- Opowiadanie: babeczka - Smok

Smok

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Smok

od autorki: mała część dużej całości, dlatego niektórych możne nie satysfakcjonowac zakończenie…

 

 

 

Tego lata, będąc na wakacjach w Tunezji, kupiłam starą lampę. Wkrótce okazało się, że kryje ona w sobie niespodziankę, w postaci magicznego ducha. Według wszelkich prawideł zawartych w bajkach, powinien on spełnić moje życzenia. Jednak ja oczywiście miałam pecha i trafił mi się wyjątkowo seksowny, ale i wybrakowany egzemplarz – złośliwy, ironiczny, a w dodatku wiecznie napalony. Jakoś jednak doszliśmy do porozumienia i nawet po powrocie do polski zamieszkał w moim mieszkaniu.

 

Zaraz po powrocie z Tunezji, zjawił się u mnie pomarszczony, lekko zalatujący stęchlizną staruszek. Natrętnym tonem domagał się widzenia z dżinem, a potem zaproponował mu pracę w Agencji. Przez chwilę miałam wrażenie, że chodziło o jakiś dom publiczny, co w zasadzie pasowało do Amira. Jednak później okazało się, że chodzi o Agencję do Spraw Kontroli Zjawisk i Stworów Nadnaturalnych, ble ble ble. Dżin wspaniałomyślnie zgłosił również moją kandydaturę, a zmumifikowany dziadek nie miał nic przeciwko. Ja także, bo najzwyczajniej w świecie zabrakło mi głosu. Awantura wybuchła dopiero gdy zostaliśmy sami.

 

Z początku nie bardzo wiedziałam, co to za instytucja i co moglibyśmy robić. Łapać wampiry? Strzelać srebrnymi kulami do wilkołaków? Odprawiać egzorcyzmy nad demonami?

 

Szybko okazało się, iż fucha nie dość, że intratna, to wcale nie wymagała jakiegoś wielkiego wysiłku. W świecie magii, czarów i cudów, istniał poznany przez mnie już wcześniej regulamin. Jak wiadomo, nie wszyscy chcieli go przestrzegać… Swoją drogą wcale się nie dziwię, bo był niesłychanie durny i pokręcony. Wracając do tematu – trzeba było takich delikwentów wyłapywać i zgłaszać, albo najlepiej bezpośrednio oddawać do rąk własnych zleceniodawcy. Płacili różnie. Czasem złotem i diamentami, innym razem eliksirami czy amuletami.

 

Ponieważ z różnych względów nie miałam pomysłu jak wykorzystać ostatnie życzenie, a poza tym bardzo nie chciałam wysyłać dżina z powrotem do lampy, obiecałam rozważyć tę propozycję. On miałby zajęcie, a ja przyzwoitą pensję. No chyba, że zapłatą będzie smok…

 

Lato w tym roku dało nam nieźle popalić. Zimny prysznic był tym, czego potrzebowała moja zmaltretowana dusza i spocone ciało. Z prawdziwą ulgą puściłam z góry chłodny strumień wody i przez chwilę trwałam nieruchomo, odczuwając coraz to wyraźniejszą przyjemność. Potem rozejrzałam się dookoła w poszukiwaniu pianki i żyletki. Wiedziałam, że mam tu gdzieś ostatnią sztukę i przy okazji odnotowałam w pamięci, iż najwyższy czas udać się na kosmetyczne zakupy.

 

Pianka stała na półce, ale znaleziona maszynka pełna była czarnych, poskręcanych włosków.

 

– Amir! – wrzasnęłam z wściekłością. O mało nie połamałam sobie nóg, wychodząc w pośpiechu spod prysznica. Owinęłam się ręcznikiem i z żyletką w dłoni, szybkim krokiem pomaszerowałam do kuchni, gdzie siedział dżin popijając bez pośpiechu kawę.

 

– Jesteś bezczelny, wiesz?! Nie dość, że panoszysz się w mojej sypialni, ukradkiem czytasz pamiętnik, to teraz jeszcze i to! – pomachałam mu przed nosem nieszczęsną maszynką.

 

– Zapomniałaś o szczoteczce do zębów.

 

– Chyba żartujesz?!

 

– Ale nie martw się, to było tylko raz na samym początku.

 

– Przecież mogłeś wyczarować sobie nową? – jęknęłam z rozpaczą.

 

Zaczął się śmiać.

 

– Pewnie że tak, ale gdybyś widziała swoją minę! Co do maszynki to przepraszam. Sama rozumiesz, trzeba dbać o higienę, zwłaszcza w takie upały.

 

– Daję głowę paskudniku, że zrobiłeś to specjalnie, by mnie zdenerwować?

 

– Zrobiłem to specjalnie, by ujrzeć cię mokrą, owiniętą tylko w ręcznik…

 

– Łapy przy sobie!

 

– Jesteś strasznie nieczuła – ukradkiem przyciągnął mnie i posadził na swoich kolanach. – Ale i tak cię kocham!

 

Tak mnie zaskoczył tymi słowami, że nie zareagowałam nawet gdy wsunął dłoń pomiędzy moje uda.

 

– Żartujesz, prawda? Zresztą, to wcale nie jest zabawne – powiedziałam surowo, unosząc placem jego podbródek i z powagą wpatrując się w ciemne, odrobinę drwiące oczy.

 

– Dlaczego myślisz, że żartuję?

 

– Bo to… bo to… – cichutko jęknęłam, gdy zaczął całować moją szyję. Jego dłoń zaczęła pieścić nowe, nieznane jej jeszcze rejony. Westchnęłam, prężąc się niczym drapana za uszkiem kotka.

 

– Co ty ze mną robisz? – wychrypiał, jednocześnie drugą dłonią odsuwając na bok natrętne kosmyki włosów.

 

Ręcznik zsunął się na podłogę, ale nie miało to w tej chwili najmniejszego znaczenia, bo po raz pierwszy w życiu, chciałam tego.

 

I co najdziwniejsze, to on przerwał.

 

– Liloo – wyszeptał, z nosem wciąż wtulonym w mój policzek. – Nie powinniśmy…

 

– Dlaczego? – zdumiona spojrzałam w zamglone pożądaniem ciemne źrenice.

 

– Bo jeśli zaczniemy, to nie będziemy potrafili skończyć. Ja nie będę potrafił. A poza tym mamy pilne zlecenie…

 

– No tak. To wszystko tłumaczy – powiedziałam z doskonale wyczuwalnym sarkazmem i pochyliłam się by podnieść zapomniany ręcznik. Z tyłu usłyszałam głośny jęk.

 

– Co jest? – Odwróciłam się i owinąwszy spojrzałam na Amira.

 

– Nic, nic. Idź, dokończ kąpiel. Jak wrócisz, to omówimy szczegóły nowego zadania.

 

Wzruszyłam ramionami. Wciąż byłam rozpalona i chętna, ale dżin miał rację. Na szczęście pod prysznicem dokończyłam, to co zaczął. Dodatkowo podniecała mnie myśl, że on z pewnością robił teraz to samo…

 

– Na wszelki wypadek odmawiam pracy nad jakimkolwiek zbiornikiem wodnym – powiedziałam, wchodząc do kuchni już ubrana i uczesana, nosem wyczuwając kuszący zapach kolacji.

 

– Dlaczego? – Amir podniósł wzrok znad właśnie czytanej gazety. Na stole stało już wszystko, czego potrzebował mój pusty, burczący żołądek.

 

– Powiedzmy, że te pijawki w ostatniej akcji były przysłowiową kroplą goryczy.

 

Zaczął się śmiać. Bez litości przyłożyłam mu trzymaną w ręku ścierą.

 

– Tym razem będzie sucho, przysięgam – odłożył prasę i spojrzał na mnie z udawaną powagą.

 

– Mów! Mam przygotować kilka paczek prezerwatyw, kajdanki i pejcze?

 

– Wyczaruję ci wibrator – odparował złośliwie.

 

– Nie, dziękuję. Nie lubię tych plastikowych bubli na mini bateryjki. Wolę takie o napędzie jądrowym… Czego dotyczy zlecenie?

 

– Smoka.

 

Zastygłam zdumiona.

 

– Oszalałeś? Smoki nie istnieją!

 

– Tak jak wampiry, dżin, wilkołaki i cała reszta.

 

– No dobrze – stwierdziłam z narastającą rozpaczą. – Może ja się nie znam, ale taki smok to chyba duży jest? Trochę ciężko byłoby go ukryć, tak by pozostał niezauważony?

 

– Gadzina przez ostatnie półtorej stulecia spała kamiennym snem. Jest taka mała wioska w centralnej Polsce, nazywa się Trupolasy.

 

– Chcę spokojnej pracy w biurze – wymamrotałam, wypijając duszkiem to co miałam w kieliszku.

 

– Co mówisz?

 

– Nic, nic. Kontynuuj.

 

– Smok spał sobie spokojnie w swojej jaskini, pilnowany przez członków miejscowego stowarzyszenia wiedźm…

 

– Jakiej jaskini? W centralnej Polsce?!

 

– No nie wiem. Może to była jakaś jama czy nora. Czy to ważne? Ostatnio dużo młodych wyemigrowało do miast…

 

– …na zlewak – podsunęłam usłużnie. Spojrzał na mnie z wyrzutem.

 

– W stowarzyszeniu została tylko jedna wiedźma. Ale kiedy poleciała do wnuczki w odwiedziny…

 

– Na miotle??? – spytałam zachłannie z nieukrywaną ciekawością.

 

– Liloo, przestań! Samolotem. Tylko w drodze powrotnej potrącił ją tramwaj…

 

– Dziwne. Leciała samolotem, a potrącił ją tramwaj? Co to za linie lotnicze?

 

– Jak ja cię!…

 

Nie okazując najmniejszej skruchy, dolałam wina do naszych kieliszków.

 

– Mów dalej, obiecuję więcej nie przerywać.

 

– Podsumowując; zabrakło czarownicy, zabrakło magii. Smok zaczął się budzić. Wiedźma leży w szpitalu, z nogami w gipsie, pod kilkoma kroplówkami. A robotę zleciła nam.

 

– Tu potrzebny raczej tłusty baran lub nadobna dziewica.

 

– Szkoda byłoby, gdyby ten smok cię zeżarł…

 

– No wiesz!

 

– Mógłby nabawić się niestrawności – gładko uchylił się przed ciosem wymierzonym kawałkiem bagietki.

 

– Następnym razem użyję butelki! – zagroziłam. – I do twojej wiadomości: nie jestem dziewicą! Może w tej wsi się jakaś znajdzie?

 

– Ha ha! W Trupolasach dziewice piją jeszcze bebiko!

 

– Szowinistyczna świnia.

 

– No co? Mówiłem, że większość młodych wyemigrowała. Naprawdę nie jesteś dziewicą? Dałbym głowę, że tak!

 

Cholera! Głupio się było przyznać, ale do końca to i sama nie wiedziałam. Mój eks chyba nie dokończył roboty. Owszem, pokrwawiłam trochę, ale i tak miałam wrażenie, że zawalił sprawę, spiesząc się do upragnionego finału. Pewnie przekonałabym się za drugim razem, gdyby nie udało się nam pokłócić. Znaczy się, krzyczałam głównie ja. On usiłował zdobyć się na kamienny spokój, przynajmniej dopóty, dopóki nie przywaliłam mu w zęby, wybijając prawą jedynkę…

 

No, ale przecież nie powiem o tym Amirowi! Nabijał by się ze mnie całą wieczność!

 

– To byś ją stracił – odpyskowałam nieuprzejmie.

 

– Kręcisz Liloo, kręcisz!

 

– A po kiego ci moje dziewictwo? Myślisz, że gdybym była, to w podskokach pobiegłabym by zostać pożarta przez jakiegoś mitycznego potwora?

 

– To kłamliwy osąd. On jest wegetarianinem.

 

– Zamiast soczystego mięska, woli kwaśne jabłuszka? Jaja sobie ze mnie robisz?!

 

– O jabłuszkach nic nie wiem, ale podobno uwielbia sałatkę z pomidora i ogórka. Nie patrz na mnie z takim niedowierzaniem.

 

– To do czego, u diaska, potrzebna mu akurat dziewica???

 

Amir miał znudzony wygląd kogoś, kto pod przymusem musi wyjaśniać całkiem oczywiste rzeczy.

 

– Smoki uwielbiają skarby. Każdy ma swoją, zazwyczaj całkiem sporą kupkę kosztowności. Niestety nie lubią ich czyścić. Do tego zazwyczaj zatrudniają ludzi. A ci z kolei są pazerni i podstępni. Dziewictwo symbolizowało kiedyś czystość i niewinność. Gadziny nadal twierdzą więc, że co do porządków najlepsze się dziewice.

 

– O ja głupia cnotka niewydymka! – walnęłam się w czoło. – Że też nie przyszło mi to do głowy!

 

– To może jednak? – wyraźnie się ożywił. – Ułatwiło by nam to zadanie.

 

– Wszystko jest jakieś zagmatwane – stwierdziłam z irytacją. – I co w tej całej historii robi czarownica?

 

– Jak dziecku, jak dziecku trzeba tłumaczyć – pokręcił głową z dezaprobatą. – A więc od początku. Smok sobie śpi kamiennym snem, czekając lepszych czasów…

 

– Znaczy się, nie chce być przerobiony na buty i torebki?

 

– Tą ewentualność także należy wziąć pod uwagę. Nad jego snem czuwają kolejne pokolenia wiedźm i czarowników. Gdy zaczyna się budzić, odprawiają te swoje gusła i czary, po czym smok zasypia na nowo. Czasem jednak na nic się to zdaje i gadzina się budzi. Po czym przystępuje do handlu wymiennego.

 

– I oddaje rubiny oraz złoto, za te ogórki i pomidory? Nic dziwnego, że ten gatunek wyginął w toku ewolucji…

 

Amir kontynuował nie zważając na moje głupie uwagi.

 

– Jak już ma pełny brzuch, przystępuje do generalnych porządków. Do tego domaga się dziewicy.

 

– No dobrze – powiedziałam z cierpiętniczą miną. – Mogę robić za dziewicę. Chyba tego nie sprawdza? – dodałam zaniepokojona.

 

– A niby jak? – dżin bezczelnie się roześmiał.

 

– Jesteś dla mnie niedobry! Nie chcesz się ze mną kochać i wciąż się ze mnie naśmiewasz! – wytknęłam z wyrzutem.

 

Pozostawił to bez odpowiedzi.

 

– Co to za romantyczna kolacja bez muzyki – pstryknął palcami i gdzieś z oddali dobiegł do naszych uszu zmysłowy, nieco szorstki głos Niny Simone.

 

– Mogę panią prosić? – wyciągnął w moim kierunku dłoń.

 

To było coś całkiem nowego.

 

I szalenie przyjemnego.

 

Wtuliłam się w jego silne ramiona, czując jak wszystkie problemy, wszelkie wahania, odbiegają ode mnie z ponadświetlną prędkością. I wtedy po raz pierwszy przyszło mi do głowy, że choć wciąż robiliśmy sobie na złość, że co chwila o coś się kłóciliśmy, to i tak był najcudowniejszym, znanym mi facetem.

 

I wcale nie miałabym nic przeciwko spędzenia wieczności w jego towarzystwie!

 

***

 

– To on? – spytałam szeptem, ukradkiem wskazując palcem na tłuste, łuskowate cielsko leżące nieruchawo tuż w pobliżu wielkiego dębu. – Na tych warzywkach tak się spasł? – dodałam niedowierzająco.

 

– Nie marudź. To i tak jakiś wyjątkowo mały okaz.

 

– Bogu dzięki. Bo inaczej uciekłabym z krzykiem, masz to jak w banku.

 

– Idziemy! – rozkazał, energicznie się podnosząc i wynurzając z krzaków, w których dotychczas siedzieliśmy obserwując obiekt. Z wahaniem podążyłam za dżinem, nie do końca podzielając jego przekonanie o wegetarianizmie smoka.

 

– Dziewica? – gad otwarł jedno oko i łypnął złowieszczo w naszym kierunku. – A ty to kto? – huknął w kierunku wcale nie przestraszonego dżina. To już raczej ja zaczęłam dzwonić zębami.

 

– Menadżer – odparł tamten.

 

– Me… Co? – Smok zdezorientowany spojrzał na nas i niespokojnie poruszył ogonem, wzniecając tumany kurzu.

 

Trzeba było przyznać, że był piękny! Ogromne cielsko pokrywał całkowicie łuskowaty pancerz, srebrzyście mieniący się w promieniach zachodzącego słoneczka. Wielgachne skrzydła, na wpół złożone, lśniły wszelkimi kolorami tęczy. Ale najbardziej niezwykłe, budzące fascynację miał oczy. Ogromne, niczym najdoskonalej wypolerowane tarcze, z pionowymi jak u drapieżnika źrenicami.

 

– Menadżer od spraw finansowych, tej tutaj dziewicy – Amir wskazał na mnie ręką. – Takie czasy, nic już za darmo nie ma – westchnął teatralnie.

 

Smok zabulgotał zniesmaczony.

 

– Zaraz – przerwałam tą handlową pogawędkę. – Jaki on cudny! – zachwyciłam się podchodząc odrobinę bliżej. Mając za plecami dżina, nie bałam się aż tak bardzo. Byłam wręcz stuprocentowo pewna, że nie pozwoli by stała mi się krzywda.

 

Smok mile połechtany zarówno komplementem, jak i wyraźnie widocznym zachwytem na mojej twarzy, wstał i prężąc cielsko, zaprezentował się nam w całej okazałości.

 

– Mamy mało czasu – ostrzegł dżin. – Co dostaniemy za usługę?

 

– Ależ ty jesteś nieuprzejmy – zganiłam go łagodnie, wciąż gapiąc się z podziwem na smoka.

 

– Jestem praktyczny!

 

– Amir! – wysyczałam. – Taka okazja, a ty mnie tu popędzasz!

 

– Właśnie. – Smok zaprezentował całą rozpiętość skrzydeł.

 

– To co? Może umówicie się na kawę, piwko i plotki? – zaproponował z ironią. – Czar ukrycia będzie działał jeszcze kilka godzin. Potem zleci się tu, diabli wiedzą kto, i wybuchnie niewątpliwa sensacja. A jego albo umieszczą w zoo, albo przerobią na buty…

 

Oboje spojrzeliśmy na niego z wyrzutem. Ale co tu dużo mówić – miał rację.

 

– No dobrze. To gdzie te skarby do czyszczenia? – spytałam zrezygnowana.

 

I właśnie w tej chwili na polankę wpadł jakiś zreumatyzowany starzec, podkasując wysoko ciemnobrązowy habit i wymachując czymś, co w zamierzchłych czasach mogło być mieczem.

 

Niestety młodzieńcze lata powykrzywianych kończyn miał już dawno za sobą, więc wyłożył się na pierwszej, lepszej nierówności. Pordzewiałe żelastwo wypadło mu z ręki, a on sam najzwyczajniej w świecie zarył nosem w miękkiej trawie.

 

– Co to niby ma być? – spytałam z powątpiewaniem podchodząc bliżej i biorąc w dłoń tą pseudo broń.

 

– Miecz do pokonania bestii – wychrypiał, usiłując się podnieść.

 

– To?! – rzekoma broń przy upadku dziwnie się wygięła, przypominając bardziej harpun na wieloryby, niż cokolwiek innego. – Amir, bądź dżentelmenem, pomóż panu!

 

Dżin bez słowa, z drwiącym uśmieszkiem na twarzy, jednym energicznym ruchem postawił go na nogi. Staruszek nieoczekiwanie wrzasnął:

 

– Au!… Moje krzyże! Moje lumbago!

 

Smok przypatrywał się wszystkiemu z nieukrywaną ciekawością. Na jego miejscu też nie czułabym strachu.

 

– Jam jest rycerz Zakonu Świętego Jerzego – oznajmił starzec dumnym głosem, masując obolałe plecy. – Od zamierzchłych czasów zwalczamy te bestie!

 

– Niemożliwe! I udało się wam jakąś zabić? – spytałam z niedowierzaniem, spoglądając na pogiętą broń.

 

– Niejeden raz!

 

– Tym??? – powątpiewanie w moim głosie było bezkresne niczym ocean.

 

– No… – zakłopotał się. – Kiedyś wyglądał lepiej. Troszkę przyrdzewiał, bo żadnej z tych gadzin już od wieków nie widziano.

 

Spoglądałam na zmianę, to na smoka, to na trzymany miecz.

 

– Naprawdę chciałeś z nim walczyć TYM czymś???

 

Staruszek miał nieco zakłopotaną minę.

 

– Tradycja tego wymaga. To święta broń naszego założyciela, który sam pokonał nim kilka tych potworów.

 

– Pewnie młodo zginął? – spytałam w zadumie.

 

– I słusznie jest użyć tu czasu przeszłego – zniecierpliwiony nagle dżin przerwał tą miłą pogawędkę. – Mamy robotę. Zostaw tego zmumifikowanego szaleńca i chodźże już!

 

– Wiedziesz tą nadobną dziewoję na pożarcie? – staruszek wybałuszył oczy ze szczerym oburzeniem.

 

– Akurat ten smok woli pomidory i ogórki – bezczelnie oznajmił mu dżin.

 

– Pomi…Co?

 

– Z kropelką oliwy i szczyptą soli – dodał smok.

 

– Nazwał mnie nadobną dziewoją! – wtrąciłam uradowana. – Może i zramolały, ale zna się na kobietach.

 

Amir tylko prychnął.

 

– Zaraz, zaraz… – Staruszek rozejrzał się czujnie dookoła. – A gdzie ta podła, sparszywiała wiedźma?

 

Licho mnie podkusiło.

 

– Niestety… – rzekłam grobowym tonem, starając się uronić choć łezkę. A niech ma biedaczek, choć jednego wroga mniej.

 

Ale wbrew moim oczekiwaniom, starzec złapał się za wychudłą pierś, z jego ust wydobyło się przedśmiertne rzężenie, po czym zwalił się na powrót na ziemię, niczym drewniana kłoda.

 

– No i widzisz, co narobiłaś? – powiedział Amir z wyrzutem w głosie.

 

– Myślałam, że się ucieszy! – odparłam opryskliwie. Co za czasy, nawet o wdzięczność ludzką trudno.

 

– Pójdę ze smokiem, a ty zajmij się zwłokami.

 

– On jeszcze żyje.

 

Podeszłam bliżej z powątpiewaniem spoglądając na sztywne ciało i zieloną twarz nieszczęśliwego delikwenta.

 

– To go ocuć. Ja się boję wariatów, wolę smoka.

 

– Godzinę temu twierdziłaś coś innego?

 

– Zmieniłam zdanie. Pa pa! – pomachałam mu na pożegnanie i podążyłam za lekko zniecierpliwioną już bestią.

 

Droga nie należała do najprostszych. Zanim dotarłam do ogromnej, wydrążonej spory kawał pod powierzchnią, jamy czy też pieczary, nieźle się umęczyłam.

 

Zasapana, przystanęłam w końcu w przeogromnym wnętrzu. Zamiast spodziewanych ciemności, panował tu miły dla oka półmrok. Po prawej stronie widać było całą stertę czegoś, co lśniło i kusiło swym blaskiem, mimowolnie przyciągając mój wzrok.

 

– Witaj w moich skromnych progach – usłyszałam tuż obok aksamitny męski głos. Odwróciłam się bez słowa i zamarłam. Smoka nie było, ale za to, tuż obok stał facet, wyglądem symbolizujący odwieczne, kobiece marzenia. Z dumą trzeba przyznać, że po obcowaniu z Amirem, byłam już nieco odporna na takie czary. Ale nie do końca…

 

Wysoki, choć bardziej smukły niż umięśniony, o połyskującej skórze, długich białych włosach i srebrzystych oczach, niczym dobrze wypolerowane tarcze. Idealny w całości, idealny w szczegółach, a przy tym tak naładowany erotyzmem, że czułam iż niemal otacza go, delikatną, namacalną mgiełką.

 

Totalnie mnie zatkało.

 

– Yyy… – wydobyłam z siebie tylko, gdy podszedł bliżej i szarmancko ucałował moją dłoń.

 

– Zwą mnie Tamis.

 

No! Dobrze chociaż, że nie Bronek czy Kubuś… Tego chyba bym nie przeżyła!

 

– Będziesz stanowiła naprawdę miłą odmianę, pani!

 

No tak. Wiedziałam, że z tymi warzywami to jakiś kant!

 

– Pożresz mnie? – spytałam, desperacko rozglądając się w poszukiwaniu drogi ucieczki. Jaka szkoda, że Amira zostawiłam na zewnątrz. Przydałby się jak nigdy dotąd!

 

Ale smok, znaczy się jego ludzki odpowiednik zaczął się śmiać.

 

– Ależ skąd! To by była niepowetowana strata. Miałem na myśli odmianę po tych wszystkich zramolałych, zalatujących stęchlizną wiedźmach.

 

– Hę?! – spojrzałam na niego podejrzliwie.

 

– Nie wyjaśniono ci twojej roli?

 

– Chyba nie do końca. Miałam podobno polerować jakieś złoto i diamenty?

 

– Można i tak to ująć – wymruczał, przyciągając mnie do siebie. Nie zaprotestowałam, nawet wtedy, gdy jego ręce zaczęły błądzić po moim ciele.

 

No nie! Kolejny napalony erotoman! W duchu już zaczęłam przeklinać dżina, ale kiedy do szczupłych dłoni dołączyły usta, moje myśli stały się jakby bardziej rozmazane i zdecydowanie mniej kategoryczne.

 

– Do tego jest ci potrzebna dziewica? – spytałam, jednocześnie niemrawo strząsając z siebie natrętne ręce. – No bo wiesz, ja nie do końca…

 

Spojrzał na mnie bystro, a w jego oczach zamigotało niczym nie tajone pożądanie.

 

– Nareszcie! Nareszcie po tylu stuleciach! – krzyknął najwyraźniej uradowany i z rozpędu pocałował mnie w ucho.

 

Przyjemna, ośmiogodzinna praca w biurze, zamajaczyła na horyzoncie, niczym raj upragniony…

 

Coś tu cholernie nie pasowało! Z niejakim trudem skupiłam się na wyjaśnieniu nurtujących mnie pytań, bo nie była to zbyt sprzyjająca sytuacja.

 

– Skoro wolałbyś nie-dziewicę, to dlaczego…

 

– Tradycja, kochaniutka. Tradycja. Co by ze mnie był za smok, gdybym zamiast niewinnej dziewicy zażądał wsiowej kurtyzany?

 

– Nie jestem żadną kurtyzaną – zaprotestowałam słabo. Bardzo wyraźnie czułam, jak bardzo jest podniecony, bo bez skrepowanie przycisnął mnie do siebie. No cóż… Do Amira się nie umywał, ale i tak miał się czym pochwalić.

 

– A co z porządkami?

 

– Musiałem coś wymyślić, bo te napalone, cuchnące dziecięgiem baby, uporczywie pchały się z łapami w kierunku moich spodni. Co było robić? Ty myślałaś, że niby jakie dziewice mi przysyłali? Niektóre nie miały już nawet zębów!

 

Wszystko stało się nagle takie proste. Smok żądał dziewicy, wiadomo do czego. Ale ze wsi przysyłano wyłącznie towar nawet nie drugiego, a trzeciego gatunku, i w dodatku taki, który już dawno stracił datę ważności. Pewnie dlatego wymyślił ten kit z czyszczeniem kosztowności.

 

– Długo tak pościsz? – spytałam zaciekawiona.

 

– Hm… – wargami pieścił teraz moją szyję. – Będzie z dziesięć stuleci.

 

Biedaczek. Aż mi się go żal zrobiło.

 

– No dobrze. Zgadzam ci się odrobinę pomóc, ale zrobimy to mojemu? Inaczej ulatniam się w mgnieniu oka. I darujemy sobie pucowanie świecideł?

 

– Zgoda. Po twojemu, czyli jak? – Najwyraźniej był zaniepokojony tymi słowami.

 

– Zobaczysz – mruknęłam, energicznie zsuwając mu dolną część garderoby. Lekko pchnęłam go, tak by usiadł na zauważonej obok stercie liści czy czegoś, co przypominało je wyglądem. Potem błyskawicznie pozbyłam się bielizny i całkiem nieźle już podniecona, miałam zamiar przystąpić do realizacji podjętego planu.

 

I w tym momencie mój wzrok padł na osłupiałego dżina, stającego tuż przy wejściu do pieczary.

 

Ze spokojem wstałam i chwyciłam leżącą na ziemi, sukienkę.

 

– No i co się gapisz? – powiedziałam do Amira, podchodząc bliżej i ujmując się pod boki.

 

Zacisnął zęby, a w oczach błysnęła mu prawdziwa wściekłość.

 

– Zabiję niewyżytego gada! – wrzasnął znienacka i przyskoczył do podnoszącego się właśnie Tamisa. Nie wiadomo jakby się to skończyło gdyby znienacka nie rozległ się skrzekliwy okrzyk:

 

– Marny twój nędzny los, diabelskie nasienie! – I w kierunku znieruchomiałych przeciwników, ruszył, jak widać całkiem już przytomny starzec, z tym swoim pogiętym mieczo-harpunem.

 

Westchnęłam i podłożyłam mu nogę. Na szczęście miał dość miękkie lądowanie.

 

– Zachowujcie się! – Upomniałam to całe towarzystwo surowo.

 

– Ty! – wskazałam na Amira. – Uspokój się! Ty wciągaj portki, nie będzie przyjemności. A ty staruszku pojedziesz z nami do szpitala. Nie wiem czy czegoś nie złamałeś, ale wstrząs mózgu obstawiałabym na sto procent. No już! Ruszcie się!

 

Podczas gdy Tamis ubierał się z rozczarowaną miną, a dziadek masował obtłuczone kolano, dżin chwycił mnie za ramię i odciągnął na bok.

 

– Co to niby miało być? – wysyczał wściekłym szeptem, potrząsając mną.

 

– Ty myślisz, że niby ile można żyć w celibacie?

 

– Tylko dlaczego akurat on? – wrzasnął, tracąc resztki opanowania.

 

– A jak sądzisz? Co ja czułam, gdy obserwowałam za każdym razem twoje erotyczne ekscesy? – spytałam z goryczą.

 

– Chcesz seksu? Chcesz?!

 

On przecież był najwyraźniej zazdrosny! O mało nie wykrzyczałam gromkiego hura! Ale coś z tej radości musiało odbić się na mej twarzy, bo Amir gwałtownie poczerwieniał.

 

– Już ja się tobą zajmę, kiedy tylko wrócimy do domu! – powiedział złowróżbnym tonem. A potem odwrócił się i wrzasnął:

 

– Ubrałeś się w końcu smoczy wypierdku? – tu zgrzytnął głośno zębami.

 

Tamis zamarł z wybałuszonymi oczyma.

 

– Ja bardzo przepraszam, nie wiedziałem. Gdyby tak było, daję smocze słowo honoru, nie wszedłby ci w drogę – dodał ugodowo.

 

Cud, że Amir nie rzucił się na niego po tych słowach. Pokręciłam głową z dezaprobatą. Nie poznawałam mojego wesołego, skorego do psikusów dżina. Co mu się stało?

 

– Ach te sprzeczki kochanków – powiedział z pobłażaniem staruszek, ze stęknięciem podnosząc się z ziemi. – Ja wam radzę dzieci, nie kłóćcie się. Ot, popatrzcie jak ja na tym wyszedłem? Zramolały, samotny, podporządkowany obłąkanej idei. A moja ukochana umarła…

 

Zaraz! Coś mi zaczęło świtać.

 

– Ta wiedźma o którą pytałeś?

 

– Moja luba Kalinka… – westchnął z rozczuleniem.

 

– Jakie tam umarła… Złamała nogę i leży w pobliskim szpitalu – wyjaśniłam ze skruchą.

 

Ktoś popukał mnie w ramię. Tamis z uśmiechem wręczył mi coś co lśniło tysiącem srebrzystych iskierek.

 

– Jaki piękny! – zachwyciłam się szczerze. – To diamenty?

 

– Tak. Za szczere chęci. Idealne do…

 

– Dawaj! – dżin wyrwał mi z dłoni podziwiany naszyjnik.

 

– To moje – zaprotestowałam. – Oddaj!

 

– Później. A ty słuchaj gadzino, bo drugi raz nie powtórzę! Masz się zaszyć w tej swojej norze i grzecznie czekać, aż wiedźmę wypuszczą ze szpitala, by mogła rzucić czar. Jak usłyszę jakieś plotki o smoku ze wsi Trupolasy, to daję słowo, sam przerobię cię na gustowny dywanik przed łóżkiem!

 

Wściekłam się.

 

– Teleportuj dziadka do szpitala, ja tu sobie jeszcze zostanę na krótką pogawędkę.

 

Nie dość że traktował mnie jak dziecko, to jeszcze zabrał świeżo co sprezentowany klejnot. Usiłowałam nie myśleć, że miała to być swoista zapłata za zrobienie loda…

 

– Nie ma mowy! – energicznym ruchem chwycił mnie w pasie i przerzucił sobie przez ramię. Potem złapał dziadka za kark i sekundę później, staliśmy w klaustrofobicznie niskim korytarzu szpitalnym. Ostatnie co zobaczyłam, to Tamis posyłający mi czułego buziaka.

 

– Brutal – wymamrotałam, poprawiając ubranie.

 

Amir nie odpowiedział, w milczeniu przypatrując się, jak ostatni członek Zakonu Świętego Jerzego próbuje rzucić się na kolana przy łóżku jakiejś przywiędłej staruszki. Przypuszczałam, że była to ostatnia naczelna wiedźma towarzystwa opieki nad smokiem. Nie bardzo mu to wyszło, ale już po chwili oboje mieli łzy w oczach i coś tam do siebie czule szeptali.

 

– Świat jednak kręci się wokół miłości – ­podsumowałam całe to wydarzenie, nieco zgryźliwym tonem. – Też zamierzasz czekać, aż będziemy jak oni? – wskazałam ręką rozanielonych staruszków.

 

Amir spojrzał na mnie z ukosa.

 

– No co? Przecież mówiłeś, że mnie kochasz?

 

Bardzo długo milczał.

 

– Wolałbym związać się z jadowitą żmiją. Ona przynajmniej nie puszczałaby się na prawo i lewo.

 

– Oczywiście! – syknęłam rozzłoszczona. Ten kretyn nic nie rozumiał! – Wiesz co ci powiem? Jesteś debilem!

 

Obraziłam się i tym razem do domu wróciłam pociągiem. I oczywiście złapała mnie kontrola, bo jak zwykle jechałam na gapę…

 

 

 

Koniec

Komentarze

Ależ się smoki ostatnio wyroiły!

Podobało mi się; urban fantasy ze smokiem to chyba ewenement. Fajnie, lekko napisane, przyjemny styl. :-)

Babska logika rządzi!

Lekko i przyjemnie się czytało, w sam raz dowcipne. Dobrze, że mamy już lato, pewnie wybiorę sie do Tunezji.

Ciężko się było oderwać i pochłonąłem w okamgnieniu. Ciekawy pomysł i jak już napisano - lekko się czyta ;)

A jak dla mnie styl nieco zbyt "lekki", tematyka też. 

"I needed to believe in something"

O gustach się nie dyskutuje, więc i ja nie zamierzam. Utwory poważne i ponure też pisuję, sama przy nich ryczę jak bóbr, uświadamiając sobie marność swego istnienia :)  Nie jestem podła, nie będę uszczęśliwiac nimi innych...

Co do pomysłu - liczy sobie obecnie ponad dwieście tysięcy znaków i podpada pod kategorię "dla dorosłych". W tym tutaj usunęłam wszelkie erotyczne sceny, bo nie do końca byłam pewna reakcji czytelników nf. Wolałam nie gorszyć ogółu ;)

W niedługim czasie umieszczę całość na swoim blogu, tytuł jest banalny - "Dżin". Jeśli ktoś ma ochotę przeczytać więcej to zapraszam. Nazwy bloga nie podaję, bo nie wiem czy mogę. Jak zwykle nie chciało mi się czytać regulaminu...

Ale zawsze można wygooglować tytuł.

Aha, tutaj sceny "dla dorosłych" zostały usunięte... Dobrze wiedzieć. ;-)

Babska logika rządzi!

No to wróciły szczęśliwe czasy cenzury ;)

"I needed to believe in something"

No wiecie, nie o cenzurę chodzi... NF czytam od 95' i jest to jedyne pismo, dla którego mam spory szacunek. Jesli dostanę zielone światło, to obiecuję, że następnym razem was nie oszczędzę ;)

Nie musisz nikogo oszczęzać, użytkownicy tego portalu - poza jak sądzę nielicznymi wyjątkami, które się do tego przyznały - są ludźmi dorosłymi i wola sami wybierać co jest dla nich gorszące, a co nie. Tak więc nie musisz się przejmować, zastanawiać czy kalkulować - po prostu wrzuć, a każdy w głębi własnego sumienia oceni czy jest w stanie zaakceptować takie "gorszące" treści ;)

"I needed to believe in something"

Niestety tekstu nie można już poprawić, bo dałabym wam wersję bez cenzury ;)

Nowa Fantastyka