- Opowiadanie: darkenner - Złośliwość rzeczy martwych [KB029]

Złośliwość rzeczy martwych [KB029]

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Złośliwość rzeczy martwych [KB029]

– Nakręćcie przerzutki! – rozkazał Król.

Stali na szerokim kamieniu w potężnej jaskini, której dno nikło pod mętną wodą. Księżycowe światło wdzierało się do środka i rozpływało na lekko falującej powierzchni. Docierało do trzech kołyszących się stalowych statków i rzucało poświatę na zwinięte żagle oraz pałętających się po pokładzie marynarzy – tych z bijącym sercem, i tych mechanicznych.

– No już, nakręcajcie! – powtórzył Kapitan, mrugnąwszy okiem do Króla.

Trzech majtków schyliło się do trzech drewnianych skrzynek na brzegu kamienia. Podnieśli wieka i odsłonili cyfrowe wyświetlacze. Wsadzili nieco zardzewiałe kluczyki do dziurek przy ekranach i trzykrotnie przekręcili. Na klawiaturach obok wystukali skomplikowane współrzędne. Schowali kluczyki do kieszeni i z niemałym wysiłkiem podnieśli skrzynie, po czym, nabierając rozpędu, pchnęli je przed siebie.

Tykające z wolna przerzutki uniosły się w powietrze jakby niesione skrzydłami. Rozdzieliły się i skręciły w stronę statków, opadając na pokłady – a każda na innym.

– Rozwijać żagle! – zakomenderował Kapitan. – Przerzutki nakręcone, lada chwila wyruszamy.

Król poklepał go po plecach i westchnął.

– Bywaj, mój drogi. Zachód czeka.

Kapitan wskoczył na pokład najbliższego statku. Po jaskini rozeszło się narastające piszczenie. Błysnęło światło.

I statki zniknęły.

 

*

 

Wzburzony Atlantyk odgrywał swój koncert, zwiastując zbliżający się sztorm. Na niebo wpełzły szarobure chmury, gdzieniegdzie pojawiały się pierwsze nieśmiałe błyskawice.

Pod niebem zajaśniała świetlista kula. Sypiąc iskrami, schodziła coraz niżej i niżej, aż w końcu eksplodowała, zostawiając po sobie gęste kłęby dymu.

Szkwał rozdmuchał je w okamgnieniu, odsłaniając trzy statki skaczące na wzburzonej wodzie.

Kapitan wyłonił się spod pokładu. Marszcząc nos, zerknął na niebo.

– Niech cię cholera… Trzeba czekać.

Za jego plecami, a także na pozostałych statkach, marynarze zajęli się zwijaniem żagli. Potem nad pokładami rozkwitły rozłożyste szklane kopuły.

 

*

 

Kiedy tylko słońce wpadło z promieniami na pokład, Kapitan kazał złożyć kopuły i rozwinąć żagle. Materiał, łapiąc trochę wiatru, wybrzuszył się, pompując pokaźne krzyże widniejące na nieskazitelnej bieli.

Nie minęła godzina, gdy do kajuty kapitana bez pukania wpadł jeden z żeglarzy.

– Jest! Jest… – wydyszał.

– Wynieście sprzęt – rozkazał Kapitan, wysuwając się na dziób statku.

Zrobił kilka przysiadów, rozciągnął mięśnie i splunął siarczyście do wody. Poprawił kapelusz i zmrużył oczy. Z mgły przed statkami wychynął intensywnie zielony skrawek ziemi.

Mężczyzna skinął głową, jakby na powitanie lądu.

Zza pleców dobiegł go ochrypły głos.

– Gotowe.

Zmierzył wzrokiem mechanicznego marynarza, zatrzymując się na jego usianych śrubami dłoniach, w których ściskał dość osobliwy plecak.

Kapitan założył go; dwie butle po obu stronach plecaka nieco uwierały w plecy, a przewód pilota sterującego był zdecydowanie za krótki, aby swobodnie trzymać urządzenie w dłoni.

Cóż, nikt nie mówił, że będzie łatwo – pomyślał Kapitan i wzruszył nieznacznie ramionami.

– Odsunąć się – polecił marynarzom.

Wcisnął czerwony guzik na pilocie. Z plecaka wyskoczyło złożone śmigło i wzniosło się nad głowę mężczyzny, po czym otworzyło niczym kwiat i rozkręciło. Stopy Kapitana oderwały się od pokładu.

Urządzenie wystrzeliło w górę i raptownie się zatrzymało. Kapitan pchnął do przodu gałkę pilota. Zostawiając w tyle statki i ocean, znalazł się nad szmaragdową połacią. Wydobył z kieszeni coś na kształt procy. Przesunął przełącznik i między widełkami zaiskrzyła wiązka światła, z której po chwili wypłynął obraz z pajęczyną radaru.

Zagłębiając się coraz dalej w ląd, śledził rysującą się na procy nieregularną linię.

– Ciekawe…

 

*

 

Na statek wrócił, gdy słońce w połowie tonęło już za linią horyzontu. Przywitały go gromkie oklaski i gwizdy.

Ruchem ręki uciszył wrzawę.

– Jest co eksplorować – oznajmił, wyciągając z plecaka puste butelki po winie; urządzenie zadbało, żeby Kapitanowi nie doskwierało pragnienie. – Widziałem też tubylców w pióropuszach, cali byli poobwieszani złotem…

– To w drogę! – wrzasnął marynarz z tłumu, w uśmiechu obnażając czarne pieńki.

– Trzeba mieć się na baczności – ostrzegł Kapitan. – A teraz zakładać sprzęty! Jak wrócę, macie być gotowi. Lecimy na ląd!

Zostawiając plecak na dziobie, udał się do kajuty. Musnął spojrzeniem swój portret wiszący nad pryczą i zasiadł za biurkiem. Stała na nim maszyna do pisania. Do otworu w jej bocznej ściance włożył procę. Ta rozświetliła się na czerwono.

Ze ściany nad biurkiem wyłonił się ekran z nudnym napisem Witamy. Następnie w jego miejsce wskoczyło zielonkawe tło. Sunęła po nim jaskrawa kreska, kreśląc kontury nowo napotkanego lądu. Poniżej migał kursor.

Kapitan zastukał w klawisze.

Drogi Królu…

 

*

 

Zabawili na lądzie nieco ponad tydzień. Cała załoga, łącznie z kapitanem, uznała ten czas za najowocniej spędzony w życiu. No, prawie cała.

– Wydudlili nam całe wino… – poskarżył się otyły marynarz, obracając w palcach złoty pierścień.

Kapitan wyciągnął z ust dymiącą fajkę i z rozmarzonymi oczami powiedział:

– Nie narzekaj. Coś za coś. Wina się jeszcze nachłepczesz. Za to ten towar… Luksus! Tylko podczas palenia trzeba uważać na tańczące wokół zwierzęta. – Odkaszlnął i porządnie się zaciągnął. – A tak w ogóle, dlaczego po statku biegają małe kotki?

Marynarze spojrzeli po sobie znacząco. Tak, towar w istocie był luksusowy.

 

*

 

Następnego dnia Kapitan wydał rozkaz nakręcenia przerzutek.

O mało nie wyrwał sobie włosów z głowy, gdy jeden z mechanicznych marynarzy poinformował go, że wszystkie trzy skrzynki nawaliły.

Wybiegł na pokład, gdzie inni majstrowali jeszcze przy przerzutce. Żadna siła jednak nie była w stanie jej uruchomić.

– Te wynalazki za często się pieprzą – skomentował. – Za burtę z tym!

Jak kazał, tak zrobiono. Marynarze wypchnęli skrzynki do oceanu, obserwując, jak ich cienie powoli się rozmazują.

– Żagle! – ryknął Kapitan.

Santa Maria, Niña i Pinta opuściły Bahamy i popłynęły w długą drogę do domu.

 

*

 

Skrzynki wbiły się w dno.

Próby ich naprawienia poskutkowały jeszcze większym rozregulowaniem.

Na wyświetlaczach zabłysły czerwone cyferki. Przeskakiwały z jednej na drugą.

Czasem nawet zdarzało się, że przerzutki znów zadziałały. Rzadko, ale jednak.

 

***

 

Kilka wieków później.

Nagłówek na pierwszej stronie gazety codziennej: Kolejny okręt znika w Trójkącie Bermudzkim.

Koniec

Komentarze

O! Nowe podejście do sławetnego Trójkąta.

Jak mam traktować ten komentarz? :D Bo nie rozumiem czy to "O!" jest zaskoczeniem, czy raczej jest to "O!" ironiczne? :D

O! (aprobujące) Wreszcie jakiś obrazek nie-elektroniczny. Bo zaczynałam się bać, że jestem ostatnim dinozaurem, który trzyma w domu ołówek. I jeszcze poznałam, kto na rysunku. :-)

Historia ciekawa.

Babska logika rządzi!

Rysowanie nie jest moją mocną stroną (jak widać na obrazku :-P), ale elektroniczne malunki stoją u mnie jeszcze gorzej. Więc łączmy się, dinozaury! :-D.

I ślicznie dziękuję za opinię :-).

Było to "O!" aprobująco-pochwalne, Autorze.

Tak więc bardzo mi miło :-).

darkennerze, w opowiadaniu ze zdecydowanie ciekawym pomysłem na fabułę i generalnie dobrze napisanym - dziwi mnie kilka nieszczególnie dobranych kolokacji ("słońce wpadające z promieniami na pokład" brzmi jak kumpel wpadajćy z czipsami na imprezę, i inne). Poza tym, stalowe statki z żaglami? To nie łatwiej zrobić stalowy (=ciężki) z wydajniejszym napędem, lub drewniany (=lekki) żaglowy? Rysunek zresztą sureruje tę drugą możliwość.

I zamykam się, żeby mi nie zarzucono, że za bardzo marudzę nad opowiadaniem Konkurencji. Może się zastanów jeszcze raz nad treścią i doborem słów i coś popraw? Masz czas, a ja mogę wypisać, co mi jeszcze zgrzytnęło:)

Pozdrawiam!

Dziękuję za opinię :-). Kolokacje - fakt, być może nad niektórymi faktycznie warto się zastanowić. Tak czy siak tutaj, na stronie, nic już nie będę zmieniał - to konkurs, wstawiłem, słowo się rzekło ;-P.

 

Co do statków - rzeczywiście, może i łatwiej zrobić "coś" lub "coś, ale co poradzę, że gdy to pisałem, właśnie tak widziałem statki? Poza tym, to fantastyka... podobno wszystko jest tutaj dozwolone. Ale dzięki za wypisanie tego. Cieszy mnie to, bo wiem, że nieco "wgłębiłeś" się w tekst ;).

 

Pozdriawiam.

He, he, fajne i przewrotne :D. Podobało mi się :)

"I needed to believe in something"

Ciekawa koncepcja z tą dzwiną mechaniką ;) lubie takie dziwadła

"I needed to believe in something"

Fabuła przewrotna, pomysł interesujący. Napisane sprawnie, choć nierówno – zwłaszcza te ciągi krótkich, następujących po sobie zdań: "Stała na nim maszyna do pisania. Do otworu w jej bocznej ściance włożył procę. Ta rozświetliła się na czerwono. Ze ściany nad biurkiem wyłonił się ekran z nudnym napisem Witamy. Następnie w jego miejsce wskoczyło zielonkawe tło. " są trochę irytujące. Do tego nieco zgrzytających w uszach sformułowań typu "przewód pilota sterującego" i mało zrozumiałych sformułowań, np. "Na wyświetlaczach zabłysły czerwone cyferki. Przeskakiwały z jednej na drugą.". Poza tym nie ma "gałki pilota" – jest drążek pilota albo knypel :)

Nowa Fantastyka