- Opowiadanie: qjuba - Hotel na wzgórzu

Hotel na wzgórzu

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Hotel na wzgórzu

Burzowe chmury nadciągnęły nie wiadomo skąd. Masywne i gęste otoczyły całą dolinę. Ukryte pod osłoną nocy dawały o sobie znać tylko przez rozchodzące się raz po raz grzmoty. Wyładowania elektryczne jedne po drugich podświetlały obłoki. Ich siła wydawała się być mroczna i potężna. Silny wiatr uderzał w okna budynku. Gałęzie drzew bezładnie rzucały się w każdą możliwą stronę. Co chwila uderzały o szyby głuchym stuknięciem.

Słabo słyszalny odgłos stóp odbijał się od ścian. Dziewczyna biegła korytarzem przed siebie. Jej bose stopy ledwo dotykały miękkich dywanów. Dyszała coraz głośniej. Palące się co kilka metrów świece ledwo rozjaśniały pomieszczenie. Wiatr zawiał mocniej. Najsłabsze drzewo uderzyło z całej siły w okno. Brzdęk wybijanej szyby rozniósł się echem po całym korytarzu. Dziewczyna krzyknęła. Ogniki świec momentalnie zatańczyły od nagłego ruchu powietrza, po czym zgasły jeden po drugim. Zapadła całkowita ciemność. Dziewczyna uderzyła w zamknięte drzwi z impetem. Te nie ustąpiły. Szalejący w korytarzu wiatr szarpnął nią tak mocno, że nadziała się na klamkę i syknęła głośno. Obluzowany zamek puścił i drzwi otworzyły się na oścież. Dziewczyna upadła prosto na twarz. Świst wdarł się do kolejnego pomieszczenia. Uciekinierka zrobiła kilka kroków na czworaka, pozbierała się i zaczęła biec dalej. Pioruny rozświetlały pokój. Znajdujące się w nim popiersia wydawały się patrzeć na uciekającą postać. Swoim blado trupim wzrokiem podążały za nią. Postacie z wiszących na ścianach obrazów jakby poganiały ją. Zmuszały do jeszcze bardziej męczącego biegu.

Bolały ją wszystkie mięśnie. Każdy kolejny krok sprawiał wrażenie coraz trudniejszego. Jakby miała ołów przyczepiony do kostek. Każdy oddech piekł mocniej i mocniej. Nie oglądała się za siebie. Biegła. Kolejne drzwi były uchylone. Pchnęła je i wpadła na schody. Po kilku sekundach była już na dole. Skronie pulsowały mocno. Pomieszczenie kuchenne, w którym się znalazła, było puste. Przebiegając obok stołu złapała nóż. Ścisnęła go mocno. Wiatr nadal pchał ją do przodu. Zimne powietrze wdarło się za nią i szalało w całym pomieszczeniu. Świszczało w wentylatorach. Wydawało się jej, że słyszy piekielny chichot. Bała się coraz bardziej. Tylnie wyjście było otwarte. Dziewczyna wybiegła na zewnątrz. Kiedy dotarła do pierwszych stopni schodów, silny podmuch zwalił ją z nóg. Przeturlała się kilka stopni w dół i upadła. Trzymane jeszcze przed chwilą ostrze tkwiło teraz w jej ciele. Jej oddech stawał się coraz płytszy i nierównomierny. Ogarniał ją chłód. Leżała w kałuży krwi. Kiedy pierwsze krople deszczu spadły na ziemię, dziewczyna już nie żyła.

 

*

 

Burza o tej porze roku była zjawiskiem rzadko spotykanym. Jednak zdarzały się lata, kiedy deszcz potrafił padać nawet i przez cały tydzień. Wtedy każdy zamykał się szczelnie w swoim domu. Siadano przy kominku i czekano na jej koniec. Mieszkańcy miasteczka nie chcieli widzieć nawet jednego błysku. Tak było też i tym razem. Domownicy nie widzieli niczego, co dzieje się w świecie za oknem. Nie widzieli chmur, nie widzieli piorunów. Nie widzieli też czarnego Rolls Royce‘a kierującego się główną ulicą w stronę wzgórza. Do hotelu. Auto warcząc ospale silnikiem jechało po śliskiej, krętej drodze. Minęło bogato zdobioną bramę wjazdową i podjechało do schodów przy wejściu, najbliżej jak to się tylko dało. Otworzyły się drzwi i wysiadły z niego dwie osoby. Szybkimi skokami, podśmiechując się przy tym, przedostały się pod zadaszone wejście i pośpiesznie weszły do środka. Ten odcinek drogi nie był długi, lecz wystarczył, aby dwie dziewczyny zdążyły zmoknąć. Stały teraz na środku hallu i śmiały się do siebie. Krople wody kapały im z blond włosów na błyszczącą posadzkę.

Pomieszczenie było ogromne. Seria kolumn rozstawionych równomiernie podtrzymywała marmurowe schody starannie wyścielone czerwonym dywanem ze złotymi zdobieniami. Białe ściany odbijały jasne światło kinkietów równie skutecznie, co zawieszone lustra w złotych ramach. Hall wydawał się przez to jeszcze większy. Po lewej stronie umieszczono kilka foteli obitych brązową skórą i stoliki dla oczekujących gości. Dla ozdoby ustawiono też kilka egzotycznych roślin. Całość wyglądała bardzo elegancko i wytwornie.

Stojące na środku dwie mokre dziewczyny, jedna w niebieskiej, a druga w czerwonej letniej sukience, zupełnie nie pasowały do otoczenia. Chichotały cicho. Były wyraźnie uradowane.

– W czym mogę pomóc? – stonowany głos dobiegł je po chwili z końca prawej części hallu.

Średniego wzrostu starszy mężczyzna stał za ladą recepcji. Za nim widniała ogromna półka z przegródkami. Wiszące w niej klucze do pokojów odbijały delikatnie padające na nie światło. Mężczyzna opierał się o ladę i uśmiechał przyjaźnie. Dziewczyny podeszły do niego. Dopiero teraz mógł zobaczyć, że różnią się od siebie tylko kolorem sukienek.

– Witam – przyglądał się bliźniaczkom z zaciekawieniem i tajemniczym uśmiechem.

– Dzień dobry – nieśmiało odezwała się ta w niebieskiej sukience.

– Dzień dobry – odpowiedział starzec.

Chwilę patrzyli się na siebie. Milczeli. Dziewczyny uśmiechały się nadal szeroko. Ciszę zaburzał tylko stojący niedaleko zegar równomiernie odmierzający sekundy. Zabił nagle i doniośle.

– A raczej dobry wieczór – przerwała milczenie druga, ta w czerwonej sukience.

– Zgadza się – głos starca był bardzo spokojny i melodyjny. – Więc w czym mogę pomóc?

– Właśnie! – pierwsza jakby oprzytomniała – przyjechałyśmy na wakacje.

– Wakacje? – staruszek zdziwił się lekko – tutaj?

– Tak – dziewczyna sięgnęła do torebki i wyjęła swoje dokumenty – Jestem Barbara Biel, a to moja siostra Joanna.

– Też Biel?

– Nie, nie – Joanna uniosła prawą dłoń i pokazała złotą obrączkę na serdecznym palcu – Czarnecka.

– Rozumiem – mężczyzna otworzył dużą księgę i powoli zaczął kartkować. – Panie pozwolą, że sprawdzę.

Wertował każdą stronę dokładnie. Kartki szeleściły. Mężczyzna mruczał coś pod nosem.

– Tak – oznajmił w końcu – mam. Pani Biel i pani Czarnecka. Jest tu napisane, że macie panie tygodniowy pobyt all inclusive. Wygrana w konkursie! Gratuluję i witam.

– Dziękujemy – dziewczyny zachichotały jednocześnie – udało się całkiem przypadkiem.

– Poproszę o podpisy tutaj, tutaj i jeszcze tutaj – starzec wyjął kartę zakwaterowania – i życzę miłego pobytu. Już wołam obsługę.

Dzwonek zabrzmiał delikatnie. Dopiero teraz dziewczyny zaczęły rozglądać się baczniej po otoczeniu. Wyglądało bardzo bajkowo. Wszystko idealnie dobrane. Poza jednym elementem.

– Co to jest? – Joanna wskazała na fotografie powieszone obok recepcji. Kilka starych, czarnobiałych zdjęć przedstawiało niemieckich oficerów z drugiej wojny światowej na tle hotelu i w jego pomieszczeniach. Mundurowi z nazistowskimi opaskami pozowali dumnie, patrząc prosto przed siebie.

– To są nasze pamiątki – spokojnie tłumaczył starzec – hotel ten powstał zaraz na początku drugiej wojny. Przyjeżdżało do niego wielu oficerów i przyjaciół Trzeciej Rzeszy. Nie chwaląc się, mogę swobodnie powiedzieć, że mamy najlepszą obsługę od tamtego czasu. Od czasów Hitlera.

– Ciekawe – Barbara zbliżyła się do fotografii. Postać na jednej z nich wydała się jej znajoma. I to nawet bardzo. Nie mogła tylko skojarzyć skąd…

– Witam serdecznie – radosny młody głos oderwał ją od obserwacji. Młody chłopak w czerwonej kamizelce zapinanej na dwa rzędy guzików stał na środku hallu i opierał się o wózek. Sprawnym ruchem ułożył bagaże dziewczyn. – Zapraszam tędy. Mam na imię Johan i zaprowadzę panie do waszego pokoju.

Johan odezwał się dopiero kiedy wyjechali na szóste piętro.

– Na długo przyjechałyście?

– Hmm – Joanna speszyła się lekko jego bezpośredniością – chyba nie, ale…

– No tak – nie pozwolił jej skończyć – każdy mówi, że tylko przejazdem, a potem zostaje na dłużej. Tak już tu mamy. To miejsce przyciąga jak magnes. Zobaczycie same. Jest malownicze. Piękne widoki. Niby odludzie, ale warte pofatygowania się tutaj. Tylko ta burza teraz. Mało kiedy mamy burze, ale jak już są, to jest na co popatrzeć. Zachęcam do przejechania się do dolinki. Lokalni mają duży dystans do nowych, ale jak się ich lepiej pozna to sprzedają dobre trunki za pół ceny. Niby niewiele, ale zawsze. Ja to na przykład chodzę do nich codziennie. Tak żeby o mnie nie zapomnieli. He, he. Teraz to nie ma się co do nich wybierać, bo burzy się boją i nie otworzą, ale jak słońce wyjdzie to i oni się pojawią. Zawsze tak jest. Przesądni są strasznie. Jakby bojaźń do nazistów im jeszcze została. Wspominał dziadek o nazistach prawda? Właśnie. Mamy najlepszą obsługę od czasów Hitlera. Zobaczycie. Wysoki standard musi być. Codziennie świeże ręczniki, elegancki wystrój i nienaganna obsługa to u nas chleb powszedni. Tak musi być, szef tego pilnuje. Poznacie go na pewno podczas kolacji. Informacja o godzinyach posiłków i plan hotelu znajduje się w każdym pokoju. Już prawie jesteśmy na miejscu. Wybaczcie na sekundkę, ale muszę zajrzeć jeszcze w trzy miejsca, do naszych specjalnych gości. To zajmie dosłownie chwilkę. Proszę o chwilę cierpliwości. Możecie pooglądać w tym czasie piękne obrazy rozwieszone dookoła. Mamy ich tu sporo. Wiele z nich to zbiory oficerów niemieckich. Podarowali je w ramach wdzięczności za mile spędzone chwile w naszym hotelu. Jest też kilka okazów z kolekcji Führera.

Dziewczyny spojrzały rozbawione na siebie. Gdyby nie obowiązki, boy zagadałby je na śmierć. Chłopak podoszedł do jednych z wielu hotelowych drzwi, wyciągnął z kieszeni klucz i przekręcił zamek. Zawiasy skrzypnęły. Wszedł do środka. Kiedy drzwi zamknęły się za nim, Johan ruszył powoli przed siebie. W pokoju było ciemno. Zasłony prawie w całości zakrywały okno. Przez niewielką szparę wpadał do pomieszczenia promień światła z pobliskiej latarni wydobywając z mroku tylko łóżko, na którym kochała się para. Młody, umięśniony mężczyzna leżał na plecach i rytmicznie unosił biodra. Siedząca na nim kobieta wyginała się z rozkoszy gładząc jego i swoje ciało. Oboje wzdychali głośno. Nie zagłuszało to jednak odgłosu chlapania i kapania, które towarzyszyło ich ruchom. Oboje leżeli w kałuży krwi. Rany na plecach kobiety były głębokie. Cieknąca z nich krew spadała na łóżko i barwiła pościel na ciemnoczerwono. Nagły refleks światła odbił się od noża, który tkwił w sercu kochanka.

– Czego tutaj chcesz? – trzecia postać siedząca w kącie na fotelu wyjęła dymiący pistolet z ust. – Nie widzisz, że jesteśmy zajęci?

– Najmocniej przepraszam panie hrabio – chłopak ukłonił się nisko. – Szef zaprasza na kolację o dziewiątej.

– Dobrze – nazwany hrabią odłożył pistolet na stolik, z rozwalonej głowy kapała krew. Złączona w namiętnym uścisku para kochała się nadal, nie zwracając uwagi na rozmowę obecnych w pokoju. – Dziękuję.

– Do zobaczenia o dziewiątej – chłopak ukłonił się raz jeszcze i pospiesznie wycofał się z pokoju.

Kiedy zamknął za sobą drzwi, odwrócił się do czekających na niego dziewczyn. Uśmiechnął się przepraszająco i pobiegł do kolejnego pokoju. Podobnie jak w pierwszym i tym razem światła w pokoju było mało. W środku zdawało się, że nie ma nikogo. Tylko porozrzucane wszędzie dookoła opakowania po lekarstwach, ampułki i zużyte strzykawki świadczyły o czyjejś obecności. Głośne kasłanie dobiegało z łazienki. Johan wszedł bez pukania. Klęczący przy muszli mężczyzna trzymał się jej oburącz. Kasłał i pluł naprzemiennie. Kiedy usłyszał, że ktoś wchodzi, z trudem się odwrócił. Był trupioblady.

– Panie doktorze – chłopak znów ukłonił się nisko – kolacja o dziewiątej.

– Dziękuję – rzucił krótko doktor, po czym ponownie schował głowę do toalety i puścił kolejnego pawia.

Johan nie liczył na dalszą rozmowę. Pośpiesznie opuścił pokój. Ponownie uśmiechnął się ujmująco do czekających dziewczyn i zniknął w trzecim pokoju.

Ostre światło rozświetlonego pomieszczenia uderzyło go mocno w oczy. Warknął, jakby go to zabolało. Dopiero po chwili źrenice były w stanie przystosować się do natężenia. Na środku pokoju pod sufitem zwisał gruby sznur. Na jego końcu wisiał wysoki, młody mężczyzna. Kiedy Johan podszedł bliżej, wisielec otworzył oczy.

– Słucham – wycharczał przez ściśnięte gardło.

– Kolacja o dziewiątej, panie pułkowniku.

– Dziękuję.

Boy hotelowy cofnął się i zmierzał do wyjścia.

– Johan – pułkownik zawołał go – możesz rozmasować mi prawą stopę? Trochę mi zdrętwiała.

– Oczywiście. Wrócę dosłownie za minutkę.

Chłopak pospiesznie zamknął za sobą trzecie drzwi i podszedł do wózka z bagażami. Dziewczyny odetchnęły z ulgą, kiedy dotarli na koniec korytarza.

– Jesteśmy na miejscu – Johan zdjął bagaże i wniósł je do środka – proszę pamiętać, że kolacja jest o dziewiątej. Miłego pobytu.

Joanna podeszła do drzwi, aby zamknąć je za boyem. Zdziwiła się, gdy dobiegł ją delikatny, ledwo słyszalny szept. Spojrzała na siostrę, ale ta wyglądała jakby nic nie słyszała. Dziewczyna przekręciła zamek w drzwiach i wyjrzała na korytarz. Kilka metrów od ich pokoju stał mały chłopczyk. Dziecko wpatrywało się w nią otumanionym wzrokiem. Mimo tego, nie wyglądało na zagubione. Wręcz przeciwnie. Tak jakby czekało, aż dziewczyny wyjdą do niego. Wyglądało tak niewinnie. Dopiero po chwili Joanna dostrzegła, że chłopiec trzyma coś w rękach. Coś mokrego. Czerwona ciecz kapała na posadzkę. Dziecko miało też poplamioną całą koszulkę. Malec przechylił głowę na bok i uśmiechnął się szeroko odsłaniając szereg szpiczastych zębów. Wyprostował ręce i odsłonił to, co w nich trzymał. Ociekające krwią serce biło, jakby przed chwilą zostało wyrwane. Joanna krzyknęła z całych sił. Odruchowo cofnęła się do pokoju. Potknęła się o własne stopy i przewróciła. Drzwi zatrzasnęły się za nią.

– Co się stało?! – Barbara podbiegła do siostry. – Co jest?!

– Tam! – Joanna nie mogła opanować nerwów. – Za drzwiami!

Barbara ostrożnie zajrzała przez judasza, po czym wolno otworzyła drzwi. Korytarz był pusty.

– Nic tam nie ma.

– Jak to?!

– Jest zupełnie pusto.

– Ale ja widziałam!

– Coś ci się musiało przewidzieć – Barbara pomogła jej wstać. – Jesteś zmęczona. To normalne po takiej podróży. Chodź, połóż sie na chwilę.

 

*

 

Sala restauracyjna była równie reprezentacyjna jak cała reszta pomieszczeń w hotelu. Wspólnym elementem każdego pomieszczenia były marmurowe kolumny. Tutaj pomiędzy nimi porozstawiano okrągłe pięcioosobowe stoliki. Nakryto je białymi obrusami i ułożono srebrną zastawę. Na każdym stole stały kieliszki do wina, które błyszczały niczym kryształy. Powietrze wypełniał delikatny zapach świeżych kwiatów i łagodne nuty kwartetu smyczkowego.

Siostry usiadły przy jednym z wolnych stolików. Nie zdążyły dosunąć krzeseł, kiedy dwóch kelnerów przyniosło im przystawkę. Sałatka z krewetkami wyglądała apetycznie i równie wybornie smakowała. Wino nalano do kieliszków. Dziewczyny jadły powoli delektując się delikatnym, ale intensywnym smakiem.

– Czy można? – do ich stolika podszedł młody mężczyzna. Był wysoki, atletycznej budowy. Miał ciemne, krótko ostrzyżone włosy. Mocne, krzaczaste brwi lekko zakrywały małe przymrużone oczy. Nosił charakterystyczną, szpiczastą bródkę. Ubrany był w elegancki biały garnitur i czarną koszulę. Woń jego perfum lekko drażniła, ale równocześnie intrygowała sprawiając wrażenie, że ma się ochotę powąchać ją jeszcze raz.

– Proszę – Barbara odsunęła pusty talerz i wypiła łyk wina. – Śmiało.

– Dziękuję – ruchy mężczyzny były pełne gracji. – Panie pozwolą, że się przedstawię. Nazywam się Samuel. Nadzoruję pracę tego hotelu.

– Miło nam poznać – Barbara wyciągnęła rękę i przywitała się z gościem – my jesteśmy…

– Barbara Biel i Joanna Czarnecka – menadżer sprawił wrażenie jakby znał je nie od dziś – wiem. Znam każdego gościa tego hotelu, zanim jeszcze do niego przyjedzie.

– Doprawdy? – Joanna była mniej zadowolona z dodatkowego towarzystwa niż jej siostra, nadal myślała o tym, co się jej przytrafiło wcześniej na korytarzu. – Czy aby nie przecenia pan swoich możliwości?

– Ależ skąd! – mężczyzna uśmiechnął się. – Proszę spojrzeć. Właśnie wchodzi hrabia Hinke wraz z żoną i swoim kuzynem. Hrabia akurat jest u nas częstym gościem. Zatrzymuje się u nas podczas swoich podróży w interesach.

– A czym pan hrabia się zajmuje? – Barbara wyraźnie zaciekawiła się nowo poznanym mężczyzną, intrygował ją.

– Jest handlarzem – Samuel dolał jej wina. – Handluje bronią. Spokojnie. Legalną. Jego specjalnością są noże. Zawsze wozi ze sobą pokaźną kolekcję. Nigdy nie wie, kiedy znajdzie partnera do rozmów i biznesu, więc jest przygotowany na wszystko.

Dziewczyny przyglądnęły się uważnie zmierzającej do stolika trójce. Żona hrabiego była zgrabną kobietą, młodszą od swojego męża co najmniej dwukrotnie. Ubrana była w długą czerwoną suknię w całości zakrywającą jej plecy. Hrabia miał sporą nadwagę, a zapięta na ostatni guzik kamizelka jeszcze bardziej uwypuklała jego tuszę. Jego krótkie rączki zwisały bezwładnie wzdłuż ciała. Poruszał się nieporadnie. Jego rzadkie, zaczesane na prawy bok włosy były wyraźnie tłuste. Ogólnie, jak i w szczegółach, hrabia był brzydki. Zupełnym przeciwieństwem był natomiast jego kuzyn. Młody wysportowany chłopak prezentował się jak model na wybiegu. Szedł wolno. Trzymał się ręką za serce, tak jakby coś go mocno uwierało.

Tuż za nimi do sali wszedł mundurowy. Średniego wzrostu mężczyzna był wyprostowany. Dumnie patrzył przed siebie, jakby nie widział nikogo dookoła. Kołnierzyk miał zapięty na ostatni guzik. Chyba go to lekko uciskało, bo wojskowy prostował szyję najmocniej jak tylko mógł.

– Pułkownik Schultz – Samuel poruszył głową w jego kierunku – jest u nas pierwszy raz. Przyjechał kilka godzin przed paniami. Z tego co się już dowiedziałem, to odnosi on znaczne sukcesy w armii, lecz prywatnie nie ma za wielu przyjaciół. Duszą towarzyską na pewno nie jest. Pochodzi z wojskowej rodziny. Dziadek służył, ojciec też, to i syn poszedł w ich ślady. Mówi się o nim różne rzeczy, ale to są tylko plotki, więc powtarzać nie będę. Mogę jedynie powiedzieć, że rozmawia się z nim dość ciężko.

– A to kto? – Barbara gestem dłoni poprosiła rozmówcę, aby ten dolał jej kolejną porcję wina i wskazała na mężczyznę siedzącego w rogu sali. Mężczyzna ubrany w zielony sweter i wytartą marynarkę. Wyróżniał się wśród pozostałych gości. Wyglądem nie pasował do otoczenia. Miał rozczochrane włosy i mocnego zeza. Jadł w pośpiechu szeroko otwierając usta.

– To jeden z naukowców pobliskiego instytutu badawczego, doktor Lintz – Samuel poprawił się na krześle. – Bardzo inteligentny mężczyzna, chociaż momentami dziwny. Przyjechał do nas w drodze na konferencję naukową. Ma na niej wygłosić referat o środkach psychotropowych i współczesnych truciznach…

Samuel nie zdążył dokończyć opowieści, kiedy pan doktor podrapał się nerwowo po głowie, otrzepał się, jakby coś na nim siadło i wyjął z kieszeni małe pudełeczko. Otworzył je i wysypał na rękę kilka białych, okrągłych pastylek, które natychmiast połknął i przepił solidnym łykiem wina. Momentalnie uspokoił się, wstał i wyszedł z restauracji.

Dalsza część wieczoru przebiegała już bez prezentowania kolejnych gości. Rozmowa dotyczyła głównie pogody, sposobu spędzania wolnego czasu i innych mało ważnych tematów. Mężczyzna bawił dziewczyny swoim poczuciem humoru i wręcz doskonałą znajomością każdego z poruszanych tematów. Jego urok osobisty, jak i wiedza, którą posiadał, łączyły się w aż za doskonałą całość. Po każdym kolejnym kieliszku wina wydawało się jakby on i Barbara znali się już od lat. Joanna zaczęła się nudzić. Wstała od stołu.

– Przepraszam, bardzo miło się z wami rozmawia, ale na mnie już pora. Zmęczona jestem po podróży i idę spać. Idziesz? – zwróciła się do siostry.

– Jeszcze trochę posiedzę – dziewczyna spojrzała zalotnie na współrozmówcę. – O ile będę miała z kim zostać.

– Naturalnie – Samuel skinął głową – a może się przeniesiemy w inne miejsce hotelu? Mamy tu nastrojowy bar serwujący wyśmienite drinki. Zapraszam.

– To już beze mnie – Joanna zasunęła za sobą krzesło. – Dobranoc.

Wracając do swojego pokoju dziewczyna miała cały czas wrażenie jakby ktoś ją obserwował. Kiedy się odwracała, nikogo jednak nie było. Towarzyszyła jej tylko pustka korytarza i krople deszczu stukające w okiennice.

 

*

 

– Wiesz – Barbara nie mogła dłużej wytrzymać w ciszy. Obie już nie spały, ale jeszcze leżały w swoich łóżkach – on jest niesamowity! Nie co dzień poznaje się takiego mężczyznę. Jak on się uchował tutaj samotnie na tym odludziu?

– Nie wiem – Joanna przecierała oczy. – Jak dla mnie, coś jest z nim nie tak. On jest za idealny. Ktoś taki nie istnieje.

– Mów, co chcesz – siostra przeciągnęła się rozkosznie. – Ty już masz tego swojego idealnego. Szczęściara. Niby jesteśmy takie same, lecz ty masz więcej szczęścia w życiu. Może teraz na mnie kolej.

– Nie spiesz się tak bardzo, siostra – Joanna wstała i odsłoniła zasłony. Nadal padało. – Z takimi sprawami trzeba ostrożnie. Jeszcze się nie nauczyłaś?

– Oj, dobrze, już dobrze. Wiem, co chcesz powiedzieć. Oszczędź sobie, dobra?

– Nie chciałam cię urazić.

– Może i nie chciałaś, ale ci się udało.

– Przepraszam.

– Nic się nie stało – Barbara uśmiechnęła się i przeczesała palcami włosy. – Dziś też się z nim widzę. Po śniadaniu. Ma mnie oprowadzić po całym hotelu. Idziesz z nami?

– Dziękuję. Przejadę się na dół do miasta. Hotel jest tylko hotelem, a ja wolę poznać nowe miejsca.

– Jak chcesz. Może to i dobrze, bo będę mieć więcej czasu sam na sam z Samuelem – zachichotała.

Samochód podjechał dokładnie o dziesiątej. Tak jak prosiła. Wsiadła szybko, aby uniknąć zmoknięcia na deszczu. Podróż krętą drogą na dół do doliny zajęła kilkanaście minut. Przez ten czas dziewczyna i kierowca nie rozmawiali ze sobą. Czuła mimo tego, że co chwilę spogląda na nią w lusterku. Wydawało się jej też, że cieszy się jej obecnością. Uśmiech nie był jednak serdeczny. Był niepokojący. Auto zatrzymało się przy głównej uliczce miasteczka. Joanna podziękowała za jazdę i umówiła się na powrót za dwie godziny. Rozłożyła parasol i ruszyła przed siebie. Minęła kilka szarych zabudowań, kiedy zorientowała się, że przechodzący obok ludzie odwracają od niej wzrok lub wręcz uciekają w przeciwnym kierunku. Gdy tylko chciała kogoś zaczepić i zapytać o drogę, osoba ta mruczała tylko coś pod nosem i przechodziła szybko dalej. Jakiś staruszek podbiegł do niej. Machnął ręką w powietrzu robiąc znak krzyża i w pośpiechu oddalił się. Sytuacja była bardzo dziwna i lekko ją to zaniepokoiło.

Po chwili stała sama na środku ulicy. Towarzyszyło jej tylko nieustanne uczucie, dokładnie takie samo jak w hotelu, że jest stale obserwowana. Padało coraz mocniej. Dziewczyna czuła, jak ubranie zaczyna jej przemakać. Postanowiła poszukać schronienia. Nie wiedziała dlaczego, ale na najbliższym skrzyżowaniu skręciła w prawo. Na końcu drogi zobaczyła mały drewniany kościół z kamienną podmurówką. Przed wejściem na schodach stał wsparty o drewnianą laskę starszy, siwy ksiądz. Kiedy podeszła bliżej, staruszek wyraźnie pobladł. Odruchowo chciał wycofać się do środka, jednak coś w jej twarzy kazało mu zmienić decyzję. Poczekał na nią.

– Wejdź, proszę – otworzył szerzej drzwi. Stare zawiasy skrzypnęły. – Schroń się w domu Pana.

– Dziękuję – dziewczyna wbiegła po schodkach i weszła do środka. Parasol położyła przy wejściu żeby osechł – nie spodziewałam się takiej ulewy.

– Cóż cię tutaj sprowadza, moje dziecko? – usiedli w drewnianej ławce. Kościół w środku był bardzo ubogi. Kilka ławek, parę wiekowych obrazów i płaskorzeźb na ścianach oraz skromny, kamienny ołtarz.

– Przyjechałam pozwiedzać okolice – Joanna odgarnęła z twarzy wilgotne od deszczu włosy – jednak ludzie tutaj są bardzo nieuprzejmi.

– Oni się boją – starzec wypowiadając te słowa przeżegnał się – dlatego nie rozmawiają z obcymi.

– Boją się? – nagle przeszedł ją dreszcz. Nie wiadomo czy z chłodu czy zareagowała tak na słowa księdza. – Czego mogą się bać?

– Mówiłaś – duchowny chciał szybko zmienić temat – że skąd przyjechałaś?

– Jestem na wakacjach i mieszkam w pobliskim hotelu. Tym na wzgórzu.

– Jezus, Maria i wszyscy święci! – mężczyzna upadł na kolana i złożył dłonie do modlitwy. – Dziewczyno! Nie wracaj tam! Rozumiesz?! Nie wolno ci tam wrócić!

Joanna odsunęła się od niego, zaskoczona całkowicie jego gwałtowną reakcją.

– O czym ksiądz mówi – mimowolnie podniosła głos, nie wiedziała co się dzieje. – Niby dlaczego?

– Tam mieszka Zło – nie podnosił się z kolan – Każdy kto tam się pojawi, wyjdzie całkiem odmieniony. Jeśli wyjedzie! Tam jest tylko śmierć.

– Nie rozumiem – czuła jak serce zaczyna bić jej coraz mocniej. Starzec zaczynał ją przerażać.

– To było dawno temu – ksiądz jakby nie zareagował na jej słowa, patrzył przed siebie prosto w ołtarz – ale pamiętam to jak wczoraj. Byłem jeszcze małym chłopcem, kiedy przyjechali. Dwa auta pełne dziwnych ludzi. Mówili o sobie, że są badaczami i że szukają czegoś w tych wzgórzach. Mieli dziwne mapy. Bardzo stare. Towarzyszyli im mundurowi. Eleganckie stroje, wysokie wojskowe buty i swastyki na ramionach. Już wtedy siali zamęt. Dniami czekali, aż badacze coś znajdą. I doczekali się…

Ksiądz mówił wolno. Głos drżał mu mocno. Sprawiał wrażenie, jakby bał się historii, którą opowiadał.

– Dowiedzieliśmy się – kontynuował – że na długo zanim przyszli tu pierwsi chrześcijanie, żyły tutaj różne plemiona. Jedno z nich wybudowało cmentarz. Niby nic dziwnego, miejsce jakich wiele na świecie. Intrygująca była ich religia. Wierzyli oni bowiem, że zmarli odchodząc pozostawiają tutaj swoją siłę i kto odkryje miejsce ich pochówku, otrzyma siłę wszystkich zmarłych. Przychodzono więc na cmentarz aby czcić boga śmierci. Z chwilą pojawienia się pierwszych chrześcijan, pierwotne wierzenia zaczęły wymierać. Stały się tylko historią, a potem legendą. Miejsce opuszczone i zapomniane po latach zostało odkryte. Wszystko zaczęło się dziać, kiedy tylko odkopano pierwsze groby. Najpierw zaczęły się kłótnie i awantury, potem przepychanki, a na końcu morderstwa i samobójstwa. Wszyscy, którzy uczestniczyli w wykopaliskach, umarli najpóźniej tydzień po odkryciu. Nikt z tych osób nie umarł naturalnie. Dziwne prawda? Wtedy myśleliśmy, że sprawa się uspokoi, ucichnie. Myliliśmy się… Zaraz zjawili się następni. Przyjechały maszyny, nowi ludzie i postawili ten hotel. Potem zaczęli zjeżdżać goście. Nie trzeba było czekać długo, gdy zaczęto stamtąd zwozić pierwsze trupy. Mały jeszcze byłem, ale pamiętam dobrze. Dziesiątki ciał zamordowanych, samobójców lub zmarłych z niewyjaśnionych przyczyn. Zmasakrowane ciała przewożono przez wioskę. Pierwsze plotki pojawiły się momentalnie. Mówiono o mieszkającej tam bestii, o czającym się złu i o klątwie, jaka spadła na to miejsce. Każdy, kto stamtąd przyjeżdża, przepełnia nas strachem.

– Mój Boże! – Joanna nawet nie wiedziała kiedy wstała, była cała spocona. – Ja muszę tam wrócić! Muszę ja zabrać! Ona nie może tam zostać! Baśka… siostra!

– Siostra? – starzec zbladł – Panie przenajświętszy! Nie możesz tam wrócić! Zgubisz nas wszystkich!

Złapał ją mocno za rękę. Zabolało. Ksiądz ze wszystkich swoich sił starał się ją zatrzymać. Szarpała się z nim dłuższą chwilę. Upadł na ziemię. Pospiesznie złapała parasol i wybiegła z kościoła.

– Zaklinam cię! – głos mężczyzny dobiegał ze środka – nie idź tam! Panie miej nas w swojej opiece! Jeśli tam wrócisz, twoja dusza będzie zgubiona na wieki!

 

*

Samochód pędził górską drogą ze znaczną prędkością. Joanna ciągle poganiała kierowcę, aby przyspieszył. Na każdym zakręcie opony piszczały, pojazd ślizgał się. Padało coraz mocniej. Wycieraczki odgarniały lejącą się wodę, ale to nie poprawiało zbytnio widoczności. Dziewczyna nie mogła usiedzieć spokojnie. Odpięła pasy i przechyliła się w stronę kierowcy. Nie pomagało to, ani nie przyspieszało jazdy, ale wydawało się jej, że przez to droga minie szybciej. Robiło się coraz ciemniej. Burzowe chmury gęstniały i przykryły całą dolinę granatem. Grzmiało. Niedaleko uderzył piorun. Błysk światła oślepił ich. Auto wychodziło z zakrętu, kiedy niespodziewanie na środku drogi pojawiła się biała postać. Joanna i kierowca zauważyli ją w ostatnim momencie. Szybki i niekontrolowany ruch kierownicą w bok. Ślizg opon. Pisk. Ostatnie, co dziewczyna pamiętała, to zderzenie z drzewem i uderzenie głową o fotel.

 

*

 

Obudził ją potworny ból głowy. Czuła się jakby jej czaszka miała eksplodować od środka. Dopiero po chwili zaczęła odzyskiwać inne zmysły. Najpierw poczuła chłód. Potem poczuła lekki swąd spalenizny i piekący w nozdrza zapach siarki. Ktoś ją rozebrał, pozostawiając tylko strzępy materiału na biodrach i piersiach. Naga skóra dotykała zimnego kamienia. Było to nieprzyjemne uczucie. Bolały ją też barki. Ręce miała rozłożone szeroko. Była przywiązana pasami. Spróbowała ruszyć nadgarstkiem. Bezskutecznie. Więzy były solidne. Otworzyła oczy. Obraz zaczął się stopniowo wyostrzać. W pomieszczeniu panował półmrok. Licznie rozstawione świece były jedynym źródłem światła. Dopiero po chwili dostrzegła mężczyznę w białym garniturze stojącego niedaleko niej.

– Widzę, że się obudziłaś – Samuel był wyraźnie zadowolony. – To dobrze.

– Co się dzieje? – język Joanny był jeszcze zdrętwiały, w gardle zaschło. – Co ty robisz?

– To, co konieczne, moja droga – mężczyzna wyjął z marynarki niewielki przedmiot owinięty w kawałek skóry i położył go obok leżącej dziewczyny – wkrótce wszystkiego się dowiesz.

– Co z Barbarą?! – dziewczyna nadaremnie usiłowała się oswobodzić. – Co jej zrobiłeś?!

– Spokojnie – odwinął zawiniątko, podniósł je do góry i przyjrzał się mu z wyraźnym zaciekawieniem. Zakrzywiony nóż błyszczał światłem świec – zaraz się z nią zobaczysz. Przyjdzie tu.

– Uwolnij mnie! To wcale nie jest zabawne – serce biło jej coraz mocniej, emocje przejmowały nad nią kontrolę. – O co ci chodzi?!

– Widzisz – pochylił się nad nią. Znów poczuła intensywny swąd siarki – to nic osobistego. Nic do ciebie nie mam. Po prostu to się musi stać.

– Puść mnie – łzy zaczynały jej spływać po twarzy. – Nikomu nie powiem, co tu się dzieje. Przysięgam.

– Tej prośby nie mogę spełnić – otarł jej policzek – jesteście mi potrzebne. Obie. A co do rozmowy, to i tak już z kimś na ten temat rozmawiałaś, prawda?

– Ja nie wiem, o co chodzi – Joanna patrzyła na niego przerażona.

– Dobrze wiesz! – krzyknął. – Klecha wygadał Ci się. Wiem o tym. Pozwól, że powiem Ci coś, czego on nie wie.

Usiadł na fotelu stojącym niedaleko. Rozpiął marynarkę i popatrzył na złoty zegarek. Mieli jeszcze czas. Wyjął cygaro i kilkoma dmuchnięciami rozpalił.

– Dużo się mówi – zaczął, powoli wypuszczając dym – że podczas wojny Hitler chciał odnaleźć mityczną moc, coś co da mu przewagę i otworzy drogę do zwycięstwa. Szukał w wielu miejscach: Egipt, Skandynawia czy starożytna Mezopotamia nie były jego jedynymi obszarami poszukiwań. Kiedy jego ludzie dotarli tutaj, nikt nie spodziewał się znaleźć czegoś tak cennego. Czegoś, co miałoby pomóc mu w wygraniu wojny w nadnaturalny sposób. Wyobraź sobie, jakie było zaskoczenie, kiedy odkrywcy znaleźli to miejsce. Stare cmentarzysko okazało się być jednak zgubą. Ludzie popadli w obłęd i ginęli. Nikt nie wiedział, dlaczego tak się działo. Była to, zdawało się, nierozwiązywalna zagadka. Jednak dla mnie rozwiązanie było proste. Zdradzić ci tajemnicę? Chcesz wiedzieć co tutaj zaszło i dlaczego tak się działo?

Siarka, znów drażniła niemiłosiernie. Do tego dym cygara dusił. Kasłała, aż w piersi zaczęło ją palić.

– To miejsce jest błędem Stwórcy. Dusze, które tu się pojawią, zostają już na zawsze. Nie idą do piekła, czyśćca czy nieba. Nie przechodzą reinkarnacji, nie przekraczają bram Walhalii, czy innego miejsca, w które ktokolwiek wierzy. One są tutaj. W nicości. Na zawsze. Pomyśl, jaki to straszny los. Jakim cierpieniem jest być tu na wieki. Nie zaznać chwili spokoju. Co dzień przeżywać swoją śmierć. Co noc wbijać nóż w serce kochankowi, strzelać sobie w głowę, truć się i wieszać. Każdego dnia czuć ten sam ból, rozczarowanie, zawód miłosny. Budzić się rano i wiedzieć, że tego wieczoru znów będzie to samo. I tak codziennie przez rok, dwa. Potem dekadę i dziesiątki lat. To, co umiera w nocy, ożywa w dzień. Tylko po to, by znów zginąć za kilka godzin. Czy jesteś to sobie w stanie wyobrazić? Chociaż minimalnie? Poczuć to, co one? Strach i bezradność. One cierpią Joanno, a my je wyzwolimy. Naprawimy błędy tego, który się niby nie myli. Weźmiemy sprawy w swoje ręce. Będziesz bohaterką.

Samuel spojrzał wprost na nią. W jego oczach odbijały się ognie świec. Dopiero po chwili zauważyła, że to oczy płoną, a nie świece. Przerażał ją coraz bardziej. Zerwał się i zaczął chodzić po pokoju.

– Wracając do naszego tematu – ponownie spojrzał na zegarek – Kiedy stało się oczywistym, że to miejsce zabija, Hitler musiał tylko wymyślić, jak wykorzystać to miejsce, by zyskać przewagę nad swoimi wrogami. Oczywiście zwabienie ich wszystkich tutaj było niemożliwe. Wiesz jednak dobrze, że przeciwników ma się zarówno na zewnątrz, jak i wewnątrz kraju. Stąd też powstała koncepcja hotelu. Zapraszano tutaj wszystkich, którzy sprzeciwiali się woli Führera. Zwabiono tutaj magnatów, wojskowych, naukowców. Przyjeżdżali tutaj urzędnicy, generałowie i spiskowcy. Działacze partyjni i ci, co potajemnie sprzeciwiali się decyzjom panującego wodza. Tak, dobrze się domyślasz. Ludzie, których poznałaś to dusze zmarłych i zabitych. Tkwią tutaj od lat, pałając rządzą zemsty za to, co im uczyniono. I wiesz co? Ja im współczuję. Istnieć w takim miejscu jak to, jest gorsze niż piekło, uwierz mi. Dlatego postanowiłem im pomóc. Umożliwimy im spacer do piekła. Niech dokona się ich zemsta. Zasługują na to.

– Jak chcesz to zrobić? – było jej coraz zimniej. Dreszcze przebiegały co kilka sekund. Ogarniało ją coraz większe przerażenie.– Kim ty w ogóle jesteś?

– Wydaje mi się – podszedł do niej i przejechał ręką po udzie – że dobrze znasz odpowiedź na to pytanie. Pozwól jednak, że przedstawię się jeszcze raz. Czasami ludzie źle wymawiają moje imię: Samuel, a brzmi ono naprawdę Samael…

– Samael? Samael! – dziewczyna otworzyła szeroko oczy – jak to możliwe?

– Mam swoje sposoby – uśmiechnął się złowrogo. – To zresztą nie jest ważne. Ważne jest to, że dziś otworzymy wrota do piekieł, moja droga. Pozwolimy tym duszom wejść tam i dokonać ich zemsty. To, że umożliwi to przejście także w drugą stronę, to już inna sprawa. No, ale chyba skorzystają na tym i jedni i drudzy, prawda? W końcu jest to interes z korzyścią dla obu stron.

– Jak to chcesz zrobić? Po co ci jestem potrzebna?

– Widzisz – pochylił się nad jej twarzą i pogłaskał czule po policzku – otworzenie wrót nie jest proste. To co jest nam potrzebne to dwie istoty. Prawie identyczne. Tylko one mogą otworzyć portal. Drzwi muszą być identyczne po obu stronach. Dlatego też jesteście wy. Identyczne jak dwie krople wody. Jedna z was pozostanie tutaj, a druga wędruje tam na dół. Wtedy możemy otworzyć przejście, a dokładniej mówiąc to wy będziecie portalem. Dlatego też moja droga, czeka cię ciekawa podróż. Niestety, tylko w jedną stronę…

– Dlaczego ja?! Nic nie zrobiłam! – krzyczała szarpiąc się z całych sił. – Ja nic nie wiem o piekle! Ja tam nie trafię! Pomyliłeś się!

– Czyżby?! – uderzył ją w policzek – czyżby pani Czarnecka była taką świętą duszą? A czy twój mąż wie o wyjeździe do Paryża? Czy opowiadałaś mu o weekendzie w Hiszpanii, albo o wieczornych nadgodzinach? Czy mam ci przypomnieć o, jak to powiedziałaś policji, nieszczęśliwym wypadku? Coś mi się wydaje, że masz na sumieniu więcej niż sądzisz. Myślisz, że znam cię zaledwie od wczoraj? Obserwowałem cię już od dawna. Sam podsunąłem ci kilka pokus i przyznam się, że zaskoczyłaś mnie łatwością, z jaką im ulegałaś. Tak, miejsce w piekle już jest dla Ciebie gotowe. Możemy zaczynać.

Samael klasnął w dłonie. Drzwi do pokoju otworzyły się. Zakapturzone postacie wchodziły pojedynczo. Każda z nich niosła w ręce zapaloną świecę z wykreślonymi krwią znakami. Robiło się coraz ciaśniej. Kiedy wszyscy znaleźli się w środku i zdjęli kaptury Joanna rozpoznała ich bez problemu. Stał baron z żoną i kuzynem, profesor, żołnierz, a nawet recepcjonista i boy hotelowy. Pozostałych nie zdążyła poznać osobiście, jednak pamiętała że mijała ich w hotelu. Postacie wyglądały inaczej niż kiedy widziała je po raz pierwszy. Wyglądali teraz jak chodzące trupy. Zapadnięte kości policzkowe, blada, ziemista skóra i czerwone oczy sprawiały, że na sam ich widok chciało się krzyczeć. Tłum mruczał niezrozumiałe słowa i kołysał się lekko na boki. Dziewczyna czuła jak narastające w niej przerażenie zaczyna przejmować nad nią kontrolę. Zamknęła oczy z nadzieją, że to tylko zły sen i zaraz się obudzi. Niestety. Głosy zebranych dochodziły do niej bardzo wyraźnie. Ciekawość przezwyciężyła strach. Ponownie uniosła powieki i obserwowała otoczenie. Łzy ciekły jej po policzkach. Samael stał nad nią i palcem wskazującym kreślił jakieś znaki w powietrzu. Kiedy skończył, uniósł ręce do góry. Tłum zamilkł momentalnie.

Do pokoju weszła jeszcze jedna osoba. Joanna momentalnie rozpoznała swoją siostrę. Szła powoli, jakby usiłowała złapać równowagę. Jej oczy były mętne, jak gdyby nie do końca wiedziała, gdzie jest i co robi. Musieli ją czymś odurzyć. Stanęła nad siostrą.

– Baśka! – Joanna usiłowała wyrwać się z więzów – Baśka!

– To na nic – Samael wyszczerzył swoje śnieżnobiałe zęby i szarpnięciem zerwał z niej resztki materiału, który ją przykrywał. – Ona cię nie słyszy. Wie, co ma zrobić i wykona to. Prawda ślicznotko?

Złapał Barbarę z całej siły za podbródek. Dziewczyna nawet nie drgnęła. Zrzuciła z siebie okrywające ją szaty. Była naga. Na całym ciele miała wymalowane niezrozumiałe dla Joanny znaki. Nie ukrywały one jednak sporych siniaków na nadgarstkach. Śladów po szarpaninie było więcej. Otumaniona Barbara chwyciła leżący obok siostry nóż. Tłum poruszył się w oczekiwaniu na to, co miało się zaraz stać. Barbara uniosła ostrze oburącz wysoko do góry.

– Siostro….siostro – Joanna łkała głośno – proszę cię. Nie rób tego! To ja! Przecież mnie poznajesz…

Huk spadającego na ziemię świecznika odbił się echem od ścian pomieszczenia. Zapanowało lekkie zamieszanie. Zgromadzeni odruchowo zwrócili się w stronę, z której rozległ się dźwięk. W kącie sali stała postać podpierająca się laską. Stare dłonie obejmujące rączkę laski trzęsły się. Słychać było mocno przyśpieszony, nierówny oddech.

– No proszę – Samael wyglądał na mocno poddenerwowanego – ciebie się tu nie spodziewałem.

– Zostaw je! – postać zdjęła kaptur. Ksiądz wyglądał na potwornie wystraszonego. – Nie pozwolę ci!

– A co ty możesz? – demon szedł w jego kierunku – już raz nam przeszkodziłeś. Wypuściłeś dziewczynę, a ona, głupia, zabiła się na schodach. Drugi raz ci się nie uda.

– Jestem strażnikiem wiary! – starzec wyprostował się i dumnie wypiął pierś do przodu – zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby Ci przeszkodzić.

– Czyli niewiele – paznokcie Samaela w sekundzie urosły i przekształciły się w szpony. Z nadnaturalną prędkością machnął ręką i rozciął mężczyźnie cały policzek. Krew bryznęła po pomieszczeniu. Ksiądz upadł. Tłum zaśmiał się szyderczo. Ostatkami sił starzec podniósł się na kolana. Popatrzył swojemu oprawcy prosto w oczy. Ten szykował się do drugiego ciosu. Tym razem celował w krtań. Tuż przed zadaniem ciosu kapłan uniósł swoją laskę i uderzył przeciwnika w mostek. Samael zanim zgiął się z bólu, zdążył machnąć szponami i trafić w ofiarę. Spadające ciało księdza przeturlało się kawałek do tyłu i przewróciło stojące świeczniki. Spadając, świece dotknęły zasłon, które momentalnie zajęły się ogniem. Wybuchła panika. Część zgromadzonych rzuciła się do ucieczki, część zabrała się za gaszenie pożaru. To był idealny moment dla Joanny. Zebrała w sobie wszystkie siły i rozerwała trzymające ją pasy. Szybko oswobodziła się i zeskoczyła ze stołu. Złapała za rękę otumanioną siostrę i pospiesznie okryła ją i siebie leżącymi na ziemi płaszczami. Szarpnęła ją w stronę wyjścia. Widząc to, Samael ruszył w ich stronę. Gdy dobiegały już do drzwi, mężczyzna skoczył na nie. Lądując, wbił się szponami w łydkę Joanny. Dziewczyna krzyknęła z bólu i upadła. Pośpiesznie odwróciła się na plecy i z całej siły kopnęła zdrową nogą napastnika w twarz. Było to na tyle skuteczne, że puścił ją na chwilę. To wystarczyło, by mogła się podnieść i, ciągnąc ze sobą otumanioną siostrę, wybiec na korytarz. W ostatnim momencie zdążyła zamknąć za sobą drzwi i przekręcić klucz, pozostawiony w zamku. Sekundę później klucz eksplodował. Wzięła siostrę pod ramię i kuśtykając ruszyła korytarzem prosto przed siebie. Z oddali dochodziły ją wrzaski i krzyki płonących w środku. Pośród tych krzyków wyraźnie przebijał się głos wściekłego Samaela.

Kiedy dotarły do hallu, stanęły na chwilę, aby złapać oddech. Wtedy Joanna usłyszała delikatny szept. Ten sam co w dniu przyjazdu. Mały chłopiec szedł wolno w ich kierunku. Był cały we krwi. Oczy miał mokre od łez. Wyglądał na przerażonego. Dopiero kiedy się zbliżył, dziewczyna zobaczyła, że był trupio blady. Zamiast dłoni miał długie szpony, a w ustach szereg ostrych kłów mogących rozszarpać każdego kogo napotka. Kiedy podszedł wystarczająco blisko, rzucił się na nie. Kobieta uniknęła ciosu w ostatniej chwili padając na ziemię. Napastnik przeleciał nad nimi przecinając powietrze. Kiedy tylko dotknął stopą posadzki, odbił się i ponowił natarcie. Tym razem skutecznie. Szpony przejechały po plecach Barbary. Ta była nadal otumaniona i nie reagowała. Trysnęła krew. Joanna przeturlała się kilka metrów i teraz patrzyła jak bestia w ciele niewinnego dziecka zadaje siostrze kolejne ciosy. Nie zastanawiając się ruszyła w ich kierunku. Dopadła chłopca i złapała go za włosy. Ten zwinnie wyrwał się jej i wbił w rękę swoje kły. Krzyknęła przeraźliwie. Ból był nie do zniesienia. Upadła na podłogę i usiłowała drugą dłonią zdjąć z siebie napastnika. Kiedy ten nie chciał puścić, dziewczyna uniosła bolącą rękę do góry. Chrupnęła kość. Joanna zebrała resztki sił i z impetem uderzyła chłopcem o ziemię. Kontakt z marmurową posadzką był mocno odczuwalny. Malec rozluźnił uścisk. Kobieta oswobodziła się, szybko podniosła i zaczęła kopać go z całych sił. Jej ciosy były zabójczo celne. Bestia wyła, syczała i machała pazurami na oślep. Walka trwałaby jeszcze długo, gdyby nie pożar, który ogarnął już cały budynek. Hall stanął w płomieniach. Gorące języki ognia zbliżały się do nich coraz szybciej. Chłopiec zawył gdy tylko poczuł żar. Odskoczył od dziewczyn i przerażony uciekł na zewnątrz.

Obolała Joanna podbiegła do siostry i nadludzkim wysiłkiem podniosła ją. Wybiegła z nią na w mrok nocy. Padało. Deszcz zmoczył je momentalnie. Barbara dyszała ciężko. Nadal nie wiedziała, gdzie jest i co się dzieje.

– Już po wszystkim – uspokajała ją siostra, choć nie wiedziała czy mówi to do niej czy do siebie – znajdziemy ci pomoc.

Ruszyły przed siebie. Joanna cały czas podtrzymywała siostrę, zmuszając ją w ten sposób do poruszania się. Barbara nadal nie reagowała na nic. Kręta, śliska droga w dół wydawała się być wiecznością. Rozorana szponami Samaela noga Joanny piekła, z ręki ciekła krew. Z każdym krokiem było coraz trudniej. Siostra zdawała się ważyć coraz więcej. W skroniach mocno pulsowało. Obie dyszały mocno.

