- Opowiadanie: szoszoon - Bezimienny

Bezimienny

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Bezimienny

 

Bezimienny zatrzymuje się i przysiada w wysokiej trawie. Bierze głęboki oddech i nasłuchuje odgłosów sawanny. Zna język natury, rozumie głosy, jakimi ta porozumiewa się ze wszystkimi ucztującymi. Nauczył go ten, który dał życie – Wielkim tropiciel. Bezimienny również chce iść jego śladem. Ale do tego daleka droga. Najpierw trzeba zasłużyć sobie na imię. Zbliża się mrok. Zwierzyna szuka miejsca na spoczynek i on zrobi tak samo. Od świtu nie odpoczywa ani na chwilę. Przez cały dzień podąża za swoją ofiarą.

 

Oddech jest ciężki, czuje głód oraz pragnienie.

 

– Zaraz ciemno. Trzeba przenocować bezpiecznie.

 

Rozgląda się dookoła. Jak okiem sięgnąć sawanna i żadnego bezpiecznego drzewa.

 

– Ogień dobry. Ochroni.

 

Szybko krzesi ogień, wyjmuje ze skórzanej sakwy garść orzeszków i powoli je przeżuwa. Od trzech wschodów słońca tropi swoją zwierzynę. Lampart czujny i szybki, ale też się męczy.

 

Dawca życia nakazał mu, aby go upolował, jeśli chce nosić dumne i ważne imię. Lampart nosi w sobie dusze zmarłych tropicieli. Pożera je.

 

– Jeśli chcesz być tropiący, musisz nie tylko zabić. Musisz posiąść duszę!

 

– Posiąść duszę. Jak?

 

– Krew daje życie. Póki krąży w ciele, stworzenie żyje. Musisz jej wypić.

 

Tak mówił dawca życia. Bezimienny musiał słuchać i podążać za lampartem. Wypić krew.

 

Kiedy skończył przeżuwać orzeszki gryzie kaktus Hoodia i rusza dalej. Nie może przenocować na ziemi. Musi poszukać drzewa. Po jakimś czasie znajduje odpowiednie. Wspina się na gałąź wystarczająco szeroką, aby mógł na niej spocząć. Przywiązuje się do pnia sznurkiem, który nosi przy pasie i zapada w płytki, niespokojny sen.

 

Śni mu się dzień, kiedy napadli wioskę.

 

Pożeracze przybyli ze świtem.

 

Spadli na nich niczym polujące ptaki. Zabili wielu wojowników, wielu tropiących. Posiedli niektóre kobiety, a potem je zabili. Pili krew swoich ofiar. Dzieci spalili na stosie pośrodku osady.

 

Dawca życia, wraz z kilkoma innymi tropiącymi polowali, kiedy przyszli Pożeracze. Bezimienny ukrył się w zagrodzie, pomiędzy kozami. Zagrzebał się w łajno i przez szparę w płocie przyglądał się, jak pożerano innych. Jak posiedli jego matkę. Po kolei, jeden po drugim. Przywiązali ją do słupa pośrodku placu i brali po kolei od tyłu. Najpierw nasmarowano jej odbyt krowim tłuszczem.

 

Matka krzyczała, w końcu zawisła bezwładnie, a spomiędzy jej nóg popłynęła krew.

 

Tej krwi Pożeracze nie pili.

 

Potem to samo zrobili z innymi kobietami, ale ich nie zabili.

 

Kiedy dawca wraz z innymi tropiącymi powrócili o świcie, zapłakali.

 

Lamentowali cały dzień i całą noc, malowali twarze na czerwono i żółto i tańczyli wojenny taniec. Byli gotowi do walki.

 

Wyruszyli o zmroku i nie powrócili.

 

Bezimienny zapamiętał, że po jakimś czasie brzuchy kobiet zrobiły się okrągłe. Zdziwił się, bo nie jadły więcej niż zwykle. Matki zebrały się pewnego dnia pośrodku wioski i zaczęły okładać kijami. Potem wydaliły z siebie dziwne, bezkształtne i martwe ciała, ułożyły na stosie, po czym spaliły.

 

Wiele matek płakało. Zapewne z bólu.

 

Potem kobiety opuściły wioskę i udały się wraz z dziećmi na sawannę. One również nie powróciły i Bezimienny został sam, a z nim pozostali chłopcy bez imion.

 

Kiedy się budzi, noc ustępuje już powoli świtowi.

 

Bezimienny jest przemarznięty, wie jednak, że niedługo znów będzie gorąco. Upija odrobinę wody z bukłaka i schodzi na ziemię. Rozgląda się i rusza przed siebie.

 

Za lampartem.

 

Zwierzę również jest zmęczone, rozpoznaje to po śladach.

 

Lampart wie, że ktoś za nim podąża. Sam jest młody, to jego druga wiosna. Nie może polować, bo jest zmęczony ucieczką, więc szuka padliny. Udaje mu się przepędzić sepy i urwać ochłap mięsa, ale zaraz słyszy za sobą oddech tropiącego. Jego zapach… jeszcze takiego nie zna. Woń jest intensywna, ale nie taka jak u zwierząt.

 

Wypełnia nozdrza nagle, mocno!

 

Zwierzę uskakuje i włócznia chybia celu. Lampart obnaża kły i staje naprzeciwko człowieka. Szykuje się do ataku i chociaż jest osłabiony, to walka wyzwala w nim dzikość. Zaraz skoczy mu do gardła, zanurzy pysk w wilgotnym, krwistym mięsie. Nasyci się.

 

Człowiek również szykuje się do walki. Wyjmuje coś zza pasa, coś ostrego. Łapa Lamparta jest większa i silniejsza od łapy człowieka. Lampart napina mięśnie i skacze. Ofiara próbuje zrobić unik, ale zwierzę jest szybsze. Jego pazury wbijają się w klatkę piersiową, drapią ramiona, ale lampart nagle czuje w szyi ból. Odskakuje na bok i przysiada. Szyja piecze, coś ostrego w niej tkwi. Człowiek również leży, ciężko oddychając.

 

Krwawią.

 

– Potrzebuje twojej krwi – mówi człowiek.

 

A ja twojej, myśli lampart, ale wie, że człowiek go słyszy.

 

Zbliżają się powoli do siebie. Jeśli Bezimienny skosztuje krwi zwierzęcia, posiądzie jego duszę, kiedy zaś lampart upije krwi człowieka…

 

Kiedy konają, nie wiedzą, kto jest kim. Bezimienny nie jest już jednak bez imienia. Oto stał się prawdziwym tropiącym – Tym, który pije krew lamparta. Pożeraczem.

 

Lampart również wie, kim jest człowiek. Jego myśli szumią w kocim umyśle. Rozumie je na swój sposób.

 

Pójdziemy razem, myśli zwierzę.

 

Zapolujemy razem, myśli człowiek.

 

Razem, tylko najpierw wyjmij to ostre z mojej szyi.

Koniec

Komentarze

Początek jest tak słaby, że nadawałby siędo grafomanii. "Najpierw trzeba zasłużyć sobie na imię. Zbliża się mrok". – bez komentarza. Na szczęście potem opowiadanie się rehabilituje, a czytelnik przyjmuje manierę pamiętnika dzikusa. Zakończenie – dobre i pozostawia w lekkim napięciu.

Osobiście nie jestem fanem tego typu prostoty stylu, ale rozumiem, czemu służy w tym przypadku i szanuję taki wybór formy. Pasuje tu i sądzę, że jest trafiony. Nie uważam natomiast, że opowiadanie jest słabe. Jest napisane prosto, a to dwie zupełnie różne rzeczy. Niemniej, w ostatecznym rozrachunku jestem na plus.

Nauczył go ten, który dał życie – Wielkim tropiciel. – Napisałabym: Nauczył go ten, który dał mu życie – Wielki Tropiciel. Zbliża się mrok – też mi się nie podoba, może – Zbliża się zmierzch Szybko krzesi ogień. –  nie jestem pewna, ale czy nie powinno być "krzesze"?  Musisz jej wypić.– według mnie: Musisz ją wypić lub Musisz jej się napić. Kiedy skończył przeżuwać orzeszki gryzie kaktus Hoodia  – przecinek przed gryzie. Czy nie powinno być "gryzł", bo tu chyba jakoś czasy nie grają  Po kolei, jeden po drugim. Przywiązali ją do słupa pośrodku placu i brali po kolei od tyłu – według mnie pierwsze "po kolei" można spokojnie usunąć Jeszcze w paru miejscach zgrzytają czasy. Podobało mi się to opowiadanie i sposób narracji. Prostota i dosadność.     

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

@bemik – dzięki. Faktycznie, można to tak napisać. Z tym: krzesi/ krzesze to te nie wiem:) Co do czasów, to starałem się w teraźniejszym pisać, a sen niejako w przeszłym ująć. Wyszło, jak wyszło:) Dzięki za uwagi!

Prawdę mówiąc, nie rozumiem, co autor miał na myśli. Sposób napisania też mnie nie przekonał.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Mam mieszane uczucia. Zabawa stylem, ale według mnie nie do końca udana. Zbyt surowe jak na mój gust.   Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka