- Opowiadanie: Jack_Felix - Anaja - cz.2

Anaja - cz.2

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Anaja - cz.2

 

 

Trochę głupio nazywać to opowiadanie "Anaja", bo po Anaji nie ma tutaj najmniejszego śladu xD, aczkolwiek losy nowego bohatera są bardzo istotne w świecie, do którego należy dziewczyna. Przedstawiam wam Ansela. Mam nadzieję, że jego postać również wam się spodoba i będziecie chcieli usłyszeć o jego dalszych losach. Bez dalszego owijania w bawełnę, zapraszam do lektury.

 

Anaja – cz.1: http://www.fantastyka.pl/4,56842412.html

 

 

 

– Naprawdę nie wiem, jak możesz to robić – powiedział Kaiden, patrząc z niesmakiem, jak jego współlokator wkłada sobie do nosa drewnianą wykałaczkę.

 

– Gdybyś tylko wiedział, jakie to przyjemne… – odparł Ansel.

 

W czasie nie dłuższym niż trzy oddechy do oczu napłynęły mu łzy, a potem młodzieniec kichnął prosto na Kaidena, nie zdążywszy zasłonić ust dłonią.

 

– Tak, niesamowicie przyjemne – stwierdził Kaiden, wycierając sobie twarz z kropelek śluzu.

 

– Eee… wybacz… to był… ehem… przypadek – wypaplał Ansel, delikatnie się czerwieniąc.

 

Miał złociste włosy, błękitne oczy i młodzieńczy zarost. Prawdę mówiąc, zaliczał się do grona najprzystojniejszych studentów w Akademii i mimo kilku nietypowych nawyków był całkiem inteligentny. Z pewnością mogło mu się to przydać w przyszłym życiu, gdyż chcąc nie chcąc, był synem króla Hostii.

 

– Zamierzasz robić dzisiaj coś bardziej ambitnego poza wkładaniem niezwykle sympatycznych przedmiotów do nosa? – spytał Kaiden.

 

– No jasne, przecież dzisiaj sobota! Najpierw muszę się wybrać na tradycyjną przejażdżkę po mieście, że to niby królewicz integruje się z ludem, potem idę na obiad do kupca Laurenca, któremu marzy się, że przekonam ojca do obniżenia ceł na granicy z królestwem Kastii, a na koniec będę się również integrował z przedstawicielami najbiedniejszych stanów.

 

– Znaczy się: z kurwami?

 

– Aha.

 

Kaiden uśmiechnął się pod nosem.

 

– W takim razie życzę ci miłego dnia – powiedział.

 

Ansel zmierzył go badawczym spojrzeniem.

 

– Nie mów mi, że ty znowu będziesz siedział nad jakimś wypracowaniem? – zdziwił się.

 

– A no będę. – Kaiden wzruszył ramionami. – Nie mam poddanych do ujarzmiania, ani wystarczająco tanich kurew do chędożenia, więc zostanę tutaj, przy swoim ukochanym biurku.

 

– Och, przecież dobrze wiesz, że mogę ci pożyczyć parę monet, w końcu jestem księciem.

 

– Ta, z tych monet, które byś mi pożyczył, uzbierał by się w końcu taki dług, że musiałbym go spłacać po grób.

 

– No to potraktuj to jako darowiznę. – Ansel wywrócił oczami.

 

W przeciwieństwie do niego Kaiden był synem kupca, który ledwo wiązał koniec z końcem, by jego syn mógł studiować w tak prestiżowej uczelni, jaką była Królewska Akademia Wojskowa. Ciemnowłosy młodzieniec o piwnych oczach spędzał każdy wieczór przy woluminach, bo nie chciał obciążać ojca kosztami zawalonych egzaminów.

 

– Dzięki, Anselu, ale ja naprawdę wolę tu sobie posiedzieć i przeczytać kilka książek – odparł.

 

– No cóż, przecież cię nie zmuszę… chociaż myślałem razem z Napierem i Filipem, żeby pewnej nocy cię związać i zaciągnąć do burdelu siłą.

 

Kaiden zaśmiał się na te słowa.

 

– Będę bardzo wdzięczny, jeśli tego nie zrobicie. Burdel to nie miejsce dla mnie – rzekł.

 

– Jak chcesz. – Ansel wzruszył ramionami. – Ja się zbieram. Derick pewnie już na mnie czeka. Do zobaczenia wieczorem.

 

– Do zobaczenia.

 

Książę wyszedł z pokoju i ruszył wzdłuż akademickiego korytarza, mijając po drodze znajomych studentów. To, że studiował w Królewskiej Akademii Wojskowej, było tradycją rozpoczętą dwa wieki temu przez Tormuda Krzywonosego. Nikt już nie pamiętał, co tak naprawdę Tormund chciał osiągnąć, wprowadzając ten zwyczaj, a Ansel był ostatnią osobą, której chciałoby się nad tym gdybać. Tradycja była i już, mimo że we wszystkich innych królestwach dzieci władców uczyły się prywatnie wewnątrz zamkowych komnat. Anselowi to nie przeszkadzało, bowiem lubował się w akademickich zabawach i w konkurowaniu z rówieśnikami, a warto też wspomnieć, że do burdelu było stąd znacznie bliżej niż z królewskiej twierdzy.

 

Ser Derick, dowódca książęcej gwardii, czekał przed głównym wejściem razem z kilkoma innymi rycerzami. Ansel wskoczył na konia, którego już mu osidłali, i dołączył do tego lśniącego zbrojami orszaku.

 

– Co tam ciekawego słychać w mieście, Dericku? – spytał wesoło.

 

– W mieście jak zwykle, wasza książęca mość, tu burda, tam burda, kogoś powieszą, kogoś obrzucą zgniłymi jajami, nic ciekawego po prawdzie. Za to z zamku doszły mnie wieści, że wasz ojciec, jaśnie oświecony władca Hostii, nie czuje się najlepiej. Królowa kazała przekazać waszej książęcej mości, abyście się z nim pilnie zobaczyli. – W głosie Dericka dało się słyszeć niepokój.

 

Ansel klepnął go w ramię i powiedział:

 

– Nie bój nic, mojego ojczulka choroba nie zmoże. Ostatnimi czasy tatko często choruje, a jednak ciągle jest żyw. Ty i moja matka strasznie panikujecie, wystarczy kaszlnąć, a wy już załamujecie głowy. Ojciec porządzi jeszcze wiele długich lat. Co jak co, ale gdy komuś stuknie pięćdziesiątka, nie oznacza to, że ten ktoś zaraz wyzionie ducha. Średnia długość życia mężczyzn w naszym mieście to sześćdziesiąt osiem lat… nie pytaj mnie, skąd wiem, po prostu wiem… więc przez najbliższe osiemnaście nie zamierzam się martwić. Papę odwiedzę jutro, a teraz dawaj, na rynek!

 

Ansel popędził swojego konia, a ser Derick, wyraźnie pocieszony, ruszył za nim. Rynek jak zawsze tętnił życiem. Widać tu było naleciałości wszystkich bliższych i kilku dalszych sąsiadów Hostii. Gdzieś z prawej sprzedawca zachwalał pod niebiosa biżuterię wykonaną w Kastii, na wystawie po lewej spoczywały kosze pełne przypraw przywiezionych z Imperium, dalej majaczył stragan po brzegi wypchany najmodniejszymi sukniami z Torii, a z najbliższego stoiska wydobywał się cudowny zapach piwa warzonego w krainie Rogatych Ludzi. Ansel, ma się rozumieć, podjechał najpierw do kramu z browarem.

 

– Hej, Roth! Jak idzie sprzedaż?! – spytał przekupnia, przekrzykując wrzawę panującą na rynku.

 

– Jeszcze lepiej niż zwykle, mości książę! – odpowiedział człowiek nazwany Rothem. – Właśnie przyszła nowa dostawa antałków z Belegriadu! Piękne, złociste piwo o chmielowym aromacie i słodkiej goryczce! Schodzi niczym woda!

 

– O chmielowym aromacie i słodkiej goryczce? Hm, aż ślinka cieknie!

 

– Więc niech mości książę spróbuje! Ot, kufelek na mój koszt! – Roth wypełnił porcelanowy kufel pieniącym się piwem i podał go księciu.

 

– Dzięki, Roth, ale ja wyłudzać od ludzi nie będę! Ile się należy?

 

– Ależ książę, nic nie trzeba płacić! To, że jaśnie pan kosztuje u mnie piwo, już jest wystarczającą zapłatą, bowiem nie ma lepszej reklamy!

 

– Darujmy sobie spory o płacenie: zamawiam cztery baryłki do strażnicy książęcej gwardii – powiedział ser Derick, sięgając po sakiewkę.

 

Roth był wniebowzięty.

 

Takich rozmów – choć zdecydowana większość nie kończyła się sięganiem do sakiewek – było jeszcze wiele. Książę witał się z poszczególnymi przekupniami, a ci traktowali go nie jak pana życia i śmierci, lecz jak dobrego znajomego, przyjaciela zesłanego przez los, by pomógł. Derick patrzył na tę przyjaźń, na niespotykaną więź między wielkimi i małymi tego świata, i utwierdzał się w przekonaniu, że Ansel będzie kiedyś dobrym królem. Właśnie za niego, za tego młodego, uśmiechniętego młodzieńca, mógłby oddać swoje życie.

 

Gdy słońce minęło najwyższy punkt na niebie i powoli zaczęło sunąć ku horyzontowi, Ansel udał się na spotkanie z kupcem Laurencem. Czym musiał handlować kupiec, by móc wyprosić sobie prywatne spotkanie z samym księciem Hostii? Tym, bez czego żadne królestwo nie mogło się objeść: Laurence posiadał największą faktorię broni w stolicy. Produkowane u niego miecze, zbroje, tarcze, halabardy i kusze nie miały sobie równych. Zaopatrywał on gwardię książęcą, gwardię królewską, straż miejską oraz około połowy królewskiej armii. Można było powiedzieć, że hostyjski przemysł zbrojeniowy opierał się na jego działalności.

 

– Witam waszą książęcą mość w swoich skromnych progach! – Laurence powitał księcia, gnąc się w ukłonach.

 

– Hej, Laurence – Ansel miał gdzieś etykietę. – Co tam? Powiedz, że masz coś do jedzenia, bo zdycham z głodu!

 

– Ależ oczywiście, drogi książę. Specjalnie na nasze spotkanie kazałem upiec rogatą bestię z Grendii. Mówią na nią łoś.

 

– Oh, Laurence, rozpieszczasz mnie. Dawaj tego kłosia…

 

– Łosia…

 

– …no właśnie! Idziemy żreć!

 

Pieczonego łosia podano na długim stole wraz dzbanem wybornego hostyjskiego wina i misą owoców na deser. Ansel zabrał się do konsumpcji z wielkim apetytem. Gdy zwierzakowi ubyło kilku smakowitych części ciała, dzban wina został opróżniony, a z misy znikły winogrona, Laurence uznał, że nadszedł czas, by przejść do sedna spotkania.

 

– A więc, wasza książęca mość, porozmawiajmy o cłach – zaczął.

 

– Zamieniam się w słuch, Laurence.

 

– Jak Wasza Książęca Mość dobrze wie, stal do swojej faktorii sprowadzam z królestwa Kastii. Chciałbym korzystać z rodzimych źródeł, ale każdy kowal, który ma chociaż trochę oleju w głowie, zdaje sobie sprawę z tego, że nasza stal nie umywa się jakością do tej z Królestwa Smoka. Taka jest, niestety, rzeczywistość. Kastijska stal ma zwiększoną rozciągalność, giętkość, jest bardziej plastyczna, a jednocześnie wytrzymalsza. Wykonywane z niej przedmioty rzadziej pękają i wolniej ulegają korozji. Na pewno Wasza Książęca Mość zgodzi się ze mną, że nasi żołnierze zasługują na takie uzbrojenie. Chciałbym dalej je dostarczać, jednak koszty związane z importem ciążą mi coraz bardziej. Od każdych czternastu sfinksów muszę płacić jednego w ramach cła. Ja rozumiem, że cło przyczynia się do wzbogacenia królewskiego skarbca, z którego miłościwie nam panujący płaci mi za uzbrojenie, ale jestem pewny, że królewski skarbiec można wzbogacić w inny sposób. Nająłem kilku matematyków, którzy obliczyli, w jaki sposób obniżyć koszty cła za żelazo, by królestwo na tym nie straciło. Najlepszym rozwiązaniem wydaje się podwyższenie opłat za import tkanin. Okazuje się, że hostyjski przemysł tkalny radzi sobie bardzo dobrze na tle innych państw. Nawet po podniesieniu cła do jednego sfinksa od dziesięciu, handel materiałami w naszym kraju nie powinien ucierpieć. Tutaj mam zapiski ze szczegółowych obliczeń, pokazujących że…

 

Jeszcze przez długi czas Laurence pokazywał Anselowi przeróżne tabele i wzory, przedstawiając coraz to nowsze pomysły na obniżenie podatku, a ciągnęło się to w nieskończoność. Książę słuchał go tak uważnie, jak tylko był w stanie, i jednocześnie bardzo mocno obiecywał sobie, że nie zaśnie. Bardzo mocno…

 

Gdy zaczął chrapać, Laurence zorientował się, że przesadził.

 

– Eee… wasza książęca mość? – spytał, delikatnie potrząsając ramieniem Ansela.

 

– C-co?! N-nie, ja wcale nie śpię, panie profesorze! – wykrzyknął książę zaspanym głosem, wyraźnie nie zdając sobie sprawy z tego, gdzie się znajduje. – Nie byłem wczoraj na kurwach! Przysięgam! A zresztą… to wszystko przez Kaidena!

 

– Słucham? – zdumiał się Laurence.

 

Ansel powiódł wokół nieprzytomnym spojrzeniem.

 

– O! Eee… no tak… he, he… chyba mi się trochę… ehem… przysnęło – wybąkał, a potem wyszczerzył zęby w niewinnym uśmiechu. – Wybacz.

 

– Nic nie szkodzi. – Kupiec westchnął. – To może… może spotkamy się jeszcze raz, a ja przygotuję waszej książęcej mości krótkie streszczenie wszystkich rozwiązań?

 

– Dobrze, Laurence. Ja za to obiecuję pogadać ze swoim staruszkiem na temat tego cła. Zanim zasnąłem, przedstawiłeś kilka całkiem rozsądnych pomysłów. Kto wie, może stary minotaur zdecyduje się wprowadzić któryś z nich w życie.

 

Starym minotaurem określała króla większość populacji Wolnych Królestw i w żadnym wypadku nie było to określenie obraźliwe. Wzięło się bowiem stąd, że minotaur był godłem Hostii. Zakonnicy nienawidzili mitycznych stworzeń (podobnie jak wszystkiego, co wiązało się z magią), więc musieli być nad wyraz oburzeni faktem, że każde z Wolnych Królestw ma takowe stworzenie w swoim godle. Grandia, kraina rogatych ludzi, mogła się poszczycić czarnym cyklopem na szarym tle, Livia, ziemia myśliwych, żółtym satyrem na zieleni, Portia, państwo żeglarzy, białym krakenem na błękicie, Toria, sąsiad Hostii od południa, czerwoną harpią na czerni, a Kastia, po podbiciu Cirii największe z wymienionych królestw, złotym smokiem na szkarłacie. Ot, taka mała drwina z Zakonu, przed którym każdy trząsł portkami.

 

Laurence podziękował Anselowi, a potem odprowadził go do wyjścia, gdzie wiernie czekali książęcy gwardziści. Gdy słońce skryło się za horyzontem, oblewając firmament czerwienią, młody minotaur wrócił przed swój akademik.

 

– No to do jutra, Derick!

 

– Do jutra, Wasza Książęca Mość! Króla z pewnością ucieszy wasza wizyta!

 

– Z pewnością. – Książę puścił oko do kapitana gwardii, który chwilę później odjechał wraz z resztą rycerzy w kierunku strażnicy, z oczywistych powodów znajdującej się w pobliżu akademii.

 

Ansel ruszył ku drzwiom, ale nie wszedł do środka. Tuż przed wejściem do akademiku skręcił w boczną uliczkę. Miał już plany na ten wieczór i na pewno nie wiązały się one z uczelnią.

 

Od burdelu dzieliły go nie więcej jak trzy przecznice, gdy drogę zagrodziło mu trzech chłopaków. Zmierzył wzrokiem ich twarze i westchnął. Aż za dobrze wiedział, kim byli. Ten po prawej, piegowaty i chudy jak tyka, nazywał się Travis, ten po lewej, niski, ale za to wyjątkowo umięśniony, miał na imię Gideon, z kolei między nimi, ciemnowłosy i całkiem przystojny, stał młodzieniec zwany Kameronem. Wszyscy znali Ansela ze szkoły i jak idzie się już pewnie domyślić, bardzo go nie lubili.

 

– Hej, Kameron – zaczął standardowo książę. – Co tam u ciebie?

 

– Cóż, drogi Anselu, ogólnie rzecz biorąc, wiedzie mi się całkiem dobrze, aczkolwiek jest pewien mały, denerwujący problem. Pewien książę myśli, że może bezkarnie uprzykrzać mi życie…

 

– Wydaje mi się, że jako książę ma do tego pełne prawo – wtrącił Ansel.

 

– On chyba myśli podobnie, ale historia pokazuje, że zarówno królowie jak i książęta nie są nietykalni. I właśnie o tym chciałbym mu przypomnieć.

 

– A cóż ten książę zrobił, że tak cię uraził? Bo chyba nie chodzi o to, że był od ciebie lepszy w jeździe konnej?

 

– Och, wcale nie był lepszy. Po prostu miał szczęście.

 

– Hm, to musiał mieć tego szczęścia całkiem sporo, skoro wysadził cię z siodła trzy razy.

 

Po tych słowach Kameron zaczął tracić nad sobą panowanie.

 

– Takiś mądry, księciuniu? – warknął, rezygnując ze słownych gierek. – Ciekawe, czy w prostej walce wręcz też jesteś ode mnie lepszy.

 

– Daj spokój, chyba nie chcesz się narazić przyszłemu królowi Hostii, hę?

 

– Niech do ciebie dotrze, że jeśli cię teraz załatwię, nie będziesz żadnym królem. Ansel, książę Hostii, zatłuczony na śmierć w zaułku niedaleko burdelu. Sprawca: nieznany, zapewne jakiś moczymorda. Będą o tym mówić w całym królestwie przez lata.

 

– Cóż, skoro tak stawiasz sprawę…

 

Bez żadnego ostrzeżenia Ansel trzasnął rozmówcę w nos, aż chrupnęło. Kameron wykrztusił krótkie „kurwa!” przez krew, która napłynęła mu do ust, a potem runął na ziemię. Jego koledzy rzucili się w kierunku księcia. Gideon chciał przywalić mu w brzuch, ale Ansel chwycił go za rękę i wykręcił mu nadgarstek w samą porę, by uchylić się przed ciosem Travisa, który zamiast uderzyć młodego minotaura w podbródek, zdzielił swojego umięśnionego kompana w czoło. Książę nie czekał na następną okazję. Palnął Travisa w twarz, później dwukrotnie w brzuch i jeszcze raz w twarz, a na koniec doprawił podnoszącego się Gideona kopniakiem.

 

Tymczasem Kameron stanął na nogach i choć krew buchała mu z nosa, zdzielił Ansela w policzek. Książę upadł na skrzynie, które stały pod ścianą, robiąc przy tym sporo hałasu – nikt się jednak nie pojawił. Mieszkańcy stolicy dobrze wiedzieli, że po zmroku lepiej uczęszczać tylko głównymi ulicami, ignorując wszelkie odgłosy dochodzące z zaułków. Ciemnowłosy chłopak wziął jeszcze jeden zamach, ale Ansel odturlał się w bok i Kameron uderzył pięścią w skrzynie, wbijając sobie tym samym kilka drzazg. Książę wykorzystał chwilę jego nieuwagi, chwycił pomniejszą skrzynkę i roztrzaskał mu ją na głowie. Po tym ciosie Kameron już się nie podniósł.

 

– Ja pierdolę… Będę miał przez ciebie sińca! – powiedział Ansel, sprawdzając palcami stan swojej kości policzkowej. – O, przepraszam… ty wyglądasz gorzej.

 

Zważywszy, że jego rywal kwilił na ziemi, brocząc krwią, siniec rzeczywiście nie wydawał się czymś strasznym.

 

– Mam wrażenie, że potrzebujesz odrobiny orzeźwienia. Pozwól, że pomogę. – Ansel stanął nad Kameronem, rozpiął portki i z westchnieniem ulgi odlał się perfidnie na twarz pokonanego. – Lepiej? No! To ja zmykam. Miłego wieczoru, druhu!

 

W odpowiedzi Kameron zdobył się jedynie na bulgoczącą mieszaninę przekleństw i szlochania.

*

Ansel przytknął sobie do puchnącego policzka zimny kufel piwa, a Lana usiadła obok niego i swoim przemądrzałym głosem spytała:

 

– Jak to się stało, że tak cię załatwili?

 

Książe, niezbyt przejęty zamachem na swoje życie, odpowiedział:

 

– To jeszcze nic. Im oberwało się dużo bardziej. Jeden nieco mnie zaskoczył, no i stąd ten siniec.

 

– I żeby tak na królewskiego księcia… w jakimś zaułku – Lana pokręciła głową z niedowierzaniem.

 

– Cóż, chuje już tak mają…

 

Huknęło.

 

– AU! Co, do kurwy nędzy?! – zawołał Ansel, oberwawszy od Lany w potylicę.

 

Znowu huknęło.

 

– AU! O żesz…

 

– Ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie klął. – Lana przemawiała tonem tak autorytarnym, że strach było się z nią kłócić. – Za parę lat zostaniesz królem. Jak to sobie wyobrażasz? Władca Hostii klnie na dworze przy zagranicznych dygnitarzach i wysoko urodzonych damach? Nie mówiąc już o tym, że Zakon potępia używanie takiego słownictwa. Swoim zachowaniem obniżysz status Hostii na arenie międzynarodowej.

 

– Dobra, rozumiem, przeklinanie jest złe – odparł Asnel na odczepnego. – Boże, kto by pomyślał, żeby kurwa manier uczyła…

 

Huknęło po raz trzeci.

 

– AU! Już nie będę! Słowo!

 

Książę zaczął sobie rozmasowywać trzykrotnie obitą potylicę, a kiedy skończył, wyjął z kieszeni pudełko wykałaczek i wsadził sobie jedną do nosa. Lana założyła ręce na piersi i zaczęła mu się przyglądać z dezaprobatą.

 

– Skąd ci się to w ogóle wzięło? – spytała, gdy do oczu napłynęły mu łzy.

 

Ansel, rzecz jasna, nie odpowiedział, bo w następnej sekundzie kichnął tak potężnie, że wykałaczka wystrzeliła mu z nosa, lądując prosto w kuflu z piwem.

 

– O kur… ehem… kurka wodna – skorygował się w porę, bo Lana już podnosiła rękę.

 

Była chyba najpiękniejszą kurtyzaną w całej Hostii. Nie pochodziła z Wolnych Królestw, tego był pewien. Jej zamorska uroda uwidaczniała się na każdym kroku: ciemna karnacja, czarne jak kawa włosy i niesamowite, błyszczące oczy, w które można się było wpatrywać godzinami. Mężczyźni płaciliby niemałe sumy za to, żeby się z nią przespać, ale Lana była kurwą księcia, a on nie lubił się dzielić. Nie oznaczało to oczywiście, że nie pozwalał sobie od czasu do czasu na skosztowanie z innego źródełka, jednakże Lana była czymś w rodzaju jego klejnotu koronnego, którego nikt inny nie mógł dotykać. Trzeba też wspomnieć, że znali się już od paru lat i Ansel traktował ją bardziej jako przyjaciółkę niż kurwę – w końcu to z nią stracił dziewictwo – toteż Lana mogła sobie pozwolić na rzeczy, jakich żadna inna dziewczyna nie odważyłaby się zrobić, przykładowo przyłożyć księciu za używanie niestosownego słownictwa.

 

– Nie rozumiem, co tobie i Kaidenowi przeszkadzają te wykałaczki? – Książę podniósł się z łóżka, zerkając na kufel z niesmakiem – Ot, kichanie jak kichanie, najpierw czujesz rosnące napięcie, gdy cię wierci i kręci w nosie, a potem jest już tylko błoga ulga. Takie kichnięcie to niczym… seks w naparstku!

 

– Seks w naparstku?

 

– Zgadza się.

 

– Pozwól, że nie skomentuję.

 

– Pozwalam.

 

– W każdym razie to obrzydliwe.

 

Ansel wybałuszył oczy.

 

– Wiesz, jak na kurwę jesteś niesamowicie nietolerancyjna – stwierdził. – Obrzydliwe by było, gdybym uchlewał się każdej nocy do nieprzytomności, obrzygując wszystko wokół. A ja sobie tylko kicham. To też obniży status Hostii na arenie międzynarodowej? Arena międzynarodowa… skąd u ciebie w ogóle takie słownictwo?

 

– Od kilku lat zadaję się z księciem, to do czegoś zobowiązuje.

 

– Ach, oczywiście. – Książę po raz drugi tego dnia wywrócił oczami.

 

– Przyznaję, że grzebanie tymi całymi tykczakami…

 

– Wykałaczkami.

 

– …nie jest takie obrzydliwe jak rzyganie – Lana kontynuowała, palącym spojrzeniem dając do zrozumienia, że nie pozwala sobie przerywać – ale mimo to uważam, że taki nawyk nie przystoi przyszłemu królowi. Podobnie jak obgryzanie paznokci, siorbanie, przeklinanie i sikanie za burdelem.

 

Mina Ansela jednoznacznie wskazywała, że nie spodziewał się ostatniego zarzutu.

 

– Myślałeś, że nie wiem? – Oczy Lany przez moment zdawały się być parą świderków chcących przewiercić księcia na wylot. – Połowa stałych bywalców burdelu o tym słyszała.

 

– Cóż… ehem… w takim razie pozostaje mi wymienić te nawyki na coś bardziej odpowiedniego. Może będę wyłapywać niesfornych poddanych i smażyć ich we wrzącym oleju? Z historii wiem, że to zachowanie typowe dla wielu króli – zripostował książę, całkiem słusznie zresztą.

 

– Ja wcale nie przyrównuję tych… hm… – zamorska piękność szukała przez chwilę odpowiedniego określenia – tych kuriozalnych zachowań do jakichś strasznych zbrodni.

 

– Nie, ty po prostu chciałabyś tylko, żebym był idealny. – Młodzieniec podłubał sobie w nosie i strząsnął to, co udało mu się wygrzebać, do kufla. – Największa przyzwoitka świata, co to żyje z dawania dupy.

 

Lana wzruszyła ramionami, jakby wcale jej to nie obeszło, ale dała sobie spokój z wypominaniem Anselowi niekulturalnych nawyków.

 

– Więc czemu ten Kameron tak cię nie znosi? – spytała, gdy książę wylał przez okno piwo przyprawione zakichaną wykałaczką i glutem z nosa.

 

– Wiesz, wydaje mu się, że jako syn najbogatszego lorda w Hostii może pomiatać każdą osobą na uczelni. Od czasu do czasu muszę mu przypominać, że w tym państwie to ja jestem od pomiatania innymi – Ansel zademonstrował jeden ze swoich najsłodszych uśmiechów.

 

– Oczywiście, bo ty przecież pomiatasz ludźmi na prawo i lewo. – Lana wymieniła wymowne spojrzenie z lisem, którego głowa sterczała komicznie nad lustrem.

 

– Oj tam, szczegóły. – Książę nalał sobie piwa z dzbanka stojącego przy oknie, wrócił na posłanie i ponownie przytknął kufel do napuchniętego policzka. – Szlag, dalej boli. Po walce przyszedłem prosto tutaj, mając nadzieję na znalezienie jakiegoś ukojenia, a tu co? Dostałem po łbie jeszcze bardziej niż wcześniej. – Tym razem to książę zrobił wymowną minę, równocześnie westchnąwszy.

 

– Czyżbyś sugerował, że nie spełniam swoich obowiązków jako kurwa? – Chłód w głosie Lany mógł zamrażać pustynie.

 

– Ty to tak ujęłaś – odparł szybko Ansel.

 

Pierś dziewczyny zafalowała groźnie.

 

– Cóż, w takim razie muszę to skorygować – oświadczyła.

 

Zanim się zorientował, rozsznurowała mu spodnie i wzięła jego męskość do ust. Książę jęknął. Co jak co, ale znamienitego poziomu umiejętności łóżkowych nie mógł jej odmówić.

 

– O boże… o żesz kur… znaczy się… o cholibka!

 

Po tych słowach książę odchylił głowę do tyłu i rozdziawił usta, rytmicznymi jękami dając znać, jak bardzo mu przyjemnie. Gdy tak leżał z miną rozanielonego psa, a Lana stosowała dalsze techniki relaksacyjne na jego ciele, drzwi otworzyły się z hukiem i do pokoju, niczym pocisk wystrzelony z balisty, wpadł ser Derick. Zrobił to tak niespodziewanie, że Ansel podskoczył na łóżku, niechcąco kopnąwszy Lanę, która zleciała na podłogę, wydając przy tym bardzo dziewczęcy pisk.

 

– Kurwa mać!… Wybacz, Lana… Czego, do cholery?! – wołał książę, zawracając się na zmianę to do dziewczyny, to do kapitana gwardii, za którym weszło jeszcze kilku innych rycerzy.

 

Derick podszedł do księcia i ukłonił się z dziwną sztywnością. W tym samym czasie Lana wróciła na łóżko i zasłoniła się pościelą, posyłając każdemu z gwardzistów spojrzenie, które jasno mówiło: „nie dla psa kiełbasa!”.

 

– Żeby człowieka tak po chamsku w burdelu nachodzić?! – oburzył się młody minotaur (jego dziewczyna najwyraźniej uznała, że użycie nieprzyzwoitego słowa jest tutaj jak najbardziej na miejscu, bo zdecydowała się nie korygować go trzaśnięciem w potylicę) – Lepiej żeby ktoś umierał, Derick!

 

– W-wasza książęca… z-znaczy… wasza m-miłość… – Kapitan gwardii zachowywał się, jakby był w stanie głębokiego szoku. Tak też wyglądał. Blady jak truposz, starał się, jak mógł, by patrzeć Anselowi w oczy, choć najwyraźniej sprawiało mu to wiele trudności.

 

– No wykrztuś to z siebie, chłopie, zanim nas ranek zastanie. Wojna? Atakują nas? Skarbiec pusty? O co chodzi?

 

Derick pokręcił głową.

 

– Wasza książęca… to znaczy… miłościwy panie, wasz ojciec… król Hostii… on nie żyje – wykrztusił.

 

W pomieszczeniu zapadła cisza, jakby mityczni kapłani lodu rzucili na burdel zaklęcie zamrożenia. Derick był pewien, że słyszy bicie własnego serca. A potem…

 

– O ja pierdolę – wypalił książę.

 

Lana, zszokowana jak wszyscy inni, odruchowo strzeliła go w łeb. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że zdzieliła po głowie nowego króla Hostii.

Koniec

Komentarze

Odpowiadając na niezadane pytania: 1. Nie, nie zrobię tutaj kolejnego Martina, tworząc półtora milona postaci. Anaja i Ansel to jedyni bohaterowie, wokół których będzie toczyć się przygoda.  2. Nie, nie zamierzam też pisać jak Martin powieści po osiemset stron. Około dwustu według mnie jak najbardziej wystarczy.  3. Wszystkie imiona, nazwy itd. włącznie z tytułem opowiadania, mogą w późniejszym czasie ulec zmianie (sugestie mile widziane). 4. Nazwa Istarii jest już nieaktualna. Teraz nazywam ich po prostu Zakonem lub zakonnikami.  To chyba tyle, miłego czytania :)

Tekst w wielu miejscach bezsensownie wulgarny, rozciągnięty, przez co dłuży się jak cholera, dialogi są źle pozapisywane, a w dodatku dajesz nam jakąś roboczą pre-betę, jak wynika z Twojego komentarza. Stylistycznie jest… szorstko. Nie czyta się tego płynnie, ani z przyjemnością. Na sukces pokroju Martina raczej nie masz co liczyć.

To, że imiona i nazwy mogą ulec zmianie, wcale nie wskazuje, że tekst jest pre-betą. Co do bezsensownej wulgarności – cóż, tutaj pozostaje chyba tylko kwestia gustu. Za to chciałbym zobaczyć przykład źle zapisanego dialogu, żebym wiedział, co poprawić – wydaje mi się bowiem, że zapis dialogów mam jak najbardziej poprawny, chyba że coś przeoczyłem :) Martina podałem tylko za przykład, po prostu nie lubię rozwleczonych powieści, po za tym ktoś się już zainteresował przy okazji "pierwszej Anaji", czy powieść będzie miała osiemset stron, więc postanowiłem odpowiedzieć :) 

To, że imiona i nazwy mogą ulec zmianie, wcale nie wskazuje, że tekst jest pre-betą. Dla mnie właśnie tyle to wskazuje.

Przykład błędnie zapisanego dialogu: – W-wasza książęca… z-znaczy… wasza m-miłość… – kapitan gwardii zachowywał się, jakby był w stanie głębokiego szoku.

Nie widzę błędu w podanym przykładzie. Dla pewności sprawdziłem w dwóch książkach i są tam podobne zapisy :) Co do wulgarności: każde przekleństwo użyte w tekście wydaje się mieć dla mnie jakąś logiczną podstawę, chyba że drażni Cię ciągłe określanie kurew kurwami. Na swą obronę mogę tylko powiedzieć, że kurwy to… cóż, kurwy xD

Powinna być kropka przed myślnikiem i wielka litera za. Jeśli w książce masz takie zdanie, to znaczy, że korektor dał dupy. Prawie zawsze mozna znaleźć jakąś podstawę dla wulgaryzmów, co wcale nie znaczy, że są w danym miejscu niezbędne.

Kropka przed myślnikiem nie jest konieczna. Jeśli kapitan urwał wypowiedź, to można wstawić wielokropek. Ale duża litera w tym przykładzie – niezbędna.

Babska logika rządzi!

– Nie rozumiem, co tobie i Kaidenowi przeszkadzają te wykałaczki? – książę podniósł się z łóżka, zerkając na kufel z niesmakiem – Ot, kichanie jak kichanie, (…).   Książę dużą. Kropka po "niesmakiem". Ale najciekawszy jest niesmak w kuflu…

Poprawione ;)

P.S. Piszcze, czy wam się podobało, czy nie :) Drobne błędy zawsze można poprawić w czasie korekty, ale tego, jakie emocje wywołuje tekst, korekta nie zmieni :)

"Grandia, kraina rogatych ludzi, mogła się poszczycić czarnym cyklopem na szarym tle, Livia, ziemia myśliwych, żółtym satyrem na zieleni, Portia, państwo żeglarzy, białym krakenem na błękicie, Toria, sąsiad Hostii od południa, czerwoną harpią na czerni, a Kastia, po podbiciu Cirii największe z wymienionych królestw, złotym smokiem na szkarłacie." Wiem, że to nie jest nasze uniwersum, ale takich barw heraldycznych to nie może być nawet w innym świecie. http://abc-heraldyki.net/page2.php – tutaj przejedź sobie do "tynktury". Ideą herbu jest to, żeby był on doskonale widoczny i rozpoznawalny, stąd stosowało się w zasadzie tylko sześć "kolorów": barwy niebieską, zieloną, czerwoną i czarną oraz metale złoto i srebro. Dodatkowo łączyło się to wszystko barwa na metal lub vice wersa, nigdy barwa na barwę lub metal na metal, z tej prostej przyczyny, że wtedy herb by się zlewał. A więc na pewno nie czarny cyklop na szarości i czerwona harpia na czerni. Srebrny i złoty rysowane były jako żółty i biały, więc tu bym się nie czepiała, tym bardziej, że w innym świecie może istnieć inne nazwenictwo.

Kwestia jeszcze tego, skąd herby się brały – mogły być sztucznie stworzone na potrzeby polityki, wtedy uszłyby jeszcze nietypowe kolory jak np. szary, ale wciąż powinny one być wobrze widoczne chociażby na polu bitwy, więc kombinacje dwóch ciemnych barw odpadały ze względu na nieczytelność.  Ogólnie tekst mi się spodobał. Przekleństwa jakoś nie raziły mnie w oczy i były całkiem logicznie zastosowane. Czuło się od razu, że książę jest nie do końca szlachecki, ale zachowuje się jak normalny chłopak z mieszczaństwa w jego wieku. Kuriozalnie to jego zachowanie zdobywało mu moją sympatię na równi z zachowaniem wobec ludu i według mnie stworzyłeś naprawdę fajną postać. Od razu powiem, że lubię królów/książąt jako bohaterów, dlatego zainteresowałam się od pierwszej chwili i w sumie nie zawiodłam się, bo czytało mi się naprawdę dobrze, głównie ze względu na głównego bohatera. Zgrzytała mi natomiast scena w domu Laurence'a – tj. spodziewałam się, że Ansel będzie potrafił się tak "przełączać" między obcowaniem z ludem a sprawami państwowymi. Bo wszystko świetnie, że pospulstwo go lubi, ale kiedy następca tronu zasypia podczas rozmowy (hm, monologu?) o interesach, to raczej nie jest dobrze, tym bardziej, że powinien być w stanie utrzymać koncentrację. Fakt, że król niedługo umrze był dość przewidywalny – nie wiem, czy to tak miało być? W każdym razie wiedziałam to od momentu, w którzym książę wymigał się od wizyty u ojca.

Dzięki za komentarz, Niofomune. Obiecuję poprawić kolorystykę heraldyk na bardziej realistyczną ;) Co do sceny w domu Laurenca – cóż, książę starał się, jak mógł, ale niestety nikt nie jest idealny, szczególnie książęta i królowie. Warto też wspomnieć, że wywód Laurenca był naprawdę długi i nużący. Można się tylko cieszyć, że książę nie postanowił z nudów usmażyć kupca we wrzącym oleju ;P Zresztą starał się wynagrodzić Laurencowi swoje haniebne zśnięcie obietnicą rozmowy z ojcem ;) Jeśli chodzi o śmierć krola, to nie chciałem, żeby była aż tak przewidywalna, ale nie chciałem też, żeby wzięła się z nikąd. Może uda mi się jakoś to zmienić, by była bardziej zaskakująca ;) Cieszę się, że spodobało Ci się odpowiadanie. Polecam przeczytanie pierwszej części Anaji, której losy, moim osobistym zdaniem, są jeszcze bardziej wciągające od przygód Ansela ;)  Pozdrawiam, JF 

Nowa Fantastyka