- Opowiadanie: zewsnu - Biblioteka Czasu

Biblioteka Czasu

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Biblioteka Czasu

Ziemia

0 – Odkrywcy

 

– Maaaam! Mam to!

 

Zazwyczaj słaby głos Grigorija przypominał dziki wrzask. Siwowłosy mężczyzna zaczął skakać po pomieszczeniu. Przewrócił się, czym wywołał lekką panikę wśród obecnych. Na szczęście zawiodły go tylko nogi. Dwie godziny w transie usztywniły mu mięśnie. Teraz leżąc wciąż krzyczał w różnych językach

 

– Znalazłem! Mam to!

 

Towarzysze otoczyli go kręgiem. Przybiegło tych kilkoro, którzy przebywali na innych piętrach. Grigorij zmęczył się, a serce waliło mu, jakby miał dostać zawału. Nawet gdyby tak było, nie przestałby być szczęśliwy. Właśnie spełniło się jego marzenie.

 

Zaczekali na Augusta, który musiał wjechać do nich na wózku inwalidzkim. Skupili się i ucichli na chwilę, aż Podróżnik odetchnie. Cierpliwość była ich mocną stroną. Alina spytała samej siebie kim oni właściwie są?

 

23 osoby, 12 narodowości, 8 krajów pochodzenia. Najczęściej dwa, trzy razy starsi od niej samej. XX wieczni inteligenci bawiący się w średniowiecznych magów, pod przywództwem kaleki-milionera. Nie żeby nie wierzyła w magię. Ostatnie pięć lat zmusiło ją do wiary w sposób brutalny i niepozostawiający wątpliwości. Rozważania przerwał jej starczy głos Augusta.

 

– Grisza, nie daj nam czekać, co znalazłeś?

 

– Przybyszów, dwoje. Uciekli z innego świata. Byli ludźmi, albo raczej prawie ludźmi. Byli tacy jak my!

 

– To znaczy jacy? Wykrztuś wreszcie o co chodzi.

 

Ponagliła go Irma.

 

– Nazywali się… Bibliotekarzami Czasu. Zaglądali w przeszłość i pisali historię świata, jak my. Przenieśli do naszego świata klucz do ich własnej biblioteki.

 

– Co takiego?

 

Pierwsze pytanie wywołało lawinę następnych. Mimo duchowej dyscypliny nie byli przygotowani na sukces najbardziej beznadziejnej ze swoich misji. Z ich badań wynikało, że musiała gdzieś lub kiedyś istnieć organizacja podobna do ich własnej. Podejrzewali istnienie światów równoległych, ale dotąd nie śnili by je odwiedzić. Klucz do nich był w głowie Grigorija.

Avareska

I – Przyczyna

 

– Nieeeeee!

 

Usłyszała rozdzierający krzyk legionisty. Próbowała się wyrwać, zerwać połączenie. Coś trzymało ją równie mocno jak ramiona strażników. Rozgrzane obcęgi zbliżyły się do jej twarzy. Krzyczała, szarpała się, wiła. Cokolwiek by nie zrobiła, nie potrafiła się uwolnić. Chwila zamieniła się w wieczność gdy rozżarzone żelazo dotykało jej policzka. Ból, strach i wrzask żołnierza, który miał ją chronić, zlały się w jedną plamę wirującej czerwieni. Zemdlała.

 

Jej właściwe ciało straciło wystudiowaną pozycję lotosu. Ramiona opadły, głowa przechyliła się do przodu, jakby zwisała luźno. Błękitno-szare włosy opadły na skrzyżowane łydki. Kałamarz odrzucił rodzaj liczydła, którym bezwiednie się bawił. Podskoczył do niej i przyklęknął.

 

– Sofia! Sofia, słyszysz mnie?

 

Zaklął pod nosem siarczyście. Objął jej głową szerokimi dłońmi i nerwowo wyskandował zaklęcie. Wybudzenie nie zadziałało. Zmusił się by opanować moc i wlać ją w kolejną próbę. Ciało Sofii Sarnykiel pozostało nieruchome. Ostrożnie podniósł jej głowę i otworzył palcem powiekę. Oko nie widziało go, tego był pewien. Delikatnie położył eliczkę na plecach.

 

Oddychała bardzo powoli, ledwie zauważalnie.

 

– Pomocy! Dawać tu uzdrowiciela!

 

Jego krzyk przedzierał się przez korytarze Biblioteki. Po chwili przybył inny asystent. Pięć minut później sprowadzono zasapanego uzdrowiciela.

 

– Co się stało?

 

– Szukała Danavii Salkaitev, Trzeciej Elfki.

 

– Co mnie obchodzi kogo? Wyszła?

 

– Nie. Nie wiem. Była w transie i potem jakby zemdlała albo coś.

 

– Wybudzanie?

 

– Dwa razy. Użyłem mocy.

 

Miał pewnie największe możliwości ratowania kogoś ze wszystkich asystentów, ale to nie wystarczyło. Uzdrowiciel też był bezradny. Zbadał ją i stwierdził, że zapadła w śpiączkę. Musiałby być znacznie lepszym magiem niż teraz by wyrwać ją ze snu zaklęciem.

 

– To już druga, prawda?

 

– Taaa.

 

Kilka obecnych osób westchnęło. Przenosząc kobietę na siennik w kwaterze uzdrowiciela patrzyli się na siebie smutno, niemal nic nie mówiąc. Wszyscy wiedzieli, że to co robią zahacza o potężną magię. Śnili o żywotach zmarłych osób. Wcielali się w nie i czuli wszystko to co one w danym momencie. Początkowo odnieśli kilka sukcesów, potem Ildithe zapadła w śpiączkę. Trzy miesiące i 62 poszukiwania później to samo spotkało Sofię.

 

II – Miasto

 

– Te, Pisarczyk, chono tu.

 

– Jestem Kałamarz.

 

– Nie mogli Ci dać bardziej głupiego imienia?

 

– Mogli. Na przykład Stołek brzmi bardziej głupio. To przecież taki poddupek.

 

– Haha! Poddupek! Hoho! Ale Ci pojechał!

 

Kamraci Stołka zwanego Grubym zaczęli się zaśmiewać. Kałamarz przepchnął się przez zgromadzoną hołotę do stolika gdzie rechotały znajome mordy. Razem z nimi odsłużył 3 lata w piechocie. Podobno wojna zbliżała. Faktycznie nie walczyli ani razu, tylko tułali się po garnizonach, ale rzeczywiście dobrze czuli się w swoim towarzystwie.

 

Kałamarz trzymał się z nimi dla równowagi wobec suchotniczych, zajmujących się magią Bibliotekarzy. Od czasu gdy skończyli służbę, nie wiodło im się najlepiej. Pies i Brzeszczot pracowali u Grubego jako parobkowie. Cieśla, który faktycznie nazywał się Stołek, był chyba jakoś spokrewniony z Psem i dlatego ich wziął. Wamik imał się różnych robót i biedował coraz bardziej. Kompania ścieśniła się i dla Kałamarza znalazło się miejsce na macie. Stołek postawił mu kielich słabego wina.

 

– Ty, umiesz pisać, nie?

 

Kałamarz pokiwał głową nie odrywając wąsów od wina.

 

– A nauczyłbyś kogoś?

 

– Kiepski ze mnie belfer. Może bym mógł polecić jedną taką, ale to darmo nie będzie.

 

– A ile? Jakby tak dzieciaki moje na lekcje poszły?

 

Nie było im dane dokończyć rozmowy.

 

Pies złapał Kałamarza z tunikę i przycisnął go do ławy.

 

– Schyl się!

 

– Co jest?

 

– O kurka!

 

Wino rozlało się na obecnych. Wszyscy zaczęli wrzeszczeć, a wnętrze karczmy rozbłysło. Kałamarz poczuł, że palą mu się włosy.

 

– Na Mrocznych, co jest?

 

– Płoń zdziro!

 

Z palców pijanego maga buchnął płomień, który sięgnął próbującego umknąć osiłka. Wszystko działo się zbyt szybko by Kałamarz zdążył zareagować.

 

– Płońcie wszyscy! Eeep.

 

Piromanta czknął głośno co przeszkodziło mu w rzuceniu kolejnego zaklęcia. Jego niedawny przeciwnik tarzał się po podłodze próbując ugasić pożerające jego ubranie płomienie. Goście pierzchali. Tylko Wamik nie stracił głowy.

 

– Stół! Dawać stół!

 

Z pomocą Stołka i Psa podnieśli ciężką ławę i zasłonili się nią przed kolejnym pociskiem. Brzeszczot wyciągnął sztylet.

 

– Stary, dawaj go z lewej!

 

Ponaglony krzykiem Kałamarz sam dobył długiego noża. Razem natarli w kierunku pijanego maga. Z pomocą przyszedł im karczmarz, który chlusnął w agresora kubłem wody. Ten zachwiał się i pomylił formułę kolejnego zaklęcia. Wtedy doskoczył Brzeszczot. Przebiegł po matach i wciąż krzyczącym osiłku. Pchnął piromantę w policzek. Pijak wrzasnął straszliwie i stracił przytomność.

 

III – Przemyślenia

 

Następnego dnia rano Kałamarz przeglądał się w kiepskim stalowym lustrze. Włosy spłonęły mu z tyłu głowy, ale na szczęście nie został poważnie poparzony. Skóra bolała tylko przy dotyku. Było tego trochę za dużo jak na niego. Najpierw bibliotekarka zapadła w śpiączkę, a potem, zanim zdążył to solidnie zapić, trafił się pijany piromanta. Psu zawdzięczał uniknięcie poważniejszych obrażeń. Cały czas wracał myślami do zajścia w karczmie jakby czuł, że coś mu umknęło. Przypominał sobie minutę po minucie.

 

Kiedy wchodził, ożywiona dyskusja z udziałem maga już trwała. Nie zwrócił po prostu na nią uwagi. Potem musiało dojść do zaognienia konfliktu. Pijaczyna zamiast użyć pięści lub dzbanka rzucił płonącym pociskiem, który omal nie usmażył Kałamarza. Drugim płomieniem już trafił. Udało mu się rzucić jeszcze jeden, przed którym zasłonił ich stół. W sumie zanim został unieszkodliwiony, ranił jednego zbira i podpalił karczmę. Dobry wojak z pochodnią i mieczem mógłby spowodować więcej strat. Szczególnie, że nie musiałby zemdleć od ciosu Brzeszczota. Po prawdzie było to paskudne pchnięcie w dziąsło, ale bynajmniej nie śmiertelne.

 

– Właśnie!

 

Kałamarz krzyknął sam do siebie. Do izby wszedł uzdrowiciel Biblioteki.

 

– Co właśnie?

 

Zrobił krótką pauzę, by dać Kałamarzowi chwilę na podniesienie się z siennika.

 

– Grea mówiła, że miałeś wypadek. Czy to coś poważnego?

 

– Nie, chyba nie. Tylko wyglądam jak pajac.

 

– Przyjdź do mnie później. Ogolę Cię całkiem. Nie będzie tak źle.

 

Nie była to radosna perspektywa, ale lepiej nie mieć włosów wcale niż mieć je tylko z przodu głowy.

 

– Przy okazji, gdy wchodziłem zdawało mi się, że masz jakąś myśl. Przeszkodziłem?

 

– Nie, bracie. Za to może wymyśliłem co się zdarzyło Ildithe i Sofii.

 

IV – Rada

 

Był tylko asystentem, nie miał autorytetu w Bibliotece Czasu, ale całe to towarzystwo znacznie mniej zwracało uwagi na różnice kasty czy wieku niż obowiązywało to na zewnątrz murów.

 

– Wiecie. Nie mam pewności. Tylko tak myślę, że one wpadały w śpiączkę bo śniły o czymś bardzo strasznym. Sięgały do wspomnień kogoś kto mógł właśnie wtedy być ranny, albo umierać.

 

– Tak, to prawdopodobne.

 

Głos Laberna nie wyrażał zaskoczenia.

 

– Jakie z tego wnioski?

 

– One były, no…

 

Nie wiedział jak to powiedzieć nie obrażając nikogo.

 

– Mów proszę.

 

– Delikatne, słabe. Nigdy nikt im nic złego nie zrobił. Może to o to chodziło. Magowie czasem mdleją, albo coś.

 

– Myślisz, że brakuje nam siły ducha?

 

Tanina prawie krzyknęła na niego, ale Labern i Xythia uciszyli ją.

 

– Nie ducha tylko zwykłej odporności. Kiedy taką Sofię bolało coś więcej niż tyłek odgnieciony od śnienia?

 

– Jesteś wulgarny Kałamarz.

 

– To nic nowego, niech mówi.

 

– Może do takich misji trzeba kogoś twardszego? Nie tylko maga, czy uczonego?

 

– Sądzisz, że potrzebujemy osiłka, po to żeby siedział bez ruchu i śnił cudze wspomnienia?

 

– Nie wiem. Taki mam pomysł.

 

Kałamarz wzruszył ramionami.

 

– Jak mielibyśmy to sprawdzić?

 

Zainteresowała się Xythia. Odpowiedział jej Labern.

 

– Wysyłając Ciebie, Stolena, albo Kałamarza.

 

Wszyscy spojrzeli na starego bibliotekarza.

 

– Ty masz za sobą trójkę dzieci, upadek z 10 metrów i zarazę, Stolen wytrzymał pręgierz i lochy, a Kałamarz przeżył w zaułkach Ardos.

 

– Tylko, że żadne z nas się nie nadaje. Stolen i Kałamarz nie są bibliotekarzami, a ja nie mogę wpaść w trans od 3 lat.

 

– Uczę się na bibliotekarza. Może już czas…

 

Labern przerwał mu.

 

– Przemyślimy to.

 

V – Inicjacja

 

Dali mu szansę. Kłócili się o to dwa dni. On czekał w budynku Biblioteki Czasu jak na szpilkach. Nosiło go, ale chciał być na miejscu. No i stało się. Teraz siedział ze skrzyżowanymi nogami wpatrując się w biały ogień i wyszukując w nim błękitne płomienie. Grea szeptała mu do ucha.

 

– Przejdź przez biały płomień. Śnij o błękicie.

 

Przed jego oczami widmowe ognie przybrały jednolicie niebieski odcień. Poczuł się jakby nagle otworzył oczy, budząc się ze snu. Tylko przez sekundę zdawał sobie sprawę, że faktycznie zasnął i śni przeszłość kogoś kto dawno nie żyje.

 

– Pomóż mi.

 

Usłyszał ledwie słyszalny szept. Położył się na dachu. Jego ciało poruszało się zupełnie bezgłośnie. Sięgnął ręką w dół i poczuł jak ktoś uchwycił się oburącz jego nadgarstka. Wiedział, że to niziołek o imieniu Jatak, którego nazywają „A-ja-nie”. Wiedział o tym ponieważ… Znali się od lat. Teraz stęknął z wysiłku i podciągnął karypla, pomagając mu dostać się na dach.

 

Obaj wstali i jeden za drugim ruszyli w kierunku wąskiego okienka. Jatak trzymał się bosymi stopami pochyłych dachówek jakby miał dodatkowe ręce. Od niego samego wymagało to odrobiny koncentracji. Przycupnął za kominem i obserwował nocną panoramę miasta. Widział w ciemnościach nawet drobne szczegóły, ale nie wypatrzył nikogo kto by im zagrażał.

 

Słyszał delikatne szczeknięcie gdy nizioł podważał zatrzask okiennicy. Był boleśnie świadom, że jego towarzysz niczego nie zobaczy wewnątrz i to on będzie musiał się tam wślizgnąć. Po chwili zamienili się miejscami. Okienko było naprawdę nieduże, ale on też był bardzo smukły. Wąskimi dłońmi w rękawiczkach złapał się framugi. Przez chwilę przebłysła myśl Kałamarza, który miał toporne łapy. Zaraz jednak wcisnął się w okienko i miękko opadł na podłogę.

 

Zobaczył zarys postaci z kuszą i padł na ziemię by zejść z linii strzału. Podcięta kukła przewróciła się z hałasem.

 

– Całkiem nieźle. Jestem pod wrażeniem.

 

Kobiecy głos dochodził z przeciwległego kąta pokoju. Zaklął cicho i stanął na nogach. Chciał skłonić się jak nakazywał ceremoniał, ale coś zaczęło wołać wewnątrz jego głowy.

 

– Kałamarzu! Czas powrotu nadszedł! Obudź się! Znajdź pomarańczowy płomień! Kałamarzu! Budź się do cholery!

 

Dopiero to ostatnie sprawiło, że przestał widzieć oczami włamywacza. Przed jego oczami zatańczyły płomienie zwykłego ognia i… obudził się.

 

– Aaahhh! O Matko Ziemio! To było niesamowite!

 

– Nie krzycz. Jak się czujesz?

 

Trochę kręciło mu się w głowie i było niedobrze. Przed oczami tańczyły niesforne płomyki. Przetarł oczy usuwając większość z nich.

 

– Nie wiem. A jak powinienem?

 

VI – Pomiędzy

 

Było mu trudno otrząsnąć się ze snu, nawet kilka godzin po obudzeniu. Zgodnie z wytycznymi bibliotekarzy pozwolił by wspomnienia młodego złodzieja całkowicie go opanowały. Pamiętał wszystko jakby faktycznie to przeżył. Co jakiś czas gładził się po odrastających włosach lub spoglądał na dłonie by upewnić się, że jednak jest Kałamarzem.

 

Tamten chłopak był od niego młodszy przynajmniej pięć lat, znacznie smuklejszy i zwinniejszy. Widział przy świetle gwiazd prawie jak w dzień, podczas gdy sam Kałamarz miał nieznacznie czulsze oczy niż ludzie czystej krwi. Mimo upływu czasu nie potrafił się na niczym skupić. Nie zszedł nawet do kuchni po posiłek. Nieoczekiwanie przyniosła mu go Tanina.

 

– Zjesz placków?

 

– Ja? Tak, chętnie.

 

– Nie wyglądasz zbyt dobrze.

 

– Cały czas czuję się jak ten Trzciniak.

 

– Wujek Laberna?

 

W pierwszej chwili nie zrozumiał w czym rzecz. Podała mu miskę z jedzeniem i pospieszyła z wyjaśnieniami.

 

– Wuj Laberna był złodziejem z gildii, zginął jakoś dwadzieścia lat temu. Od kiedy Labern wszedł w jego wspomnienia, daje je pierwszakom. Uważa, że w ten sposób oddaje mu hołd.

 

– To wszystko jest coraz bardziej pogmatwane.

 

– Przyzwyczaisz się, mogę Ci pomóc.

 

Oprzytomniał odrobinę i spojrzał na nią nieufnie. Kobieta nie darzyła go nadmierną sympatią, choć zgodnie z kodeksem bibliotekarzy nie próbowała utrudniać mu życia. Wyczuła jego obawę.

 

– Nie, nie zakochałam się nagle w nieudanym skrybie.

 

– To jak masz w tym interes?

 

– Wciąż sądzę, że nie masz racji, ale gdyby okazało się, że jednak jest po twojemu, chcę nauczyć się jak być… odporniejsza.

 

– To nie będzie przyjemne.

 

– Przyzwyczaję się, pomożesz mi.

 

VII – Skutek

 

Kolejne dni upłynęły mu na treningu i próbach śnienia. Bardziej doświadczona bibliotekarka zdradziła mu, że ona sama nie daje się wspomnieniom zmarłych w stu procentach. Próbował sam to zrobić podczas prób. Najpierw kazano mu śnić wspomnienia niziołka znanego ze snu Trzciniaka. Już to było dziwaczne. Dla dość dużego chłopa skurczenie się do trzech i pół stopy wzrostu było czymś jak powrót do dzieciństwa. No, przynajmniej nikt go nie bił. Przed trzecim śnieniem miał poważne obawy. Ziściły się w stu procentach.

 

Kobiece ciało odczuwało zupełnie inaczej niż jego własne. Nawet niziołek Jatak był mu bliższy. W dodatku mafijna instruktorka nie robiła prawie nic. Ułożenie kukły zajęło jej tylko chwilę, potem czekała. Nawet jej myśli były leniwe i całkowicie spokojne. Była w pracy. Czego miał się o niej w ten sposób dowiedzieć? Że blizna na nadgarstku swędziała ją i że kobieta nie lubiła dziobców od tamtej pory? Potrafiła skoncentrować się tylko na obecnej chwili, nie myśląc o przeszłości i przyszłości, ani nawet o sobie samej. Ta jej mentalna dyscyplina była dla Kałamarza jeszcze mniej zrozumiała niż posiadanie piersi i brak innych części.

 

To było trudne przeżycie, ale zadanie, które go czekało, miało być jeszcze trudniejsze. Tanina wygadała mu się, że normalnie nie puściliby go tak szybko na głęboką wodę. Biblioteka Czasu potrzebowała protekcji i funduszy, a zapewniała je sobie prowadząc okazjonalne śledztwa. Od kiedy Zofia zapadła w śpiączkę minęło siedemnaście dni. Nie obudziła się, a w tym czasie starsi pozwalali tylko na najłatwiejsze śnienia, które niewiele wnosiły do ich pracy. Opóźniali się zarówno z zadaniami dla emirów, jak z własnym zadaniem. Pisaniem Księgi Istnień. Dlatego starsi zadecydowali o przychyleniu się do planu Kałamarza.

 

Siedząc w kręgu pomyślał, że byli gotowi go poświęcić, ale nawet nie potrafił mieć o to do nich pretensji. Dla nich biblioteka była całym życiem. Gdyby sądzili, że ktoś inny wywiąże się z zadania lepiej, pewnie on sam zgłosiłby się na ochotnika. Asystowała mu Grea, ale wbrew zasadom pojawiła się też Tanina.

 

Zanim zaczął wpadać w trans, podeszłą cicho i szepnęła mu na ucho.

 

– Ja będę następna. Trzymaj się siebie.

 

Grea szeptała mu do ucha formułę, a on widział coraz więcej białych, a potem błękitnych płomieni. Wreszcie pozwolił się im pochłonąć. Wciąż opierał się za to wspomnieniom zmarłej.

 

– Brać ją!

 

Ostrzeżenie przyszło zbyt późno. Usłyszeli je zarówno elfka Danavia jak i Kałamarz, który trafił do jej ciała. Czuł jak jego, a raczej jej ręka żmijowym ruchem sięga po sztylet. Udało jej się zranić jednego napastników. Legionista wyrwał drugiemu miecz. Nie zdążył go użyć. Oboje zostali złapani przez las silnych ramion. Próbowała wołać pomocy, ale ktoś wcisnął w jej delikatne usta grubą linę. Widziała jak krępują żołnierzowi ręce na plecach i tłuką go pięściami.

 

Spanikowała. Nie rozumiała, dlaczego dziesięciu mężczyzn napadło na nią i jej ochroniarza. Wrzucili ich oboje na pakę szybkiego wozu, a jeden nich przycisnął ją do desek. Jechali ledwie chwilę, ale wystarczyło to by zupełnie straciła orientację w terenie. Potem porywacze brutalnie wyciągnęli ich na dziedziniec i dalej do lochów z kamiennymi ścianami.

 

– Mamy ją! Broniła się dziwka!

 

Jeden z mężczyzn pokazał zakapturzonemu mężczyźnie wciąż krwawiącą rękę. Ten rzucił mu mieszek.

 

– Wiedzieliście, że tak będzie!

 

Przez chwilę poczuła satysfakcję, że zranionym był akurat szef bandy. Potem znów zaczęła się bać.

 

– Dawać ją na dół.

 

– A żelaźniaka?

 

– Jego też. Następnym razem nie przywoźcie mi legionistów.

 

Żołnierz próbował się wyrwać, ale jego starania były beznadziejne.

 

Ręce, które ją trzymały zmieniły się. Zamiast porywaczy prowadziło ją teraz dwóch tęgich niewolników. Związanego legionistę trzymali nadzorca z jakimś ogromnym zbirem. Byli jeszcze ten w kapturze i kolejny nadzorca. Nie było najmniejszych szans, żeby któreś z nich uciekło. Wołanie o pomoc też na nic by się nie zdało. Próbowała się uspokoić, zrozumieć, o co im chodzi. Słyszała dotąd o ludziach wiele złych rzeczy. Kilka okropieństw widziała na własne oczy. Miała nadzieję, że chodzi o okup, a nie gwałt czy jakieś dziwne praktyki magiczne.

 

Wtedy zaczęły się pytania. Zakapturzony chciał się czegoś dowiedzieć, ale nie rozumiała, o co mu chodzi. Ten z nadzorców, który miał wolne ręce uderzył ją w twarz.

 

– Gadaj! Nie udawaj głupiej!

 

– Ale ja nie…

 

Spoliczkował ją ponownie. Powtórzyli pytanie.

 

– Nie wiem. Przysięgam!

 

Mężczyzna odwrócił się na chwilę i wyciągnął z paleniska niewielkie obcęgi. Chciała krzyczeć, ale z jej ściśniętego strachem gardła nie wydobyło się nic więcej niż słaby pisk.

 

VIII – Rozwiązanie

 

– Nie! O Matko Ziemio! Na Krew!

 

Grea z ledwością przytrzymała budzącego się z transu Kałamarza. Zza przymkniętych drzwi jego krzyk usłyszeli bibliotekarze i pomocnicy, którzy z niecierpliwością czekali na wynik eksperymentu. Wspólnymi siłami najpierw obezwładnili, a potem uspokoili świeżo upieczonego bibliotekarza czasu.

 

Nigdy tak bardzo nie cieszył się, że jest mężczyzną, brudnym mieszańcem wielu ras, byłym żołnierzem i skrybą. Cieszył się, że nie był nią. Ona zemdlała, a jemu udało się obudzić gdy delikatnego policzka dotykał rozgrzany metal. Cały czas miał wrażenie, że prawa część jego twarzy zaraz eksploduje bólem.

 

Dali mu chwilę, żeby doszedł do siebie. Faktycznie miał jeszcze kilka dni męczyć się ze snami jawie, w których był elfką.

 

Mógł mówić i odpowiadał na pytania. Opowiedział starszym historię, którą próbowała badać Sofia. Ci zanotowali najdrobniejsze szczegóły i dopiero po kilku godzinach dali mu wolne.

 

Tanina czekała na niego w pokoju. Zaparzyła zioła lasteckie i przyniosła posiłek.

 

– Udało Ci się.

 

– No chyba.

 

Bezceremonialnie padł na siennik.

 

– Wypij, trochę Ci przejdzie. I zjedz coś.

 

– Nie. Nie dam rady.

 

– Pij. Nie chcesz teraz iść spać. Uwierz mi.

 

Pokiwał głową i podniósł się z trudem.

 

– Jutro moja kolej.

 

– Czemu? Przecież się udało?

 

– Jeśli jest tak jak mówiłeś, teraz będzie się musiało udawać za każdym razem.

 

– Zaraz, większość śnień nie kończy się przypalaniem, ani niczym takim.

 

– To może się zmienić. W Księdze Istnienia ma pojawić się nowy rozdział.

 

– O czym, o śmierci?

 

– Gorzej. O nieśmiertelnych.

 

– Przecież nie można śnić ich wspomnień.

 

– Ich nie. Tych, którzy ich spotkali – jak najbardziej.

 

Przełknął ślinę. Nie spodobało mu się to.

 

– Przecież to będzie kronika czartów!

 

– Kronika Czartów. Brzmi jak dobra nazwa. Jutro zaczynasz mnie szkolić.

Koniec

Komentarze

"Cokolwiek by nie zrobiła,…" – rusycyzm. Po polsku – cokolwiek by zrobiła.

 

Dobre, mimo zagmatwania i nadmiernej ilości niedopowiedzeń.

 

Mam jedną uwagę natury ogólnej, odnoszącą się do ZBYT wielu publikowanych tutaj opowiadań. PROSZĘ NIE ZAMIESZCZAĆ FRAGMENTÓW KOMPLETNIE WYRWANYCH Z KONTEKSTU.

Infundybuła chronosynklastyczna

Nowa Fantastyka