- Opowiadanie: walter_bez_mienia - Czarownice z Warmii i Mazur

Czarownice z Warmii i Mazur

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Czarownice z Warmii i Mazur

UWAGA: OPOWIADANIE BRAŁO UDZIAŁ W KONKURSIE ORGANIZOWANYM PRZEZ WYDAWNICTWO "REGION" W 2011 ROKU (ZAJĘŁO 1 MIEJSCE) ORAZ ZOSTAŁO OPUBLIKOWANE W MIESIĘCZNIKU INTERNETOWYM "LIBERTAS".

 

„Czarownice z Warmii i Mazur”

 

Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce…

 

…kosmiczne imperium po upadku galaktycznego senatu przejęło kontrolę nad flotą gwiezdną i wymusiło posłuszeństwo wszystkich okolicznych planet, doprowadzając do upadku republiki. Garstka rebeliantów, pod dowództwem Hana Trio i Luka Skysprintera, usiłując unicestwić Gwiazdę, Co Śmierdzi, wpadła w ręce straszliwego lorda Wiadra, który przy okazji dowiedział się, że jest synem szwagra siostry ciotecznej Obi-wana-boh-dana Zenobiego herbu Abdank z krzyżykiem. Wiedza ta nie przydała mu się do niczego. Aby zadać ostateczny cios rebelii, wyruszył w pościg za księżniczką Leją oraz księciem Chlapią. Zdołali oni jednak w ostatniej chwili uzyskać hiperprędkość, wejść w hiperprzestrzeń, zrobić hiperbolę i wyjść z drugiej strony, gdzie było całkiem miło i spokojnie, tylko czasem padało. Zbudowali więc sobie mały domek i żyli długo i szczęśliwie…

 

Tymczasem nad rzeką Łyną mieszkała sobie pewna czarownica i choć nie ma to zupełnie związku ze wstępem, to jednak skupimy się na tym wątku. Nazywała się Francesca Maria Lucienne de Santa Anna van der Rosenzweig, ale ludzie nazywali ją Babą Jagą, żeby było łatwiej wymawiać. Mieszkała w nowoczesnym budynku, którego konstrukcja, ze względu na miękki i podmokły grunt, spoczywała na tzw. kurzej nóżce – co stanowiło dość śmiałe, jak na owe czasy, rozwiązanie architektoniczne. Na co dzień zajmowała się usługami dla ludności w zakresie rzucania i odczyniania uroków. Głęboka analiza potrzeb rynkowych zaowocowała w jej przypadku sporym sukcesem zawodowym. Mechanizm tego sukcesu był dość prosty: każde zlecenie rzucenia uroku powodowało powstanie zapotrzebowanie na jego odczynienie. Odczynienie z kolei stwarzało konieczność powtórnego rzucenia – i tak interes się kręcił. Jeśli chodzi o opis wyglądu, to miała jakieś trzydzieści sześć lat, ale wyglądała najwyżej na trzydzieści cztery i pół. Oczywiście ludzka zawiść nie zna granic i wszyscy bez wyjątku mówili, że to wskutek czarów. Sama Baba Jaga twierdziła, że to tylko przebywanie na świeżym powietrzu, kontakt z naturą i tym podobne, ale kto by w takie bzdury wierzył…

 

Dobra, wystarczy już tych opisów, bo zaraz sam siebie zanudzę. Przechodzimy do konkretów. Otóż pewnego pięknego kwietniowego albo może majowego przedpołudnia, gdy ptaszki radośnie świergoliły sobie między drzewami, radując uszy ludzi i zwierząt swymi trelami, które jakże pięknie brzmiały w ten piękny majowy albo kwietniowy… O czym to ja chciałem… Aha, więc ktoś zapukał. Baba Jaga otworzyła i ujrzała stojącą na progu małą, biedną sierotkę, lat około dwudziestu, brunetkę, oczy piwne, czoło wzniosłe, uszy lekko odstające, nos prosty, podbródek minimalnie cofnięty. Na pantofelkach widniały lekkie ślady używania środka do konserwacji, co niewątpliwie wskazywało na pochodzenie mieszczańskie. Drogą wnikliwej dedukcji można było również wywnioskować, że była jedynaczką, jej ojciec prowadził firmę ubezpieczeniową, matka zmarła przy porodzie, a korzeni jej przodków należało szukać w północnej Francji.

 

Baba Jaga była bardzo nieufna w podobnych sytuacjach, gdyż niegdyś jej koleżance po fachu przydarzył się bardzo nieprzyjemny wypadek, związany z napadem terrorystów używających pseudonimów Jaś i Małgosia.

– A czego tu szukasz, dziewczynko? Zgubiłaś się? A owo dróżka, tam, wedle dębu, co cię nazad w las powiedzie. Jak nie padniesz z wycieńczenia i wilki cię nie zjedzą, to jak nic we dwie niedziele w miasteczku staniesz. No, masz tu podpłomyka na drogę i ruszaj sobie z Bogiem, dziecino.

Ale sierotka stała uparcie i ani myślała się dokądkolwiek wybierać.

– Pani Baba Jaga?

– Nie, Koziołek Matołek.

– Ja do pani.

– Nieczynne.

– Kiedyś uratowała pani mojego ojca, gdy po nocy wracał przez Czarcie Uroczysko.

– Doprawdy? Być może niechcący…

– I zażądała pani od niego zapłaty: miał oddać to, co zastanie w domu po powrocie, a czego nie było, zanim wyjechał.

– A, tak… Powiedz tatusiowi, że dług umorzony. Do widzenia.

– Po powrocie zastał mnie. Zostałam pani przeznaczona. Miała się pani zjawić po mnie, gdy skończę dwanaście lat, by mnie zabrać i szkolić na wiedźmę.

Baba Jaga westchnęła ciężko, patrząc gdzieś w dal.

– Wiesz… czasami się jakieś tam słowo wypsnie… Nie trzeba wszystkiego traktować tak poważnie… Idź, powiedz tatusiowi, że wszystko w porządku, że możecie sobie dalej żyć razem.

– Czekałam na panią przez osiem lat. W końcu postanowiłam sama pani poszukać. Szłam tu przez dziewięć miesięcy.

– Chcesz, to dam ci na taksówkę.

– Chcę zostać czarownicą!

– Nie!

– Tak!

– Nie!

– Właśnie, że tak!

– Nie ma mowy!

Tak więc sierotka została u Baby Jagi i rozpoczęła żmudne szkolenie zawodowe. Nazywała się Eleonora Stella Sandra de Hocus Pocus Sierra Madre Bertollini von Moltke-Joselewicz. Baba Jaga nazywała ją w skrócie Czerwony Kapturek. Bez sensu wprawdzie, ale za to ładnie. Podczas tych szkoleń dochodziło niejednokrotnie do różnych dziwnych i zabawnych incydentów, jak np. z Jeziorem Dylewskim, które, jak wiadomo, było największym jeziorem na północ od Balatonu. Było, bo teraz jest Dylewska Góra, za sprawą pewnego pomylonego zaklęcia. Innym razem Czerwony Kapturek niechcący odwrócił bieg Łyny, która płynęła sobie hen, do Morza Czarnego. Teraz wpada do jakiejś tam Pregoły w jakimś tam Obwodzie. Te drobne incydenty szkoleniowe dały początek wielu ludowym legendom, barwnie przyczyniając się do wzbogacenia ludowego folkloru. Jedna z tych legend głosi, że w miejscu, gdzie teraz są Warmia i Mazury, były kiedyś wysokie góry, wyższe od Tatr, a może nawet najwyższe na świecie. W górach tych mieszkał smok z czternastoma głowami, a na każdej z głów miał srebrne piórko. Głupio to trochę wyglądało, dlatego smok nie był zbyt towarzyski i raczej unikał kontaktów. On unikał, ale jego bynajmniej nie unikano, bo ktoś rozpuścił podłą plotkę, że smok pilnuje wielkiego skarbu. Najbardziej pazernym na ten skarb okazał się władca pewnego pobliskiego królestwa, którego stolicą był przepiękny i ogromny niegdyś gród Stawiguda. Władca ten, którego imię nie zapisało się w historii (chociaż najstarsi mieszkańcy Stawigudy wskazują na niejakiego Idę), organizował turniej za turniejem, w których szło na ostre. Zwycięzca każdorazowo otrzymywał przywilej wyruszenia w góry i rozprawienia się ze smokiem. Niestety, żaden z tych śmiałków nie powracał. Głównie z tej przyczyny, że żaden nie wyruszał, bo na wieść o tym, co za nagrodę przyszło mu wygrać, każdy spluwał ze wściekłością i ruszał precz gdziekolwiek. Trudno im się zresztą dziwić. Aż pewnego razu…

 

Było piękne majowe, a nawet może i czerwcowe przedpołudnie, gdy na rynku stawigudzkim stanął królewski herold i zawrzeszczał:

– Jego najdostojniejsza królewska przewspaniałość, miłościwie nam panujący (tu podał dane osobowe), pan Wyżyny i Niziny, władca Lewa i Prawa, autokrata tego kawałka świata etc., etc., etc., rozkazuje, co następuje: turniej odbędzie się, w którym…

Niestety, nie dane mu było dokończyć, gdyż został natychmiast obrzucony zgniłymi ziemniakami, które wprawdzie jeszcze były nieznane, bo Kolumb ich jeszcze nie przywiózł, ale nie będziemy się czepiać takich szczegółów. W każdym razie mieszkańcy Stawigudy dali dobitnie do zrozumienia, co sądzą o dalszych turniejach, które nie dość, że nie przynosiły zysków, to jeszcze deprawowały młodzież i ogólnie wpływały destruktywnie na unormowany na ogół tryb życia obywateli. A należy tu zaznaczyć, że sytuacja ta miała miejsce właśnie w chwili, gdy władca Stawigudy podjął dość istotną decyzję, by do swojej oferty dorzucić jeszcze rękę królewny. Tak sobie bowiem wykalkulował, że jak mu śmiałek poczwarę ubije, to już lepiej, żeby w rodzinie pozostał, bo zawsze może się przydać ktoś z charakterem w pięści. No, ale koniec końców nic z tego nie wyszło, bo, jak już wiemy, kolejnego turnieju nie było. Monarcha poszedł po rozum do głowy i kazał wezwać Babę Jagę. Jakież było jego zdziwienie, gdy stawiła się przed nim w towarzystwie całkiem atrakcyjnej młodej kobiety!

– A kogóż to przyprowadziłaś ze sobą? – zaciekawił się.

– A, to Czerwony Kapturek.

– Aha – powiedział król, bo nic mu to zupełnie nie mówiło. – A kim ona jest?

– Wiedźmą, jako i ja, tyle że młodą jeszcze, więc raczej wiedźminką.

– Aha – powiedział król. – A umie ona jakieś czary?

– Pewnie, że umie – wtrąciła Czerwony Kapturek. – Znam już hokus-pokus i abrakadabra, i…

– Zamilcz! – krzyknęła Baba Jaga, ale było już za późno. Zamek w jednej chwili zatrząsł się i znikł.

Król rozejrzał się ciekawie, bo nie doświadczał jeszcze takiego widoku ze swojego tronu. Świnia, która biegała sobie wcześniej po podwórku, teraz znalazłszy się w sali tronowej, a właściwie w miejscu po niej, podbiegła do króla i chrząknęła radośnie. Król zdjął koronę i podrapał się po głowie.

– Głupia sprawa… Lubiłem ten zamek.

– Ja pokornie przepraszam waszą królewską mość. Młode to, płoche… Co ja się mam z tą narwaną dziewuchą. Nie ugryzie się w język, tylko szasta zaklęciami! Jeszcze jakie nieszczęście z tego przyjdzie. Skaranie boskie z tym dzieciakiem!

– To… – król zatoczył ręką dokoła – to jakoś odkręcisz, nie? Bardzo nie lubię spać pod gołym niebem.

– Ja zaraz to naprawię! – krzyknęła Czerwony Kapturek. – Pomyliło mi się hokus-pokus z…

– NIE!!! – wrzasnęli jednocześnie król i Baba Jaga.

– Nie trzeba! – dodał król. – Nie ma pośpiechu. Trochę świeżego powietrza nigdy nie zaszkodzi. Na razie niech zostanie, jak jest. Tak w ogóle, to idź, dziecko, pobaw się gdzieś chwilkę, bo ja muszę z Baba Jagą słówko zamienić.

Czerwony Kapturek niechętnie udała się na spacer po zamku, którego nie było, a tymczasem król wyłuszczał Babie Jadze swój problem.

– Bo widzisz, to naprawdę nie wpływa korzystnie na mój wizerunek, że z głupim smokiem nie mogę dać sobie rady. Siedzi poczwara w tych górach i kpi sobie po prostu ze mnie! Wszyscy sąsiedzi się śmieją. Do czego to podobne, żeby król tolerował smoka w swoim kraju.

– A co właściwie ten smok wyrządza waszej miłości?

– No, co wyrządza, co wyrządza… Wyrządza! A jak jeszcze wyrządza! Siedzi i… i tego, no… panoszy się!

Baba Jaga pokiwała ze zrozumieniem głową.

– Chodzi o te jego rzekome skarby?

– Oj tam, skarby, zaraz tam skarby! – obruszył się król. – Co to ja, swego nie mam? Zamek mam… – Rozejrzał się wokół. – To znaczy… Tak mi się dotychczas wydawało. O smoka głównie chodzi. Żeby już nie siedział tam w górach. To można by potem góry ludźmi zasiedlić i ten, no… ogólnie by lepiej było. A skarby, jeśli jakieś istnieją, to wezmę na przechowanie i popytam, czy może jacyś spadkobiercy są czy coś. A potem najwyżej coś się ufunduje, świetlicę gminną albo co.

Baba Jaga nie była do końca przekonana do podjęcia tej misji. Nagle jednak dostrzegła, że w pobliżu pojawiło się dość dużo świń, za to znikli gdzieś ludzie. Żeby więc nie przedłużać niepotrzebnie rozmowy, obiecała królowi rozprawić się ze smokiem, następnie zawołała Czerwonego Kapturka, po czym pożegnały się i poszły w góry. W tym samym czasie czarny kot Baby Jagi mieszał miotłą w kociołku wywar do usuwania kurzajek (o ile ma to jakieś znaczenie).

Po drodze Baba Jaga udzieliła swej uczennicy stosownej reprymendy, uprzedzając, że kolejną karą będzie nagana z ostrzeżeniem oraz wpisaniem do akt. Czerwony Kapturek tłumaczyła się, że to wszystko dlatego, że pomyliło jej się pokus-marokus z… W tym momencie zatrzęsła się ziemia i znikły gdzieś góry, pozostawiając po sobie niewielkie pagórki.

– No, ładnie! – Baba Jaga już chciała sięgnąć po żółtą kartkę, ale zastanowiła się chwilę. – Chociaż w sumie… łatwiej go będzie odnaleźć.

Wędrowały tak jeszcze dwa i pół dnia i w końcu ujrzały smoka. Właściwie jedną z jego głów, którą wystawiał zza pagórka.

– Ja bardzo panie przepraszam, ale czy nie wiedzą panie, co stało się z górami? Jeszcze przedwczoraj tu były, a nagle coś jak nie pier…

– Niestety, nie jesteśmy stąd – odparła Baba Jaga. – Mamy natomiast pewną sprawę…

W tym momencie zza pagórka wyjrzała druga głowa.

– Z kim rozmawiasz? – zapytała pierwszą.

– A, przyszły takie dwie miłe panie…

W tym momencie wyjrzała trzecia głowa.

– Co jest?

– Heniek podrywa jakieś panienki.

– Wcale nie podrywam! Ja tylko…

– Co się dzieje? Imprezka? – zapytała czwarta głowa.

– Nie imprezka! Ja tylko…

Wychyliła się piąta głowa.

– Czego tak krzyczycie? Spać nie można

– Ty byś tylko spał!

– A ty byś tylko nadawał dzień i noc! Już mi zbrzydło ciebie słuchać!

Szósta głowa wychyliła się i od razu wypuściła w górę słup ognia.

– Ekstra, co? A zobaczcie to…

– Jak ja mu zaraz podmucham, to mu się odechce wszystkiego!

Po chwili wyłoniły się wszystkie głowy i zrobił się taki jazgot, że Baba Jaga i Czerwony Kapturek musiały zatkać uszy.

– Ale jazgot! – krzyknęła Czerwony Kapturek.

– Co?! – odwrzasnęła Baba Jaga.

– Jazgot!!!

– Kogo?!!!

Nie było innej rady. Trzeba było uciec się do czarów. Baba Jaga zaczęła wypowiadać specjalne zaklęcie, które miało zrobić natychmiast z tym porządek. Niestety, z powodu tego nieopisanego jazgotu ciągle jej się coś myliło i w rezultacie zamiast porządku wyszedł jej przodek. Taki górniczy. W środku siedział Wincenty Pstrowski, górnik ubogi, powiedział „dzień dobry” i fedrował dalej, bo musiał wyrobić normę. Smok tymczasem jazgotał dalej na czternaście głów.

– Co robimy?! – zawrzeszczała Czerwony Kapturek.

– Co?!!! – odwrzeszczała Baba Jaga.

– Cooooo rooooobiiiiimyyyy?!!!

– Co?!!!

Czerwony Kapturek, mając serdecznie dość wszystkiego, zaczęła ze złości wykrzykiwać na głos wszystkie znane sobie zaklęcia. I oto nagle… Najpierw znikła jedna głowa i zrobiło się minimalnie ciszej. Następnie druga. Potem trzecia, czwarta… Na koniec została tylko jedna.

– Uff… – westchnęła Czerwony Kapturek. – Co za rozkoszna cisza. Przyznaj, Babo Jago, że poradziłam sobie fenomenalnie…

– Zaraz, chwileczkę! – zakrzyknęła Baba Jaga, podbiegając do ostatniej głowy. – Ale gdzie jest skarb?

– Skarb jest… – rozpoczęła ostatnia głowa i znikła.

– K…a j…a w d…ę m…ć! – krzyknęła Baba Jaga, po czym zaklęła szpetnie. Następnie pobiegła za pagórek. Po chwili jednak wróciła i usiadła bez słowa.

– I co teraz? – zapytała Czerwony Kapturek. Baba Jaga bez słowa wyciągnęła żółtą kartkę i dziewczyna zamilkła speszona.

Gdy powróciły do króla, ten siedział sobie na tronie, bębniąc dla rozrywki palcami o oparcie. Świnie zdążyły w międzyczasie się porozłazić, więc siedział całkiem sam.

– I jak tam? – Ożywił się na widok czarownic.

– Lipa – odrzekła Baba Jaga. – Nie ma smoka, nie ma gór, nie ma skarbu.

– Hmm… – odrzekł król. – A wiesz co? Właściwie to zmieniłem zdanie. Pomyślałem sobie, że już mi trochę znudziło się to królowanie, więc postanowiłem, że pójdę poszukać sobie jakiejś wyspy. Będę łowił ryby, polował na lamparty morskie, uprawiał ogródek… Fajnie, nie?

– Bo ja wiem… – Zastanowiła się Baba Jaga. – Nie, no, w sumie może być. Tylko głupio tak jakoś… Bez króla, bez królestwa, bez zamku, bez gór, bez smoka, bez…

– No i jeszcze Łynę zawróciłam i z jeziora zrobiłam górę – pochwaliła się Czerwony Kapturek.

Baba Jaga już sięgała po żółtą kartkę, ale król ją powstrzymał.

– Zostaw. Młode to, płoche… Jeszcze się nauczy i będzie czarować, jak się patrzy. No, dobra – westchnął. – Zostawiam wam ten bałagan. Zróbcie coś tam z nim, uporządkujcie trochę, żeby wstydu nie było.

– A ja wiem, co trzeba zrobić! – zakrzyknęła Czerwony Kapturek, niepomna tego, że Baba Jaga zaczynała być naprawdę wkurzona.

– O! Naprawdę? Pochwal się – zachęcił ją król.

– Trzeba nazwać tę krainę Warmią i Mazurami.

Król spojrzał na Babę Jage, Baba Jaga na króla i oboje zastanowili się głęboko nad sensem istnienia… Czerwonego Kapturka.

– Wiesz, dziecko – odezwał się w końcu król – nawet ładnie, tylko cokolwiek bez sensu.

– No i co z tego? – Upierała się przy swoim Czerwony Kapturek. – Przecież i tak się zrobiło wszystko bez sensu, to jeszcze jedno „bez sensu” nie zrobi już żadnej różnicy.

– Taaa… – Król powstał z tronu. Okazało się, że pod tronem ma już przygotowany tobołek na drogę. Podniósł go i zarzucił sobie na plecy. – No to na mnie już czas. Nazywajcie sobie ten kraj, jak tam wam się spodoba. Ja idę poszukać sobie wyspy, a jak ją znajdę, to ją nazwę Wielka Brytania.

Czerwony Kapturek chciała go jeszcze spytać, dlaczego akurat Wielka Brytania, ale już nie zdążyła, bo król znikł za pagórkiem. Nawiasem mówiąc, bardzo długo szedł, zanim doszedł do swojej wyspy, ale to już zupełnie inna historia. Baba Jaga natomiast doszła do wniosku, że jeśli faktycznie jeszcze coś sensownego ma powstać z tej krainy, to trzeba odesłać Czerwonego Kapturka przynajmniej na jakieś krótkie wakacje. Wysłała ją więc do babci, ale tam, zdaje się, też wydarzyła się jakaś draka.

Koniec końców nazwa wymyślona przez Czerwonego Kapturka niechcący się przyjęła. I jest to najprawdziwsza legenda o powstaniu tej nazwy. Legenda ta przekazywana była w mojej rodzinie z pokolenia na pokolenie przez następne tysiąc lat. Potem na jakiś czas przestano, bo uznano ją za zbyt głupią. W końcu zapomniano o niej zupełnie. Dlatego musiałem spisać ją na nowo, by ratować dziedzictwo kulturowe. Pewne niejasne i sporne fragmenty odtworzyłem na podstawie wykopalisk archeologicznych oraz posiadanej wiedzy o czasach najdawniejszych.

 

PS: Dziękuję również za pomoc Związkowi Egiptologów, badaczom UFO i Erichowi von Dänikenowi.

Koniec

Komentarze

Aaa... No nie wiem sam. Za dużo tego postmodernistycznego śmiechu, jak dla mnie. Opowiadanie podobało mi się bardziej niż to o Macieju i jego duszy. Podobnie jak tamto, świetnie napisane.

 

Jedna tylko uwaga: są w bajkach smoki z trzema głowami, sześcioma, dziewięcioma, aż do osiemnastu (bajka ruska mi się przypomina, ale dość niejasno). Bywają też z siedmioma. Nie słyszałem natomiast o takim z czternastoma. Co po pierwsze o niczym jeszcze nie świadczy, a po drugie - mogłeś go właśnie wymyślić, nie?   :)

Całkiem dobre. Chociaż zabolał mnie żart, dotyczący Wiedźmina. No, ale trzeba mieć odrobinę poczucia humoru, nawet dla ulubionych książek. 
krzyknęła Baba Jaga, po czym zaklęła szpetnie. - to tak się przyczepię. Powinno być chyba krzyknęła, klnąc szpetnie czy jakoś tak. Chyba, że to też miała być satyra ;D 
Ogół na plus, choć nie uśmiechnąłem się ani razu mimowolnie i nie rzuciło mnie na kolana. Przyjemne, ot co. 

Rewelacja!!!

Zabawne, fajnie napisane.

Najfajniejsze były przekleństwa Baby Jagi.

Pozdrawiam

Do tintin:

Smok miał być początkowo z sześćdziesięcioma dziewięcioma głowami, tylko dla pozostałych głów zabrakło mi kwestii, więc go skróciłem.

Do Daniel.A:

Analogii do Wiedźmina jest tu kilka, więc nie wiem, o którą konkretnie chodzi.

Do Pendragon:

Pozwolę sobie nie zgodzić się :) Rewelacją będzie dopiero to opowiadanie, którym rzucę świat na kolana. Ale to jeszcze nie w tym roku...

Do wszystkich:

Dzięki za cenne słowa krytyki. Ciągle się uczę i staram się wyciągać wnioski.

Mam wrażenie, że pisałeś bez planu, na zasadzie, piszę sobie, co mi tam śmiesznego w danej chwili przyjdzie do głowy. Jakby jednak nie było, wyszło dobrze -- znaczy zabawnie, naprawdę jest tu dużo udanych kawałków (tudzież kawałów).

 

"— K…a j…a w d…ę m…ć! — krzyknęła Baba Jaga, po czym zaklęła szpetnie". -- Nie wiedzieć czemu, to rozśmieszyło mnie najbardziej :-) Przy czym widzę, że niektórzy byli zbyt zdezorientowani, żeby docenić żart ;-)

 

Zauważyłem, że jednocześnie wrzuciłeś jakiś tekst o Macieju. Rozbawiłeś mnie na tyle, że chyba w przyszłości do niego zajrzę. Teraz sobie daruję. Za to przyznam, że tuż przed "Czarownicami" przeczytałem Twoje starsze opowiadanie, to o polowaniu na mamuta (też niezłe). Stąd, zapewne chwilowy, przesyt.

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Pierwszy akapit mnie zniesmaczył (przekręcanie imion = szkoła podstawowa), ale przewinęłam na chybił-trafił dalej i natrafiłam na scenę pojawiania się kolejnych smoczych głów, która była tak cudna, że wróciłam do początku i przeczytałam całość. Zniknięcie zamku. I draka u babci. :-) Dobre. Ogółem, trochę przepakowane, ale dobre. No i język masz opanowany do perfekcji, a to po paru ostatnich czytanych przeze mnie forumowych tekstach prawdziwa perła.

Nom, głowy są świetne.

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Interesujące. Tak z ciekawości: jakie były wymagania konkursowe?

Babska logika rządzi!

Do Finkla:

Miało być o czarach, miało być regionalnie i miało być użyte co najmniej jedno ze słów kluczy: czarny kot, miotła, kociołek, wywar, kurzajki. Na wszelki wypadek użyłem wszystkich. W jednym zdaniu.

Prawdę mówiąc, reklama zniechęciła mnie do czytania.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Joseheim, to zaluj, bo tekst przesmieszny i w dodatku napisany bardzo dobrze. Ale i tak najbardziej podobal mi sie poczatek od czapy i zupelnie nie zwiazany z reszta ;-)

Może się w wolnej chwili dam skusić, w takim razie, Dreammy. Tyle że komunikat typu "to było publikowane tu i tu, zajęło takie a takie miejsce" brzmi dla mnie jak: "przeczytajcie szybko żeby zobaczyć, jaki jestem genialny". A jeśli tekst jest naprawdę dobry, to żadnej reklamy nie potrzebuje ; )

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Owszem, fajnie napisane, zabawne, ale nie aż tak, by ze śmiechu sparła mnie kolka. ;-)  

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

To na początku, to nie reklama, tylko uczciwy komunikat, ze opowiadanie było publikowane, wiec w zasadzie nie powinno być uwzględniane w wyróżnieniach miesiąca. Tak mi się wydaje przynajmniej.

@joseheim – ja to z kolei odebrałam jako "tekst był już publikowany, więc ktoś mógł na niego wcześniej trafić, nie jest to plagiat". Nie przyszło mi do głowy, że to reklama ;)

@Walter – to, czy tekst był publikowany czy nie, nie ma związku z wyróżnieniami. Jeśli użytkownikom się spodoba, mogą go wskazać do wyróżnienia ; )   @Dreammy – a bo ja już taka skażona najwidoczniej jestem… ; /

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Haha, nie zauważyłam że powyżej jeszcze walter się wytłumaczył :) W każdym razie wolę taki wstęp niż "siema, to jest pierwszy rozdział mojej nowej powieści fantasy, dajcie komenty, bo nie wiem czy pisać dalej". Poza tym to działa w dwie strony – oceny są od razu ostrzejsze (jak to takie coś dostało nagrodę! a ja też wysyłałam i nic!). :)

; )

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Znowu fajne, uśmiałam się :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka