- Opowiadanie: klr201 - Dubeltówka

Dubeltówka

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Dubeltówka

Dla tej, co nie przeczytała, a przeczytać miała.

 

„Dubeltówka”

 

 

 

Strzał. Zostało chyba jeszcze piętnaście pocisków. Jeden załadowany. Aleks rozejrzał się, ale nie zauważył napastnika. Dookoła niego rosły ogromne drzewa i gęste krzaki. Niektóre z nich miały barwę zbliżoną do czerwieni, inne zachowały swą zieleń. Podobno zmieniały kolory o świcie, jednak ani on, ani jego przyjaciele nie wychodzili na powierzchnię w ciągu dnia. Złamał dubeltówkę, wymienił zużytą łuskę na nowy nabój, ponownie się rozejrzał. Dzicz, w której się znajdował, nazywała się kiedyś parkiem. Rodzice i znajomi tak o niej mawiali. Aleks nie potrafił sobie wyobrazić, że piętnaście lat temu to miejsce mogło być przyjazne i dosyć miłe. Teraz myślał tylko o tym, żeby nie dać się zabić. Chciał jak najszybciej znaleźć się w domu. Ruszył na północ. Do bunkra zostało mu siedemset pięćdziesiąt metrów. Dzisiejsza wyprawa była nadzwyczajnie długa, Aleks musiał przemierzyć nieco ponad kilometr w jedną stronę. Z pewnością odczuje skutki zdrowotne, ale nie miał wyboru…

 

Przechodził obok budowli porośniętej dziwnymi roślinami, która wyglądała, jakby zbudowano ją z jakiejś blachy. Rodzice nazywali ją supermarketem. Na jej ścianie napisano „TESCO”. Aleks pamiętał, jak tata wychodził ze schronu, żeby poszukać leków i wtedy kierował się do tego miejsca. Potem zapasy zgromadzone w sklepie wyczerpały się. Od „TESCO” do schronu było jakieś pięćset metrów. Niemal najniebezpieczniejsze pół kilometra w życiu Aleksa.

 

Nagle usłyszał trzask. Coś wylądowało na dachu supermarketu. Aleks poderwał się do biegu. Znał zasięg swojej strzelby i wiedział, że formy życia rozwijające się na powierzchni po „Ataku” były nadzwyczaj szybkie i wytrzymałe. Ojciec nauczył go, iż lepiej brać nogi za pas, gdy się je widzi. Chyba, że chce się popełnić samobójstwo.

 

Młodzieniec słyszał opowieści o skażeniu atmosfery. Podobno podczas „Ataku” rozpylono gaz, w którego skład wchodziły wirusy. Ludzie błyskawicznie zaczęli umierać. Na szczęście Aleks ze swoją rodziną i z kilkoma sąsiadami ukrył się w schronie znajdującym się w starej fabryce po drugiej stronie ulicy. Podobno ci, którzy przeżyli, ale nie zdołali się schronić, pozamieniali się w okropne monstra, które walczą między sobą i polują na resztki ludzkości. Właśnie dlatego, gdy rodzina Aleksa musiała udać się po pierwszą porcję konserw do pobliskich budynków, Mariusz rozejrzał się za maskami przeciwgazowymi. Znalazł ich kilka, nieco zdezelowanych, ale działających. Jednak liczba filtrów drastycznie się zmniejszała, a zdobycie nowych stanowiło trudne wyzwanie.

 

Aleks wbiegł na blokowisko, słyszał jak ścigająca go kreatura uderzyła w samochód, który właśnie minął. Zaczynało mu się kręcić w głowie. To na pewno była kwestia skażonego powietrza. Nagle rozległ się jakiś niezwykle wysoki i długi krzyk. W pobliżu polowały najmniej dwa monstra. Przekleństwo i błogosławieństwo zarazem. Aleks przebiegł przez porzucone boisko do gry w koszykówkę, przed jego oczyma stanęła fabryka.

 

 

 

***

 

 

 

Wbiegł do sali, w której znajdował się właz. Poczuł ogromne zawroty głowy. Nie chciał uwierzyć w to, co widział. Część dachu starej budowli zawaliła się, uniemożliwiając dostanie się do bunkra. Aleks rozpaczliwie rzucił się w kierunku gruzów. Odrzucał kamienie na bok, ale wiedział, że nie da rady utorować sobie przejścia do rodziny wystarczająco szybko. Coraz trudniej utrzymywał równowagę, a to znaczyło, iż do jego organizmu zapewne dostało się za dużo toksyn. Nigdy nie był tak bardzo przerażony. Krzyknął z całej siły.

 

– Młody! Młody! Jesteś tam?! Co się dzieje?! – Przez betonowe drzwi ozwał się głos Romana.

– Jestem! Dach się zawalił, nie mogę wejść! – Aleks z trudem łapał oddech, był roztrzęsiony.

– Ja pierdolę! Dużo tego tam jest?!

– Nie poodsuwam kamieni, kręci mi się w głowie, goni mnie coś! Kuuuuuuuurwaaaa!

– Ogarnij się! Dużo tego, czy nie?! – Aleks ponownie rozejrzał się po gruzowisku. Gdyby tylko powietrze nie było skażone. Gdyby nie pościg. Dostanie do schronu w tej sytuacji było niemożliwe. Spojrzał na dubeltówkę. Czyżby ona stanowiła rozwiązanie problemu?

– Odezwij się! Młody! Co jest?! – Młodzieniec przestał zwracać uwagę na głosy przyjaciela. Przystawił strzelbę do szczęki. Wolał odebrać sobie życie, niż dać się rozszarpać. Położył palec na spuście…

– Młody kurwa! Schron! Jest drugi schron! Biegnij tam! W bibliotece kurwa! Koło parku! Potem wrócisz i uprzątniesz! – Aleks zdjął palec z spustu.

– Aleks jesteś tam?!

– Jestem… Jestem!

– Ruszaj do drugiego schronu, w parku obok wielkiego kamienia na cześć powstańców zauważysz sklep odzieżowy! Na tej samej ulicy, ale dalej na południe, jest biblioteka! Potem tutaj wrócisz! Dalej!

– Lecę! Pojutrze o dwudziestej trzeciej tu będę!

– Dobra!

 

Aleks ruszył biegiem w kierunku wyjścia.

 

 

 

***

 

– Co z nim?! Co z nim kurwa?! Co się tam stało?! – wrzeszczała Anna, matka Aleksa – Wyjdźmy drugim wyjściem! Możemy mu pomóc! Dlaczego nie pomyślałeś o drugim wyjściu ty idioto?! – krzyczała na Romana.

– Nie ma drugiego wyjścia. Przywalił je jakiś samochód. Sama wiesz… – Mariusz postanowił obronić kolegę.

– On nie da rady! Nie dojdzie do biblioteki! Zabiliście go!

– Nic… Nic nie mogliśmy zrobić… – odpowiedział Roman.

 

 

 

***

 

 

Wybiegł na parking, nieco się zataczając. Zatrzymał się przy samochodzie rozbitym kilka minut wcześniej. Na wgniecionym dachu zauważył plamę ciemnoczerwonej krwi. Szyby rozprysły się na wszystkie strony i zasypały cały chodnik obok. Aleks żałował, że nie miał pojęcia, jak kierować i uruchamiać samochód. Poza tym paliwo w baku już dawno przestało się do czegokolwiek nadawać.

 

Niedaleko za nim było boisko do gry w koszykówkę. Zardzewiały kosz przewrócił się lata temu. Beton zaczynał pękać, spod niego wyrastała trawa. Okna bloków, niejednokrotnie porośniętych mchem, winoroślą oraz innymi roślinami, których nazw Aleks nie znał, ziały pustką. Niektóre z szyb były powybijane. Młodzieniec pamiętał, jak Roman zabrał go na wypad do pobliskich mieszkań po leki, gdy skończyły się zapasy w supermarkecie. W jednym z nich znaleźli niemal zmumifikowaną kobietę. Po tym incydencie młody Aleks miał koszmary przez rok i przestał wychodzić ze schronu. Korony drzew znacznie porozrastały się od czasów „Ataku”. Niektóre z nich bez problemu przewyższały czteropiętrowe budowle stojące obok nich. Wydawało się, że liście biją od siebie jakimś ciepłem, emitują jakąś lekką poświatę. Niekoszona trawa sięgała Aleksowi połowy uda.

 

Młodzieniec dotarł na ulicę, przystanął i nie zauważył żadnego zagrożenia, wznowił bieg. Musiał dostać się do parku, a droga, którą musiał przemierzyć, była niebezpieczna. W pewnym momencie zatoczył się i przewrócił. Aleks przez kilka sekund leżał na ziemi, patrząc w niebo nad sobą. Księżyc zbliżał się do pełni, a do wschodu zostało może półtora godziny. Musiał zebrać siły, by podźwignąć się i ruszyć dalej. W starym szkolnym plecaku ciążyły mu konserwy i butelki z wodą, więc schował je pod samochód. Rozpocząwszy dalszy bieg, młody usłyszał jakiś skrzek. Znał go już. Wolał jednak nie wiedzieć, co wydaje takie dźwięki i miał nadzieję, że nie spotka tego monstrum. Przez chwilę wydawało mu się, że usłyszał odgłos łap lekko biegnących po asfalcie. Odwrócił się, ale ulica była pusta.

 

Wstając drugi raz z ziemi, zastanawiał się jakie to uczucie, kiedy filtry maski przeciwgazowej przestają funkcjonować. Ciekawe, jak smakowało powierzchniowe powietrze… Zachwiał się i upadł około dwieście pięćdziesiąt metrów przed parkiem. Przeklinał, że nie wziął maski któregoś ze swoich przyjaciół. Mają w schronie jeszcze trzy inne. Tylko czy którakolwiek działała lepiej od jego? Mijał właśnie stare przedszkole.

 

Nagle wydało mu się, że w oknie widzi błysk latarki! Tak! Ratunek! Ktoś wyraźnie mu pomachał. Aleks zaczął krzyczeć, by nieznajomy zszedł, czuł podniecenie i strach. Sylwetka odsunęła się od okna i zgasiła lampkę. Młody bez namysłu wbiegł przez drzwi do środka. Po jego lewej i prawej stronie rozciągały się małe szatnie dla dzieci. Aleks rękę dałby sobie uciąć, że widział kogoś przebiegającego między rzędami szatni. Nagle zauważył, jak ktoś sunie przez korytarz i chowa się w jego odnodze. Mam go, pomyślał. Podniósł dubeltówkę, miał przeczucie, że obcy już się nie wymknie. Ciekawe, dlaczego ta osoba tak przed nim uciekała? Czyżby nigdy nie widziała ludzi? A może miał do czynienia z grupą osób…? Uciekający przemieszczał się tak szybko… Aleks wyjrzał zza rogu i ujrzał…

 

 

 

***

 

Pustkę. Normalny korytarz, bez drzwi i otwarte okno. Ten ktoś musiał wyskoczyć. Aleks wyjrzał przez okiennicę. Rozległo się ponowne wycie. Na placu znajdowało się coś… coś przerażającego. Odsunął się od okna, strzelba prawie mu przez nie wypadła. Wiedział, że powinien uciekać i to jak najszybciej.

 

W parku zauważył czarne motyle latające wśród drzew. Nigdy wcześniej ich nie widział, zachwycały go te duże, delikatne skrzydełka. Gdy Aleks na chwilę się zatrzymał, jeden nawet usiadł na jego ramieniu. Piękny, niegroźny… A jednak nadal istnieją takie formy życia… Młodzieniec z trudem przestał zwracać uwagę na motyla i wznowił marsz. Jeśli dobrze pamiętał, do kamienia powstańców zostało mu kilkadziesiąt metrów.

 

Zauważył jak na drogę przed nim wychodzi jakieś stworzenie. Momentalnie zaczął się trząść, chciało mu się wymiotować. Podniósł dubeltówkę i wycelował, ale wiedział, że nie ma szans, by trafić z pięćdziesięciu metrów. Stwór też go spostrzegł, zatrzymał się na środku nieco zarośniętej dróżki, Aleks mógł przysiąc, że monstrum patrzyło mu prosto w oczy. „Te czarne motyle są niezwykle piękne, nieprawdaż?” Pomyślał Aleks. „Też je bardzo lubię”, odpowiedział w swoich myślach. Monstrum miało najmniej półtora metra wzrostu, poruszało się na czterech łapach, kroczyło powoli i z gracją w jego kierunku. Na smukłej, długiej czaszce, pokrytej ciemnym włosiem wyglądającym jak kolce, Aleks widział parę dużych oczu. Potężne łapy wysunęły pazury. Mutant obnażył kły i zatrzymał się. Młody oddał strzał, a może nawet dwa, nie pamiętał. Odwrócił się i rozpaczliwie uciekał. Schował się za pniem jakiegoś drzewa i nie miał odwagi zza niego wyjrzeć. Nagle usłyszał dźwięk wystrzału. Wiedział, kto to.

 

Mariusz! To była strzelba Mariusza! Przyszedł po niego! Młody wybiegł zza drzewa i ujrzał przyjaciela oddającego kolejny strzał do idącego w ich kierunku monstrum.

 

– Wiedziałem, kurwa wiedziałem, że to się dobrze skończy! Tak jest! Wal do gnoja! Ucieka w krzaki! Gdzie masz Romana?! Ładuj, dalej ładuj! Ładuj… No, co tak patrzysz…? Ładuj… Ład… Jak… Jak poradziłeś sobie z…? – Świat wokół Aleksa zawirował. Poczuł dotyk trawy na szyi. Teraz młody widział tylko gwiazdy i koronę dziwacznej wierzby nam nim. I motyle. I księżyc. Szkoda, że słońca już dla niego nie było.

 

 

 

***

 

Po jego członkach rozchodziło się przyjemne ciepło. Mdłości i zawroty głowy już tak nie przeszkadzały. Słońce wschodziło, oświetlając ulicę, na której stały porzucone samochody. Szedł między nimi, widząc bibliotekę. Zostały dwa pociski. Niewiele na powrót. Ptaki ćwierkały, wydawało mu się, że czuje jakiś piękny zapach. Czyżby filtry maski szlag trafił? Może tak właśnie pachniały kwiaty, o których często rozmawiał z rodziną? Tak. Chciał w to wierzyć. Był dumny z tego, że wie już jak pachną kwiaty. Bo je wąchał. Teraz. A na pewno kiedyś. W końcu miał trzy lata, gdy doszło do „Ataku”. Słońce przyjemnie raziło go w oczy. Zaczął nucić coś pod nosem. Wszedł do biblioteki. Niedługo trzeba będzie wrócić… O wschodzie rośliny miały niebiesko-zieloną barwę. Musiał o tym powiedzieć rodzinie.

Koniec

Komentarze

Fajne. Niektórzy by powiedzieli, że za dużo wulgaryzmów, ale mi odpowiada, tylko parę przecinków zabrakło ale co ja się znam ;)

Przed "żeby" stawia się przecinek.

Rodzice nazywali supermarketem. Na jego ścianie napisano „TESCO”. - zdecyduj, jaki to rodzaj.

Jakby na kolanie pisane.

W ogóle się nie kropkuje wulgaryzmów w opowiadaniach, i o to przeciąganie głosek źle mi brzmi. Co do samej treści, nie jest źle, ale bardzo chaotyczne i generalnie nie wiadomo, co się dzieje.
Poczytałabym sobie o mutantach, jakieś krwawe opisy ich wyglądu byłyby ciekawe:) No i o samym "Ataku" też... trochę za mało.
Do poprawy, powodzenia!

Postapokalipsa jakich wiele, nie zaskakuje. Nie rozumiem sensu użycia gwiazdek w przekleństwach. I tak każdy wie o co chodzi.

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Pomysł niezbyt oryginalny. Tekst napisany dość sprawnie, jednak było w nim kilka błędów stylistycznych, np.

"Na szczęście Aleks wraz ze swoją rodziną i kilkoma sąsiadami z blokowiska, na którym mieszkali, UKRYŁ SIĘ w schronie znajdującym się w starej fabryce po drugiej stronie ich ulicy. Podobno ci, którzy przeżyli, ale nie zdołali SIĘ UKRYĆ , pozamieniali się w okropne monstra,(...)"

Najpierw mocno się zdziwiłem, kiedy gość się źle poczuł. Był na tyle głupi, żeby wejść do strefy skażonej bez żadnego aparatu ochronnego? Dopiero kilka akapitów później pojawiła się maska z prawdopodobnie zepsutym filtrem.

Wirusy zawsze są mikroskopijne, więc niepotrzebnie o tym wspominasz. Nic nowego w ich rozmiarze nie ma, co najwyżej w zjadliwości.

Można by wykorzystać w tej historii to, że maski z filtropochłaniaczami nie są uniwersalne. W schronie znajdowały się filtry do typowych wirusów, zaś te mikroby, które sprowadziły 'apokalipsę', mogły sobie z nimi jakoś poradzić. Tylko dlaczego poradziły sobie dopiero po paru latach (po odchowaniu niemal pokolenia)?

Chyba, że po prostu filtr był stary. Filtry wymienia się po każdym użyciu, ale w schronie skończył się zapas, więc chłopaczyna zaryzykował ze zużytym. No ale należałoby to uwypuklić, zamiast tego bohater żałuje, że nie pożyczył maski od przyjaciela, która - logicznie rozumując - była tak samo bezużyteczna.

Jak dla mnie, średniaweczka. Mimo to, czuć w tym jakiś potencjał (w Autorze, nie w historii). Nie jestem fachowcem, może to sprawność językowa (nie licząc paru powtórzeń), może dobrze zbudowane napięcie? Dostrzegam tu pewne pozytywy, których jednak nie potrafię nazwać : )

powodzenia w dalszej pracy

dzięki za komentarze... odnośnie oryginalności... nie zależało mi na tym, żeby (zapomnienie o przecinku to hańba...) opowiadanie było oryginalne, bo uznaję, że jeśli próbuje się na siłę być unikalnym, to wychodzi klops. Usiadłem, miałem ochotę na opowiadanie w klimacie postapo, napisałem. Walor tego tekstu nie tkwi w opisach uczuć bohatera, wyglądu postaci, otoczenia, czy potworów. Gwiazdki w przekleństwach wstawiłem, spojrzawszy na regulamin. Wolałem się dostosować, niż pokutować. Bohaterowie mieli kilka masek i kilkanaście filtrów, o taki sprzęt trudno. Schrony w dzisiejszych czasach są utrzymywane o tyle, o ile. W ciągu kilkunastu lat z pewnością znaleźli inne filtry, ale akurat teraz im brakowało. Nie mogli sobie pozwalać na wymianę filtrów po każdym wyjściu. Odnośnie pożyczenia maski, to często, gdy coś nam nie wychodzi, mówimy sobie, że mogliśmy postąpić inaczej. Tak samo zareagował Aleks. Dzięki za zainteresowanie i kilka komplementów :)

Nie podobało się. Zdarzenia są mocno nielogiczne, tekst nie ma w sobie ni krzty wiarygodnosci, poza tym roi się od potknięć i błędów językowych.

 

Do bunkra, nie do bunkru.

 

Poderwał się do biegu, a nie porwał.

 

Piszesz o Aleksie, aż nagle w jednym zdaniu wprowadzasz ni z gruszki ni z pietruszki jakiegoś Marcina. To brzmi, jakby nastapiła pomyłka w imieniu bohatera a nie pojawiła się nowa postać.

 

Dach musiał się zawalić w tym krótkim czasie, kiedy Aleks był na zewnątrz, w odległości około kilometra, w opuszczonym mieście, i nic nie usłyszał?

 

Gwiazdkowanie przekleństw to zły pomysł.

 

Nadużywasz zaimków. "Młodzieniec przestał zwracać uwagę na głosy swojego przyjaciela. Przystawił strzelbę do swojej szczęki. Wolał sam odebrać sobie życie..."

 

"Aleks odjął rękę od broni." - To znaczy co, upuścił ją?

 

Liczby zapisujemy słownie, nie cyframi.

 

Stostujesz nieprawidłowy zapis dialogów. W zakładce "Wskazówki dla piszących" w Hyde Parku wszystko jest rozpisane, co i jak.

 

Wybiegł na zewnatrz, nie zauważył zagrożenia i leciał dalej do biblioteki. Skoro nie zauważył zagrożenia, to może jednak lepiej byłoby zostać i spróbować odgruzować właz?

 

Na półtorej godziny przed wschodem słońca asfalt nie miałby już prawa być ciepły.

 

Zostawienie plecaka z wodą i jedzeniem to swietny pomysł w zniszczonym świecie, naprawdę. Pozbądźmy się wszystkich zapasów, lećmy dalej na oślep.

 

"zszeddl na dół" - masło maślane. Nie da się zejść na górę.

 

"A Może miał do czynienia z grupą osób…? Uciekający przemieszczał się tak szybko… Aleks Wyjrzał zza rogu i ujrzał…" - jak waznymi słowami są "może" i "wyjrzał", że zasłużyły na wielkie litery?

 

Bohater najpierw wbiega do przedszkola, a potem cudownym sposobem znajduje się nagle na zewnątrz i kontynuje marsz w stronę biblioteki.

 

Końcówka ogólnie jest jednym wielkim chaosem, bo nie wiadomo ani co, ani kto, ani jak.

 

Radzę pisać dalej, ale najpierw wszystko przemyśleć i sprawdzić, czy ma sens. I eliminować potknięcia, poprawiać, poprawiać, poprawiać. Przede wszystkim ciężka praca.

 

Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Może to ja jestem skończonym idiotom albo coś jest nie tak z tekstem, ale dla mnie cholernie chaotycznie. Historia ma w sobie to coś, ale bynajmniej nie jest to oryginalność, bo tej brakuje. Owe coś trzymało mnie przy tym opowiadaniu i kazało przeczytać do końca. To duży plus. Finał niestety okazał się - przynajmniej dla mnie - niezrozumiały.

Mimo to nie poddawaj się i pisz dalej. Mam ochotę na więcej twoich dzieł, tylko może trochę lepiej dopracowanych.

(zaznaczam, że moja opinia nie jest podparta doświadczeniem; specem nie jestem, tak tylko sobie gadam)

Brak logiki między zdarzeniami zamierzony. Dziękuję za pokazanie kilku potknięć językowych, rzeczywiście mam z nimi problem. Szkoda, że znajomi czytający opowiadanko przed wrzuceniem na portal ich nie znaleźli. Ja też nie dałem rady. Gwiazdkowanie przekleństw - wolałem działać w myśl regulaminu, a nie pokutować. Przeciąganie głosek - popularne w literaturze, którą czytam. Liczba 23 i duże litery to zwykłe przeoczenia, niedopuszczalne w takim tekście. Nie Marcina, a Mariusza, szkoda, że nie zapamiętałeś. Nie mam nic do wprowadzenia Mariusza, nie wydaje mi się wielce dezorientujące. Gdybyś odczuwał niesamowity strach, to zwracałbyś uwagę na to, co robisz ze swoim bagażem albo na dźwięki z oddali? Odnośnie gruzu i włazu. Nie zapominajmy o skażeniu, złym samopoczuciu. To, że nie zauważył niczego groźnego, nie znaczy, iż tak było. Dzięki za asfalt.

Dzięki wielkie za zainteresowanie i oponię, była bardzo wartościowa.

Każdy ma swoje koncepcje, oczywiście. Ale nadal nie bardzo rozumiem, po co pisać celowo nielogiczny tekst. Abstrahując od tego, co człowiek robi lub nie gdy jest przestraszony/oszołomiony, trudno wyjaśnić, dlaczego bohater wchodzi od budynku a potem nagle znajduje się na zewnątrz bez wychodzenia. Albo coś takiego: jeśli ze schronu było tylko jedno wyjście, zawalone, i bohater nie mógł dostać się do śordka, a ci z wewnątrz nie mogli mu pomóc, to byli tam uwięzieni, tak? Od tego, kto odwali gruz, zależało ich życie, bo w końcu zapasy nie są nieskończone. I nie dość, że go odesłali, to jeszcze nie martwią się sami o siebie. No i na koniec pojawia się Mariusz, który niby był w środku, więc jak się wydostał...? Chyba że to Aleksowi się wydaje, ale zakończenie jest bardzo niejasne, więc trudno wyczuć. I też zgrzyta.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Siedzą w tym bunkrze i wiedzą, że ich życie zależy od Aleksa. To mają do wyboru albo przerażonego, zatrutego młodego zmuszać do odgarniania gruzu (teraz również gonionego młodego, bo dopisałem taką kwestię do dialogu), co z pewnością zakończy się porażką, albo kazać mu lecieć do schronu, który jest kilometr dalej i mieć nadzieję, że wydobrzeje (w tekście jest napisane o tym, że skutki skażenia w organiźmie są tymczasowe) i wróci, co może się udać. Która decyzja jest rozsądniejsza? Odnośnie ciągłości akcji... Zdecydowałem się na taką formę. Po prostu uznałem, że tak będzie fajnie i tak zrobiłem. Jest to poparte również kilkoma aspektami w opowiadaniu, m. in. halucynacjami głównego bohatera i atakami psychicznymi stwora, który go goni. Specjalnie dodałem nawet linijkę o rozmowie w myślach. Potem uważałem, że to za duża dosłowność, ale jednak nie. Odnośnie Mariusza: no właśnie! Czy Mariusz wyszedł? A może to były zwidy? A może inny ocaleniec? Co się stało z Mariuszem albo tym kimś w takim razie? Co się stało z Aleksem? Jak wróci z dwoma pociskami? A może nie wróci? A może umarł gdzieś w trakcie opowiadania? Jeśli tak, to w którym momencie? Pozwoliłem sobie na taki chaos i ogrom niedopowiedzeń, dlatego że sam świetnie bym się bawił, czytając takie opowiadanie. Szkoda, że postrzegasz to jako wadę, a nie zaletę, ale masz do tego prawo. Dziękuję za odpisanie na moją wiadomość :)

     Autor wyznał, że miał ochotę napisać opowiadanie w klimacie postapo, i uczynił to. Dodał, że walorem tego tekstu nie są opisy uczuć bohatera, wyglądu postaci, otoczenia, potworów. Istotnie, walorem nie są. Moim zdaniem, to opowiadanie w ogóle nie ma walorów. Jest chaotyczne i niekonsekwentne, ale skoro Autor twierdzi, że brak logiki jest zamierzony, cóż mogę powiedzieć...

     Autor pozwolił sobie na chaos i ogrom niedopowiedzeń, by samemu świetnie się bawić, ale nie może wymagać od czytelników, by podzielali to upodobanie.

 

 „Z pewnością odczuje skutki zdrowotne, ale nie miał wyboru…” –– Raczej: Z pewnością odczuje niekorzystne skutki zdrowotne, ale nie miał wyboru

Odczuć skutki zdrowotne, to poczuć się lepiej, odczuć np. pozytywne skutki kuracji.

 

„Na szczęście Aleks ze swoją rodziną i z kilkoma sąsiadami ukrył się w schronie…” –– Ja napisałabym: Na szczęście Aleks ze swoją rodziną i kilkoma sąsiadami, ukryli się w schronie

 

 

„Aleks przebiegł przez porzucone boisko do gry w koszykówkę, przed jego oczyma stanęła fabryka”. –– Czy fabryka nagle się zatrzymała, czy nagle wyrosła? ;-)

Może: Aleks przebiegł przez opuszczone boisko do gry w koszykówkę, przed sobą ujrzał fabrykę.

 

„Dostanie do schronu w tej sytuacji było niemożliwe”. –– Dostanie się do schronu, w tej sytuacji, było niemożliwe.

 

„Aleks wyjrzał przez okiennicę”. –– Okiennica to «ruchoma zasłona w postaci drewnianego skrzydła, zabezpieczająca okno». Jeśli okiennica jest zamknięta, to nie można przez nią wyglądać. Jeśli otwarta, patrzy się przez okno.

 

„…poruszało się na czterech łapach, kroczyło powoli i z gracją w jego kierunku”. –– Co to jest: gracja w jakimś kierunku? ;-)

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nie wymagam niczego, do niektórych opowiadanie nie trafia, ale są też ludzie, którym się podoba. Chyba nie warto rozpisywać się od czego to zależy. Dzięki za wyłapanie kolejnych błędów stylistycznych, będę nad tym pracować :) pozdro

Szkolny język i brak logiki wydarzeń. Zamierzony? No to zamierzenie napisałeś słabe opowiadanie.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Nowa Fantastyka