mieszkańców widm… Lub” …z okna któregoś z widmowych mieszkańców…   „Prawdopodobnie nie byli wichrzycielam…” –– Literówka.   „Tak, to musieli być ci młodzi aktywiści, jakich ostatnio pełno wszędzie…” –– Tak, to musieli być ci młodzi aktywiści, których ostatnio pełno wszędzie…   Pozdrawiam i czekam na kolejne opowiadanie. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

A ja przeczytałam komentarz T.leny, i się nieco przeraziłam. I odetchnęłam dopiero pod koniec. Bo – no ok – rzeczywiście – co w tym nowego? Grupa ludzi, która ma władzę, grupa ludzi, która jest im podporządkowana. No i problem – bo właśnie zastanawiam się nad równie mało "nowym" tematem. Nawet sobie (po raz trzeci! – mój rekord) czytam Mszę za miasto Arras Szczypiorskiego, żeby sobie przypomnieć, jak on opisywał sytuację narastającego szaleństwa. No, nihil novi. Ale to jest sztuka. Opisać znany motyw tak, żeby inni przeczytali jednym tchem :).

Ha! Tym razem zdążyłam z edycją! :D Regulatorzy, dziękuję :) Co do zastrzeżeń – przeczytałam jeszcze raz i zgadzam się, historii wyszłoby na dobre, gdyby ją uzupełnić konkretniejszym opisem realiów i rozbudowaniem świata. Niewykluczone, że to zrobię w najbliższej przyszłości. Tutaj już pewnie nie będę wrzucać, żeby się nie powtarzać, ale prywatnie zawsze mogę się podzielić. Tylko obawiam się, że jak już się zacznę wczuwać, to mi znowu wyjdzie tasiemiec. Mam takie tendencje ;) Jeśli chodzi o bohatera, jego nijakość i ogólne rozmemłanie, to wszystko to było zamierzone. On owszem, jest "wtajemniczony", ale żadnej realnej władzy nie posiada. Jest całkowicie zależny od swoich przełożonych, którzy nie stronią od drastycznych środków, jeśli tylko coś idzie nie po ich myśli. Żyje jakby w zawieszeniu – pomiędzy światem tych nieświadomych, pracujących po to, by elity mogły się bawić, a tymi właśnie elitami. Nie ma kontaktu ani z jednymi, ani z drugimi. Siedzi tylko cały dzień i, razem z kilkunastoma sobie podobnymi, obsługje hologramy w dzielnicy propagandowej. Nie ma żadnych ambicji, nie ma dylematów, nie może i wcale nie zamierza niczego zmienić. I chociaż opisana sytuacja wywołała u niego jaieś poczucie niesprawiedliwości, jaieś uczucie dotąd nieznane, to przejdzie nad tym do porządku dziennego, bo nawet nie przyjdzie mu do głowy, że mogłoby być inaczej. A że nie powiedziałam nic nowego… no cóż, wstyd się przyznać, ale wiem ;) Trudno w tym temacie powiedzieć coś zupełnie nowego. Zafiksowałam się na klimatach Orwellowsko-Zajdlowskich, podoba mi się ta tematyka, chcę iść w tym kierunu, ale zdaję sobie sprawę, że trochę szukania przede mną, zanim znajdę swoją, oryginalną drogę. Może jakby ten tekst rozbudować, byłoby bardziej widać pomysł. Może, gdyby w tym świecie poprowadzić jakąś mocniej rozbudowaną intrygę… Nie, stop, bo naprawde kolejnego tasiemca spłodzę, a już kilka niedokończonych czeka i gapi się na mnie z pulpitu z wyrzutem :D

;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nie, nie poprawiaj tego opowiadania. Jest, jakie jest, pisz następne, szukaj. :)   chociaż opisana sytuacja wywołała u niego jaieś poczucie niesprawiedliwości, jaieś uczucie dotąd nieznane, to przejdzie nad tym do porządku dziennego

To jest clue. Opowieść – mówię o takiej zwykłej, prostej, opowieści, pisanej ściśle według prawideł sztuki etc. – powinna pokazywać bohatera w chwili jego przemiany. Bohater na końcu jest innym człowiekiem, niż na początku. Tu tego nie ma i myślę, że tej zmiany brakuje mi w Twoim opowiadaniu. Oczywiście można inaczej. Można pokazać brak zmiany, jej niemożliwość, nieosiągalność, tylko – wydaje mi się – jest to zadanie znacznie trudniejsze. Ale Twój pomysł i jego ujęcie świadczy o tym, że zmierzasz w interesującym kierunku. Próbuj. Trzymam kciuki. :) 

rzeczywistość jest dla ludzi, którzy nie radzą sobie z fantastyką

Smutno-straszne. Poruszyło mnie. B. dobry kawałek prozy.

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Fajne opowiadanko, ale zgadzam się z T.leną, że brakuje uzasadnienia, po co ten cały cyrk.

Babska logika rządzi!

A ja się nie zgadzam. :) Wtedy byłby to zupełnie inny tekst.

Opowiadanko, moim zdaniem, wizjonerskie. Czyta się dobrze i skłania do zadumy.

Bardzo fajne

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka