- Opowiadanie: babeczka - Erotyczne przygody Kapciuszka (I)

Erotyczne przygody Kapciuszka (I)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Erotyczne przygody Kapciuszka (I)

 

 

No cóż… Zobaczymy. Na razie dam "grzeczniejszą" część. Mam nadzieję, że mnie za to nie wywalicie z nf…

 

Można powiedzieć, że czekałam na tę chwilę dobre parę lat.

W końcu nadszedł z dawien upragniony wieczór. Wyszorowałam do czysta paznokcie, wygoliłam włosy spomiędzy nóg i spod pach, wdziałam kieckę dostarczoną przez Wróżkę Chrzestną oraz szklane pantofelki, które nawiasem mówiąc okazały się cholernie niepraktyczne. Potem wsiadłam do lekko już zaśmierdłej dyni, zamienionej w wytworny powóz i pojechałam na bal. W duchu przeklinałam księcia, który zajęty wojażami zapomniał, że w dniu swych osiemnastych urodzin, miał urządzić imprezę i podjąć decyzję o wyborze małżonki. Przez to wszystko musiałam robić za ścierkolota jeszcze dobre parę lat. Niejeden raz życzyłam mu w duchu, aby go szlag trafił, ale niestety, nie ja pisałam scenariusz tej całej historii.

Na balu oczywiście miała być obecna moja macocha wraz z przyrodnimi siostrami. Mała konkurencja, zważywszy na to, że jedna z nich była właścicielką rasowego zeza, a druga miała wzrost siedzącego psa. Nie wiem, kto im dał angaż do tej bajki, ale wybrał fatalnie. Nawet w łachmanach i bez odrobiny makijażu, biłam je na głowę urodą własną.

Zresztą to ja tu miałam główną rolę!

Zamek średnio mi się spodobał. Niewielki był, niepozorny, po podwórku biegały ubłocone prosiaki i dreptały mało zainteresowane imprezą kury. Sielskiego widoku dopełniała stodoła, z której wyglądał łeb zaciekawionej krasuli. Szklany pantofelek utknął mi przy wejściu w krowim placku, więc wkroczyłam do środka poirytowana i wściekła, klnąc w duchu wszelki inwentarz żywy na całym świecie.

Na szczęście lokaj dyskretnie podsunął mi jakąś szmatkę i w końcu dopucowałam kryształowy bucik. Może odrobinę dziwnie zalatywałam subtelnym smrodkiem, ale w obliczu tego, iż połowa gości kąpieli zażywała chyba w ubiegłym stuleciu, przestało mieć to jakiekolwiek znaczenie.

Księcia nigdzie nie było widać. Za to dostrzegłam jego szanowną mamusię i aż się wzdrygnęłam. Było to wyjątkowo nadęte babsko, z zadem dobrze wypasionej kobyły i ogromną brodawką na czubku nosa. Przyszły teść nie wyglądał lepiej, jednak tłusty był wszędzie w tym samym stopniu i porośnięty rudą szczeciną. A w dodatku wciąż gmerał sobie w spodniach…

No! Jeśli synek wdał się w tatusia, to ja daję nogę. Nie wiem czy nie lepsza byłaby w tej sytuacji dotychczasowa kariera kocmołucha?

Dyskretnie rozejrzałam się dookoła. Zaduch i ścisk panował straszny, wzięłam więc kielich z szampanem i udałam się do zamkowego parku.

Tu już było o wiele lepiej. Księżyc świecił jak wściekły, ptaszki dawały popis rozszalałej wirtuozerii, a żwirowe alejki były wygodne i dodatkowo dyskretnie oświetlone lampionami. Ruszyłam więc wolno w głąb ogrodu, sącząc bąbelkowy napój i wypatrując księcia. Gdzież ten skubaniec się podziewał?

Kiedy dotarłam do niewielkiej altanki, do mych uszu dotarły odgłosy głośnego postękiwania i rytmicznego mlaskania. Zaciekawiona wyjrzałam zza jakiegoś krzaczka i można powiedzieć, że zdębiałam. Pod strzelistą brzózką, opierając się o nią plecami stał wysoki i smukły młodzieniec, o złocisto rudych kędziorach opadających mu na ramiona, ubrany w wytworną szatę. Głowę miał odchyloną do tyłu, oczy przymknięte, a na jego obliczu malowała się niczym niekłamana rozkosz. Przeniosłam wzrok niżej i kieliszek wypadł mi z dłoni. Bowiem u stóp szlachetnego młodzieńca, odwrócony tyłem, klęczał mój woźnica, rytmicznie poruszając głową, co dość jednoznacznie świadczyło o wykonywanej przez niego czynności.

Słowem – robił mu loda…

Nie żebym zazdrościła, nie takie rzeczy się widziało, ale jeszcze kilka godzin temu, mój sługa był zwyczajnym sparszywiałym szczurem, biegającym po kątach naszej stodoły.

A teraz? Patrzcie państwo! Obrabia samego księcia!

Zaraz? Księcia?! No, przecież chłopię ma koronę…

O cholera!

Sytuacja pod drzewem zdążała do szczęśliwego finału, młodzieniec jęczał coraz głośniej i w pewnym momencie przytrzymał głowę woźnicy i z ochrypłym krzykiem eksplodował.

A ja stałam, czując jak oczy wyskakują mi z orbit i robiąc się coraz bardziej wściekła.

To ja przez tyle lat grałam za parszywego kopciucha, świadcząc darmowe usługi trzem wrednym babom w oczekiwaniu na wielki dzień, a tu co?! Książe okazał się być gejem!

Jakoś musiałam znaleźć ujście dla tych wszystkich przepełniających mnie uczuć, więc zrzuciłam te diabelskie pantofle, od których już porobiły mi się odciski i zaczęłam skakać ze złości.

Do dupy z taką bajką! Ja tam za pedała za mąż wychodzić nie będę, choćby i księciem był nad księciami, a w spodniach miał złotego członka.

Zdarłam z głowy wytworną perukę i ruszyłam w stronę wyjścia, naprędce obmyślając plan awaryjny.

Po pierwsze – koniec z rolą kopciucha. A jak już się gdzieś zatrudnię do sprzątania, to za godziwą płacę i na pełen etat. Dotychczas nie myślałam o płaceniu składki emerytalnej, ale skoro kariera księżnej przeszła mi koło nosa, to najwyższy czas zacząć.

Po drugie – przenoszę się do innej bajki i niech mnie pocałują w nos lub inną część ciała. Ja na zboczeńca się nie pisałam, niech sobie inną frajerkę znajdą.

A po trzecie – jak tylko czar pryśnie i ten parszywiec woźnica znów się w szczura zamieni, to daję słowo, posiekam na kawałki! A co! Za moje zdruzgotane marzenia…

Buuu! Popłakałam sobie trochę w drodze powrotnej do domu. Złośliwie wysmarkałam nos w skraj sukni, niech sobie Chrzestna ją czyści, a jakże! Charknęłam jeszcze i wyplułam to w kieszeń…

I spakowawszy węzełek ruszyłam w świat szeroki.

Wędrowałam kilka dobrych dni, aż dotarłam do granicy prastarego, ponurego boru. Jednakże trakt nadal był szeroki i wygodny, więc wzruszywszy ramionami, poszłam dalej. Nie bałam się rozbójników, w obecnym stanie ducha, to ja mogłam być niebezpieczna dla nich, nie oni dla mnie.

Po drodze zaczepiły mnie tylko jakieś obsmarkane dzieciaki, chłopiec i dziewczynka. Nie chciałam im dać na lody, więc goniły za mną jeszcze jakiś czas, rzucając zgniłymi żołędziami i kamyczkami. Zwłaszcza ta mała, mówiąca do chłopca per „Jasieńku”, bardziej przypominała krwiożerczą harpię niż ludzkie dziecko. Całe szczęście, poddali się po jakiś dwóch milach i w końcu mogłam zwolnić, próbując jednocześnie uspokoić oddech. Na pożegnanie pokazałam im język, wywalając go w całej okazałości. Odpowiedzieli tym samym i zniknęli w najbliższym gąszczu.

No! Wreszcie miałam spokój. Szłam sobie spacerowym kroczkiem, wsłuchana w śpiew ptaszków i stukot dzięciołów, co raz to wąchając przydrożne kwiatki. W jednym nie zauważyłam wesołej pszczółki, która dziabnęła mnie w czubek nosa, przerywając sielankowy nastrój panujący w mej duszy. Przypłaciła to co prawda życiem, bo mściwie rozmazałam ją na najbliższym kamieniu, ale co to dało, kiedy facjata mi spuchła jak po sterydach? Klnąc w duchu, przyłożyłam okład z cebuli, którą miałam w węzełku i poszłam dalej.

Ale dobry nastrój prysł i nawet siedmiu wesołych krasnali, zapraszających mnie na romantyczną kolację do leśnej chatki, nie poprawiło humoru. Już ja ich tam znam, zaczęłoby się od kwiatków, winka i słodkich słówek, a skończyło w łóżku z tymi przykurczami.

Jednak, kiedy w oddali zagrzmiało, a na głowę zaczęły spadać pierwsze krople deszczu, zawróciłam i pędem skierowałam się malutkiego domku.

Mogłam sobie pogratulować w duchu znajomości życia, bo po kolacji krasnale zaczęły na mnie błagalnie spoglądać i jakby mimochodem przebąkiwać o swej samotności i tym podobne.

– Żadne takie, jam cnotliwa niewiasta – powiedziałam, surowo na nich spoglądając. Ale mieli takie żałosne miny… A co tam, troszkę można zaszaleć. Ostatecznie jednak na zmianę mego zdania wpłynęła cudnie wypchana sakiewka, w której obiecująco połyskiwały diamenty i rubiny.

Droga daleka, pomyślałam sobie, a z kasą u mnie krucho.

– Ale na moich warunkach – zastrzegłam. Z zapałem pomachali małymi łepetynkami, a niektórzy zaczęli już się rozgrzewać, masując okolice krocza.

Tradycyjnie odpadało, strata dziewictwa to jest sztuka na raz i nie zamierzałam jej na razie marnować. Od tyłu bywało fajnie, ale po siódemce nie dałabym rady potem przez tydzień usiąść na własnym zadku. Aż tyle ten woreczek z klejnotami nie był wart.

Westchnęłam ciężko, bo jak widać czekała mnie ręczna robota. I nie tylko… Przepłukałam jeszcze gardło winkiem i przystąpiłam do działania, chcąc mieć to wszystko jak najprędzej za sobą, bo śpiąca byłam nieziemsko.

Zrzuciłam sukienkę i bieliznę, powodując u karzełków dziwny odgłos w postaci głośnego bulgotu. Teraz już wszyscy się onanizowali, wytrzeszczjąc gały i czerwnieniejąc. Pomyślałam, że trzeba ich dobrze rozgrzać, przynajmniej roboty mi ubędzie. Położyłam się więc na stole i szeroko rozłożyłam nogi, ukazując różowiutkie, dziewicze wnętrze. Niech sobie chłopcy popatrzą… Ich prawie dłonie znacznie przyspieszyły, w dodatku niektórzy odważyli się zbliżyć. Jak widać byli na najlepszej drodze do szczęśliwego finału. Nie zaprotestowałam, kiedy ten najbardziej kudłaty, podszedł z boku i zaczął mnie macać na oślep po piersiach. Swoją drogą, taki mikrus, a sprzęt miał niczego sobie.

Leżałam prawie bez ruchu, obmacywana przez siedem malutkich dłoni, z filozoficznym spokojem wpatrzona w sufit. Dopiero po jakimś czasie zreflektowałam się, że najwyższy czas na jakiś współudział w tych działaniach. Wyciągnęłam więc ręce i załapałam za przyrodzenie tych najbliżej stojących. Wystarczyło kilka ruchów oraz teatralnych jęków, które muszę przyznać, wyszły mi koncertowo, bym poczuła ciepły, lepki strumień spływający po wewnętrznej stronie dłoni.

Stękałam i pokrzykiwałam dalej, biorąc się za kolejną dwójkę. I w ten oto sposób, udało mi się całą imprezę skończyć po kwadransie. Wstałam i otrzepawszy spódnicę, szeroko ziewnęłam. Krasnale miały doprawdy rozanielone miny.

Potem nieludzko zmachana i wściekle śpiąca, rzuciłam się na zaoferowane mi łóżko, nie bacząc nawet, że jest odrobinę za krótkie.

Ranek powitał mnie wesołym słoneczkiem i pianiem koguta. Niemrawo zastanowiłam się skąd tu kogut, do najbliższej wsi było z kilka wiorst, ale może krasnale same hodowały jakiś drób? Wczoraj, ze względu na ulewę nie przyjrzałam się dokładnie okolicy.

Ledwo ten pierzasty palant przestał piać, a ja z powrotem pogrążyłam się w błogiej nieświadomości, to tuż pod oknem rozległ się gromki śpiew.

– Hej ho! Hej ho! Do pracy, by się szło! – zawodziły krasnale, niemiłosiernie fałszując. Zakryłam głowę poduszką, ale niewiele to pomogło. Wściekła jak nie powiem co, wyskoczyłam z łóżka i z rozmachem otwarłam na oścież okiennice.

– Czy musicie tak wyć od samiutkiego świtu? – wrzasnęłam pełną piersią.

– Umowa – oświadczył jeden z nich ze smutkiem w głosie. – Sami już nie możemy tego słuchać, ale podpisaliśmy cyrograf, więc cóż robić?

Coś mi się nagle przypomniało.

– A co ze Śnieżką? – spytałam zaciekawiona. – Książe po nią przyjechał?

– A gdzież tam. – Krasnale miały zakłopotane miny. Jeden z nich poczuł się w obowiązku wyjaśnić mi sytuację.

– Żyło nam się dobrze i w zgodzie, aż do dnia jak zjawiła się macocha z jabłkiem.

– No tak. – Pokiwałam współczująco głową. – Ten perfidny babsztyl ją otruł.

– Gdyby tylko to… Trucizna to małe piwo! Okazało się, że Śnieżka ma potężną alergię na jabłka. Jak tylko jedno ugryzła, to zaraz cała spuchła, a na plecach i twarzy pokazała się jakaś dziwna wysypka. Strasznie się wściekła, wrzeszczała aż echo szło po lesie, nawet jednemu zajączkowi przyłożyła żeliwną patelnią… No i w końcu zażądała cyrulika oraz zmiany owocu w scenariuszu. A ponieważ jej odmówiono, spakowała węzełek, splunęła na pożegnanie i już jej nie było…

Pomyślałam o własnym księciu, który okazał się gejem i współczująco pokiwałam głową.

Krasnale poczęstowały mnie jeszcze śniadaniem, wręczyły prowiant na drogę i czule pożegnały. Długo machały jakiegoś nieokreślonego koloru szmatkami, ukradkiem ocierając zdradzieckie łezki. Mnie też się zrobiło jakoś tak smutno, bo miła to była kompania. Ale ja przecież nie z tej bajki i dłużej nie mogłam u nich zostać.

No i nie chciałam. Marzyłam o szałowym blondynie na białym rumaku, a nie o stadzie przykurczy z kudłatymi łbami.

Sakiewkę z klejnotami ukryłam w fałdach sukienki i ruszyłam w dalszą drogę.

Było gorąco jak cholera. W dodatku nie drgnęła ani jedna gałązka na drzewie czy też krzaczku. Pot lał się ze mnie strumieniami i klęłam po cichu na czym świat stoi, co chwilę przystając i wachlując się rondem słomkowego kapelusza. Na szczęście dotarłam do małej polanki, na środku której srebrzyło się niewielkie jeziorko. W podskokach zrzuciłam ubranie i wbiegłam do wody. Na sięgającej daleko w głąb płyciźnie, nader trudno byłoby się utopić, nawet przy moich antypływackich umiejętnościach. Wręcz przeciwnie – w celu zanurzenia całego ciała należało pełzać w wodzie po czworakach. Niemniej już po kwadransie poczułam się znacznie lepiej i zaczęła mi wracać przytomność umysłu. I wtedy właśnie zauważyłam coś złocistego, co plątało się wokół mych nóg. A że refleks miałam niezły, to po chwili trzepotała w mojej dłoni, dość okazałych rozmiarów, złota rybka.

– Spełnię twoje trzy życzenia! Tylko mnie puść, błagam! – zakwiliła, desperacko machając ogonkiem.

Przez moment przyglądałam się jej bez słowa. Później pomyślałam, że cholera ją tam wie, zażyczę sobie oszałamiającego wyglądu i wyrosną mi uszy trolla. A podła gadzina będzie potem mi wmawiać, że nie doprecyzowałam żądań i dla takich trolowatych stanowię istny cud urody.

Trzeba przyznać, że świeża rybka z grilla to było coś. Po prostu – pychota! Zostawiłam sobie tylko jedną złocistą łuskę na szczęście i z ulgą rozciągnęłam się na zielonym, puszystym dywanie z trawy. Słoneczko już nie grzało z taką mocą, byłam czysta, najedzona i ogólnie w doskonałym humorze. Jutro powinnam być w stolicy tego księstwa i tam z nowymi siłami poszukam porządnej roboty.

 

cdn…

Koniec

Komentarze

Za erotykę nie, czemu. Tu są dorośli ludzie, a ci młodsi widzą chyba po tytule, że nie powinni tu zaglądać. Ale po pierwsze, czemu wrzucasz tekst w częściach? Jeszcze gdyby te części były długie, to bym zrozumiał, ale tak? A po drugie – językowo to jest niestety niechlujne. Przykład z brzegu – "Potem wsiadałam do lekko już zaśmierdłej dyni". A jak długo wsiadałaś? W sumie nic dziwnego, że pomyliła Ci się forma, bo narrację prowadzisz w tak monotonny sposób, od -ałam do -ałam, z przerwą na -iłam, że ten schemat musiał Ci się wgrać. Jeśli chcesz, aby Twoje opowiadania przypominały prozę, a nie blogaskową relację pod znakiem "jak mi minął dzień", to zdecydowanie nad tym popracuj, bo na razie piszesz jak nastolatka. A powiedz, kto by chciał czytać erotyki pisane przez nieletnią? Inna sprawa – Ty widziałaś kiedyś konia? Takiego z kopytami. I poważnie jego łajno tworzyło placek? To chyba miał nietęgą sraczkę. Co tam dalej… powtarzasz się. Jeszcze jakbyś to robiła z gracją, gdyby był w tym widoczny pomyślunek, to ok, ale Ty się powtarzasz czysto przypadkowo. W jednym zdaniu "przeszła mi koło nosa", w kolejnym "pocałują w nos", chwilę dalej "złośliwie wysmarkałam nos" – ładne to niestety nie jest. Doczytałem do połowy, bo jak już wspomniałem, piszesz jak nastolatka, a ja zboczeńcem nie jestem, aby czytać nieletnie erotyki. Ale jak popracujesz nad formą, to chętnie zerknę.  

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

A mi się podobało, chociaż na to końskie łajno też zwróciłam uwagę. Ale ja lubię śmieszne teksty. Seks z siedmioma krasnoludkami to temat nienowy, kumulacja bajek również ale razem coś tam tworzą. Chętnie przeczytam ten obiecany cd.

Babska logika rządzi!

    Do surowej, ale sprawiedliwej oceny brajta dodam, że to nie jest ani erotyka, ani pornografia. Na tę drugą – za mało dosłowności i dosadności. Co nie oznacza, by mi tego brakowało, nie… Na pierwszą natomiast – za dużo dosłowności, za wiele prostoty pomysłu i akcji.       Erotyka to sztuka sugestywnych niedomówień, niedopokazań. Słabo komponuje się z dowcipami o wdepnięciu, o smrodku dawno niemytych balowiczów…       Cóż, nie wyszło, moim skromnym zdaniem.

Literówkę poprawiłam, konskie łajno również :), ale na to, że się nie podoba to już nic nie poradzę :( Może zmienię tytuł na seksualne? :)))

Przeczytałam kilka pierwszych akapitów, potem tylko przejrzałam. Trochę to infantylne mi się wydaje i pisane na kolanie. Nudnawe. A oprócz tego – jak Brajt i Adam.

Patrzę, babeczka, to przeczytam. Dopiero później – wchodzę, czytam… Po co Maja ci to było? Nie dokończyłam, więc się nie wypowiem więcej, ale proszę, nie poddawaj się i nie zrażaj.

…Na seksualnym rynku, ceny za opisane usługi są – sporo niższe. Krasnoludki mogły zrzucić się po dziesięć złotych.Natomiast nastolatka może napisać dobry erotyczny tekst, jeżeli ma doświadczenie i talent. Pozdrawiam.

"Zrzuciłam sukienkę i bieliznę, powodując u karzełków dziwny odgłos w postaci głośnego bulgotu.(…)Położyłam się więc na stole i szeroko rozłożyłam nogi, ukazując różowiutkie, dziewicze wnętrze." …… "Wstałam i otrzepawszy spódnicę(…)" Ajć!

Nowa Fantastyka