- Opowiadanie: exturio - Pudełko

Pudełko

Chciałbym podziękować za betowanie: StargateFanowi, Osze (mam nadzieję, że tak odmienia się nick Ochy :) i – last but not least – Knight Martiusowi.

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Pudełko

Nie grzeszyłem przeciw ludziom, nie szkodziłem poddanym, nie czyniłem nieprawości w miejscu prawdy, nie znałem zła, nie popełniałem grzechów. Nigdy nie starałem się być pierwszym.

Księga Umarłych

 

 

Rzekł Kain do Abla, brata swego: Chodźmy na pole. A gdy byli na polu, Kain rzucił się na swego brata Abla i zabił go.

Rdz 4,8

 

 

 

 

 

 

Trawiasty step ciągnął się aż po horyzont, urozmaicony jedynie niewielkimi skupiskami drzew oraz odróżniającym się od ogólnego zarysu masywnym, czerwonym ostańcem, wyrastającym wprost z oceanu rzadkiej zieleni. Izyda zaklęła, po czym spojrzała na odczyty analizatora atmosfery.

 

Tlen w odpowiedniej ilości, brak trujących gazów, poza akceptowalną ilością dwutlenku węgla. Temperatura sprzyjająca, wilgotność na poziomie sprzyjającym skórze i drogom oddechowym. Mogło być o wiele gorzej. Rozpięła kombinezon i odetchnęła z ulgą. Nie znosiła silikonowej powłoki, która ograniczała ruchy.

 

Wzięła głęboki oddech, nozdrza wypełnił jej zapach rozgrzanej słońcem trawy. Zwracając twarz ku słońcu, pechowej gwieździe, która zmusiła ją do nieplanowanego międzylądowania, pomyślała, o ile bardziej przyjemna byłaby ta wizyta, gdyby nie okoliczności.

 

Awaryjne lądowanie nie poszło tak sprawnie, jak by sobie tego życzyła. Statek ucierpiał nie tylko na poziomie zabezpieczających obwodów drugiego obiegu, ale zniszczone zostały również obwody automatycznej dehibernacji, padły systemy: lokalizacyjny, komunikacyjny oraz przystosowawczy. Oznaczało to, że jeśli spotka tubylców, będzie musiała radzić sobie bez pomocy technologii. O ile jakichś tubylców w ogóle spotka. Jeśli tak, pozostało wierzyć, że przynajmniej jedna strona posiada odpowiednie translatory.

 

Tymczasem jednak sytuacja wymagała obecności technika, a to oznaczało potrzebę sprowadzenia Ozyrysa.

 

Instrukcja awaryjnego wybudzania jasno mówiła, że procedurę można przeprowadzić jedynie w sprzyjających warunkach atmosferycznych poza statkiem. Ktokolwiek ją pisał z pewnością miał swoje powody aby tak sądzić. Izyda nie wnikała. Z trudem wytaszczyła kokon na zewnątrz. Wspomagała się przy tym hydraulicznym egzoszkieletem, bo sam Ozyrys nie należał do lekkich, a otaczająca go osłona z naturalnych polimerów i nanorurek dodawała mu drugie tyle wagi.

 

Kiedy już udało się jej położyć kokon na ziemi, zobaczyła tubylców. Kilku chowało się za nieodległą skałą, a dwóch – najodważniejszych lub najgłupszych – przyglądało się statkowi z bliższej odległości. Kiedy zauważyli, że Izyda odwróciła się ku nim, odskoczyli kilka kroków w tył, wymachując dzidami.

 

Tubylcy byli niżsi od Izydy o około jedną trzecią. Ich tężej zbudowane ciała pokrywała skóra o ciemniejszym odcieniu. Oczy mieli nieco mniejsze, głębiej osadzone po obu stronach masywniejszych nosów. Za ubrania służyły im zwierzęce skóry. Izyda zaklęła, porzucając nadzieje na łatwą komunikację.

 

Dwóch najodważniejszych podeszło bliżej, kiedy schylała się nad Ozyrysem. Wyglądało na to, że ciekawość przezwyciężyła strach.

 

Ze wszystkich inteligentnych w galaktyce, pomyślała kobieta, musiałam trafić akurat na dzikusów.

 

– Spierdalać – wysyczała, kiedy podeszli zbyt blisko. Mężczyźni odskoczyli gwałtownie, celując w nią końcami dzid.

 

– Jebcie się, prymitywy.

 

Stanowczym ruchem rozdarła kokon, wydobywając górną część ciała Ozyrysa, po czym wbiła igłę w jego ramię. Mikrokomputer dostosował dawkę mieszanki wybudzającej i od razu ja zaaplikował.

 

Zanim Ozyrys otworzył oczy, reszta tubylców wyszła zza skały. Zachęciło ich gardłowe pomrukiwanie tych odważniejszych, którzy opuścili dzidy i stali się jakby ufniejsi oraz jeszcze bardziej zaciekawieni. Po chwili Ozyrys wciągnął gwałtownie powietrze, otworzył oczy i podniósł się, całkowicie zdezorientowany. Tubylcy zerwali się do ucieczki.

 

 

~*~

 

 

– Na szczęście działa drukarka molekularna, ale wszystkie interfejsy komputera są uszkodzone. – Diagnoza Ozyrysa brzmiała jak wyrok. – Materiału mamy tyle, że wystarczyłoby na doraźne naprawy, ale nie na odbudowę połowy elektroniki statku. Mogę zreperować komputer do stanu, który umożliwi start i obsłuży napęd, ale nie będziemy mogli nawigować. Jeśli zaś naprawię systemy przystosowawcze i dogadamy z tubylcami, może się okazać, że nie znajdziemy tutaj surowca i będziemy zmuszeni do zostania.

 

Izyda nie była zachwycona.

 

– Mamy tu zostać na zawsze? – Wykrzywiła twarz. – Z tymi dzikusami?

 

– To mało prawdopodobne, ale jednak. Możemy ich wykorzystać – odrzekł technik niemal bez zastanowienia. – Pokażemy im trochę zaawansowanego czary-mary, przekonamy, że jesteśmy bogami, a w końcu użyjemy do poszukiwania złota. Ono jest prawie wszędzie i stanowi sensowną podstawę do produkcji elektroniki. Przy odrobinie szczęścia…

 

Izyda milczała długo, patrząc nie na Ozyrysa, ale na tubylców. Ewidentnie bali się przybyszów. Strach pokonywali ciekawością, ale było to chwiejne zwycięstwo. Teraz, zaledwie ćwierć obrotu planety później, znosili dary mięsa i owoców. Przyprowadzali dzieci i kobiety, padali na twarze, bełkotali coś całkowicie niezrozumiałego.

