- Opowiadanie: Łanofas - Fiat Voluntas Tua

Fiat Voluntas Tua

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Fiat Voluntas Tua

 

Bądż wola Twoja

 

Obudził się na podwórkowej ławce, gdzieś w połowie drogi do domu. Słońce ogrzewało mu plecy, ubrudzony wymiocinami plecak i rozrzucone po trawie zeszyty. Powietrze śmierdziało nieprzetrawionym alkoholem. Tomek podniósł się i ponownie zwymiotował. Wracający z kościoła ludzie odwracali od niego wzrok.

– Czarna perła… – jęknął, przypominając sobie poranek.

 

Jęknął ponownie, wyrzucił wszystko do śmietnika i poczłapał w stronę swojego osiedla. Nie pierwszy raz wstydził się za siebie. Miał nadzieję, że po raz ostatni.

Zasrana prowincja, pomyślał, wbiegając do klatki schodowej.

Bolała go głowa, a przez ten upał nie zdążył porządnie wytrzeźwieć.

 

***

Parę tygodni temu zapisał się do miejskiego ZDZetu, do policealnego studium spedycyji i logistyki. Nie zastanawiał się długo. Wybrał najciekawiej brzmiący i najbardziej tajemniczy z kursów. Zdawał sobie sprawę, że to nie medycyna, a upokarzająco niski poziom wykładów potwierdził jego obawy. Ta szkoła to strata czasu w najczystszej postaci. By ukończyć kurs wystarczyło zapłacić czesne i raz na jakiś czas pojawić się na zajęciach. Sprawdziany i egzaminy okazały się być formalnością. Nie zdarzyło się, żeby ktoś ich nie zdał.

 

Niestety, samo studium przysłowiowej wiosny nie czyniło. Aby uzyskać certyfikat kompetencji zawodowych i licencję spedytora należało zdać płatny egzamin Instytutu Transportu Samochodowego, co nie było już takie proste. W tym przypadku wręcz niemożliwe.

Strata czasu, myślał na każdych zajęciach.

 

***

Tomek nie dotarł dziś na zajęcia, choć i tak nie sprawdzano obecności. Po drodze natknął się na dwóch kumpli z roku i pomaszerowali razem w przeciwnym kierunku, w stronę tak zwanego Kremla – niegdysiejszej siedziby PZPR, a obecnie prowincjonalnego ogólniaka. Zahaczyli jeszcze o spożywczak, obciążając plecaki dziewięcioma butelkami nalewki z czarnej porzeczki, choć zastanawiali się nad lipą z miodem.

Park przed legendarnym gmachem przywitał ich cieniem drzew, smrodem zraszanych moczem krzaków i nieczynną fontanną. Usiedli na jednej z ławek, napełniając plastikowe kubki. Rozpoczęły się przechwałki dwudziestolatków i typowe wyścigi w piciu. Pobliski Plac Łużycki świecił pustkami i świeżo położoną kostką brukową. W niedzielę mieszkańcy woleli pospać dłużej.

 

– Mój dziadek tutaj pracował! – pochwalił się Tomek, przepijając do szkolnego budynku. Radek – gadatliwszy z pozostałej dwójki – przyjrzał się czerwonym tabliczkom na ścianie.

– Czego uczył?

– Powiedzmy, że historii. Był zastępcą pierwszego sekretarza lokalnego Komitetu.

– Też masz się czym chwalić. – Radek otworzył kolejną Czarną Perłę. – Boga w sercu nie macie, towarzyszu!

– Akurat to u nas jest dziedziczne! Ateizm wysysamy z mlekiem matki.

 

Butelkę rozlano w kubkową triadę. Dołączyła do pustych sióstr w pobliskich krzewach berberysu. W dwie godziny, w sporadycznie przerywanej wtrętami ciszy, poradzili sobie ze szczęśliwą siódemką. W połowie ósmej flaszki wyraźnie utknęli.

– Odpadam… – mruknął najcichszy z trójki, rzygnął i przeniósł się na trawnik, gdzie zajął się głośnym chrapaniem.

– Zasrana prowincja… – westchnął Tomek, podniósł się i pomaszerował zygzakiem w swoją stronę. – Do soboty! – krzyknął, pozostawiając spitych kolegów pod Kremlem.

 

Radek poczekał, aż chłopak zniknie mu z pola widzenia. Wstał i jakimś cudem wyciągnął komórkę z kieszeni. Odbijało mu się porzeczkami.

– Nadaje się, skarbie… – wybełkotał do telefonu, położył się na trawie, zasnął i zmoczył spodnie.

Przyśniły mu się anioły.

 

***

– Jak było w szkole? – usłyszał, zatrzaskując za sobą drzwi.

Mama jak zwykle krzątała się po kuchni. Z radia sączyły się złote przeboje.

– W porządku – wydukał i pobiegł do ubikacji.

Gardłowe odgłosy odbiły się od porcelany, krążąc po całym mieszkaniu.

– Wszystko dobrze, synku? – Zapukała w brązową szybkę. – Coś na mieście zjadłeś? Strułeś się czymś?

– Chyba… – wyszeptał, wychodząc na korytarz. Życiem.

– Uważaj na siebie, synku… – westchnęła, gdy zamknął się w swoim pokoju.

Poszła zamieszać zupę i odcedzić makaron. Patrick Swayze zaśpiewał o dziewczynie jak wiatr.

 

***

Nie pospał za długo. Dzwonienie do drzwi wdarło się do snu, wsiąkając w przepoconą poduszkę. Tomek zwlekł się z łóżka i poczłapał w samych majtkach na korytarz.

– Otworzysz, synku? – Doleciało z zaparowanej kuchni. – Już nam podgrzewam obiadek.

Otworzył i zamarł.

– Błagam – wyskamłał na widok dwójki eleganckich trzydziestolatków z bibliami w rękach. – Nie dzisiaj…

– Diabeł rządzi światem – odezwał się bliższy z nich, trochę zażenowany nagością pretendenta do ewangelizacji. – Diabeł rządzi światem! – powtórzył, tym razem pewniej i mroczniej.

 

Tomek gotów był się nawet z nim zgodzić, byle dano mu niekoniecznie święty spokój. Podrapał się w okolicach krocza w nadziei, że zniechęci przybyszy do dalszych wyznań. W tym samym czasie sąsiadka z naprzeciwka otworzyła drzwi, odwracając z zażenowaniem wzrok. Ani bielizna, ani jej właściciel nie byli pierwszej świeżości. Prychnęła.

– Znowu wstyd… – bąknął chłopak.

Zamknięcie drzwi nie powiodło się. Tomek usiadł na skrzypiącej korytarzowej szafce, wysłuchując irytującej tyrady bardziej rozgadanego z dwójki.

– Widzisz ten krawat? – Mężczyzna wskazywał na okolice szyi towarzysza. – Czy mogę ci go podarować?

 

Tomek podniósł głowę, wpatrując się w kraciasty deseń. Najpierw przydałby mi się porządny garnitur, pomyślał.

– Jak się kolega zgodzi…

– Właśnie! – ucieszył się pytający. – Bo to jego własność! Dlatego diabeł rządzi światem.

Tomek rozmyślał nad tym jak daleka jest droga od krawatu do transcendencji, zachowując przemyślenia dla siebie.

– Szatan wziął Chrystusa na bardzo wysoką górę, wskazał na okolicę i powiedział: „Dam Ci to wszystko, jeśli upadniesz i oddasz mi pokłon!” Czy potrzeba ci więcej dowodów na to, że włada on całym światem?

– Wszystko cacy – mruknął chłopak – ale mógł chcieć tego waszego Chrystka oszukać. Wiesz, z zasady bywa bardzo zły, to pewnie i kłamać potrafi.

 

Świadków zamurowało. Tomek skorzystał z wywołanego zaskoczenia.

– Do widzenia – szepnął, zamykając drzwi.

Dla pewności dwukrotnie przekręcił klucz.

– Z kim rozmawiałeś, synku? – doleciało z kuchni.

– Z nawiedzonymi. Suszy mnie i coś bym zjadł – dodał, czując, że jego skatowany żołądek powoli zaczyna pracować.

 

Sięgnął po garnek z kompotem jabłkowym i pił, aż zabrakło mu tchu.

– Wiesz, że tego nie lubię! – skarciła go troskliwa mama. – Do szklanki byś sobie nalał.

Beknął i oświadczył:

– Kocham cię, matulo.

– Lepiej wyglądasz – powiedziała, podając mu talerz pomidorowej. – Może zrezygnuj z tej szkoły. Nie za dużo na siebie bierzesz?

Opróżnił garnek, odsapnął i wziął się za zupę.

– Myślę, że szkoła szybciej zrezygnuje ze mnie.

 

***

Następnego dnia zjawiła się nowa i atrakcyjniejsza para głosicieli Słowa Bożego. Tym razem mieszana i najwidoczniej lepiej przeszkolona do ewangelizacji problemowych klientów. Zaatakowali biblijnymi cytatami, publikacjami pełnymi wykrzykników i ciągłym zmniejszaniem dystansu, przez co zaledwie po paru minutach usiedli w salonie, sącząc herbatę bez cukru i krusząc ciasteczkami po stole. Mama uciekła do kuchni, wymawiając się bólem głowy, gotowaniem i późnowiosennymi porządkami. Martwiła się o zagubionego syna. Wolałaby, żeby chodził struty.

 

– Zapraszamy do naszego zboru – odezwała się śliczna świadkowa po wstępnym wręczeniu ulotek. – Mam na imię Renata i ogromną nadzieję, że zawitasz do naszej Sali Królestwa. Znajdziesz nas łatwo. Ulica Bohaterów Getta. Dokładny adres i numer telefonu wpisałam w strażnicy.

To żeście sobie miejscówkę znaleźli…, pomyślał Tomek, uśmiechając się głupio.

Wpatrywał się w dziewczynę do granic przyzwoitości, ale nie mógł nic na to poradzić. Wyglądała przepięknie, urzekając klasyczną urodą, a nie makijażem. Gładka skóra i te dołeczki w policzkach, za którymi poszedłby na koniec świata. Najlepiej jak najdalej od tego zapyziałego miasta, brudnych ulic i chlejących kumpli. Nie mógł oderwać od niej wzroku.

 

Że też takie oddają się Bogu? – myślał, podziwiając nienaganną figurę Renaty.

Zastanawiał się, jak wyglądają jej piersi. Żakiet intrygująco opinał się na nich. Na kacu zawsze miał ochotę na seks, a i wiek robił swoje.

– Spróbujemy rozwiać wszystkie twoje wątpliwości – dodał świadek, którego i tak nikt nie słuchał. – Przyjdź w niedzielę o dwunastej i powołaj się na Renię. Jest u nas starszym zboru.

Dziewczyna skarciła kolegę wzrokiem. Nie znosiła tego określenia.

– Chyba przyjdę… – mruknął Tomek, znudzony monotonią życia. – Powołam się na ciebie z największą przyjemnością.

Puścił do niej oczko, a ona zarumieniła się uroczo w odpowiedzi.

Dobrze, ze tata tego nie widzi…

 

***

Zbliżała się sroga zima. Rankiem trawniki otulał szron, a kałuże pękały pod brudnymi butami spieszących się do pracy przechodniów. Wieczory dały się wchłonąć nocy, w sklepach reklamowano kolejne święta, a na cmentarzach dogasały kolorowe znicze.

Trzymali się za zziębnięte dłonie. Długie rzędy czteropiętrowych bloków dawno pozostawili za sobą, tak jak i uliczne latarnie, chodniki oraz asfaltowe jezdnie. Dziesięciotysięczne osiedle Moniuszki na tym się nie kończyło. Paręset metrów dalej – na dzikim wysypisku śmieci – parę lat temu postawiono samotny blok. Tomek nigdy tu nie zaglądał. Nawet nie znał żadnego z mieszkańców.

 

Minęli tory kolejowe i niewielki pas lasu, halogenową latarką próbując oświetlić piaszczystą drogę.

– Do dzieła, Renatko! – westchnął, spoglądając na świecący nielicznymi żarówkami budynek.

Dziewczyna została z tyłu.

– Dlaczego nie idziesz? Nie możesz? – pomyślał o tych ich dziwnych zasadach.

– Dalej pójdziesz sam, skarbie – westchnęła, odbierając mu latarkę. – Poradzisz sobie, a ja będę tu na ciebie czekać. Tylko pospiesz się, żebym nie zamarzła…

 

Podbiegł i przytulił ją mocno. Pokazała mu sens życia i sama się tym sensem stała. Wyrwała go ze szponów nudy, pretensjonalności i wstrętu do samego siebie. To dla niej od dwóch lat nie pił, nie palił i – nad czym najbardziej ubolewał – wciąż nie uprawiał seksu, lecz przynajmniej to powinno się wkrótce zmienić. Jeżeli wszystko dobrze pójdzie, to pobiorą się i doczekają niejednej nocy poślubnej i niejednego namiętnego poranka.

– Boję się… – szepnął, oddychając słodkim zapachem jej jasnych włosów.

– Dasz radę. – Pocałowała go w szyję. – Dobrze cię wyszkoliliśmy. Upewnij się czy wszystko zabrałeś.

 

Tomek poklepał się po kieszeniach i skinął głową. Renata spróbowała się uśmiechnąć. Wyszło karykaturalnie, ale i tak w ciemnościach nie miało to większego niż symboliczne znaczenia.

– Kocham cię… – szepnął i ruszył w stronę uśpionych okien. Nie odpowiedziała.

Po drodze minął wpatrzonego w jego stopy czarnego kota. Podszedł do niego z klasycznym „kici kici” na ustach. Próba pogłaskania skończyła się draśnięciem dłoni.

– Dymany sierściuch! – syknął i kopnął kamień, który minął kocura o cal.

 

Zwierzę warknęło głośno i odprowadziło przestraszonego chłopaka wzrokiem. Starał się wziąć to za dobry znak, ale nogi się pod nim trzęsły.

Piekielna bestia, pomyślał i przyspieszył kroku.

Z zasady nie bywał przesądny, a przyrodę nawet lubił. Tylko ludzie doprowadzali go do szału.

Zatrzymał się dopiero na trzecim piętrze trzeciej z kolei klatki.

– Trzydzieści trzy… – odczytał numer na popielatych drzwiach i rozbawił się tą kumulacją trójek.

 

Zastukał dokładnie tak, jak mu kazano. Odważnie, mocno, i głośno. Wesoło i niepokojąco. Oko judasza pociemniało, a po chwili nachyliła się wytarta klamka.

– Diabeł rządzi światem! – pisnął przez zaciśnięte stresem gardło, wywołując szeroki uśmiech na szerokiej twarzy groźnie wyglądającego mężczyzny. – Szatan, znaczy się… – mruknął, zdając sobie nagle sprawę, że trudno będzie pociągnąć ten wątek w pojedynkę.

– A kto cię tu przysłał, chłopcze? – usłyszał w odpowiedzi. – Z chęcią posłucham o tym twoim szefie.

 

Masywny kark gospodarza pokrywały zawiłe tatuaże, dłonie przecinały grube blizny, a na poszarzałej koszulce rozciągał się anglojęzyczny napis:

“Stay away. This kid is Really a Sweet Devil“

Tomek przełknął ślinę i otarł pot z czoła. Z mieszkania naprzeciwko wychyliła się gładko ogolona głowa. Jej właściciel wyglądał jeszcze paskudniej od swojego sąsiada. W dodatku gwizdał fałszywie, opierając się o bejsbolowy kij.

Nawet światło nie wytrzymało i zgasło. Chłopakowi zdawało się, że wciąż widzi dziwny błysk tęczówek mężczyzn. Przypominały mu zaśniedziałe złoto.

 

– To może ja zapalę… – zaproponował, ruszając po omacku w stronę kontaktu.

Wysunięte palce wymacały wpierw chłodną ścianę. Wędrując w górę natknęły się na czyjąś chropowatą rękę.

– Bu! – krzyknął trzeci z mężczyzn, zapalając lampy.

Tomek podskoczył i pisnął z przerażenia. Gość wyglądał upiornie, cały pokryty bliznami po oparzeniach. Spomiędzy zębów wyciągnął rozmoczoną do połowy zapałkę, którą zablokował pstryczek. Cuchnął zepsutym jajkiem, dymem i alkoholem.

 

– Dawaj młody! – krzyknął gospodarz, aż ciarki przebiegły Tomkowi po plecach. Fale gorąca i potu obmywały pobladłą twarz chłopca. – Rozbaw nas, to może nie zepchniemy cię ze schodów!

Serce Tomka kołatało jak szalone. Pomyślał o ukochanej i nabrał odwagi. Być może są groźni i silni, ale to on będzie po wszystkim pieścił niebiańską piękność! Choćby i kosztem paru zadrapań i siniaków. Nie raz już był w tarapatach. Zresztą, na szkoleniu mówili mu, że może być niebezpiecznie.

– Bóg… Jehowa! – rozpoczął, nerwowo oglądając się za siebie. – On chce dobrze dla nas wszystkich. Dla was… i dla mnie też! Kocha nas!

– Twój szef, to ten Bóg? – zapytał poparzony i ryknął skrzekliwym śmiechem. – Dlaczego nie możemy z nim porozmawiać, tylko jakiegoś akwizytora przysyła?

– Jak ma do nas sprawę, to niech sam przyjdzie! – wydarł się mężczyzna spod trzydziestki dwójki. – Ugościlibyśmy go po ku… Tfu! Po królewsku!

– Ro… rozumiem… – Tomek ze strachu zaczął się jąkać. – Czyli ze mną nie chcecie rozmawiać? Mam takie książeczki o… Gdybyście panowie zechcieli poczytać…

 

Ze wszystkich kieszeni płaszcza zaczął wyciągać kolorowe wydruki. Część z nich upuścił i rozsypały się po zakurzonym betonie.

– Dawaj Boga, a nie ulotki, nierobie! – warknął ten od światła. – Tylko z nim będziemy gadać!

Chłopak cofnął wyciągniętą rękę. Upchał strażnice po kieszeniach.

– Tylko z nim – potwierdził mężczyzna z wytatuowanym karkiem.

– Skoro pan tak sobie życzy, to ja… – dukał Tomek, wpatrzony w stopy. – Myślę, że mogę pomóc.

 

Wykorzystał zaskoczenie. Jednym zwinnym ruchem wyciągnął zza skórzanego paska nóż i dźgnął rozmówcę w szyję. Przeskoczył nad upadającym ciałem zanim ci z tyłu zdążyli zareagować. Po chwili stał już w salonie, gdzie paroletni chłopczyk grał na czarnej konsoli. Malec zapauzował, spojrzał na niespodziewanego gościa i uśmiechnął się, ale bez radości w niebieskich oczach. Mimo to wyglądał uroczo. Nie tak, jak Tomek go sobie wyobrażał. Wyglądał przerażająco niewinnie.

Uwierzyłem, pomyślał i przeraził się, jak nigdy dotąd. Antychryst…

 

Otrząsnął się z pierwszego wrażenia. Chciał zaatakować, ale nie mógł wykonać najdrobniejszego ruchu. Nie mógł się nawet odezwać, sparaliżowany w tajemniczy sposób. Dwójka bandziorów wbiegła i stanęła tuż za nim, sycząc i zawodząc przeraźliwie. Malec zatrzymał ich gestem dłoni.

– Restoracjonista – westchnął. – Morderca, apostoł. Człowiek na próbę wystawiony… Uwierzył!

Irytująco przeciągał sylaby, przy czym oglądał gościa z każdej strony. Czasem dotykał go rozbawiony, a czasem wąchał, mrużąc przy tym oczy. Najwidoczniej dobrze się bawił.

– Aniołom rozkazano, a człowiek-morderca im służy…

 

Tomek uniósł bezwiednie uzbrojoną rękę, kierując ostrze w swoją stronę.

– Przechytrzył nas, panie! – tłumaczył się przerażony sąsiad. – Chcieliśmy się trochę rozerwać… Nudzimy się całymi tygodniami.

– Czuliśmy, że jest niewierzący! – dodał poparzony. – Kot nic nie meldował! Przepuścił go i nie meldował! Musiał być niewierzący!

– Milcz, byś swej nogi nie uraził o kamień! – warknął chłopiec. – Aniołom rozkaże, a człowieka mordercę na rękach nosić będą. Ciekawe…

 

Dłoń Tomka poruszała się wbrew jego woli. Ostrze dotknęło koszuli. Nacisk nie zmalał. Stal powoli zagłębiała się w ciepłe ciało. Ból zdominował strach. Tomek nie mógł nawet krzyknąć, tylko łzy płynęły mu po zapadniętych policzkach. Umarł, gdy poddało się serce.

– Dobranoc – szepnął uśmiechnięty sześciolatek i klasnął w dłonie.

Malec wrócił na fotel i odłożył gamepad na zimną podłogę. Tuż obok leżał dywanik w kształcie głowy Hello kitty, a na ścianie wisiały plakaty z Harrym Potterem. Chłopczyk zamyślił się, po czym wstał i przemówił:

– Nie przyszedł sam, człowiek-morderca, lecz jej nie dane nam ruszyć. Wystawiać na próby nas będą… Nękać… Musimy odejść.

– Przecież nic nam nie zrobią, panie – upierał się poparzony. – Światło nie zbliży się do ciemności! Nie wygra z twą mocą, mój panie. Są zasady!

– Znaleźli mnie i sposób, by się tu dostać. Jest tak napisane i tak będzie. Okażą się pomysłowi… Powrócą. Zaatakują! Człowieka-mordercę wykorzystać? Ja pomazaniec? Ja zły duch? Na próbę wezwą! Niejedną. Nie pierwszą….

 

***

Czarny polonez ruszył spod bloku z piskiem opon. Trzech mężczyzn stanęło za dziewczyną, czekając na jej rozkazy.

– Orfaniel! Leć za nimi! – Renata krzyknęła do jednego z nich. – Dowiedz się, dokąd jadą!

Anioł rozłożył skrzydła i wzbił się w powietrze, nie spuszczając z samochodu wzroku. Na tylnym siedzeniu poddenerwowany chłopiec szeptał wciąż sam do siebie:

– Boją się… Ścigać będą. Aniołom rozkazał wygrać z Antichristos. Nie współczuję, nie gniewam się… tylko dziwię. Za wcześnie. Czyżby czas ostateczny blisko? Wielki ucisk… Tysiąc dwieście sześćdziesiąt moich nocy i dusz! Ciemność.

 

Renata wraz z dwójką niebiańskich pomocników rozglądała się po opuszczonym w pośpiechu mieszkaniu. Stara boazeria, pożółkłe sufity i obdrapane ściany nie interesowały ich. Zajrzeli do salonu. Dziecinne plakaty i dywanik rozbawiły dziewczynę. Mężczyźni robili zdjęcia i sporządzali dokładne notatki. Zwłoki Tomka leżały w drzwiach. Kałuża krwi zdążyła już trochę zgęstnieć.

Musimy szukać innego sposobu, pomyślała i wyciągnęła z jego piersi nóż.

 

Przeszła nad stygnącym ciałem. W jej dłoniach ostrze przemieniło się w błyszczący miecz. Krew wsiąkła w stal.

Uwierzyłeś. Dlaczego uwierzyłeś? Schyliła się nad martwym Tomkiem. Przez to mógł cię tak łatwo zabić.

– Czterdzieści dwa cale z ambilightem! – zachwycał się jeden z pomocników, wskazując na telewizor. – Ma gówniarz diabelskie zachcianki!

– W co grał? – spytała, podnosząc bezprzewodowego gamepada. – Centrala nie będzie zadowolona, że nam uciekł.

 

Włączyli telewizor przyglądając się jasnemu logo gry.

– Fan fify… – Zajrzała do opcji przerwanego meczu.

– Grał przeciwko komputerowi na najniższym poziomie trudności?! – zdziwił się drugi z aniołów. – Dlaczego?

– To oczywiste – westchnęła Renata. – Nie znosi przegrywać.

Weszła w ustawienia systemowe konsoli szukając nazwy użytkownika. Znalazła: Snow.

– A to ciekawe… – westchnęła, wyłączając system.

– Może ma HBO? A może uwielbia wilki?

– Wilkory… – mruknęła, lekceważąc pomocnika. – Myślę, że nie o to chodzi.

 

Rozejrzała się po pokoju. Jej wzrok zatrzymał się na ponurych plakatach. Na jednym z nich Daniel Radcliffe spoglądał w stronę drzwi i leżącego trupa. „Nowhere is safe”, głosił napis po prawej stronie umorusanej twarzy aktora. Renata od dawna o tym wiedziała. Jednym szarpnięciem zerwała poster ze ściany. Czarodziej wylądował tuż obok dywanika z piekielnym kotkiem. Na niezadrukowanych plecach wyrysowano czerwienią sześcioramienne śniegowe gwiazdki. Idealnie wręcz symetryczne.

Artysta, pomyślała, nachylając się nad papierem. Lubisz rysować krwią…

 

Wyprostowała się i odwróciła w stronę zdumionego anioła.

– Bezzwłocznie zamelduj o tym Najwyższemu – rozkazała.

– Przecież to tylko szczegół? Pewnie wstydził się przed demonami…

Podeszła do niego i zajrzała mu prosto w oczy.

– A kto tkwi w szczegółach? – zapytała.

 

Mężczyzna uśmiechnął się i puścił do Renaty oko.

– A może ubiera się u Prady? – zażartował.

Nie roześmiała się. Przebiła go w odpowiedzi mieczem.

– Czy ty też chciałbyś wygłosić jakieś błyskotliwe zdanie? – Spojrzała na drugiego anioła. – Znajdzie się jeszcze parę kretyńskich powiedzeń.

Pomocnik uklęknął, przeżegnał się i rozpoczął merytoryczną modlitwę. Bóg przekazał im kolejne wskazówki. Pochwalił, kazał działać i pozdrowić Renatę.

 

***

– Cześć Radku! Przenosisz się do Żagania! – krzyczała do słuchawki, narzekając na paskudną jakość połączenia. – Gdzie ty jesteś, że tak szumi?!

Chłopak przyglądał się klifom Moheru, a w zasadzie falom uderzającym o nie jakieś sto pięćdziesiąt metrów poniżej. Wczoraj przyleciał do Irlandii. Nie chciał już dłużej pomagać aniołom. Nie chciał krzywdzić ludzi. Pewnie nic ją to nie obchodziło.

– Wejdź do sklepu, czy gdzieś i oddzwoń! Nie będę się przekrzykiwać z wiatrem!

 

Radek westchnął i zawrócił w stronę toalet. Usiadł na porcelanie i wcisnął zieloną słuchawkę. Nie da się uciec od własnego cienia.

– Jutro, najdalej pojutrze masz być w Żaganiu – oświadczyła bez zbędnych wstępów. – Ja przenoszę się dzisiaj.

– Dali się tak łatwo wytropić? – zdziwił się chłopak. – Nie uciekli daleko…

Renata spojrzała na przebite mieczem ciało pościgowego Orfaniela. Splunęła z pogardą i obrzydzeniem. Nie akceptowała porażek.

– Najciemniej pod latarnią… – westchnęła, chowając ostrze. – Ciemnością zmylili pościg. Na szczęście mam swoje sposoby.

– Przekabaciłaś któregoś z demonów?

– Nie – parsknęła nerwowo. – Nie da się, głupcze. To Antek popełnił błąd. Ściągnął aktualizację do fify.

 

Radek postanowił nie zadawać już więcej bzdurnych pytań. Wiedział, gdy jest rozdrażniona.

– Znam to miasto – powiedział. – Jeszcze większa dziura od poprzedniego. Nie będą mogli żyć na uboczu.

Renata uśmiechnęła się, wprowadzając w życie najnowszy boski plan.

– Zostało ich tylko dwóch, bo twój Tomek załatwił Adremelecha. Będą musieli iść do jakiejś pracy, inaczej ludzie nie dadzą im spokoju.

Chłopak nie wiedział, w czym im to może pomóc. Rozmyślania przerwała Renata.

– Zatrudnią opiekunkę. A my im w tym pomożemy.

 

Ze wszystkich aniołów, które w życiu spotkał, to ona przerażała go najbardziej. Resztę uważał za głupich i manierycznych.

– Znowu sięgamy do kopalni nieudaczników?

– Tak, mają tam ZDZet, jeśli o to pytasz – przytaknęła rozbawiona. – Zapisałam cię na kurs dekupażu.

– Chlanie nalewek?! – przeraził się, pamiętając szerokie fale wymiotów. – Po ostatnim nie mogę na wino patrzeć.

– Nie martw się. Powycinasz jakieś gówniane wzorki z bibułek. Poradzisz sobie.

– Renatko… – zawiesił głos.

– No?

– Kochasz mnie jeszcze…?

– Wykonaj zadanie – szepnęła zalotnie. – Ten perwer lubi rysować krwią. Znajdź rudą dziewczynę, która nie boi się igieł, a wynagrodzę ci te starania.

 

Jęknął, zapominając o samobójczych planach.

– Tylko nie jakiegoś kaszalota tak, jak to zrobiłeś w Sulechowie! – burknęła. – Sama się przeraziłam i z tego strachu łeb jej odcięłam mieczem!

– Pijany byłem…

 

***

– Dzisiaj nauczymy się przyozdabiać doniczki. – Korpulentna wykładowczyni rozpoczęła zajęcia.

Wszędzie walały się nożyczki, kleje, pędzle i lakiery. Radek usiadł obok ognistowłosej piękności. Wyciągnął do niej rękę i przedstawił się.

– Andżela – odpowiedziała z uśmiechem.

Nomen omen, pomyślał, wpatrzony w subtelny tatuaż na dziewczęcej dłoni.

– Jak u Cheryl Cole! – zachichotała, podsuwając mu palce pod nos.

– Niesamowity… – szepnął, gładząc czarne zawijasy. – Dokładnie taki jak u niej. Nawet ładniejszy.

 

Ponownie zachichotała. Przez półtorej godziny wycinali symetryczne wzorki. Radkowi brakło talentu i wprawy. Wolałby nawet napić się Czarnej Perły.

Ćwiczenia skończyły się około południa. Sobota nabierała tempa. Chłopak zaprosił nowo poznaną koleżankę na kawę. Rozmawiali o współczesnych trendach muzyki pop, wspaniałych kreacjach Lady Gagi, a Radek z najwyższym trudem próbował udawać zainteresowanie. Przy Justinie Bieberze nie wytrzymał i zamówił mocne piwo.

– Też chcesz? – Cofnął się, pytając Andżelikę.

– Ale ja płacę! – odpowiedziała, podkreślając swój wojujący feminizm.

Wyciągnęła z torebki wzorzysty portfel, w którym Radek zauważył coś interesującego.

– A co to? – zapytał, wskazując na czerwony grzbiet książeczki.

– Moja legitymacja Honorowego Dawcy Krwi! – zapiała z dumy. – Trzeba ludziom pomagać.

Nadaje się, pomyślał Radek i wysłał do Renaty smsa.

 

Epilog

– No pomódl się, Renia… – prosił Bóg. – Uwielbiam te twoje strofy!

Dziewczyna kucnęła i pochyliła uroczo głowę. Blond loki spłynęły na jej kształtne ramiona. Palce splotła na wysokości głębokiego dekoltu. Westchnęła, przymykając powieki.

 

Najwyższy, Jahwe, panie mój,

Co grzesznym światem władasz.

Dla ciebie włożę każdy strój!

I ściągnę… również rada.

 

Dla ciebie wrogów poślę stu

Do piekieł, do nicości!

Mieczem odrąbię głowę mu!

Połamię wszystkie kości!

 

Dla ciebie skromną mogę być.

Gdy zechcesz, to niegrzeczną…

Ze szczęścia godzinami wyć!

Przeżywać rozkosz wieczną…

 

– Nie bluźnij, Renatko! Nie bluźnij! – przerwał jej roześmiany Bóg. – Ach, to coś w tych twoich oczach!

Dziewczyna szepnęła Amen, podniosła się i wygładziła suknię.

– Czemu nie mogę używać swojego imienia? – spytała, udając obrażoną.

Najwyższy odpowiedział po dłuższej chwili:

– Zarówno Kusziel, jak i Karząca Ręka Jedynego Boga mogą się ludziom źle kojarzyć, a za Renatkami przecież wszyscy szaleją.

 

Zamilkł, po czym dodał:

– A czy ty mnie jeszcze kochasz, Reniu?

Nie odpowiedziała.

Koniec

Komentarze

Zapraszam do lektury (z lekkim przymróżeniem oka).

Hmmm, ciekawe...

Babska logika rządzi!

Dziękuję.

No, fajne. I napisane bardzo dobrze. Czytając, przypominałem sobie wizyty Świadków u mnie w mieszkaniu. Niestety, byli mało zajmujący i nie towarzyszyła im Renatka. A może to i dobrze...:).

 

Pozdrawiam

Mastiff

Dziękuję. Lepiej się na Renatkę nie natknąć... :)

Pozdrawiam

     Miłe zaskoczenie po Twoim debiucie, który mnie nie rozbawił. Dobrze napisane, przeczytałam z przyjemnością. Mam nadzieję, że kolejne opowiadania będą coraz lepsze.

 

„…wbiegając na klatkę schodową”. –– Czy stan, w jakim był jeszcze Tomek, pozwalał mu wbiec na klatkę? ;-)

 

„…na policealne studium spedycyji i logistyki”. –– Ja napisałabym: …do policealnego studium spedycji i logistyki.

 

Z pomiędzy zębów wyciągnął rozmoczoną do połowy zapałkę…” –– Spomiędzy zębów wyciągnął rozmoczoną do połowy zapałkę

 

„Nie przyszedł sam, człowiek-morderca, lecz jej niedane nam ruszyć”. –– Nie przyszedł sam, człowiek-morderca, lecz jej nie dane nam ruszyć.

 

„Nie będą mogli żyć na uboczu. Renata uśmiechnęła się, wprowadzając w życie najnowszy boski plan”. –– Powtórzenie.

 

„Resztę uważał za głupią i manieryczną”. –– Jeśli ma na myśli resztę aniołów, to winien uważać ich za głupich i manierycznych.

 

Pozdrawiam. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Czekałem i bałem się, że zairzysz(cie) do "korzeni". Czas ran nie goi... :)

Jutro skoryguję błędy i dziękuję za poświęcony mi czas.

Zapraszam do lektury.

Przeczytałam i jest ciekawe.

Dziękuję i pozdrawiam.

Łanofasie, czas jednakowoż leczy rany, a przy okazji pozwala uczyć się na własnych błędach, czego jesteś czytelnym dowodem. ;-)

Jeśli moje uwagi pomogły Ci w czymkolwiek, bardzo się cieszę.

Pozdrawiam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

;) Pomogły, pomogły.

Z tym wbieganiem na klatkę trochę dumałem, ale masz rację. Pewnie jest to jakiś mój regionalizm, albo podwórkowa moda sprzed lat. Zmieniłem. :) Dziękuję.

I przegapiłem, przez co nie poprawiłem, tego podwójnego "życia".

Pozdrawiam.

Wyłamuję się. Ani ja w tekst nie wchodzę, ani on nie wchodzi we mnie. Może innym razem?

Miejmy nadzieję.  :)

Dziękuję i pozdrawiam.

??

Sama nie wiem, dopóki nie pojawił się element fantastyki podobało mi się, ale później jakoś niespecjalnie. Warsztat masz przyjemny, akcja szybka, wartka, dobrze się czyta, po prostu pomysł nie przypadł mi do gustu. Bywa ;)

Dobrze, że warsztat Ci "nie podpadł", a z pomysłami to już tak faktycznie  bywa. Nie każdemu przypadnę do gustu. :)
Dziękuję, że zajrzałaś, przeczytałaś i skomentowałaś.

Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka