- Opowiadanie: Hunter - Puzzle

Puzzle

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Puzzle

Puzzle

Ostatnie promienie zachodzącego słońca z gracją przedostawały się przez powykrzywiane korony drzew. Jego świetliste smugi delikatnie muskały śnieżną połać pokrywającą wszystko w zasięgu wzroku. Biała, mroźna kołdra pobudzona nieśmiałymi muśnięciami słońca odpowiadała feerią iskrzących się barw kontrastując przy tym z nienaturalną martwotą przerzedzonego lasu. Większość drzew już od dawna się nie zazieleniło, trwały wyniszczone przez chorobę i mniejsze rośliny. Straszyły odchodzącą korą oraz smutkiem i niepohamowaną złością emanującymi wprost z ich wnętrz. Jedynie nieliczne krzewy rosnące wokół obumarłych konarów wyglądały zdrowo. Takie właśnie były, lecz nie wiązało się to z posiadaniem większej wytrzymałości niż ich potężni kuzyni. W rzeczywistości te niepozorne krzaki, które czule obejmują pnie drzew, są czymś w rodzaju roślinnych wampirów wysysające energię z prastarych dębów. Próżno szukać w tym miejscu jakiegokolwiek zwierzęcia, gdyż wiedzione instynktem omijają szerokim łukiem te serce lasu – Kha. Tak jak gdyby wszelkie żywe istoty były magnesem, który zostaje mimowolnie odepchnięty przez ten sam biegun. Rzadko kiedy cokolwiek przerywało ogłuszającą ciszę będącą od zawsze domeną tegoż niszczejącego terenu. Jednakże właśnie w tej chwili coś ośmieliło się po raz pierwszy od kilku lat zniszczyć całun – szczelnie otaczającej – ciszy. Pojawił się nagle, dochodził zewsząd i zarazem z nikąd. Niosący się echem, gnany wiatrem. Czasem można było rozpoznać w nim ciężkie dyszenie, czasem szloch i płacz. Rytmicznie do wtóru dochodziły trzaski łamanych gałęzi i skrzypienie śniegu, który zapadał się pod naporem grzęznących w nim kroków… Spomiędzy drzew wyłoniło się źródło hałasu – które od dłuższej chwili profanowało tę oazę ciszy. Była nim naga, zagubiona dziewczyna. Blada niczym duch niezgrabnie przedzierała się przez śnieżne zaspy, jej drobne piersi podskakiwały w rytm nie pewnie stawianych kroków. Nienaturalną biel skóry zakłócały płytkie zadrapania rozmieszczone po całym ciele – szkarłatne ślady zachłannych krzewów, które niecierpliwie wyciągały swe, spragnione świeżej krwi kolce. Część z ostrych cierni dopięła swego i to właśnie dzięki nim niegdyś nieskazitelna skóra naznaczona została szpetnymi szramami. Przerażona niewiasta próbowała biec, lecz wszelkie tego próby kończyły się upadkiem wprost na śnieżny dywan. Po raz kolejny podniosła się z ziemi, tym razem z większym trudem niż ostatnio wytężając przy tym resztkę swych nadwątlonych sił. Podświadomie zdawała sobie sprawę z faktu, że właśnie od tego czy zdoła szybko wydostać się z tego przeklętego lasu, zależy jej życie.

– Nie zwariowałam, nie zwariowałam, nie zwariowałam… – powtarzała jak mantrę ostrożnie przechodząc nad spróchniałym konarem powalonego świerka. Gdy tylko pokonała tę przeszkodę zatrzymała się na chwilę, by móc się rozejrzeć i po raz kolejny przeanalizować sytuację. Nie do końca wiedziała gdzie jest, nie potrafiła także pojąć dlaczego mimo zimowej pory jej nagie ciało nie odczuwa chłodu. Z początku bardzo ją to niepokoiło, jednak z biegiem czasu niepokój został wyparty przez grozę, która z wolna wypełniała jej serce. Czuła całą sobą, że jest obserwowana, śledzona. Gdyby ktoś ją spytał dlaczego tak uważa, to nie potrafiłaby jednoznacznie odpowiedzieć na zadane pytanie. Jej intuicja wyraźnie ją ostrzegała a wziąwszy pod uwagę fakt, że znajduje się w nieznanym miejscu, bez ubrań oraz wspomnień, wolała nie poddawać w wątpliwość słuszności tych podszeptów. Błękitne oczy uważnie przeczesywały otoczenie próbując zlokalizować przyczynę jej niepokoju. Przeklinała w myślach zachodzące słońce, gdyż szarość kończącego się dnia znacznie jej to utrudniało. Nagle jej uszu dobiegł szelest poprzedzony odgłosem łamanych gałęzi. Źródło dźwięku znajdowało się gdzieś z prawej strony, skryte w cieniu. Dziewczyna zmusiła obolałe stopy do kolejnego wysiłku. Teraz jedynym celem była ucieczka z tego niekończącego się koszmaru – opatrzeniem ran zajmie się później. Byle znaleźć się dalej od TEGO, byle dalej od strasznych dźwięków. Przerażona raz za razem odwracała głowę w chwilach gdy nieznane złowrogie szepty oraz szelesty tańczących gałęzi wypełniały przestrzeń. Wiedziała, że warto posłuchać instynktu. Teraz, gdy fizycznie doświadczyła źródła swych lęków – w postaci zbliżających się odgłosów – odczuwała większą motywację w odnalezieniu wyjścia z Kha. Szepty ją otaczały. Las zdawał się gęstnieć a ból pokaleczonego ciała stawał się nie do wytrzymania, jednak najgorszym było przeczucie, że COŚ się z nią bawi… goni ją niczym kot szarą, umęczoną myszkę.

– Dopadnie cię, zobaczysssz. – Krzewy znów zaczęły nucić znienawidzone przez dziewczynę słowa. Starała się na nie wyłączyć, lecz nie było to takie proste tym bardziej, że strach zaczynał przejmować nad nią kontrolę.

– Zostawcie mnie, proszę. – Wyszeptała płaczliwie ciężko przy tym dysząc.

– My cię zossstawimy, on cię dopadnie! – nieznane głosy znów poniosły się echem po okolicy.

– Dlacz… aaaaa! – krzyk przepełniony bólem wyrwał się z ust Beaty. Po chwili dołączyły do nich odgłosy łamanych gałęzi i skrzypiącego śniegu.

– Potknęła sssię, o nasss sssię potknęła – szepty przemieniły się w karykaturę przeszywającego rechotu. Mroczne duchy bawiły się nieszczęściem swej ofiary. Dziewczynie nie było do śmiechu. Trzymała się za bolącą kostkę a łzy spływały jej po policzkach. Nieznacznie oczyszczając je z brudu i krwi. Skulona wpatrywała się w przestrzeń. Zrezygnowana poddała się losowi.

– Wiedziałam, że nie ucieknę… – szeptała kołysząc się na boki – wiedziałam…

– Wiedziałaśśś, a jednak uciekałaśśś. – Trwożne głosy powróciły.

– ON jest już blisssko – ostatnie słowa zagłuszyło odległe wycie wilka.

 

W jednej chwili na las opadł całun ciemności, w tajemniczy sposób blokując resztki gasnącego dnia. Szepty ustały, a ciało bladej niewiasty nagle objął przeraźliwy chłód… Beata w wszechogarniającej ciszy wyczuła czyjąś obecność. Coś groźnego i nieludzkiego stało przed nią. Uniosła rozedrgane spojrzenie spomiędzy kolan ku, jak jej się zdawało, tajemniczemu gościowi. Ujrzała zakapturzoną postać ubraną w czerń. Jej oczy emanowały lodowato niebieskim światłem, stała przeszywając – drżącą ze strachu dziewczynę – swym głębokim spojrzeniem. Niewiasta czuła jak jej krew stopniowo zamarza w żyłach. Chciała coś powiedzieć, jednak ciało odrętwiałe strachem, bólem i chłodem jej nie słuchało.

– Przywitaj się ze Śmiercią.– Głos pozbawiony wszelkich emocji ranił niczym sztylet wbity prosto w serce. Spowity ciemnością wysunął przed siebie kościstą dłoń, w której niespodziewanie zmaterializowała się kosa. dziewczyna zdążyła jeszcze ujrzeć jak kostucha unosi narzędzie mordu, by po chwili opuścić ją na bladą szyję…

 

+++++++

 

– Nieeee! – Beata obudziła się z krzykiem, jej czoło perliło się kropelkami potu.

– Znów ten sen… – Wzdrygnęła się na samo wspomnienie o przeżytym koszmarze. Odgarnęła złote loki, które uparcie chciały przywitać się z jej błękitnym okiem. Odwróciła delikatnie głowę w stronę szafki nocnej.

– Co! Znowu zaspałam?! – wrzasnęła, spoglądając z wyrzutem na czerwony, staromodny budzik.

– Zawaliłeś, znowu… dałam ci szansę a ty co? Nie budzisz mnie! – zerwała się z krzykiem strącając z szafki przyczynę swego gniewu. Zegarek, pikując ostro ku ziemi, zmierzał ku swojemu przeznaczeniu. Wczorajszy podobny lot przetrwał dzięki kołdrze, która zsunęła się z łóżka. Dzisiejszy, okazał się mniej fortunny. Beata odwróciła się na dźwięk tłuczonego szkła i towarzyszącemu mu metalicznego dźwięku, nieznacznie tylko zagłuszonego przez gumowe linoleum, które ścieliło podłogę.

– Trzecie spóźnienie, do tego wszystkiego roztrzaskałam budzik – stwierdziła ponuro, po czym pośpiesznie przebiegła wzrokiem pokój w poszukiwaniu czystych ubrań. Ta zdawałoby się prosta czynność okazała się niezwykle mozolną pracą. W powietrzu co rusz latały przerzucane ciuchy nie spełniające jej oczekiwań, aż w końcu triumfalnym gestem uniosła żółtą wymiętą bluzkę, sprane dżinsy oraz czarne koronkowe stringi.

– Stanik, gdzie jest stanik? Przecież nie wyjdę bez niego… Pomyślała przeszukując kolejne szuflady.

Beata była baristką pracującą w pobliskiej kawiarni. Nie zarabiała dużo, więc nie stać ją na nic więcej prócz obskurnej kawalerki. Zresztą, gdyby nawet mieszkała w willi to prędzej lub później zamieniłaby ją w pobojowisko. Już teraz – a mieszka tu, zaledwie miesiąc – te małe mieszkanie wygląda jak po walkach kogutów. Wszędzie leżą porozrzucane śmieci i ubrania, a wśród nich krzątająca się półnaga i zaspana – bądź co bądź ładna – dziewczyna. Na wyświetlaczu niedziałającego magnetowidu zielone diody leniwie zmieniły się z godziny 9.15 na 9.16 zwiastując wizytę na dywaniku szefa połączoną z trudną rozmową o etyce pracy. Inni pozbyli by się tak archaicznego i w dodatku uszkodzonego ustrojstwa, lecz nie Beata, która po prostu lubuje się w takich starociach.

 

Trzask zamykanego zamka rozległ się na korytarzu, towarzyszył mu przyśpieszony oddech i nerwowe ruchy kobiecych dłoni. Szybkie spojrzenie na różowy zegarek nie uspokoiło sytuacji.

– Teraz biegiem do pracy, jest 9.40. Mam być w Cafe Louis o 10.00. Mark mnie zabije…

Z ponurych myśli wyrwał ją telefon dzwoniący w małej beżowej torebce. Jego nastrojowa melodyjka „hej dude” rozbrzmiała echem na pustej klatce schodowej.

– Tak mamo, co się stało? – Odebrała wymijając sąsiadkę z czwartego piętra. Starsza, zawsze życzliwa kobieta tym razem potraktowała ją piorunującym wzrokiem. Jak bym czemuś zawiniła – pomyślała wybiegając z bloku. Wiosenne słońce momentalnie ją oślepiło. Pierwszy raz od wielu dni nie padało, kwietniowy poranek wręcz napawał optymizmem. Ludzie wychodzący ze sklepów mieli niepowtarzalną okazję pooddychać ciepłym wiosennym powietrzem. Ich uwagę przykuła drobna blondynka trzymająca telefon przy uchu zgrabnie przy tym omijając pieszych oraz inne przeszkody. Słupy, ławki, kubły na śmieci nie sprawiały biegnącej żadnego problemu, może to i dobrze? Co, by to było, gdyby nie zauważyła takiej na przykład latarni? Zapewne większości z nich, skojarzył się ten wyczyn ze slalomem narciarskim, z tym, że brakuje śniegu no i nart.

– Czemu sapie? Bo biegnę… – westchnęła zirytowana do słuchawki.

– tak, wiem, marnuje się. Nie, nie wrócę do niego! – odwarknęła wywołując większą wrzawę wśród przechodniów.

– Chyba już o tym rozmawialiśmy? Miał swoją szansę i jej nie wykorzystał. A ja sobie sama, doskonale radzę. Mam wspaniałe mieszkanie z pokojem, łazienką… no i pracę. Czego chcieć więcej? – ciągnęła

– Praca jak każda inna! Co z tego, że moim szefem jest przyszywany brat? – warknęła groźnie do słuchawki.

– … wcale się nie denerwuję i obiecuję, że wpadnę do Ciebie jak znajdę chwilę, Pa! – rozłączywszy się wrzuciła telefon z powrotem do torebki z chwilą dotarcia na przystanek. Bez żadnego ostrzeżenia czarne myśli wypłynęły z najmroczniejszych zakamarków jej duszy, zastanawiała się głęboko, czy to właśnie dzisiaj ostatni raz założy fartuszek baristy, czy znów będzie musiała zamieszkać z matką? W końcu czekając na autobus znalazła chwilę, aby odsapnąć i przyjrzeć się otoczeniu. Bardzo jej brakowało przyjaciółek z liceum. Te czasy, kiedy bez wstydu i skrupułów mogły przyglądać się przechodniom, obgadywać i wyśmiewać na głos ich stroje, uczesanie, styl bycia. W sumie teraz też tak mogła ale była sama, bez wsparcia znajomych. Jakby na to nie patrząc 23 lata na karku też do czegoś zobowiązywały. Dopiero po niespełna chwili spędzonej na wypatrywaniu autobusu, w zmysły Beaty uderzył intensywny zapach jedzenia. Dobiegał z przydrożnej budki z hot dogami, która znajdowała się tuż przy przystanku.

– Wystarczy przejść parę metrów, by móc cieszyć się smakiem śmieciowego jedzenia, pomyślała walcząc z przemożną chęcią pobiegnięcia wprost w czułe objęcia sprzedawcy w poplamionym fartuchu. Byle tylko dostać tę jedną – prawdopodobnie starą – bułkę z parówką. Napis na szyldzie nie brzmiał zachęcająco, w końcu hasło "Najlepsze Dogi W Mieście" był bardzo faux plait, przynajmniej w mniemaniu osoby gustującej w starociach i systematycznie spóźniającej się do pracy. Jeżeli dodać do tego przybrudzoną czerwień hotdogarni, której barwa gdzie niegdzie przypominała zaschniętą krew, to otrzymamy niezbyt ciekawy miejsce na zakup jakiegokolwiek posiłku. Kiszki grające marsza pogrzebowego i zniewalający aromat zdecydowanie pokonały estetyczny zmysł Beaty. Prawdę powiedziawszy pokonałby każdego człowieka znajdującego się w podobnej sytuacji i będącego tak samo zdesperowanym. Beata czuła coraz wyraźniej jak żołądek boleśnie domaga się wepchnięcia w jego opastne czeluści kilku parówek. Szykując się by podejść do budki z rozpaczą zdała sobie sprawę z tego, że po raz kolejny w całym tym pośpiechu zapomniała o innych czynnościach, które znajdują się w jej prywatnym drzewku hierarchii na równi ze śniadaniem. Zahipnotyzowana cudownie kuszącą wonią oraz zmuszona koniecznością postanowiła w końcu skierować swe kroki ku hotdogowemu raju. Zastanawiała się przy tym jak przeżyje ten dzień bez kąpieli, makijażu i jej kochanej jajecznicy na boczku. Beata nie bała się, że nie zdąży kupić fast fooda nim przyjedzie jej autobus. Znała tę linię na tyle dobrze by wiedzieć jakie ma nikłe szanse na punktualny przyjazd autobusu. Bardziej obawiała się, iż Marco – jej przyrodni brat i zarazem szef tym razem nie przyjmie żadnych usprawiedliwień. Z tą ponurą wizją stanęła przed obskurną, śmieciową budą z pseudo hotdogami.

– Co podać? – ni to chrząknął, ni zapytał młody chłopak. Jego ciemna karnacja wyraźnie kontrastowała z jasnymi, musztardowymi plamami widniejącymi na postrzępionym fartuchu.

– Może hot doga, bo chyba hot cata nie macie? – spytała z przyklejonym uśmiechem, zastanawiając się, czy aby nie przedobrzyła z sarkazmem. Z drugiej strony istnieje szansa, że chłopak nie jest na tyle bystry by wyłapać tę szczyptę jadu – dopowiedziała sobie w myślach. Omiotła spojrzeniem jego obsianą pryszczami twarz i zmętniałe oczy. Stwierdziła, iż chłopaczek z pewnoscią nie pałała inteligencją.

– Niestety kotów od dawna nie podajemy, ponieważ psy, które hodujemy skutecznie odstraszają je z pobliskich uliczek – odparł spokojnie, świdrując Beatę swymi piwnymi oczyma.

– Zostały tylko francuskie, po pięć złotych – dopowiedział z triumfalnym uśmiechem. Dumny z powodu speszenie nieuprzejmej klientki.

Bosko – pomyślała zdruzgotana baristka. Nie dość, że dzień zaczął mi się fatalnie to jeszcze musiałam się ośmieszyć przed zabrudzonym i gburowatym sprzedawcą. Ci inteligentni powinni mieć jakieś plakietki – wykrzyknęła w myślach, starając się ukryć całą frustrację przed hot dogowym facetem.

– Podać ? – upewnił się uśmiechając się coraz szerzej.

Skruszona dziewczyna potaknęła. Odgarnąwszy włosy wydobyła z kieszenie odpowiednią kwotę. Podała ją chłopakowi, gdy jej uszu dobiegł dzwonek oznajmiający zamykanie autobusowych drzwi. Odwróciła się przestraszona gotowa do biegu. Na szczęście szybko dostrzegła, że to nie jej linia. Z głębokim westchnięciem sięgnęła po zamówionego hot doga.

– dziękuję – odburknęła, marząc by jak najprędzej znaleźć się daleko stąd, Najlepiej spowrotem w swoim łóżku.

– Prossszę, ssssmacznego – wysyczał zimno.

Beata mocno zdezorientowała, zamarła z szeroko otwartymi ustami nie wierząc w to co usłyszała i co ujrzała. Zdawało jej się, że dosłownie na ułamek sekundy twarz nieznajomego przybrała zupełnie inny, obcy wyraz. Ogarnął ją cień, przez który przebijał się blask jaśniejących oczu.

– Prz, prze… przeprasza? Co powiedziałeś? – Wysapała z trudem, czując jak zaczyna tracić panowanie nad samym sobą.

– Proszę, smacznego. Czy wszystko w porządku – Spytał zatroskanym tonem, wycierając ręce w podniszczony fartuch. Jego wygląd nie wykazywał żadnych niepokojących zmian. Pomijając te chorobliwe pryszcze…

– Tak, przepraszam – powiedziała z niepokojem, odwracając się w stronę przystanku. Nie potrafiła wyjaśnić tego co się stało, chociaż bardzo próbowała. Przyśpieszyła kroku widząc jak z zakrętu wyjeżdża jej autobus.

– Dziesięć minut spóźnienia, i tak nie najgorzej – szepnęła. Chaotyczne myśli nie dawały jej spokoju. Po krótkim czasie znalazła się w pojeździe, wciąż przetwarzając to co się wydarzyło. Jedynym sensownym wytłumaczeniem, było przemęczenie w końcu te ciągłe gonitwy i stresy związane z pracą musiały jakoś dać znać o sobie. Lekko uspokojona, chociaż i tak dalej roztrzęsiona zajęła jedno z licznych wolnych miejsc. Siedziała co niezwykle ją cieszyło tym bardziej, że miała hot doga do zjedzenia a żołądek coraz wyraźniej domagał się ofiary. Ciesząc się swym pierwszym posiłkiem całkowicie zapomniała o niemiłym incydencie. Nie przerywając jedzenia wyciągnęła z torebki telefon. Po czym z lekkim drżeniem rąk wybrała numer swojego szefa. Nie lubiła z nim rozmawiać nawet gdy był w anielskim nastroju, tym bardziej teraz gdy pewnie wychodził z siebie i stawał obok. Właśnie ta myśl zmobilizowała Beatę do rozłączenia się jeszcze przed usłyszeniem pierwszego sygnału.

– "Lepiej będzie z nim porozmawiać twarzą w twarz, może łzy jakoś go ułagodzą" – myślała, wgryzając się w parówkę. Autobus zatrzymał się na kolejnym przystanku.

– Jeszcze tylko dwa dzielą mnie od spotkania z rozjuszoną bestią – zaśmiała się nerwowo uważnie przypatrując się nagłym poruszeniem wywołanym przez biednego pijaczka. Próbował się wtoczyć do autobusu potrącając przy tym wysiadających. Miał pecha, gdyż trafił na jakiegoś nerwowego chłopaka. Niestety doszło do szamotaniny na chodniku, ostatnie ciosy obserwowała w ruchu – kierowca odjeżdżał udając, że niczego nie widzi. Beata poczuła jak prawa ręka zaczyna jej delikatnie drętwieć. Nieprzyjemne mrowienie poczęło się rozchodzić wzdłuż dłoni i promieniować aż do łokcia. Wykrzywiona grymasem sięgnęła drugą ręką, by rozmasować nieszczęsne mięśnie. W tej samej chwili, w której dotknęła obolałej ręki poczuła coś twardego i poruszającego się. Dziwne mrowienie przeniosło się również na drugą rękę. Zaniepokojona odwróciła głowę od szamotaniny, której się przyglądała. Spojrzała ostrożnie na swoje dłonie i zamarła w niemym przerażeniu. Jej oczom ukazały się setki małych, czarnych insektów. Wychodziły z resztek nieszczęsnego hot doga i drapiąc swymi odnóżami wspinały sie po jej rękach. Próbowała krzyknąć, lecz nie była wstanie. Z jej otwartych do krzyku ust wyłoniły się kolejne zastępy insektów. Czuła jak drapią jej gardło, przechodząc po jej języku niczym po czerwonym hollywodzkim dywanie. Rozdygotana zerwała się na nogi, wyrzucając resztki jedzenie i próbując otrzepać się z nieprzyjemnych owadów. W szale zaczęła skakać po wnętrzu autobusu, wypluwając z ust robactwo. Nie było nikogo kto mógłby jej pomóc, ponieważ jak się okazała znalazła się sama w jadącym pojeździe. Wydało jej się to dziwne, była pewna, że oprócz niej jechało tą linią co najmniej kilka innych osób.

– "Kierowca" – pomyślała.

– "Kierowca mi pomoże" – potruchtała zataczając się w stronę kabiny a czarna zguba szła za nią, niczym mrówki za swą królową. Była już blisko. Zaledwie parę kroków dzieliło ją od celu gdy zgięła się wpół z bólu i torsji, które nagle wstrząsnęły jej organizmem. Przykucnęła gwałtownie, wyrzucając z siebie całą zawartość. Z rozpaczą stwierdziła, że wymiotuje tymi paskudnymi robalami. Po długich minutach męczarni podczołgała się do drzwi kierowcy. Odwróciła się tylko na chwilę by stwierdzić z niejaką ulgą, że jej koszmar mający tysiące małych nóżek przestał ją ścigać. Kłębił się na podłodze chaotycznie i nieokiełznanie. Już nie podążał jej śladem. Nie mając siły się podnieść zapukała w drzwiczki, oddzielające ją od wybawienia. Odpowiedziała jej cisza, zastukała po raz kolejny wydając przy tym bliżej nie określony jęk. Znów żadnej reakcji. Opuściła głowę. Nagle w pomieszczeniu zrobiło się przeraźliwie zimno, chrobot przebierających nóżek się nasilił, a chłód stał się tak wyraźny, że każdy oddech wytwarzał kłęby pary. Załzawiona odwróciła się w stronę wielkiej insektowej plamy. Z wysiłkiem oparła się plecami o ścianą trzymając dłoń na wciąż bolącym brzuchu. Cieknące łzy zaczęły skapywać z jej drżącej brody. Rozmazanym i mętnym wzrokiem z rosnącą grozą obserwowała jak znienawidzone owady przekształcają się w wysoką czarną postać. Nowo powstałe ciało drgało wraz z ruchem owadów, które nań się składały. W miejscach gdzie powinny znajdować się oczy zionęła pustka. Zdawało się, że nicość zagląda wprost w jej duszę. Beata poczuła jak coś silnie chwyta ją za serce. Ból wypełnij jej pierś, zdołała jedynie żałośnie jęknąć.

– Pamiętaj o mnie! – metaliczny głos wydobył się z wnętrza przeraźliwej istoty.

– Wkrótce po Ciebie przybędę, nie uciekniesz… śmierci nie można uciec – po wypowiedzeniu ostatnich słów Kostucha eksplodowała rozrzucając swoje sługi po całym autobusie. Potem zapadła ciemność.

 

***

Ciało nagiej kobiety unosiło się pośrodku pustki. Promieniowało delikatnym blaskiem nieznacznie rozpraszając mrok, z pozoru, pustej przestrzeni. Na pograniczu światła i ciemności coś bezszelestnie się poruszało otaczając świetlistą niewiastę. Z oddali wyglądała niczym anioł w siedlisku demonów. Włosy Beaty nieznacznie drgały dzięki wibracjom poruszających się cieni. Niewiasta gwałtownie otworzyła oczy. Próbowała się poruszyć, lecz opętana nieznanymi mocami leżała zawieszona w samym centrum nicości. Swymi oczyma, dostrzegała tylko to co znajdowało się nad nią. Nie można powiedzieć by była zachwycona tym faktem, gdyż na granicy nieznanej jej jasności dostrzegała szamoczące się cienie. Ciche, chaotyczne emanujące nienawiścią. Trudno powiedzieć co bardziej napawało ich rządzą mordu… Obca im jasność, czy też obiecana przez mistrza niewiasta. Beata próbowała poruszyć koniuszkami palców, okazało się to niemożliwe. Podobnej próbie zostały poddane pozostałe części ciała. Potrafiła ruszać jedynie gałkami ocznymi oraz ustami, chociaż to drugie ze znacznym trudem. Nagle – zupełnie niespodziewania – przestrzeń wypełnił ciepły i znany głos. Dochodził zewsząd. Niecierpliwe stworzenia przestały się kotłować, wręcz zamarły w oczekiwaniu.

– Słońce moje najdroższe, nie bój się – Dobrze znała właściciela tego głosu. Samo wspomnienie barczystej postaci, przyprawiło ją o szybsze bicie serce. Jej oczy zaszkliły się mimowolnie, a w gardle urosła kula powstrzymywanego szlochu.

– Ta… tato? – Wyszeptała. Cienie usłyszawszy jej zachrypły głos, poruszyły się nieznacznie tylko po ty, by po ułamku sekundy znów znieruchomieć. Jej ojciec do niej mówił. Nie potrafiła w to uwierzyć. Odszedł tak dawno z jej życia, zniknął. Szarpnęła głową by rozejrzeć się dookoła. Jej ciało ani drgnęło skutecznie powstrzymywane przez obcą siłę.

– Tak kochanie, to ja – odparł a jego głos, wydawał się wyzbyty wszelkich emocji.

– Dzi… ją się t.. ak dziwne rze.. – Beata mówiła ze znacznym trudem, wzruszenie oraz częściowy paraliż robiły swoje.

– Zabronili mi mówić o wszystkim… – jego córce wydawało się, że usłyszała w tych słowach głęboki smutek.

– Ale wiedz, że jeszcze przez chwilę będziesz bezpieczna.

– Ale..

– Nic nie mów, słuchaj! – przerwał jej, rozjuszony. Światło otaczające jego córkę, nieznacznie zadrgało. Przygasło, by po chwili rozbłysnąć z nową siłą. Beacie zdawało się, że nie jest już tak bardzo intensywne. Z niepokojem spostrzegła, że cienie otoczyły ją ciaśniej.

– "A może po prostu wyobraźnia płata mi figle?" – pomyślała.

– Beato, znajdujemy się wewnątrz twojego snu. Jeszcze przez chwilę, będziesz tu bezpieczna. Twój czas się kończy i… niestety zlecenie na ciebie przyjął najgorszy z najgorszych.

– khaki czas? khakie zlece… – nie zdążyła dokończyć, ponieważ Mariusz nie zważając na jej słowa kontynuował swój wywód

– Mogę jedynie go opóźnić. Chociaż i tak nie masz zbyt wiele czasu… – westchnął przeciągle. Nie mogę ci dogłębnie wszystkiego wyjaśnić. Jednakże możesz się uratować, potrzebujesz przedmiotu, który ma Mark. Chodzi o…

Głos jej ojca rozmył się w przeraźliwym pisku. W jej zmysły uderzyło ostre światło, oraz wrzawa nakładających się na siebie dźwięków.

 

***

– Proszę, pani. Nic pani nie jest!… mówię wam, że jest naćpana. Zemdlała z głodu chudzinka taka… zadzwonię na pogotowie.. nie dzwoń, budzi się!- do wtóru obcych głosów dołączyło szarpanie i lekkie poklepywanie po policzkach

– Budzi się, będzie żyć! – ktoś krzyknął radośnie. Beata otwarła oczy. Leżała na podłodze autobusu, wokół niej znalazło się kilka osób. Niektórzy patrzyli na nią z politowaniem, inni z autentyczną troską. Potrząsającą osobą okazał się kierowca.

– Wszystko w porządku? Wezwać karetkę? – zapytał spokojnie, obserwując ją uważnie.

– N.. nie dzwońcie. Już wstaję. – Mówiąc to, ostrożnie podniosła się na nogi. Nagle powróciły wspomnienia ostatnich minut – przynajmniej miała nadzieję, że nie minęło więcej czasu.

– Owady, setki… czarne! Gdzie są?! – wykrzyczała z szeroko otwartymi oczami.

– Miała pani koszmar, proszę się uspokoić – kierowca starał się przyjąć najbardziej łagodny tembr głosu na jaki było go stać.

– "ta, koszmar" – pomyślała, -"to było rzeczywiste, koszmar a w zasadzie sen był zupełnie inny…" – dopowiedziała w myślach. Z rozpaczą uświadomiła sobie, że wpadła w bagno, z którego ciężko będzie się jej wykaraskać. Jeżeli nie postradała zmysłów – a wierzyła, że była zdrowa na umyśle – to jedyną deską ratunku był Mark, a raczej jakiś przedmiot, który posiada.

– Tylko jaki? – westchnęła, ciężko siadając na podłodze. Schowała twarz w dłonie i zaczęła zanosić się płaczem. Płakała nad sobą, swą bezsilnością, zgubą i faktem, że nie dowiedziała się od ojca najważniejszej rzeczy. Przedmiocie, który miał zadecydować o życiu lub śmierci. Przez chwilę naszła ją myśl, że może faktycznie postradała zmysły, lecz zauważyła małego czarnego owada chodzącego po jej ręce, szybko rozwiał wszelkie wątpliwości. Rozpłaszczyła go z nieokiełznaną satysfakcją, wciąż przy tym łkając. Ludzie stali bezradni wokół niej. Zdezorientowani nie do końca wiedzieli co mają zrobić. Wtem, po autobusie rozniósł się dźwięk melodi "hey dude". Wyciągnęła telefon z torebki, zerknęła na wyświetlacz.

– Mark – wyszeptała przełykając łzy. Wiedziała, że wszystko jej wygarnie i nie chciała odbierać. Jednakże sen z głosem jej ojca był jednoznaczny. Tylko Mark mógł jej pomóc.

Z trwogą odebrała komórkę…

 

Nie podobała się jej ta rozmowa, prawdę powiedziawszy wolałaby rzucić się pod pociąg niż odebrać wtedy ten telefon. Miała jednak przeczucie graniczące z pewnością, że tylko dzięki Markowi zdoła rozwiązać swoje bieżące problemy. Siedząc u swojego szefa w biurze rozmyślała nad wszystkim co spotkało ją ostatnimi czasy. Szybko doszła do wniosku, że jej życie za bardzo się skomplikowało. Pomieszczenie zaadaptowane na biuro, było niewielkich rozmiarów – równie dobrze mogłoby spełniać rolę składzika na szczotki i miotły. Zewsząd otaczały ją nagie, beżowe ściany, które miały za zadanie rozjaśnić tę drobinę przestrzeni. Była sama. Mark, po krótkiej rozmowie telefonicznej wykazał się niespotykaną jak na niego dobrocią i przyjechał po nią służbowym samochodem. Zdziwiła się, ponieważ nigdy nie wykazywał się takimi gestami.

– "Czyżby coś wyczuł, wychwycił coś w moim głosie?" – zastanawiała się nad tym przez chwilę, po czym przestała zaprzątać sobie tym głowę, miała ważniejsze problemy do rozwiązania. Żałowała, że tak szybko wyszedł z biura, w samochodzie nie miała ochoty na rozmowę… jak na ironię teraz, gdy zapragnęła się wypłakać, wyżalić… Gdy chciała się upewnić, że nie oszalała to go nie było.

– Akurat teraz musiał go ktoś poprosić! – Pisnęła. potrząsając nerwowo głową. Wstała gwałtownie z krzesła z zamiarem dokładniejszego rozejrzenia się po pomieszczeniu. Po lewej stronie znajdowały się drzwi przez które zniknął jej przyszywany brat. Na początku chciała tak po prostu przez nie wyjść, lecz zrezygnowała z tego pomysłu. Mark prosił bym tu została, co prawda był dziś wyjątkowo miły, ale coś w jego głosie mówiło jej, że nie warto z nim zadzierać. Pewnie i tak czeka ją bura i to porządna więc nie chciała pogarszać swojej sytuacji. W pomieszczeniu oprócz wyblakłych drzwi znajdowało się też dość obszerne biurko – przynajmniej takie sprawiało wrażenie w tej maciupkiem pokoju – , na którym stał włączony komputer oraz krzesełko biurowe. To właśnie tam skierowała swoje kroki zaintrygowana rozłożoną układanką na blacie. W miarę zbliżania się zauważyła, iż są to drobne puzzle. Zaciekawiona usiadła przy biurku.

– Skoro i tak czekam na niego, to może pomogę mu z tą układanką – wyszeptała do siebie.

– Ughhh, jak ja żałuje, że nie potrafię obsługiwać komputera – dodała z rozdrażnieniem – tak przynajmniej mogłabym jakiś film puścić, albo w grę zagrać.

Zrezygnowana podparła swoją głowę i zaczęła przekładać drobne kawałki układanki. Niezwykle jej się podobały ze względu na kolor. Były w odcieniach szarości a ona uwielbia takie klimaty. W końcu była młodą tradycjonalistką, kochała starocie, zdjęcia w sepii i właśnie dlatego posiadała w domu staromodny budzik. Mialo to swoje plusy, niestety minusem było to, że kompletnie nie znała się na nowoczesnych urządzeniach. Kiedyś próbowała się z nimi zaprzyjaźnić, niestety zwykle źle się to kończyło. Dość sporo elementów zostało już ułożonych. Rysunek, który się wyłaniał z chaosu przedstawiał dwa łabędzie stykające się dziobami ich szyje wyglądały jak zarys serca.

– Oh, jak romantycznie – wyszeptała sarkastycznie próbują dopasować drobny element do ułożonej części. W skupieniu przykładała kawałek puzzla do kolejnych i nie szło jej zbyt dobrze.

– Chyba Pan ze mnie żartuje! – jej uszu dobiegł stłumiony głos z za drzwi. Na chwilę uniosła głowę i nasłuchiwała.

– Nie zapłacę za to! To nie kawa, tylko jakieś Błoto! – obcy głos wyraźnie przybierał na sile, widać ktoś dostawał szewskiej pasji. Beata uśmiechnąwszy się lekko znów wróciła do swojej pracy.

– Proszę Pana, to nie błoto tylko najlepszej jakości kawa! – O słyszę, że Mark również się zdenerwował. Dobrze… przynajmniej mniej energii wyładuje na mnie – szepnęła z zadowoleniem. Beata podobnie jak rozmówcy zza drzwi, nie charakteryzowała się anielską cierpliwością. Była coraz bardziej zirytowania na niedający się dopasować puzel. W pewnym momencie zgniotła go w dłoni, po czym z wściekłością cisnęła nim o ziemię.

Najpierw poczuła dziwny zapach. Na początku skojarzyła go z uryną, szybko jednak upodobnił się do woni siarki. Drażnił jej nozdrza. Zaniepokojona zerwała się z krzesła i pobiegła do drzwi. Rozglądała się po drodze szukając źródła nieprzyjemnego zapachu. Niestety nie potrafiła go nigdzie umiejscowić. Energicznie nacisnęła na klamkę ale nic się nie stało.

– "Była zamknięta! Mark ją zamknął!" – myślała chaotycznie.

– Mark, otwórz, otwórz proszę! – Krzyczała waląc pięśćmi w odrzwia. Te ani drgnęły.

Wtem pokój pogrążył się w ciemności. Jedynym źródłem światła był zniszczony element układanki na podłodze.

– Beata?! Beata co się dzieje? Czemu drzwi są zamknięte! – Dziewczyna poczuła szarpanie klamki i wyraźnie wykrzykiwane zdania swojego brata. Nie odpowiedziała, nie miała na to siły. Osunęła się na podłogę w ciemności dostrzegała tylko jarzący się bielą puzel. Przywarła plecami do ściany i gotowa na wszystko czekała na nieuniknione. W kącikach jej oczu pojawiły się łzy.

– Nieeee, ssssspóźniłaś sssssię – usłyszała znajomy, złowrogi szept. Jej serce zdominowane strachem omal nie wyrwało się z drobnej piersi.

– Milcz! Teraz ja ją przejmuje! – Tubalny głos wypełnił przestrzeń. Przepełniony mocą, przyprawiający o dreszcz.

Beata ujrzała jak z jasnej plamy ulatnia się dym, minęła zaledwie chwila by dym przybrał postać potężnie zbudowanego człowieka, ubranego w czerń. Patrzył na nią swoimi zimnymi żółtymi ślepiami.

– Almarze, nie zdążyłeś, odejdź więc! – rozkazał posłaniec śmierci.

– Zginiessssz, dziewczyno będę pamiętał… zginiesssz. Jessst twoja Miro. – znienawiodzony szept przyprawił ją o mdłości.

Zdezorientowana Beata wpatrywała się zahipnotyzowana w żółć tajemniczych oczu. Zastanawiała się co się dzieje i kim jest, poznała odpowiedź nim zdołała wypowiedzieć pytanie.

– Jestem Miro, wysłannik śmierci. Zostałaś wybrana przez Twojego ojca. Niestety… z pewnych przyczyn nie mógł się tu pojawić. – Postać westchnęło ciężko. Lecz ani drgnęła stała niczym posąg nieznanego Bóstwa.

– Mój ojciec? On… przecież prze… przepadł – wyjąkała słabo.

– Owszem, teraz przepadł. Przedtem został powołany, podobnie jak Ty. Nie musisz się zgadzać, jednakże biorąc pod uwagę Twoją sytuację to nie masz wielkiego pola manewru.

– Jaką sytuację, jak przepadł, wybrana do czego czy…!

– Milcz! – przerwał jej gwałtownie – słuchaj uważnie, bo czeka Cię trudny wybór .

Beata zamknąwszy usta czekała na wyjaśnienia potężnego człowieka. Wolała mu się nie sprzeciwiać, nie chciała tak szybko tracić swego życia. Dziewczynę zastanowiła cisza, oprócz ich głosów nie potrafiła wychwycić niczego innego a przecież, tak niedawno Mark krzyczał i dobijał się do drzwi…

– Jak już mówiłem, jestem wysłannikiem Śmierci. Jest nas wielu i każdy zostaje wybrany do służby. Twój ojciec był… jest jednym z Nas. Każdy z nowo powołanych ma za zadanie wybrać kandydata na kolejnego pomocnika. Jednak, żeby nie było łatwo nowo powołani muszą zaproszenie ukryć, zaszyfrować. Różne osoby stosują różne metody. Twój ojciec ukrył zaproszenie w tych oto puzzlach. Aktywacja była możliwa poprzez zniszczenie, któregokolwiek elementu. Chociaż i byli też więksi dowcipnisie… – szepnął – Nadążasz?

– Taa..taak – odpowiedziała z trudem, nie dowierzając w to co słyszy. – Ale dlaczego jest was tak wielu i kto mnie ścigał, dlaczego mnie…

– Ścigał cię jeden z najgorszych wysłanników, męczy swoje ofiary psychicznie – czerpie z tego radość. Twój czas dobiega końca, dostał na Ciebie zlecenie, a że nie może wykonać egzekucji przed upływem wyznaczonego czasu to bawił się z tobą niczym kot z myszką. – wyjaśnił rzeczowo, Beata już chciała zadać kolejne pytanie, lecz Miro jej na to nie pozwolił.

– Jest Nas wielu, ponieważ Śmierć sam jeden nie zdoła obsłużyć wszystkich potencjalnych klientów. ON zajmuje się tylko Vipami. Płotki, takie jak ty – dodał z szyderczym uśmiechem – są przekazywane pomocnikom. Tak się to wszystko kręci. – skończywszy przemowę przestąpił z nogi na nogę.

– "poruszył sie, czyli jest człowiekiem" – pomyślała roztrzęsiona dziewczyna

– Tak, jestem. Nie trzeba umrzeć by móc podjąć te prace. I właśnie tu zaczyna się sedno sprawy. Twój czas dobiega końca, to że aktywowałaś portal nie oznacza, że wszystko jest załatwione. Musisz zdecydować. – Miro zrobił krótką pauzę, po czym kontynuował – Czy chcesz podjąć pracę jako jeden z wysłanników śmierci, jako avatar nieśmiertelnego? Jeżeli się zgodzisz to uratujesz się przed wyrokiem, ponieważ ta praca spowalnia efekty starzenia i odwleka czas… odejścia. Jeżeli nie, to… no cóż. Więcej się nie spotkamy…

– Ale co to za wybór! – krzyknęła gniewnie. – Praca dla Śmierci albo śmierć i to dosłownie?

– Zgadzasz się wstąpić w Nasze szeregi i podjąć się szkolenia? – spytał niestrudzenie, a jego oczy rozświetliły się mocniejszym blaskiem.

– Tak! – wykrzyknęła z płaczek, – Tak! przecież nic innego mi nie pozostaje!

Po tym oświadczeniu pokój zaczął się rozpływać, Beata traciła poczucie fizyczności. Zemdlała, lecz nim do końca straciła przytomność usłyszała szept Mira.

– Witamy w naszych zastępach, czekaj na wezwanie… niebawem znów się spotkamy.

Zapadła ciemność…

 

 

Koniec

Komentarze

>> Ostatnie promienie zachodzącego słońca z gracją przedostawały się przez powykrzywiane korony drzew. Jego świetliste smugi delikatnie muskały śnieżną połać pokrywającą wszystko w zasięgu wzroku. Biała, mroźna kołdra pobudzona nieśmiałymi muśnięciami słońca odpowiadała feerią iskrzących się barw kontrastując przy tym z nienaturalną martwotą przerzedzonego lasu. Większość drzew już od dawna się nie zazieleniło, trwały wyniszczone przez chorobę i mniejsze rośliny. Straszyły odchodzącą korą oraz smutkiem i niepohamowaną złością emanującymi wprost z ich wnętrz. Jedynie nieliczne krzewy rosnące wokół obumarłych konarów wyglądały zdrowo.<< – Cały, dosłownie cały ten fragment zawiera absurdalną ilość zaimków, imiesłowów, powtórzeń (drzewa, drzewo, itd.).   >> Takie właśnie były, lecz nie wiązało się to z posiadaniem większej wytrzymałości niż ich potężni kuzyni. W rzeczywistości te niepozorne krzaki, które czule obejmują pnie drzew, są czymś w rodzaju roślinnych wampirów wysysające energię z prastarych dębów. Próżno szukać w tym miejscu jakiegokolwiek zwierzęcia, gdyż wiedzione instynktem omijają szerokim łukiem te serce lasu – Kha.<< ---– Zmiana czasu z przeszłego na teraźniejszy i z powrotem. Po prostu gubisz się w czasach, w których piszesz.   >> Była nim naga, zagubiona dziewczyna.<< – Była co? >>Przerażona niewiasta próbowała biec, lecz wszelkie tego próby kończyły się upadkiem wprost na śnieżny dywan. – Dlacz… aaaaa! – krzyk przepełniony bólem wyrwał się z ust Beaty.<< --– Nagle pojawia się imię, poza tym chyba te „niewiasta” i „dziewczyna” do siebie nie pasują.   >> - Dopadnie cię, zobaczysssz. – Krzewy znów zaczęły nucić znienawidzone przez dziewczynę słowa.” -– Zły zapis dialogów.   >> – Wiedziałaśśś, a jednak uciekałaśśś. – Trwożne głosy powróciły.<<– Niewłaściwie użyty wyraz.   >> Nie do końca wiedziała gdzie jest, nie potrafiła także pojąć dlaczego mimo zimowej pory jej nagie ciało nie odczuwa chłodu. Chciała coś powiedzieć, jednak ciało odrętwiałe strachem, bólem i chłodem jej nie słuchało. << --– Raz nie odczuwa zimna, a raz jest odrętwiała z zimna. Zdecyduj się w końcu o czym chcesz pisać. Literatura to nie poligon doświadczalny.   >> – Stanik, gdzie jest stanik? Przecież nie wyjdę bez niego… Pomyślała przeszukując kolejne szuflady.<< – Pomyślała czy powiedziała?   >> Beata była baristką pracującą w pobliskiej kawiarni. Nie zarabiała dużo, więc nie stać ją na nic więcej prócz obskurnej kawalerki. Zresztą, gdyby nawet mieszkała w willi to prędzej lub później zamieniłaby ją w pobojowisko. Już teraz – a mieszka tu, zaledwie miesiąc – te małe mieszkanie wygląda jak po walkach kogutów. Wszędzie leżą porozrzucane śmieci i ubrania, a wśród nich krzątająca się półnaga i zaspana – bądź co bądź ładna – dziewczyna. Na wyświetlaczu niedziałającego magnetowidu zielone diody leniwie zmieniły się z godziny 9.15 na 9.16 zwiastując wizytę na dywaniku szefa połączoną z trudną rozmową o etyce pracy. Inni pozbyli by się tak archaicznego i w dodatku uszkodzonego ustrojstwa, lecz nie Beata, która po prostu lubuje się w takich starociach. << -–   Poprawnie mogłoby być napisane w taki sposób:   „Beata była baristką pracującą w pobliskiej kawiarni. Nie zarabiała dużo, więc nie stać jej było na nic więcej prócz obskurnej kawalerki. Zresztą, gdyby nawet mieszkała w willi,  to prędzej lub później zamieniłaby ją w pobojowisko. Już teraz, a mieszkała tu zaledwie miesiąc, to małe mieszkanie wyglądało jak po walkach kogutów. Wszędzie leżały porozrzucane śmieci i ubrania, a wśród nich krzątała się półnaga i zaspana, ale też ładna dziewczyna. Na wyświetlaczu nie działającego magnetowidu zielone diody leniwie zmieniły się z godziny 9.15 na 9.16 zwiastując wizytę na dywaniku szefa połączoną z trudną rozmową o etyce pracy. Inni pozbyliby się tak archaicznego i w dodatku uszkodzonego ustrojstwa, lecz nie Beata, która po prostu lubowała się w takich starociach.”   >> - Czemu sapie? Bo biegnę… – westchnęła zirytowana do słuchawki.

– tak, wiem, marnuje się. Nie, nie wrócę do niego! – odwarknęła wywołując większą wrzawę wśród przechodniów.

– Chyba już o tym rozmawialiśmy? Miał swoją szansę i jej nie wykorzystał. A ja sobie sama, doskonale radzę. Mam wspaniałe mieszkanie z pokojem, łazienką… no i pracę. Czego chcieć więcej? – ciągnęła

– Praca jak każda inna! Co z tego, że moim szefem jest przyszywany brat? – warknęła groźnie do słuchawki.<<  -– >>>> To nie jest dialog, tylko wypowiedź jednej osoby !!!   >> Dobiegał z przydrożnej budki z hot dogami, która znajdowała się tuż przy przystanku.

– Wystarczy przejść parę metrów, by móc cieszyć się smakiem śmieciowego jedzenia, pomyślała walcząc z przemożną chęcią pobiegnięcia wprost w czułe objęcia sprzedawcy w poplamionym fartuchu. Byle tylko dostać tę jedną – prawdopodobnie starą – bułkę z parówką. Napis na szyldzie nie brzmiał zachęcająco, w końcu hasło "Najlepsze Dogi W Mieście" był bardzo faux plait, przynajmniej w mniemaniu osoby gustującej w starociach i systematycznie spóźniającej się do pracy. Jeżeli dodać do tego przybrudzoną czerwień hotdogarni, której barwa gdzie niegdzie przypominała zaschniętą krew, to otrzymamy niezbyt ciekawy miejsce na zakup jakiegokolwiek posiłku. Kiszki grające marsza pogrzebowego i zniewalający aromat zdecydowanie pokonały estetyczny zmysł Beaty. Prawdę powiedziawszy pokonałby każdego człowieka znajdującego się w podobnej sytuacji i będącego tak samo zdesperowanym. Beata czuła coraz wyraźniej jak żołądek boleśnie domaga się wepchnięcia w jego opastne czeluści kilku parówek. Szykując się by podejść do budki z rozpaczą zdała sobie sprawę z tego, że po raz kolejny w całym tym pośpiechu zapomniała o innych czynnościach, które znajdują się w jej prywatnym drzewku hierarchii na równi ze śniadaniem. Zahipnotyzowana cudownie kuszącą wonią oraz zmuszona koniecznością postanowiła w końcu skierować swe kroki ku hotdogowemu raju. Zastanawiała się przy tym jak przeżyje ten dzień bez kąpieli, makijażu i jej kochanej jajecznicy na boczku. Beata nie bała się, że nie zdąży kupić fast fooda nim przyjedzie jej autobus. Znała tę linię na tyle dobrze by wiedzieć jakie ma nikłe szanse na punktualny przyjazd autobusu. Bardziej obawiała się, iż Marco – jej przyrodni brat i zarazem szef tym razem nie przyjmie żadnych usprawiedliwień. Z tą ponurą wizją stanęła przed obskurną, śmieciową budą z pseudo hotdogami.<<  -----> Cały akapit o hotdogach…???   >> - Prz, prze… przeprasza? Co powiedziałeś? – Wysapała z trudem, czując jak zaczyna tracić panowanie nad samym sobą.<< -– Zmieniła płeć ?!   >> – Teraz biegiem do pracy, jest 9.40. Mam być w Cafe Louis o 10.00. Mark mnie zabije…<< >> Bardziej obawiała się, iż Marco – jej przyrodni brat i zarazem szef tym razem nie przyjmie żadnych usprawiedliwień.<< -– Szef zmienia imię? Raz Mark, potem Marco. Pilnuj tego, bo to dwie RÓŻNE osoby.   >> - "ta, koszmar" – pomyślała, -"to było rzeczywiste, koszmar a w zasadzie sen był zupełnie inny… – dopowiedziała w myślach. << -----  Nic się tu kupy nie trzyma, jeżeli chodzi o zapis.   >> Krzyczała waląc pięśćmi w odrzwia.<< ----– Co to są „odrzwia”?   To na razie tyle z tytułu wymieniania błędów. Teraz ogólnie o tekście.   Nie radzisz sobie z zapisem prostego zdania. Gubisz czasy. Masz ogromne problemy z literówkami. Kwestie dialogowe są wciąż źle i niepoprawnie u Ciebie zapisywane. Czasami gubisz się w imionach tej samej postaci. Tak nie może być. Fabularnie takie sobie, ale plusem jest to że próbujesz coś opisać, ale brakuje Ci warsztatu. Sam tekst jest fatalny. Ale myslę, że kolejne teksty przyniosą pozytywne rezultaty.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Dziękuję za opinię, konstruktywną krytykę oraz czas poświęcony na przeczytanie tego opowiadania. Mam nadzieję, że wypowiesz się również na temat kolejnego tekstu, nad którym pracuję ;)

Przeczytane.

Nowa Fantastyka