 

– Napraw systemy przystosowawcze – rzekła w końcu, odrywając wzrok od kolejnej pielgrzymki. Wyglądało na to, że o ich obecności zwiedziały się też inne plemiona. – Przekonanie ich, że jesteśmy bogami nie będzie zbyt trudne, więc ich wykorzystamy. – Ruchem głowy wskazała na tubylców. – Ale będziemy potrzebować pomocy.

 

– Nie. – Twarz Ozyrysa pociemniała nagle. Zmrużył oczy, a jego usta wykrzywił złowrogi grymas. – Nie będziemy potrzebować.

 

Wyglądał na poważnie wystraszonego. Od razu zorientował się, o jakiej pomocy mówi Izyda i ta myśl wcale a wcale mu się nie podobała. Konsultant, bo jego Izyda chciała przywołać, był na Barce postacią na poły legendarną. Ci, co go nigdy nie spotkali, mówili o nim straszne rzeczy. Ci, którzy go widzieli, mówili jeszcze gorsze. To, co Ozyrys wiedział o konsultancie na pewno, składało się na dość dziwną całość: nigdy nie jadł. Nigdy nie pił. Nigdy nie był hibernowany.

 

– Nie wiesz, czego możesz się po nim spodziewać! – niemal wykrzyknął Ozyrys. – Nic o nim nie wiesz. Nic!

 

Izyda machnęła ręką w geście tak władczym i nie pozostawiającym miejsca na sprzeciw, że Ozyrys niemal się ugiął.

 

– Nie dyskutuj – ucięła ostro. – Chcę mieć tu Seta przed zmrokiem.

 

 

 

Seta wozili ze sobą zapakowanego w skrzynkę. Zwykłą, zrobioną z polimerów, a tak ciasną, że ledwo się w niej mieścił. Był dodatkowo unieruchomiony pasami, krępującymi ciało w barkach, łokciach, kolanach i kostkach. Ozyrys nie wiedział, dlaczego traktowano go w taki sposób i podejrzewał, że nikt z załogi również nie wie. Niektórzy z załogi twierdzili nawet, że w rzeczywistości był on robotem – niesamowicie zaawansowanym i wyrafinowanym, ale również denerwującym i niemożliwym do wyłączenia.

 

Set był unikany. Jego skrzynki nie otwierano, dopóki nie było bezwzględnej potrzeby. Choć nikt głośno o tym nie mówił, załoga bała się konsultanta. Obawiano się tego, co skrywała stalowa maska z wystającym z niej długim, wielostopniowym filtrem powietrza. Przerażająca pustka wyzierała zza wizjerów, które zastępowały oczodoły. Spływała na otoczenie wraz z dźwiękami syntezatora mowy, który monotonnym i beznamiętnym głosem oznajmiał wszystko, co Set miał do powiedzenia.

 

Skrzynia zabezpieczona była dziewięcioznakowym kodem dostępu. Ozyrys wstukał go na niewielkiej klawiaturze, a wtedy wieko skrzyni podniosło się i ukazało poskręcaną, ściągniętą pasami sylwetkę Seta. Stalowa maska pozostała bez wyrazu lecz z syntezatora dobiegło coś na dźwięk cichego, urwanego mruknięcia.

 

Ozyrys już miał odpiąć pasy, jednak powstrzymał rękę w pół ruchu. Set napiął się gwałtownie, jakby usiłował zerwać więzy. Pasy utrzymały ciało w miejscu, ale technik i tak odskoczył jak oparzony.

 

– Mamy problem, co? – wyskrzeczał syntezator, a Ozyrys podszedł ośmielony.

 

– Awaryjne lądowanie – sprecyzował Set nadal beznamiętnym głosem. – Rozpieprzyliście ten wrak do końca i nie możecie odlecieć, a z zasobami krucho, co?

 

Ozyrys milczał. Powoli, jeden po drugim, rozpinał pasy. Konsultant i tak nie oczekiwał odpowiedzi. Wygramolił cielsko ze skrzyni, starając się rozprostować poskręcane kończyny. W tej chwili był wielkim, starym pająkiem, który po raz pierwszy od lat wyszedł z legowiska.

 

– Kapitan cię prosi.

 

– Pewnie, że prosi. – Set zamarł. Szparkami maski wpatrywał się w technika. – Ale gówno mnie to obchodzi.

 

Ozyrys spiął się na całym ciele, przy czym jego twarz stężała.

 

– To rozkaz!

 

Set przez długi moment nawet nie zmienił pozycji. Trwał w rozbawieniu, choć trudno było to stwierdzić z powodu maski. W końcu wyciągnął chudą, żylastą rękę i długimi palcami objął policzek Ozyrysa. Pociągnął jego twarz w dół tak blisko maski, że technik poczuł metaliczny zapach miejscami korodującego materiału.

 

– Posłuchaj mnie, dzieciaku. Słuchaj uważnie, bo nie będę powtarzał. Jesteście tutaj… nie, wszyscy jesteśmy tutaj przez niekompetencję Izydy. Rozsądek powinien ci podpowiadać, że jej rozkazy są gówno warte, jak teraz gówno wart jest ten wrak. Dlatego od tego momentu słuchasz mnie, tak?

 

Ozyrys wyrwał się z ciemnoszarych macek. Był wyższy od Seta o dobrą głowę, a ten jeszcze się garbił, przez co wyglądał na wątłego karła przy wysokim, smukłym i umięśnionym Centurianinie.

 

Pod maską zabulgotało i po chwili odezwał się syntezator:

 

– W porządku, zarozumiały gnojku. Prowadź.

 

 

 

Izyda dokładnie pamiętała dzień, w którym objęła dowodzenie na Barce. Mimo upływu czasu zapamiętała każde słowo wypowiedziane wtedy przez poprzedniego kapitana – Horusa. Ciemnoskóry Centurianin szesnastego pokolenia używał Seta przez długi czas i razem ze statkiem przekazał go Izydzie.

 

– Odpowiednio go nakieruj – mówił – a stanie się najpotężniejszym z narzędzi. Jednak zawsze na niego uważaj. Bez nadzoru staje się niebezpieczny.

 

Teraz stał przed nią – karykaturalny, niski, przygarbiony. Z twarzą niczym maska pośmiertna. A Izyda nie była przekonana co do tego, co powinna zrobić.

 

– Potrzebujemy – powiedziała w końcu, decydując się na przymilny ton – potrzebujemy twojej pomocy.

 

Set wzruszył ramionami.

 

– Raczej nie zaprosiłaś mnie tu na obiad, nie? Chociaż raz na jakiś czas mogłabyś wykazać się gościnnością.

 

Usta kapitan drgnęły nieznacznie. Nie uszło to uwadze Seta.

