- Opowiadanie: oruen - Rzecz o Dylematronie

Rzecz o Dylematronie

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Rzecz o Dylematronie

Jako że przed nami, czytelniku, długa droga, pozwól, że się przedstawię: tytułuję się Dostojnie Urodzonym Poetą Awangardowym, a me nazwisko rodowe – Wołowa. Moja twórczość znana jest już w całym ramieniu naszej Galaktyki, ba, niektóre tomy moich poezyj dotarły nawet dalej.

Po ich wydaniu, co tu dużo mówić, spocząłem na laurach, co, szczerze mówiąc, nie różniło się zbytnio od procesu twórczego; poeta prawdziwie awangardowy bowiem nie pisze nic. Poezja to w końcu oświaty kaganek, a prawdziwego światła nigdy nie widać; tedy już na początku mojej kariery pojąłem, że tom moich poezyj musi z białych kart jeno się składać, wtedy bowiem, na jednej karcie, zawrzeć mogę wszystko, całe spektrum światła: od zimnych, fioletowych poematów smutnych do płomiennie czerwonych poezyj miłosnych i każdy, kto tylko wyjrzy poza biel kart, dojrzy wspaniałość mojego talentu.

Wydane przeze mnie tomy szybko zaczęły przynosić wielkie zyski, krytycy wręcz piali peany na moją cześć. Widząc, że mistrzostwo w niepisaniu osiągnąłem, zapragnąłem w końcu zacząć pisać. Byłem już na tyle bogaty, że mogłem sobie na to pozwolić. Jednak ta nowa myśl szybko stała się dla mnie przyczyną licznych zgryzot i trosk; w końcu w niepisaniu mistrzostwo osiągnąwszy, nijak nie wiedziałem, jak zabrać się za tworzenie. Zacząłem od nauki stawiania liter; czynność ta sprawiła mi nielichą satysfakcję i niedużo później byłem już w stanie napisać pierwsze zdania. Wtedy jednak pojąłem, że choć pisać mogę, zupełnie nie mam o czym; trzy tygodnie przesiedziałem nad pustą kartką, klnąc i rwąc włosy z głowy, aż w końcu zorientowałem się, że kompletnie wyłysiałem; na głowie ostał się jeno jeden, zakręcony włosek, którego było mi serdecznie żal, że pozbawiłem go towarzystwa. Nie czekając, aż towarzystwo odrośnie, nacisnąłem na głowę czapkę i udałem się do najbliższej oberży. Nie wiedziałem jeszcze wtedy, jak owocna okaże się ta decyzja.

Raźno wstąpiłem do środka i od razu zamówiłem dwa piwa; jedno dla mnie, jedno dla samotnego włosa w ramach przeprosin, on jednak nijak pić nie chciał; wychyliłem tedy szybko oba kufle i zacząłem śpiewać, rezolutnie położywszy przed sobą czapkę, by goście oberży mogli mnie nagrodzić za doznania estetyczne. Wtedy zorientowałem się, że przez przypadek dosiadłem się do stolika już zajętego; naprzeciwko mnie siedział wymizerowany robot, popijając od niechcenia smar do osi. Tak mnie to wytrąciło z równowagi, że aż zapomniałem śpiewać. Czapka natychmiast zaczęła zapełniać się monetami; trzeba bowiem wiedzieć, że nie masz nic piękniejszego nad milczącego poetę. Skonfundowany wielce moją niegrzecznością, przedstawiem się najuprzejmiej, jak umiałem, po czym poznawszy, że towarzysz mój mężem jest światłym i uczciwym, jąłem wypytywać go o jego losy.

Przejmująca była jego opowieść; onegdaj pracownik w Instytucie Moralności, Dylematron święcił sukcesy wielkie, jednak po zakończeniu obliczeń został zwolniony. Za ostatnią pensję kupił sobie nogi i ręce i wyszedł z Instytutu z podniesionym czołem. Jednak czasy były ciężkie, co tu kryć; nikt nie chciał robota, który cały czas targany był dylematami, takiego bowiem go zaprogramowano. Dylematron zmuszony został więc do wyprzedania wszystkiego, co posiadał, oprócz rąk i nóg, po czym osiadł w Gospodzie pod Cieknącym Silnikiem. Rychło go jednak stamtąd wypędzono za długi; tułał się wtedy po świecie, szukając strawy i dachu nad głową, aż w końcu właściciel oberży, w której właśnie się znajdowaliśmy, ulitowal sie nad nim i dał mu dach nad głową. Dylematron wdzięczny był wielce karczmarzowi, jednak wciąż czuł się dla niego ciężarem; chciał być przydatny. Milczałem, bo jego opowieść zasmuciła mnie wielce, po czym za pieniądze wyjęte z czapki kupiłem butelkę najgęstszego oleju i kolejne dwa piwa.

Po szóstym napoju przyszła do mnie myśl najdziksza, myśl, dzięki której uwierzyłem, że mogę kiedyś zostać mistrzem poezji pisanej; a gdyby tak wznowić tradycje dwudziestotrzeciowiecznych roborycerzy?

– Dajże mi pan spokój – odparł na to Dylematron. – Nikt już nie wierzy w roborycerzy.

Widząc w tym jednak szansę dla nas obu, jąłem go prosić, błagać niemalże, abyśmy mogli wyruszyć w drogę, ja, poeta opiewający jego czyny, on, ostatni błędny roborycerz. Z początku Dylematron bardzo niechętny był mojej idei; jednak po trzech godzinach usilnych błagań poczułem, że ogarnia go entuzjazm.

– Dobrze więc – odrzekł w końcu. – Możemy wyruszyć w drogę.

Zacząłem dziękować mu solennie i zakupiłem dla niego jeszcze dwie butelki najprzedniejszego oleju, jaki można było dostać u karczmarza, po czym wybiegłem z karczmy, by kupić oporządzenie godne roborycerza i przygotować nas do drogi.

W małym sklepie z antykami znajdującym się naprzeciwko oberży zakupiłem Dylematronowi lśniący kirys, starodawny miecz elektronowy i puklerz czopornikowy, sobie zaś sprawiłem pęk piór cyfrowych i zwój pergaminu. Ten ostatni kosztował mnie najwięcej, ale w głębi ducha byłem pewien, że cała ta heca się opłaci; naprędce posłałem jeszcze do wydawcy wiadomosć, że kolejny tom moich poezyj jest już gotowy i może znów drukować puste karty. Zabezpieczywszy sobie w ten sposób finanse na podróż, w której spodziewałem się wielkich niebezpieczeństw, ruszyłem z powrotem do oberży.

Dylematron był kompletnie pijany po oleju, któregom dla niego zakupił; rad byłem z tego, ponieważ zupełnie nie opierał się, kiedy nakazałem mu czym prędzej ubierać kirys, brać do ręki miecz i puklerz czopornikowy, po czym obdarowałem jeszcze karczmarza tomem moich wierszy i ruszyliśmy w trasę.

Przyznam się szczerze, że zupełnie nie oczekiwałem, że na pierwszą przygodę będziemy czekać aż dwa tygodnie; przysposobiłem się do podróży o wiele krótszej i miałem szczerą nadzieję napisać wiersz o dokonaniach dzielnego Dylematrona drugiego, najdalej trzeciego popołudnia. Moje nadzieje okazały się jednak dość płonne, jako że dopiero podczas trzeciego tygodnia podróży, umęczeni wielce, usłyszeliśmy pogłoski o potężnym potworze, który jakoby nawiedził małą wioskę Jajużci. Stwór jakiś nieznany zaczął atakować domostwa po nocy, wzbudzając powszechną trwogę wśród mieszkańców. Wzniesiono grubą palisadę elektronową, ale monstrum jakimś cudem wciąż dostawało się do wnętrza wioski, zapamiętale niszcząc wszystko, co tylko napotkało na swej drodze.

Po krótkiej naradzie z Dylematronem osiągnęliśmy jako taki konsensus co do tego, czy mamy się tam udać i zgodnie ruszyliśmy w stronę przeciwną. Można sobie tylko wyobrażać, jak wielkie było nasze zdziwienie, kiedy pobłądziwszy dni kilka, ujrzeliśmy przed sobą palisadę elektronową. Okazało się, że Dylematron, spór jakiś wewnętrzny akurat tocząc, pomylił na mapie północ z południem i dlatego zawędrowaliśmy do Jakjużci.

Wrota palisady otworzyły się gościnnie na widok roborycerza i jego wiernego poety; stanął w nich wąsaty sołtys i przyjaźnie pomachał do nas ręką. Widać było, że wsi dobrze się wiedzie; sołtys był słusznej postury, przyodziany w oficjalną szubę, do której były przyczepione patenty należące do wsi.

– Z nieba po prostu nam spadacie, waszmości! – zawołał na powitanie, po czym uścisnął mnie serdecznie i skłonił się przed Dylematronem. – Monstrum straszne na wysypisku naszym się zalęgło; co noc przybywa do naszej wioski, aby nasz dobytek obrócić w pierzynę.

Uznałem za słuszne, żeby przedstawić nas w tym momencie.

– Nazywam się Jan Poduszczy – odpowiedział mi tym samym. – Wejdźcie, wejdźcie.

Zamachał zapraszająco.

Muszę przyznać, że obietnica ciepłej strawy, a w przypadku Dylematrona, oleju, bardzo pozytywny wpływ miała na nasze morale. Dylematron stwierdził sentencjonalnie, że jeśli już umierać, to najedzonym, i muszę przyznać mu rację. Początkowo chciałem poniechać oglądania walki z potworem, do której już dojść musiało, ale potem przyszło mi na myśl, że w takim razie nijak nie byłbym w stanie jej opisać; musiałem podjąć ryzyko. Towarzysz mój, Dylematron, opiwszy się olejem, od razu chciał ruszać do walki, ale syknąłem mu do ucha, że jak sie nie będzie ruszał z miejsca, to dostanie jeszcze. I tak było w istocie; jakjużczanie przynieśli mu cały kanister oleju w podzięce za potwora ubicie. Dylematron ochoczo zabrał się za konsumpcję. Kiedy zauważyłem, że monstrum jeszcze żywe i ma się dobrze, jakjużczanie wzruszyli tylko ramionami i pokazali mi taki rachunek za olej, że włosy na głowie dęba mi stanęły. Wiedziałem tedy, że stwora ubić musim albo w walce polec; wściekły tylko na siebie byłem, że tak dałem się podejść.

Po sutym obiedzie Dylematron aż palił się do czynu; ruszyliśmy zatem na wysypisko, gdzie spodziewaliśmy się walki na śmierć i życie. Dylematron podniósł swój miecz elektronowy i uderzył z całej siły w najbliższą muszlę klozetową, która prysnęła w drzazgi.

– Wypróbować chciałem – odrzekł, kiedy rzuciłem mu pytające spojrzenie.

Szukaliśmy potwora na wysypisku, nawołując i prosząc, by się okazał, jednak pozostał głuchy na nasze błagania. W końcu, zmęczeni, przysiedliśmy na uszkodzonych zydlach.

Ziemia wybuchła nam pod stopami, odrzucając nas na dobre kilka metrów; widać musieliśmy usiąść na jakiejś wrażliwej części stwora, bo ten, rozjuszony wielce, od razu rzucił się na Dylematrona. Ten sparował cios puklerzem czopornikowym; upadł na ziemię, ale miecza z rąk nie wypuścił. Dalejże nim siekać, miażdżyć i ciąć wstrętne, różowe cielsko! Dylematron zasapał się cały; krople gęstego smaru wypłynęły mu na czoło, a kiedy stwór znów rzucił się na niego, dzielnie stawił mu czoło. Posiekał go na dwadzieścia kawałków; tegom pewien, bo na własne oczy to widziałem.

Utrudzeni wielce po walce, ruszyliśmy z powrotem do wioski; Dylematron szedł na przedzie, jako dowód niosąc na ramieniu jeden z odrąbanych kawałków stwora. Jakjużczanie przywitali nas głośnymi wiwatami i zaproponowali nam nocleg; ja jednak, pomny wydarzeń poprzednich wywinałem się od tego jakoś. Ciało monstrum zostało zabrane do wiejskiego laboratorium, gdzie naukowcy zgodnie ustalili, że potwór to nic innego, jak Lumbricus terrestris typu pierścienic, z gromady siodełkowców. Dumny z Dylematrona, już, już chciałem siadać do pisania o jego zwycięstwie wielkim nad potworą, kiedy to któryś z jakjużczan przełożył język naukowy na bardziej ludzki i okazało się, że dzielny roborycerz położył w boju dżdżownicę.

Dylematron obruszył się wielce na jakjużczan, nawet ze mną nie chcąc przez jakiś czas rozmawiać. Przebłagałem go jednak butelką niezawodnego oleju, którą przezornie schowałem na czarną godzinę. Sam zaś stanąłem przed nielichym dylematem; jakże bowiem mogłem przekuć dokonanie roborycerza w poemat? Jaki tytuł dać? Dylematron wielki, pogromca dżdżownic wszelkich? Po kilku próbach porzuciłem odeszła mnie chęć napisania czegokolwiek, więc czym prędzej opuściliśmy gościnną, choć bardzo drogą wioskę Jakjużci. Niestety, trzeba mi będzie więcej dzielnych czynów, by napisać poemat z prawdziwego zdarzenia.

Dopiero, kiedy znaleźliśmy się kilkadziesiąt kilometrów od Jakjużci, przypomniałem sobie, że przecież Dylematron pociął potworę na dwadzieścia kawałków, więc nowe dżdżownice mogą z nich wyrosnąć. Musimy zajrzeć tam w przyszłym roku.

Ruszyliśmy więc raźno drogą ku następnej przygodzie, która być może zaowocuje poematem – a może nie.

Koniec

Komentarze

Mam wrażenie, że pomysł nie zaczął się od zakończenia. Mam li rację?

 

Zabawny, lemizujący, bardzo przyjemny tekst.

 

Pozdrawiam

Obyś nie wykrakał, oruenie; gdy pojawią się puste karty w okładkach bez tytułu, będzie wiadomo, kto zabawił się w augura.

Przyjemne opowiadanie, przywodzące na myśl "Bajki robotów". Po kilku wstępnych zdaniach spodziewałem się raczej czegoś innego... Czegoś... Hmmmm.... Bardziej poważniejszego. Nie oznacza to jednak, że opowiadanie jest złe.  Widzę, że wplotłeś w teskst również przesłanie, co jest niewątpliwą zaletą.  A tak nawiasem: z tymi białymi kartkami wpadłeś na niezły pomysł...

*maszli

 

A kto?

Na odcinku półtorej linijki zmieściłeś me, moja, nasza, moich.

Potem mojej tańczy z moich odbijanego z mojego i mnie. To się dopiero nazywa egocentryzm. Ale wielcy poeci chyba tak mają :)

Zabawne i sympatyczne.

Akcja toczy się w Jakjużci, ale raz jest Jajużci. Poza tym, mieszkańcy wioski powinni chyba nazywać się dużą literą?

Pozdrawiam. :-)

Babska logika rządzi!

[124] 20.25. Nazwy mieszkańców miast, osiedli i wsi:
warszawianka, paryżanka, moskwianin, wrocławianin, kleparzanin, żoliborzanin, zalipianka, chochołowianin.

A to mnie zaskoczyłeś. No, ale skoro tak ktoś dziwnie wymyślił, trzeba się będzie stosować... Czy mi się podoba czy nie.

Babska logika rządzi!

Podobało mi się. Skojarzenie z Lemem nieuknione. Czy wiesz Oruenie, że moi potomkowie mogą pozwać Wołowę o plagiat? (Patrz: dyskusja pod "Wampirystą"). Choć tak naprawdę, wątpię, żebyśmy byli pierwszymi, którzy wpadli na pomysł stworzenia wielkiego dzieła literatury przez (nie)napisanie niczego ;-)

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Chociażby to. Znacie?

Dzięki wszystkim za komentarze :)

 

No to wychodzi na to, że trzeba wydać taką książkę z pustymi kartami - a nuż się bestseller trafi ;)

@Julius - swego czasu to był prawdziwy bestseller :D

hi hi, pochichotałam troszkę

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

"Chociażby to. Znacie?" -- Dobre :-)

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Ciekawe opowiadanie. Lekkie i z dystansem. No i z niebanalnym poczuciem humoru, a to akurat warte jest swej wagi w złocie. Miła lektura, naprawdę.

Vyzart, tak z ciekawości: ile waży opowiadanie w wersji elektronicznej? ;-)

Babska logika rządzi!

Finklo, skłonny jestem raczej do rozważań praktycznych, aniżeli metafizycznych, powiem zatem, że opowiadanie waży tyle, ile serwer, na którym się znajduje. A serwery, przynajmniej podług moich obserwacji, bywają dość przyciężkawe.

No to naprawdę wysoko wyceniłeś opowiadanie. Dość słusznie, IMO, ale kto to kupi po zaproponowanej cenie? ;-)

Babska logika rządzi!

Fajne opowiadanie.

Choć opowiadanie nie zachwyciło mnie, jestem zadowolona że mogłam je przeczytałam, że nie musiałam oglądać czystych stron. ;-)

 

„Jednak ta nowa myśl szybko stała się dla mnie przyczyną licznych zgryzot i trosk”. –– Zgryzota i troska są synonimami.

 

„…czynność ta sprawiła mi nielichą satysfakcję i niedużo później byłem już w stanie napisać pierwsze zdania”. –– Ja napisałabym: …czynność ta sprawiła mi nielichą satysfakcję i niebawem byłem już w stanie napisać pierwsze zdania.


„…rezolutnie położywszy przed sobą czapkę, by goście oberży mogli mnie nagrodzić za doznania estetyczne”. –– Ze zdania wynika, że goście nagradzają poetę, gdyż ten doznał wrażeń estetycznych. ;-)

Może: …rezolutnie położywszy przed sobą czapkę, by goście oberży, doznawszy wrażeń estetycznych, mogli mnie nagrodzić.

 

„…że przez przypadek dosiadłem się do stolika już zajętego; naprzeciwko mnie siedział wymizerowany robot…” –– Powtórzenie.

Może: …że przez przypadek dosiadłem się do stolika już zajętego; naprzeciwko mnie tkwił wymizerowany robot

 

„…przedstawiem się najuprzejmiej, jak umiałem, po czym poznawszy, że towarzysz mój mężem jest światłym i uczciwym, jąłem wypytywać go o jego losy”. –– Czy przedstawienie się poety sprawiło, że w ten sposób poznał cechy towarzysza? ;-) Literówka i powtórzenie.

Może:  „…przedstawiłem się najuprzejmiej, jak umiałem, po czym, poznawszy że towarzysz mój mężem jest światłym i uczciwym, jąłem wypytywać go o/o jego losy”.

 

„Przejmująca była jego opowieść…” –– Kolejne zdanie, kolejne powtórzenie.

Może: Przejmująca była to opowieść

 

„…ulitowal sie nad nim i dał mu dach nad głową”. –– Literówki.

 

„…a gdyby tak wznowić tradycje dwudziestotrzeciowiecznych roborycerzy?” –– …a gdyby tak wznowić tradycje dwudziestotrzywiecznych roborycerzy?

 

„Zacząłem dziękować mu solennie…” –– Solennie, to inaczej podniośle, uroczyście, rzetelnie, solidnie, sumiennie… Czy takie podziękowanie miałeś na myśli?

 

„…dostać u karczmarza, po czym wybiegłem z karczmy…” –– Może wystarczy: …dostać u karczmarza, po czym wybiegłem

 

„…by kupić oporządzenie godne roborycerza i przygotować nas do drogi. W małym sklepie z antykami znajdującym się naprzeciwko oberży zakupiłem…” –– Może: …by kupić oporządzenie/ekwipunek godny roborycerza i przygotować nas do drogi. W małym sklepie z antykami znajdującym się naprzeciwko oberży nabyłem

 

„…sobie zaś sprawiłem pęk piór cyfrowych i zwój pergaminu”. –– Dziwi mnie trochę zestawienie: pióra cyfrowe i pergamin.

 

„…naprędce posłałem jeszcze do wydawcy wiadomosć…” –– Literówka.

 

„Dylematron był kompletnie pijany po oleju, któregom dla niego zakupił…” –– Dylematron był kompletnie pijany po wypiciu oleju, którym dla niego zakupił

 

„…zupełnie nie opierał się, kiedy nakazałem mu czym prędzej ubierać kirys…” –– Po co, i w co, poeta każe ubrać kirys? Czy ubrany/udekorowany prezentuje się ładniej i godniej? ;-)

Kirysu ani żadnego stroju, nie ubiera się. Kirys się wkłada/zakłada/przywdziewa, w kirys można się ubrać.

Ja napisałabym: …zupełnie nie opierał się, kiedy nakazałem mu czym prędzej włożyć/ubrać się w kirys

 

„…brać do ręki miecz i puklerz czopornikowy…” –– Czy Dylematron miał ćwiczyć jednoczesne chwytanie miecza i tarczy, w dodatku jedną ręką? ;-)

wziąć do rąk miecz i puklerz czopornikowy

 

„…po czym obdarowałem jeszcze karczmarza tomem moich wierszy i ruszyliśmy w trasę”. –– Kto jeszcze, prócz karczmarza, został obdarowany tomem wierszy? ;-)

Może: …po czym jeszcze obdarowałem karczmarza tomem moich wierszy i ruszyliśmy w drogę.

Trasa to wytyczony odcinek do pokonania. Poeta i Dylematron chyba nie wiedzą, dokąd wyruszają.

 

„Przyznam się szczerze, że zupełnie nie oczekiwałem, że na pierwszą przygodę będziemy czekać aż dwa tygodnie; przysposobiłem się do podróży o wiele krótszej i miałem szczerą nadzieję napisać wiersz o dokonaniach dzielnego Dylematrona drugiego, najdalej trzeciego popołudnia. Moje nadzieje okazały się…”  –– Powtórzenia.

Ja napisałabym: Przyznam otwarcie –– nie myślałem, że na pierwszą przygodę będziemy czekać aż dwa tygodnie; przysposobiłem się do podróży o wiele krótszej i miałem szczerą nadzieję napisać wiersz o dokonaniach dzielnego Dylematrona drugiego, najdalej trzeciego popołudnia. Moje przewidywania okazały się…  

 

 „…osiągnęliśmy jako taki konsensus co do tego…” –– …osiągnęliśmy jaki taki konsensus co do tego

 

„Z nieba po prostu nam spadacie, waszmości!” –– Z nieba po prostu nam spadacie, waszmościowie!

 

„Monstrum straszne na wysypisku naszym się zalęgło; co noc przybywa do naszej wioski, aby nasz dobytek obrócić w pierzynę”. –– Powtórzenia. Opuściłabym te zaimki. Wiadomo wszak o czyim wysypisku, czyjej wiosce i czyim dobytku jest mowa. 

 

„Nazywam się Jan Poduszczy - odpowiedział mi tym samym”. –– Czyli, czym mu odpowiedział?

 

„Początkowo chciałem poniechać oglądania walki z potworem (…) od razu chciał ruszać do walki…” –– Powtórzenie.

Może: Początkowo chciałem poniechać oglądania walki z potworem (…) od razu chciał ruszać do boju

 

„Dylematron ochoczo zabrał się za konsumpcję”. –– Ja napisałabym: Dylematron ochoczo zabrał się do konsumpcji.

 

„…uderzył z całej siły w najbliższą muszlę klozetową, która prysnęła w drzazgi”. –– Odniosłam wrażenie, że muszla uciekła w ostre kawałeczki drewna. ;-)

Może: …uderzył z całej siły w najbliższą muszlę klozetową, która rozprysnęła się na drobne skorupy/skorupki.

 

„Ziemia wybuchła nam pod stopami, odrzucając nas na dobre kilka metrów…” –– Ziemia wybuchła pod stopami i odrzuciło nas na kilka dobrych metrów

 

„…części stwora, bo ten, rozjuszony wielce, od razu rzucił się na Dylematrona. Ten sparował cios…” –– …części stwora, bo ten, rozjuszony wielce, od razu rzucił się na Dylematrona. Roborycerz sparował cios

 

„Utrudzeni wielce po walce, ruszyliśmy z powrotem do wioski…” –– Utrudzeni chyba walką, nie po walce. ;-)

Może: Po walce, utrudzeni wielce, ruszyliśmy z powrotem do wioski

 

„Jakjużczanie przywitali nas głośnymi wiwatami i zaproponowali nam nocleg…” –– Może: Jakjużczanie przywitali nas głośnymi wiwatami i zaproponowali nocleg

 

„Po kilku próbach porzuciłem odeszła mnie chęć napisania czegokolwiek…” –– Nie bardzo rozumiem to zdanie.

Może miało brzmieć: Po kilku próbach porzuciłem zamiar, odeszła mi chęć napisania czegokolwiek

 

„…więc nowe dżdżownice mogą z nich wyrosnąć. Musimy zajrzeć tam w przyszłym roku. Ruszyliśmy więc raźno drogą…” –– Powtórzenie. Drugie więc jest zbędne.

 

Pozdrawiam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Pisać, czy czytać, oto jest "dylematron". Jedno kusi, a drugie nęci. A gdyby tak pociąć opowiadanie jak tę dżdżownicę, na dwadzieścia kawałków, to będzie z tego dwadzieścia osobnych opowiadań?

Nie będzie. opowiadania, wbrew nie tylko Twoim marzenim, same się, cholery jedne, nie piszą.  :-)

Szkoda :)

@Regulatorzy, dziękuję bardzo za wyłapanie baboli :))

@Homar: trzeba spróbować, wydrukować, pociąć, może przez noc wyrosną :) 

@AdamKB, warto spróbować, a nuż, a widelec jednak się uda;)

 

 

...Zrelaksowałem się.

Nowa Fantastyka