- Opowiadanie: Seril - Bursztynowa łza

Bursztynowa łza

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Bursztynowa łza

Cześc wszystkim.

 

To mój pierwszy tekst, taki debiut, więc proszę nie zjedźcie mnie jakoś wyjątkowo mocno. ;)

 

Tekścik taki sobie, nic specjalnego zapewne…

 

 

 

Staw połyskiwał w promieniach porannego słońca. Młody mężczyzna, siedzący nad brzegiem jeziorka, odchylił się i położył wygodnie na miękkiej trawie, próbując cieszyć się podmuchami ciepłego, letniego wiatru. Wolał nie patrzeć w swoje odbicie w lustrze wody. W odbicie człowieka pokonanego. Po namyśle zamknął również oczy. Głębia błękitnego, bezchmurnego nieba, odbijała w jego świadomości niewyraźne kształty, powoli układające się w od małego wpajany mu przez kapłanów obraz bogów.

 

Tych, którym oddawał cześć przez całe życie i którzy teraz postanowili zabawić się jego losem, powierzając jego życie w ręce kapryśnej bogini fortuny.

 

Po wielu latach gorliwej służby i setkach godzin spędzonych na kolanach przed ich boskim majestatem, nie wyprosił ukojenia dla swojej spękanej jak wysuszona ziemia duszy. Dostąpił tylko krótkich chwil radości, przejściowych mrzonek czy majaków, które pojawiają się tylko po to, by zostawić po sobie pustkę, wyrwę w i tak nie uleczonej świadomości. Gdy umarł jego brat i wydawało mu się, że już mocniej życie doświadczyć go nie może – bo nie ma już żadnych bliskich, których mógłby utracić – oto poznał najpiękniejszą istotę, jaką widziały ludzkie oczy. Istotę wspaniałą nie tylko z urody, ale przede wszystkim z serca, z którego obdarzyła go strumieniem czystej, nie gasnącej miłości, aby raz na zawsze ukoić jego ból.

 

A to wszystko tylko po to, by zapomnieć o jego istnieniu już po kilku wyjątkowo krótkich miesiącach, które zdawały się minąć tak szybko, jak gdyby w ogóle nie istniały. Jakby zachwyt, jakim rumieniła się jej twarz na widok ukochanego, okazał się… Pomyłką?

 

Wyjątkowo głośna grupa przechodniów, zmierzająca w stronę pobliskiego miasta, wyrwała Radnara z rozmyślań, wprawiając go w typową dla ostatnich kilku dni rezygnację i obojętność. Niemal mechanicznie, nie zważając na własne ruchy, wstał i ruszył nieśpiesznym krokiem za oddalającymi się wieśniakami.

 

Tak oto mężczyzna zawędrował do miasta Telimer. Przechadzając się jego ulicami zauważył ludzi zgromadzonych wokół sędziwego starca. Zainteresowany zasłyszaną przypadkiem opowieścią stanął w cieniu rozłożystego drzewa, o które oparty siedział starzec i wsłuchał się w jego słowa. Opowiadał on o cudownym źródle znajdującym się w lesie na wschód od miasta, którego wody wypływają ze sterczącej samotnie skały tylko po to, by kilka stóp niżej na powrót schować się w głębinach ziemi.

 

Podobno każdy, kto napije się wody z tego strumienia, ulega czarowi i zakochuje się w pierwszej osobie, którą ujrzy. Radnarem zawładnęła chęć zdobycia tej wody i odzyskania ukochanej. Pełen nadziei opuścił osadę i udał się w stronę lasu, nie usłyszawszy jednak, jak mędrzec ostrzegał śmiałków przed złymi siłami czyhającymi pośród kniei. Nie mógł myśleć już o niczym innym, niż o odzyskaniu Luny. Postanowił dokonać tego, bez względu na to, czy takie były plany bogów.

 

Oni zaś, znieważeni kruchością jego wiary i brakiem ufności w ich wyroki, postanowili spełnić jego wolę i pozwolić mu dołączyć do ukochanej.

 

Noc zapadła, gdy mężczyzna dotarł na skraj puszczy. Niewiele myśląc Radnar zanurzył się w zieloną otchłań. Przedzierając się coraz dalej w głąb lasu zaczął odczuwać nieokreślony strach i niepokój. Wokół siebie słyszał rozmaite odgłosy: raz przeraźliwy śmiech, to znów dzikie wycie lub okropny lamet. Każdy dźwięk, który dochodził jego uszu, był jakby przytępiony lub stłumiony, a kierunku, z którego dochodził, nie sposób było bliżej określić, tak że nie był do końca pewien czy odgłosy te pochodzą z głębi lasu, czy z jego głowy. Przerażony mężczyzna zaczął szeptem wzywać bogów, prosząc ich o pomoc i opiekę. Nie był pewien czy to pomoże, jednak pragnął zagłuszyć przeraźliwe odgłosy.

 

Długo błąkał się pośród gęstych zarośli. Ze zmęczenia nie zauważył rozciągającej się przed nim ogromnej przepaści, częściowo ukrytej przez rozłożysty krzew. Postawiwszy już stopę na krawędzi, w pędzie nie miał czasu by się cofnąć i runął w czeluści nocy. Kilkadziesiąt stóp niżej upadł na koronę rozłożystego dębu. Ranny i obolały zsunął się na ziemię, zahaczając o kolejne gałęzie i oparł się o konar drzewa.

 

Konający Radnar myślał o utraconym szczęściu i nieudanej próbie odzyskania serca Luny. Mężczyzna, zamykając na zawsze swe powieki, ostatni raz ujrzał przed oczyma ukochaną, delikatnym gestem ponaglającą go, by przyszedł do niej, jakby ta z dawna go wyczekiwała. Nie wiedział on, że Luna i jej mąż już wcześniej trafili do świata zmarłych i tylko tam mógł ponownie ujrzeć promienny uśmiech swej pani.

 

Po drzewie, pod którym umarł Radnar, powoli spływała bursztynowa posoka, przyozdabiając zniekształcone ciało i rozpraszając wokoło promienie porannego słońca.

 

Tak oto zrodziła się legenda o nieszczęśliwie zakochanym rycerzu, nad którym drzewo uroniło swe łzy.

Koniec

Komentarze

Niewesoła bajka (czy też legenda). Twój  pierwszy tekst technicznie wypadł dobrze, tylko fabuła mało wciągająca. Ot, wziął i poszedł do lasu, a potem kaput. Ale pisz, bo jestem przekonany, że wkrótce będzie super.

 

Pozdrawiam

Mastiff

Piszesz poprawnie gramatycznie, ale czasem użyte słowa słabo pasują do kontekstu lub ogólnego klimatu. Na przykład, nie nazwałabym "przechodniem" kogoś zmierzającego do miasta. Raczej "wędrowcem" lub "podróżnym". Radnar jest ranny i obolały, ale daje radę zsunąć się z drzewa. A w następnym zdaniu kona.

Nie kupuję tego, że ktoś nie zauważył przepaści z powodu krzaka. Albo krzak wisiał w powietrzu, albo ten ktoś wszedł prosto w chaszcze. Jakkolwiek by to nie było, powinien się odruchowo złapać gałązek i zatrzymać. I zmęczony, błąkający się po lesie człowiek nie pędzi tak, żeby nie zdołał wyhamować. Chyba że goni go coś wrednego.

No i jeszcze trochę maławo fantastyki.

Mam nadzieję, że Cię nie zdołowałam. :-)

Babska logika rządzi!

To Luna była mężatką? A to podstępna baba.

Na samym końcu podajesz istotne informacje, jak ta powyżej.  I to, że bohater był rycerzem. Nie wiem dlaczego odniosłam wrażenie, że był mnichem (lub kimś w tym rodzaju), zakochał się i dlatego bogowie odwrócili się od niego.

I Finkla ma rację z tą przepaścią. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Abstrahując od drobnych zgrzytów, które wytknęła Finkla, tekst ma niezły rytm, dobrze się go czyta. Pisz dalej ;))

Finkla

,,Radnar jest ranny i obolały, ale daje radę zsunąć się z drzewa. A w następnym zdaniu kona.''

Poprawiłem to niedługo przed wklejeniem, wcześniej było ,,ranny i ledwie żywy'' i wtedy by się zgadzało z tekstem, tylko że po zastanowieniu obie wersje marnie brzmią, z tym że ta aktualna dodatkowo wprowadza nieścisłości.

Co do przepaści - była noc, a on słyszał te jakieś tam straszliwe odgłosy, dlatego się śpieszył i nie zauważył przepaści przez krzak, który rósł nad samym urwiskiem. Widocznie słabo przekazałem o co mi chodziło.

bemik

Nawet nie wiesz, jaką przyjemnośc sprawił mi Twój komentarz. Czy Luna była mężatką? Tego nie wiem, może przyszłego męża poznała dopiero po romansie z bohaterem. Czy Radnar był rycerzem? Wątpie. W tekście jest napisane, że tak powstała legenda o rycerzu, a legendy to tylko połowa prawdy. ;) Bardzo mi się spodobała Twoja inerpretacja, odmienna od mojej. Choć, mimo że jest to przyjemne, to wskazuje, że mam problem z rzetelnym przekazaniem mojego przekazu (patrz przepaść). :)

 

Co do ogólnych zażutów o nieciekawośc i mało fantasy - postaram się rozkręcić. ;) Najbardziej bałem się o warsztat.

Ooo... smutne. Chociaż jak dla mnie za mało dramatyzmu w scenie umierania. O ile wcześniej rozwinąłeś się opisując odpoczywającego Radnara, to na końcu zabrakło mi jakichś poetyckich porównań, podkreślenia tragedii. Groteska z tego wyszła trochę. Co nie zmienia faktu, że lekko się czytało, czekam na następne teksty! ;D

Ładna prezentacja genezy legendy.

"Staw połyskiwał w promieniach porannego słońca. Młody mężczyzna, siedzący nad brzegiem jeziorka(...)" - A więc staw czy jezioro? Bo małe jeziorko nadal nie jest stawem, choćby był największym jaki istnieje ;)

 

Poza tym przyłączam się do uwag wyżej podpisanych. Niektóre słowa nie pasują do tekstu, no i końcówka zbyt skąpa. Tak ładnie opisałaś scenę, w której bohater leży w trawie, że z pewnością stać Cię również na ujmującą scenę śmierci :)

 

Ale może doczekam się wzniosłej sceny w kolejnym, może już dłuższym tekście.

 

Pozdrawiam serdecznie i po udanym debiucie życzę kolejnych sukcesów.

Nowa Fantastyka