 

– Obraziłem cię?

 

– Pomożesz nam?

 

– Może. Jeśli, to zrobię to dla siebie, ale mam warunki. Nie chcę utknąć w jakiejś dziurze na końcu wszechświata, nie?

 

Ozyrys prychnął.

 

– To dziwne jak na kogoś, kto całe życie…

 

– Zamilcz. – Izyda uciszyła go gestem. – Czego chcesz?

 

Set przykucnął. Z dołu obserwował Ozyrysa, bawiąc się palcami. Miał ich cztery u każdej dłoni, trzy z zewnętrznej strony i jeden przeciwstawny. Przebierał nimi z niesamowitą prędkością, dotykając to opuszków, to zgrubień stawów, naprzemiennie u lewej i prawej dłoni.

 

– Całość mojego życia jest dla ciebie nie do objęcia, tępaku – powiedział, po czym zwrócił maskę w stronę Izydy. – Od teraz dowodzę.

 

Ozyrys mruknął pod nosem z niezadowoleniem. Brzmiało to trochę jak: „bezczelny idiota”. Kapitan nie dała po sobie nic poznać. Była zimna i opanowana.

 

– Nie ma mowy. Dowodzę ja, ale poza tym masz pełną swobodę działania.

 

– Pewnie, że mam. Bez tego bylibyście udupieni, nie?

 

 

~*~

 

 

To, że kurs był źle wpisany, Izyda zauważyła dopiero po połowie lotu. Znajdowali się teraz gdzieś na obrzeżach wewnętrznego dysku sporej galaktyki spiralnej. Pędzili niewielkim łukiem, okrążając układ planetarny z dość jasną – jak na standardy tej części kosmosu – gwiazdą.

 

Kapitan zaklęła, siadając przy kokpicie. Od pierwotnie zakładanej trasy dzielił ich niecały rok świetlny i cały czas się oddalali. Gdyby kierować się do celu najkrótszą drogą, stanęłaby na ich drodze znana podróżnikom czarna dziura. Nie było to najkorzystniejsze miejsce na przelot, słynęło z niefortunnych wypadków, dlatego Izyda zdecydowała się na gwałtowniejszą zmianę kursu. Miała zamiar silnie odbić, przeciąć mijany układ planetarny i po powrocie na pierwotnie zakładaną trasę oddać całkowite sterowanie komputerowi.

 

Skierowała Barkę w stronę gwiazdy. Statek mknął w rzadkim pierścieniu asteroid, a zewnętrzne czujniki rejestrowały delikatny, ale zauważalny wzrost ciśnienia. Izyda silniej ścisnęła manetkę, nerwowo się przy tym uśmiechając. Manewr, który chciała wykonać był niebezpieczny i w gruncie rzeczy zbędny, jednak mimo tego zdecydowała się go wykonać. Motywowała ją żądza adrenaliny, podsycana nudą służby.

 

Kapitan delikatnie poprawiła kurs, przyglądając się wielkiej kuli gazów. Gwiazda stawała się coraz większa. Językami ognia lizała przestrzeń wokół siebie. W odpowiednim momencie Izyda szarpnęła manetką. Barka zareagowała dopiero po chwili. Prześlizgnęła się nieco w bok, wpychając kapitan w fotel. Chwilę po tym odbiła w drugą stronę.

 

Potężny rozbłysk przeciął przestrzeń. Minął Barkę o kilkadziesiąt tysięcy długości, ale wyemitowana fala elektromagnetyczna dopadła ją w mgnieniu oka. Wpierw systemy zwariowały. Statek szarpał się na boki i trząsł. Później padło wszystko, co paść mogło.

 

Izyda rzuciła się do manetek sterowania hydraulicznego.

 

– Kurwa, kurwa, kurwa!

 

Szarpała, ale statek nie reagował. Sunął w stronę pobliskiej planety. Już kilka chwil później zaczął trząść się i nagrzewać, informując o wejściu w atmosferę. Izyda otarła spotniałe czoło.

 

Napięła się i z całej siły pociągnęła dźwignie wszystkich trzech hamulców. Rzuciło nią w przód, uderzyła o kokpit.

 

– Hamuj, jebany gracie!

 

Barka nie przyspieszała już tak gwałtownie. Izyda przyciągnęła manetki do siebie, a statek po chwili uniósł dziób. Teraz już zwalniał gwałtownie.

 

~*~

 

 

 

– To są wasze kopie genetyczne – powiedział Set, kiedy zbliżyła się Izyda. Przyglądał się tubylcom od dłuższego czasu. Pracowali na polu przy rzece. Wyrywali z ziemi jakieś rośliny, które później wiązali w snopki. Inni zbierali je i przenosili dalej, do osady.

 

Zanim przybyła kapitan, Set zbliżył się do nich tylko raz. Jego prezentacja wymagała małych przygotowań.

 

– Nie – zaprzeczyła Izyda. – Nie są naszymi kopiami. Są mniejsi, słabsi. Mają mniejsze oczy, ciemniejszą skórę i włosy.

 

– Szczególiki, szczególiki – zabuczał syntezator. – U was większe różnice występują między pokoleniami, nie?

 

– Powtarzam: to niemożliwe. – Izyda spiorunowała wzrokiem konsultanta. – Zamiast zajmować się bzdurami, pomyślałbyś nad sensownym rozwiązaniem problemów. Brakuje nam surowca do odbudowy statku, musimy nawiązać współpracę.

 

Sądziła, że ucięła temat, ale Set nie dał się zbyć. Machnął ręką, a Izyda ruszyła za nim. Przeszli wokół czerwonej góry, przemaszerowali wzdłuż niej niedługi kawałek, a w końcu Set wskazał Izydzie zagłębienie w ścianie. Nie było spore, wystarczające zaledwie, żeby się w nim położyć. Tak też użył go konsultant – położył w środku tubylca.

 

– Spójrz – powiedział, klękając przy ciele. Sięgnął do zakrwawionego brzucha i odciągając rozciętą skórę odkrył wnętrzności.

 

– Jedna, dwupłatowa wątroba, dwie nerki. Podwójne płuca, łącznie pięć płatów – wyliczał, prezentując w dłoni kolejne organy.

 

– Po co to robisz?

 

– Silne, dwukomorowe serce z lewej strony klatki piersiowej – kontynuował, jakby w ogóle nie usłyszał pytania. – Żołądek niezbyt duży, muszę przyznać. A tutaj – stęknął, siłując się z czymś – tutaj jelita.

 

Z trudem wyciągnął część poplątanego, pomarszczonego zwoju.

 

– Całkiem długie, nie?

 

Izyda odwróciła głowę. Nie przeszkadzał jej widok. Tym, co ją odrzuciło był zapach. Intensywny, obezwładniający smród gnijącej treści pokarmowej.

 

– A, tak. – Set wydawał się tego nie czuć. – Przebiło się tu i ówdzie. Zdarza się, nie?

 

Kapitan odeszła kilka kroków, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza. Zaciągnęła się głęboko i odetchnęła z ulgą. Stała tak chwilę, po czym zwróciła się do Seta:

 

– Co miała na celu ta prezentacja? Co chciałeś udowodnić?

 

W jej głosie pobrzmiewała złość. Nie chodziło nawet o śmierć tego tubylca – nie dbała o niego. Był to strach przed tym, co narzucało się po porównaniu.

 

– Przecież wiesz.

 

Upuścił węzeł jelit, a te plasnęły na zapadniętym, rozciętym brzuchu. Przez chwilę wyglądały, jakby wiły się niczym tłuste robaki, ale zamarły, kiedy już opadły na czerwony kamień.

 

– Jesteś obrzydliwy. – Izyda skrzywiła się. – Dobrze, zrozumiałam, uważasz, że stworzyliśmy tych dzikusów. My, nasza rasa. Może faktycznie, może to jakieś zabawki wcześniejszych generacji Centurian. I co z tego?

 

– To z tego – mogło się wydawać, że Set uśmiechnął się pod stalową maską – że będziesz musiała to zgłosić. Nowa rasa, nie? Wasze dzieci, o które będziecie musieli zadbać, inaczej Zrzeszenie Ras was zniszczy. Wiesz, kogo do tego delegują, nie? Ciebie. Was – sprecyzował – ciebie i Ozyrysa. Spędzicie tutaj resztę życia, na tej zapadłej planecie.

 

Izyda nie mogła widzieć tego, co było pod maską. Nie wiedziała nawet czy konsultant w ogóle ma twarz. Jednak wrażenie, że się uśmiecha, nie znikało.

 

Set podniósł się z kucek, wytarł okrwawioną dłoń w znoszony mundur Barki.

 

– Nie stworzyliśmy ich – odrzekła ze złością. – To nie nasze dzieło. Tworzenie inteligentnych ras jest zabronione. Nie wolno…

 

– Zamknij się już – przerwał jej jakby zniecierpliwiony. – Ani ty, ani tym bardziej ja nie wierzę w te bzdury. Dobrze rozumiesz, co tu kiedyś zaszło, nie? Ani to dziewicza planeta, ani nie pierwsza wizyta waszej rasy tutaj. Któreś z poprzednich pokoleń zasiało tu ziarno, a to wymaga pielęgnowania. To zadanie spadnie na was.

 

Usta Izydy zmieniły się w wąską kreskę.

 

– Pierdol się, Set. Pierdol się i rób, co do ciebie należy.

 

 

 

– On nas udupi. – Ozyrys dłubał przy złoconych tabliczkach systemów przystosowawczych. – Ujebie nas i nawet jeśli stąd wylecimy i tak będziemy musieli wrócić. Ześlą nas na tę pełną dzikusów pustynię i każą zadbać o ich rozwój. Spędzimy resztę życia ucząc małpy jak poprawnie wytapiać metal i kuć motyki, a o podróżach międzygwiezdnych będziemy mogli zapomnieć.

 

Izyda kręciła się po pomieszczeniu. Była nerwowa, rozdrażniona. W zamyśleniu chodziła od kąta do kąta i wydawało się, że w ogóle nie słyszy narzekań Ozyrysa. Jemu to nie przeszkadzało, kontynuował monolog:

 

– To był błąd, Izydo. Wyciąganie go. Miał leżeć w pudełku i w ogóle nie mieć pojęcia, co się tu dzieje. A teraz… Teraz wiemy, dlaczego wcześniejsza załoga tak się go bała. On jest po prostu jebnięty i chce nas udupić. Musimy coś z tym zrobić, Izydo. Koniecznie trzeba powstrzymać tego debila przed rozgłaszaniem wszystkiego, co tutaj widział. Rozumiesz? Musimy się upewnić, że nikt prócz nas nie dowie się, że tutaj jest jakaś prymitywna inteligencja, która może być wynikiem ingerencji Centurian.

 

– Och zamknij się, Ozyrys. Rób swoje. Staram się myśleć.

 

Technik nie posłuchał dowódczyni. Wstał od panelu pełnego złoconych płytek, odwrócił się tak, by móc wzrokiem śledzić Izydę. Ta nadal przemierzała pomieszczenie. Tam i z powrotem. Od jednego rogu do drugiego.

 

– Przestań. Stój.

 

Posłuchała. Zatrzymała się w pół kroku.

 

– Musimy się go pozbyć.

 

– Rób co tylko chcesz. Gówno mnie to obchodzi. Jeśli się stąd nie wydostaniemy, to i tak nie będzie miało żadnego znaczenia.

 

– Wydostaniemy się. Mówię ci, uda się nam wydostać, z nim czy bez niego.

 

 

 

To, że tubylcy bali się Seta było oczywiste od pierwszego spotkania. Wtedy przyglądał się im z odległości, a oni najpierw uciekli, a później – po niedługim czasie – wrócili. Wskazywali na niego i wołali coś w gardłowym, prymitywnym języku. Nie podchodzili, a on pozwalał się im oswoić ze swoją fizjonomią. Z daleka, jak myślał, mógł wydawać się mniej odrażający dla nieprzyzwyczajonych oczu.

 

Bezpośrednie spotkanie zainicjowali tubylcy. Co prawda zastosowali środki ostrożności: sprowadzili kilku wojowników z włóczniami, ale sami podeszli do konsultanta i zaciągnęli go na pole. Hodowali tam, na nieco podmokłej, zamulonej ziemi przy samej rzece, złotozielone rośliny sięgające im do pasa. Miały cienkie łodyżki o suchych, ostrych liściach oraz kłosy z długimi igiełkami. Jeden z tubylców wyrwał kilka, trzepnął nimi o dłoń, na której zostały nieduże, twarde nasionka.

 

Próbowali się porozumieć, ale Set nie rozgryzł jeszcze ich prymitywnego języka. Kiedy mówili, słowa okraszali bogatą gestykulacją. Ruszali niemal całym ciałem: dłońmi, ramionami, głowami. Wskazywali i ilustrowali. Set postanowił zniwelować dystans kulturowy.

 

– Set – powiedział, wskazując na pierś. – Set.

 

– Set! – wykrzyknął tubylec, unosząc ręce. Inni poszli za jego przykładem.

 

Rozpoczęła się wrzawa. Tubylcy krzyczeli radośnie, skakali wokół technika. Niektórzy klepali go po ramieniu, inni szarpali za dłoń.

 

– Set! Set! – krzyczeli. – Set!

 

Ozyrys obserwował zajście z daleka. Widział podskakujących, cieszących się i krzyczących tubylców. Pośrodku nich dostrzegał sylwetkę Seta, który nie wiedział, jak ma się zachować. Wszystko to działo się przy długim ale wąskim polu złotozielonych traw, nad szeroką, płytką i mulistą rzeką.

 

 

~*~

 

 

 

– Podporządkujemy ich. Jeśli będzie trzeba, zabijemy Seta, a z tubylców zrobimy niewolników. – Izyda wydała wyrok z taką łatwością, że Ozyrys niemal się jej przeraził. – To rozwiąże dwa problemy za jednym podejściem: pozbędziemy się potencjalnie niebezpiecznego konsultanta i zdobędziemy siłę roboczą do poszukiwań złota. Bierz.

 

Wsadziła mu w dłoń prosty generator plazmy. Normalnie służył on na statku do spawania, ale po rozregulowaniu magnetycznej głowicy koncentrującej, strumień cząstek rozpływał się w stożku i dawał przyzwoite pole rażenia.

 

– Kilku zabijemy. Tylko tylu, żeby reszta zrozumiała, z czym mają do czynienia.

 

Technik przytaknął, odbezpieczając mechanizm spustowy.

 

 

 

Set po raz kolejny spotkał się z tubylcami przy polu. Coraz lepiej rozumiał gesty, którymi się z nim porozumiewali. Rozpoznawał również pojedyncze słowa, ale wciąż daleko było do płynnej, obustronnej komunikacji. Siedział na kamieniu, a tubylec wyciągał przed siebie kolejne przedmioty i starannie powtarzał ich nazwy. Nagle zamilkł. Zobaczył za konsultantem coś, co go przeraziło.

 

– Anunnaki! – ryknął na całe gardło, wskazując dłonią w przestrzeń za Setem. Wojowie ruszyli z miejsc i poderwali włócznie. Set również wstał, a kiedy się odwrócił, zobaczył ich. Izyda i Ozyrys zmierzali ku zbiorowisku, ubrani w pełne stroje bojowe.

 

Ich głowy skryte były w połyskujących hełmach. Ciało okrywały ciemne, syntetyczne pancerze. W dłoniach trzymali niepozorne narzędzia zagłady.

 

Pierwszy rażony tubylec nie zdążył nawet zawyć. Jego twarz i pierś niemal od razu sczerniały, napuchły pękającymi bąblami, a w chwilę później pozostały tam jedynie spalone strzępy. Zaraz po tym reszta nieudolnie odpowiedziała.

 

Wznieśli w niebo bojowy okrzyk. Kilka włóczni poszybowało i wbiło się w ziemię niedaleko Ozyrysa i Izydy. Tubylcy byli zbyt przerażeni, żeby porządnie wycelować. W tym czasie kolejni wojownicy padali. Część rozpierzchła się, uciekała przez pole ku rzece. Inni ruszyli w przeciwną stronę, ku stepowi lub skale. Kapitan i technik nawet nie starali się ich dogonić. Kiedy kilka włóczni ześliznęło się po pancerzach, nie pozostał nikt, kto mógłby stawić opór.

 

Przy Izydzie i Ozyrysie pozostał tylko Set. Mierzyli w niego, a on stał z martwą maską na twarzy. Poskręcany, żylasty i skarlały.

 

– Jestem wam potrzebny – stwierdził beznamiętnie. – A oni będą naszymi partnerami, nie poddanymi. Odłóżcie broń, idioci.

 

Ozyrys uniósł miotacz plazmy.

 

– Zapłata za pracę, Secie.

 

Konsultant zwinął się w sobie i zaraz po tym niespodziewanie wyskoczył jak sprężyna. Ozyrys wcisnął spust, ale on był już poza zasięgiem. Wpadł między zboża i pędził, kierując się ku rzece. Ozyrys rzucił się za nim. Był wyższy, silniejszy. Dopadł konsultanta w połowie drogi. Pchnął go, a Set padł na ziemię.

 

– Jesteś idiotą, Ozyrysie! Beze mnie tutaj zginiecie!

 

– Z tobą czy bez, wydostaniemy się.

 

– Jesteście prymitywami, jak tamci. Oglądałem powstawanie i upadek cywilizacji silniejszych od waszej. Zginiecie tutaj.

 

Noga Ozyrysa spoczęła na piersi Seta, dociskając go do ziemi. Siła wytłoczyła z niego powietrze. Konsultant szarpnął się, chwycił przeciwnika za nogę. Ozyrys był jednak zbyt silny i ciężki.

 

– Jaki początek znajomości, taki koniec. Znów leżysz i się szarpiesz.

 

– Ty skur…

 

Miotacz plazmy wystrzelił tuż przed maską. Set naprężył się, jego kończyny zadrgały w konwulsjach. Ozyrys nie zwolnił spustu nawet kiedy ciało zamarło w bezruchu. Trzymał, póki maska nie zaczęła się rozpływać.

 

 

 

– Tam, w tym miejscu – Izyda wskazała na czerwoną skałę – stworzymy pomnik naszego zwycięstwa. Znak poddaństwa tubylców. Coś, co zostanie tutaj na zawsze. Myślałam o jakimś przedstawicielu tutejszej fauny.

 

– Jeszcze nie wygraliśmy. Co teraz?

 

– Do ich zniewolenia musimy wybudzić resztę załogi – powiedziała, kiedy ściągnęła hełm. – Bastet, Tota, Anubisa, Neuht… i wszystkich innych. Będą nam potrzebni, jeśli to ma się udać. Wszyscy, bez wyjątku.

 

Ozyrys również pozbył się już hełmu. Teraz, moduł po module, ściągał z siebie pancerz. W niektórych miejscach naznaczony był długimi rysami po włóczniach, ale materiał w żadnym miejscu nie pękł.

 

– A jeśli zapytają o Seta?

 

– Set… On wciąż siedzi w swoim pudełku. Rozumiesz? Nie wyszedł i nigdy z niego nie wyjdzie.

 

Technik spojrzał w stronę pola, na którym spoczywało na wpół spalone ciało konsultanta.

 

– Tak, on nigdy nie wyjdzie z pudełka.

 

Koniec

Komentarze

Bardzo ciekawe opowiadanko. Lubię mitologię, więc się spodobało. Ale mam kilka uwag:

Nie rozumiem, dlaczego pierwsza chronologicznie część znajduje się gdzieś w środku.

Nie kupuję wyjaśnień, że obudzić technika można tylko na świeżym powietrzu. W takim razie załoga w większości wypraw kosmicznych stanowiłaby wyłącznie balast.

Nie bardzo pasuje mi cytat o Kainie i Ablu. Znaczy, odwołanie rozumiem, ale z duchem opowiadania nie współgra.

W tym zdaniu wiele można poprawić: Temperatura sprzyjająca, wilgotność na poziomie sprzyjającym skórze i dróg oddechowych.

Pozdrawiam. :-)

Babska logika rządzi!

Tak jak powiedziałem przy betowaniu i podtrzymuję swoje zdanie co do...

 

"Ich tężej zbudowane ciała pokrywała skóra o ciemniejszym odcieniu."

ciało

1. «mięśnie, skóra i tkanka tłuszczowa obrastająca szkielet człowieka lub zwierzęcia»

 

 

Ze zdania wynika, że mieli dwie warstwy skóry. Mam nadzieję, że przyjdzie ktoś mądry i rozsądzi to :)

Gdybym miała wąsy, to bym była dziadkiem, a tak jestem sygnaturką!

@Finkla

Nie rozumiem, dlaczego pierwsza chronologicznie część znajduje się gdzieś w środku.

Nie ma to żadnego uzasadnienia fabularnego. Chodziło tylko o oderwanie od głównego wątku plus delikatne zarysowanie bohaterki.


Nie kupuję wyjaśnień, że obudzić technika można tylko na świeżym powietrzu. W takim razie załoga w większości wypraw kosmicznych stanowiłaby wyłącznie balast.

Nie podaję żadnego wyjaśnienia, więc nie wiem, czego nie kupujesz. Powiedziane jest, że to procedura awaryjna, więc niestandardowa.

 

 Nie bardzo pasuje mi cytat o Kainie i Ablu. Znaczy, odwołanie rozumiem, ale z duchem opowiadania nie współgra.

Moim zdaniem współgra. Dlatego go zamieściłem. :)

Powtórzenie faktycznie fatalne. Dzięki! :)

 

@Stargate

Podejrzewałem, że podtrzymasz. Rozumiem, ale z tą akurat uwagą pozwolę się nie zgodzić. :)

Dzięki! 

Klasyczna science fiction (czyli tutaj rzecz dość nietypowa ;-]) i klasyczny motyw. Dla mnie lekko nostalgiczne -- w pamięci mignął mi m.in. komiks, który czytałem w dzieciństwie: "Bogowie z gwizdozbioru Aquariusa". Intryga prosta, ale zostałem nieco zaskoczony przewrotnym zakończeniem -- mitologia egipska i Twoje przedstawienie postaci kazały spodziewać się czegoś podobnego, ale jednak... innego (specjalnie niejasno się wyrażam, żeby uniknąć zdradzenia istotnej treści tym, którzy zaczynają od czytania komentarzy) -- i za to masz u mnie plusa. Natomiast fragment o Izydzie ręcznie sterującej barką IMO niepotrzebny -- bez wpływu na fabułę.

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

"Nie ma to żadnego uzasadnienia fabularnego. Chodziło tylko o oderwanie od głównego wątku plus delikatne zarysowanie bohaterki." -- OK, przed zatwierdzeniem komentarza nie widziałem Twojej odpowiedzi na komentarz Finkli. Przyjmuję do wiadomości, niemniej uważam, że mogłeś to zrobić jakoś zręczniej, żeby nie było takiego rozdźwięku między inkryminowanym fragmentem, a resztą.

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Dzięki, Jeroh. :)

Z mojej strony Exturio wszystko wie, tak więc tu napiszę tylko, że mi się podoba:).

Po pierwsze: "Wilgotność na poziomie sprzyjającym (komu? czemu?) skórze i (komu? czemu?) drogom oddechowym"

 

Podobają mi się Twoje opisy, są na tyle plastyczne, że nie mam problemu z wyobrażeniem sobie otoczenia, a jednocześnie nie są przeładowane przymiotnikami. Zachowujesz umiar nawet w opisie dziwnych technologii – tam gdzie to niepotrzebne nie wchodzisz w szczegóły.

Nie będę tu analizować prawidłowości naukowych informacji (zwłaszcza tych dotyczących lotu), bo to chyba nie jest hard sci-fi. :)

 

Jeśli chodzi o postaci, to, o ile o Ozyrysie i Izydzie mogę coś powiedzieć po przeczytaniu – Izyda jest zadufana w sobie i wredna, a Ozyrys wydaje się nieco zahukany – i uważam, że prowadzisz ich konsekwentnie, to znaczy nie robią niczego co wydawałoby się nieprawdopodobne; o tyle Set jest postacią mocno niejasną. I nie mów, że tak właśnie chciałeś. ;) A jeśli chciałeś, to nie powinieneś. Wydaje mi się, że Ty go po prostu nie znasz zbyt dobrze. Miotasz się w sprzecznościach – "trwał w rozbawieniu, choć trudno to było stwierdzić" – to jak, stwierdzasz, czy nie? A to wskazuje, że sam nie jesteś pewien tej postaci. Nie musisz wszystkiego ujawniać, ale wszystko powinieneś wiedzieć. Mam pytanie – i oczekuję odpowiedzi, niekoniecznie tutaj jeśli nie chcesz zdradzać sekretów opowiadania w komentarzach, ale mój mail jest dostępny w profilu – kim tak naprawdę jest Set? Skąd się wziął? I jaki jest jego cel?

 

Językowo, moim zdaniem, jest za dużo kolokwializmów (Izyda nie wnikała, zreperował statek), dziwnych konstrukcji (dowódczyni ??) i przede wszystkim wulgaryzmów. Wprawdzie stosujesz te ostatnie w dialogach, ale postaraj się może wzmacniać napięcie innym słownictwem, albo opisami przy dialogach. W końcu chcesz chyba pisać literaturę, a nie historyjkę dla kumpli z podwórka?

 

Nie mam zdania co do fabuły. Niby jest – mamy zawiązanie akcji, przeszkodę na drodze do celu, jakieś rozwiązanie. Ale brakuje w tym napięcia. Może dlatego, że nie lubię Izydy? Nie rozumiem jej. Jej cel nie jest celem, z którym mogłabym się identyfikować. Dlatego nie daje mi satysfakcji jej zwycięstwo.

 

Co do Twojego zabiegu z wrzuceniem wcześniejszych wydarzeń w środek opowiadania, sądzę, że strukturalnie to pasuje. Coś tłumaczy o Izydzie, co nie jest niezbędne od początku. Historia zaczyna się tam, gdzie powinna. Sądzę tylko, że przydałoby się dać Izydzie jakieś ludzkie cechy. Jakiś dylemat, może pragnienie nie do odparcia. Brakuje jej głębi, a przez to nie chwyta za serce. Nie jest łatwo tak przedstawić bohatera, który jest zły, by czytelnik mimo wszystko chciał się z nim identyfikować.

 

Doceniam próbę odwrócenia znaczenia tych postaci w mitologii – tam to Set jest tym złym a Ozyrys i Izyda są bohaterami. Twoje opowiadanie jest "dowodem" na to, że to zwycięzcy piszą historię. :)  Zgadzam się w pełni z tą tezą.

rzeczywistość jest dla ludzi, którzy nie radzą sobie z fantastyką

Hm... Odwrócenia? Zapewne w pewien sposób tak, ale Set - chociaż rzeczywiście, czasami wydaje się w tym tekście jedyną jakoś tam troszeczkę sympatyczną postacią - też nie jest "pozytywny". Nie jest - z naszego punktu widzenia - postacią "moralną".

Cała trójka jest - oczywiście patrząc naszymi oczami - amoralna. Jak to bogowie :).

Ale, tak, to zwycięzcy piszą historię... 

Nie wiem, czy Set nie jest pozytywny. :)

Ozyrys i Izyda się go boją, mówią nam, że Set jest zły, straszny i chce ich "udupić", ale patrząc z perspektywy "Ziemianina", którym jestem, widzę, że próbował nawiązać kontakt z "moimi" przodkami, chciał wywrzeć presję na Izydzie i Ozyrysie, by zajęli się swoimi "genetycznymi kopiami". Ale właśnie - nie wiem, co tak naprawdę nim kierowało. Mam zbyt mało danych, by ocenić jego moralność obiektywnie. Dlatego patrzę na niego jak taka dzikuska i widzę, że był fajowy, a tamtych dwoje go za*ło.

rzeczywistość jest dla ludzi, którzy nie radzą sobie z fantastyką

Tak,  z tym się zgadzam. Ale rozbebeszył tego tubylca w celach naukowych w końcu :). Przynajmniej tak to zrowumiałam.

Bardzo dobrze się czytało.

@t.lena:

Drogi oddechowe - to wynik przeoczenia po przerobieniu. Już poprawiłem.

Co do języka i tak dalej: zreperować nie jest kolokwializmem, podobnie wnikać. Wulgaryzmami posługuję się na co dzień w pewnych sytuacjach, nie widzę więc powodu, żeby moi bohaterowie ich unikali, jeśli pasują do ich stanu emocjonalnego. Fakt, nie piszę dla kolegów z podwórka. Piszę dla znajomych ze strony NF i do tej pory nikt nie narzekał na wulgaryzmy. :)

"trwał w rozbawieniu, choć trudno to było stwierdzić" – to jak, stwierdzasz, czy nie?

No cóż, sprawa jest dość prosta -- Set ma na twarzy maskę. Cały czas. Narrator wie, że Set jest rozbawiony. Izyda --- jak i każdy inny obserwator -- ma problemy ze stwierdzeniem tego, aczkowleik może podejrzewać, patrząc na mowę ciała. Niemniej to i tak trudne do stwierdzenia.

Dzięki za wyczerpujący komentarz. :)

 

Ocha :)

 

Wlazio, dziękuję. 

Maska jest wspomniana w treści i nie przekonuje mnie. :)

Wolałabym się raczej dowiedzieć, na przykład, dlaczego Set ma tę maskę. Oczywiście to retoryczne pytanie. :)

 

Wulgaryzmy. Cóż, w dzisiejszych czasach mało ludzi, także w miejscach publicznych, zwraca uwagę na nadmiar wulgaryzmów w naszym codziennym języku. Mnie się jednak zdaje, że my, tu piszący, parający się słowem nawet jeśli to tylko nasze hobby, powinniśmy szczególnie dbać o piękno polszczyzny. Może jestem staroświecka. Proszę mi to wybaczyć. ;)

rzeczywistość jest dla ludzi, którzy nie radzą sobie z fantastyką

Maska - co również jest wspomniane - zawiera filtry powietrza. Nie ma Cię to przekonywać, ona po prostu tam jest, bo Set jej potrzebuje.

 

Wulgaryzmy są częścią żywego języka.

(...)  poza całkowicie akceptowalną ilością dwutlenku węgla.  ---> poproszę o przykład częściowej, niecałkowitej akceptowalności.  { :-) }  

Zbyt mało czasu dzieli mnie od lektury mitu akurat o Izydzie i Ozyrysie, bym potrafił obiektywnie spojrzeć na tekst.

Adamie, dla przeciętnego dorosłego człowieka 4-6%. Niby nieprzyjemne (utrudnione oddychanie, szum w uszach, ból w skroniach), ale jednak do zniesienia, jeśli trzeba. Czyli częściowo akceptowalne stężenie. ;)

Oj, chyba jednak nie częściowo... Te słowa gryzą się, blisko im, zestawionym, do oksymoronu. Stężenie (jeszcze} dopuszczalne, stężenie jeszcze nie szkodliwe, zabójcze, potocznie: do wytrzymania, do przyjęcia i tak dalej. Upierasz się przy akceptacji --- proszę: jeszcze możliwe do zaakceptowania.

Droczę się, Adamie. "Całkowicie" już zniknęło. :)

AdamKB, skoro Twoja liryczna lampa już tutaj zaświeciła, to ja prosiłbym o rozwiązanie moich wątpliwości! :)

 

(szczegóły, komentarz nr 2)

Gdybym miała wąsy, to bym była dziadkiem, a tak jestem sygnaturką!

Formalnie masz rację, skóra jest składnikiem ciała (jak w definicji znaczenia), więc można się "czepiać" i zapytywać, czy mieli podwójną skórę. Ale, jak to w życiu często bywa, precyzja słownikowa sobie, odbiór czytelniczy sobie, czyli mało kogo to razi, mało kto zwróci na to uwagę (brawa dla Ciebie za zwrócenie uwagi).

Na miejscu exturia (wybacz, exturio!), otrzymawszy sygnał, że jednak znalazł się czytelnik tak uważny, jak Ty, spróbowałbym wybrnąć z kłopotu poprzez zmianę opisu. Na przykład (uwaga, z kontekstem nie zgrywam tego przykładu): Byli masywniej zbudowani, wyżsi, ciemnoskórzy.

Dziękuję, Adamie :)

Gdybym miała wąsy, to bym była dziadkiem, a tak jestem sygnaturką!

     Prykro mi, ale doczytałem do manetek i hamowania. Dalej nie czytałem.

PZDU, Stargate.

Mnie również przykro, Rogerze.

... Przeczytałem z zainteresowaniem. Pomysł nie nowy, ale nie mogę sobie przypomnieć gdzie czytałem o pozaziemskim pochodzeniu mitologicznych egipskich bogów. Wulgaryzmy tu akurat gryzą, bo są zbyt współczesne. Nawiązanie do rytuałów egipskich - wnętrzności wyciągane z religijnych pobudek - trafne. Odniesienie do Kaina i Abla - dyskusyjne.

Oczywiście jest wiele szczegółów do dyskusji. Ciekawe opowiadanie, ale twardym S. F. bym go nie nazwał. Pozdrawiam.

... I tytuł mało atrakcyjny.

Ryszardzie, dziękuję za opinię. Opowiadania nigdy hard SF nie nazwałem i zgadzam się, że nim nie jest. Tytułu nie zmienię z dwóch powodów: na inny nie mam pomysłu oraz minął czas na edycję. :)

Pozdrawiam

Tak, tytuł rzeczywiście jest niefortunny. Opowidanie za to fortunnym jest dużo bardziej. Historia ciekawa, zwłaszcza jeśli czytelnik ma jako takie pojęcie o mitologii egipskiej. Postacie mi osobiście do gustu nie przypadły, ale muszę przyznać, że są dobrze i konsekwentnie prowadzone, a to duży plus. Jedynym elementem, który mnie nie satysfakcjonuje to zakończenie. Wydaje się być urwane i kończy historię w momencie, w którym zacząłem się w nią wkręcać, licząc na ciąg dalszy, który nie nastąpił. Chociaż mi nieczęsto podobają się zakończenia opowiadań, więc pewnie jestem spaczony.

Vyzarcie, mi nieczęsto zakończenia opowiadań wychodzą, więc pewnie masz rację z tym, że jest niefortunne i urwane.

Dziękuję za komentarz. :)

Przykro mi, dotarłem do końca, ale ledwo, na oparach zainteresowania. Czekałem, czekałem na bombę, ale żadna niestety nie wybuchła. Może innym razem.

 

Pozdrawiam

 

PS. Ech ci Władcy Systemów...

Przeczytane. Podobało mi się.

@Julius: mi również jest przykro. W każdym razie cieszę się, że przeczytałeś i podzieliłeś się opinią.

 

@Monsun: miło mi. 

Całkiem niezłe, podobało mi się. Można by to jeszcze rozbudować, dołączyć pozostałych bogów.

Postać Seta faktycznie trochę niejasna, i żeby tak zginąć... Nie wiem, czy to pasuje do mitologii.

Dziękuję, Agroelingu.

Śmierć Seta nie pasuje do mitologii. Właściwie prawie nic tutaj nie pasuje. Koresponduje w jakiś sposób, ale nie jest odzwierciedleniem. 

Przeczytałam z zainteresowaniem i nie obraziłabym się, gdyby nastąpił ciąg dalszy.

 

„…czerwonym ostańcem, wyrastającym wprost z oceanu rzadkiej zieleni”. –– Wydaje mi się, że rzadka zieleń przeczy oceanowi.

Chyba że z oceanem ma się kojarzyć rozległość terenu rzadkiej zieleni.

 

„Wzięła głęboki oddech, nozdrza wypełnił jej zapach rozgrzanej słońcem trawy”. –– Może: Wzięła głęboki oddech, jej nozdrza wypełnił zapach rozgrzanej słońcem trawy. Lub: Wzięła głęboki oddech, nozdrza wypełnił zapach rozgrzanej słońcem trawy.

 

 „…procedurę można przeprowadzić jedynie w sprzyjających warunkach atmosferycznych poza statkiem”. –– Czy procedurę można przeprowadzić na statku, pod warunkiem, że poza nim panują sprzyjające warunki atmosferyczne? ;-)

Czy na statku także panują warunki atmosferyczne?

Może: …procedurę można przeprowadzić jedynie w sprzyjających warunkach atmosferycznych, poza statkiem.

 

"Ich tężej zbudowane ciała pokrywała skóra o ciemniejszym odcieniu". –– Może: Ich masywniej zbudowane ciała pokrywała skóra o ciemniejszym odcieniu.

 

„Jeśli zaś naprawię systemy przystosowawcze i dogadamy z tubylcami…” –– Pewnie miało być: Jeśli zaś naprawię systemy przystosowawcze i dogadamy się z tubylcami

 

„Pokażemy im trochę zaawansowanego czary-mary…” –– Pokażemy im jakieś zaawansowane czary mary

 

„Izyda machnęła ręką w geście tak władczym…” –– Wolałabym: Izyda machnęła ręką, gestem tak władczym

 

„…i podejrzewał, że nikt z załogi również nie wie. Niektórzy z załogi twierdzili nawet…”

–– Powtórzenie.

 

„Przerażająca pustka wyzierała zza wizjerów, które zastępowały oczodoły. Spływała na otoczenie wraz z dźwiękami syntezatora mowy…” –– Można widzieć pustkę w czyimś spojrzeniu, ale czy pustka może spływać? W dodatku, wraz z dźwiękiem?

 

„Ozyrys spiął się na całym ciele…”. –– Może: Ozyrys napiął całe ciało

 

„Z twarzą niczym maska pośmiertna”. –– Skąd wiadomo, że twarz Seta była niczym maska pośmiertna, skoro nikt jej nie widział?

 

„Ozyrys mruknął pod nosem z niezadowoleniem”. –– Ja napisałabym: Ozyrys, z niezadowoleniem, mruknął coś pod nosem.


„Manewr, który chciała wykonać był niebezpieczny i w gruncie rzeczy zbędny, jednak mimo tego zdecydowała się go wykonać”. –– Powtórzenie.

 

„Przeszli wokół czerwonej góry, przemaszerowali wzdłuż niej niedługi kawałek, a w końcu Set wskazał Izydzie zagłębienie w ścianie”. –– Zrozumiałam, że okrążyli górę idąc wokół niej, potem maszerowali i dotarli do zagłębienia w ścianie. Czy nie powinni dotrzeć do zagłębienia wcześniej, kiedy szli wokół góry? ;-)

Ja napisałabym: Szli u podnóża góry. Przemaszerowali niedługi kawałek

 

„Set podniósł się z kucek, wytarł okrwawioną dłoń w znoszony mundur Barki”. –– Czy Barka nosiła mundur? ;-)

 

„Hodowali tam, na nieco podmokłej, zamulonej ziemi przy samej rzece…” –– Moim zdaniem tubylcy mogli uprawiać rośliny, nie hodować.

 

Wojowie ruszyli z miejsc i poderwali włócznie”. –– W tym opowiadaniu, określenie wojowie, wyjątkowo mi nie pasuje.

 

Pozdrawiam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję, Regulatorzy. Uwzględniłem większość Twoich uwag w pliku na moim dysku. :)

Cieszę się, skoro trochę pomogłam. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka