- Opowiadanie: Goszka - Tożsamość

Tożsamość

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Tożsamość

Ujrzawszy obskurną fasadę Towarzystwa Doradztwa Życiowego, głośno przełknąłem ślinę. Dreptałem brudnym chodnikiem, obserwując wychodzących z budynku ludzi. Kilkoro dzieci, ciągniętych brutalnie przez swoje matki, właśnie opuściła bezpieczną ulicę, wchodząc przez potężne wrota. Gdy przez otwarte na pierwszym piętrze okno usłyszałem dochodzące z wewnątrz szlochy niemowlęcia, zapadłem się w sobie. Mimo, że miałem już osiemnaście lat, co było powodem mojej wizyty w tak zwanym doradztwie życiowym, dygotałem ze strachu. Na myśl nasuwały mi się mgliste wspomnienia Rejestru, który odbył się właśnie tu. Do dzisiaj odczuwałem dotkliwy lęk na widok najmniejszej choćby igły lub skalpela.

 

Spojrzałem przelotnie na ukryty pod skórą nadajnik, założony mi w wieku około pięciu lat. Potrząsnąłem gwałtownie głową i oderwałem wzrok od ręki. W tym momencie drzwi głównego wejścia otworzyły się i dostojnym krokiem wymaszerowała przez nie nadzwyczaj wysoka kobieta z tatuażem na twarzy i dzieckiem o zaczerwienionej od płaczu twarzyczce w objęciach. Minąłem ją obojętnie, zerkając jednak skrycie na zapłakanego chłopca. Wzdrygnąłem się, czując, że moje oblicze blednie wraz ze zmniejszającą się odległością dzielącą mnie od szklanej klamki.

 

Korytarz w środku był niezwykle przestrzenny. Przezroczysta recepcja z plastikowym biurkiem, plastikową lampką, plastikowym komputerem i panią w plastikowym uniformie wydawała się stać bardzo daleko stąd. Biało – czarne kafelki ułożone w asymetryczne figury pokrywające ściany i podłogę sprawiały, że mój wzrok wariował. Starając się nie skupiać uwagi na lśniących kształtach szybko znalazłem się tuż przed uśmiechniętą recepcjonistką. Jej przedziwne okulary, których oprawka wystawała z kącików oczu, utrzymująca prostokątne szkła, połyskiwały w świetle jedynej lampki oświetlającej pomieszczenie. Na widok mojej niepewnej miny kobieta wyszczerzyła zęby jeszcze bardziej w życzliwym uśmiechu, odsłaniając porcelanowe zęby. Wygrzebałem z małego, poręcznego, foliowego plecaczka portfel i, po otworzeniu go na całą szerokość tuż przed nosem recepcjonistki, ukazałem jej puste miejsce w największej przegródce, której przeznaczeniem było przechowywanie pewnego dokumentu wraz z załączonym do niego zdjęciem.

 

– Przyszedłem po Tożsamość Osobową, proszę pani. – powiedziałem dumnie, choć nie bez przestrachu. Kobieta odwróciła się na chwilę, by wcisnąć duży, czarny przycisk, uruchamiający ekran za jej plecami. Na nim to właśnie już po krótkiej chwili pojawiła się wielka, czerwona i tłusta twarz jakiegoś mężczyzny.

 

– Doktorze, klient. Wpuścić? – spytała. Pan doktor sapnął głośno, po czym kiwnął głową w milczeniu. Zdążyłem zauważyć za jego plecami umykającą młodą osóbkę, gorączkowo przeszukującą torebkę w poszukiwaniu pieniędzy. Z ust pacjentki, na oko w moim wieku, uleciało ciche podziękowanie. Zaraz potem w jej ręce wpadł nowy dokument Tożsamości Osobowej, na którym widniało jej zdjęcie.

 

– Poproszę do poczekalni. – zaprosił mnie mężczyzna, ponownie przekręcając obrotowy fotel w stronę monitora. Z trudem opanowałem drżenie dolnej wargi.

 

Po tym, jak przemiła pani recepcjonistka wskazała mi drogę do kolejnego korytarza, na którego końcu niepewnym krokiem wszedłem do okrągłego pomieszczenia utrzymanego w ciepłych kolorach. Stary róż na ścianach kontrastował z jaskrawopomarańczowymi stolikami, stojącymi przy każdym ze skórzanych foteli. Zerknąłem na każdą z przejrzystych tabliczek z widniejącymi na nich nazwiskami, wiszących na ciemnych drzwiach. Na ostatniej z nich pod połyskliwym podpisem „Dr Ignacy Krasiński” zauważyłem informację okraszoną skromnym wyjaśnieniem „Tu otrzymasz swoją Tożsamość”, toteż przysiadłem na jednym z licznych siedzisk ustawionych w poczekalni. Tuż obok mnie oczekiwał na wejście jakiś niewysoki blondyn, emanujący pewnością siebie. Gdy ujrzał rysującą się na mojej twarzy trwogę, prychnął pod nosem. Naprzeciwko mnie, po drugiej stronie okrągłej sali, otworzyły się drzwi. Zza nich wystawała już mała, dziewczęca rączka z odciśniętym na kciuku czarnym, smolistym atramentem – doskonale pamiętałem, jak i mi zdjemowano odciski z palców.

 

Po krótkiej chwili, mi wydającej się wiecznością, wewnątrz gabinetu dosłyszałem stłumiony okrzyk, przepełniony nie tylko zaskoczeniem, ale narastającym cierpieniem i strachem. Z lekką satysfakcją dostrzegłem zmianę w obliczu mojego towarzysza. Jego oczy ze zdenerwowaniem latały po ścianach poczekalni.

 

Wejście do gabinetu pana dr Ignacego otwarły się, z hukiem odbijając się od natrafionej przez nie ściany. Serce zabiło mi mocniej, gdy wychodząca z pokoju dziewczyna zachwiała się mocno, po czym przytrzymała się poręczy fotela. Towarzyszący mi blondyn wymamrotał coś przez zaciśnięte zęby, po czym ulotnił się z poczekalni, prędko wbiegając do „Toalety chłopców”. Chwilę potem do moich uszu dotarł dźwięk przypominający wymioty. Nie zdążyłem wygodnie rozsiąść się w fotelu, kiedy z gabinetu „otrzymania Tożsamości Osobowej” wyłonił się sam doktor, machając dłonią w zapraszającym geście.

 

– Ale… – zacząłem. Poczułem ucisk pochodzący gdzieś z dolnej partii żołądka. Wskazałem drzwi toalety, niemo otwierając usta.

 

– Proszę wejść, nie zamierzam czekać. – nakazał chłodnym tonem.

 

W środku ujrzałem rząd łóżek, na których leżeli klienci. Przy każdym z nich aparatura, podłączona kabelkami przechodzącymi przez uszy do mózgu, powodowała nieprzyjemny hałas. Pacjenci ulegali przemianie na moich oczach: jedni z nich młodnieli, inni, już po zabiegu, starzeli się z powrotem. Serce zadudniło mi w piersi.

 

– Znajduje się pan w gabinecie doradztwa zawodowego. Po wypiciu płynu znajdującego się na szafce przy łóżku, pana umysł oraz ciało odmłodnieją, byśmy mieli szansę zajrzeć w stan mózgu w różnych etapach pana historii życiowej. Kiedy tylko pan stanie się dzieckiem, rozpoczniemy intensywne pobieranie informacji. Chcemy się jedynie dowiedzieć, do jakiej pracy szanowny pan nadaje się najlepiej, a takie skłonności wychwytywane są już od początków życia, od kiedy był pan zaledwie niemowlęciem. Wszystko inne, niepotrzebne talenty i umiejętności, nieprzydatne panu w przyszłości, wyrzucimy, za pozwoleniem, czy to bez niego. Nie chcielibyśmy przecież, by w przyszłej pracy przeszkadzały panu nieosiągalne marzenia i zainteresowania. Nakierujemy pana na właściwą drogę. Będzie pan ideałem pracownika, skupionym na zadaniu. Nie będzie pan mieć problemów ze znalezieniem swojego miejsca. A teraz… Proszę położyć się na łóżku i wypić to, co znajduje się w szklance na szafce obok. Obiecuję, że skończymy nie za więcej, niż za godzinę. Może pan mieć nieco obolałe kości, ale to tylko lekki dyskomfort, w żadnym razie nie ma potrzeby się tego obawiać. – opowiadała monotonnym głosem pielęgniarka,

identyczna do spotkanej przeze mnie wcześniej recepecjonistki.

 

Skuliłem się na śnieżno-białym posłaniu, próbując utrzymać nerwy na wodzy. Jednym haustem połknąłem mazisty płyn znajdujący się w szklance, z trudnością opanowując mdłości. "Każdy musi kiedyś przez to przejść", mawiała moja babcia. Teraz i na mnie przyszła kolej, więc nie miałem zamiaru protestować. Już po kilku sekundach od wypicia substancji w kończynach poczułem palący ból. Skrzywiłem się.

 

– Bez obawy, proszę pana. My zajmujemy się tu tylko doradztwem zawodowym, czyli w dużej mierze Doradztwem Życiowym. Praca jest bardzo ważna w naszym codziennym życiu. To nie będzie boleć. – zapewniała mnie pielęgniarka z paskudnym uśmiechem przylepionym do twarzy. – Pobierzemy tylko z pana umysłu potrzebne wiadomości, by mógł otrzymać pan dokument Tożsamości. Po zabiegu nie będzie pan miał żadnych wątpliwości co do podjęcia konkretnej pracy. To, co jest zbędną przeszkodą w osiągnięciu celu bezboleśnie usuniemy. – podkreślała. Wydawało mi się, że powtarza swoje wyjaśnienia bez końca, aż do znudzenia. Wkrótce jednak przestałem ją słyszeć, uniemożliwiło mi to cierpienie fizyczne, na którym się skupiłem.

 

Kiwnąłem głową, widząc mroczki przed oczami. Zakrztusiłem się powietrzem, gdy zobaczyłem na końcu swoich rąk dziecięce dłonie. Młodnienie ustało. Ból kości, mięśni i skurczonej skóry – nie. Zaciskałem zęby. Do uszu doktor wepchnął mi kable, przypominające druty. Wierzgnąłem rozpaczliwie w akcie samoobrony. Drobne szpilki wbiły mi się w powierzchnię mózgu. Wytrzeszczyłem oczy, wciąż widząc przed sobą uśmiechniętą pielęgniarkę, rozmazaną i falującą. Teraz, choć mój umysł funkcjonował na poziomie małego chłopca, wiedziałem, w co się wpakowałem. Minęło jednak pół godziny i moje myśli, dotyczące strachu i bezsilnej złości, wyparowały. Pozostało tylko bezgraniczne skupienie. Kim jestem? Jakie umiejętności wykazywałem już od samego początku? W jakim zawodzie poczuję się spełniony? Odpowiedzi zaczęły mi się nasuwać niemal siłowo, przez jakiś czas sądziłem nawet, że nienależą do mnie, tylko do kogoś z zewnątrz.

 

Nagle zrozumiałem coś. Moim przeznaczeniem była praca jako robotnik, w końcu już od bardzo młodego wieku byłem silny i wysportowany.

 

Gdy tylko znów zacząłem dorastać, a moje ciało stało się ciałem nastolatka, odczułem odrazę na samą myśl o rysunku, którym zacząłem pasjonować się w wieku piętnastu lat. Już wiedziałem, że malarstwo nie było czymś, co mógłbym robić w przyszłości, choć od dawna o tym marzyłem. Zamknąłem oczy, tracąc świadomość.

 

Kiedy obudziłem się po czasie, który wydawał mi się bardzo krótki, dzięki zegarowi wiszącemu na ścianie dowiedziałem się, że minęła dokładnie godzina. Na moim brzuchu leżała nowiutka Tożsamość Osobowa, z wytłuszczonym na pierwszej stronie napisem „Stanisław Leopold Abdykiewicz, Polak nr 14890267-165318908315095-23, ur. 3 dnia 2 tygodnia 12 miesiąca roku 2550, Warszawa, godzina 3:33. Uzyskał Tożsamość Osobową 7 dnia 3 tygodnia 4 miesiąca roku 2568, w Warszawie, w Towarzystwie Doradztwa Życiowego, o godzinie 17:00, otrzymawszy tożsamość ROBOTNIK.” Pękałem z dumy.

Koniec

Komentarze

Już się boję, ale nie mogę doczekać się pierwszego komentarza :)

Przepraszam, nie czytałam opowiadania, bo już mi się oczy kleją od ilości przeczytanego dziś tekstu. Przeglądam sobie tylko i zostawiam na jutro. Ale rzuciło mi się w oczy zdanie z końcówki:

Kiedy obudziłem się po dwudziestu minutach, dzięki zegarowi wiszącemu na ścianie dowiedziałem się, że minęła dokładnie godzina  - to w koncu 20 minut czy 1 godzina.

Jutro przeczytam, to może zrozumiem. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Pomysł określania idealnego zawodu może i niespecjalnie nowy, ale wykonanie ciekawe. Tylko nie bardzo przemawia do mnie proces odmładzania organizmu. Gdyby coś takiego było znane, to żal byłoby to wykorzystywać dla nędznego cenzurowania wspomnień...

Język w miarę przyzwoity, chociaż zdarzają się usterki (wejście [...] otwarły się).

Babska logika rządzi!

że moje oblicze blednieje  - blednie, albo robi szię coraz bledsze

że nienależą do mnie - nie należą

No cóz  nadal nie rozumiem zdania dwadzieścia minut czy godzina. 

Parę potknięć językowych po drodze, ale czytało się nieźle. Jak Finkla -  odmładzanie tylko, żeby określić zawód? Toż to byłaby rewolucja na miarę wszechświata, gdyby udało się odmładzać organizm. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

chyba poprawiłam wszystko, o czym wspominaliście - mimo wszystko według mnie i tak jest lepiej, niż oczekiwałam :) 
A propos odmładzania organizmu- wcale nie mówiłam, że jest wykorzystywane tylko do tego.
Podobno opowiadanie podobne do historii Nowego Wspaniałego Świata Huxleya, ale jeszcze nie miałam okazji tego czytać ;/

Całkiem się podobało. Tekst jest miejscami dość męcząco napisany (konstrukcja zdań, niektóre określenia, tekst nie "płynie"), ale w sumie ciekawy. O wiele bardziej przemawia do wyobraźni niż "Koci postrach".

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Ciekawe opowiadanie.

Jeszcze raz dzięki ;p

Nowa Fantastyka