- Opowiadanie: Hanzo - Pan Nikt i Nieistniejący Ludzie

Pan Nikt i Nieistniejący Ludzie

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Pan Nikt i Nieistniejący Ludzie

PAN NIKT I NIEISTNIEJĄCY LUDZIE

 

 

 

Nieistniejący Człowiek nie siedział na schodach. Nie nosił na głowie wysokiego kapelusza i nie był ubrany w elegancki, czarny garnitur. Nie jadł czerwonego jabłka ani nie palił długiej fajki. Po prostu nie istniał, jak zawsze.

 

Podczas kiedy mężczyzna, który nie miał na stopach wypolerowanych na błysk pantofli, oddawał się na schodach niebytowi, Pan Nikt śnił piękne sny.

Biały królik pędzi jak szalony przez wysoką trawę, starając się uciec przed rozwrzeszczaną dziewczynką. Coś podpowiada Panu Nikt, że żądny krwi bachor ma na imię Anastazja. A może Alicja albo Arletta? Mniejsza z tym – imiona są mało ważne, kiedy gnający na złamanie karku zwierzak po raz piętnasty unika o włos śmiercionośnej kulki, mającej za zadanie przerobić go na pasztet.

Królik dobiega do nory. Jeszcze tylko kilka susów i będzie bezpieczny! Wtedy dzieje się rzecz niesamowita – wejście do norki zamienia się w ogromne, owalne lustro. Biały gryzoń odbija się od niego jak piłka. Anastazja ma mniej szczęścia, wbiega w szklaną taflę i rozbijając ją na setki ostrych kawałków, wpada do sekretnego świata.

Dziewczynka spada w dół zdawałoby się wieczność. Kiedy wreszcie ląduje, na miejscu wita ją Szalony Herbatnik. Okazuje się, że Anastazja i Pan Nikt trafili akurat na wielką uroczystość Przymierzania Kapeluszy. Szalony Herbatnik obiecuje im wspaniałą zabawę, a Królowa Trefl z uśmiechem na ustach przyrządza jajecznicę z Humpty Dumpty'ego, który w końcu spadł z murka. Biedak smaży się na gigantycznej patelni ustawionej nad wielkim ogniskiem w kącie króliczej nory.

– Wstawaj do roboty – syczy Humpty Dumpty, pływając na oleju pośród roztrzaskanych skorupek.

 

– Hę? – jęknął Pan Nikt.

– Wstawaj do roboty, gamoniu! – powtórzyła dobitniej Pani Nikt, dźgając męża miotłą.

Ból żeber, który właśnie zaatakował jego świadomość, był niemal nie do zniesienia. Odtrącił dokuczliwy kij nieco mocniej niż chciał. Miotła przefrunęła przez całą sypialnię i rozbiła stojące na szafie szklanki, co w rezultacie tylko spotęgowało wrzaski Pani Nikt.

– Co to za kurwa Anastazja? – spytała gniewnie, zbierając z podłogi kawałki szkła, kiedy Pan Nikt ubierał skarpetki. Najwyraźniej mówił przez sen, ostatnimi czasy zdarzało mu się to coraz częściej.

– Jakiś koszmar – zbył ją i poszedł do kuchni, aby zaparzyć sobie kawę. Codzienny rytuał przed wyjściem do pracy… tyle, że tej nocy nie zamierzał pracować. Dostał od szefa dzień wolnego, ale nie przyznał się żonie – nie chciał spaprać tej nocy na drobne naprawy w mieszkaniu albo wielogodzinną kłótnię. Miał inne plany.

Zastanawiasz się, kim jest Pan Nikt? Gdzie mieszka? Jak wygląda i ile ma lat?

Otóż jest on w gruncie rzeczy – nikim szczególnym. Jest nikim, a zarazem każdym z nas. Możliwe, że w tej chwili chodzi po świecie miliony Panów Nikt albo żaden. Nie jestem tego do końca pewien. Jak to? Wyobraź sobie małe dziecko, które właśnie skończyło oglądać w teatrze niesłychanie długie przedstawienie, chociaż z pewnością wolałoby spędzić ten czas przy ulubionej grze komputerowej. Co podobało ci się najbardziej? – pyta po spektaklu nauczycielka. Wszystko – odpowiada malec, mając tak naprawdę na myśli: nic. Różnica między wszystkim a niczym jest bardzo niewyraźna i zdradliwa, tak jak to zwykle bywa z przeciwieństwami. Dobrym przykładem jest tutaj noc i dzień… oraz miłość i nienawiść. Co kochasz we mnie najbardziej? – pyta dziewczyna. Nic, wszystko jest w tobie tak wspaniałe, że nie mogę wybrać jednej rzeczy – odpowiada kochanek.

Także, jak widzisz, Pan Nikt równie dobrze mógłby nazywać się Panem Każdy.

Czemu zatem Pan Nikt, a nie Pan Każdy?

Kiedy był małym chłopcem pragnął zostać Panem Kimś. Może znanym sportowcem, a może prezydentem, kto to wie… Każdy Nikt chciałby być Kimś. Tak też było z naszym bohaterem, ale nie udało mu się zrealizować swoich celów i finalnie pozostał tym, kim jest.

Jego prawdziwe imię jest bez znaczenia, tak samo jak nieistotne było imię dziewczynki z zapałkami z jego snu. Z karabinem, a nie z zapałkami, powiadasz? Ach tak, masz rację! Historie czasami się mylą – szczególnie, kiedy posiadają nadmiar bezużytecznych szczegółów. Robią ludziom breję z mózgu, a prawdziwy ich sens pozostaje ukryty pod stosem niepotrzebnych imion i miejsc, o przymiotnikach nie wspominając (chociaż ja akurat kocham przymiotniki i ciężko byłoby mi snuć bez nich tą opowieść, wybacz mi, mój drogi). Jeśli zaś koniecznie potrzebujesz jakiegoś imienia dla Pana Nikt, to zostawiam ci wolną rękę. Nazwij go jak chcesz: imieniem brata, ojca, sąsiada albo kochanka, kogokolwiek. Nie będę krępował twojej wyobraźni szorstkimi sznurami.

Narodowość i wygląd stwórz również według własnego widzimisię. Miejsce akcji? Ach, Toronto, Nowy Jork, Londyn, Warszawa, jakie tylko sobie wymarzysz! Ważne jedynie, żeby Pan Nikt miał powyżej trzydziestu lat. To chyba tyle na jego temat i nie dopytuj mnie więcej. Obiecuję, że jeśli pojawi się jakiś ważny szczegół, opowiem ci o nim bez ciągnięcia za język.

Wróćmy tymczasem do naszego bohatera, gdyż skończył właśnie pić rytualną, cowieczorną kawę i szykuje się do wyjścia z domu. Pozwólmy toczyć się dalej jego historii.

 

Pan Nikt mieszkał na ósmym piętrze. Jak łatwo się domyślić, także jego, jak i tysiące innych Panów Nikt, prześladował pech. Całe życie wiatr w oczy, tak zwykle mawiają.

– Całe życie, kurwa, wiatr w oczy – warknął, dostawiając dodatkowy przecinek w sławnym powiedzonku, kiedy zobaczył, że winda w jego bloku ciągle nie działa. To już drugi tydzień odkąd się zepsuła. Schodząc na dół, jeszcze nie było tragedii. Wdrapując się na górę, miał czasami ochotę wybić głową dziurę w ścianie już w połowie drogi.

Tego wieczoru zbiegł ze schodów szybciej i żwawiej niż zazwyczaj, sił dodawała mu myśl o wolności, jakiej miał dziś zaznać.

Wynajął na tę noc pokoik w hotelu wznoszącym się po drugiej stronie ulicy. Interesowało cię kiedyś, co robią bliscy ci ludzie podczas twojej nieobecności? Pana Nikt również to ciekawiło. Wykorzystując sprzyjające okoliczności, to jest hotel stojący idealnie vis-a-vis jego bloku, a dokładniej pokój sześćset sześćdziesiąt sześć, znajdujący się dokładnie na wprost okien jego mieszkania, postanowił to sprawdzić. Wiedział, że cały plan wypali, bo żona nigdy nie zaciągała zasłon. Dla wzmocnienia smaku swoistych chwil wolności polecił hotelowej obsłudze przygotować dużą butelkę whisky (jeśli wolisz wódkę albo tequilę to śmiało, czuj się jak u siebie, zamień ten fakt w swojej wyobraźni) i dwie paczki mocnych papierosów. To było to, czego potrzebował – odskoczyć przynajmniej na chwilę od codziennego schematu: sen, kłótnia, kawa, praca, kłótnia, obiad, sen i zrobić coś innego, coś niecodziennego, a zarazem szalonego.

 

Zbiegając ze schodów, Pan Nikt nie potrącił Nieistniejącego Człowieka. Nie wytrącił mu fajki z dłoni ani nie wzbudził jego zainteresowania. Człowiek nie poszedł za nim. Nie mógł pójść, bo przecież nie istniał.

 

Chcąc przejść przez szeroką, zakorkowaną ulicę, trafił oczywiście na czerwone światło. Nienawidził czekania. Ludzie tracą na nie pół życia, o ile nie więcej, a co najgorsze, kiedy już się w końcu doczekają upragnionej chwili, ta okazuje się trwać stanowczo za krótko lub być złudzeniem. Życie to ciągła gonitwa za ułudą, a przynajmniej tak odbierał je Pan Nikt. Dlatego porzucił czekanie, nie skreślał już w kieszonkowym kalendarzyku dni dzielących go od weekendu ani nie zerkał w pracy na zegar. Przestał również wierzyć w to, że czerwone światło posiada magiczną moc zatrzymywania człowieka w miejscu – dobre sobie, przecież to tylko przedmiot!

Usłyszał policyjny gwizdek mniej więcej w połowie slalomu pomiędzy zastawiającymi przejście, nieruchomymi autami. Głośne przekleństwo utonęło w morzu samochodowych klaksonów. Zrezygnowany dokończył przeprawę i zatrzymał się na chodniku po drugiej stronie ulicy. Musiało minąć kilka dłuższych chwil, nim dogonił go spocony funkcjonariusz z widoczną nadwagą.

– Przechodził pan na czerwonym – sapnął, wycierając twarz kwiecistą chusteczką.

– Wiem. Spieszy mi się, więc wypisuj pan szybko ten mandat i kończmy sprawę – odburknął Pan Nikt i podał policjantowi dowód osobisty. Nie był w nastroju do pogaduszek, szczególnie z gościem, który pewnie jeszcze tego samego wieczoru zeżre kilka pączków za jego ciężko zarobione pieniądze.

– Trochę kultury, miły panie. Obyłoby się może na samym pouczeniu, gdybyś był pan bardziej uprzejmy…

– Szybciej!

Pięć minut później podziękował z nieskrywaną ironią w głosie za mandat, zgniótł go w kulkę i schował do kieszeni. Uboższy o jedną piątą miesięcznej wypłaty wszedł do hotelu. Tutaj przynajmniej działała winda.

 

Nieistniejący Człowiek nie wszedł do windy za Panem Nikt. Nie wysiadł na ósmym piętrze ani nie skierował się do pokoju sześćset sześćdziesiąt sześć. Nawet nie miał ochoty na alkohol Pana Nikt. Bo i jakby miał mieć, skoro nie posiadał gardła.

 

Pana Nikt nie zaskoczył fakt, że pokój sześćset sześćdziesiąt sześć sąsiaduje z pokojami osiemset sześćdziesiąt pięć i osiemset sześćdziesiąt siedem. Szczerze mówiąc, nie zwrócił na to nawet najmniejszej uwagi. W sumie to chyba nie jego wina, bo żaden Pan Nikt nie spostrzegłby, że coś jest nie tak. Wszedł do pokoju, zamknął za sobą drzwi na klucz, a potem postawił przed oknem fotel i mały, okrągły stolik. Rozsiadł się wygodnie, nalał do szklanki nieco trunku i odpalił papierosa.

Tak rozpoczął się jego z dawna planowany urlop, jak się skończy – do tego jeszcze dojdziemy. Tymczasem warto, abym wspomniał wam o drugim powodzie, dla którego postanowił on podglądać żonę. Nie chodziło mu przecież o samą, bezinteresowną ciekawość, a jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o…? Masz rację, mój drogi, chodzi o seks, a dokładniej o jego brak.

Małżeńskie łoże Państwa Nikt ostygło kilka lat wcześniej, a dokładniej: jakiś czas po tym, gdy wyszło na jaw, że małżonek jest bezpłodny. Tak go pokarał los, chociaż niejeden pewnie powie, że to pech, a nie los. W każdym razie, kiedy okazało się, że miłosne amory Państwa Nikt nie zostaną sfinalizowane narodzinami nowego członka rodziny, żonie przeszła ochota na jakąkolwiek łóżkową aktywność. Rad, nierad Pan Nikt zaakceptował taki stan rzeczy (tylko trochę ponarzekał, że w sumie to nigdy nie musiał używać gumek) i przeszedł nad całą sprawą do porządku dziennego. Skoro ona nie chce, to on jej nie zmusi, proste. Po dłuższej abstynencji zaczął korzystać z usług pewnej prostytutki z osiedla, ale niezbyt często – by nie nadwyrężyć zbytnio swojej, i tak już skromnej, kieszeni. W końcu jednak zaczął się zastanawiać: skoro ja posuwam dziwkę, to może ktoś posuwa moją żonę? Z czasem podejrzenia zaczęły przeradzać się w paranoję, z dnia na dzień utwierdzał się coraz mocniej w przekonaniu, że jego druga połówka ma kochanka. Przecież niemożliwe, że wytrzymuje tyle lat bez seksu!

I tak to właśnie wylądował w hotelu z lornetką w jednej dłoni i szklanką alkoholu w drugiej.

Mijały godziny, a kochanek nie przychodził. Podglądana zdążyła wysprzątać dokładnie całą kuchnię i obejrzeć dwa seriale, a jej mąż wypić niemal pół butelki – tymczasem na scenie ciągle brakowało amanta. Pan Nikt zaczął podejrzewać, że po prostu wybrał zły dzień. Nawet nie przyszła mu do głowy możliwość, że żona jednak jest wierna.

Okazało się, że inne okna dostarczają ciekawszych widoków od Pani Nikt wpatrującej się w trzeci serial. Na przykład rudy grubas z szóstego piętra przestawiał szafę, a dziadyga z piątego trenował jogę.

– Stare to, a głupie! – czknął nasz podglądacz, napełniając kolejną szklankę.

Zatrzymał szkła lornetki na oknach pokoju na siódmym piętrze. Młoda blondyna wcierała sobie właśnie balsam w wielkie, sterczące piersi, siedząc na skraju łóżka w samych majtkach. Przełknął ślinę i upił duży łyk. Nie pamiętał już czasów, kiedy biust jego żony układał się w taki sposób, a osiedlowa prostytutka też nie była pierwszej młodości. Na nieszczęście tylko jej cena nie obwisła z wiekiem.

Pociągnął łapczywie z butelki, kiedy do pokoju jasnowłosej wszedł mężczyzna w luźnych, czarnych spodniach. Dziewczyna rzuciła mu się w ramiona i pocałowała namiętnie. Podglądacz odchrząknął i podsunął fotel bliżej okna, a młoda para pogrążyła się w rozmowie. Oboje uśmiechali się i wpatrywali w siebie nawzajem jak w obrazek. Tyłek blondynki podskakiwał rytmicznie za każdym razem, gdy zalewała ją fala śmiechu, o piersiach nie wspominając. Cała scena wyglądała jak w trzeciorzędnym filmie porno. Pan Nikt poczuł, że robi mu się gorąco na twarzy i upił kolejny łyk.

Chłopak w luźnych spodniach zniknął gdzieś na chwilę, a kiedy ponownie wszedł do pokoju, dzierżył w dłoniach żelazny pręt. Dziewczyna zaszczebiotała coś, cała rozpromieniona. Jej amant odpowiedział, również z uśmiechem na ustach, po czym zamachnął się potężnie i uderzył dziewczynę żelastwem w brzuch.

Pan Nikt podskoczył na fotelu jak oparzony, wypuszczając prawie pustą butelkę z dłoni. Ciszę nocy, przerywaną jak do tej pory tylko jego ciężkim sapaniem, przeszył dźwięk tłuczonego szkła. Nie zważając na to, wymierzył okulary lornetki ponownie w okna blondynki.

Dziewczyna stała na środku sypialni zgięta w pół i wymiotowała krwią. Chłopak obrócił się wokół własnej osi i wymierzył jej solidnego kopniaka w głowę. Tym razem krew pofrunęła w górę.

– Co za świr! – oburzył się Pan Nikt, szukając gorączkowo po kieszeniach telefonu. Obliczył szybko po kwadratach okien, że całe zdarzenie ma miejsce w mieszkaniu siedemset siedem, rzucił lornetkę na stolik i wystukał numer alarmowy.

Zajęte.

– Bez jaj – przeklął i spróbował ponownie.

Brak zasięgu.

Zdesperowany rzucił telefon na ziemię i ponownie złapał za lornetkę. Blondynka stała ponownie na nogach. Niemal całe jej ciało zalewała posoka, a kat wymierzał kolejne ciosy.

Pan Nikt wybiegł z hotelowego pokoju. Gliny potrafią doskonale łapać przechodniów na czerwonym świetle i obżerać się pączkami, ale morderstwa czy pobicia uchodzą zwykle bezkarnie.

– Niedołęgi – burknął, spoglądając jak powoli przewijają się w dół cyfry na liczniku windy. Trząsł się z emocji.

– Że co? – oburzyła się emerytka tuląca do piersi pieska, który szczerzył wrednie zęby.

– Nic. – Pan Nikt pchnął ją lekko w bok, kiedy winda zatrzymała się na parterze i wybiegł na ciągle zakorkowaną ulicę.

– Zero kultury i poszanowania! – wrzasnęła jeszcze za nim babcia.

I tym razem trafił na czerwone światło. Z tą różnicą, że teraz, kiedy by się przydał, żadnego policjanta nie było w pobliżu.

 

Nieistniejący Człowiek nie pędził za Panem Nikt pośród tkwiących w korku aut i nie przytrzymywał kapelusza, aby ten nie spadł mu podczas karkołomnego biegu. Tak naprawdę to nie miał kapelusza. Tak samo jak i głowy zresztą.

 

– Siedemset siedem, siedemset siedem – powtarzał, przeskakując po kilka schodków na raz. Znalazł odpowiednie drzwi bez najmniejszego problemu, przynajmniej w tym wypadku opuścił go pech.

Nie zapukał ani nie zadzwonił dzwonkiem. Bez chwili zastanowienia naparł na klamkę. Wparował do środka, gotów wymierzyć nieznanemu chłopakowi należną mu karę i uratować dziewczynę, a potem stanął jak wryty.

Pokój był pusty.

– Niemożliwe – szepnął, rozglądając się po oświetlonym ciemnożółtym światłem ulicznych latarni wnętrzu. Zbity z tropu ruszył niemal po omacku wzdłuż ściany, próbując namacać dłonią włącznik światła. Odnalazł go kilka kroków od drzwi.

Żarówka długo migotała, zanim rozbłysła na stałe nikłym światłem. Wyglądała na dawno nieużywaną. Wisiała na długim, czarnym kablu, który sprawiał wrażenie, jakby ktoś wyrwał go silnym pociągnięciem z sufitu i opuścił niżej, a jej staromodną, szklaną obudowę w kształcie gruszki pokrywała gruba warstwa kurzu. Zresztą tego samego, który zaścielał dosłownie każdy milimetr mieszkania, jak zauważył Pan Nikt.

Ten pokój nie był po prostu pusty – on był niezamieszkany od lat!

Wnętrze zostało pozbawione jakiegokolwiek umeblowania, pomijając kabel z żarówką. Nieruchome, zatęchłe powietrze cuchnęło starością i zgnilizną, a po drewnianej podłodze biegały rzesze grubych, czarnych karaluchów, niestrudzenie lawirujących pośród płatów niegdyś białej (teraz szaro-żółtej) farby, pochodzącej niewątpliwie z sufitu. W miejscu, gdzie według Pana Nikt powinno stać łóżko, na którym jeszcze kilka chwil temu prężyła swoje wdzięki dziewczyna o niesamowitym biuście, warstwa pyłu była nieco cieńsza. Tworzyła idealny prostokąt, ale nigdzie wokół nie zauważył śladów stóp. Ze ścian odklejały się wielkie kawałki zestarzałej i zniszczonej tapety.

– To ten sam pokój – stwierdził, rozpoznając wzór w żółte słoneczniki na błękitnym tle. Poczuł jak trzęsą mu się dłonie, a po plecach spływa kropelka zimnego potu.

Postanowił zbadać pozostałe pomieszczenia. Następne okazało się być w prawie identycznym stanie jak sypialnia, z tą różnicą, że tutaj robactwo zgromadziło się wokół zdechłego szczura, którego obecność tłumaczyła odór zgnilizny w mieszkaniu. Na środku kuchni leżały szczątki roztrzaskanego krzesła, a z zardzewiałego kranu skapywały miarowo brązowe krople, tworząc na podłodze szeroką kałużę, która cuchnęła niczym szambo. W kątach wisiały ogromne pajęczyny, ich lokatorzy o włochatych nogach i odwłokach wielkości piłek tenisowych przyprawiali Pana Nikt o mdłości. Czuł jak setki paciorkowatych oczu obserwują uważnie każdy jego ruch, a z ostrych zębów ścieka lepka ślina…

– … albo jad – pocieszył go złośliwy głosik ukryty gdzieś w czeluściach umysłu. Zwykle milczał, ale lubił wtrącić swoje trzy grosze w stresowych sytuacjach.

Pan Nikt już miał przejść do następnego lokum, kiedy zauważył, że w brązowej kałuży leży coś małego i prostokątnego. Uklęknął i starając się nie spuszczać z oczu pająków, mających niewątpliwą ochotę wskoczenia mu we włosy, wyłowił przedmiot z cuchnącej cieczy.

Była to staromodna, szklana ramka. Przetarł jej powierzchnię rękawem i spojrzał na znajdującą się wewnątrz, czarno-białą fotografię. Teraz już nie miał najmniejszych wątpliwości, że wtargnął do właściwego mieszkania.

Zdjęcie przedstawiało młodą parę, którą spodziewał się zastać w sypialni. Chłopak był ubrany w luźne spodnie i szeroką, bawełnianą koszulę. Dziewczyna uśmiechała się perliście, a jej piersi sprawiały wrażenie, jakby miały za chwilę rozerwać materiał obcisłej sukienki. Wyglądali na szczęśliwą parę, scena została uwieczniona podczas jakiegoś przyjęcia lub bankietu. W lewym, górnym rogu ktoś dopisał czarnym atramentem krótką notkę. Pan Nikt zmrużył oczy i spróbował odczytać napis w słabym świetle. Zmarszczył czoło ze zdziwienia.

– Sylwester 1971 – szepnął i wypuścił ramkę z dłoni. Szkło zbiło się od uderzenia o kafelkową podłogę i utworzyło rysę, dokładnie pomiędzy ludźmi na zdjęciu.

– Czterdzieści lat temu… – wydyszał, czując zawroty głowy. Podniósł się na równe nogi i zatoczył jak pijany do ostatniego pomieszczenia, którym była sporej wielkości łazienka. Dopadł zlewu i zwymiotował głośno.

– Czterdzieści lat temu – powtórzył, ocierając żółć z podbródka.

Oparł się mocniej na zmywaku, czując jeszcze bardziej jak świat wiruje wokół niego niczym jakaś piekielna karuzela. Podniósł wzrok i spojrzał lustrzanemu odbiciu głęboko w oczy.

– Zwariowałeś, stary? – spytał.

Przemył twarz wodą, po czym spojrzał ponownie na lustro i krzyknął przerażony.

Zamiast lustrzanego sobowtóra miał przed sobą blondynkę ze zdjęcia, tą samą, którą obserwował wcześniej przez lornetkę. Jej twarz i brzuch pokrywały ciemnofioletowe siniaki, a długa poszarpana rana na szyi wykrzywiała się, jakby była drugim uśmiechem. Ściekająca z niej krew wypełniała cały zlew.

Ciągle krzycząc wniebogłosy, Pan Nikt cofał się gorączkowo. Nie potrafił oderwać oczu od makabrycznej sceny.

Poczuł jak potyka się o próg łazienki i leci do tyłu. Uderzenie o podłogę było ledwie krótkim rozbłyskiem bólu, po którym świat zatonął w ciemności.

 

Nieistniejący Człowiek nie pochylił się nad leżącym nieprzytomnie w progu Panem Nikt. Nie zmartwił się ani nie spróbował pomóc. Nie poklepał go po policzkach, aby się ocknął. Bo i jakby miał to zrobić skoro nie miał ani dłoni, ani uczuć?

 

Kiedy Pan Nikt się obudził, stwierdził z zadowoleniem, że zawroty głowy ustały. Strącił z piersi sporego pająka i wstał, czując równomierne pulsowanie z tyłu czaszki. Dopiero gdy jego zmęczony wzrok padł na zlew, do świadomości dobiły się wspomnienia całej przygody.

– Spokojnie, wrzuć na luz – próbował się uspokoić, podchodząc ponownie do lustra. – Tam nic nie ma, wyluzuj!

I rzeczywiście, z tafli lustra spoglądał na niego tylko własny sobowtór. Pomachał, odbicie również pomachało. Pokazał język, lustro odwdzięczyło się tym samym.

– Alkohol ci nie służy, stary – mruknął uspokojony. Wszystko, co zdarzyło się tego wieczoru, było tylko pijacką halucynacją, to jedyne wyjaśnienie. Dobre wyjaśnienie. – Zmywamy się stąd, chłopie – rzucił na odchodne.

Przechodząc przez kuchnię, zauważył, że pęknięta fotografia młodej pary zniknęła z podłogi, czyli pewnie tak naprawdę nigdy jej tam nie było. To ostatecznie utwierdziło go w przekonaniu, że hotelowa flaszka była winowajczynią całej sytuacji. Pokazał jednoznaczny, wulgarny gest ogromnym pajęczakom i zgasił światło w kuchni, a potem w obu pokojach. Zamknął za sobą drzwi jak najciszej tylko potrafił i odetchnął głęboko z ulgą. Koniec, już po wszystkim. Sprawa zamknięta.

I zapewne byłby to koniec całej historii, gdyby Pan Nikt nie spojrzał po raz ostatni na drzwi feralnego mieszkania. Tuż pod mosiężnymi cyframi, układającymi się w liczbę siedemset siedem, przywieszono wielką pinezką zdjęcie. Mężczyzna mógłby przysiąc, że kiedy wchodził do środka, nie wisiała tu żadna fotka, zatem uznał, że ktoś musiał ją przypiąć, gdy znajdował się wewnątrz. Rozejrzał się pospiesznie w obie strony, omiatając uważnie cały korytarz wzrokiem. Pusto. Poczuł jak powraca ze wzmożoną siłą uczucie niepokoju. Czyżby był śledzony? A może ktoś próbuje bawić się z nim w kotka i myszkę?

– Jeszcze będzie ci do śmiechu, oj będzie… – warknął groźnie i zainteresował się zdjęciem. Zerwał je i przysunął bliżej twarzy. Była to nowa fotografia, kolorowa, zupełnie inna od obrazka w ramce przedstawiającego sylwestrową parę.

Większość zdjęcia zajmował czyjś opalony, pięknie wyrzeźbiony brzuch oraz uśmiechnięta figlarnie twarz Pani Nikt. Wszystko byłoby w porządku, gdyby umięśnione lędźwie nieznanego mężczyzny nie były połączone z ustami jego żony wielkim, sterczącym penisem.

 

– Co za… – przeklął siarczyście. Zmiął kartkę i schował do kieszeni. Czując jak nienawiść szumi mu między uszami jak stado os, ruszył do własnego mieszkania.

A więc to tak! Podejrzewał od dawna, że żona go zdradza, a teraz miał na to ostateczny dowód. Nie dość, że robiła loda, to jeszcze pozwalała się przy tym fotografować! A ten uśmiech… brak słów! Gniew Pana Nikt pulsował niczym krater wulkanu tuż przed erupcją.

Zawsze wyobrażał sobie kochanka żony jako młodego, wysportowanego Mulata lub mocno opalonego bruneta, takiego jakich pełno w jej ukochanej telewizji (czasami myślał o nim także w perspektywie plątaniny poskręcanych kiszek na środku jezdni, ale mniejsza z tym). Widział setki razy w myślach jak się pieprzą, podczas kiedy on na nią haruje. Na pewno robią to w setkach pozycji, uprawiają akrobacje i wygibasy, o których on sam, nie pierwszej już młodości, może tylko pomarzyć. A orgazm? Ta, ma go pewnie za każdym razem, kiedy ten przydupas doprawia mu rogów! Na pewno tak jest!

Wpadł do mieszkania jak burza, huk kopniętych drzwi dało się słyszeć na całej klatce, a grad wyzwisk w całym bloku. Pani Nikt siedziała oczywiście przed telewizorem. Wpatrywała się w męża, wywrzaskującego najróżniejsze obelgi i groźby, co najmniej jakby zobaczyła kosmitę.

– Ale o co ci chodzi, do jasnej cholery?! – przerwała mu wpół zdania, kiedy uznała, że miarka się przebrała. Krzyk był ostry i skrzekliwy niczym paznokcie przejeżdżające po tablicy, zawsze przyprawiał małżonka o dreszcze. – Czego nie jesteś w robocie?!

– Nie zmieniaj tematu! – odwarknął. – Nie jestem i już, nic ci do tego!

– Masz wzrok jak czubek – wycedziła Pani Nikt z pogardą.

– Widziałem twoje zdjęcie!

– Jakie znowu zdjęcie, czego ode mnie chcesz, wariacie?!

Wyglądała w tym momencie na szczerze zdziwioną, lecz nie zbiło to z tropu Pana Nikt. Sięgnął do kieszeni i rzucił jej na kolana zmiętą kulkę. Rozprostowała papier, coraz bardziej rozeźlona, popatrzyła dłuższą chwilę, po czym rzekła:

– To mandat, debilu! – Cisnęła kwitek na podłogę.

– Mandat – powtórzył. – Mam i zdjęcie, poczekaj…

– Co to niby za zdjęcie? – spytała, akcentując gniewnie kolejne sylaby, podczas kiedy mąż przeszukiwał gorączkowo spodnie. Bezskutecznie, oprócz paru drobniaków nie było w nich nic. Poczuł bezsilność, a przez to jeszcze większą nienawiść.

– Robiłaś loda jakiemuś gówniarzowi! – krzyknął ze łzami w oczach, na co jego żona złapała się za czoło. Jej mina mówiła: za jakie grzechy!

– Idź się przewietrz, bo świrujesz. Wynocha! – zagrzmiała.

Pan Nikt usłuchał posłusznie i wyszedł. Często olewał żonę, ale kiedy wydawała mu rozkazy tonem przywodzącym na myśl czterdzieści zaślinionych dzieciaków, dociskających flamastry z całych sił do kartki, zawsze słuchał.

Na ulicy po raz ostatni przeszukał kieszenie, z równie marnym skutkiem jak wcześniej. Czuł się jak skopany przez życie pies, nie pierwszy raz zresztą, ale tego wieczoru buty kopiącego były wybitnie twarde i ciężkie. Gdzie się podziało, do cholery, to zdjęcie? Przecież było prawdziwe, widział je, czuł, dotykał!

 

Nieistniejący Człowiek nie szedł za Panem Nikt przez wyludnione, mroczne ulice. Nie współczuł mu, nigdy nikomu nie współczuł. Nigdy nikogo nie kochał ani nie nienawidził. Może, gdyby istniał…?

 

Co robisz, kiedy życie daje ci w kość? Jedni sięgają po butelkę, drudzy po papierosa, trzeci po czekoladę, a jeszcze inni biegają. Podobno ilu ludzi, tyle sposobów. Nasz bohater kurował depresje u osiedlowej prostytutki, o której wcześniej już wspominałem. Tak też postanowił zrobić tej nocy…

Wbrew pozorom, w niektórych sprawach Pan Nikt okazywał się sprytniejszy, niżby można go było o to posądzić. Jedną z takich spraw były wizyty u przyjaciółki lekkich obyczajów. Nie lubił płacić za trefne usługi, dlatego przed każdymi odwiedzinami musiał wstąpić do apteki i to bynajmniej nie po prezerwatywy (był przecież bezpłodny, a AIDS i inne wynalazki mało go obchodziły), ale po magiczną tabletkę, dzięki której miał tyle siły i charyzmy co za najlepszych lat, o ile nie więcej.

Kilkanaście kroków przed apteką zauważył leżącego w zimnym zaułku bezdomnego. Wrzucił mu parę drobnych do puszki, na co ten zachrapał donośnie. Pan Nikt pamiętał go ze szkolnych czasów, często chodzili razem na wagary. Kumplowi nie wyszło w życiu, opadł w nicość jeszcze bardziej niż nasz bohater. W pewnym sensie stał się nawet dla niektórych ludzi niewidzialny.

Przestępując próg, Pan Nikt usłyszał głośny dzwonek u drzwi. Podszedł do kasy i zaczął wygrywać na blacie melodię z kreskówki, fałszując przy tym okropnie. Spieszyło mu się, miał nadzieję, że farmaceuta raczy szybko wyjść z zaplecza.

 

Nieistniejący Człowiek nie poszedł na zaplecze apteki. Nie nałożył fartucha, a nawet nie zdjął z głowy kapelusza. Nie zaczął istnieć, nigdy nie istniał i nigdy nie będzie dane mu istnieć. Taki jego los, chociaż kiedy lepiej się zastanowić to nie ma on nawet swojego losu.

 

Niecierpliwy klient zaczął gwizdać i tupać nogami.

– To Pinki, to Pinki jest i Mózg, Mózg, Mózg, Mózg… – mruczał.

– Idę, już idę! – rozległ się czyjś głos z zaplecza.

– Nie mam całej nocy, żeby tu stać!

Z ciemnych drzwi za ladą wyłoniła się postać mężczyzny, Pan Nikt mógłby przysiąc, że aptekarz po prostu zmaterializował się znikąd. Przetarł zmęczone oczy i odpędził od siebie tę myśl. Miał dość dziwactw jak na jeden wieczór.

– Witam. Moja godność Doktor Placebo – przedstawił się nieznajomy. Miał co prawda na sobie fartuch, ale pod spodem nosił garnitur, a na głowie sterczał mu nieco zabawny, wysoki kapelusz. No i ten uśmiech, farmaceuci na pewno się tak nie uśmiechają, a co dopiero lekarze.

– Pan tu nie pracuje – stwierdził podejrzliwie Pan Nikt.

– Ma pan rację, do tej chwili nie pracowałem tutaj – odpowiedział. – Jak rozumiem przyszedł pan po pigułkę, która wspomoże pana siły witalne?

– Zna mnie pan?

– Wzbudził pan moje zainteresowanie jakiś czas temu. – Ciągły, nieustający uśmiech, niemal nie do zniesienia. – Potrącił mnie pan na schodach.

– Mniejsza z tym! – Klient machnął dłonią. – Poproszę tabletkę.

– Jestem Doktor Placebo – powtórzył gość w fartuchu. – Jestem cudownym lekarzem, potrafię wyleczyć każdą chorobę! Posiadam lekarstwo na całe zło – dodał konspiracyjnym tonem.

– Poproszę tabletkę. – Pan Nikt miał ochotę zakończyć jak najszybciej bezsensowną rozmowę i uciec z apteki.

– Mam pigułkę, która jest lekarstwem na całe ziemskie zło. Wystarczy uwierzyć w jej moc! – Doktor Placebo dotknął dwoma palcami czoła. Gdzieś zniknął jego uśmiech, teraz wyglądał, jakby traktował swoje słowa śmiertelnie poważnie.

– Dziękuję, wystarczy viagra. – Tym razem klient posłał uśmiech rozmówcy. Bardzo sztuczny i podły uśmiech.

– Mam to, o co pan prosi. – Lekarz wyciągnął prawą dłoń, na której leżała mała, błękitna pastylka. Skąd się tam wzięła? – Mam jednak również to. – Otworzył drugą pięść.

– To lek na całe zło, tak? – spytał z nieskrywaną kpiną w głosie Pan Nikt, wskazując na czerwoną tabletkę w lewej garści lekarza.

– Nie jest pan jeszcze gotów, aby zażyć lekarstwa na całe zło, musi pan najpierw uwierzyć – pouczył go Doktor.

– Więc co to?

– To viagra. – Placebo skinął głową na niebieską pigułkę. – A to lek, który otwiera oczy takim niedowiarkom jak pan. Po jego zażyciu dostrzegamy świat takim, jakim jest on naprawdę.

– Nie biorę narkotyków. – Klient potrząsnął głową.

– To nie narkotyk, to lekarstwo. Jestem cudownym lekarzem, potrafię uleczyć wszystko. Wystarczy uwierzyć!

Pan Nikt ciągle kręcił przecząco głową. Doktor Placebo przypominał mu w tej chwili wagę, jego tułów był podstawą, ręce łańcuchami, a dłonie szalkami. Po jednej stronie wagi niebieska, a po drugiej czerwona tabletka.

– Co to za cholerny matrix?!

– Zjedz i uwierz – szepnął lekarz. – Zadziała.

Pan Nikt bez słowa sięgnął po czerwoną pigułkę. Nie zależało mu, był wypruty z emocji po podłym wieczorze, a poza tym nigdy nie należał do ludzi przesadnie asertywnych. Pragnął tylko zakończyć absurdalną rozmowę. Jeśli lek okaże się jakimś dziadostwem, to następnym razem powybija doktorkowi na schodach zęby, chociaż nie przypominał sobie, by potrącił go kiedykolwiek. Był niemal pewny, że widzi tego człowieka po raz pierwszy na oczy.

– Jaka cena? – spytał jeszcze, zatrzymując dłoń z lekarstwem tuż obok ust.

– Nie potrzebuję pieniędzy.

– W końcu gadasz z sensem! – Zaśmiał się i połknął tabletkę.

Stał dłuższą chwilę bez ruchu. Nic się nie działo, żadnych efektów: ani pożądanych, ani niepożądanych.

– Uwierzyłeś – stwierdził Doktor Placebo.

Pan Nikt podążył bez odpowiedzi do wyjścia. Zatrzymał się z dłonią na klamce.

– Zobaczymy się jeszcze? – Nie wiedział, czemu zadał to pytanie.

– Zobaczymy, a wtedy poznasz całą prawdę – odrzekł z uśmiechem mężczyzna w fartuchu, a jego klient wyszedł w ciemną noc.

 

Kiedy Pan Nikt wyszedł z apteki, Doktor Placebo przestał istnieć. Ponownie był, a raczej nie był, Nieistniejącym Człowiekiem.

 

Przystanął obok muru, gdzie spał wcześniej bezdomny kolega ze szkolnej ławy. Brudny mężczyzna w śmierdzących łachmanach zniknął gdzieś bez śladu, a w zimnym zaułku pod ścianą stała dziewczynka. W małych i kruchych dłoniach dzierżyła karabin.

– Patologia – szepnął i spytał głośniej: – Nie powinnaś mieć zapałek zamiast karabinu?

– To nie ta bajka, proszę pana, i nie te czasy – odpowiedziała dziarsko Anastazja.

– Skąd znam twoje imię? – wydukał, ale dziewczynki już nie było. Pobiegła za białym królikiem, który wyskoczył właśnie z kratki ściekowej i pognał przed siebie.

– Patologia – powtórzył mężczyzna i ruszył szybciej, by zakończyć ten porąbany wieczór w ramionach prostytutki. Głupio było mu się do tego przyznawać, ale kiedy był u niej, wszystkie problemy odpływały gdzieś daleko, a on sam czuł się spokojnie i bezpiecznie jak dzieciak ukryty pod kołdrą przed armiami złych strachów z szafy.

Otworzyła po trzecim dzwonku. Wyglądała na zaspaną, ale uśmiechnęła się tylko zalotnie i wpuściła go do środka. Nie była umalowana ani wystrojona w zmysłowe ciuszki, ale nie przeszkadzało mu to. Tak samo jak nie przeszkadzał mu jej podeszły wiek.

Tabletka Doktora Placebo zdała egzamin na piątkę. Kochali się raz, drugi, trzeci, aż w końcu stracił rachubę. W łóżku i na fotelu, na stole i w wannie, na parapecie i na podłodze, nigdy nie było tak dobrze jak tej nocy. Fantazje podszeptywał im chyba do ucha sam diabeł, a oni słuchali go posłusznie.

– Moja żona mnie zdradza – wydyszał Pan Nikt, kiedy polegli obok siebie na pościeli, tak zmordowani, ale zarówno zadowoleni, jak nigdy wcześniej.

– Możesz tu spać – zaproponowała, całując go w policzek. – Dzisiaj nie płacisz.

Zasnął niemal od razu.

 

Obudził go delikatny dotyk palców na brzuchu. Uchylił lekko powieki. Do pokoju jego przyjaciółki wpadały pierwsze promienie wschodzącego słońca. Dojrzał jej dłoń, a dokładniej palec wskazujący i środkowy, które udając spacerującego człowieka, przechadzały się po jego skórze. Usłyszał szept w okolicach ucha:

– Jesteś moim najwierniejszym klientem, najwierniejszym i najlepszym. Zawsze wracasz i jesteś dla mnie taki miły. Kocham cię. – Pocałowała go w szyję.

Słowa dostarczyły mu ogromnej przyjemności, może nawet większej niż namiętna noc. Uśmiechnął się i po raz pierwszy od bardzo długiego czasu był to szczery uśmiech. Wtedy do jego zaspanej świadomości dotarło, że ton i barwa głosu, który przyniósł mu tyle radości, wcale nie należą do prostytutki.

Otworzył oczy i zerwał się na równe nogi. To był głos jego żony!

– Co ty tu robisz? – spytał. Nie potrafiłby powiedzieć, który to już raz w ciągu ostatniej doby jest śmiertelnie wytrącony z równowagi. Mieszały się w nim i bulgotały niczym w kotle złej czarownicy: zaskoczenie, strach i nienawiść.

– To co zawsze, kotku, daję rozkosz zbłąkanym duszom! – Pani Nikt przeturlała się po łóżku jak małe dziecko. Była zupełnie naga, miała tylko na nogach pończochy, które bez wątpienia należały do osiedlowej prostytutki.

Wskoczył w spodnie oraz buty i nie tracąc czasu na ubieranie pozostałej garderoby, wybiegł półnagi na dwór. Usłyszał jeszcze za sobą szczerze zaskoczony, a może nawet i smutny krzyk żony. Zignorował to, musiał sprawdzić, co się dzieje w jego własnym domu!

Ludzie gapili się jak biegnie z nagim brzuchem przez miasto, ale również to olał. Kiedy stanął pod drzwiami mieszkania, stwierdził z rozżaleniem, że zapomniał kluczy. Musiał dzwonić dobre dziesięć razy nim usłyszał stukot otwieranego zamka.

– Kogo niesie o tej godzinie! – krzyknął czyjś rozeźlony, zaspany głos po drugiej stronie. Gdy wejście otworzyło się na oścież, okazało się, że był to bezdomny, któremu wczoraj wrzucił kilka drobniaków do puszki. Tyle że wyglądał jakoś inaczej – czysto i schludnie…

– Spierdalaj – przywitał go Pan Nikt i pchnął w głąb mieszkania.

Wbiegł do sypialni i ściągnął kołdrę ze śpiącej pod nią postaci. Była to dziwka, którą posuwał wczoraj w zupełnie innym łóżku.

– Ostrzegam, odejdź od mojej żony! – krzyknął bezdomny, wbiegając do sypialni z wielkim kluczem francuskim w dłoni. – Wiem, że ci się nie układa! Wiem, że życie na ulicy jest ciężkie, ale odpuść sobie! Lepiej żebrać na chodniku niż gnić w więzieniu!

Pan Nikt nie odpowiedział. Pobiegł przed siebie, czuł jak po policzkach spływają mu strumienie łez. Co to za szopka?

Nie zareagował na czerwone światło. Biegł, bo tylko to mu zostało. Biegł, bo nie miał innego wyjścia.

Usłyszał przeciągły klakson. Ostatnim, co zobaczył, była zbliżająca się z niebezpieczną prędkością ku jego twarzy maska autobusu.

Potem była ciemność.

 

– To Pinki, to Pinki jest i Mózg, Mózg, Mózg, Mózg!

Najpierw zadziwiła go miękkość łóżka, dopiero potem zwrócił uwagę na chudy tyłek, podskakujący na jego kolanach.

Podskoczył przerażony. Pomiędzy uszami obijał mu się przeraźliwy dźwięk klaksonu, nie to było jednak najgorsze. Na jego nogach siedział mały, najwyżej ośmioletni chłopczyk, wyśpiewujący z niewyobrażalnie szczęśliwą miną:

– To Pinki, to Pinki jest i Mózg, Mózg, Mózg, Mózg!

Do sypialni weszła Pani Nikt. Wyglądała niby tak samo jak zawsze, ale miała jakby mniej zmarszczek na twarzy, a jej oczy rozsyłały wokół roześmiane błyski.

– Zostaw tatusia, skarbie. Niech odpocznie jeszcze chwilkę – zaszczebiotała.

Pan Nikt odtrącił dzieciaka i wyskoczył z łóżka.

– Tatusia – jęknął.

Poczuł niewyobrażalnie silny ból głowy. Zmrużył oczy i zgiął się wpół z cierpienia.

– Kochanie, ty krwawisz! – krzyknęła żona. Jak przez mgłę zauważył na podłodze kilka kropel krwi, których liczba zwiększała się z sekundy na sekundę.

Ponownie opadł w ciemność.

 

Potrząsnął głową jak pies wychodzący z kąpieli. Był w pracy, widocznie przysnął na stojąco – co wbrew pozorom nie jest takie trudne, kiedy przed oczyma przewija ci się na taśmie setki wypatroszonych kurczaków. Działają prawie tak dobrze jak baranki przeskakujące przez płot.

Nagle dotarło do niego, że wszystko wokół jest uwalane krwią, a pozostali pracownicy stoją o kilka kroków dalej i przyglądają się mu.

– Ześwirował – szepnął ktoś z tłumu.

Pan Nikt stał z podwiniętymi rękawami, cały zalany czerwoną posoką. Miał poprzecinane żyły na przedramionach.

– Patrzcie! – ryknął jakiś chudzielec, wskazując palcem na coś za plecami Pana Nikt, który odwrócił się, by również tam spojrzeć i otworzył usta ze zdziwienia.

Niemal całą ścianę pokrywał ogromny, karmazynowy napis, który głosił:

ŚMIERĆ, KUTAS I ZNISZCZENIE.

Najwyraźniej wypisał go przed chwilą własną krwią z podciętych żył. Poczuł jak robi mu się niedobrze, chyba jeszcze nigdy w życiu nie było mu tak słabo jak w tamtej chwili.

Upadł bezwładnie na posadzkę i po raz kolejny zanurzył się w mrok.

 

Obudził się na zamarzniętej ziemi pod cuchnącym, zielonym kontenerem na śmieci. Cały zdrętwiał z zimna. Gdzieś w oddali rozbrzmiewały wesołe śpiewy kolędników.

– Gwiazdka za dwa miesiące – wymamrotał i podniósł się na równe nogi (chyba już po raz setny tego długiego wieczoru).

Była noc, a z nieba spadały miliony pięknych śnieżynek. Ruszył wzdłuż ulicy, nie wiedząc, gdzie się znajduje.

– Witaj kolego! – powitał go czyjś wesoły głos, dobiegający z położonej w cieniu przydrożnych drzew ławki. Głównie z braku innych perspektyw, Pan Nikt postanowił podejść do wołającego.

Był to Doktor Placebo. Nie miał już na sobie fartucha, jednak nie rozstał się z garniturem i kapeluszem. Siedział wygodnie rozparty na zimnej ławeczce, ale bynajmniej nie wyglądał na zziębniętego. Śnieg wydawał się go omijać.

– Siadaj, przyjacielu – zaprosił, poklepując drewnianą deskę, tuż obok siebie. – Chyba czas wyjaśnić sobie co nieco, prawda? Obiecałem ci to, kiedy rozstawaliśmy się na naszym ostatnim spotkaniu.

Kiwnął głową i usiadł obok lekarza. Zauważył, że nie są sami – przycupnęła tu również Anastazja z karabinem położonym na kolanach. Widocznie znudziła ją gonitwa za białym królikiem.

– Proszę. – Placebo wyciągnął przed nim dłoń, na której leżało spore, czerwone jabłko. Wyglądało niezwykle apetycznie. – To lek, o którym ci mówiłem. Zjadając je, zrozumiesz absolutnie wszystko. Ugryź!

Pan Nikt poczuł jak skręcają mu się z głodu kiszki, nie jadł chyba od wieków. Już niemal dotykał palcami smakowitego owocu, kiedy przypomniała mu się pewna historyjka zasłyszana w dzieciństwie. Coś o jabłku, wężu i jakiejś Edycie. Albo Eli, jakoś tak – nieważne.

– Jesteś diabłem? – spytał nieufnie.

Anastazja prychnęła głośno.

– Daj spokój, on Szatanem? – Kołysała się w przód i w tył, machając przy tym krótkimi nóżkami. Karabin lśnił złowrogo na jej kolanach. – W życiu! Nigdy nie zostałby kozłem ofiarnym za wszystkie te głupstwa wyprawiane przez ludzi: morderstwa, gwałty i inne!

– Strzelanie do niewinnych gryzoni? – podpowiedział.

– Wyjąłeś mi to z ust – zaśmiał się Doktor. – Nie jestem diabłem. Ugryź!

Palce Pana Nikt po raz drugi zatrzymały się o włos od czerwonej skórki, kuszącej obietnicą przesłodkiego smaku.

– A więc jesteś Bogiem?

Tym razem prychnięcie Anastazji było o kilka tonów wyższe, ale nie wypowiedziała się na ten temat. Z odpowiedzią pospieszył sam zapytany:

– Nie, nie jestem Bogiem, chociaż… – urwał teatralnie, podnosząc palec w górę niczym nauczyciel tłumaczący uczniowi niesłychanie ważną kwestię. – Jest na tym świecie pewna osoba, której byłoby to niesłychanie na rękę. Gdybym tylko wstał, zrobił dwa salta w przód, a potem cztery w tył… Gdybym dodał do tego kilka efektownych szpagatów, wzniósł ręce wysoko ku niebu i zakrzyknął szaleńczym tonem: JESTEM BOGIEM!

Zastygł na środku ulicy z rękoma uniesionymi wysoko nad głową i rozanieloną miną. Po kilku chwilach jednak powrócił na ziemię. Przygarbił się i klapnął ponownie na ławkę.

– Tak, byłoby mu to bardzo na rękę. Wszystkie klocki poukładałyby się wtedy we właściwe miejsca. – Pokiwał głową. – Jednak nie jestem Bogiem. – Puścił oczko (o dziwo nie puścił go do Pana Nikt, ale do ciebie, mój miły). – Nie jestem też aniołem, świętym, diabłem ani niczym innym, co przychodzi ci do głowy. Jabłko to czysty zbieg okoliczności, równie dobrze mógłbym zastąpić je tabletką. Byłoby to nawet bardziej nowoczesne, a przy okazji pasowałoby do mojego nazwiska, ale nie miałem akurat żadnej pigułki pod ręką. Nie jestem nikim niezwykłym, jestem po prostu Doktorem Placebo – zakończył. – Ugryź!

Pan Nikt wbił zęby w cieniutką skórkę, po języku rozpłynęła się przyjemna słodycz. Nigdy nie jadł niczego tak smacznego, tymczasem jego kompan kontynuował swój monolog:

– Jestem tylko Doktorem Placebo, nie można jednoznacznie potwierdzić tego, że istnieję… Jednak nie można tego również stanowczo zanegować. Jestem cudownym lekarzem, który wyleczył więcej chorych niż jakikolwiek inny doktor na świecie, tymczasem niektórzy ciągle wątpią w moje istnienie. Ci, którzy naprawdę we mnie wierzą – zdrowieją. Na ten przykład: dla ciebie nie istniałem aż do dzisiejszego wieczoru. Byłem po prostu Nieistniejącym Człowiekiem, takim samym jak i setki innych. – Zamyślił się. – A jednak uwierzyłeś, a wtedy zaistniałem w twoim świecie. Uzdrowiłem cię, dałem spokój twojej duszy! Nieprawdaż?

Skinięcie głową.

– Wyobraź sobie ogromny kocioł pełen wody, najzwyklejszej, czystej wody. Wlewamy tam jedną kropelkę lekarstwa, tylko jedną pośród miliardów innych kropel, które są najnormalniejszą w świecie wodą. Następnie produkujemy z zawartości całego gara tysiące tabletek. Uważasz, że lekarstwo jest w tej akurat pigułce? – Lekarz postukał się palcem w skroń, na co Pan Nikt kiwnął potakująco głową, ciągle objadając się jabłkiem. – Skoro w to uwierzyłeś, to drogocenny lek rzeczywiście tutaj jest. Ale nie tylko tutaj… Będzie on w każdym, identycznym jak ja Doktorze, którego pacjent uwierzył! Pomimo tego, że kropla była tylko jedna… – Po raz kolejny podniósł palec w pouczającym geście.

Z każdym kolejnym kęsem owocu Pan Nikt czuł, że może poznać jeszcze więcej prawdy, zatem spytał:

– A Bóg? Jak z nim jest, istnieje czy nie?

Placebo rozłożył bezradnie dłonie i wzruszył ramionami, robiąc przy tym zawiedzoną minę.

– Myślę, że źle postawiłeś pytanie. Spytałeś, o to czy istnieje Bóg. Zastanawiałeś się tymczasem kiedykolwiek, czy istniejesz ty sam?

Pan Nikt żuł w zamyśleniu jeden z ostatnich kęsów jabłka. Wzruszył w końcu ramionami, pytanie okazało się przeraźliwie trudne, kiedy zastanowił się nad nim głębiej. Nie potrafił na nie odpowiedzieć, pomimo że z każdą kolejną porcją owocu czuł w głębi swojego serca i umysłu coraz więcej prawdy.

– Co jeżeli powiem ci, że jesteśmy tylko bohaterami opowiadania? – spytał Placebo. – Ktoś leży na wygodnym łóżku i spisuje na kartkach naszą historię… Kto istnieje naprawdę, my czy on?

– Chyba on…

– A jednak siedzisz tu i zimno ci w tyłek!

– Rzeczywiście, noc jest mroźna.

– A jeśli zmienimy fakty – szepnął lekarz. – Jeśli pomyślimy, że to my jesteśmy prawdziwi i wróciwszy do domu napiszemy historię o tym jak on leży sobie w ciepłym łóżku i pisze o nas opowiadanie? Albo jeszcze więcej: poślemy do każdej osoby, która czyta tę historię Nieistniejącego Człowieka o bardzo złych zamiarach… Wyobraź to sobie, oni czytają opowiadanie, a za ich plecami czai się Nieistniejący Człowiek z nożem w ręku. Stoi tam tylko dlatego, że my, teoretycznie papierowe postacie, tak sobie wymyśliliśmy! Co wtedy?

– Jeśli uwierzymy, że jesteśmy bohaterami opowiadania i tak właśnie zrobimy, to rzeczywiście tak się stanie? – podłapał ideę Pan Nikt.

– Mniejsza z tym, w co uwierzymy my. – Anastazja machnęła ręką. – Jeśli czytelnicy uwierzą w Nieistniejących Ludzi, których na nich posłaliśmy, to mają przechlapane!

– Otóż to! – pochwalił Doktor. – A co, jeżeli powiem ci, że jesteś jedynie lustrzanym odbiciem prawdziwego, realnego siebie? To nic, że nie patrzymy akurat w lustro, nie przejmuj się tym! Odbicia przecież też coś muszą robić, kiedy znikają poza taflą szkła. Kto jest prawdziwy: ty czy twój lustrzany sobowtór? On pokazuje język, dlatego, że ty tak zrobiłeś, czy na odwrót?

– Nie wiem – zawahał się. – Odbiegając od tematu, widziałem dziś w lustrze zwłoki pewnej kobiety… Dlaczego?

– Może tylko po to, żeby opowiadanie było ciekawsze – podsunęła dziewczynka. – Albo tak naprawdę w ogóle jej nie widziałeś, tylko to ona widziała ciebie…

– Nic nie jest tak proste, jakim się jawi na pierwszy rzut oka – podsumował Doktor Placebo. – Skąd w ogóle masz pewność, że istnieje cokolwiek poza twoim umysłem?

– Widzę to.

– Może to tylko narkotyczna halucynacja, działanie tabletki, którą ci dałem w aptece? Może nie siedzisz tu z nami, ale leżysz pod śmietnikiem we własnych wymiocinach?

– To możliwe – przyznał.

– A jeżeli potrącił cię autobus…

– Potrącił mnie dzisiaj autobus! – krzyknął Pan Nikt, ale Placebo uspokoił go ruchem dłoni i kontynuował:

– Maska pędzącego pojazdu zmiażdżyła ci ważne kręgi szyjne, twój mózg został odłączony od reszty ciała, żaden zmysł nie działa – pozostała tylko czerń, cisza i pustka. Odcięty od rzeczywistości umysł tworzy swój własny świat, właśnie w nim jesteśmy i siedzimy na ławce. To możliwe?

– Jak najbardziej, chociaż zimno mi w zadek…

– A jeżeli umarłeś – wysnuła swoją ideę Anastazja. – Dajmy na to, podciąłeś sobie w pracy żyły i napisałeś własną krwią być może najambitniejszą myśl całego, swojego życia na ścianie, a ławka, na której teraz siedzimy jest życiem pośmiertnym?

– Może tak być, bo rzeczywiście zrobiłem to dzisiaj!

– Uważasz, że twoja złota myśl została doceniona? – spytał Doktor.

– Chyba po prostu zmyją ją ze ściany… – zmartwił się Pan Nikt.

– Nie ma się czym smucić, niejeden wybitny poeta nie został nigdy doceniony. – Kompan poklepał go po plecach. – Pomyślmy lepiej nad innymi możliwościami. Co byś powiedział na to, że realne życie jest snem, a senne wizje prawdą?

– To tłumaczyłoby obecność Anastazji…

– Też mi coś! – oburzyła się dziewczynka. – A co powiesz na to, że jesteś psychopatą, który pół wieku temu zatłukł swoją dziewczynę żelaznym prętem na śmierć, a teraz ma tak przeżarty psychotropami mózg, że wydaje mu się jakoby siedział na ławce, chociaż tak naprawdę leży w kaftanie, przykuty łańcuchami do łóżka?!

– To z kolei tłumaczyłoby inną kwestię.

– Jedna z moich ulubionych hipotez, uwaga! – Doktor podniósł głos. – Jesteś mózgiem zamkniętym w słoiku, który żyje tylko dlatego, że szalony naukowiec podpiął go kablem do prądu. Nastąpiło spięcie elektryczne i stąd twoje dzisiejsze, przedziwne przygody. Co ty na to?

– Nie wykluczyłbym tej opcji – zgodził się Pan Nikt. – Ale jak mogę być samym mózgiem, skoro widzę i czuję?

– To twój umysł widzi, czuje, słyszy i rozpoznaje smaki, kolego – wyjaśniła Anastazja. – Czy odcięta dłoń wyczuwa zimno ławki, a wydłubane oko widzi spadający śnieg? Niewątpliwie nie, wszystko zależy od mózgu! Swoją drogą, mój ulubiony wariant istnienia to ten, w którym tkwimy wewnątrz kulki z pięknym widokiem. Rozbawione dziecko potrząsa zabawką i wtedy z nieba spada śnieg… – rozmarzyła się.

– Stąd niespodziewana śnieżyca i kolędnicy – szepnął Pan Nikt. Miał mętlik w głowie, zupełnie już nie wiedział ,co jest prawdą. – Tyle tych opcji, a każda jest możliwa.

– Rozerwijmy się trochę, a do rozmowy wrócimy później – poprosiła Anastazja. – Co masz ochotę robić?

– A co proponujecie?

– Możemy postrzelać do kosmicznych kaczek, kolego, tylko pamiętaj… Uwierz w to!

 

Bezpośrednią inspiracją do napisania tego tekstu był mój sen, a raczej koszmar. Leżałem pod kołdrą, a nad moją głową pochylał się ohydny i przerażający, łysy człowiek. Miał szarą skórę i krwistoczerwone oczy. Przemówił do mnie dosłownie tak: "Za chwilę się obudzisz. Nie będziesz mnie już widział, ale ja będę dalej nad tobą stał. Pokój będzie ciemny i zły, a ty będziesz bał się jak nigdy."

Stało się wedle jego słów. Obudziłem się, pokój był ciemny, a potworny mężczyzna zniknął. Rzeczywiście bałem się jak nigdy wcześniej w życiu. I chociaż zniknął, wiedziałem, że nadal tam stoi. Ta scena jest autentyczna, tak powstał zamysł stworzenia Nieistniejących Ludzi.

Przemyśl to, mój drogi.

I uwierz!

 

Listopad 2011

Koniec

Komentarze

Bardzo dziwne opowiadanie. Aha, żądny.

Babska logika rządzi!

Sny nigdy nie są normalne @Finkla :)

Choć ta senna inspiracja to też może być element wymyślonego show :)

No dobrze, ale aż tak? Nie wystarczy sobie polatać? ;-)

Babska logika rządzi!

Babol poprawiony. :D Opowiadanie w zamyśle miało być bardzo dziwne. ;) Dzięki za odwiedziny Finkla i Gandalf!

Naprawde fajne, niemniej gdyby mi się coś takiego przyśniło w życiu nie zrobiłbym z tego opka.

ta sygnaturka uległa uszkodzeniu - dzwoń na infolinie!

Jak dla mnie występuje to za duzy poziom abstrakcji. Wszystko jest fajnie, póki czytamy początek – Pana Nikta na urlopie, postanowienie że sobie poobserwuje żonę i tak dalej. Natomiast od momentu jego wejścia do pustego mieszkania, właściwie nie wiadomo o co chodzi, wydarzenia następują po sobie dość przypadkowo, a to – moim zdaniem – stanowi przykład pisania dla samego pisania. Sen to wygodna konwencja, nie trzeba nic tłumaczyć i wyjaśniać, ani stosować zasad logiki, pewnie. Ale ja na przykład takiej konwencji nie lubię. Zatem w ogólnym rozrachunku – nie podobało się.   Spadanie w dół to masło maślane.   "Pan Nikt ubierał skarpetki…" – a w co je ubierał?   TĘ opowieść. I snuje się ją niełatwo, a nie ciężko.   Skąd Pan Nikt wiedział, który dokładnie pokój znajduje się naprzeciwko jego mieszkania?   Jak się uśmiecha perliście?   Generalnie z całości jest najlepszy ostatni kawałek, naprawdę mocny. Ale to za mało, by napędzić cały tekst…   Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Nie pierwsze to opowiadanie, zapewne też nie ostatnie, które powstało na skutek tego, że Autor postanowił podzielić się doznaniami przeżytymi we śnie. Niestety, nie lubię kiedy ktoś opowiada mi swoje sny, więc i te zwierzenia do mnie nie trafiły. Bohater miota się w chaosie tak wszechobecnym, że –– niech Autor wybaczy cytat –– „Historie czasami się mylą – szczególnie, kiedy posiadają nadmiar bezużytecznych szczegółów”.

 

Rad, nierad Pan Nikt zaakceptował taki stan rzeczy…” –– Rad nierad, Pan Nikt zaakceptował taki stan rzeczy

 

„Blondynka stała ponownie na nogach”. –– Czy blondynki mogą stać nie tylko na nogach? Może wystarczy: Blondynka ponownie/znowu stała.

 

„Z tą różnicą, że teraz, kiedy by się przydał, żadnego policjanta nie było w pobliżu”. –– Wolałabym: Z tą różnicą, że teraz, kiedy policjant by się przydał, żadnego nie było w pobliżu.

 

„Nie zapukał ani nie zadzwonił dzwonkiem”. –– Masło maślane. Może: Nie zapukał ani nie zadzwonił. Lub: Nie zapukał ani nie nacisnął dzwonka.

 

„…a z zardzewiałego kranu skapywały miarowo brązowe krople…” –– Czy krople skapywały miarowo, czy były miarowo brązowe? ;-) Nie wydaje mi się, by kran, urządzenie mające stały kontakt z wodą, było wykonane z materiału ulegającego korozji. Podejrzewam, że na rzeczonym zaworze osadził się tzw. kamień.

 

„W kątach wisiały ogromne pajęczyny, ich lokatorzy o włochatych nogach (…) a z ostrych zębów ścieka lepka ślina…” –– Z tego co wiem, pająki nie mają zębów. Mają szczękoczułki.

 

„Dziewczyna uśmiechała się perliście…” –– Perlisty śmiech jest doznaniem słuchowym. Uśmiech nie będzie perlisty. Można powiedzieć, że ktoś śmieje się perliście, ale zdjęcie owej perlistości nie pokaże. ;-)  

 

„…sporej wielkości łazienka. Dopadł zlewu i zwymiotował głośno”. –– W łazience montuje się zazwyczaj umywalki, nie zlewy. Czterdzieści lat temu także używano umywalek.

 

„Oparł się mocniej na zmywaku…” –– W łazience nie miał takiej możliwości, nawet jeśli miałeś na myśli zlewozmywak, ale ten jest montowany w kuchni. W kuchni natomiast zlewozmywaka w ogóle nie było, bo napisałeś, że „…z zardzewiałego kranu skapywały miarowo brązowe krople, tworząc na podłodze szeroką kałużę…”. Gdyby zlewozmywak był, woda nie kapałaby na podłogę. Zmywak to szmatka lub gąbka do zmywania naczyń.

 

„Nieistniejący Człowiek nie pochylił się nad leżącym nieprzytomnie w progu Panem Nikt”. –– Raczej: Nieistniejący Człowiek nie pochylił się nad nieprzytomnym, leżącym w progu Panem Nikt.  

 

„Kiedy Pan Nikt się obudził…” –– Raczej: Kiedy Pan Nikt się ocknął… Pan Nikt nie zasnął, jeno stracił przytomność.

 

„Tuż pod mosiężnymi cyframi, układającymi się w liczbę siedemset siedem, przywieszono wielką pinezką zdjęcie”. –– Raczej: Tuż pod mosiężnymi cyframi, układającymi się w liczbę siedemset siedem, wielką pinezką przypięto zdjęcie. Pinezką nie można przywiesić, choć przypięte zdjęcie wisi.

 

„…kiedy ten przydupas doprawia mu rogów!” –– …kiedy ten przydupas przyprawia mu rogi!  

 

„Kumplowi nie wyszło w życiu, opadł w nicość…” –– Kumplowi nie wyszło w życiu, popadł w nicość

 

„…tak zmordowani, ale zarówno zadowoleni, jak nigdy wcześniej”. –– …tak zmordowani, ale jednocześnie zadowoleni, jak nigdy wcześniej.

 

„…nie tracąc czasu na ubieranie pozostałej garderoby…” –– …nie tracąc czasu na zakładanie pozostałej garderoby… Garderoby, nie ubiera się!!! Nigdy!!! Garderobę, odzież, strój, ubranie można włożyć, założyć, ubrać się w nie, można przywdziać i przyoblec, można się wystroić, ale nie można ubrać żadnej części garderoby!!!

 

Ostatnim, co zobaczył, była zbliżająca się…” –– Ostatnie, co zobaczył, była zbliżająca się

 

„…potem zwrócił uwagę na chudy tyłek, podskakujący na jego kolanach. Podskoczył przerażony”. –– Powtórzenie.

 

„Pomiędzy uszami obijał mu się przeraźliwy dźwięk klaksonu…” –– Nie wydaje mi się, by pomiędzy uszami mogło się coś obijać.

 

„Obiecałem ci to, kiedy rozstawaliśmy się na naszym ostatnim spotkaniu”. –– Obiecałem ci to, kiedy rozstawaliśmy się po naszym ostatnim spotkaniu.

 

„…napisałeś własną krwią być może najambitniejszą myśl całego, swojego życia na ścianie…” –– Dlaczego dopiero teraz się dowiaduję, że Pan Nikt żył na ścianie?! ;-)

Proponuję: …własną krwią napisałeś na ścianie, być może najambitniejszą myśl swojego życia…

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

joseheim, regulatorzy – dziękuję za komentarze :) regulatorzy – jesteś naprawdę dobra w te klocki, doskonałe oko do wyłapywania błędów :D Dzięki!

Dziękuję za uznanie i bardzo się cieszę, jeśli pomogłam. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

O błędach wypowiedzieli się regulatorzy, joseheim i inni. Ja powiem, że strasznie źle się to czyta. Bardzo duzo rażących błędów, głównie zaimków i powtórzeń. Zdań w nawiasach się nie stosuje w literaturze. Nie spodobała mi się ta historia.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Kompletna abstrakcja, ale ciekawa :)

Przynoszę radość :)

Dzięki! :)

Nowa Fantastyka