- Opowiadanie: Aineko - Słowa mają moc

Słowa mają moc

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Słowa mają moc

Evan mógł spodziewać się wszystkiego, ale nie tego przecież, że w wieku dwudziestu czterech lat ujawni się u niego Zdolność.

– Jeśli nic się nie wydarzy do twoich piętnastych urodzin, to dupa, przepadło – z pełną powagą tłumaczyła mu dawno temu dziesięcioletnia wówczas Piri Piri.

U niej samej Zdolność objawiła się zadziwiająco wcześnie. Miała zaledwie pięć lat, kiedy przeszła pod opiekę Filarów.

Bardzo szybko została prymuską i – mimo że czerpała moc z teoretycznie najsłabszych źródeł roślinnych – w tej chwili zajmowała wysokie, aczkolwiek nieco tajemnicze stanowisko. Spędzała w pracy mnóstwo czasu i nigdy nie opowiadała o niczym, co byłoby naprawdę ważne. Zawsze miała pieniądze, naprawdę sporo pieniędzy, co przeczyło złośliwemu podejrzeniu Evana, że tak naprawdę Piri Piri szoruje kible w kompleksach należących do Filarów a cała ta tajemniczość to tylko kamuflaż.

– Czym ty się tak naprawdę zajmujesz? – zapytał ją pewnego razu, kiedy siedzieli w barze.

Wypili już po kilka kolejek i miał nadzieję, że może alkohol nieco rozwiąże jej język.

– Pracuję dla Filarów, wiesz przecież – odparła niewyraźnie, podgryzając krakersa.

– No ale co tam robisz? Tak dokładnie?

Wzruszyła ramionami.

Tego dnia miała krótkie, ciemno rude włosy, czarną oprawę oczu i staranny makijaż, ale jutro mogła wyglądać już zupełnie inaczej. Miała zwyczaj maniacko odwiedzać nie tyle fryzjerów czy kosmetyczki, co cudotwórców, którzy potrafili z kilkumilimetrowej szczeciny zrobić loki do pasa. Inna sprawa, że kazali sobie za te nowoczesne technologie i tajne receptury słono płacić. Jednak Piri Piri twierdziła uparcie, że ma w życiu tylko to jedno dziwactwo i zamierza je pielęgnować bez względu na cenę.

– Masz typowo fizyczną Zdolność natarcia bezpośredniego. – Nie ustępował Evan. – Z takimi predyspozycjami powinnaś być w armii.

– Skąd w takim razie twoja pewność, że nie jestem w armii?

Patrzyła na niego z irytującym, pełnym wyższości półuśmiechem, lekko przekrzywiwszy głowę. Zwykle gdy zaczynała się tak zachowywać nie wytrzymywał i dochodziło między nimi do sprzeczek, tym razem jednak postanowił zignorować jej prowokację i odpowiedział najspokojniej, jak potrafił.

– Gdybyś była w armii, siedziałabyś w koszarach, zamiast włóczyć się po knajpach i psuć sobie kondycję i zdrowie niewątpliwie w wojsku niezbędne.

– Brawo, detektywie! – Dziewczyna aż klasnęła z uciechy. – Bardzo sprytnie! Muszę być ostrożniejsza, bo jak tak dalej pójdzie ani się obejrzę, a odkryjesz wszystkie moje sekrety!

Miał co do niej pewne podejrzenia i tego wieczora w barze zwierzył się z nich. Wysłuchała tego z kamienną twarzą, po czym wybuchnęła śmiechem.

– Taaak! – Chichotała. – Prawie zgadłeś! Jestem superbohaterką, każdej nocy zakładam jaskrawy, obcisły uniform i maskę w stylu sado-maso i wyruszam ratować świat!

Siłą woli powstrzymał się od komentarza i kontynuował.

– Wszystko wskazuje na to, że pracujesz przy jakichś tajnych projektach.

– Gdybym pracowała przy nie tajnych, to raczej mogłabym z tobą o nich rozmawiać, nie sądzisz? – Ziewnęła demonstracyjnie. – Powala mnie twoja błyskotliwość.

– Pracujesz dla Filaru Obrony i Bezpieczeństwa Narodowego i identyfikujesz Polimorfów! – Zaryzykował.

– Tak – mruknęła rozbawiona. – Lepiej uważaj, bo jak mnie wkurzysz, to ci założę kartotekę i nagle się okaże, że jesteś Polimorfem z dziada pradziada!

– No powiedz! – Domagał się.– Zajmujesz się Polimorfami?

Powoli pokręciła głową.

– Wiem o nich tyle, co ty – odparła.. – Mam tutaj, o, magiczną różdżkę.

Wyjęła z kieszeni niewielką pałeczkę i machnęła mu nią przed twarzą. Mała dioda zaświeciła się na zielono.

– Mam tutaj magiczną różdżkę i ona mi mówi, że nie jesteś Polimorfem, a ja jej wierzę, bo nie mam wyjścia. Nie jesteś pieprzonym obcym. Cieszysz się?

– Jak cholera.

Oboje wiedzieli, że podręczny detektor Polimorfów nie jest stuprocentowo skuteczny, poza tym musi być co jakiś czas aktualizowany. Tak czy inaczej posiadanie go było obowiązkowe, a dawny rytuał powitania polegający na wymianie pocałunków, czy uścisków dłoni, zastąpiony został procedurą weryfikacyjną.

– Nie wiem, jak jest skonstruowana moja magiczna różdżka – kontynuowała dziewczyna już nieco bełkotliwie. – Ja nią tylko macham. Czary mary! O! Od konstruowania magicznych różdżek są konstruktorzy magicznych różdżek. Ja się na tym nie znam, ja nic nie wiem…

– Jesteś pijana. – Evan westchnął.

– I co z tego?

 

A teraz sam miał dostąpić zaszczytu pracy dla Filarów, choć przez prawie dziewięć lat zdążył się pogodzić z myślą, że to nigdy nie nastąpi.

Siedział w dużej, pustej poczekalni a przez głowę przelatywały mu wspomnienia i strzępy myśli – wszystko, co kiedyś słyszał o Zdolnościach i o Czterech Jednostkach – rzetelna, sprawdzalna wiedza, krążące powszechnie plotki, w końcu niedopowiedzenia i szepty, zdania urywane wpół słowa. Ciągłe wrażenie, że coś go omija potęgowała jeszcze denerwująca tajemniczość Piri Piri.

Co chwilę zerkał nerwowo na drzwi pokoju, w którym miało się odbyć badanie. Jeszcze moment i okaże się, czy zostanie najstarszym w historii nowicjuszem w ośrodkach Filarów.

Przez wytłumione drzwi nie mógł słyszeć ożywionej dyskusji trwającej tymczasem w gabinecie…

 

– Czy mogą mi państwo w końcu wyjaśnić, co się tutaj dzieje?! Jak mogło dojść do czegoś takiego?

W sali było dwoje drzwi. Jedne prowadziły do poczekalni, w której siedział Evan, drugie, umieszczone po przeciwnej stronie – w głąb budynku. Z nich właśnie wyłonił się postawny, groźnie wyglądający mężczyzna w średnim wieku. Zadawszy pytanie zatrzymał się przed długim stołem i obrzucił oskarżycielskim spojrzeniem dwie siedzące za nim osoby.

– Skąd podejrzenie, że my cokolwiek wiemy? – zapytała niepozornie wyglądająca ciemnowłosa kobieta, nie podnosząc wzroku znad hologramu, na którym widniały kolumny liczb bez żadnych opisów. – Zbadamy kandydata i zobaczymy. Może to wcale nie jest to, o czym myślimy.

– A co w takim razie? Co to pani zdaniem jest? I co się ma okazać?

– Może to naprawdę jest ujawnienie Zdolności – odezwała się trzecia z obecnych w pokoju osób, młody człowiek o androgynicznym wyglądzie.

– Proszę szanownego profesury, szanowne profesura pojęcia nie ma o czym mówi!

Mężczyzna wyglądał, jakby za chwilę miał eksplodować, a jego przesadnie ugrzeczniony ton nie pozostawiał wątpliwości, odnośnie prawdziwych uczuć żywionych wobec rozmówcy.

– Proszę sobie darować te ostentacyjne neutralia.

– Ja?! Ja mam sobie darować?! – Mężczyzna nie starał się już nawet pohamować gniewu. – Trzecia płeć od lat domaga się dla siebie osobnej formy gramatycznej! Ledwo mi ten pedalski bełkot przez gardło prze…

– Panie generale, pan się chyba zagalopował! – przerwała ostro kobieta nadal wpatrzona w swój hologram.

– Z trudem zdołałem przyswoić sobie nowe zwyczaje językowe – poprawił się generał z jadowitą uprzejmością. – A to mi mówi, że mam sobie darować?!

– W pańskich ustach ta forma brzmi obraźliwie – wyjaśnił przedstawiciel trzeciej płci nadal z niezmąconym spokojem.

– Obraźliwie! Nie no, to jakaś kpina! Za chwilę zaczną nam wystawiać oficjalne pozwolenia na odzywanie się do siebie, zbole je…

Kobieta chrząknęła znacząco.

– Proszę wybaczyć, pani minister. – Generał skłonił się z wyraźną ironią i ponownie zaatakował adwersarza. – To jak ja się mam teraz w takim razie do szanownego profesury zwracać?

– Radziłabym, żeby państwo byli łaskawi w ogóle się do siebie nie zwracać. – Ucięła dyskusję kobieta, zamykając hologram i dopiero podnosząc na nich wzrok. – Tak będzie lepiej, naprawdę. Mamy zadanie do wykonania. Jak chcecie państwo wylewać na siebie wzajemnie pomyje, to zapewne jakiś program publicystyczny chętnie to kupi. Cyrk proszę sobie odstawiać w mediach, tutaj się pracuje!

Generał próbował protestować, ale minister najwyraźniej nie zamierzała go dalej słuchać.

– Camillea – rzuciła w przestrzeń. – Czy pani nas słyszy?

– Znacznie lepiej, niżbym chciała – odparł znudzony głos nie dobiegający z żadnego konkretnego miejsca, zdający się jednak wypełniać całą salę. – Pan generał jak zwykle w formie.

Minister uśmiechnęła się lekko, za to wojskowy ponownie okazał oburzenie.

– I jeszcze to! – prychnął. – Fimity są już naprawdę niepoważni! Przysyłają na tak ważne posiedzenie program komputerowy! To nie jest standardowa sprawa, zero-jedynkowe myślenie na nic nam się nie przyda!

– Jedyną osobą, która zakłóca powagę tego zebrania jest pan – powiedziała rzeczowo minister. – Zgadzam się, że mamy tu niecodzienny przypadek. Trzeba podejść do tego ostrożnie i z wyczuciem, a pani Camillea ma do tego wszelkie predyspozycje. Przypomnę panu, że zasiada ona w ścisłym zarządzie Filaru Informacji, Mediów i Technologii. A skoro już to sobie wyjaśniliśmy, proszę wreszcie o uwagę.

Zamilkła i utkwiła świdrujące spojrzenie ciemnych oczu w stojącym wciąż pośrodku sali generale. Wpatrywała się w niego, póki nie pojął aluzji i nie zajął miejsca za stołem. Dopiero wtedy otworzyła kolejny hologram, tym razem interaktywny, współpracujący z systemem zapisu głosowego.

– Próba cyfrowego protokolanta – wyrecytowała bezbarwnym tonem. – Otwieram posiedzenie dotyczące rozpatrzenia sprawy o numerze ewidencyjnym: jeden-osiem-zero-cztery-dwa-dwa-jeden-zero łamane przez sto siedemnaście. O zasadności przyznania badanemu – Evanowi Patrickowi Taylorowi – statusu nowicjusza w Akademii Czterech Jednostek Rządowych zadecyduje Komisja w składzie…

 

– Marti Larsson, Minister Edukacji Powszechnej i Szkolenia Wewnętrznego przy Filarze Triumwiratu – przedstawiła się trzydziestokilkuletnia, drobna, wysoko uczesana kobieta o włosach koloru gorzkiej czekolady. – Po mojej prawej stronie generał Ralph Russel Kraft przedstawiciel Filaru Obrony i Bezpieczeństwa Narodowego odpowiedzialny za przeciwdziałanie zagrożeniu ze strony pozaludzkich cywilizacji.

Ponuro wyglądający mężczyzna nie uczynił, żadnego gestu powitalnego, nawet nie spojrzał na Evana. Przewodnicząca chyba wcale od niego tego nie oczekiwała, bowiem spokojnie kontynuowała prezentację.

– Po mojej lewej stronie profesura Fal Astor Z Filaru Gospodarki i Mechanizmów Rynkowych.

Młody człowiek o nieokreślonej płci skinął uprzejmie głową z lekkim uśmiechem. Jemu także minister nie poświęciła już więcej uwagi.

– Jest z nami również drugi zastępca prezesa zarządu Filaru Informacji, Mediów i Technologii, pani Camilea.

Evan usłyszał niezbyt entuzjastyczne powianie, jednak nikogo nie zobaczył. Wyglądało na to, że ostatni członek Komisji Weryfikacyjnej był tworem określanym mianem sztucznej inteligencji. Evan niewiele wiedział o tej formie bytu, jednak użycie przez Przewodniczącą podczas prezentacji jedynie imienia było na tyle znamienne, że nie pozostawiało wątpliwości.

Wyglądało na to, że to już koniec prezentacji. Członkowie komisji przypatrywali mu się teraz w milczeniu. Każdy z nich miał nieprzenikniony wyraz twarzy i Evan poczuł, że opuszcza go i tak wątła pewność siebie, której przypływ poczuł w poczekalni.

– A zatem istnieje możliwość, że posiada pan rzadką i cenną Zdolność – odezwała się wreszcie przewodnicząca.

To nie było pytanie, więc nie odpowiedział. Czuł się coraz bardziej nieswojo.

– Są podstawy, by twierdzić, – tu kobieta teatralnie zawiesiła głos – że potrafi pan Mówić.

Cała trema opuściła Evana w jednej chwili, a uczucie wszechogarniającej euforii wypełniło go do tego stopnia, że musiał użyć całej siły woli, by nie roześmiać się w głos.

Ona ma rację, pomyślał. Ma cholerną rację! Potrafię Mówić, więc dlaczego miałbym się stresować? Dlaczego miałbym przejmować się czymkolwiek?!

Potrafię Mówić. Mogę wszystko!

Coś z tych myśli musiało odbić się na jego twarzy, bowiem Przewodnicząca uśmiechnęła się i oznajmiła mu, że większość pracowników Czterech Jednostek wykazuje wzmożoną odporność na urok osobisty i dar przekonywania Mówiących.

– To część naszego szkolenia – wyjaśniła, nie wdając się jednak w szczegóły. – Poza tym to nie my ocenimy, czy pański nowo objawiony talent rzeczywiście jest Zdolnością. Zostanie pan poddany obiektywnemu testowi komputerowemu, my będziemy jedynie czuwać nad prawidłowym przebiegiem badania i komisyjnie zatwierdzimy jego wynik.

Poproszono Evana by wszedł do stojącej w rogu wytłumionej kabiny o przezroczystych ścianach. Holograficzny terminal umieszczony w środku ożył, pokazując wstępne komunikaty. Gdy ostatnia sucha, urzędowa formułka rozbłysnęła krótko i zniknęła niczym starta niewidzialną gąbką, wyświetliło się pierwsze polecenie.

 

Opuścił salę kompletnie skołowany. Euforia ulotniła się gdzieś bez śladu, a do niego ciągle nie docierało to, co przed chwilą usłyszał. Oczywiście, że miał nadzieję. Oczywiście, że myślał o tym, jak by było fajnie, gdyby faktycznie… Miewał momenty, jak ten tuż przed przystąpieniem do testu, w których zdawało mu się, że jest pewny, jednak tak naprawdę w głębi duszy do samego końca nie wierzył. I nadal nie mógł uwierzyć, mimo że dostał wynik czarno na białym…

Kiedy wychodził z poczekalni ze wzrokiem wbitym w ziemię, ktoś wpadł na niego w pełnym pędzie, omal go nie przewracając.

– Spóźniłam się? – wydyszała Piri Piri.

Dziś miała włosy koloru słomy ufryzowane na czubku głowy w coś, czemu wizualnie najbliżej było do ptasiego gniazda. Jasnobrązowe piegi, bardzo delikatny, niemal niezauważalny makijaż i błękitna sukienka z falbanką sprawiały, że nie wyglądała na swoje dwadzieścia jeden lat.

– Już po wszystkim? – zapytała zdumiona i omiotła wzrokiem poczekalnię, jakby spodziewała się, że wynik testu zostanie ogłoszony na plakatach lub transparentach. – No i jak? No mówże wreszcie!

Nie był w stanie wykrztusić słowa, skinął tylko głową, to jednak wystarczyło jej za odpowiedź. Wydając nieartykułowane odgłosy mające prawdopodobnie wyrażać bezbrzeżną radość rzuciła mu się na szyję, wycałowała i wyściskała bez umiaru.

A potem zabrała go na wódkę.

 

***

 

Mężczyzna stojący przed Evanem uśmiechał się szeroko i najwyraźniej czekał na jakąś reakcję. Chwilę wcześniej przedstawił się jako Peter Vander – jego bezpośredni przełożony a zarazem przewodnik po nowym świecie, jakim był dla chłopaka Resort Bieżących Wiadomości Wydziału Informacji przy Filarze Informacji, Mediów i Technologii.

– Bardzo mi miło – dodał na koniec. – Cieszę się, że będziemy razem pracować.

– Tak, ja też się cieszę – odparł Evan absolutnie wbrew sobie.

Peter Vander był całkowitym zaprzeczeniem wizji idealnego współpracownika powstałej w

wyobraźni Evana. Jeśli ów młody mężczyzna faktycznie był najlepszym z Mówiących, to wyglądało na to, że podejście Evana całkowicie różniło się od podejścia ważnych osób zajmujących się zarządzaniem resortem.

Mężczyzna nie był brzydki, jednak w jego powierzchowności dało się wyczuć coś… gadziego. Jaszczurzego. Według Evana do dopełnienia wizerunku brakowało mu tylko łusek.

Rzucał krótkie, nerwowe spojrzenia, nie mógł zogniskować wzroku a jego ruchom bliżej było do tików nerwowych, niż do normalnej, ludzkiej motoryki. Co chwilę – jak najprawdziwsza jaszczurka – wysuwał język, by zwilżyć wąskie wargi.

Po odklepaniu chyba wszystkich powitalnych formułek jakie znał, zaprowadził Evana do sali, w której zgromadził uprzednio resztę ekipy, z zamiarem dokonania publicznej prezentacji. Evan był spięty. Nie potrafił jeszcze do końca kontrolować Mówienia, ani na zawołanie wprowadzać się w poprzedzający je cudowny stan pewności siebie graniczącej z poczuciem wszechmocy. A szkoda, myślał, bo przydałoby się to teraz, kiedy miał stanąć przed tłumem obcych ludzi, którzy – wiedział o tym doskonale – poddadzą go dokładnym oględzinom i surowej ocenie.

Oczywiście ani przez chwilę nie myślał o tym by do nich Mówić. Uwierzył na słowo minister Larsson i nie chciał się wygłupić próbując sztuczek, które specjalnie przeszkoleni starzy wyjadacze przejrzeliby błyskawicznie. Chodziło o samo uczucie. Ale zbawienna euforia tym razem nie chciała nadejść, a tu już obleśnie uśmiechnięty Vander otwierał dwuskrzydłowe drzwi.

Evan wstrzymał oddech.

I zaraz powoli wypuścił powietrze, starając się ze wszystkich sił stłumić westchnienie ulgi.

Zebrani w sali Mówiący w większości prezentowali się sympatyczniej, niż to sobie wyobrażał, znacznie lepiej, niż jego przewodnik. Evan odetchnął głębiej i nawet lekko się uśmiechnął. Obawiał się, że gadzia uprzejmość Vandera może być wpisana w profil idealnego pracownika resortu. To znaczyłoby, że muszą ją wykazywać także inni tutaj zatrudnieni i że – o zgrozo! – wykazuje ją on sam, nawet jeśli nie zdaje sobie z tego sprawy. Na szczęście jednak nie trzeba było przypominać łuskowatego mieszkańca terrarium, by móc tu pracować. Poczyniwszy tę obserwację chłopak rozluźnił się nieco.

Pozytywnie zaskoczyła go też liczba osób – zdecydowanie mniejsza, niż się spodziewał. Najwyraźniej Mówiących w całym resorcie było zaledwie siedmioro, wliczając Vandera. Evan był ósmy.

Vander zrezygnował z pompatyczności, którą prezentował jeszcze chwilę wcześniej, kiedy rozmawiali sam na sam. Wydało się to Evanowi nieco dziwne, ponieważ w jego pojęciu pompatyczność sprawdzała się lepiej w przypadku przemawiania do szerszego audytorium. Vander zdawał się lubić teatralne gesty, jednak wyglądało na to, że swoje przedstawienia rezerwował jedynie dla nowego widza.

Prezentacji dokonał tak szybko i sprawnie, że Evan nie miał szansy zapamiętać imion przedstawianych mu ludzi. Trzy kobiety i trzej mężczyźni jednocześnie wykonali w jego kierunku powitalne gesty, które odwzajemnił krótkim skinieniem głowy i już. Było po wszystkim.

– To teraz ja go przejmuję, Peter, tak? – odezwał się dobrze zbudowany blondyn na oko parę lat starszy od Evana. Daniel? Darren?

Zanim Evan zdążył sobie przypomnieć imię mężczyzny, Vander skinął głowa z roztargnieniem i odezwał się.

– Tak – mruknął. – Przekaż mu materiały, poinstruuj, a jutro od rana niech zgłosi się do mnie. Nie jest to co prawda standardowe szkolenie, ale jakąś formę sprawdzenia umiejętności będę musiał dla niego wymyślić.

Evan chciał poprosić ich, by przestali mówić o nim w trzeciej osobie. Przecież był tuż obok, świadomy, zdrowy na umyśle i nic nie stało na przeszkodzie, by zwracali się bezpośrednio do niego. Przez chwilę miał zamiar powiedzieć im to wszystko, jednak szybko zrezygnował. Westchnął w duchu, uświadomiwszy sobie, że życie nowicjusza, a zwłaszcza tak nietypowego nowicjusza, nie będzie usłane różami.

 

– Chodź – powiedział blondyn bezbarwnym tonem i Evan udał się za nim w milczeniu.

Przeszli korytarzem do małego pomieszczenia z prostym terminalem komputerowym.

– To nasze archiwum – wyjaśnił jego nowy przewodnik o wciąż nieustalonym imieniu. – Trzymamy tutaj między innymi materiały szkoleniowe. Normalnie używamy ich na zajęciach, ale ty nie będziesz odbywał regularnego szkolenia, dlatego musisz zapoznać się z nimi we własnym zakresie.

Evan nie mógł się skupić. Naprawdę chciał wysłuchać tego, co blondyn miał mu do powiedzenia. Musiał tego wysłuchać, ale…

– Przepraszam – wypalił w końcu. – Możesz mi przypomnieć, jak masz na imię?

– Damien. – Mężczyzna uśmiechnął się miło, po raz pierwszy chyba prezentując jakiś ludzki odruch.

Evan rozluźnił się. Damien, pomyślał. No tak.

– To co z tymi materiałami? – zapytał.

– Przejrzeć – odparł lakonicznie Damien. – Dzisiaj możesz tylko pobieżnie, jutro rano przyjdź do Petera, przygotuje ci jakiś plan.

– Co tam znajdę?

– Wszystko. – Jego rozmówca wzruszył ramionami. – Na początek struktury Filarów, pochodzenie i charakterystyka Zdolności. Potem historia, głównie to, co działo się już po odkryciu obcej ingerencji. Pełna charakterystyka bieżącej sytuacji w państwie, cały cykl zajęć poświęconych Polimorfom. Potem o samym Mówieniu, czyli co to takiego, do czego się wykorzystuje, techniki, praktyczne ćwiczenia.

– I mam to wszystko samodzielnie opanować? – zdumiał się Evan. – Przez ile czasu?

– Nie wiem. Dogadasz się jutro z Peterem. Dzisiaj przejrzyj tylko moduły tematyczne, zapoznaj się ze strukturą programu… Wiesz, ja się tego nauczyłem, kiedy miałem dziewięć lat. Myślę, że i ty dasz radę, jak się postarasz.

Evan zacisnął dłonie. Aż do dziś drobne złośliwości Piri Piri związanie z tym, że nie posiadał Zdolności uważał za znaczne utrudnienie życia i cieszył się, że nie będzie musiał ich więcej znosić. Teraz wiedział już na pewno, że zupełnie bez udziału własnej woli zamienił złe na jeszcze gorsze.

– Też tak sądzę – odparł. – Z pewnością dam radę.

Miało to zabrzmieć chłodno, zabrzmiało wyzywająco. Spodziewał się ujrzeć na twarzy Damiena kolejny złośliwy uśmiech, jednak mężczyzna patrzył przed siebie, jakby go w ogóle nie usłyszał.

– Evan – odezwał się nagle. – Co wiesz o Polimorfach?

Zaskoczyło go zarówno to pytanie, jak i ton, którym zostało zadane – pełen wahania, nieco smutny, zupełnie nie pasujący do prezentowanego do tej pory przez Damiena chłodu.

– To, co wszyscy – odparł niepewnie. – To, co przekazujecie… co przekazujemy ludziom.

– Czyli co?

– Polimorfy to obcy. Istoty, które potrafią przybrać fizyczny kształt dowolnej osoby – wyrecytował, wciąż nie wiedząc o co chodzi, czy miał to być egzamin, czy jeszcze co innego… – Przejmują również część wspomnień ofiary, najbardziej charakterystyczne cechy jej sposobu bycia. Najechali kraj trzydzieści cztery lata temu…

– Błąd – przerwał Damien beznamiętnie.

Evan spojrzał na niego zdumiony.

– Najechali kraj wcześniej. Możliwe, że nawet kilka lat wcześniej – wyjaśnił blondyn. – Trzydzieści cztery lata temu zostali odkryci. Nie było mnie wtedy na świecie, ciebie tym bardziej, ale to były ciężkie czasy. Nowy system rządów oparty na współpracy Czterech Filarów jeszcze dobrze nie okrzepł, kiedy nadszedł kryzys. Filary poradziły sobie lepiej, niż ktokolwiek mógł przypuszczać. Nadludzkim wysiłkiem opanowały panikę i paranoję, podjęły natychmiastowe działania mające zabezpieczyć ludzi przed obcymi. Postarano się o żywe egzemplarze, błyskawiczne przeprowadzono badania konieczne, by dowiedzieć się, co ich od nas odróżnia i skonstruować podręczne detektory. Ponadto wpadli na pomysł… pomysł wykorzystania do walki z Polimorfami ludzi o specjalnych… no właśnie. Ludzi o specjalnych Zdolnościach. Evan, w jaki sposób walczy się z wrogiem?

Evan powoli zaczynał mieć tego dość. Czuł się jak na przesłuchaniu. Jeśli Damien chciał mu coś powiedzieć, mógł to zrobić wprost i darować sobie te podchwytliwe pytania.

– To pewnie zależy od wroga – mruknął zniecierpliwiony.

– Otóż to. – Westchnął jego rozmówca. – Otóż to… zatem jak zwykle walczy się z najeźdźcą?

– Zbrojnie. Armią.

– Polimorfy są najeźdźcami.

– Tak.

– A co można zrobić mając do walki z nimi armię, choćby tak liczną i wyszkoloną, jak nasza?

– Wsadzić ją sobie…! – odparł już z prawdziwą złością.

– Dokładnie – potwierdził Damien nie zwracając uwagi na irytację Evana. – W takim razie jak? Jak walczyć z Polimorfami?

– Spodziewam się, że zaraz mi powiesz.

– Rzetelna wiedza – wyjaśnił, znów ignorując złośliwość. – Badania. To co robią w laboratoriach. Po drugie: odpowiednio sformułowana i przekazana informacja, czyli to, co my robimy tutaj. Słowa mają moc, Evan. Póki przekazujemy prawdę, referujmy najnowsze doniesienia tak, by wszyscy mieli jasny obraz sytuacji i wiedzieli, co powinni robić, mamy szansę. Niewielką szansę, bo walczymy z czymś, co przerasta nasze wyobrażenie. Z czymś, co nie ma kształtu i nie ma celu. A raczej my tego celu nie znamy. Od lat żyją wśród nas i do tej pory nie wysunęli żadnych postulatów. Nie wiemy, czy infiltrują nasze społeczeństwo w ramach szpiegostwa przemysłowego, czy planują cichy i powolny podbój… Nic. Nawet żywi przedstawiciele ich… hm… rasy… regularnie przekazywani laboratoriom do badań nie powiedzieli ani słowa na ten temat, mimo że zostali porządnie przesłuchani. To, co tutaj robimy, to bardzo ważna i bardzo ciężka praca.

A więc tylko po to była ta cała przemowa, pomyślał z ironią Evan, żeby mnie uświadomić, że „to, co tutaj robimy, to bardzo ważna i bardzo ciężka praca”.

Jednak teraz faktycznie jakby bardziej doceniał wagę postawionego przed nim zadania. Zapewne o to właśnie chodziło Damienowi, ostatecznie jest przecież Mówiącym. Używa słów, by osiągnąć cel.

Nagle Evanowi przyszła do głowy pewna myśl. Damien mówił o obcych tak, jakby…

– Spotkałeś kiedyś Polimorfa? – odważył się zapytać.

Najwyraźniej utrafił w czuły punkt. Twarz blondyna ściągnęła się i zastygła w wyrazie gniewu przemieszanego z niewyobrażalnym smutkiem.

Chłopak znał już odpowiedź. Tak, on spotkał Polimorfa i to najwyraźniej wśród najbliższych sobie osób. Sam Evan nigdy nie miał kontaktu z obcymi. Zweryfikował w życiu setki, może tysiące ludzi i za każdym razem mała dioda detektora świeciła na zielono.

Obcy potrafili długo unikać identyfikacji zmieniając postać nawet po kilkanaście razy dziennie i obserwując ofiarę. Zdarzały się osoby, które bardzo rzadko albo wcale nie weryfikowały się wzajemnie w dowód zaufania. Było to głupie i nierozsądne. Polimorfy łatwo namierzały takich ludzi, usuwały ich w sobie tylko znany sposób, a po przejęciu ich ciał, wspomnień i zwyczajów wiedziały, z kim mogą się kontaktować bez narażenia na natychmiastowe zdemaskowanie.

Poza tym często mówiło się o tym, że Polimorfy mają sposoby by – po pierwsze – zdobywać informacje na temat budowy i funkcjonowania detektorów, a po drugie – by modyfikować swoje organizmy w stopniu pozwalającym oszukać „różdżki prawdy”. Kiedy jasnym staje się, że Polimorfy przeszły kolejną ewolucję, detektory są udoskonalane, jednak by stwierdzić, że ten moment faktycznie nadszedł, potrzeba sporo czasu i zwykłego farta.

Mimo, że sam nie miał takich doświadczeń, Evan zrozumiał niemą rozpacz Damiena. Odkrycie Polimorfa w najbliższym otoczeniu musiało być traumatycznym przeżyciem.

– Przepraszam – powiedział. – Nie było pytania.

Przez chwilę myślał, że Damien faktycznie nie odpowie. Gdy już planował powrócić do tematu programu szkoleniowego, blondyn odezwał się.

– Moja narzeczona – rzekł sucho. – Trzy tygodnie przed ślubem.

Evan zaniemówił. Chciał jakoś pocieszyć Damiena, powiedzieć coś, nawet jeśli niekoniecznie mądrego, to choćby pokrzepiającego, ale nie znalazł odpowiednich słów.

Już myślał, że przyjdzie im spędzić resztę życia w tej obskurnej sali archiwum pośród ciężkiego milczenia, gdy nagle jego towarzysz odezwał się zupełnie zwyczajnym, neutralnym tonem, jakby cała rozmowa sprzed chwili tak naprawdę nigdy się nie odbyła.

– Dobra, Evan, nadstawiaj port, przerzucę ci materiały prosto do mózgu.

Chłopak ociągał się.

– Co? – zainteresował się Damien. – Nie masz portu?

– Mam – mruknął Evan. – Pewnie, że mam. Zoperowałem się, jak zacząłem szukać pracy. Teraz bez sprzężenia neuronów z przekaźnikami informacji ani rusz. Ale wiesz… jeśli można… Prawdę mówiąc wolałbym, żebyś zrzucił mi to na zewnętrzny nośnik.

Damien uśmiechnął się ironicznie, a wątła nić porozumienia między nimi zerwała się, jakby w istocie nigdy jej nie było. Bo też może i faktycznie nie było. Może powstała tylko w wyobraźni Evana, który rozpaczliwie szukał sprzymierzeńców, próbując odnaleźć się w nowej sytuacji.

– Dzieciak z ciebie – prychnął blondyn. – Boisz się że co? Że ci wirusa podpuszczę?

– Niczego takiego się nie boję – wyjaśnił z irytacją. – Wygodniej mi korzystać z zewnętrznych urządzeń i tyle.

– Dobrze, dobrze. Dawaj tu to swoje zewnętrzne urządzenie.

 

Evan od dobrych kilkunastu minut tępo wpatrywał się w ekran przenośnego komputera. Materiały przekazane mu przez Damiena były schludnie posegregowane i ponumerowane. Z wyjątkiem jednego pliku. Był to plik dźwiękowy, pozornie zupełnie zwyczajny, przeznaczony do odtwarzania cyfrowego, jednak w żaden sposób nie pasował do innych, które Evan otrzymał tego popołudnia. To nagranie stanowiło jedyny plik audio w całej paczce, pozostałe bowiem były głównie filmami instruktażowymi, prezentacjami multimedialnymi i interaktywnymi planszami do ćwiczeń. Samo to jeszcze go nie zaniepokoiło. Ostatecznie być może istniał temat, który można było wyłącznie omówić, bez uciekania się do operowania obrazem. A co do braku numeru… Cóż, myśl, że i takie żmije jak Vander, albo ten cały Damien też się od czasu do czasu mylą była nader pocieszająca.

Dopiero, kiedy po pobieżnym zapoznaniu się z prezentacją numer dwanaście otworzył znajdujące się miedzy nią a trzynastką tajemniczy plik poczuł lekkie zdumienie, które chwilę później przerodziło się w poważny niepokój. Nagranie trwało zaledwie kilkanaście sekund, a to, co dało się na nim usłyszeć nie przypominało artykułowanej mowy, ani żadnego innego znanego Evanowi dźwięku. Odsłuchał absurdalnych odgłosów kilka razy i doszedł do wniosku, że brzmienie to najlepiej dałoby się scharakteryzować jako połączenie trzeszczenia i chrapliwego jęku.

Wydawało mu się, że słyszał już wcześniej coś podobnego, ale w żaden sposób nie mógł przypomnieć sobie, co to takiego było. Włączył komunikator, zdecydowany poszukać pomocy u Piri Piri, choćby nawet miała bezlitośnie go za to wyśmiać.

 

Jednocześnie zaintrygowana i rozbawiona jego problemem kilkanaście minut później pojawiła się u niego osobiście.

– No, co tam? – zagadnęła od progu. – Bombę znalazłeś, że taki raban robisz?

– Żadnej bomby nie znalazłem – burknął. – O co ci chodzi znowu?

– Brak poczucia humoru powinien być karalny. – Westchnęła ciężko. – No, pokaż to swoje tajemnicze coś tam.

– Nagranie.

– Nagranie. Pokaż.

Zaprowadził ją do pokoju i uruchomił plik. Dobrze mu już znane trzaski i jęki wypełniły pomieszczenie i umilkły po siedemnastu sekundach. Piri Piri nie zmieniła wyrazu twarzy, wciąż w skupieniu wpatrując się w ekran komputera, na którym wyświetlone było jedynie okno odtwarzania plików multimedialnych. Dopiero po dłuższej chwili spojrzała na czas nagrania i zorientowała się, że to koniec, że dalszego ciągu nie będzie.

– I co? – zapytała szczerze zawiedziona. – To już wszystko? Cała tajemnica?

– Chcesz mi powiedzieć, że wiesz, co to jest?

– Chcę ci powiedzieć, że owszem, wiem – odparła zgryźliwie. – Jakieś śmieci.

– Ale skąd jakieś śmieci w moich materiałach szkoleniowych? – dociekał.

– Się zaplątały.

– Jak to: się…

– Słuchaj – przerwała stanowczo. – Oni w tych archiwach mają taki syf, że bym się nie zdziwiła, gdyby wśród twoich mądrych filmików instruktażowych znalazło się przez przypadek jakieś ostre porno.

– Niemożliwe – zawyrokował po krótkim zastanowieniu. – Nie znasz Vandera. Założę się, że ta glista układa kolorystycznie produkty spożywcze w lodówce.

– Miło słyszeć, że poczucie humoru ci wraca. – Skrzywiła się.

– Mówiłem poważnie.

– No to ja też ci coś powiem poważnie. – Westchnęła nieznacznie. – Znam Vandera. Niezbyt dobrze, ale na tyle, by nie kwestionować tego, co o nim od ciebie usłyszałam. Ale wiesz co? Z całą niewzruszoną pewnością ta glista materiały szkoleniowe widziała ostatnim razem kiedy sama odbywała szkolenie. Vander nie grzebał w archiwum. Pobrał paczkę oznaczoną jako „Materiały szkoleniowe dla Mówiących” czy jakoś tak i zgrał ci je. Albo poprosił o to kogoś innego. Ani on, ani ewentualny pośrednik nie oglądali ich na oczy przed przekazaniem tobie. A wiesz dlaczego?

Evan przecząco pokręcił głową.

– Bo to nie oni są za nie odpowiedzialni – wyjaśniła. – Pliki do nauki kompletują w Ministerstwie Edukacji Powszechnej i Szkolenia Wewnętrznego. A Vander nigdy nie przyczyniłby się do ulepszenia czegokolwiek, co nie jest jego. Prędzej dałby się pokroić na oślizgłe plasterki, niż oczyściłby z przypadkowych śmieci paczkę, którą nie on stworzył i za którą nie on odpowiada.

Brzmiało to rozsądnie, w dodatku pasowało do Vandera. Evan niemal już uwierzył, że nagranie to nic takiego. Zamierzał nawet wykasować je, by nie rozpraszało jego uwagi, gdy będzie przeglądał prezentacje, jednak zanim zdążył to zrobić, Piri Piri odezwała się ponownie.

– Jeśli bardzo cię to rzężenie intryguje, to spróbuj przyspieszyć.

– Z czym przyspieszyć? – zapytał skołowany.

– Nagranie przyspieszyć. – sprecyzowała. – Zrobić tak, żeby usłyszeć je w normalnym brzmieniu. Bo na moje ucho, to to jest po prostu jakaś wypowiedź w znacznie zwolnionym tempie. Sądząc z długości, raczej niezbyt obszerna. Jedno słowo, może dwa…

– Nie mogłaś tak od razu?! – Podekscytowany Evan zerwał się na równe nogi, zaraz jednak usiadł, bo pozycja stojąca nie sprzyjała pracy przy komputerze.

Przebiegł palcami po klawiaturze, ustawiając parametry. Jakość dźwięku, którą otrzymał, daleka była od doskonałości, jednak nie przejął się tym zanadto. W nadziei, że jednak uda mu się coś zrozumieć, kliknął przycisk odtwarzania.

Efekt przeszedł jego najśmielsze oczekiwania, a osłupienie treścią nagrania przyćmiło nawet uczucie wstydu, że sam nie wpadł na pomysł zmiany prędkości.

Głos, który usłyszał był do tego stopnia zmodyfikowany komputerowo, że nie było możliwości stwierdzić nawet, czy należy do mężczyzny, czy do kobiety, jednak jedno jedyne słowo jakie wypowiadał, dało się zrozumieć bez najmniejszego problemu. Nie mogło być mowy o pomyłce.

– „Uważaj”?! – wykrztusił w najwyższym zdumieniu. – Na co mam uważać?!

– Na idiotów, robiących sobie głupie żarty – odparła zniesmaczona Piri Piri.

– Jakie żarty, do cholery?! – Gorączkował się. – Nie widzisz, że to wyraźne ostrzeżenie dla mnie?! Ktoś wiedział, że dostanę te materiały i ukrył tu nagranie specjalnie!

– Taylor, nie bądź kretynem! Kto i przed czym miałby cię ostrzegać?

– Nie wiem – odparł. – Ale się dowiem!

 

Nie udało mu się przekonać Piri Piri. Kiedy dwie godziny później wychodziła od niego, nadal była pewna, że umieszczenie pliku z domniemanym ostrzeżeniem pośród materiałów szkoleniowych Evana było pomyłką, albo głupkowatym dowcipem któregoś z jego współpracowników. Kiedy przedstawiał jej swój punkt widzenia, burczała tylko pod nosem, jak bardzo żałuje, że podsunęła mu sposób na odsłuchanie normalnej wersji nagrania.

– Podniecasz się niezdrowo – prychnęła. – Takim sposobem możesz co najwyżej popaść w paranoję! Zająłbyś się lepiej czymś produktywnym!

Jej rady trafiały w próżnię. Evan nawet nie chciał słyszeć o robieniu czegokolwiek innego, niż zastanawianie się nad nadawcą tajemniczego ostrzeżenia i nad tym, o co mogło mu chodzić. Nie wrócił do przeglądania prezentacji. Nawet, kiedy Piri Piri już sobie poszła, nazwawszy go uprzednio zdziecinniałym i afektowanym naiwniakiem bez własnego życia i poważnych problemów, nie przestał snuć coraz bardziej nieprawdopodobnych teorii.

Następnego dnia postanowił dyskretnie wybadać współpracowników by stwierdzić, czy któryś z nich ma z tym wszystkim coś wspólnego. Plan genialny w swej prostocie w praktyce okazał się niewykonalny.

Evanowi co prawda udało się porozmawiać z każdym z osobna i w każdej z tych rozmów poruszył temat materiałów szkoleniowych, jednak nie zauważył, by ktokolwiek zachowywał się podejrzanie. Z drugiej strony czego niby się spodziewał? Że słysząc „materiały szkoleniowe” zaczną podskakiwać nerwowo, rzucać zalęknione spojrzenia i zniżą głos do konspiracyjnego szeptu?

Nic takiego się nie zdarzyło. Wszyscy byli neutralnie uprzejmi, odpowiadali na pytania odnośnie samych materiałów, z nieco nienaturalną nostalgią wspominali czasy własnej nauki.

– Czy ty masz jakiś problem? – zapytał go w końcu Damien. – Wypytujesz dzisiaj o te materiały od samego rana…

No tak. Powinien przewidzieć, że to się rozejdzie. Był na siebie zły, że nie przygotował się na taką sytuację i nie wymyślił sobie przekonującego wytłumaczenia.

– Jeśli coś jest niejasne, to po prostu zapytaj – poradził Damien. – Najlepiej Petera. Właśnie, miałeś do niego dzisiaj iść. Byłeś?

– Cholera…

– Cholera, cholera – przedrzeźniał go rozdrażniony kolega. – Potem wszyscy będziemy wysłuchiwać gadania. Idź lepiej, zamiast się snuć bez sensu.

Poszedł, co innego miał zrobić? Po drodze przygotował się na reprymendę, jednak ku jego zdziwieniu Vander całkowicie zignorował spóźnienie.

– Słyszałem, że bardzo interesują cię materiały, które wczoraj dostałeś – powiedział neutralnym tonem.

– No tak – odparł Evan zdawkowo. – Chyba nic w tym dziwnego, prawda? Tyle nowych rzeczy naraz…

– W porządku, rozumiem. Oczywiście to naturalne, że jesteś ciekawy. Większość pracuje i nie bardzo ma czas na wdawanie się w dyskusje…

– Przepraszam – przerwał pospiesznie Evan. – Nie chciałem nikomu przeszkadzać w pracy.

– Nieważne. – Vander machnął ręką. – Nieważne, nic się nie stało. Chciałem tylko powiedzieć, że nawet, jeśli oni będą zbyt zajęci, by ci pomóc, zawsze możesz przyjść do mnie. W moim interesie jest, żebyś był jak najlepiej poinformowany.

– Dzięki, będę o tym pamiętać – obiecał Evan, myśląc jednocześnie, że nie zwierzyłby się temu gadowi, choćby od tego miały zależeć losy wszechświata.

Wstał i skierował się do wyjścia, jednak Vander nie zamierzał puścić go tak łatwo.

– No to o co chodziło? – zapytał tonem przyjacielskiej pogawędki.

– O nic – odparł Evan odrobinę za szybko. – Chciałem porozmawiać z ludźmi o ich doświadczeniach z programem szkoleniowym. Muszę opracować jakiś skuteczny system nauki, potrzebowałem porady.

– W takim razie dobrze trafiłeś. – Uśmiechnął się Vander.

Albo wziął kłamstwo Evana za dobrą monetę, albo wręcz przeciwnie, przejrzał je i zdecydował się podjąć grę.

– Siadaj – kontynuował. – Wymyślimy dla ciebie wspólnie jakiś plan.

Evan jęknął w duchu. Doprawdy, o niczym innym nie marzył, jak tylko o spędzeniu kilku jałowych godzin w towarzystwie wymądrzającej się jaszczurki.

– Nie, wiesz, ja już właściwie… Ja chyba już wiem, jak to ogarnąć – wyjąkał, mając nadzieję, że nie brzmi to jak słaba wymówka. – Chciałbym zobaczyć, jak mi pójdzie. W razie problemów się zgłoszę. Wiesz, chciałbym się sam trochę wykazać. Potrzebowałem tylko paru porad, teraz już pójdzie z górki.

– Skoro tak mówisz – mruknął Vander. – Może faktycznie masz rację. Podoba mi się twoje podejście. Lepiej, żebyś od początku starał się być samodzielny.

Evan odetchnął z ulgą.

– W każdym razie jeśli chciałbyś mi zadać jakieś pytanie, możesz to zrobić w każdej chwili.

– W zasadzie miałbym jedno…

Wiedział, że nie powinien tego robić. Wiedział, a jednak…

– Śmiało, pytaj.

– Czy nasza praca jest niebezpieczna?

Vander najwyraźniej nie spodziewał się czegoś takiego. Okazane przez niego zdziwienie zdawało się szczere i naturalne. Prawdopodobnie bardziej szczere i naturalne, niż którekolwiek z jego zachowań zaobserwowanych przez Evana do tej pory.

– Zależy, co masz na myśli – rzekł ostrożnie. – Żyjemy w czasach, w których żadna praca nie jest bezpieczna. Podobnie zresztą jak żadna forma wypoczynku, żadna relacja międzyludzka. Samo słowo „bezpieczeństwo” to już właściwie archaizm.

– Wiem. Wiem, ale…

– Jesteśmy narażeni w tym samym stopniu, co większość społeczeństwa. Nie jesteśmy w grupie podwyższonego ryzyka, jeśli o to pytasz. Ale też jednocześnie wykonujemy jedno z najbardziej pożytecznych i odpowiedzialnych zajęć. Ważne, żebyś o tym pamiętał.

Evan skinął głową. Jak dotąd nie wymagano od niego właściwie niczego, prócz ciągłego kiwania głową. Powoli zaczynał traktować to jako służbowy obowiązek.

 

Do domu wrócił głęboko rozczarowany. Nie tak wyobrażał sobie „jedno z najbardziej pożytecznych i odpowiedzialnych zajęć”. Właściwie to musiał przyznać, że jego upragniona praca okazała się najzwyczajniej w świecie nudna. Patetyczne przemowy Vandera i Damiena o mocy słowa okazały się mieć niewiele wspólnego z rzeczywistością.

Dostał swój boks wydzielony w wielkiej sali za pomocą niskich ścianek działowych. W pozostałych, bliźniaczo podobnych klitkach pracowali jego koledzy z resortu, z wyjątkiem Vandera, który miał własny gabinet. Na biurku Evan znalazł proste przybory i sprzęty. Usiadł na nijakim obrotowym krześle i dalej lustrował otoczenie. Do ścianki tuż nad biurkiem przymocowano niedużą półkę z kilkoma segregatorami, a na drzwiach jednej szafki ze wspólnej komody na archiwizowanie dokumentów ktoś idealnie równo nakleił kartkę z jego nazwiskiem.

Nie miał pewności, czy udało mu się ukryć rozczarowanie na tyle, by inni nie zorientowali się, że coś jest nie tak. No bo jak miałby im wytłumaczyć, że wyobrażał sobie ten resort na podobieństwo tętniącego życiem centrum dowodzenia, w którym nigdy nie opada napięcie i liczy się każda sekunda, by jak najlepiej i jak najrzetelniej referować ludziom błyskawicznie zachodzące zmiany, by podawać do publicznej wiadomości nieustannie napływające doniesienia z laboratoriów.

Nic takiego się nie działo. Doniesienia nie napływały, nie było czego przekazywać, a zamiast oczekiwanego napięcia i gorącej atmosfery dało się wyczuć jedynie wszechobecną senność. To już jego poprzednia praca w firmie handlowej była bardziej emocjonująca! Tutaj wręczono mu dobrze znaną ulotkę informacyjną dostarczaną do wszystkich domów i polecono napisać jeszcze raz to samo innymi słowami.

– Tekst do nowej ulotki – poinformowała beznamiętnie niska, chuda dziewczyna, kiedy spytał, co to właściwie ma być.

– Jak to: do nowej? – zapytał. – Po co komu nowa, skoro ma być w niej to samo, co w starej, tylko inaczej ujęte? To już nie może zostać ta, co jest, do czasu, aż dostaniemy jakieś nowe informacje?

Spojrzała na niego, jakby był obłąkany. Zauważył, że jest bardzo młoda, prawdopodobnie tuż po szkoleniu.

– Strasznie dziwnie mówisz, wiesz? – odezwała się w końcu.

Wzruszyła ramionami, najwyraźniej nie rozumiejąc jego punktu widzenia i odeszła do swoich zajęć, pozostawiając zdezorientowanego Evana z jego bezsensowną robotą.

W pracy starał się za dużo nie myśleć, wykonywał po prostu coraz bardziej bezproduktywne zajęcia, które mu zlecano, jednak teraz, kiedy znalazł się w domu, nie mógł się powstrzymać. To wszystko nie mało żadnego sensu! Czy to przed tym ostrzegł nadawca tajemniczej wiadomości? Czy to na nudę i jałowość swojej pracy miał uważać? Nie, raczej nie. Gdyby o to chodziło, przekaz byłby sformułowany inaczej. Słowo „uważaj” wyraźnie ostrzega przed niebezpieczeństwem, a jakie niby niebezpieczeństwo mogło mu grozić w biurze przy przepisywaniu tekstów na ulotki? Że zanudzi się na śmierć?

„Uważaj”.

Niemal bezwiednie sięgnął po pilota i włączył swój stary telewizor. Nadawano akurat jakiś teleturniej. Właśnie jeden z uczestników nacisnął przycisk i udzielił odpowiedzi. Chyba poprawnej, bo chwilę później rozległy się ogłuszające brawa.

Udzielił odpowiedzi… A kto udzieli odpowiedzi na moje pytania?!

Ludzie, z którymi dzisiaj rozmawiał, wydawali się nie mieć nic wspólnego z ostrzeżeniem umieszczonym wśród materiałów szkoleniowych, a także, co jeszcze dziwniejsze, nie dostrzegali bezsensowności działań podejmowanych w resorcie. Dla wszystkich wydawało się oczywiste, że przetworzenie tekstu ulotek przy pomocy słownika synonimów pomoże całej ludzkości. Cóż, dzisiaj niewiele udało się od nich dowiedzieć, ale może za jakiś czas, kiedy przekonają się do niego…

– Nie kłap tyle tym dziobem.

Wzdrygnął się na te słowa, ale okazało się, że to tylko prowadzący teleturniej w telewizji. Evan zdziwił się mimowolnie. Z tego, co wiedział, ten program był zawsze na poziomie, nie używano tam raczej tego rodzaju słownictwa. Pokręcił głową. Doprawdy, wszystko powoli schodzi na psy…

Powrócił do tematu, który w tej chwili najbardziej zaprzątał mu głowę. Ostrzeżenie… Ktoś musi coś wiedzieć na ten temat. Ktoś miał mu do przekazania wiadomość. Zdecydowanie będzie trzeba znowu z nimi wszystkimi pogadać.

– Chyba ci powiedziałem, że masz nie kłapać tyle dziobem. Czegoś nie zrozumiałeś?

Tym razem nie mógł to być zbieg okoliczności. Evan wbił wzrok w ekran telewizora, jednak nie zauważył nic podejrzanego. Prowadzący nadal zadawał pytania, był nienagannie uprzejmy i z całą pewnością nikomu nie ubliżał. Ale przecież Evan wyraźnie słyszał jego głos z głośników! Nagle na ekranie ukazała się twarz prowadzącego w dużym zbliżeniu i znów dało się słyszeć coś zupełnie nie pasującego do programu.

– Człowiek, na którego patrzysz, nie ma z tym nic wspólnego. Wyciszyłem to, co mówi naprawdę i używam jego głosu, żebyś nie poznał mojego.

Faktycznie, ruchy warg mężczyzny na ekranie zupełnie nie pasowały do wypowiadanych słów.

– Kim jesteś? – zapytał osłupiały.

– Nie łudź się, nie słyszę cię.

– Oczywiście, że mnie słyszysz! Inaczej nie wiedziałbyś, co masz mówić i kiedy! Powiedz mi wreszcie, o co tu chodzi!

– To jest nagranie, debilu jeden. Nie słyszę cię.

– Akurat…

– Za to ty mnie posłuchaj. Dla twojego własnego bezpieczeństwa będzie lepiej, jak przestaniesz wypytywać ludzi. Oni po pierwsze nie są głupi, a po drugie nie są twoimi przyjaciółmi. Nie ufaj nikomu, rozumiesz? Nikomu! Potraktuj poważnie to, co mówię. Śmiertelnie poważnie, jeśli rozumiesz, co mam na myśli.

– Nie rozumiem! – krzyknął zdesperowany. – Właśnie za cholerę nie rozumiem, co masz na myśli!

– Mówiłem już, że cię nie słyszę. – Westchnął tajemniczy rozmówca z ostentacyjnym znudzeniem. – Bardzo dobra odpowiedź, otrzymuje pan jeden punkt i dodatkową szansę na…

– Ej! – zawołał Evan. – Zaczekaj! Powiedz mi…

Jednak kontakt urwał się na dobre. Teleturniej znów był tylko teleturniejem, a głos prowadzącego aż do samego końca nie został już wykorzystany przez nikogo innego. Kiedy Evan uświadomił sobie, że nie ma co liczyć na więcej informacji, połączył się z Piri Piri, niepomny na usłyszaną przed chwilą radę. Odebrała niemal natychmiast, raczyła nawet włączyć ekran. Najwyraźniej była jeszcze w biurze. Choć wyglądała na zmęczoną, wysłuchała go uważnie z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.

– Telewizor do ciebie mówił – podsumowała bezbarwnym tonem.

– To nie tak! Nie chodzi o to, że słyszę jakieś głosy! To nie telewizor do mnie mówił, tylko ktoś, kto majstrował przy programie!

– Przy programie nie można tak sobie majstrować. – Uświadomiła go przyjaciółka. – Ten ktoś musiałby albo być kimś bardzo ważnym, albo mieć takie znajomości, że ja pierdzielę. Być może istnieją ludzie zdolni zmodyfikować w ten sposób program, ale, bez urazy, oni nawet nie mają pojęcia że istniejesz i gówno obchodzisz ich ty i twoje paranoje. Myślę, że to wszystko nerwy i zmęczenie…

Nie dał jej dokończyć.

– Tak! Teraz mi wmawiaj, że ześwirowałem!

– Ja ci niczego nie wmawiam! Po prostu ostatnio zachowujesz się dziwnie. Ta twoja mania prześladowcza robi się powoli wkurzająca.

– Ja mam manię prześladowczą, tak?! – krzyknął zupełnie już wyprowadzony z równowagi. – To raczej ty nie widzisz, co się dookoła ciebie dzieje! Robi się wielkie halo wokół tych całych Zdolności, trąbi się o nieustającym zagrożeniu, a w jednym z najważniejszych resortów olewa się wszystko jak leci i odwala fuszerkę na pokaz. Mam informować społeczeństwo a sam nic nie wiem. Nic nowego, nic pewnego, nic ważnego. Nie dali mi nawet zobaczyć Polimorfa!

– Zobaczyć Polimorfa?! – Roześmiała się nieprzyjemnie. – Nie jesteś tu od oglądania Polimorfów.

– Ale jak mam dostarczać wiedzy o nich, skoro…

– Nie ufasz naszym naukowcom? – zapytała zimno.

– Nie wiem już, komu mam ufać – odrzekł zgodnie z prawdą. – I czy w ogóle komuś mogę… Sama powiedz, czy to wszystko nie jest dziwne? Nagle, prawie dziesięć lat później niż powinna, objawia się u mnie Zdolność. Wymarzona, prestiżowa praca okazuje się kompletnie bezproduktywna. Jednocześnie ktoś na każdym kroku ostrzega mnie, tyle że nie bardzo wiem przed czym i jasno nakazuje nie ufać nikomu.

– Słuchaj, jestem tu od szesnastu lat. Naprawdę wiedziałabym, gdyby coś było nie tak. Filary działają prawidłowo, a ty jesteś po prostu przemęczony. Rozumiem, że jest ci trudno dostosować się do nowej sytuacji, ale weź się w końcu w garść.

– Nie spodziewałem się, że możesz być taka…

– Jaka?

Krótkowzroczna? Oportunistyczna? Bezkrytycznie służalcza? Nie użył żadnego z tych słów. Nie chciał się kłócić, ale czuł się bardzo rozczarowany.

– Zawsze uważałem cię za niezależną osobę – powiedział tylko, ignorując jej pytanie.

– Niezależność to luksus, na który nie możemy sobie pozwolić – odparła spokojnie. – Nikt w tych czasach nie może. Ważne, żebyś to wreszcie zrozumiał. Zasad nie wymyślono na złość tobie czy mnie. Jesteśmy w stanie wojny i dla własnego dobra musimy się dostosować.

– Nigdy nie sądziłem, że usłyszę coś takiego akurat od ciebie.

Wzruszyła ramionami.

– Od kogoś musiałeś.

– Nie od ciebie. Nie chciałem tego słyszeć od ciebie!

– Odpocznij. Jutro na pewno poczujesz się lepiej. Ja mam jeszcze coś do załatwienia.

Po tych słowach rozłączyła się tak szybko, że nie miał nawet szansy zareagować.

”Niezależność to luksus”? „ Musimy się dostosować”? „Jutro poczujesz się lepiej”? Kim do cholery była ta dziewczyna i co zrobiła z jego Piri Piri?!

Odpowiedź była oczywista. Aż nazbyt oczywista, a jednocześnie tak straszna, że z początku w ogóle nie brał tego pod uwagę. Jednak w końcu ta myśl wypłynęła z zakamarków skołatanego umysłu i sprawiła, że na moment przestał oddychać. Zakręciło mu się w głowie, przed oczami pociemniało. To niemożliwe! Sprawdzali się zawsze. Zawsze! Nawet, kiedy jedno wyszło skorzystać z toalety, po powrocie miało natychmiast bliskie spotkanie z detektorem. Ale przecież… Przecież teraz rozmawiali przez videofon, a weryfikacji można dokonać jedynie stojąc z człowiekiem twarzą w twarz…

– Nie! Nie, kurwa, tylko nie ona!

Zdał sobie sprawę, że powiedział to na głos. Zerknął w stronę telewizora, jakby bał się, że osoba, która skontaktowała się z nim chwilę temu wciąż może go podsłuchiwać. Jednak nawet jeśli tak było, niczym się nie zdradziła. Właśnie puszczano kolorowe reklamy i żadne tajemnicze głosy nie mąciły sielankowej atmosfery rodzinnego śniadania, podczas którego nie mogło zabraknąć sera znanej firmy.

Evan przez chwilę bezmyślnie wpatrywał się w ekran. W końcu otrząsnął się z otępienia. Przyszło mu do głowy coś, dzięki czemu poczuł przypływ nadziei. Polimorfy starały się jak najlepiej kopiować zachowania osoby, pod którą się podszywały. Żaden z nich nie naraziłby się na zdemaskowanie robiąc lub mówiąc coś zupełnie sprzecznego z charakterem ofiary!

Tak naprawdę wiedział, że wszystkie te rozmyślania są jałowe. I tak nie dowie się niczego, póki nie zweryfikuje Piri Piri. Chciał pędzić do niej od razu, ale powstrzymał się. Mówiła, że ma coś jeszcze do załatwienia, co znaczy, że może być wszędzie i wrócić do domu późno albo wcale. Postanowił poczekać. Jutro prawdopodobnie i tak spotkają się w pracy.

 

– Wszystko. – Piri Piri położyła na stole kilkanaście nośników danych i siedem zwykłych, kartonowych teczek wypełnionych papierowymi dokumentami. – Wszystko, albo nawet jeszcze więcej. Dotarłam do wydarzeń, których on sam zapewne dawno już nie pamięta. Są tu nawet bilety na teatrzyki, które oglądał z grupą w przedszkolu. Jeśli tu nie znajdziecie tego, czego szukacie, nie znajdziecie tego nigdzie.

Zgromadzone w sali konferencyjnej osoby patrzyły na nią z mieszaniną ciekawości i powątpiewania.

– Oczywiście byłoby mi łatwiej, gdybyście powiedzieli, czego właściwie potrzebujecie – dodała. – Jeśli faktycznie chodzi tylko o późne ujawnienie zdolności, to dokumentacja medyczna jest kompletna, ale nie sądzę, żeby mogła wam pomóc. Nie znalazłam tam niczego…

– Miałaś nam to dostarczyć, a nie czytać, głupia dziewczyno! – Wybuchnął generał.

– Proszę się nie wydzierać. – Minister Larsson zareagowała automatycznie.

Uspokajanie awanturującego się generała najwyraźniej weszło jej już w nawyk, co nie zmieniało faktu, że w tej chwili sama była poważnie zdenerwowana.

Prócz niej i generała w sali, przy lśniącym, drewnianym stole, znajdowali się także pozostali członkowie komisji weryfikacyjnej, oraz kilku wysoko postawionych urzędników, zasiadających w zarządach wszystkich czterech Filarów. Wszyscy wyglądali na wytrąconych z równowagi. Nie tyle tym, że przeczytała zdobyte materiały, bo to wydawało się oburzać jedynie generała, ale ogólną sytuacją, w której znalazł się cały rząd.

Minister zwróciła się do Piri Piri.

– Te dokumenty przeanalizują eksperci. Znajdziemy odpowiedzi na nasze pytania.

– Nie wątpię – odparła dziewczyna z uprzejmym śmiechem. – Ale… właściwie po co? Zdolność to mistyczny dar. Nigdy nie wiadomo kto i kiedy go otrzyma.

– Dziękujemy pani. – Minister ostentacyjnie zignorowała jej wypowiedź. – Skontaktujemy się, jeśli będziemy jeszcze potrzebowali pani pomocy.

Piri Piri skinęła apatycznie głową i wyszła. Czuła się zmęczona. Cholernie zmęczona.

 

Nie wytrzymam do jutra!

Evan gorączkowo wybierał numery. Biuro, dom, osobisty komunikator, biuro, dom… Nic, cisza, żadnego odzewu.

– Odbierz w końcu! – mamrotał do słuchawki. – No odbieraj!

 

Komunikator brzęczał uparcie. Evan wydzwaniał od kilkunastu minut, jednak nie mogła z nim porozmawiać, nawet gdyby chciała.

Idąc przejściem podziemnym prowadzącym na parking, usłyszała za sobą kroki. Domyślała się, co to oznacza, ale nie czuła w związku z tym właściwie żadnych emocji. Tylko zmęczenie. Wciąż to zmęczenie…. Ostatnio zbyt często korzystała z niewykrywalnego łącza. Choć w nielegalnych klinikach porządnie ją podrasowali, nie była przecież niezniszczalna. Jedna wizyta w Sieci bez zostawiania śladów kosztowała ją mnóstwo energii. A musiała składać takie wizyty codziennie. Ostatnie wydarzenia zmusiły ją w dodatku do kilku nadprogramowych akcji. Ot, choćby dzisiaj…

Dzwonek komunikatora umilkł na chwilę.

Kroki stały się szybsze.

***

 

Evan przez całą noc usiłował skontaktować się z Piri Piri, jednak bez efektu. Zasnął w końcu nad ranem, a kiedy się obudził, czekała na niego wiadomość. Adres nadawcy nie był mu znany, zdawał się stanowić ciąg przypadkowych znaków, jednak pospiesznie kliknął ”otwórz”, mając rozpaczliwą nadzieję, że to jednak od niej.

Nie bardzo wiedział, czego właściwie się spodziewał, ale raczej nie tego. Wiadomość najwyraźniej faktycznie wysłała Piri Piri, jednak zamiast jakiegokolwiek nawiązania do ostatnich wydarzeń znalazł tylko suchą, urzędową notkę informującą, że jest proszony o dostarczenie „efektów swojej ostatniej pracy” do niejakiej Vittorii Silvano, będącej ochotniczką w Stowarzyszeniu Inicjatyw Obywatelskich Szóstej Dzielnicy.

Czy ona naprawdę po tym wszystkim ma mu do powiedzenia tylko tyle, żeby rozniósł ulotki?! I to jeszcze na Szóstej Dzielnicy, która była w zasadzie nie tyle dzielnicą, co specjalnym osiedlem dla niepełnosprawnych z całego miasta. Zgodnie z ustawą o bezpieczeństwie zamieszkanie tam było obowiązkowe w przypadku każdego, kto wykazywał jakiekolwiek poważniejsze zaburzenia psychiczne bądź fizyczne. Mieli tam dobre warunki do życia i zapewniony stopień bezpieczeństwa, który byłby – według rządu – nieosiągalny przy rozproszeniu niepełnosprawnych po całym mieście.

Evan nigdy tam nie był. Na szczęście jego znajomi i członkowie rodziny byli zdrowi, nie miał więc powodu by odwiedzać to osiedle. Także i teraz chciał zaprotestować. Jest przecież mnóstwo osób, które mogłyby to zrobić. Dlaczego jemu właśnie zleciła to niewdzięczne zadanie? Formalnie nie było w tym nic dziwnego. Jego resort odpowiadał również za dystrybucję materiałów. Jeśli były gdzieś pilnie potrzebne, ktoś z innego resortu informował o tym. Tyle że w tych okolicznościach było to absurdalne…

Chwilę później jednak dotarło do niego, że ta wiadomość, to jedyny ślad, jaki posiada w tym momencie. Jeśli tam pójdzie, może w końcu doczeka się jakichś wyjaśnień.

Albo wpadnie w pułapkę…

 

Vittoria Silvano była niebrzydką kobietą przed trzydziestką. Jej twarz można było uznać za nieco zbyt kanciastą, usta za nieco zbyt szerokie, a długie, czarne włosy wyglądały, jakby notorycznie wichrzyła je dłonią, aczkolwiek ogólne wrażenie było pozytywne. Strażnik osiedla znał ją całkiem nieźle i wypowiadał się o niej z pobłażliwą sympatią. Z jego słów wynikało, że Vittoria jest wesołą osobą pozytywnie nastawioną do świata, ale jej nieustający entuzjazm może doprowadzić do choroby nerwowej, jeśli przebywa się z nią zbyt długo.

Evan pomyślał, że jego do choroby nerwowej doprowadza samo to miejsce. Idąc do domu Vittorii drogą wskazaną przez strażnika, mijał place, na których animatorzy urządzali „gry i zabawy” dla mieszkańców. Sztucznie wesołym głosem skandowali wyliczanki, a ludzie patrzyli na nich z niesmakiem, niechętnie powtarzając proste słowa. Najwyraźniej niepełnosprawnych traktowano tu jak dzieci, niezależnie od rodzaju i stopnia ich upośledzenia. Evan uznał to za żenujące i kilka kolejnych „miejsc wspólnej zabawy” minął wpatrując się w chodnik i nucąc w myśli piosenkę, byle tylko oszczędzić sobie tego żałosnego widoku.

Dlatego też zastawszy Vittorię w domu poczuł ulgę, że nie będzie musiał szukać jej po placach. Gdy tylko otworzyła drzwi przedstawił się, zweryfikował ją i upewniwszy się, że nie jest obcym wręczył jej w progu plik ulotek, chcąc jak najszybciej opuścić to miejsce.

Odpowiedziała mu w języku migowym, a on uświadomił sobie, że strażnik, choć tak chętny do rozmowy, nie powiedział mu, jaką chorobą dotknięta jest Vittoria. Zrobiło mu się głupio i kiedy kobieta gestem zaprosiła go do środka wszedł, chcąc się jakoś zrehabilitować.

– Tutaj możemy porozmawiać normalnie. – Vittoria nadal migała, głos natomiast dobiegał z dużego głośnika umieszczonego na ścianie tuż obok ekranu, na którym widać było stojącą bez ruchu, wygenerowaną komputerowo postać o niewyraźnych rysach. – W całym mieszkaniu mam czujniki, przekładające język migowy na mówiony i odwrotnie. Proszę więc nie krępować się i mówić normalnie. Tylko z góry przepraszam, że podczas gdy będzie pan mówił, ja będę wpatrywać się w ekran. Ten graficzny ludzik przetłumaczy mi pańskie słowa.

Kiwnął niepewnie głową, podejrzliwie zezując na rysunkową postać.

– Właściwie… – powiedział bardzo wolno, a ludzik zamigał swobodnie.

Vittoria uśmiechnęła się lekko.

– Właściwie to ja tylko na chwilę. Nie mam zbyt dużo czasu. Proszono mnie, żebym dostarczył nowe materiały…

– Tak, bardzo dziękuję – odpowiedziała. – Jestem tu ochotniczką. Zajmuję się między innymi kampaniami informacyjnymi.

Kiwnął tępo głową.

– Szkoda, że nie może pan posiedzieć dłużej – szczebiotał głośnik. – Ugotowałabym coś dobrego na drugie śniadanie…

Wirtualny tłumacz był tak sprawny, że Evan nie wiedzieć kiedy pozbył się całego skrępowania. Jednak nadal nie miał pojęcia, co chciała osiągnąć Piri Piri przysyłając go do tej kobiety. Pułapka chyba nie wchodziła w grę, ale też nic nie wskazywało na to, by cokolwiek miało się tutaj wyjaśnić. Może powinienem zostać na tym drugim śniadaniu, pomyślał.

Jednak Vittoria najwyraźniej bez żalu pogodziła się z jego brakiem czasu i już wpadła na kolejny pomysł. Strażnik miał rację. Na dłuższą metę była prawdopodobnie strasznie męcząca.

– W takim razie dam panu trochę domowych przetworów – powiedziała. – Robię tego mnóstwo, sama wszystkiego nie zjem, a tu nie ma znów tak wielu osób, którym mogłabym to porozdawać. Chyba już się trochę znudzili moimi kulinariami.

Migała nieustannie, prowadząc go do niewielkiej spiżarni a tłumacz przekładał jej gesty na bezładną, aczkolwiek radosną paplaninę. Evan poszedł z nią tylko dlatego, że głupio mu było odmówić niepełnosprawnej kobiecie.

– Proszę, proszę – zachęcała entuzjastycznie, otwierając drzwi do wąskiego, pomieszczenia bez okien oświetlonego zwykłą małą żarówka. – Na pewno pan sobie coś wybierze. Nie chcę się chwalić, ale naprawdę nieźle gotuję!

Wejść tam, czy nie? Stał na progu, myśląc gorączkowo. Jeśli wejdzie, a ona go tam uwięzi? Znów zaczął się skłaniać ku teorii o pułapce.

Vittoria, jakby czytając w jego myślach, pierwsza wkroczyła do mrocznego wnętrza i zrobiła kilka kroków w głąb spiżarni. Gdyby go zaatakowała, prawdopodobnie poradziłby sobie z nią. Ale co zrobi, jeśli zaraz spomiędzy zastawionych słoikami regałów wychyną na przykład wynajęte zbiry?

Miał teraz ostatnią szansę, by opuścić mieszkanie Vittorii, narażając się najwyżej na to, że zostanie uznany za chama, który pogardził ofiarowanym z dobrego serca domowym dżemem i uciekł bez pożegnania, jakby go goniła armia Polimorfów.

To Piri Piri kazała mi tu przyjść, pomyślał. Mam wszelkie powody, żeby jej nie ufać. Mam wszelkie powody, żeby nie włazić do tej cholernej spiżarni. Zdecydowanie nie powinienem tam włazić, ale…

Wziął głęboki oddech. Zagłuszając głos rozsądku przekroczył próg i zamknął za sobą drzwi. Nie było innego sposobu, żeby się dowiedzieć.

Tak jak się spodziewał, radosny uśmiech spełzł z twarzy Vittorii natychmiast. Na jego miejsce pojawił się wyraz smutnej powagi, który w zasadzie mógł oznaczać wszystko. Podeszła do niego wolno i położyła mu ręce na ramionach. W pierwszej chwili chciał odskoczyć, ale powstrzymał się. W geście kobiety nie było agresji. Przeciwnie, była bardzo delikatna. Wyjęła małe urządzenie przypominające nieco detektor, jednak pełniące zdaje się inną funkcję. Sprawdziła coś, po czym przyjrzała się Evanowi uważnie, a on doznał lekkiego wstrząsu, widząc toczącą się po jej policzku łzę.

– Evan – powiedziała cicho, ale wyraźnie. – Miałam nadzieję, że nigdy tu nie przyjdziesz.

Nie wiedział, czy bardziej zdumiały go jej osobliwe słowa, czy sam fakt, że przemówiła.

– Tak. – Westchnęła, widząc jego zdziwienie. – Potrafię mówić i słyszę cię doskonale. Nie ma tu kamer ani czujników. Były, tylko że się zepsuły. Zgłosiłam to, ale nikt się specjalnie nie przejął i do tej pory ich nie naprawiono. Jedyna korzyść z tego, że traktuje się nas jak imbecyli jest taka, że niezbyt restrykcyjnie nas pilnują.

Po zrzuceniu maski głupiutkiej, uśmiechniętej aktywistki, Vittoria okazała się osobą skrajnie odmienną – przygaszoną, spokojną, poważną i z jakiegoś powodu bardzo smutną.

– Mamy mało czasu – powiedziała. – Jak nie będzie nas przez chwilę, pewnie nikt nawet nie zwróci uwagi, ale jeśli będziemy siedzieć tu zbyt długo, strażnicy w końcu się zorientują i nabiorą podejrzeń. Przejdę od razu do rzeczy…

– Świetnie – przerwał. – W takim razie powiedz mi…

Tym razem ona nie pozwoliła mu dokończyć. Kontynuowała, jakby go nie usłyszała.

– Fakt, że tu jesteś oznacza, że Aurelia prawdopodobnie nie żyje.

– Co?!

Był w szoku. Nie zdziwiło go nawet, że jest jeszcze ktoś, kto ktoś używa prawdziwego imienia Piri Piri.

– Dostałeś od niej wiadomość, prawda? Przyszedłeś tu, bo cię o to poprosiła w mailu.

Skinął głową, mając nadzieję, że to wszystko okaże się jakąś głupią pomyłką.

– Ona nie może nie żyć! – zaprotestował głupio.

– Proszę… Nie mamy czasu. Mnie też nie jest łatwo. Teraz muszę zrobić to, o co mnie prosiła.

– Prosiła cię? O co?

– Wiadomość, którą dostałeś, miała zostać wysłana tylko, gdyby Aurelii stało się coś złego. Napisała ją, kiedy zacząłeś pracę dla Filarów. Zaprogramowała automatyczne wysyłanie na konkretną godzinę i codziennie anulowała polecenie za pomocą niewykrywalnego łącza.

Niewykrywalne łącze?! Do dziś Evan wątpił, że coś takiego to w ogóle istnieje! Plotki co prawda mówiły, że podziemne kliniki przeprowadzają operacje sprzężenia łącza z systemem nerwowym na tak głębokim poziomie, że pozwala to uzyskać dostęp do Sieci bez ryzyka namierzenia. Podobno korzystanie z takiego połączenia w zastraszającym tempie wyniszczało organizm. Evan wszystkie tego rodzaju opowieści uważał za głupie wymysły. Możliwe, że nadszedł czas na zweryfikowanie poglądów.

– Skoro tej nocy nie anulowała wysłania wiadomości, to znaczy, że stało się coś bardzo złego – powiedziała z powagą Vittoria. – Teraz ja muszę wyjaśnić ci to, co w swoim czasie miała ci wyjaśnić ona. Jestem w tej chwili jedyną osobą, która zna plan. Wygląda na to, że nawet oni go nie wykryli, skoro zabili ją, a nie ciebie.

– Oni?

– Filary.

– Filary nie zabijają ludzi!

– Zdziwiłbyś się.

– Nie rozumiem…

– Spróbuję zacząć od początku. – Odetchnęła głęboko, szykując się do dłuższej przemowy. – Musisz wiedzieć, że Zdolności pisane wielką literą i uważane za mistyczny dar w ogóle nie istnieją, a przynajmniej nie w takiej formie, jaką wmawia się ludziom od urodzenia. Tak naprawdę osoby na najwyższych rządowych stanowiskach monitorują nieustannie dzieci i młodzież, a potem znajdują sposoby, by najbardziej obiecującym z nich niepostrzeżenie wszczepić mutageny, albo wgrać wiedzę i doświadczenie z danej dziedziny. Kiedy dzieciaki odkryją, że coś się zmieniło, same się do nich zgłaszają. Takim sposobem Filary mają na swoich usługach rzesze udoskonalonych ludzi, którzy czują się wyróżnieni i gotowi są wykonać każde polecenie w imię bezpieczeństwa kraju.

Pokręcił głową z powątpiewaniem.

– Przepraszam cię, ale to brzmi jak jakaś teoria spiskowa.

– Tak, mamy do czynienia ze spiskiem – potwierdziła spokojnie Vittoria. – Aurelia odkryła go kilka lat temu i od tej pory nieustannie szukała sposobu na przekazanie ludziom prawdy tak, żeby uwierzyli i byli w stanie zjednoczyć się i zbuntować.

– Zbuntować? Przeciwko czemu? Załóżmy przez chwilę, że faktycznie masz rację. Rząd nieustannie inwigiluje dzieciaki. Potem tym, którzy najlepiej rokują grzebie się potajemnie w genach i w mózgach wmawiając, że doznali łaski od sił wyższych, czy czegoś tam. W porządku, to jest okropne. Niemoralne. Gdyby to okazało się prawdą…

– To jest prawdą.

– Gdyby to okazało się prawdą, – powtórzył z naciskiem – sam byłbym zbulwersowany. Ale… jesteśmy w stanie wojny. Wszystkie te działania byłyby po to, żeby bronić się przed najeźdźcami!

Zamilkł i czekał na reakcję Vittorii. Ta wpatrywała się w niego z uwagą, jakby czekała na dalszą część wywodu. Ale on nie miał już nic do powiedzenia. Był rozczarowany, że Piri Piri zamiast do kompetentnej osoby posłała go do paranoiczki, która dla zabawy udaje głuchoniemą i wierzy w absurdalne teorie spiskowe. Potem przypomniał sobie. Piri Piri nie żyje. Nie, to przecież niemożliwe. To kolejne urojenie tej stukniętej Vittorii…

– Bronić się przed najeźdźcami – powtórzyła właśnie, wyrywając go z zamyślenia. – Chyba, że…

– Chyba, że co?

– Pomyśl.

Nie miał ochoty na zagadki, odpowiedź jednak nasunęła się tak spontanicznie, że wyartykułował ją, zanim zdążył się zastanowić.

– Chyba, że nie ma żadnych najeźdźców.

Po uśmiechu Vittorii poznał, że trafił celnie. To wszystko brzmiało coraz bardziej nieprawdopodobnie. I coraz bardziej intrygująco.

– Nie ma żadnych najeźdźców – potwierdziła. – Nigdy nie było. Rasa tak zwanych Polimorfów prawdopodobnie w ogóle nie istnieje. To wszystko od początku do końca jest kłamstwem. Wymysłem sprzed trzydziestu czterech lat, kiedy to najznamienitsi przedstawiciele nowego rządu postanowili znaleźć wreszcie skuteczny sposób kontrolowania społeczeństwa. Stworzyli wroga, który był nieustannie obecny w świadomości. Sprawili, że ludzie ze strachu sami dali im władzę absolutną. Filary mogły dowolnie zmieniać reguły, bo nigdy nikt nie sprecyzował, na jakich zasadach działa rzekomy wróg. Nie ma żadnej stałej, nic, czego trzeba się trzymać. Co bystrzejszym dzieciom daje się „zdolności” i bierze się je na wychowanie, by od małego prać im mózgi. Starzejący się wtajemniczeni politycy i wojskowi znajdują sobie następców wśród takich samych jak oni cyników i tym sposobem rządy przejmuje kolejne pokolenie potworów znacznie gorszych od tych wymyślonych.

– Wymyślonych? Ale… detektory – wyjąkał słabo Evan, zły na siebie, że ta niewiarygodna przecież opowieść niepostrzeżenie wzbudziła w nim taki niepokój. – Osobiście znam człowieka, który spotkał… Dioda zmieniła kolor!

Vittoria skinęła głową i posmutniała jeszcze bardziej, o ile to w ogóle możliwe.

– To jest główny powód, dla którego Aurelia i ja zdecydowałyśmy się wcielić w życie plan – powiedziała. – Ona to wszystko odkryła, pracując jako szpieg. Zamierzali ją najpierw wcielić do armii, ale potem uznali, że nada się do nielegalnego zdobywania różnego rodzaju informacji. W swoim zadufaniu nie pomyśleli nawet, że ich też można szpiegować.

Czyżby Vittoria mówiła prawdę? To była ta tajemnicza praca, o której Piri Piri nigdy nie mogła mówić? Nie było to tak do końca nieprawdopodobne…

– Poznałyśmy się… Nie, nieważne. – Vittoria zreflektowała się, spojrzawszy na zegarek. – Może kiedyś ci opowiem.

Wyglądało na to, że Vittoria zaczyna się rozklejać. Evan postanowił zatem wrócić do tematu. Mgliście pomyślał, że wybieranie kilku słoików powinno chyba trwać nieco krócej.

– To co z tymi detektorami? – zapytał.

Błyskawicznie się otrząsnęła.

– Jeden na tysiąc jest zaprogramowany tak, by co najmniej raz w losowym momencie zaświecił się na czerwono – odparła sucho.

Znaczenie tego, co przed chwilą usłyszał, docierało do Evana bardzo powoli.

– Chcesz powiedzieć…

– Chcę powiedzieć, że osoby aresztowane, torturowane i stracone jako obcy, to najzwyczajniejsi ludzie, tacy, jak ty, czy ja, którzy po prostu mieli pecha, bo czyjś detektor wybrał akurat moment ich weryfikacji, by zrealizować zapisaną w programie sekwencję!

– Nie…

– A jednak!

– Mnie też to mogło spotkać!

– Poprawka. To wciąż może cię spotkać.

Poczuł nadchodząca falę paniki.

– Dlaczego właściwie mówisz mi to wszystko? – zapytał, choć nie był całkowicie pewien, czy chce poznać odpowiedź.

– Jesteś Mówiącym. – Wzruszyła ramionami. – Większość tego, co tłukli ci do głowy podczas szkolenia to same bzdury. Wiem, bo Aurelia pokazała mi materiały. Ale w jednym się z nimi zgadzam. Słowa naprawdę mają moc.

– Nie ma żadnej wojny – powiedział głucho. – Przed chwilą powiedziałaś, że nie ma żadnej wojny.

– Powiedziałam tylko, że nie ma tej wojny, którą nam wmawiają.

I Evan w końcu zrozumiał. Te wszystkie zbiegi okoliczności, objawienie w późnym wieku tego konkretnego talentu, dziwne spojrzenia tych z Komis Weryfikacyjnej, anonimowe ostrzeżenia. A ona miał niewykrywalne łącze…

– To nie Filary wgrały mi zdolność.

– Zgadza się.

– Ale… jak?

– Przez trzy lata kradła fragmenty potrzebnego kodu. Kiedy miała już wszystko, po prostu zhakowała za pomocą niewykrywalnego łącza zbiory biblioteki, z której korzystałeś, poczekała, aż zamówisz książkę do wgrywania przez port i w niej umieściła kod, a potem wykasowała. Ona też później różnymi drogami wysyłała ci ostrzeżenia, żeby wzbudzić twoja nieufność i żebyś nie dał sobie wyprać mózgu, jak inni. Była dobrze pilnowana, ale miała nadzieję, że uda jej się stopniowo wprowadzić cię w plan. Nie wyszło i teraz jesteś tu, a ja miałam tylko kilka minut, żeby zburzyć twój światopogląd i poskładać z powrotem do kupy w zupełnie nowej konfiguracji.

– Czyli Piri Piri naprawdę…

– Obawiam się, że naprawdę. Wiedzieli, że spędzacie razem dużo czasu. Nie chcieli, żeby zaczęła się za bardzo interesować twoim szczególnym przypadkiem. Gdyby domyślili się prawdy, zabiliby was oboje. Tak naprawdę to ty stanowisz dla nich zagrożenie. Ale najwyraźniej bardziej zależy im na odkryciu, co się właściwie stało, niż na wyeliminowaniu cię. Boją się, że możesz być częścią większego przedsięwzięcia. Obserwują cię. Musisz być ostrożny. Na razie nie masz żadnych nadajników, sprawdziłam jak wszedłeś. – Pokazała mu przedmiot, który wcześniej widział w jej dłoni. – Ale to nie znaczy, że w najbliższym czasie nie będziesz ich miał…

Nie mógł uwierzyć w to, co słyszał.

– Mam rozumieć, że teraz, kiedy jestem obserwowany na każdym kroku, mam pod samym nosem Filarów informować społeczeństwo o czymś, co brzmi jak scenariusz kiepskiego thrillera dla miłośników taniej sensacji! – podsumował, nie panując już nad głosem. – Wykorzystałyście mnie. Zrobiłyście to samo, co według waszych ustaleń zarząd Filarów robi tym nieszczęsnym dzieciakom!

Spodziewał się, że Vittoria będzie oburzona takim porównaniem, jednak mylił się.

– Nie dramatyzuj – mruknęła tylko. – Aurelia zrobiła to, bo jesteś jedyną osobą, której ufała. Ale ja obiecałam jej, że jeśli pojawisz się u mnie, opowiem ci wszystko, a nie że cię do czegokolwiek zmuszę.

– I bardzo dobrze, bo…

– Weź słoiki. Tylko sporo, w końcu trochę czasu tu spędziłeś.

Podała mu dużą, płócienną torbę, do której zaczął ładować przypadkowe przetwory.

– Skontaktuję się z tobą jeszcze – powiedziała Vittoria. – Na razie muszę dotrzeć do dowodów zebranych przez Aurelię, zanim oni je znajdą.

– Zaraz, czy ty chcesz powiedzieć, że jest sposób, by tę wariacką teorię udowodnić?! – wykrztusił.

– Oczywiście. Przecież inaczej nie zawracałybyśmy ci głowy.

 

Nie patrzył dokąd idzie. Nie słyszał głupkowatych wyliczanek, nie widział ludzi na ulicach, wieżowców, samochodów, nielicznych drzew. Nie pamiętał drogi do domu, nie pamiętał, jak wyszedł do pracy. Łudził się jeszcze, że spotka na korytarzu całą i zdrową Piri Piri. Miał rozpaczliwą nadzieję, że to wszystko był tylko głupi żart, mający wyleczyć go z manii prześladowczej, którą mu ostatnio zarzuciła.

Nie było jej tam. Komunikator nie odpowiadał. Nikt nie widział jej tego dnia.

Znajomi na ulicy, ludzie z resortu, wszyscy beztroscy i roześmiani podchodzili do niego z detektorami a on za każdym razem wstrzymywał oddech.

Tak się nie da żyć.

Późnym wieczorem siedział w domu przy kuchennym stole i płakał tak, jak nie płakał od dzieciństwa.

Rano obudził się zziębnięty i obolały, z głową na blacie, niesmakiem w ustach i niezachwianą pewnością, że wie, co powinien zrobić.

Koniec

Komentarze

Bardzo ciekawe opowiadanie. Trochę nasuwa skojarzenia z Zajdlem. Zainteresowała mnie trzecia płeć. Skąd się bierze? Jakaś mutacja w genach czy chirurgia?

Babska logika rządzi!

To opowiadanie jest świetnie. I mówię to po przeczytaniu zaledwie pierwszego fragmentu, czyli do pierwszych gwiazdek (mam nadzieję, że wkrótce uda mi się przeczytać resztę, ale teraz powinnam popracować… ;). Co oznacza, że można ocenić opowiadanie po jego fragmencie, tylko musi ono być porządnie napisane. Co mamy w pierwszym kawałku? Wyraźnie zarysowanego bohatera, który ma pragnienie – i to pragnienie właśnie się spełnia. Niejasne poczucie zagrożenie, no bo kto to widział spełniać marzenie bohatera tak zaraz na początku – z tego nigdy nic dobrego nie wynika. Mamy zarys intrygi, dziwne pytania sugerujące, że zwierzchnicy wcale nie szukają w nim tego, czego on się spodziewa, że szukają. Mamy wreszcie wykreowany świat, który sprawia wrażenie kompletnego, logicznego i zarazem bardzo interesującego. No i oczywiście tekst jest napisany takim językiem, że przyjemnie czytać. :) Warto było zajrzeć, dziękuję że podzieliłaś się tym tekstem z nami. :) Muszę się koniecznie dowiedzieć, co się stanie dalej, ale niestety, obowiązki zmuszają mnie do przerwania lektury. *grrrrr*

rzeczywistość jest dla ludzi, którzy nie radzą sobie z fantastyką

A najgorsze jest to, że chciałabym dowiedzieć się co dalej, ale pewnie muszę wszystko dopowiedzieć sobie sama. No cóż, skoro takie jest postanowienie Autorki… Dziękuję za bardzo porządne opowiadanie –– ciekawe, logiczne, z tajemnicą i problemem. Pod tym co napisała t.lena, podpisuję się obiema rękami i mam nadzieję, że niebawem znowu coś zaprezentujesz. Gdybyś większą uwagę zwróciła na interpunkcję –– pewnie w szufladzie, w pudełeczku, czy gdzie tam je trzymasz, zostało Ci sporo przecinków ––  opowiadanie czytałoby się jeszcze lepiej.  

 

„Tego dnia miała krótkie, ciemno rude włosy…”  –– Tego dnia miała krótkie, ciemnorude włosy

 

„…przedstawiła się trzydziestokilkuletnia, drobna, wysoko uczesana kobieta o włosach koloru gorzkiej czekolady”. –– Czy fryzura kobiety powstała na ostatnim piętrze wieżowca? ;-) Może: …przedstawiła się trzydziestokilkuletnia kobieta o włosach koloru gorzkiej czekolady, ułożonych w wysoką fryzurę.

 

„Młody człowiek o nieokreślonej płci skinął uprzejmie głową z lekkim uśmiechem”. –– Czy cała głowa miała lekki uśmiech, czy tylko od ucha do ucha? ;-) Może: Młody człowiek o nieokreślonej płci, skinął uprzejmie głową, uśmiechając się lekko.

 

„…Evan poczuł, że opuszcza go i tak wątła pewność siebie, której przypływ poczuł w poczekalni”. –– Powtórzenie.

 

„…błyskawiczne przeprowadzono badania konieczne, by dowiedzieć się…” –– …błyskawicznie przeprowadzono badania, konieczne by dowiedzieć się… Lub: …błyskawicznie przeprowadzono konieczne badania, by dowiedzieć się

 

„Kiedy jasnym staje się, że Polimorfy przeszły kolejną ewolucję…” –– Kiedy jasne staje się, że Polimorfy przeszły kolejną ewolucję

 

„…potrzeba sporo czasu i zwykłego farta”. –– Wolałabym: …potrzeba sporo czasu i zwykłego fartu.

 

„Do ścianki tuż nad biurkiem przymocowano niedużą półkę z kilkoma segregatorami…” –– Czy segregatory były przytwierdzone do półki przed jej zamontowaniem? ;-)

Może: Do ścianki, tuż nad biurkiem, przymocowano niedużą półkę, na której postawiono kilka segregatorów

 

„Dla wszystkich wydawało się oczywiste…” ––  Dla wszystkich było oczywiste… Lub: Wszystkim wydawało się oczywiste…

 

Nagle na ekranie ukazała się twarz prowadzącego w dużym zbliżeniu…” –– Dlaczego ów pan prowadził program w dużym zbliżeniu? ;-)

Może: Nagle na ekranie, w dużym zbliżeniu, ukazała się twarz prowadzącego

 

„Ta twoja mania prześladowcza robi się powoli wkurzająca”. –– Może mania z czasem, gdy nabędzie rutyny, będzie wkurzać szybciej. ;-)

Może: Ta twoja mania prześladowcza, powoli robi się wkurzająca.

 

„Vittoria Silvano była niebrzydką kobietą przed trzydziestką. Jej twarz można było uznać za nieco zbyt kanciastą, usta za nieco zbyt szerokie, a długie, czarne włosy wyglądały, jakby notorycznie wichrzyła je dłonią, aczkolwiek ogólne wrażenie było pozytywne”. –– Przykład powtórzeń.  Jest ich sporo w opowiadaniu.

 

„Strażnik osiedla znał całkiem nieźle i wypowiadał się o niej z pobłażliwą sympatią. Z jego słów wynikało, że Vittoria jest wesołą osobą pozytywnie nastawioną do świata, ale jej nieustający entuzjazm może doprowadzić do choroby nerwowej, jeśli przebywa się z nią zbyt długo”. –– Przykład nadmiaru zaimków. Tych także jest w opowiadaniu zbyt wiele.

 

„…że nie będzie musiał szukać jej po placach”. –– Wolałabym: …że nie będzie musiał szukać jej na placach.

 

„Gdy tylko otworzyła drzwi przedstawił się, zweryfikował ją i upewniwszy się, że nie jest obcym…” –– Może: Gdy tylko otworzyła drzwi przedstawił się, zweryfikował ją i mając pewność, że nie jest obcym

 

„Do dziś Evan wątpił, że coś takiego to w ogóle istnieje!” –– Do dziś Evan wątpił, że coś takiego w ogóle istnieje!  

 

„Teraz ja muszę wyjaśnić ci to, co w swoim czasie miała ci wyjaśnić ona”. –– Wolałabym: Teraz ja muszę powiedzieć ci to, co w swoim czasie miała wyjaśnić ona.

 

„…dziwne spojrzenia tych z Komis Weryfikacyjnej…” –– …dziwne spojrzenia tych z Komisji Weryfikacyjnej

 

„…wysyłała ci ostrzeżenia, żeby wzbudzić twoja nieufność…” –– Literówka. Pozdrawiam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Kurde, za późno już na edycję, ale dziękuję za wszystie uwagi. Sama mam zawsze trudności z wyłapywaniem powtórzeń, czy literówek. Po prostu ich nie widzę. Zawsze gdzieś w trakcie sprawdzania tekstu włącza mi się takie nieświadome "oj dobra, szybciej już, szybciej, przecież wiem, co tam jest!" i takim sposobem pomijam sporo rzeczy niby małych, a jednak utrudniających czytanie. Dlatego warto czasem wrzucić coś do Internetu. Uważny odbiorca nie tylko pokaże, gdzie dokładnie się zagapiłam, ale też przypomni tym samym, że cierpliwość i skupienie przy pracy nad tekstem to jednak rzecz niezbędna ;)

DO-SKO-NA-ŁE!!! Nic mądrzejszego nie przychodzi mi do głowy, żeby opisać, jak bardzo podoba mi się to opowiadanie. Proszę o więcej.

Infundybuła chronosynklastyczna

Cieszę sie, że mogłam pomóc. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

     Autorka "Kobiety zza okna", a to było bardzo dobre opowiadanie, i przypadkowo zrobilem temu tekstowi malusią reklamą  na "Forum"… Poczytamy sobie.

Jest historia, jest napięcie, fajnie piszesz. Nie podobały mi się dwa realne fragmenty: pierwszy, gdy generał wyklinał od pedałów trzecią płeć, bo sądzę, że odległa przyszłość/inny świat będzie miał inne problemy niż nietolerancja genderowa. Druga rzecz to ot tak rzucony pomysł, żeby niepełnosprawnych upchnąć w jednej dzielnicy. Im tam wygodnie, my nie musimy na nich patrzeć, stykać się z nimi, oni nie widują "normalnych"/bohatera.  Jakby przeczytał to ktoś niepełnosprawny to mógłby odczuć przynajmniej niesmak, jeśli nie byłoby mu/jej przykro. Według znanej nam wiedzy psychologicznej integracja niepełnosprawnych ze sprawnymi działa na ich korzyść.

Golgengate, dziękuję za uwagi. Spróbuję się trochę wytłumaczyć :)   Ad 1. Nietolerancja genderowa wydaje mi się raczej czymś, co będzie stanowiło drażliwy temat jeszcze długo. W tej chwili nie jesteśmy nawet bliscy stworzenia trzeciej płci. Istnieje bodajże jedna osoba na całym świecie, która ma w dowodzie tożsamości wpsaną płeć nieoreśloną, a to wszak jeszcze nie to o co mi chodziło. Moi przedstawiciele trzeciej płci bliscy są McDonaldowskim neutkom z "Rzeki Bogów", dogłębnie modyfikowanym za pomocą bardzo zaawansowanych zabiegów neurochirurgicznych, które jeśli kiedykolwiek będą w ogóle możliwe, to tylko w odległej przyszłości. Sądzę, że sama taka idea wzbudzałaby ogromne kontrowersje od momentu pojawienia się, przez cały okres przygotowań, aż do wdrożenia pomysłu. Jest to zbyt głęboka ingerencja w ciało i umysł i zupełna nowość, jeśli chodzi o stosunki społeczne. Nie sądzę, by można było szybko przejść nad tym do porządu dziennego, a nawet, jeśli stałoby się to względną normą, zawsze znalazłyby się osoby nastawione do tego zjawiska negatywnie. Takie, jak generał własnie.   Ad 2. Pomysł z dzielnicą dla niepełnosprawnych z założenia miał być niesmaczny. Ja nigdzie nie sugeruję, że to wspaniałe i przyszłościowe rozwiązanie. Po prostu w świecie, który wyreowałam, coś takiego zrobiono. Daje to pewne pojęcie o podejściu władz i ich wizji idealnego świata. Fakt, że bohaterowi nie wydaje się to za bardzo przeszkadzać świadczy o tym, jak ardzo wyprane mózgi i wypaczony obraz rzeczuwistości mają ludzie.

Czytelnik nie wie, że to miało być niesmaczne, to u Ciebie nie wynika z niczego, po prostu opis świata. Powstaje kwiatek, który z inteligentnego opowiadania robi dobre, ale niemądre opowiadanie i czytelnik może  pomyśleć "no tak, napisała tak, jakby nie miała nikogo niepełnosprawnego w rodzinie, jak bohater. Zakręcona, słitaśna nastolatka." Diabeł tkwi w szczegółach. Kwestii społecznych i sposobu ich przedstawiania w sf będę się czepiać.

Każdy ma prawo do swojej opinii, wiadomo. Jeśli tak to odczuwasz, to może coś w tym jest. Musiałabym szerzej sonsultować tę kwestię, by stwerdzić, czy taki odbiór i taka interpretacja są powszechne. Ja jak czytam tekst beletrystyczny i natrafiam na opis moralnie wątpliwych praktyk, myślę sobie najwyżej "jaki plugawy świat przedstawiony", nie "jaki plugawy autor". Gdybym do tego tak podchodziła, musiałabym choćby Piekarę uznać za pozbawionego wyobraźni zwyrodnialca, bo przecież wykreował okrutny świat, w którym przemoc jest czymś dobrym i pożądanym, oraz bohatera, który z uśmiechem na twarzy torturuje i zabija w słusznej sprawie, w imię Boga. Autor bez żadnych wyjaśnień i moralnego komentarza rzuca czytelnika w taką rzeczywistość, ale to nie znaczy chyba, że on sam lekko podchodzi do tematu, nie zdaje sobie sprawy z zagrożeń, jakie niesie fanatyzm religijny i wypaczenie doktryny. (No tak, ani on, ani nikt z jego bliskich nie doznał prześladowań religijnych i tortur, więc łatwo mu ot tak sobie o tym pisać!). W moim opowiadaniu narrator nie objaśnia rzeczywistości, po prostu opisuje, więc jakiś specjalny komentarz na temat tej dzielnicy raczej by nie pasował. Tak, jak mówiłam, opis ma obrazować chore podejście władz do wszystkiego, co nie jest idealne. Ale jednocześnie tekst ujawnia słabość takiego podejścia. Bo przecież właśnie w tym "getcie" pojawia się zalążek rewolucji. Zamknięci tam ludzie są traktowani jak gorsi, ale gorsi w żadnym razie nie są. Znaczna część z nich jest świadoma siebie i swojej sytuacji. Czują się potraktowani niesprawiedliwie i upokorzeni. Wydawało mi się, że to wynika z tekstu. Ludzie patrzą z niesmakiem na animatorów urządzających im "gry i zabawy", Vittoria również pogardliwie wyraża się o systemie. Oni właśnie znacznie wyraźniej, niż ci "normalni" dostrzegają absurdalne poczynania rządzących, czują się pokrzywdzeni i chętnie powitaliby zmianę. Między innymi dlatego właśnie do kogoś stamtąd zgłosiła się osoba posiadająca ważne informacje. W każdym razie z ja z takim zamysłem ten fragment pisałam.

Są ludzie,  którzy czytają Piekarę dla beki.;)

Pewnie są. Pewnie są i tacy, którzy się zachwychają. Mnie się po drugim tomie znudziło i już w ogóle nie czytam. Ale nadal nie sądzę, by był zwyrodnialcem.

Ja  tylko sugeruję, że istnieją pewne tematy, które można  potraktować mądrze albo głupio. I jednym z takich tematów jest kwestia niepełnosprawnych. Można sobie powiedzieć, że się tworzy fikcję literacką i wszystko wolno, bo wolno. Zależy na jaki target się liczy. Czy osób, które nie zwrócą uwagi albo pomyślą, że getto dla niepełnosprawnych to fajne rowiązanie, czy takich, które zwrócą uwagę, że coś im zgrzyta. Ja na przykład nie jestem targetem piszących nieuważnie o rzeczach ważnych i nierozwiązanych obecnie, ale przecież nie muszę być targetem.

Przepraszam, ale nie rozumiem, w jaki sposób temat jest potraktowany głupio? Czy jest źle osadzony w świecie, nie pasujący do ogólnego zamysłu opowiadania? Bo chyba nie chodzi o to, że zaprezentowane rozwiązanie jest niepoprawne politycznie i jest tylko zamiataniem problemu pod dywan? "Jakby przeczytał to ktoś niepełnosprawny to mógłby odczuć przynajmniej niesmak, jeśli nie byłoby mu/jej przykro." A to już w ogóle bardzo smutne. Myślę/mam nadzieję, że znalazłyby się również osoby niepełnosprawne potrafiące przeczytać tekst fikcyjny z dystansem i zrozumieniem. Oczywiście, można się z każdą poszkodowaną grupą obchodzić jak ze zgniłym jajem. Da się też pisać utopie, w których wszystko jest wspaniale, wszystkie problemy rozwiązane, nie ma rozwarstwienia społecznego ani nietolerancji genderowej, religijnej, etc. Takim sposobem łatwo ominiemy ryzyko urażenia jakiegokolwiek nadwrażliwca

Bender, to co napisałeś jest idiotyczne, szczególnie w kontekście niepełnosprawności. Ale z tym problemem musisz żyć ty sam i twoi bliscy;)

Moich bliscy mają się dobrze. Cóż, wnioskując po Twoich poprzednich wypowiedziach w tym temacie, nie powinienem spodziewać się, że otrzymam cokolwiek więcej poza atakiem na moją nieszczęsną, pożałowania godną osobę.

Bender, od porównania niepełnosprawnych do zgniłego jaja nie istniejesz dla mnie. Rozmawiaj sobie z kmś na swoim poziomie.

Ach, dobrze, że mnie uświadomiłaś, co Cię tak zabolało, bo w życiu bym się nie domyślił, że można tak błędnie zinterpretować to, co napisałem.

Jestem rozczarowana. Takie dobre opowiadanie, fajne, ciekawe, dające do myślenia, zapowiadające się naprawdę obiecująco… a urywa się w momencie, w którym właśnie coś zaczynało się dziać. To smutne. Jeśli chodzi o fabułę, nie mam nic do zarzucenia, czytało się naprawdę fajnie – tylko że ktoś tasakiem uciął drugą część tekstu, najwyraźniej ; /   Jest trochę potknięć w zapisie dialogów, anyway.   Ode mnie tyle – i czekam na kontynuację! Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Rozumiem sens zabiegu, w którym urywa się fabułę dokładnie w momencie, kiedy akcja obraca się o sto osiemdziesiąt stopni, ale absolutnie go nie popieram. No przecież to aż się prosi o rozwinięcie. Ja chcę wiedzieć, co się stało dalej. Naprawdę. No ale nic to, opowiadanie w każdym razie jest bardzo dobre. Napisane sensownie, a na dodatek z rozsądnie wykreowanym światem. A pomysł na to, by świat najpierw wykreować, a potem rozbić go w drobny mak i przedstawić jako wielką ułudę – fenomenalny.

Świetny tekst, coraz bardziej się wkręcałem w opowieść, a tutaj takie dziwne zakończenie:). Gdyby inaczej zakończyć albo raczej dopisać ciąg dalszy to będzie (w sumie już jest) super opowiadanie. Szukałem wszędzie informacji o tym, że to fragment, ale takowej brak. Kontynuuj, bo warto.   Ukłony

Mastiff

Dobra, powiem w końcu, czemu tak :) Opowiadanie było pisane na konkurs, na ów wysłane i z owego zdyskwalifikowane przez mój idiotyczny błąd. To fatycznie miał być samodzielny tekst i tak się właśnie miał kończyć, ale mam pomysły na kolejne opowiadania z tego uniwersum, uzupełniające historię. Tyle, że po dyskwalifiacji poczułam do tego opowiadania i samej siebie wstręt, obrzydzenie przeokrutne i cisnęłam w diabły wszystkie związane z kontynuacją plany. Teraz odgrzebałam je po ponad roku i postanowiłam się przmóc i podzielić nim, bo wiem, że samam w życiu bym się do niego nie przekonała, a ludzie powiedzą mi obiektywnie – warto, czy nie warto brać się za kontynuację.  Komentarze wsazują na to, że warto przezwyciężyć obrzydzenie i odgrzebać pomysł ;)

Tak w zasadzie to czytelnik wymaga zamkniętych zakończeń, przynajmniej ja, wieloznaczność może prowadzić do  tragicznych wydarzeń, a przecież lubimy dobre zkończenia :)

Po dobrym i obiecującym początku spodziewałem się po tym opowiadaniu czegoś więcej, w efekcie czuję pewne rozczarowanie. To tylko moja subiektywna opinia, ale myślę że można było z tego zrobić lepszy użytek. Pozdrawiam.

Opowiadanie porządnie napisane, z dobrą i przemyślaną fabułą. Ciekawie zarysowany rys psychologiczny głównego bohatera. Niestety pozytywny odbiór tego opowiadania, pomimo świetnie poprowadzonej narracji, popsuła tutaj końcówka tekstu, w zasadzie jej brak. Jakieś takie zawieszone w próżni.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Nowa Fantastyka