- Opowiadanie: madziiam - Czerwona parasolka

Czerwona parasolka

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Czerwona parasolka

Czerwona parasolka

 

Ania nie musiała podsłuchiwać by wiedzieć kto dzwonił. Tak było zawsze gdy pogoda się psuła. Babcia była chora, ale jej się wydawało, że po prostu bała się burzy, dlatego zawsze dzwoniła tuż przed, że źle się czuje. Ona jako dobra wnuczka musiała do niej chodzić by się nią zaopiekować. Mama nie mogła gdyż miała chorą nogę, a ojciec wiecznie zapracowany.

 

– Kochanie – zawołała mama idąc w kierunku jej pokoju. Ania wyjrzała przez okno. Niebo było ciemne, ale jeszcze nie padało, ani nie grzmiało. – Dzwoniła babcia – powiedziała kobieta wchodząc do pokoju. – Źle się czuje, serce ją boli. Wiem, że nie masz na to ochoty, ale musisz do niej pójść.

 

– Tak wiem, wiem. – Odwróciła się od okna, uśmiechnęła do mamy i łapiąc za torbę ruszyła do wyjścia.

 

– Weź parasolkę, w razie gdyby padało – rzuciła za nią mama.

 

– Wiem, nie musisz mi powtarzać.

 

Zbiegła po schodach i ruszyła w stronę parku. Nie lubiła przez niego chodzić, ale oszczędzała dzięki temu godzinę drogi. Słowo „park” nie było odpowiednim określeniem dla tego lasku. Nikt w nim nie sprzątał, był ciemny i zarośnięty. Nadawał się bardziej do biegania z przeszkodami niż do spacerowania. Park zawsze wywoływał w niej uczucie smutku i jakiegoś wewnętrznego bólu. Słyszała plotki, że jest nawiedzony, ale ona nigdy nie spotkała żadnej zjawy, ani tez nigdy nie słyszała krzyków, które ludzie podobno często słyszeli.

 

Bramę do parku stanowiła pojedyncza arkada cała obrośnięta bluszczem. Zaraz za nią znajdowała się alejka, która niestety szybko zamieniała się w marną ścieżkę wijącą się między drzewami i krzakami. Jeśli ktoś był tu pierwszy raz szybko mógł ją zgubić. Ania drogę do babci przez park pokonywała kilka razy w miesiącu od dziecka, więc nawet z zamkniętymi oczami znalazłaby odpowiedni kierunek. Było jeszcze wcześnie, ale przez deszczowe chmury park wydawał się ciemny i niedostępny. Nie zastanawiając się ruszyła między drzewa. Chciała zdążyć przed deszczem.

 

Była w połowie drogi gdy nagle usłyszała łamiące się gałązki, jakby ktoś za nią szedł. Odwróciła się, ale nikogo nie zobaczyła. Zawiał wiatr i przyniósł ze sobą dziwny metaliczny zapach. Ania się skrzywiła. W głębi poczuła nieprzyjemne ukłucie. Nie zdążyła się nad nim zastanowić, gdyż na twarzy poczuła pierwsze krople deszczu. Spojrzała w niebo. Chmury były prawie czarne. Znów trzask gałązki. Szybko rozejrzała się wokół siebie, ale nie zdołała nikogo dojrzeć. To pewnie wiatr, albo jakieś zwierzę pomyślała. W głowie od razu pojawiły się opowieści, które słyszała o tym miejscu. Deszcz zaczął padać coraz mocniej więc rozłożyła swoją parasolkę i szybkim krokiem ruszyła przed siebie. Jeśli ktoś tam był poza nią nie chciała go spotkać. Co jakiś czas słyszała kolejne łamane, nie pod jej nogami, gałązki. Pierwszy raz idąc przez park czuła strach. Pierwszy raz zaczęła się naprawdę zastanawiać, co jeśli plotki mówiły prawdę, co jeśli coś tu czyha na nią. Po kolejnym odgłosie zza niej nie wytrzymała i się odwróciła. Nadal nikogo nie widziała. Wzięła głęboki wdech i krzyknęła:

 

– Kimkolwiek jesteś, słyszę cię, więc skończmy z tą głupią zabawą i wyjdź się pokaż.

 

Serce waliło jej jak nigdy przedtem. Bała się, i to bardzo. W głowie pojawiały jej się jednocześnie setki scenariuszy co się zaraz stanie. Ręce drżały jej tak mocno, że musiała obiema złapać parasolkę by jej nie wypadła.

 

– Powiedziałam wychodź. – Tym razem postarała się by w jej głosie było słychać gniew.

 

Odpowiedział jej jedynie odgłos mocno już teraz padającego deszczu. Wzięła kolejny głęboki oddech. To tylko twoja głupia wyobraźnia pomyślała. Weź się w garść. Zamknęła oczy, głęboki wdech, wydech. Otworzyła je i odwróciła się by iść dalej. Zrobiła krok do przodu, ale nagle stanęła jak wryta. Kilka metrów przed nią, oparty o drzewo, stał mężczyzna. Serce na chwilę stanęło jej z przerażenia.

 

– Podoba mi się twoja parasolka – powiedział niskim, głębokim głosem. – Taka … czerwona.

 

– Czego chcesz? – Starała się by głos jej nie drżał. Nie chciała pokazać, że się boi.

 

– Czego? Heh, dobre pytanie. – Mówił bardzo powoli. Głowę miał lekko przechyloną na bok. Nie patrzył na nią. Jego wzrok był utkwiony w parasolce. – Bardzo podoba mi się jej kolor.

 

Mężczyzna był ubrany cały na czarno. Koszulę miał rozpiętą prawie do mostka. Była na tyle obcisła, że pod mokrym materiałem było widać zarys mięśni. Miał prawie czarne włosy i tego samego koloru oczy. Dawało to niezwykły efekt w połączeniu z jego dość jasną karnacją. Nie wygląda na włóczęgę pomyślała Ania. Jest zbyt zadbany. I zbyt przystojny. Od razu skarciła się za tą myśl. Ten facet przecież mógł być niebezpieczny. Zauważyła, że on nadal wpatruje się w jej parasolkę. Może miał jakiś wypadek i potrzebuje pomocy? Jest przemoczony. Chętnie bym mu pomogła się pozbyć tych mokrych ciuchów. Wróć. Szybko potrząsnęła głową by pozbyć się niegrzecznych myśli. Lekko się uśmiechnęła.

 

– Czy wszystko w porządku? – zapytała.

 

– W porządku? – odpowiedział pytaniem mężczyzna. Spuścił wzrok i spojrzał Ani w oczy.

 

– Jest pan ranny? Zgubił się pan? Jak się w ogóle pan nazywa?

 

– Wolf.

 

Wyprostował głowę i się uśmiechnął lekko unosząc tylko prawy kącik ust.

 

– Nazywam się Wolf. I tak, jest bardzo w porządku. – Jego głos już nie był odległy. Tym razem mężczyzna zabrzmiał zdecydowanie. – Mogę spytać co młoda dama robi w taką pogodę w takim miejscu?

 

– Emmm. – Pytanie mężczyzny trochę ją zaskoczyło. – Idę do babci po drugiej stronie parku – odpowiedziała nie będąc do końca pewną czy dobrze robi.

 

– Mhm.

 

Odepchnął się od drzewa i wyprostował. Włożył ręce do kieszeni w spodniach. Ania na ten nagły ruch zrobiła mały krok do tyłu. Mocniej ścisnęła parasolkę w dłoniach. W głowie zaczęła układać obronę w razie gdyby mężczyzna się na nią rzucił. Nie będę łatwą ofiarą. Skopie ci tyłek jeśli spróbujesz mnie skrzywdzić dupku powtarzała sobie w myślach.

 

– Chyba nie chcesz ode mnie uciec? – spytał wyraźnie udając smutek. Zmarszczył przy tym lekko czoło.

 

Wyjął ręce z kieszeni. W prawej dłoni miał niewielki sztylet. Na ten widok Ania cała zesztywniała. Przytknął czubek ostrza do palca w lewej dłoni. Spostrzegł jej reakcję i uśmiechnął się szerzej. Zerknął na sekundę na przedmiot w swoich dłoniach i z powrotem wrócił wzrokiem do Ani. Oblizał dolną wargę, a następnie przejechał językiem po górnych zębach omijając dwa wyjątkowo duże kły.

 

– Coś czuje, że będziemy się świetnie bawić.

 

– Cholera – mruknęła do siebie i odrzucając parasolkę wprost na mężczyznę rzuciła się do ucieczki.

 

Z powodu deszczu wszystko było śliskie więc co chwilę się ślizgała i musiała łapać równowagę. Serce waliło jej w piersi jak młot pneumatyczny. Wiedziała, że musi opuścić park aby mieć jakiekolwiek szanse na przeżycie. Tutaj nikt nie mógł jej pomóc. Była zdana tylko na siebie. Nie słyszała czy mężczyzna za nią biegnie, ale nie zamierzała też tego sprawdzać. Znała ten park dobrze, ale w tej chwili miała kompletną pustkę w głowie. Biegła po prostu przed siebie. Drzewa w końcu musiały ustąpić domom, a wtedy zacznie wołać o pomoc. Nagle poczuła ból w stopie i w ułamku sekundy znalazła się na ziemi. Ogarnięta paniką, że nieznajomy z nożem zaraz ją dogoni zaczęła się szybko podnosić, jednak jej noga utknęła pod korzeniem o który się potknęła. To jeszcze bardziej przyspieszyło bicie jej serca. W głowie miała chaos. Im mocniej szarpała nogą tym bardziej ją bolała.

 

– Och, czyżby moje biedne maleństwo się wywróciło?

 

Mężczyzna szedł powoli w jej stronę. Był już tylko kilka metrów od niej. Szarpnęła jeszcze raz nogą, ale ta nie chciała wyjść spod korzenia. Zaczęła więc szybko się rozglądać za czymś czym mogłaby się bronić. Niestety wokół niej były tylko mokre liście i małe gałązki.

 

– Proszę – odezwała się drżącym głosem – nie rób mi krzywdy.

 

– Moja droga – odpowiedział jej z uśmiechem kucając przy jej uwięzionej nodze – nie zamierzam cię krzywdzić.

 

– Nie? – praktycznie wyszeptała. Chciała mu uwierzyć, ale coś w jego zachowaniu nie dawało jej poczucia bezpieczeństwa.

 

– Oczywiście, że nie. – Uśmiechnął się łobuzersko – To co ci zrobię będzie bardzo przyjemne.

 

Wziął delikatnie w dłonie uwięzioną stopę Ani i wsunął kilka palców pod nogawkę spodni. Dotyk jego chłodnych palców na jej rozgrzanym ciele sprawił, że jednocześnie zadrżała z przerażenia i przyjemności. Czując jej reakcję Wolf uśmiechnął się szeroko. Wyciągając jedną dłoń spod jej nogawki specjalnie delikatnie przejechał po skórze paznokciami. Kolejny dreszcz przeszedł po ciele Ani. Boże, podnieca mnie gwałciciel pomyślała z przerażeniem. Wiedziała, że nie powinna się tak czuć, ale nic nie mogła poradzić na to, że był diabelnie przystojny. Mężczyzna wolną dłonią sięgnął do korzenia, który blokował stopę Ani i go rozerwał. Dziewczyna nie zastanawiając się wyrwała nogę z jego ręki, zgięła ją i wyprostowała z całą siłą jaką jeszcze miała prosto w twarz mężczyzny. Odrzuciło go do tyłu, aż usiadł. W tym czasie Ania szybko się podniosła z nadzieją na ucieczkę, lecz gdy tylko stanęła na wcześniej uwięzionej stopie od razu upadła z powrotem z krzykiem.

 

– To nie było miłe. – Usłyszała za sobą. – Ja ci pomagam a ty mi się tak odwdzięczasz?

 

Odwróciła głowę. Wolf stał już tuż za nią. Próbowała się podciągnąć na czworaka i uciec ale mężczyzna złapał ją za kostkę i pociągnął do tyłu.

 

– Gdzie to się wybieramy?

 

Chwycił ją za ramię i odwrócił na plecy przyciskając do ziemi. Deszcz mieszał się z jej łzami.

 

– Proszę – wydusiła z siebie.

 

Cała się trzęsła. Strach ją sparaliżował. W głowie miała pustkę. Bardziej czuła niż widziała jak Wolf przeciągnął jej obie ręce nad głowę i złapał je jedną dłonią. Klęczał teraz nad nią. Drugą dłonią złapał za jej brodę i ścisnął przechylając ją trochę w bok.

 

– Masz taką piękną szyję – wyszeptał jej w skórę, a następnie przejechał wzdłuż żyły końcówką języka. Był niesamowicie gorący. Tuż pod uchem pocałował ją. Usta miał chłodne, tak samo jak dłonie.

 

Zimny dreszcz przebiegł przez jej ciało. Nie, nie, nie, nie! pojawiło się w jej umyśle. Nie pozwolę. Nie dam się. Spróbowała wyszarpnąć ręce z jego uścisku, ale on się tylko zaśmiał i go wzmocnił.

 

– Uwielbiam smak strachu – powiedział niskim, podekscytowanym głosem.

 

Podniósł głowę na tyle by spojrzeć jej w oczy.

 

– Moja mała czerwona parasolko, nawet nie wiesz ile radości mi sprawiłaś, że się dziś spotkaliśmy. Z dziką radością rozerwę ci gardło i będę spijał twój strach wraz ze słodką krwią.

 

Miał szeroki uśmiech odsłaniający zęby. Jego duże kły od razu rzucały się w oczy. Ania nie mogła oderwać od nich oczu. Rozerwę ci gardło dudniło jej w uszach. Tylko jedno słowo przychodziło jej do głowy w tej chwili: Wampir. Zaczęła się rzucać i wiercić, byle tylko się wyrwać z jego uścisku.

 

– Uwielbiam tą panikę. Stajesz się jeszcze bardziej smakowita wtedy.

 

– Pieprz się – rzuciła i szarpnęła mocniej dłonią. Udało jej się ją uwolnić i uderzyć go w twarz. Wolf jednak zaraz ją złapał i z powrotem ścisnął z poprzednią.

 

– Nie ładnie, nie ładnie. – Pokręcił głową. – Ale skoro chcesz się bawić ostro to proszę bardzo.

 

Sięgnął wolną dłonią do kieszeni i wyjął z niej sztylet. Na ten widok zaczęła się mocniej szarpać, ale mężczyzna tylko przesunął zacisk na jej dłoniach bardziej na nadgarstki i szeroko się uśmiechnął. Zamachnął się ręką i wbił ostrze prosto w dłoń Ani. Krzyknęła z bólu. Czuła jak stal przebiła się na wylot. Gdy tylko drgnęła dłonią czuła okropny ból.

 

– Teraz bez bicia się już bawimy – powiedział z wyraźnym zadowoleniem, otworzył usta ukazując ostre kły i nachylił się nad jej szyją.

 

Poczuła jak zakreśla kółko gorącym językiem, następnie jego chłodne usta musnęły jej skórę i ostre zęby zagłębiły się w szyi. Chciała znów krzyknąć ale głos uwiązł jej w gardle. Czuła jak gorąca krew spływa jej po skórze. Kolejna gorąca plama przypominała jej o dłoni. Nie zginę tu pomyślała. Nie poddam się tak łatwo. To nie w moim stylu. Jeśli mam zginąć to chociaż walcząc. Zacisnęła oczy i wstrzymała oddech. Uścisk Wolfa na jej nadgarstkach zelżał więc jedną ręką odepchnęła jego dłoń, zaś drugą z całej siły podniosła do góry by wydrzeć sztylet z ziemi. Miała ochotę skupić się i krzyczeć z bólu. Mężczyzna podniósł się z nad jej szyi. Usta miał całe zakrwawione a oczy lśniły czerwienią. Na jego twarzy malowało się zdziwienie. Ania zacisnęła dłoń na rękojeści noża wciąż wbitego w nią i zamachnęła się uderzając ostrzem wprost w twarz wampira. Rozcięła dość głęboko skórę. Wolf zeskoczył z niej i złapał się za twarz. Ania nie zastanawiała się długo. Wyciągnęła z krzykiem sztylet z dłoni i podskoczyła do skulonego mężczyzny. Kopnęła go z całej siły w twarz. Odrzuciło go na mokrą ziemię. Klęknęła obok niego i z całej siły wbiła nóż w jego brzuch. Wyciągnęła i wbiła ponownie. Tym razem w inne miejsce. Powtarzała to kilka razy, dopóki była w stanie utrzymać sztylet w dłoni.

 

– Daj, ja to zrobię. – Usłyszała nagle nad sobą. – To moja działka nie twoja.

 

Przerażona odskoczyła w bok. Obok niej pojawił się mężczyzna w skórzanym ubraniu.

 

– Nie bój się, nie zrobię ci krzywdy. – Nieznajomy wziął ostrze, które wypadło z jej dłoni i wbił je w klatkę piersiową Wolfa. – Tropiłem drania od paru tygodni ale ciągle mi umykał. Wybacz, że nie przybyłem dziś na czas. – Mówiąc to spojrzał na zakrwawioną szyję Ani. – Cieszę się, że trafił na twardą dziewczynę. Teraz – spojrzał na ciało leżące przy nim – już nikogo nie skrzywdzi. A ty moja droga powinnaś się jak najszybciej znaleźć w szpitalu.

 

Wstał i podszedł do Ani. Była już tak zmęczona i przerażona tym co się stało, że ledwo widziała na oczy. Cały czas płakała. Czuła jak gorąca krew nadal spływa z jej ran. Pozwoliła by mężczyzna wziął ją na ręce. Pachniał lasem. Zupełnie jak leśniczy pomyślała ostatkiem sił i zemdlała.

 

 

Koniec

Komentarze

I tak: – nie umiesz stawiać przecinków, – w nadmiarze używasz zaimków, – masz problem z powtórzeniami, – niezależnie od sposobu zapisu, myśli należy separować od reszty zdania za pomocą przecinka lub myślnika. Dotyk jego chłodnych palców na jej rozgrzanym ciele sprawił, że jednocześnie zadrżała z przerażenia i przyjemności – to jest dziwne ; )   Opowiastka jest nawet klimatyczna. Szkoda więc, że buble językowe psują jakość odbioru. Zdecydowanie musisz poprawić pierwszy akapit, który jest tragiczny i wyraźnie odstaje poziomem od reszty tekstu. pozdrawiam

I po co to było?

Przyjemnie się czytało:) Pozdrawiam

Po mojemu:   Pierwszego akapitu nie da się uratować. Trzeba go napisać od nowa. Babcia była chora, rozumiem, ale co to ma wspólnego ze strachem przed burzą?   – Kochanie – zawołała mama idąc w kierunku jej pokoju. Ania wyjrzała przez okno. Niebo było ciemne, ale jeszcze nie padało, ani nie grzmiało. – Dzwoniła babcia – powiedziała kobieta wchodząc do pokoju. – Źle się czuje, serce ją boli. Wiem, że nie masz na to ochoty, ale musisz do niej pójść.   Raczej tak:   – Kochanie! – zawołała mama, idąc w kierunku jej pokoju. Ania wyjrzała przez okno. Niebo było ciemne, ale jeszcze nie padało, ani nie grzmiało. – Dzwoniła babcia – powiedziała kobieta, wchodząc do pokoju. – Źle się czuje, serce ją boli. Wiem, że nie masz na to ochoty, ale musisz do niej pójść.   Co nie zmienia faktu, że to jest bez sensu. Może tak:   – Dzwoniła babcia – powiedziała mama, wchodząc do pokoju Ani. – Źle się czuje, serce ją boli. Wiem, że nie masz na to ochoty, ale musisz do niej pójść. Dziewczyna wyjrzała przez okno. Niebo było ciemne, ale jeszcze nie padało, ani nie grzmiało.   – Tak wiem, wiem. – Odwróciła się od okna, uśmiechnęła do mamy i łapiąc za torbę ruszyła do wyjścia. Imiesłów do wywalenia. Złapała za torbę i ruszyła do wyjścia. Po prostu.     Zbiegła po schodach i ruszyła w stronę parku. Nie lubiła przez niego chodzić, ale oszczędzała dzięki temu godzinę drogi. Słowo „park” nie było odpowiednim określeniem dla tego lasku.   To czemu nazywasz go parkiem???   Słyszała plotki, że jest nawiedzony, ale ona nigdy nie spotkała żadnej zjawy, ani tez nigdy nie słyszała krzyków, które ludzie podobno często słyszeli.

 

Ok, to może tak:   Nie musiała podsłuchiwać, żeby wiedzieć kto dzwonił. Jak zwykle przed burzą, babcia poczuła się gorzej. Ania, jako dobra wnuczka, znowu będzie musiała do niej iść. Mama nie mogła tego zrobić z powodu chorej nogi, ojciec był wiecznie zapracowany. – Dzwoniła babcia – powiedziała mama, wchodząc do pokoju Ani. – Źle się czuje, serce ją boli. Wiem, że nie masz na to ochoty, ale musisz do niej pójść. Dziewczyna wyjrzała przez okno. Niebo było ciemne, ale jeszcze nie padało, ani nie grzmiało. – Tak wiem, wiem – rzuciła. Uśmiechnęła się do mamy, złapała za torbę i ruszyła do wyjścia. Zbiegła po schodach na zewnątrz i poszła w stronę lasku, który sąsiedzi nazywali na wyrost parkiem. Nie lubiła tamtędy chodzić, ale oszczędzała dzięki temu godzinę drogi. Miejsce było ponure. Ludzie widywali tam czasem dziwne rzeczy, słyszeli krzyki. Ani nic takiego nigdy nie spotkało, ale i tak lasek budził w niej niepokój.   Taka moja propozycja. I tak ktoś znajdzie w niej zaraz jakieś błędy;)   Bramę do parku stanowiła pojedyncza arkada cała obrośnięta bluszczem. Stanowiła – złe słowo. Arkada? Raczej skrzydło. Jeśli było tylko jedno, to nie było bramą. Z bramy do parku zostało jedno skrzydło, całe obrośnięte bluszczem.    Ania drogę do babci przez park pokonywała kilka razy w miesiącu od dziecka, Za dużo informacji w jednym zdaniu. Ania chodziła do babci kilka razy w miesiącu. Starczy.   Było jeszcze wcześnie, ale przez deszczowe chmury park wydawał się ciemny i niedostępny.  Przez chmury wydawał się niedostępny? Co te chmury robiły? Zagradzały drogę? Ja tego nie widzę.   Zawiał wiatr i przyniósł ze sobą dziwny metaliczny zapach. Wiatr zazwyczaj wieje. Wiatr przyniósł dziwny, metaliczny zapach.   W głębi poczuła nieprzyjemne ukłucie. Złe użycie słowa głębia.    W głowie od razu pojawiły się opowieści, które słyszała o tym miejscu. Może: Od razu przypomniała sobie opowieści…   Deszcz zaczął padać coraz mocniej więc rozłożyła swoją parasolkę i szybkim krokiem ruszyła przed siebie. Bez swoją. Jeśli ktoś tam był poza nią nie chciała go spotkać. Tym, tam czyli gdzie?   Co jakiś czas słyszała kolejne łamane, nie pod jej nogami, gałązki. Masakra. Jakoś tak: Co jakiś czas słyszała suchy trzask pękających gałązek. To nie ona je łamała.   Starczy. 

Smutna kobieta z ogórkiem.

Fajne, klimatyczne opowiadanie, ciekawe podejcie do klasycznej historii.  Co do korekt Virginii to nie widze problemu w arkadzie stanowiącej wejcie do parku, i tak, parku, zdarza się że oficjalnie miejsce nazywa się parkiem mimo że w rzeczywistoci jest dzikie i zarosnięte. Oczywiscie krytyka z propozycją zmiany jest zawsze pomocna, poprostu mysle że w tych kwestiach autorka opowiadania ma racje. Jak zawsze jest sporo miejsca na poprawę i naukę ale opowiadanie stanowi przyjemną i emocjonującą lekturę. Pozdrawiam

Racja, rzeczywiście może być ta arkada:)

Smutna kobieta z ogórkiem.

Autorka wstawia opowiadanie w niedzielę w nocy, a w poniedziałek rano loguje się nowy użytkownik i od razu leci je chwalić. Nie żebyśmy wcześniej nie mieli takich akcji. Po prostu uprzedzam, że są one widoczne jak na dłoni.

"Autorka wstawia opowiadanie w niedzielę w nocy, a w poniedziałek rano loguje się nowy użytkownik i od razu leci je chwalić. Nie żebyśmy wcześniej nie mieli takich akcji. Po prostu uprzedzam, że są one widoczne jak na dłoni." Faktycznie to mój pierwszy komentarz tutaj i faktycznie mocno pozytywny, opowiadanie trafiło w mój gust i nie widze nic złego w napisaniu kilku słów pochwały pod jego adresem. Niedociągnięcia i błędy zostały już wczeniej bardzo wyczerpująco opisane więc postanowiłem raczej skupić się na fakcie że mnie się ten tekst przyjemnie czytało. Jest to moje subiektywne i osobiste stanowisko i tym bardziej nie chciałbym żeby było to potraktowane jako jakas "akcja" ze strony autorki.

Nowa Fantastyka