- Opowiadanie: s3piórka - Śnieg

Śnieg

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Śnieg

 

– Kochanie?

 

Piotrek zacisnął oczy i udawał, że nadal śpi. Może jeszcze się rozmyśli…

 

– Kochanie?

 

Niestety, nie rozmyśliła się. Piotr westchnął ciężko i odwrócił się do żony. Nie to, żeby miał coś przeciwko swojej kobiecie, ale nie miał też żadnych zastrzeżeń do spokojnego, całonocnego snu.

 

Marta patrzyła na niego prosząco, przymilnie. Piotr posłał jej spojrzenie pod tytułem „co tym razem”?

 

– Korniszony – powiedziała kobieta.

 

– Korniszony? – Piotrek zerknął przelotnie na powiększony brzuch żony, rysujący się pod kołdrą, a potem znów na twarz swojej małżonki. – Pogięło was?! – doinformował się.

 

– No weź… – przymilnie zamruczała kobieta. Piotrek przez chwilę patrzył na nią spode łba.

 

– Jak ten smarkacz będzie jadł tyle po urodzeniu, puści nas z torbami – burknął w końcu, siadając na łóżku. Rozpromieniona małżonka pogładziła przyszły powód bankructwa.

 

– Jeszcze się nie urodził, a ty już go rozpuszczasz – marudził Piotr, macając stopami po podłodze w poszukiwaniu kapci. Ziewnął przy tym potężnie, wsuwając lewą stopę w prawy klapek.

 

– Jesteś wielki, kochanie – Marta pocałowała go w policzek.

 

I niewyspany, pomyślał Piotrek i powlókł się do lodówki, szurając źle założonymi kapciami. Otworzył drzwiczki chłodziarki i tak jakoś nie dotarło do niego, że za nimi pada śnieg. Pozwoliło mu to spokojnie wymacać słój z korniszonami, zamknąć lodówkę i powlec się z powrotem do sypialni. A na wieczku słoika topniała sobie spokojnie maleńka, śniegowa zaspa…

 

 

***

 

 

 

– Kochanie?

 

– Nie śpię, nie śpię – wymamrotał Piotr, machinalnie macając w poszukiwaniu kapci. To powinno być zakazane przez konwencję genewską, pomyślał, kierując się ku kuchni. Machinalnie otworzył lodówkę i… Gdyby nie to, że nie puścił uchwytu drzwiowego, podmuch wiatru cisnąłby nim o ścianę. Na podłogę i stopy Piotra runęły hałdy śniegu. Oszołomiony mężczyzna odruchowo spróbował zamknąć drzwi, jednak napór wichury szalejącej po urządzeniu AGD znacznie utrudniał zadanie. Gdy Piotr w końcu zdołał dopiąć swego, był niemiłosiernie spocony, zziajany i kompletnie rozbudzony.

 

– Co jest, do kurwy nędzy?! – zawołał, wyskakując z zaspy, leżącej na podłodze pod lodówką.

 

– Przecież to niemożliwe… – wymamrotał po chwili. Och, ależ możliwe! – żarliwie zapewniały go odmrożone stopy. Nie! – odpowiadał im Piotrek, za wszelką cenę usiłując zachować pozory zdrowego rozsądku. Pewnie coś się zepsuło, i tyle. Coś z chłodzeniem… Na pewno coś się zepsuło. Zaraz rano zadzwoni do serwisu… Co nie zmieniało faktu, że Marta chwilowo nie mogła żyć bez kanapek z pasztetem. Chleb, jak to chleb, był w chlebaku. Gorzej z masłem i pasztetem. Jedno na górnej, drugie na dolnej półce.

 

Piotr wziął głęboki wdech, po czym ponownie wskoczył w zaspę i szarpnął drzwiami od lodówki. Mroźny wicher wionął mu w twarz, niemal zupełnie tamując oddech. Mężczyzna zmrużył oczy i zaczął rozglądać się w poszukiwaniu pożądanych artykułów. Pierwszym, co rzuciło mu się w oczy, były ciemne chmury, kłębiące się nad górną półką. To one „produkowały” śnieżycę, oraz, co najważniejsze, zasłaniały to cholerne masło!

 

Piotrek, na przemian dygocząc z zimna i klnąc, włożył dłoń w lodowate kłęby i po dłuższej chwili wymacał upragniony artykuł. Z jeszcze większym niż poprzednio trudem zamknął lodówkę, jeszcze gwałtowniej wyskoczył z jeszcze większej zaspy i jeszcze donośnej zaczął sypać łaciną podwórkową.

 

– Wszystko w porządku? – dobiegło z sypialni.

 

– J-jak najba-ba-bardź-dziej! – obwieścił Piotr najspokojniej, jak tylko mógł. A że chwilowo niezbyt mógł…

 

– Na pewno? – w głosie małżonki pojawiła się podejrzliwość.

 

– Ta-ak – wycedził Piotr, próbując rozgrzać odmrożone stopy zgrabiałymi dłońmi. Jeszcze tylko ten jebany pasztet…

 

 

 

 

 

– Już myślałam, żeś tam zaginął w akcji – sarknęła Marta. – Ty, gdzieś ty był po te kanapki? – spytała, przyglądając się jego spoconej, zaczerwienionej twarzy.

 

– W Honolulu – burknął Piotr, wciskając jej w ręce talerz i wsuwając się czym prędzej pod kołdrę.

 

– Uau! Ale ty masz zimne stopy! Jak lód!

 

– Bardzo śmieszne – wymamrotał Piotr, wtulając się w poduszkę.

 

 

 

 

***

 

 

 

– Piotruś…

 

Mężczyzna mruknął coś półprzytomnie i odwrócił się na drugi bok. Po chwili jednak pojął aluzję i od razu się rozbudził.

 

– O nie, ja tam nie wrócę! Wybij to sobie z głowy! – ryknął.

 

– O czym ty mówisz? – zdumiała się jego lepsza połowa. – Chciałam tylko, żebyś mi odgrzał parówki…

 

– Jesteś pewna?

 

– Jestem głodna – poprawiła Marta.

 

– A nie wytrzymasz do rana?

 

Żona z westchnieniem przesunęła się na skraj łóżka (rozdęty ciążą brzuch raczej nie ułatwiał zadania) i wsunęła stopy w kapcie.

 

– Gdzie ty idziesz? – spytał podejrzliwie Piotrek.

 

– Nie wytrzymam do rana.

 

– Nigdzie nie pójdziesz!

 

– Dlaczego? Czy coś się stało?

 

 

 

– Baby! – pomstował Piotr, skradając się w stronę kuchni. Zegar na przedpokoju wskazywał czwartą.

 

Na kuchennym linoleum widniała gigantyczna kałuża – pozostałość po zaspach, które wysypały się z lodówki. Mężczyzna obdarzył ją niechętnym spojrzeniem, wziął głęboki wdech i mocno ujął drzwiowy uchwyt. Odetchnął jeszcze kilka razy, zaparł się mocno nogami, szarpnięciem otworzył lodówkę i…

 

– AAAAAAAAA…!

 

– Jezus, Maria, Piotrek! Co się tam dzieje? – dobiegło z sypialni. – Piotrek?

 

Nie doczekawszy się odpowiedzi, Marta wstała z łóżka i pokuśtykała do kuchni, podpierając ręką nadmiernie obciążony kręgosłup.

 

– Niedźwiedź – wymamrotał jej mąż. – Tam jest pieprzony niedźwiedź polarny!

 

– Co tu się dzieje? – przestraszona kobieta włączyła światło. Okazało się, że piżama na piersi jej męża jest rozszarpana, a na klatce piersiowej widnieją cztery długie, płytkie zadrapania. Tuż pod lodówką topniała świeża zaspa. Kapcie Marty z chlupotem mąciły lodowatą wodę – pozostałość poprzednich śniegowych hałd. Piotr nie odpowiadał.

 

– Piotrek?!

 

– Powiedzmy… powiedzmy, że lodówka się zepsuła… i na razie nie możemy nic z niej brać, Martuniu – wyjąkał Piotr. Przez dłuższą chwilę nikt nic nie mówił.

 

– I co teraz? – spytała w końcu Marta, masując burczący brzuch. Piotr niemrawo otworzył szafkę i zaczął przetrząsać jej zawartość.

 

– A może jednak… – kobieta wyciągnęła rękę w kierunku lodówki.

 

– NIE DOTYKAJ TEGO!

 

Marta aż podskoczyła ze strachu. Roztrzęsiony Piotr wrócił do przetrząsania szafek.

 

– Co za geniusz włożył paczkę frytek do zmywarki?!

 

– O ile wiem, kochanie, to ty je ostatnio kupowałeś – przypomniała trochę naburmuszona Marta.

 

– Mniejsza z tym – odburknął mężczyzna.

 

– To co? Podgrzejemy je sobie?

 

– Oszalałaś? Teraz?!

 

Marta cmoknęła go w policzek i wyjęła mu frytki z rąk. Wyciągnęła zapałki z szuflady, przekręciła odpowiednie pokrętło kuchenki gazowej i otworzyła piekarnik. Miast jego tylnej ścianki, oczom małżonków ukazało się wypełnione lawą wnętrze wulkanu, szykującego się do wybuchu. Spieniona magma unosiła się gwałtownie ku wyjściu…

 

Piotrek gwałtownie zatrzasnął drzwiczki i odciągnął żonę na bok, jednak zamknięcie piekarnika najwyraźniej powstrzymało erupcję.

 

– W porządku? – spytał mężczyzna, tuląc do siebie przerażoną żonę.

 

– T-tak… chyba tak… – Marta machinalnie pogładziła brzuch. Po chwili kuchnię wypełniło donośne burczenie. Piotr obdarzył żonę pełnym zgrozy spojrzeniem.

 

– Może zjemy na mieście? – rzuciła szybko Marta. Piotrek wyjątkowo przemilczał swoje przemyślenia na temat stołowania się po nocy w centrum. Ostrożnie zakręcił gaz w piekarniku, a potem wyjrzał przez okno. Na ulicy, oświetlonej przecież latarniami i neonami, było jeszcze jaśniej niż zwykle. Możliwe, że miało to coś wspólnego z rzeką magmy, wylewającą się z tylnych drzwi pobliskiego lokalu. Z kolei głównym wejściem wysypywała się powódź gości i obsługi, ścigana przez wielkiego, białego niedźwiedzia…

 

– Wiesz, kochanie, może jednak niekoniecznie… – miękko powiedział Piotr.

 

Koniec

Komentarze

Całkiem fajne, wcale mi nie przeszkadza, że to takie pocztówki surrealistyczne. W sumie trudno oczekiwać, że ludzie będą wrzucać pełne opowiadania na publiczne forum.

W sumie trudno oczekiwać, że ludzie będą wrzucać pełne opowiadania na publiczne forum.   W sumie trudno oczekiwać, że forum będzie nagradzało fragmenty.

Mastiff

Niefragmentów też nie nagradza. Przykładem świetne opowiadanie Bimbermamy, które przeszło bez echa, a było dosko.

Nic nie stoi na przeszkodzie, żebyś pomogła go zauważyć.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Teoretycznie jest już za późno, ale na przyszłość:

http://www.fantastyka.pl/10,56842963.html

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

No tak, za późno.  Nie powinno być nigdy za późno.

No i tak właśnie można pomóc coś zauważyć i docenić autora na forum;) Wracając do opowiadania s3piórki, trochę kojarzy mi się z "Drobnoustrojami" z ostatniego numeru. Tylko jest wnim o jakieś 70% więcej fantastyki.:)

Interesująca koncepcja. :-)

Babska logika rządzi!

O.K. w lodówce zima i niedźwiedź, ale mnie intryguje sprawa piekarnika i kominka, bo w piwnicy wiadomo: Drakula i takie tam…. Czekam na rozwinięcie tematu:)

A ja byłam ciekawa, czy w mikrofalówcie zmieści się supernowa… ;-) A co w pralce? Gejzer?

Babska logika rządzi!

Dziękuję wszystkim serdecznie za uwagi, zachęty i poświęcony czas.

Przeczytałam i teraz zachodzę w głowę, co Autorka miała nam do przekazania, poza opisaniem kilku absurdalnych scenek.  

 

„Rozpromieniona małżonka pogładziła przyszły powód bankructwa”.Rozpromieniona małżonka pogładziła powód przyszłego bankructwa. Powód już był, to bankructwo miało nadejść. ;-)  

 

„…jednak napór wichury szalejącej po urządzeniu AGD…” – Wichura szalała w lodówce, czy na zewnątrz? ;-)

Wolałabym: …jednak napór wichury szalejącej w urządzeniu AGD…  

 

Pierwszym, co rzuciło mu się w oczy…”Pierwsze, co rzuciło mu się w oczy…  

 

…próbując rozgrzać odmrożone stopy zgrabiałymi dłońmi”. – Wolałabym: …próbując zgrabiałymi dłońmi rozgrzać przemarznięte stopy.  

 

„Zegar na przedpokoju wskazywał czwartą”. – Jakim sposobem zegar może być na przedpokoju? Winno być: Zegar w przedpokoju wskazywał czwartą.  

 

„Na kuchennym linoleum widniała gigantyczna kałuża – pozostałość po zaspach, które wysypały się z lodówki. Mężczyzna obdarzył ją niechętnym spojrzeniem, wziął głęboki wdech i mocno ujął drzwiowy uchwyt”. – Czy mężczyzna obdarzył niechętnym spojrzeniem gigantyczna kałużę, czy lodówkę? ;-)  

 

„Możliwe, że miało to coś wspólnego z rzeką magmy, wylewającą się…” – Możliwe, że miało to coś wspólnego z rzeką magmy, wylewającej się… To nie rzeka wylewała się, jeno magma. Rzekę tworzyła wylewająca się magma.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Powiem tak – to prawda, że większość autorów tworzy opowieści z przesłaniem. Ale spotkałam się już nie raz z tworami, które powstały ot tak, bez narzuconego przekazu, a mimo to bronią się całkiem nieźle. Przykład? Choćby piosenka Kultu "Lewe lewe loff" – bodajże w "Niepiosenkach" albo "Kulcie Kazika" pojawia się wyznanie piosenkarza, że tytułowa fraza była tylko zaśpiewką, którą zespół śpiewał przy tworzeniu piosenki  dla wypełnienia pustego miejsca w tekście. Zaśpiewka tak się spodobała, że została na stałe. A spotykałam się nawet z takimi hipotezami odbiorców, że tytułowe "lewe loff" oznacza "lewą miłość", czyli miłość homoseksualną :) Czy piosenka traci przez to, że nie wszystko ma w niej sens? Albo inaczej – nie powstało celowo, "sensownie"? Według mnie wręcz przeciwnie – dzięki temu mamy coś ciekawego, innego. A ile to razy odbiorca doszukiwał się w dziele czegoś zupełnie albo trochę różnego od tego, o czym myślał twórca? Z pewnością nie raz. Nie twierdzę, że zawarcie przekazu w tekście jest niemożliwe lub niepotrzebne. Chcę powiedzieć, że tekst bez jasnego przesłania także może być ciekawy. Czy mój jest? To zostawiam odbiorcy. Że nie wciąga jak Pan Lodowego Ogrodu, to na pewno :) Ale jeśli ktoś uznał, że chociaż któraś z tych absurdalnych scenek jest interesująca sama w sobie, albo tekst skłonił go do jakichś przemyśleń, będę zadowolona. Co by się stało, gdyby coś, co w naszym życiu dotąd było zwykłe, naturalne, nagle zaczęło iść innym torem? Ilu rzeczy nie zauważamy, dopóki coś się nie zepsuje? Czy można podgrzać pizzę, używając wulkanu? Czy da się trzymać pingwina w lodówce? To nie muszą być takie przemyślenia. Cokolwiek innego od tego, że tekst jest do "d" i się nie podoba to już pewien sukces. Zgodzisz się ze mną, regulatorzy? Uff… Ale esej mi wyszedł :) Odnośnie rzeki magmy – będę się bronić, Wysoki Sądzie. To nie była przecież dosłownie rzeka, a raczej określenie ilości. Tak jak "miska" w stwierzdzeniu "miska zupy". Dlatego właśnie odniosłam imiesłów do "rzeki", a nie "magmy". Proszę o uznanie tego za okoliczność łagodzącą i, co za tym idzie, łagodny wymiar kary.

No cóż, po lekturze Twojego, jak go nazwałaś, eseju, mam jasność, że rzeczywiście, wcześniej przeczytałam kilka absurdalnych scenek, albowiem taka była Twoja koncepcja. Nie znam rzeczonej piosenki Kultu. Pytasz: Co by się stało, gdyby coś, co w naszym życiu dotąd było zwykłe, naturalne, nagle zaczęło iść innym torem? U mnie bywa tak, że wszystko przestawia się na inny tor, choćby z powodu wyłączenia prądu lub jednodniowego braku ciepłej wody. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Widzisz, a ja na przykład (tfu, odpukać) od dobrych paru lat nie miałam wyłączanego prądu na dłużej niż jakieś paręnaście minut ;) Z drugiej strony, gdzieś tam po cichu chciałabym, żeby jakiegoś pogodnego wieczora elektryka siadła na chwilę przynajmniej na naszym osiedlu, żeby można było w końcu podziwiać rozgwieżdżone niebo.

Musiałoby zgasnąć całe miasto, byś mogła widzieć naprawdę mnóstwo gwiazd. Dwukrotnie zdarzyło mi się pisać, mając klawiaturę laptopa oświetloną świecami… ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nie jestem wymagająca – osiedle wystarczy ;) Mieszkam na obrzeżach, a dwie ulice za moim blokiem zaczyna się stary poligon wojskowy, czyli jakieś 15 tysięcy kilometrów kwadratowych lasu, piachu, grzybów i niewybuchów. Gdyby więc padł ten prąd, a ja bym sobie wyszła na balkon, myślę, że byłoby nieźle… A na pewno lepiej, niż jest normalnie. Laptop przy świecach, powiadasz? Klimatycznie. I ciekawie – dotąd słyszałam tylko o kolacjach ;)

Mój laptop ma na imię Jared i nie jada kolacji. Ale cały dzień żywi się wyłącznie włączonym prądem, przy wyłącznej pomocy podłączonego kabelka. Ja z kolei żywię do niego żywsze uczucia. ;-) Mam wrażenie, że to co napisałam, też jest absurdalne. Zaczynam lubić Twoje opowiadanie. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Mój komputer zwie się Ponury (bo jeszcze nigdy nie widziałam, żeby się uśmiechał), ale jest bardzo miły – puszcza mi muzykę, ogląda filmy ze mną i ze znajomymi i oczywiście razem stawiamy literki w Wordzie. Także żywi się prądem (nie upiera się przy włączonym, ale na ogół tylko taki jest w karcie). Ja żywię się czym innym, a do niego także żywię żywsze uczucia. On tak żywych nie żywi, może dlatego, że zbyt żywotny to on nie jest ;) Witamy w krainie absurdu! Z góry uspokajam, że nie w każdej lodówce trzymamy niedźwiedzie.

Opowiadanie czuje się lubiane, a ja z kolei zaczynam lubić tę naszą wymianę komentarzy ;)

Uśmiechnałem się parokrotnie i czuję, że mój nastrój znacząco się polepszył po przeczytaniu tego opowiadania. Jak widać literacki surrealizm działa kojąco, jeśli podaje się go w rozsądnych dawkach.

W rozsądnych dawkach plus z takim samym nawiązaniem do rzeczywistości.

Dziękuję!

Otagować, po wykonaniu zameldować.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka