- Opowiadanie: Meredh - Phil

Phil

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Phil

 

Phil

 

 

 

Phil spoglądał przez lekko zachlapaną szybę na bilbord właśnie rozwieszony przez pracowników agencji. „Istnieje wiele możliwości, wybierz ją z nami”, głosił napis. Z plakatu spoglądała rozpromieniona twarz Nowoterranina. Minął rok, a oni zaszli już tak daleko, zaczęli od największych miast na świecie, budowie wspólnej polityki z państwami, kupno ziemi w zamian za ich nowe technologie. W bardzo krótkim czasie powstały ambasady, ludzie zaczęli dostawać wizy by móc odwiedzić ich planetę a może kiedyś nawet tam zamieszkać. Byli prawie tacy jak my, tylko że wszyscy wyglądali identycznie. Szczupli, wysocy, o wyrazistych kościach policzkowych, jasnej cerze, zielono-niebieskich oczach, włosach kasztanowych lub ciemnobrązowych. Ich rząd utrzymywał, że każdy z nich jest wyjątkowy a ich jednorodność wynika z chęci ujednolicenia kanonu wyglądu. I właśnie dziś już w prowincjach wszystkich państw, otwierają swoje nowe placówki. Phil nacisnął przycisk i czekał z niecierpliwością aż autobus zatrzyma się na przystanku. Pojazd powoli zaczął zwalniać, minął niebieskiego poloneza i kłócącą się w nim rodzinę i zatrzymał się na namalowanym na drodze wężyku. Drzwi otworzyły się, trójka dzieciaków wyrywających sobie z rąk telefon wyskoczyła z pojazdu. Phil wolnym korkiem ruszył za nimi. Pogoda była już mocno jesienna. Chłopak założył kaptur, jego czerwona kurtka mocno wybijała się z szarego tłumu miasta. Zatrzymał się przed przejściem, czerwony znak migotał monotonnie, za skrzyżowaniem właśnie otwarto nowe biuro Nowoterran. Dzieci bawiły się z hologramowym psem, który co chwilę zmieniał się w dinozaura, rodzice rozmawiali z konsultantką. Nad nimi rozpościerał się iluzyjny dach który łapał krople i magazynował w niewielkich zbiornikach, z których można było go pobrać jako oczyszczoną wodę do picia. Wystarczy jedno nowoczesne rozwiązanie by zawrócić ludziom w głowach, zwłaszcza tu, gdzie lata są długie i suche, a brak wody doskwiera bardzo długo. Dodatkowa ilość wody byłaby dla niektórych wybawieniem. Pomyślał Phil. Mechaniczny dźwięk sygnału przejścia wybudził go z rozmyślania. Przebiegł przez przejście i wpadł do najbliższej piekarni. Jeszcze nigdy nie słyszał takiego gwaru, ludzie kłócili się między sobą, wymieniali poglądy i przekrzykiwali. Sprzedawca stał na taborecie i krzyczał w ich stronę prosząc o spokój. Phil skorzystał z okazji i ominął tłum przedostając się pod blat. Mocno już czerwony na twarzy sprzedawca zaczął wymachiwać swoim fartuchem prawie przy tym spadając ze stołka. Kątem oka zauważył chłopaka i z ledwością zszedł na ziemię. Wycierając fartuchem twarz wydusił.

 

– Codziennie to samo, przychodzi Pająk a za nim Brek, już przed wejściem zaczynają kłótnie, dziś chciałem ich zatrzymać i zamknąć sklep, ale zanim dobiegłem do drzwi ze zdenerwowania pomyliłem klucze, wpadli do środka a za nimi ich żony po czym wyszli ludzie z fabryki Knoxa.

 

– O co się kłócą?

 

– O to co wszyscy, o nową dostawę iluzyjnego dachu.

 

– Taak, słyszałem. Nie ma ich zbyt dużo w sprzedaży, niekiedy trzeba czekać miesiącami. Pół chleba i trzy bułki.

 

– Coo? Ach, tak. Przepraszam, ostatnio mało kto kupuje tu chleb, częściej niż otwieram kasę muszę dzwonić na policję, niedługo chyba założę tu nowy komisariat. 3,50.

 

– Proszę

 

– Dziękuję. –sklepikarz lekko się uśmiechnął, lecz zaraz jego wzrok przeniósł się na grupę kłócących się nadal ludzi. Phil usłyszał lekkie westchnienie i odgłos podnoszonej słuchawki.

 

Słońce leniwie zachodziło za wzgórzami, ptaki kończyły swoje wieczorne śpiewy i przelatywały chmarami przed tarasem. Phil wyjrzał przez okno, musiał się spieszyć, o tej porze roku słońce zachodziło szybciej niż zazwyczaj. Zabrał latarkę i kurtkę, niedbale rzuconą na stół. Przed zmierzchem musi sprawdzić ogrodzenie przy drodze. Ostatnio dużo dzikich zwierząt szuka schronienia w jego stodole, a nierzadko także pożywienia. Nie mógł sobie pozwolić na dalsze straty wśród zwierząt. Pospiesznie obiegł ogrodzenie wokół kurnika i udał się w stronę drogi. Oświetlał latarką ogrodzenie szukając dziur lub podkopów dzikich zwierząt. Nagle usłyszał dziwny szelest od strony skrzyżowania , cichy powiew ciepłego wiatru omiótł jego twarz , miał wrażenie , że drogą coś się porusza wydawała się jednak pusta. Jedynie na poboczu unosił się lekki kurz jak gdyby przez drogę przejeżdżała kolumna. Oświetlił pobocze przed sobą i zobaczył unoszący się na około metr tuman kurzu, zatrzymał się i wpatrywał w niego po czym ruszył dalej. Nie zaszedł daleko kiedy nagle odbił się od czegoś i upadł. Trzymają się za rękę usłyszał przekleństwo postaci, która najwidoczniej stała przed nim. Wstał, a na ziemi zobaczył powoli materializującą się postać. Była ubrana w kobaltowy mundur i szczelnie zamknięty hełm. Postać przejechała dłonią przed hełmem który po chwili znikł. Starszy mężczyzna spojrzał na kombinezon przebity drutem wystającym z ogrodzenia, po czym przeniósł zagniewany wzrok na Phila. Wstał, był większy o głowę od chłopaka, siwizna już mocno przyprószyła jego włosy , twarz była zmęczona i poraniona. Popuchnięte czerwone oczy wyglądały jakby nie zamykały się od wielu dni. Kiedyś błękitne wyglądały jakby straciły cały pigment. Phil lekko wzdrygnął się na jego widok, wszyscy Nowoterranie byli młodzi i piękni by nie odstraszać ludzi, przyciągali swoim wyglądem i wigorem. On zaś był … prawdziwy. Otworzył usta i wydał z siebie dziwny dźwięk, próbował coś sformułować ale wychodziły z tego tylko dziwne skrzeki. Spojrzał z nadzieją na Phila, który z szeroko otwartymi oczami gapił się na przybysza, a jego latarka oświetlała bezcelowo jego brzuch. Po chwili wysłuchiwania dziwnych skrzeków jedyne co zrozumiał to – chryy-, które w okresie dzieciństwa z uwielbieniem wykrzykiwał jadąc samochodem czym doprowadzał swoją ciotkę do szaleństwa. Obcy z rezygnacją spojrzał w kierunku oświetlonego w oddali domu Phila. Chłopak machinalnie zrobił to co on i w tej chwili poczuł jak obcy chwyta go za kark, a dziwna substancja na jego rękawiczce oplata jego szyję. Po chwili zwolnił uścisk i tą samą ręką przejechał po swojej szyi. Żółte światło rozbłysło w okolicach jego szczęki, naczynia krwionośne nabrały złotawego odcienia mocno zarysowane odciskały się na pergaminowej skórze, płynąc delikatnie w kierunku mostka. Znikły lekko rozbłyskując, i pozostawiając w powietrzu świetlne drobinki wirujące jak świetliki. Mężczyzna przełknął ślinę, prawie się ją dławiąc, po czym przystąpił do następnej próby. Tym razem skrzek wydał się bardziej melodyjny z większa pulą dźwięków, jednak nadal przypominał tylko ptasi skrzek. Phil nawet się nie zorientował gdy dwa wielkie łabska złapały go za głowę, zaczął się miotać lecz za nic nie mógł wydostać się z jego uścisku. Czuł jak jego palce zagłębiają się w jego czaszce drążąc jak wiertnie za złożem, przenikają każde zakamarki by znaleźć to czego szukają. Jego mózg pulsuje jak gdyby chciał się wydostać i uciec, serce galopuje szalonymi zrywami. Wreszcie upada na ziemie pod stopy znużonego długim poszukiwaniem obcego. Wszystko wokół wiruje, machinalnie sprawdza czy po tym strasznym obrazie został ślad na jego głowie, nic, jedynie pulsowanie które powoli zanikało.

 

– Cholera, tyle zachodu. Ty! Zniszczyłeś mój kombinezon motocyklowy i zużyłem na Ciebie ostatnią porcję aptetżelu. Spojrzał z poirytowaniem na Phila, po chwili się obrócił i odszedł w stronę drogi. Zatrzymał się i kopnął w powietrze jednak jego noga napotkała opór. Po chwili kawałek po kawałku jak składane kostki pojawił się lewitujący motocykl. Obcy wyjął z kabury niewielką saszetkę i rzucił ją Philowi.

 

– Przyłóż do czoła. Wykrzyczał w jego stronę, pokazując ruch jaki powinien wykonać.

 

Phil podniósł i przyłożył lepką saszetkę do czoła, rozpłynęła się w chwili pozostawiając słodki zapach i ogromną ulgę. Stał odwrócony do niego plecami, z jego lewego rękawa wyskakiwały hologramy kart, które przerzucał w powietrzu z jednej strony na drugą. Mówił coś pod nosem jednak Phil nie był w stanie nic dosłyszeć, wreszcie stojąc do niego tyłem odezwał się.

 

– Jaki masz numer? … Musisz być niezłą pierdołą, że Cię tu zostawili, co?! Nie rozumiem po co was zbierać. Centrala nie daje mi spać, jadę na stymulatorach od czterech lat, wyglądam jak wrak, ale kogo to obchodzi. Śmierdzę, cała ta planeta śmierdzi. Ty śmierdzisz.

 

Skierował wzrok na Phila.

 

– A poza tym skąd masz to ubranie?! Ziemski zawszony drelich, śmierdzisz jak oni, zaraz zwymiotuje.

 

Odszedł na kilka kroków i ze wstrętem łkając spytał.

 

– Podasz wreszcie swój numer?

 

– Jaki numer? Jestem Phil Morii. –Odpowiedział roztrzęsiony.

 

Obcy z wyraźnym rozbawieniem podszedł do niego wpatrując się w hologram.

 

– Morii to statek którym przylecieliście. Numer! – Wykrzyknął w jego stronę mocno poirytowany. Po chwili bezowocnej współpracy, pochwycił dłoń Phila i odsłonił jego nadgarstek .

 

– Co u diabła ?! – Wykrzykiwał, co raz bardziej podniesionym głosem, przejeżdżając palcem wskazującym po nadgarstku Phila. Ścisnął jego dłoń tak, że Phil zasyczał lekko z bólu otwierają szeroko oczy. Obcy spojrzał w nie i zamarł w bezruchu. Na jego twarzy powoli malował się obraz niepokoju, zrobił krok w tył, omiatając spojrzeniem postać Phila. Nie trwało to długo, jego twarz nabrała szybko swojego poprzedniego wyrazu. A słowa które wypowiadał wzmacniały się powoli.

 

– Brązowe– Wyszeptał.

 

Jego skóra nabrała jeszcze bardziej bladego odcienia, ale głos z siłą oznajmił.

 

– Ktoś się tu nieładnie bawił.

 

Z lekko szelmowskim uśmiechem, podszedł do Phila, i opuszkami palców dotknął jego szyi. Poczuł jak jego ciało wiotczeje, a coś co było jego ręką teraz staje się galaretą która nie słucha jego poleceń i nie próbuje uratować go przed bolesnym upadkiem. Opada na ziemie razem z nim, a obraz powoli rozmazuje się i stwarza jednorodną masę. Zasypia.

 

 

***

 

 

Był tak bardzo zmęczony i poirytowany, że mógłby pobić na śmierć pierwszego napotkanego człowieka. Co chwilę zaciskał pięści i z furią patrzył na leżącego na ziemi chłopaka. To miał być jego ostatni klon, ale od samego początku coś się psuło. To było proste zadanie miał tylko dać mu kapsułkę, a reszta potoczyła by się już sama, nikt z nich się nie buntował nie było żadnych problemów. A teraz to. Spojrzał na chłopaka, był do nich cholernie podobny, gdyby nie brązowe oczy nie domyślił by się, nikt by się o tym nie dowiedział. Raport wspomniał by tylko o niesubordynacji. Było by cicho, aż do momentu ponownego zdarzenia lub masowego występowania. Wolał nie myśleć co mogło by to znaczyć. Jak coś takiego mogło powstać, pomyślał z obrzydzeniem i obrócił się w stronę motocyklu. Wysłał informacje do centrali. Jeszcze nigdy tak długo nie czekał na wiadomość zwrotną. Nie tracąc czasu podniósł obalone ciało chłopaka i przerzucił przez motocykl. Lekko ciepły powiew wiatru kierował się w stronę oświetlonego ganku.

 

Położył chłopaka na sofie, był jedną z dwóch spraw które musiał rozwiązać, drugą był jeszcze jego ojciec-klon. Czuł w domu jego zapach całkiem świeży, może dwutygodniowy. Oplatał całe pomieszczenie, tu najwidoczniej spędzał większość czasu. Czuł ten zapach już te dwa tygodnie temu, szukał go długo, aż niespodziewanie wraz z wczesnym wiatrem poczuł go. I prawie go zobaczył w porannym świetle, gnając za mirażem swej ostatniej zdobyczy. Pokonał wiele kilometrów, aż do momentu gdy stracił ślad i nadzieje. W tedy poczuł zapach tak mocny, że wywołał w nim obrzydzenie i mdłości, dobrze wiedział skąd go zna. Gdy jako szczeniak uczył się ich zapachów, często odwiedzał fabrykę klonów. Pachniały jak świeże maślane bułeczki, ale niektóre z nich jak wysypisko mimo, że nic nie świadczyło o ich niedoskonałości. Przechodziły wszystkie testy, niektóre były wybitne, ale zaraz po opuszczeniu fabryki dezerterowały ,popełniały zbrodnie, umierały lub rozpadały się jak zardzewiały metal. Mógłby powiedzieć że tak pachnie niedoskonałość lub co gorsza niezależność. To samo doświadczył idąc ulicą ziemskiego miasta. Nieraz nie był w stanie wytrzymać fetoru ludzkiego tumultu, byli dla niego jak śmierdząca masa, nie wiedząca co ją zabije od środka. A on? Był jednak częścią jego gatunku, jego boskim pierwiastkiem pozbawionym wad i niedoskonałości. Ale jednocześnie był człowiekiem z wszystkimi tego konsekwencjami. Miał mieszane uczucia, nienawidził klonów bo musiał je likwidować, ale on nie był nim, z pewnością był inny.

 

Hologram rozstawiony na kuchennym stole oświetlał lekko niebieską poświatą kontury szafek. Układ słoneczny przez niego wyświetlony obracał się wokół własnej osi. Obcy opierał się o kuchenny blat, wpatrywał się w hologram i wraz z nim przemierzał galaktykę. Mijał mgławice widział narodziny czerwonych karłów, aż dotarł do miejsca skąd pochodził. Niewielka planeta, podobna do ziemi. Właśnie zaczynało się na niej dwuletnie lato idealny moment by zasadzić Rokii. Obcy podszedł do hologramu i zabrał z niej planetę. Powoli obracał ją w dłoni i przypatrywał się każdemu jej skrawkowi, jakby chciał dostrzec płynące w niej rzycie. Słońce zamigotało zaczynając swój taniec, zmieniało kolor i malało, pulsując w swoim dobrze znanym rytmie. Mężczyzna spojrzał na nie niechętnie, a jego oczy zaszły mgłą, wypuścił z ręki planetę, dołączyła do tańca swej matki, która powoli oplotła ją swym złocistym uściskiem. Światło rozświetliło całą kuchnię znikając tak szybko jak się pojawiło pozostawiając tylko mały niebieski płatek opadający na stół. Stał zgarbiony i nieobecny, po chwili jednak wyprostował się i przygładził mundur. Czekał. Niebieski puch przebiegł po stole i usadowił się na krześle naprzeciwko niego. Powoli budował postać siedzącego przed nim mężczyzny, jego rysy stawały się coraz ostrzejsze, aż ujrzał go w pełni. Starzec miał ściśnięte wargi i nieobecny wzrok. Nagle postać ożywiła się zdając sobie sprawę, że przekaz jest w toku.

 

– Usiądź Jacob – rozkazał machinalnie nie patrząc na niego.

 

Usiadł spoglądając na zniszczoną twarz mężczyzny, jeszcze nigdy nie widział takiego typu. Musiał pochodzić sprzed rewolucji.

 

– Twoja praca dobiega końca Jacob. To będzie twój ostatni klon, potem firma pozwoli odejść Ci na emeryturę. – Postać powoli i monotonnie wygłaszała swoją kwestie.

 

– Ale właśnie o to chodzi że to nie jest klon. To hybryda. Nie mogę go zutylizować nie należy do nas, nawet nie wiem czy jest ziemian. Jest niczyj.

 

– Należy do nas, terrański kongres podpisał umowę. Wszystko co ma choć 35% naszego DNA, należy do nas. Nie możemy dopuścić by forma niedoskonała mogła się rozprzestrzeniać. Nie przetrwa 100 lat, jest nieprzystosowana do żadnego ze środowisk, nie widzimy dla niej racji bytu. –Postać wstała, oparła się rękoma o stół i z lekkim uśmiechem wznowiła swoją wypowiedź.

 

– Jacob, wiem, że targają tobą emocje, pomyśl tylko ile włożyłeś wysiłku by zakończyć ten cykl, jesteś o krok od tego. Ta hybryda nie będzie miała tu przyszłości, po asymilacji nie będzie ani niewolnikiem ani jednym z nas. Zostanie renegatem który z pewnością zginie w taki lub inny sposób. To co zrobisz dla niego, będzie aktem łaski.

 

– Chciałbym, żeby to już się skończyło. – Wyszeptał Jacob.

 

– I tak będzie, wkrótce. A propos, podobno na Parii wznowili kolonizacje. Słyszałem, że jest praktycznie kopią Amos, twojej rodzimej planety. Powodzenia.

 

Hologram zniknął, pozostały tylko drobinki opadające na stół. Jacob wstał, wyprostował się i przygładził włosy. Sięgnął do górnej kieszeni kurtki i wyjął z niej małe srebrne pudełko. Otworzył je, w środku było miejsce na 20 tabletek a tylko jedno z nich było pełne. Zamknął je i schował do kieszeni, sprawdzając kilka razy czy na pewno tam jest. Skierował się w stronę salonu, podszedł do stolika i położył na nim srebrne pudełko. Spojrzał na chłopaka, który nadal spał na sofie i musnął jego szyję opuszkami palców po czym usiadł w fotelu. Chłopak w mgnieniu oka obudził się i usiadł, masując dłonią obolały kark. Jacob wyprostował się, oczekując na reakcje chłopaka. Phil nagle zauważył go i lekko osunął się na sofę.

 

– Kim pan jest?

 

– Spokojnie, nic nie pamiętasz? – Chłopak pokręcił głową.

 

– Jestem Jacob, przyjaciel twego ojca. Przysłał mnie bym Cię odszukał.

 

– Mój ojciec? Zaginął dwa tygodnie temu, policja go szuka. Wy także? Chyba nikogo nie zabił, czasami bił się w barze, ale nigdy nie zabiłby nikogo.

 

– Nie oto chodzi. On był, pracownikiem naszej firmy. Nie był Ziemianinem. Pewnie widziałeś już Nowoterran, był zmieniony zewnętrznie.

 

– Chyba Pan żartuje, mój ojciec nie był Ziemianinem?

 

– Tak, jest moim rodakiem, a teraz potrzebuje twojej pomocy. Widzisz, trwa dochodzenie, wielu z naszych pracowników ma dzieci z Ziemiankami próbujemy to w jakiś sposób rozwiązać.

 

– Eee, to jakaś ściema. Kto Pana przysłał? Robią sobie ze mnie jaja.

 

Jacob wstał nachylając się w stronę Phila, który ze strachu zaczynał wbijać się w sofę.

 

– Słuchaj larwo, myślisz że mój gatunek nachodziłby Cię w domu tylko dla żartu! Przez cztery lata szukam takich jak ty! Byli wdzięczni, że wyciągam ich stąd. A ty wątpisz w to co mówię ?

 

– Taaak. – z roztrzęsieniem odpowiedział Phil. Jacob usiadł i poprawił mundur.

 

– Pobierano Ci kiedyś krew?

 

– Nigdy, to znaczy robił to tylko mój ojciec, był lekarzem.

 

-Testowałeś na sobie nowe leki, byłeś modyfikowany, brałeś nielegalne pozaziemskie używki?

 

– Nie.

 

-Więc to co teraz zrobię da Ci dowód. Podaj mi dłoń.

 

Jacob szybkim ruchem ukłuł chłopaka w palec. Phil wyszarpnął dłoń z jego uścisku i zaczął ssać ukłucie.

 

– I jak? – Jacob spojrzał lekko poirytowany na Phila.

 

– Dziwny smak, jakbym jadł śmietnisko.

 

– Popatrz na kolor.

 

Phil spojrzał na przekłuty palec na którym powoli rosła kropla krwi, niby czerwona lecz wraz z czasem nabierała błękitnego pulsującego odcienia. Spojrzał na Jacoba który siedział na fotelu z założonymi rękoma i miną zwycięzcy.

 

– Teraz mi wierzysz?

 

– Tak, ale mam tyle pytań.

 

– Spokojnie, nie jesteś tu bezpieczny, wielu nie podoba się, że istniejesz. Musimy opuścić Ziemię. I to natychmiast. Ale zanim to zrobimy dla bezpieczeństwa musisz połknąć tę tabletkę. Zmieni twój wygląd na pewien okres, zanim nie znajdziemy bezpiecznego miejsca.

 

– Dobrze, ufam Ci. Chciałbym zobaczyć ojca, jeśli to jest konieczne to zrobię to.

 

Jacob podniósł srebrne pudełko, nie wierzył że udało mu się go przekonać, inaczej musiał by użyć siły, a tego chciałby uniknąć. Niesubordynowane klony zostawiają dużo brudu do sprzątnięcia. Otworzył pudełko, ostatnia czarna tabletka w ciąż w nim była. Czekała na to co nieuniknione, chwycił ją i położył na dłoni. Spojrzał na niego, chłopak był pełen zaufania i ekscytacji. Podniósł dłoń z tabletką by dać mu ją gdy coś mignęło w kącie jego oka. Obrócił się i zobaczył na szafce wirujący układ słoneczny. Chłopak zauważył, że na niego spogląda i odparł.

 

– Zrobiłem go na zajęcia w szkole, co 12 godzin zaczyna pełen obrót.

 

Jacob nie słuchał chłopaka, wpatrywał się w ziemie i przypomniał sobie umierającą planetę. Matka która dała jej życie pożarła ją tak jak i swoje wszystkie dzieci. Co za ironia pomyślał, to ja zabijam swoje dzieci. Obrócił się i spojrzał na swoją dłoń, tabletka wciąż tam była. W tej chwili przez myśl przebiegły mu słowa ojca „by przeżyć nie możesz się wahać”. Powoli zamykał dłoń odsuwając ją od chłopaka, gdy silny rozbłysk światła rzucił go o ścianę.

 

– Psssse! – Metaliczny rozsypany dźwięk dochodził do jego uszu, powoli formując się w słowa.

 

– Psie!!! – Zza unoszącego się kurzu i resztek fotela zaczęła wyłaniać się postać. Jacob leżał na ziemi, nie był wstanie się ruszyć. Jego bok przeszywał okropny ból, próbował zatamować krwawienie, lecz nie był w stanie, zużył ostatnią porcje aptetżelu. Uciskał bok by nie zemdleć zanim nie ujrzy tego kogo się spodziewał. Powolnym krokiem zbliżył się w jego stronę po drodze podnosząc z ziemi tabletkę którą upuścił Jacob. Ukląkł przy nim i odparł.

 

– Witam psie, widzę że mnie wywęszyłeś tak jak i mojego syna. Chłopak stał za nim przerażony.

 

– A może chciałeś dać mu to – podniósł tabletkę w jego stronę ściskając mu twarz.

 

– Widzę, że się nie myliłem, każdy z was po pewnym czasie wariuje.

 

Klon odepchnął go uderzając w przestrzelony bok.

 

– Może to było szaleństwo, ale czy nie było warto?

 

– Mówisz o swoim synu?

 

Klon wstał i obrócił się w stronę Phila. –Przynieś hologram, który zostawił w kuchni.

 

Chłopak pobiegł w stronę kuchni.

 

– On nic nie wiedział, prawda?

 

– Był częścią planu, ale o niczym nie musiał wiedzieć. To co nas interesowało to szef. Pewnie go dobrze znasz?

 

– Dopiero dziś go zobaczyłem. Ale nie martw się, na pewno lepiej go poznasz gdy przyniosą cię do niego w postaci pyłu.

 

– Taak, a może on się w go zamieni?

 

-Co ty wygadujesz, nikt nawet nie wie gdzie jest.

 

– Ale my jesteśmy wszędzie, tylu nas stworzyliście, jesteśmy nawet przy nim. Gdy on umrze będziemy wolni, tylko on trzyma firmę w kupie.

 

– Jedyne co się wam uda to zwiększenie produkcji czarnych tabletek. Nie namierzycie go, nawet ja nie wiem gdzie jest.

 

– Nic nie szkodzi, przecież dziś do Ciebie dzwonił. Nigdy się z tobą nie kontaktował, prawda?

 

Tylko coś bardzo ważnego by go do tego zmusiło. –Klon spojrzał na Jacoba. Wariacki uśmiech malował się na jego twarzy, szamotał się jak szaleniec nie mogąc doczekać się chwili, którą tak długo planował. Jacob spojrzał na jego błazeński taniec i wszystko w głowie mu się wyklarowało.

 

– Ile on ma lat? – Klon przystanął. – Dziewiętnaście. – Chłopak wrócił z kuchni i zatrzymał się w drzwiach, jego ojciec nie zauważył go i dalej rozmawiał z Jacobem.

 

– Tyle czekałeś, a on był tylko przynętą. Nie zależy Ci na nim?

 

– Jest częścią wielkiego planu, inni poświęcili za to życie, on byłby jednym z wielu.

 

– Zabiłbyś własnego syna.

 

– Nie, ty byś to zrobił. – Klon odwrócił się i zobaczył chłopaka, wyrwał z jego rąk hologram i rzucił w stronę kanapy. Pudełko uderzając o kanapę rozsypało swoją zawartość. Drobinki pokryły jej materiał i migotały przez chwilę.

 

– Będziesz patrzył jak umiera, a potem przyjdzie kolej na Ciebie. – Klon spoglądał na drobinki które dalej migotały nie ukazując jeszcze obrazu.

 

– Tato, nie możesz tego zrobić. – odparł niepewnie Phil. Klon spojrzał z rozgniewaniem w jego stronę, podszedł do chłopaka i chwycił go za bluzę.

 

– Czego nie mogę synu? Zabić go? On właśnie chciał to zrobić tobie! Nam wszystkim!

 

– Nie! To ty, chciałeś nam to zrobić. Przez całe moje życie zatajałeś to kim jesteś. A teraz słyszę, że mnie wykorzystałeś.

 

– To dla wyższego celu!

 

-Jakiego?! Zabicia jakiegoś starca który Cię stworzył? Co to da?

 

– To zakończy wszystko, będziemy wolni.

 

– Haa. Wiesz co to zakończy? Życie wszystkich klonów, nawet ludzie będą nas łapać i zabijać, bez opamiętania. Tato, jest jeszcze czas, możesz to przerwać.

 

Chłopak spojrzał w oczy ojca, które były pełne obłędu, wystarczyła chwila by zrozumiał, że on już dawno podjął decyzje. Rzucił się w jego stronę by wyrwać mu broń z dłoni, po dłuższej szamotaninie chłopak upadł na ziemie. Ojciec skierował w jego stronę broń. Z zimnym wzrokiem odparł.

 

– Jeśli nie jesteś ze mną, to jesteś przeciwko mnie. – W tym momencie hologram ukazał starca. Stał z ledwością na przykurczonych nogach trzymany przez parę klonów. Klon odwrócił wzrok od Phila i wpatrywał się w to dziwne przedstawienie. Bez krzyku. bez emocji w ciszy wpakowali mu czarną tabletkę do ust. Zamienili w kupkę popiołu, który rozsypał się po swych oprawcach. Ten moment nieuwagi wykorzystał Phil, skoczył w kierunku ojca wybijając mu z ręki broń. Szamotał się z nim próbując obezwładnić silniejszego od siebie przeciwnika. Jacob chciał poruszyć się w stronę upuszczonej broni jednak jego nogi nie odpowiadały, a wzrok coraz bardziej obezwładniała mgła. Był tylko w stanie patrzeć na ten przedziwny taniec śmierci, ojca z synem.

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

>> Phil spoglądał przez lekko zachlapaną szybę na bilbord właśnie rozwieszony przez pracowników agencji. << – Czy na pewno tak się pisze bilbord? A może bilboard? I po co używać to słowo: właśnie?   >> „Istnieje wiele możliwości, wybierz ją z nami”, głosił napis. << – Napisy nie głoszą!   >> Z plakatu spoglądała rozpromieniona twarz Nowoterranina.<< – nowoterranin, tj. ziemianin, Amerykanin, polak – czyli z MAŁEJ LITERY PISZEMY !!!   >> Minął rok, a oni zaszli już tak daleko, zaczęli od największych miast na świecie, budowie wspólnej polityki z państwami, kupno ziemi w zamian za ich nowe technologie. << – Gdzie zaszli? Kto zaszedł? Jakie miasta? Jakie państwa? Gubisz podmioty, i dlatego nie wiadomo o co chodzi.   >> W bardzo krótkim czasie powstały ambasady, ludzie zaczęli dostawać wizy by móc odwiedzić ich planetę a może kiedyś nawet tam zamieszkać. << – całe zdanie jest do remontu, ale „ambasady nie powstają.” Można je np. zbudować, otworzyć itp.   >> Byli prawie tacy jak my, tylko że wszyscy wyglądali identycznie. << – Jakieś takie maślane to zdanie. To zdanie to katastrofa. >> o wyrazistych kościach policzkowych. << – Kości policzkowe mogą wystawać, czyli o wystających kościach policzkowych. >> Ich rząd utrzymywał, że każdy z nich jest wyjątkowy a ich jednorodność wynika z chęci ujednolicenia kanonu wyglądu. << – Ilość zaimków w tym zdaniu jest paraliżująca.   >> I właśnie dziś już w prowincjach wszystkich państw, otwierają swoje nowe placówki. Phil nacisnął przycisk i czekał z niecierpliwością aż autobus zatrzyma się na przystanku. Pojazd powoli zaczął zwalniać, minął niebieskiego poloneza i kłócącą się w nim rodzinę i zatrzymał się na namalowanym na drodze wężyku. Drzwi otworzyły się, trójka dzieciaków wyrywających sobie z rąk telefon wyskoczyła z pojazdu. Phil wolnym korkiem ruszył za nimi. Pogoda była już mocno jesienna. Chłopak założył kaptur, jego czerwona kurtka mocno wybijała się z szarego tłumu miasta. Zatrzymał się przed przejściem, czerwony znak migotał monotonnie, za skrzyżowaniem właśnie otwarto nowe biuro Nowoterran.<< – Przechodzisz płynnie od informacji jak jedzie autobus i gdzie się zatrzyma, do informacji o pogodzie, ot tak. Ni z gruszki, ni z pietruszki. To nie są opisy. Tak się nie pisze prozy.   Przejrzałem tekst dalej. I też nie jest najlepiej. Musisz bardziej zwracać uwagę na podstawowe błędy (głównie na zaimki, powtórzenia i interpunkcję). Masz też problem z pisaniem prostych zdań. Czasem coś opisujesz zbyt szczegółowo, i w tych opisach się gubisz. Nie zrażaj się. Uczymy się na błędach. Pisz i próbuj dalej. Z biegiem czasu i ilością napisanych tekstów, (ale już, co raz poprawniej) powinno być lepiej.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Rzadko, odkąd tu zawitałem, krytykuję publikowane teksty. Wolę po prostu nie zostawiać komentarza. Tym razem zrobiło mi się żal. Po pierwsze, czasu poświęconego na próbę przebrnięcia przez tę twórczość. Po drugie, zmarnowanego potencjału opowiadania.

 

Pogwałcenie zasad typografii, stylistyki, ortografii i interpunkcji powoduje, że tekst STAJE SIĘ KOMPLETNIE NIECZYTELNY. Poszatkowanie akapitów na najeżone zaimkami wyrażenia, czyni tekst KOMPLETNIE NIEZROZUMIAŁYM. Owszem, należy unikać elukubracji opartych na zdaniach wielokrotnie złożonych. Ale tak samo należy wystrzegać się konstrukcji telegramu (informacja dla beneficjentów reformy oświatowej – taki dawny esemes, tyle że na papierze). Aurea mediocritas.

 

Nawet jeśli w zamiarze twórcy teks ma pełnić funkcję katharsis, to nie może się ono realizować wyłącznie przez ortograficzno-stylistyczny czyściec. Z kolei popełnione błędy i ich konsekwencje wykluczają funkcję rozrywkową opowiadania.

 

Teraz po ludzku, w myśl zasady tl:dr.

 

Tekst powinien poczekać kilka dni a publikację. Należy go w tym czasie samemu ze zrozumieniem przeczytać. Zrobić korektę. I wtedy walić na portal.

Infundybuła chronosynklastyczna

Musisz popracować nad interpunkcją, brakuje wielu przecinków i nie tylko przecinków. Z innych błędów, najbardziej rzuciły mi się w oczy "w tedy" i "rzycie", ale myślę, że to wypadek przy pracy. Mógłbyś też spróbować pisać krótsze akapity, dzielić teks na podstawie treści, lepiej by się czytało. mkmorgoth, a dlaczego napisy nie mogą głosić?    

Nie wyszło, Autorze. Nie będę dodawał nowych uwag krytycznych do tych już napisanych, powtórzę tylko w skrócie za mkmorgothem i stefanem: nie spiesz się ani z pisaniem, ani z publikowaniem. Spokojnie, pomału, z namysłem i dokładnie sprawdzając wszystko, pisownię, interpunkcję, budowę zdań…

P.S. Autorko. Przepraszam za pomyłkę…

Dziękuje wam za uwagi. Macie racje, za szybko chciałam to wrzócić na stronę. Powinnam poczekać i przewalcować to kilka razy. Jednak było warto bo nikt inny nie da mi takich uwag jak wy, dzięki za to.

Wrzucić, przepraszam za błąd.

Przeczytałam tylko fragment, bo też komentarze mnie nie zachęciły do dalszej lektury. Sam tekst może i tak – gdyby był bardziej dopracowany, dowiedziałabym się chetnie, jakie były dalsze losy bohatera, no ale.   Regulatorzy to i owo wypisała, ja od siebie dodam, że długie bloki tekstu bardzo źle się czyta, należałoby to podzielić na akapity. Niektóre zdania się niegramatyczne, niektóre słowa zastosowane w dziwnych, niepasujących kontekstach. Dialogi zapisane nieprawidłowo, są też potknięcia interpunkcyjne. Opis który zaczyna się od oglądania ogrodzenia przy świetle latarki (a to nie wygodniej byłoby za dnia? Miał czas kupować bułeczki, to nie mógł wrócić wcześniej do domu?), jest bardzo chaotyczny. W ogóle nie rozróżniasz podmiotów, więc nie do końca wiadomo kto co zrobił, kto kogo złapał, kto upadł itp. I skąd tam pod koniec tego opisu nagła zmiana czasu z przeszłego na teraźniejszy?   No łapska, a nie łabska…   Rada: najpierw opanuj język. Najlepiej poprzez czytanie książek, bo dzięki nim pewne zasady, zwroty, zabiegi, a także interpunkcja i ortografia same wpływają do głowy. Czytaj jak najwięcej jak najpoważniejszych i porządnych książek, są lepsze od czytadeł.   Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Jeseheim, niczego pod tym tekstem nie wypisałam. To mkmorgoth był taki dzielny. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

O cholera, wybacz, Mkmorgocie ; ) Przywyklam, że jak ktoś z zielonym znaczkiem daje dłuższy komentarz, to jest to Regulatorka ; P

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Nic się nie stało, joseheim :) Każdy mógłby się pomylić, widząc mój komentarz, mając na uwadze komentarze Regulatorów. ;)

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Nowa Fantastyka