Skrzyżowanie dróg u podnóża góry było ciemne. Wszystkie lampy na drodze zgasły. Padało coraz mocniej. Powłócząca nogami Barbara, nagle potknęła się i upadła. Joanna również straciła równowagę i runęła obok siostry jak długa. Leżała teraz na mokrym asfalcie i płakała. Poczucie zagrożenia z wolna ustępowało, adrenalina przestawała krążyć w ciele. Czuła jak ogarnia ją totalna bezradność. Wiedziała, że obie nie są w stanie iść dalej. Ona potrzebowała opatrzyć ranę, a siostra potrzebowała pomocy. Nie wiedziała, co jej podali i jakie to może mieć dla niej skutki.

Sytuacja wydawała się być zupełnie beznadziejna kiedy w oddali pojawiło się światełko. W ich stronę zbliżał się samochód. Joanna poczuła, że wracają jej siły. Zerwała się, wybiegła na środek drogi i zaczęła głośno krzyczeć. Ku jej całkowitemu zaskoczeniu nadjeżdżający samochód okazał się ambulansem. Auto zatrzymało się tuż przed nią.

– Co się stało? – z kabiny wysiadł sanitariusz

– Proszę nam pomóc! – Joanna podniosła nieprzytomną siostrę – Miałyśmy wypadek w górach.

– Już spokojnie – drugi mężczyzna wyszedł z tyłu pojazdu i uważnie rozejrzał się dookoła jakby czegoś szukał – nic wam nie będzie. Zabierzemy was.

Mężczyźni pomogli wsiąść do środka wykończonym dziewczynom. Samochód ruszył. Sanitariusze położyli Barbarę na noszach i zajęli się nogą Joanny. Ta odetchnęła z ulgą. Oparła głowę o ścianę auta i przymknęła oczy.

– Dziękuję – przerwała ciszę – nie wiem, co byśmy zrobiły gdyby nie wy.

– Nie ma za co dziękować – sanitariusz bacznie się im przyglądał. – Co się wam stało?

– Zabłądziłyśmy w górach…w tej pogodzie… Zaatakował nas niedźwiedź… – skłamała – dokąd jedziemy?

– Do szpitala – odpowiedział drugi z sanitariuszy. Mężczyzna podszedł, nachylił się nad nią i uśmiechnął szeroko ukazując swoje śnieżnobiałe szpiczaste zęby – najlepszego w tej okolicy od czasów Hitlera…

 

Koniec

Komentarze

Burzowe chmury nadciągnęły nie wiadomo skąd. Masywne i gęste otoczyły całą dolinę. Ukryte pod osłoną nocy dawały o sobie znać tylko przez rozchodzące się raz po raz grzmoty. Wyładowania elektryczne jedne po drugich podświetlały obłoki. Ich siła wydawała się być mroczna i potężna. Silny wiatr uderzał w okna budynku. Gałęzie drzew bezładnie miotły się we wszystkie rzucały się na każdą możliwe strony. Co chwila uderzały o szyby głuchym stuknięciem.   Jeżeli otaczasz dolinę, to stosz na wzniesieniach dookoła niej. A te chmury chyba po prostu wisiały nad doliną. Burza ma to do siebie, że ją łatwo zauważyć, więc zwrot "ukryte burzowe chmury" wydaje się być nieco niefortunny, podobnie zresztą jak to "tylko" w odniesieniu do walących piorunów. Zresztą, skoro piorunów jest dużo, to chmury w żaden sposób nie są ukryte. Potem jest jakiś koszmarny bubel. Głuchym stuknięciem się nie uderza, stuknięcie to dźwiękowy efekt uderzenia. Dalej widać powtórzenia, jakieś dziwne słowotwórstwo. Generalnie rzecz biorąc tekst jest i dość niechlujny, i wyraźnie przekombinowany. Te informacje można przekazać prostszym językiem i od tego warto zacząć karierę pisarską – od prostego języka. Pisząc kolejny tekst, postaraj się nie udziwniać. Pilnuj, żeby nie było powtórzeń i przejrzyj starannie tekst przed publikacją.

I po co to było?

Dzięki za informację. Nie zgadzam się z nią (za wyjątkiem gałęzi drzew, gdzie popełniłem wyraźny błąd i nie usunąłem kawałka tekstu). Jeśli stoję w środku doliny to też widzę, czy coś mnie otacza – proste. Jeśli jest czarna noc, to chmury  są niewidoczne (widziałem, nie teoretyzuję), a jedyny moment wskazujący na to, że burza się pojawia to bijące pioruny.  Tak jak pisałem, rzeczywiści lekki chaos wdarł się w ostatnim zdaniu. Poprawiam.  Martwi mnie tylko to, że wydałeś opinię po pierwszym akapicie. Nad tekstem pracowałem długo, poprawiając go niejednokrotnie.  Cóż, nie każdemu musi się podobać. Szanuję to, ale wypowiedz się po przeczytaniu całości, albo daj informację, że pierwsza część nie zachęca cię do dalszego czytania. 

Fabuła jak z tandetnego, Hollywoodzkiego horroru. Takie miałem skojarzenia, toteż, niestety, nie zachwyciło.

Dziękuję za opinię:)

 

Burzowe chmury nadciągnęły nie wiadomo skąd. Masywne i gęste otoczyły całą dolinę. Ukryte pod osłoną nocy dawały o sobie znać tylko przez rozchodzące się raz po raz grzmoty. Wyładowania elektryczne jedne po drugich podświetlały obłoki. Ich siła wydawała się być mroczna i potężna. Silny wiatr uderzał w okna budynku. Gałęzie drzew bezładnie rzucały się w każdą możliwą stronę. Co chwila uderzały o szyby głuchym stuknięciem. Zdaje mi się, że wychodzi mniej więcej to samo, a o ile krócej: Burzowe chmury nadciągnęły nad dolinę. Grzmoty oznajmiły ich przybycie. Pioruny raz po raz przecinały noc. Wiatr zadudnił oknami budynku. Gałęzie drzew zaczęły skrobać w szyby.   Nie widzieli chmur, nie widzieli piorunów. Nie widzieli też czarnego Rolls – to też jest brzydkie, do tego dialogi są nieprawidłowo zapisane. Martwi mnie tylko to, że wydałeś opinię po pierwszym akapicie. – przeczytałem z półtorej strony, resztę przejrzałem, ale ani fabuła nie jest przesadnie wciągająca, ani wykonanie nie przykuwa uwagi, Nad tekstem pracowałem długo, poprawiając go niejednokrotnie.  – to dobrze, ale wciąż jeszcze sporo pracy przed Tobą. Na pewno jednak jesteś na dobrej drodze. Mówię – nie panujesz jeszcze na tyle dobrze nad językiem, aby tworzyć ciekawe zawijasy słowne. W efekcie wychodzą trociny i czytelnik odpada. A przecież początek musi być najbardziej odpicowany. Nie ma co się zrażać, początki zazwyczaj są kłopotliwe ; )

I po co to było?

O! :) i właśnie o takie informacje mi chodzi. Zgadzam się z tym. Wiem, że brakuje mi warsztatu i właśnie tego tutaj szukam. Sugestie co do zmiany tekstu mi się podobają.  Twój komentarz mocno mnie podbudował i zachęcił do dalszej pracy.  Następne teksty na pewno się pojawią!

No to jeszcze jedna dobra rada. Jak napiszesz opowiadanie, to wydrukuj je i odłóż na kilka dni do szafy. Jeżeli masz jakiegoś czytacza, zrób drugą kopię i mu daj. Potem przeczytaj opowiadanie na głos i wprowadź rozsądne poprawki.

I po co to było?

To poza czytaniem na głos wszystko się odbyło (stąd też ten bałagan na wstępie – nałożyły się dwa pliki). Dziękuję za dobre rady.

Opowiadanie przypomina horror klasy B, fabuła jest strasznie kiczowata i wywołuje jedynie uśmiech, a chyba nie o to chodziło. Czego na pewno zabrakło – klimatu. Po lekturze mam bardzo podobne wrażenia, co syf. Jesteś jednak na dobrej drodze, nie zrażaj się i pisz. Z każdym tekstem powinno być lepiej.   Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka