- Opowiadanie: mitsuki - Sieć

Sieć

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Sieć

 

 

Pojedyncze krople niezidentyfikowanej substancji spłynęły po policzku mężczyzny, zmuszając go do powrotu z krainy snów. Stękając cicho, spróbował otworzyć oczy, lecz ostre jak szpilki promienie słoneczne skomplikowały tę na pozór prostą czynność. Gdy w końcu jednak jego wzrok przyzwyczaił się do zalewającej świat jasności, ujrzał nad sobą istne monstrum: para lśniących, czarnych oczu patrzyła na niego badawczo spod wielkich, krzaczastych brwi. Ich właściciel pochylał się nad mężczyzną gilgocząc go swoją bujną, acz krótką brodą. Właściwie całą jego twarz pokrywały sterczące na wszystkie kierunki świata włosy. Był na tyle blisko, iż smród wydobywający się z jego paszczy miał działanie zbliżone do soli trzeźwiących. Dave, bo tak miał na imię mężczyzna, zamrugał gwałtownie starając się skupić wzrok na jednym punkcie. „ A…to tylko pies” – pomyślał z ulgą, dziwiąc się, że nie mógł dojść do tego wcześniej. Zwierzak zaszczekał wesoło, częstując twarz mężczyzny kolejną dawką śliny. Dave spróbował wstać odpychając jednocześnie natręta, lecz jego dłoń zatopiła się głęboko w piasku (skąd tu do licha piasek?!), przez co stracił równowagę. Każdy ruch oznaczał atak tysiąca szpilek wbijających się boleśnie w jego głowę. Dave nie próbował nawet sobie przypomnieć, dlaczego jest w takim stanie. Film się urwał i tyle. Pytasz, czemu? A skąd mam to kurwa wiedzieć?!

 

Cathy, wredna suka, a przy okazji kawał gorącej laski, dała mi kosza po piętnastu latach bycia razem. Dla jakiegoś urzędasa z pryszczatą twarzą i wiecznie tłustymi włosami. Wyróżniało go z tłumu tylko jedno: kochaś spał na kasie. Nie to co ja, marny gryzipiórek, którego nie było nawet stać na czterokaratowe diamenty dla ukochanej. Dlatego poszedłem w odstawkę. Jak to szło…a tak! Bo nie potrafiłem jej docenić. Poświęcałem za mało czasu. Co więcej, a niech tam – wyjawię ten mroczny sekret dla dobra nauki – nie potrafiłem po sobie posprzątać! I żeby być w stanie zmierzyć się z tym ciężkim zarzutem i ulżyć sobie w nieszczęściu postanowiłem trochę zaszaleć. Klub Little Kitty – polecam. Po ósmym drinku straciłem rachubę, a po gorących pocałunkach niejakiego Króliczka poczucie rzeczywistości. Później już tylko ciemność w ramce wspomnień z czasów, gdy jeszcze jako szczeniak uganiałem się za gwiazdą kampusu, ową boską Lily, niedostępną dla zwykłych śmiertelników, by skończyć na szybkim numerku z jej najlepszą kumpelą, a moją przyszłą narzeczoną, z którą miałem przeżyć złe i gorsze chwile. Ale może starczy tego. Mój mózg włączył syrenę prosząc o chwilę wytchnienia. Wierzcie mi, chciałem mu ją dać, ale nie zamierzałem tłumaczyć się później na komisariacie. I tak cud, że wcześniej mnie nie zgarnęli. Spróbowałem się podnieść. Sukces. Świat wirował i raził swoimi ostrymi barwami, a ja brnąłem dzielnie do przodu. Jeden kroczek. Drugi. Teraz lewa noga. Prawa. Lewa. Brawo Dave, oby tak dalej! Pokaż chłopie, na co cię stać!

 

Przed dotarciem do domu rozkołysana niczym wzburzone morze rzeczywistość trochę się ustabilizowała, pozwalając mężczyźnie dostrzec otoczenie w lepszej jakości.

Z przymrużonymi oczami spojrzał przed siebie. Las starych, szaroburych bloków wyrastał

z ziemi przypominając swoim kształtem posępne olbrzymy, przycupnięte, gotowe w każdej chwili podnieść się i zgładzić nieuważnych przechodniów. Dave skierował się do najbliższego z nich. Drzwi klatki schodowej były otwarte, więc dzielnie rozpoczął mozolną wspinaczkę po schodach. Szczęśliwie jego mieszkanie mieściło się na pierwszym piętrze, dzięki czemu tortury nie przeciągnęły się w nieskończoność. Myśl, że już za chwilę będzie mógł wziąć zimny, orzeźwiający prysznic, strzelić sobie piwko lub dwa, a później już tylko wylegiwać się do wieczora na kanapie, poprawiła mu humor. Pogwizdując cicho zanurzył dłoń w swojej kieszeni. Zmarszczył brwi. Raz i drugi sprawdził starannie te osiem centymetrów sześciennych, by w końcu stwierdzić z niezachwianą pewnością, że zgubił klucze. Czepiając się resztek nadziei szarpnął za klamkę. Zamknięte. Zaklął głośno, kopniakiem wyładowując frustrację na drzwiach.

 

– Co pan robi?! – piszczący głosik zadźwięczał mu w uszach. Odwrócił się, by ujrzeć przed sobą niską, krępą kobietę w wieku około sześćdziesięciu lat. Sądząc po narzuconym na ciało różowym szlafroku i wściekle żółtej koszuli nocnej musiała dopiero co wstać. Potargane włosy oraz brak makijażu, którego grubą warstwę stosowała na co dzień tuż przed ukazaniem się społeczeństwu, mogłyby wywołać płacz u niejednego dziecka. Niestety Dave był już dorosłym mężczyzną, więc pozwolił sobie tylko na szybki grymas, który zaraz zresztą skrył pod sztucznym, grzecznościowym uśmiechem.

 

– A! Pani Pedal! Dzień dobry! Co u pani słychać? Właśnie próbowałem…

 

Nie dała mu skończyć. Założyła ręce na piersiach i groźnie marszcząc brwi wykrzyknęła:

 

– Kim pan jest?! Skąd pan zna moje nazwisko?! Ja wezwę policję, proszę pana! Słyszy pan?!

 

Dave nie pozwolił, by zdziwienie zwyciężyło, dlatego odpowiedział spokojnie.

 

– Przepraszam, że panią obudziłem, ale próbuję się tylko dostać do mieszkania.

 

Ściągnęła brwi jeszcze bardziej.

 

– Mojego – dodał, sam nie wiedząc czemu.

 

Twarz kobiety przeszła istną metamorfozę.

 

– Ma pan mnie za idiotkę?! Proszę się wynosić albo zacznę krzyczeć!

 

Dave osłupiał.

 

Stara ma alzheimera, czy jak?” Owa konsternacja musiała odbić się na jego twarzy, bo staruszka trochę się opanowała.

 

– Może pomylił pan klatki? – dodała już spokojniej.

 

– Naprawdę mnie pani nie poznaje? Dave Anlak. Pomogłem tydzień temu

w remoncie mieszkania. Żyję tu do cholery od 6 lat!

 

Kobieta spojrzała na niego jak na psychopatę. Właściwie była pewna, że nim jest, dlatego by ukryć strach rozpoczęła kolejną serię wrzasków:

 

– Wzywam policję! Proszę stąd iść! Pan sobie żarty stroi – to mieszkanie jest puste już od dawna. Myśli pan, że jestem naiwna? Że taką starą kobietę łatwiej oszukać?! Proszę sobie iść!

 

– Niech pani nie krzyczy…– Dave uspokajająco wyciągnął rękę w jej stronę. To był błąd.

 

– Boże przenajświętszy, ratunku! Ludzie, ratunku! Mordują! Pomocy!

 

Dave skapitulował. Nie miał wyjścia. Babka rozkręcała się na dobre, wyjąc i rzucając się jak opętana, a zaalarmowani krzykami sąsiedzi z niepokojem i ciekawością wychodzili

z mieszkań. I nikt nie powiedział mu: „dzień dobry”. Nikt też nie mrugnął porozumiewawczo na znak, że to wszystko to tylko ściema, a facet z kamerą tylko czeka, żeby zaśmiewając się do łez pogratulować mu udziału w programie. Sfera fikcji, bracie. W rzeczywistości sąsiedzi okazali się sumiennymi obywatelami – niektórzy trzymali kurczowo komórki, inni zdążyli już zadzwonić po pomoc, myśląc intensywnie, co powiedzą później reporterom, zwabionym zapachem sensacji, a jeszcze inni….trzymali w pogotowiu nóż kuchenny. Nikt nie przewidział jednak, że tenże psychopata przeprosi cicho i pełen skruchy opuści powoli budynek.

A później puści się biegiem znikając pomiędzy blokami.

* * *

Dave wlókł się przed siebie, zmierzając do bliżej nieokreślonego celu. Nic, tylko pustka

w głowie. Gdy w końcu doszedł do siebie okazało się, że siedzi na ławce w pobliskim parku. Pokrytej rosą i ptasimi odchodami – w niczym mu to jednak nie przeszkadzało. I tak wyglądał jak włóczęga. Rozejrzał się. Poza niepozornym staruszkiem dokarmiającym lokalne ptactwo nie było nikogo. Dave uśmiechnął się niemrawo w odpowiedzi na jego zdziwione spojrzenie. „ Dobra stary, zbierz się w sobie. Najpierw trzeba wypłacić trochę szmalu z bankomatu, a później, jak już trochę dojdę do siebie, wpadnę do Łysego. Równy gość – zawsze pomoże, gdy jest się w tarapatach.” Uzbrojony w tak zacny plan działania, podniósł się powoli. Pierwszy przystanek: bankomat. Znalezienie tego pożądanego obiektu nie sprawiło mu większych problemów. Zwłaszcza, że wszyscy ludzie ustępowali mu z drogi, bojąc się jakiegokolwiek kontaktu fizycznego. Wygląd i zapach działały niczym niewidzialna bariera oddzielająca go od reszty społeczeństwa.

 

– Ta… i niech ktoś mi teraz powie, że liczy się to co w środku, a nie na zewnątrz – wymruczał, rzucając ironiczne spojrzenia innym pieszym.

 

Westchnął i zbliżył się do bankomatu. I tu pojawiły się komplikacje. Raz i drugi, wciąż to samo: „nieprawidłowy kod PIN.” Zdenerwowany już nie na żarty, wykrzyczał wszystkie znane mu przekleństwa. Jakiś żebrak siedzący nieopodal niego schował w przestrachu kapelusz, który wyciągał błagalnie od pewnego czasu w jego stronę.

 

„ Nie pójdę przecież kurwa do banku! Od razu mnie wsadzą. Chociaż….co mnie mają nie wpuścić?! Mogę wyglądać nawet jak psie gówno – dopóki mam dowód i kasę na koncie, mogę sobie robić, co mi się tylko podoba!”

 

Ta niepodważalna logika dodała mu otuchy i skierowała nogi w stronę najbliższego banku. Los postanowił się jednak nad nim zlitować. Zanim, już jako kłębek nerwów, dotarł do placówki, odkrywając w międzyczasie, że dokumenty też zgubił, zastąpił mu drogę nie kto inny, a jego najlepszy kumpel. Niegdyś adwokat, dziś właściciel klubu i znany DJ. Garnitur zmienił na hawajską koszulę i spodnie khaki, a zawsze elegancko zaczesane włosy na dredy. Łysy, choć nawet najbliżsi nie wiedzieli skąd ta ksywka, ze zdziwieniem podniósł jedną brew i spróbował wyminąć Dave’a.

 

Nie poznał mnie, czy co?” – pomyślał, a głośno powiedział:

 

– Stary, a co to ma być? Kumpli się ignoruje? Przyznam, że takim stanie to pewnie i matka by mnie nie poznała, ale ty..?

 

Łysy rozglądnął się niepewnie, jak gdyby nie wiedząc do kogo skierowane były te słowa. Widząc jednak, że stojący przed nim mężczyzna patrzy wprost na niego, warknął cicho:

 

– Odwal się koleś. Nawet centa ode mnie nie wydusisz.

 

Czerwona lampka zamigotała w głowie Dave’a, ten jednak ją zignorował.

 

– Ale ja nie po kasę! Zresztą, co się denerwujesz? Zły dzień, czy jak? Interesy nie idą jak trzeba? Wyluzuj koleś. Mam tylko jedną prośbę. Mógłbym skorzystać z łazienki w twoim mieszkaniu? I pożyczyć jakieś ciuchy? Bo jak dłużej będę tak parodiował po ulicy, to…

 

– Odbiło ci, czy jak? Odpieprz się. Nie wiem kim jesteś i czy się gdzieś spotkaliśmy, ale trzymaj się, kurwa, z daleka!

 

Łysy poszedł dalej. Dave stanął, próbując zrozumieć sytuację. Chociaż właściwie, po co? Czy było w tym coś dziwnego? Co z tego, że jego mieszkania pilnuje psychopatyczna wariatka? Co z tego, że Łysy go nie poznaje? Co z tego, że bez paru bezwartościowych papierków stracił równocześnie tożsamość?! Bez tych świstków papieru nie weźmie go na poważnie ani bank, ani policja, ani nawet kierowca taksówki! Kłęby czarnych myśli zaczęły spowijać twarz Dave’a przybierając postać ściągniętych brwi oraz mocno zaciśniętych ust. W pewnym momencie ktoś poklepał go delikatnie po ramieniu. Zdziwiony odwrócił się i zobaczył uginającego się pod ciężarem lat starca o mocno pomarszczonej skórze. Nieliczne kosmyki przyprószonych siwizną włosów próbowały ze wszystkich sił ukryć lśniącą w blasku dnia łysinę. Jedynym elementem nie pasującym do aparycji staruszka były oczy – dwie fosforyzujące, zielone kule, skrywające w sobie zagadkowy blask, będący mieszaniną inteligencji, nieprzeciętnego sprytu oraz czegoś bliżej nieokreślonego, a przede wszystkim niepokojącego.

 

– Pan Anlak, jak mniemam? – szelest tysiąca zakurzonych w otchłani czasu lat owinął szczelnie ciało Dave’a, rozrywając jego duszę, mamiąc zmysły, czyniąc z jego ciała tylko marną, pustą skorupę. Nie czuł nic, a jednocześnie każda komórka jego ciała krzyczała z bólu. Wszystko zlewało się nic. Nic stawało się wszystkim. I tu, na skraju samego siebie, czy też raczej całego świata, spowiła go gęsta ciemność.

* * *

 

Kobieta z trudem podniosła się z łóżka. Czekał ją kolejny pracowity dzień, lecz jej ciało odmawiało posłuszeństwa. Od paru dni nie mogła usnąć. Nie pomagały tabletki, ani domowe sposoby. Jednak wskazówki zegara nieubłaganie zmieniały swoją pozycję.

 

Niedługo ósma…Muszę zrobić śniadanie dla Nicka..” – pomyślała, naciągając na chude, zziębnięte ciało szlafrok. Widząc swoje odbicie w lustrze wzdrygnęła się. Nałożyła więc delikatny makijaż i poprawiła fryzurę. Niewiele to jednak zmieniło, gdyż włosy miała zlepione dziwną, lepką nicią, którą ciężko było usunąć. Zrezygnowana westchnęła i po cichu, by nie obudzić śpiącego męża, skierowała się do kuchni. Nick czekał już na nią przy stole.

 

– Już wstałeś, synku? – zaszczebiotała radośnie na widok malca. Pocałowała go delikatnie w czoło, po czym zaczęła robić kanapki. Sprawnym ruchem odgarnęła całą chmarę much ucztujących na resztkach z wczorajszego obiadu i uważając, by nie potknąć się o leżące wszędzie worki, postawiła jedzenie przed dzieckiem.

 

– Nie jesz? – zdziwiła się. Wykrzywione usta dziecka oraz uparte milczenie uznała za oznakę niezadowolenia. Nie miała jednak ochoty na kłótnie, więc kawałek po kawałku wpychała mu do gardła chleb.

 

O nie..znowu!” – pomyślała z przestrachem, po czym wyciągnęła z kieszeni pęsetę

i pochyliła się nad Nickiem.

 

– Nie ruszaj się skarbie, dobrze? Mamusia wyciągnie z oczka tego brzydkiego robaka. Nic się nie bój!

 

Larwa próbowała wejść głębiej do wygryzionego oka, jednak kobieta wyjęła ją, zanim ta zdążyła się schować. Niestety nie mogła na tym poprzestać. Na widok odpadającego od kości mięsa w okolicach lewego ucha, pobiegła po przybory do szycia.

 

Dave, stojący do tej pory w rogu pomieszczenia, zwymiotował.

 

– Co to..do cholery ma być?! – wychrypiał podnosząc się z klęczek. Staruszek popatrzył na niego litościwie.

 

– Rozumiem, że czuję się pan zagubiony. To całkowicie zrozumiałe. Na początek może się jednak przedstawię: Ragno Spinne. Cała przyjemność po mojej stronie. Jeżeli to panu pomoże – znajdujemy się właśnie niedaleko parku, dwie przecznice od pańskiego domu.

 

– Jak ma mi to kurwa pomóc?!

 

– A skąd mam to wiedzieć?! To nie ja czuję się zdezorientowany! – staruszek wywrócił znacząco oczami. Dave nie miał siły się sprzeczać. Spytał tylko, co tutaj robi. Staruszek pokręcił w zamyśleniu głową, lecz po kilku minutach odezwał się cicho.

 

– Obserwujemy. Jesteśmy w mieszkaniu pani S. Pamięta pan? To ta, co sprzedaje pamiątki na rogu ulic K. i T. Pyta pan, czemu nas nie widzi? Ha! Powiedzmy, że…jesteśmy teraz w innym wymiarze, równoległym do tego, lecz wciąż w tej samej czasoprzestrzeni…albo…czytał pan Harry’ego Pottera? Podobno młodzież kocha te opowiastki. Zna pan? To cudownie! A więc niech pan sobie wyobrazi, że jesteśmy ukryci pod taką peleryną-niewidką. Widzi pan, pani S. trochę się zagubiła. Chwila nieuwagi i malec już nie żył. Zadławił się jakąś zabawką. Ale ona nie potrafiła się z tym pogodzić. Dlatego od tych kilku dni stara się zamaskować ślady rozkładu ciała…i zachować pozory normalności.

Ubiera go, myje, doszywa kawałki ciała, karmi, kładzie spać, bawi się, chroni przed larwami…

 

– Dość! – wyszeptał Dave wstrząśnięty. Jednak nie mógł podarować sobie pytania, na które i tak znał odpowiedź.

 

– A…jej mąż..?

 

Ragno uśmiechnął się.

 

– Chciał jej pomóc, więc ona go uspokoiła. Aż strach pomyśleć jak śmiercionośną bronią może okazać się rozpalone żelazko w rękach rozjuszonej kobiety!

 

– To jakieś szaleństwo… – głos Dave’a ledwo wydostał się z mocno zaciśniętych ust.

 

– I to w najczystszej postaci – powiedział z dumą Ragno i klasnął w dłonie.

* * *

 

Mężczyzna z trudem łapał oddech. „Ostatni raz” pomyślał z ulgą, po czym uniósł siekierę nad głową i ciął. Jego twarz pokryły krople krwi. Z pewną dozą znudzenia, widoczną w jego ruchach, włożył pocięte ciało do czarnego worka.

 

– Ej, Gruby! Skończyłeś? – na dźwięk znajomego głosu obrócił się powoli.

 

– Ta… – odmruknął i spojrzał obojętnie na mężczyznę, który na jego widok zbladł, lecz próbował nadrabiać miną.

 

– Ha! Zuch facet. Jeszcze tylko parę formalności i będziesz miał umorzone długi. Pewnie rozrywa cię radość, hę? – krępy facet z kapturem na głowie jazgotał wesoło, jak gdyby rozmawiał o ostatnio obejrzanym meczu piłki nożnej – ha! Ale kto by pomyślał? Amulety z kości „niewinnych” dzieci? Tym z góry naprawdę się we łbach poprzestawiało, ale grunt, że dają kasę. I to nie byle jaką!

 

Gruby nie słuchał. Marzył tylko o gorącej kąpieli. Dlatego bezwiednie podpisał podsunięte papiery i rozpoczął mozolną wędrówkę ciemnymi ulicami miasta, które zdawało się wysysać z niego resztki energii. Gdzieś zaskowyczał bezpański pies, a z jednego

z zaułków dobiegł go kobiecy krzyk. Naciągnął na gęstą czuprynę kaptur i wsiadł do stojącej samotnie taksówki. Po niespełna dwudziestu minutach był już przed swoim mieszkaniem. Otworzył ostrożnie drzwi, by nie narobić hałasu. Na końcu ciemnego korytarza dostrzegł ledwo widoczną sylwetkę osoby opartej o ścianę. Zapalił światło. Pięciolatka

z rozpromienioną twarzą rzuciła się w ramiona ojca. Była to filigranowej budowy dziewczynka o jasnych, sięgających ramion włosach i dużych, brązowych oczach, wypełnionych teraz nieopisaną radością.

 

– Eris, kotku! Czekałaś na tatusia? A nie powinnaś być w łóżeczku?

 

– Mamusia pozwoliła – wykrzyczała piskliwie, po czym wskazała na stojącą z tyłu kobietę. Ta podeszła do męża i pocałowała go czule w policzek.

 

– Nie mogłyśmy się już doczekać! Te trzy miesiące…zakaz kontaktowania się… – jej głos załamał się pod wpływem ledwie skrywanego wzruszenia.

 

Oczy mężczyzny zaszły łzami, lecz nic nie powiedział. Objął tylko żonę i zaczął gładzić córkę po policzkach zostawiając na jej twarzy smugi niezmytej jeszcze krwi.

 

– Tato! – krzyknęła dziewczynka.

 

– Tak, skarbie?

 

– Te kreski na twoich dłoniach wyglądają jak pajęczyna!

 

– Ah, to stare blizny… – wyjaśnił czując na sobie pytające spojrzenie żony.

 

Rodzina cieszyła się, że znów mogą być razem. Widzieli tylko siebie. Nikt z nich nie pomyślał nawet, że parę kroków dalej stoi trupio blady mężczyzna, a wraz z nim szczerzący żółte zęby starzec w długim do ziemi czarnym płaszczu.

 

– Czemu..? Dlaczego żadna z nich nie krzyczy? Ten gość jest cały we krwi! – wyszeptał Dave.

 

Ragno skrzywił się.

 

– Aż tak trudno to zrozumieć? One po prostu nie widzą tej krwi. Ha! Mimo, iż rzeczywiście jest nią wysmarowany od stóp do głowy. Powiem panu jedno, panie Anlak. Niezwykle trudno jest dostrzec wady lub grzechy osoby, którą się kocha. To oczywiste, że krew nie jest jego. Wniosek: musi należeć do kogoś innego. Lecz czy to możliwe, że…? Nie, ależ skąd! To absurd! Jak mogło im przyjść do głowy coś tak okropnego?! Przecież tak długo go nie widziały. W końcu zniknął na trzy miesiące intensywnej pracy u kogoś niezwykle wpływowego. A wszystko po to, by umorzyć długi i uratować tym samym rodzinę przed nędzą. Cóż za szlachetny człowiek! I on miałby..? A nawet jeśli mordował z zimną krwią bezbronne dzieci myśląc jednocześnie o swojej ukochanej córeczce? No i co z tego?!

 

Dave otworzył usta, lecz nie zdążył nic powiedzieć. Przerwało mu klaśnięcie w dłonie.

* * *

 

Świat zalała jasność. Dave wziął głęboki oddech i otworzył oczy. Bał się, że znów ujrzy coś nieprzyjemnego, by nie powiedzieć – przerażającego. Ale na pewno nie spodziewał się, że znajdzie się z powrotem w parku, który już raz tego dnia odwiedził. Z tym, że słońce już dawno skryło się za widnokręgiem. Dave miał pustkę w głowie. Być może normalny człowiek zacząłby główkować nad tym, co przeżył. I uznał to za sen albo niebezpieczne halucynacje i obiecał sobie, że już nigdy więcej nie sięgnie po alkohol i trawkę. Ale Dave wiedział, że to nie była iluzja. Wiedział też, że gdyby zaakceptował w pełni to, co zobaczył, mógłby wyrzucić swoje zdrowie psychiczne na śmietnik. Dlatego postanowił nie czuć nic

i tylko wpatrywać się w bezgwiezdne niebo, oświetlone jedynie blaskiem księżyca. Ragno tymczasem zapalił papierosa i usiadł na najbliższej ławce. Zaciągnął się pary razy i po serii ataków kaszlu zaczął cedzić słowa.

 

– Wie pan, panie Anlak, na czym polega pański problem? – odpowiedziała mu cisza, więc ciągnął dalej. – Została na pana rzucona klątwa. I to nie byle jaka. Gdyby spytał pan przez kogo, powiedziałbym, że przez jednego z moich…pobratymców. Oczywiście nie ma

w tym pańskiej winy! Alkohol mąci w głowach wszystkim ludziom, a pan ponadto miał niezwykłego pecha i znalazł w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze. Wróćmy jednak do klątwy. Otóż, został pan pozbawiony swoich nici, a właściwie całej pajęczyny…

 

Dave ożywił się na dźwięk tych słów. Nie wiedział dlaczego poczuł nagły niepokój, ale całe jego ciało zdrętwiało przejęte strachem. A stał się on tym większy, że staruszek – prowadzący do tej pory monolog – zaczął przechodzić istną metamorfozę. Jego ciało wydłużyło się, a towarzyszące temu odgłosy łamanych kości przybrały na sile. Skóra na twarzy naprężyła się, a tułów przebiły dodatkowe pary kończyn, pozbawionych dłoni

i umazanych krwią. Jego ciało pokryły drobne, czarne włoski. Głowa skurczyła się do maleńkich rozmiarów, wyposażona teraz w dodatkowe pary oczu. Miejsce staruszka zajął pająk, przypominający swoim rozmiarem samochód osobowy. Dave miał ochotę wrzasnąć

i znaleźć się jak najdalej stąd. Jednak mimo najszczerszych chęci nie mógł się na to zdobyć. Nie pamiętał nawet do czego służą nogi i jak się je obsługuje. Instrukcji pewnie też zapomniał. Pająk natomiast mówił dalej, tym samym szorstkim, acz uderzająco ludzkim głosem starca.

 

-…lecz…czy w pełni pojąłeś to, co ci dziś pokazałem? Chciałem, byś zrozumiał świat, w którym przyszło ci żyć. Wszak i mnie stać czasem na drobny gest…w takiej sytuacji. Czy rozumiesz..? Każdy człowiek tka swoje życie. Wybiera nić i sposób wykonania pajęczyny. Czasem jednak zdarza się, że wpada we własne sidła. Owija się w kokon przeszłości, tka sieć, chroniącą go przed konsekwencjami własnych błędów, a tym samym przed uczuciami

i moralnością. Nieważne jednak jaka by ta sieć nie była, każda z nich tworzy jedną, wielką pajęczynę okrywającą cały świat. Zerwanie jednej lub dwóch nici może doprowadzić do zagłady czyjegoś życia. Ludzie tworzą, lecz muszą pamiętać, by nie stać się ofiarami tego, co stworzyli. Ty jednak nie masz tej pajęczyny. Powoli znikasz z tego świata. W sensie duchowym i fizycznym. Zostały zerwane nici przeszłości, teraźniejszości i przyszłości.

Nic nie łączy cię już z innymi ludźmi, nic też nie jest w stanie dłużej przytrzymać cię na ziemi. Tak więc, wiesz co to oznacza..?

 

Dave wciągnął ze świstem powietrze. Język zdrętwiał mu w ustach i nie był wstanie nic wykrztusić. Wiedział jednak, że zbliża się koniec. Nagle przypomniał sobie coś, co pozwoliło mu tymczasowo odzyskać władzę nad ciałem.

 

– Zaraz! – wykrztusił – ta klątwa…to przez to, że zabiłem tego pająka? Tego, który wczoraj był w klubowym kiblu? To wtedy…?! – Dave miał ochotę histerycznie się roześmiać. Jak wszyscy, całe życie tępił robaki, które pojawiały się w polu jego widzenia. Trudno było uwierzyć, że akurat właśnie ten stawonóg miał przesądzić o całym jego życiu.

 

Ragno nie było jednak do śmiechu. Trzy pary lśniących, zielonych oczu wpatrywały się w niego intensywnie, sprawiając, że mężczyzna tracił resztki nadziei. Dlatego zrobił to, co mu pozostało: rzucił się do biegu. Nie był to jednak dobry pomysł. Przebył może zaledwie parę metrów, gdy poczuł gwałtowne szarpnięcie w lewej nodze i upadł. Próbował się podnieść, lecz bezskutecznie. I wtedy zauważył swoją kończynę leżącą w trawie parę metrów za nim. Nie czuł bólu. Jeszcze nie. Ślizgając się we własnej krwi, zaczął czołgać się w stronę krzaków. Wrzaski wydobywające się z jego gardła zagłuszały wszystkie inne dźwięki.

Nie wiedział więc, co się dzieje. Ze łzami w oczach wzywał pomocy. Przeklinał Boga

i samego siebie. Ostatnie co usłyszał, nim jego ciało zostało rozerwane przez szczęki na drobne kawałki, to śmiech Ragno i jego słowa:

 

– Tak…W niczym nie zawiniłeś. Po prostu miałeś cholernego pecha, że rozdeptałeś syna Boga-Pająka. Zdarza się. Gorzej, że to był mój syn, padalcu.

Koniec

Komentarze

Pojedyncze krople niezidentyfikowanej substancji spłynęły po policzku mężczyzny, zmuszając go do powrotu z krainy snów.    Kto nie zidentyfikował tej substancji? Autor? Czytelnik? Narrator? Mężczyzna? Jak mógł to zrobić, skoro spał? Krople zazwyczaj są pojedyncze.   Stękając cicho, spróbował otworzyć oczy, lecz ostre jak szpilki promienie słoneczne skomplikowały tę na pozór prostą czynność. W jaki sposób skomplikowały? Przykleiły mu powieki do policzków?    Gdy w końcu jednak jego wzrok przyzwyczaił się do zalewającej świat jasności, ujrzał nad sobą istne monstrum: para lśniących, czarnych oczu patrzyła na niego badawczo spod wielkich, krzaczastych brwi. Wywalić jednak, wywalić istne. Ja bym powiedziała, że to oczy przyzywczajają się do światła, nie wzrok.  Ich właściciel pochylał się nad mężczyzną gilgocząc go swoją bujną, acz krótką brodą. Acz jest brzydkie!!!   A może tak: Mężczyznę obudziły lepkie krople, spływające po policzkach. Uniósł powieki, ale ostre jak szpilki promienie słońca zakuły go w oczy. Pierwszą rzeczą, którą zobaczył, kiedy w końcu przyzwyczaił się do światła, były lśniące ślepia. Ich właściciel pochlał się nad mężczyzną, łaskocząc go bujną brodą.    Właściwie całą jego twarz pokrywały sterczące na wszystkie kierunki świata włosy. A co one takie światowe? Heh… Prawie całą twarz stwora pokrywały sterczące włosy.   Dave, bo tak miał na imię mężczyzna, zamrugał gwałtownie starając się skupić wzrok na jednym punkcie. To nie można było od razu, że Dave?   Dave'a obudziły lepkie krople, spływające po policzkach.    „ A…to tylko pies” – pomyślał z ulgą, dziwiąc się, że nie mógł dojść do tego wcześniej. Po co cudzysłów, myślnik i kursywa??? Po co Ci ten imiesłów??? To tylko pies, pomyślał z ulgą. Zdziwił się, że nie wpadł na to wcześniej.   Pomijam fakt, że pies nie ma twarzy, ani brody….   Ok, jeszcze raz:   Dave'a obudziły lepkie krople, spływające po policzkach. Uniósł powieki, ale ostre jak szpilki promienie słońca zakuły go w oczy. Pierwszą rzeczą, którą zobaczył, kiedy w końcu przyzwyczaił się do światła, były lśniące ślepia. Ich właściciel pochylał się nad mężczyzną, łaskocząc go swoją gęstą szczeciną. Całą mordę stwora pokrywały sterczące włosy. Dave przestraszył się nie na żarty, zamrugał i spróbował skupić wzrok. To tylko pies, pomyślał z ulgą. Zdziwił się, że nie wpadł na to wcześniej.   Zwierzak zaszczekał wesoło, częstując twarz mężczyzny kolejną dawką śliny. Poczęstował twarz dawką? Zwierzak zaszczekał wesoło. Kolejna porcja gęstej śliny pociekła na twarz mężczyzny.   Przed dotarciem do domu rozkołysana niczym wzburzone morze rzeczywistość trochę się ustabilizowała, pozwalając mężczyźnie dostrzec otoczenie w lepszej jakości.  O co chodzi?????   Las starych, szaroburych bloków wyrastał 

z ziemi przypominając swoim kształtem posępne olbrzymy, przycupnięte, gotowe w każdej chwili podnieść się i zgładzić nieuważnych przechodniów. Las zazwyczaj wyrasta z ziemi. Co przypominało olbrzymy? Las czy bloki? Przycupnięte? Las starych, szaroburych bloków wyrastał hm…. na horyzoncie? Kształtem przypominały posępne olbrzymy, przyczajone w ukryciu i gotowe w każdej chwili zgnieść nieuważnych przechodniów.   Tyle dałam radę przeczytać.

Smutna kobieta z ogórkiem.

Przeczytałem. Na początku trochę ciężko było przyzwyczaić się do konstrukcji zdań i miejscami bardzo niefortunnych metafor. Gdzieś w środku zaczęło się robić ciekawie. Zakończenie z kolei rozbiło na drobne kawałeczki cały potencjał tego tekstu. To tak w skrócie, a teraz dokładniej. W kwestiach technicznych – gubisz niekiedy przecinki, a zdania konstrujesz w sposób trochę zbyt zawiły. Rozumiem, że miało być kwieciście i pokazowo, ale do tego trzeba trochę konsekwenci i zrozumienia, że nie wszytskie kombinacje słów do siebie pasują. Dlatego niektóre z twoich zdań zgrzytają i nie brzmią. Poza tym, zupełnie nie rozumiem tego pomieszania narracji. Znaczy się, miałoby to sens, gdyby zachowana została jakaś konsekwencja – wiesz, np. jedna część w pierwszej osobie, druga w trzeciej i tak na zmianę przez całą długość tekstu. Wtedy potraktowałbym to jako ciekawy zabieg stylistyczny, ale w przypadku tego opowiadania narracja pierwszoosobowa pojawia się w dwóch akapitach, a potem znika bez ostrzeżenia. Po co więc w ogóle się pojawiała? Jeśli chodzi o fabułę, tekst poszedł w stronę, której się nie spodziewałem, to prawda. Niestety poszedł również w stronę, która nie ma specjalnego sensu. W obliczu takiego zakończenia cały epizod z patrzeniem na życie innych ludzi jest bezcelowy. Dlaczego właściwie Ragno pokazał Dave'owi takie sceny? Do czego miało to prowadzić? Do pokazania bohaterowi tego, że ludzie sami tkają swoje sieci? W takim razie można było to zrobić inaczej, prościej, w sposób, który czytelnik mógłby zrozumieć bez dodatkowego komentarza wyjaśniającego ze strony jednego z bohaterów.  Samo zakończenie to niestety czysty deus ex machina, a musisz wiedzieć, droga autorko, że nie jest to najlepszy typ zakończenia.

Pomysł jakiś był, ale chyba nie został dobrze zrealizowany. Przez chwilę zanosiło się na coś intrygującego, ale na zanoszeniu, niestety, skończyło się. Zakończenie mocno rozczarowujące. Dodam jeszcze, że Twoje zdania nie do końca pozwoliły mi skupić się na treści, albowiem często zastanawiałam się, co właściwie Autorka chciała powiedzieć. Wypisałam tylko kilka rzeczy, które wpadły mi w oko, ale do poprawienia jest o wiele więcej. Najbardziej podobało mi się zdanie o parodiowaniu po ulicy…  

 

„Drzwi klatki schodowej były otwarte, więc dzielnie rozpoczął mozolną wspinaczkę po schodach”. –– Powtórzenie.

 

„Pogwizdując cicho zanurzył dłoń w swojej kieszeni”. –– Czy mógł włożyć dłoń do cudzej kieszeni? Zakładam, że Dave nie był doliniarzem. ;-)

 

„Sądząc po narzuconym na ciało różowym szlafroku i wściekle żółtej koszuli nocnej musiała dopiero co wstać”. –– Skoro szlafrok był narzucony na ciało, to koszulę włożyła na szlafrok czy trzymała w rękach? ;-)

 

„Owa konsternacja musiała odbić się na jego twarzy, bo staruszka trochę się opanowała”. –– Naprawdę uważasz, że kobieta w wieku około sześćdziesięciu lat, jest staruszką? Myślę, że właśnie obraziłaś wszystkie kobiety będące w tym wieku. Niebawem kobietę mająca te lata, nie będzie można nazwać emerytką. ;-)  

 

„…a jeszcze inni….trzymali w pogotowiu nóż kuchenny”. –– Czy kilku innych sąsiadów trzymało jeden nóż? ;-) Wielokropek to zawsze trzy kropki. Po wielokropku brakuje spacji.

 

„Bo jak dłużej będę tak parodiował po ulicy, to…” –– A kogóż to Dave parodiował po ulicy? ;-)  ;-)  ;-)

 

Pewnie miało być: Bo jak dłużej będę tak paradował po ulicy, to„…czyniąc z jego ciała tylko marną, pustą skorupę. Nie czuł nic, a jednocześnie każda komórka jego ciała…” –– Powtórzenie, tym bardziej widoczne, że w następnym akapicie znów natykam się na ciało.

 

„…a pan ponadto miał niezwykłego pecha i znalazł w niewłaściwym miejscu…” –– Pewnie miało być: …a pan ponadto miał niezwykłego pecha i znalazł się w niewłaściwym miejscu

 

„Nie pamiętał nawet do czego służą nogi i jak się je obsługuje”. –– Nogi obsługuje się z całym należytym im szacunkiem, nie zapominając o właściwej higienie, pedikiurze, masażu stóp i wygodnym obuwiu. ;-) Ja napisałabym: Nie pamiętał nawet do czego służą nogi i jak się nimi posługiwać.

 

„Język zdrętwiał mu w ustach i nie był wstanie nic wykrztusić”. –– Czy język mógł zdrętwieć także poza ustami? ;-) Czy gdyby język nie zdrętwiał, to byłby w stanie coś wykrztusić? ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka