- Opowiadanie: barklu - Szablą odbijemy [SZABLA I KONTUSZ 2011]

Szablą odbijemy [SZABLA I KONTUSZ 2011]

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Szablą odbijemy [SZABLA I KONTUSZ 2011]

-Panowie bracia, dość tego! Już wystarczająco nas cyganili! Ci, co przed dwudziestu laty poszli za rzekę, wcale nie zginęli! Żyją teraz dostatnio na naszej ziemi! Na dziedzinie ojców naszych, najżyźniejszym odrodzonym Królestwie Równin! Na mur! Szablą odbijemy! – donośny krzyk stojącego na beczce Kanieckiego niósł się ponad głowami najbliżej stojących, lecz niknął w tumulcie zjazdu ogólnego. W momencie gdy szlachcic wyciągnął szablę z pochwy, jakby chciał w tej chwili poprowadzić pospolite ruszenie, ktoś kopnął beczkę. Kaniecki zachwiał się, szabla wypadła mu z ręki i zatoczywszy w powietrzu efektowne salto wylądowała na jakimś wozie.

 

-Hola, hola, mój panie! – z dołu doszedł głos mężczyzny niewiele różniącego się od sprzętu, który kopnął – równie niskiego i okrągłego, w ledwie dopinającym się kontuszu.

 

-Czego chcesz, ofermo! – syknął mówca wytrącony z równowagi fizycznej kopnięciem beczki, a retorycznej – ogólną wesołością, jaką to wywołało.

 

-Hola, hola, mówię! Kto służy na murze granicznym? Nasi synowie. Może nie twoi, bo tacy jak ty to tylko w gębie mocni. Ale moi służą. Przeciw nim mamy iść? Wiesz, że mają nikogo nie dopuścić z obu stron. Wiesz jak karane jest nieposłuszeństwo.

 

-Głupstwa! I licz się ze słowami, bo zaraz… – tu Kaniecki przerwał, zorientowawszy się, że nikt nie kwapi się by podać mu zgubioną szablę.

 

-No, co zaraz? Zapomniałeś chyba, ze to magowie uratowali Zarzecze od nieprzyjaciela, zbudowali mur i Warownie Żywiołów, winniśmy im wdzięczność. Tam ziemia nieprzyjaciela, wojny chcecie? Nie wygramy jej!

 

-Brednie!

 

-Rzeka uratowała, nie magowie! – zakrzyknęło kilka osób.

 

-A piachy z zachodu pola zasypują, jak nie wrócimy za Rzekę Kresową to z głodu jak psy pozdychamy, i magowie nic nie poradzą.

 

-A ja za rzeką… – jakiś staruszek już piąty raz chciał zabrać głos, ale jego słowa niknęły niby stukanie młotka podczas burzy piaskowej na wschodnich rubieżach Zarzecza.

 

-No, co tam dziadku? Co byłeś za rzeką? Proszę! – zaśmiał się Kaniecki, przetrząsając nie swój wóz w poszukiwaniu swojej szabli.

 

-Tak! Ja za rzeką prawie że bym był. Łowiliśmy w niej ryby…

 

-Ha ha ha!

 

-..i łapaliśmy króliki za murem, na naszym brzegu.

 

-He, he, dobre! A co na to rotmistrz?

 

-Dostawał połowę – zakończył dziadunio, popijając gorzałkę z manierki. – I nie śmiałbyś się ze mnie, młody panie, bo cię popieram.

 

-I co, nie ma nieprzyjaciela? – wokół staruszka przepychało się już kilka osób, chcąc dowiedzieć się czegoś o ziemi za murem.

 

-Ani widu, ani słychu. Wnuk mówił, jak ze służby wrócił. Za moich czasów widywano tam błędne ogniki nocą, kolorowe dymy w dzień… A i łuna na horyzoncie była, czasem, ale wszystko daleko, hen! Mówią, że to dusze zbłąkane tych co to zaraza nieprzyjacielska w wilkołaki zamieniła. Do rzeki nie podchodzą, nie chcą widzieć naszego wysokiego brzegu. Ale teraz cisza i spokój, nawet wsie nowe bliżej muru budują. A i miasta powstają, zaprawdę powiadam…

 

-Ech, bajdurzycie! Co z tego że nic nie widać? – gruby jegomość znów włączył się do dyskusji – A czarne zastępy to niby były widoczne? Spod ziemi wyrosły!

 

-Jak mówi legenda, he, he! Kto bajdurzy? Widzieliście może kiedyś wojaka jak spod ziemi wyrasta, co? Albo dwóch na raz? A hetman to spod kamienia wyskakuje, o tak! – z werwą o którą nikt by go nie podejrzewał, staruszek wskoczył na wóz patroszony nadal przez Kanieckiego.

 

-A, panie latająca szabelka, zguba leży za lewym kołem. Odbiła się od skrzyni i wypadła.

 

-Oj, dziękuje. Jędrzej Kaniecki herbu Odyniec.

 

-Alojzy Widowski herbu Dąb. Zaraz, czy czasem mój dziad Bolesław nie ożenił się z Zofią z Kanieckich? Jeszcze na Równinach, w Widowie.

 

-Starsza siostra mojego pradziada! Niesłychane!

 

-No to witam krewniaka! Mów mi wuju!

 

-Niech tak będzie!

 

-A z tą wyprawą za rzekę… Dobrze by było odwojować nasz Widow, i Kaniec oczywiście też. Ciekawe czy dąb herbowy jeszcze stoi. No, ale rozumiem że masz jakieś plany?

 

-Taaak… W zasadzie można by iść do Warowni Ziemi, bo najbliżej.

 

-Ale co pani Aurea z Grenwalu, Pani Plonów, ma wspólnego z wojną?

 

-Ona zwoła na naradę resztę magów. Sami przecież nie wiedzą, jak jest za rzeką. Przekonamy ich, że warto wojować. No chyba że chcesz jechać tydzień do Warowni Powietrza, i rozmawiać z samym Dalegorem.

 

-Nie, Aureę szybciej przekonamy.

 

– Jest tylko jeden problem, wuju – czy resztę przekonamy, żeby nas poparła?

 

-Przekonamy, przekonamy! Niech cię głowa o to nie boli, tak jak ich nie będzie boleć po mojej wyśmienitej gorzałce. Nie widziałeś ile beczek mam w wozie? No, napij się!

 

Okoliczne tereny były żyzne, zielone nawet późną jesienią,dzięki rosnącym na polach oziminom. Choć pustynia leżała niedaleko, czar roztaczany przez Panią Plonów wpływał silnie na całą okolicę Grenwalu. Żaden inny zakątek Zarzecza nie był tak przytulny i nie przypominał tak bardzo Wielkiej Równiny.

 

Po dotarciu do miasta pierwsze kroki Koniecki z Widowskim skierowali w stronę Warowni Ziemi, zwanej przez okolicznych Zieloną Warownią. Budowlę tę trudno było właściwie nazwać warownią w ścisłym tego słowa znaczeniu. Był to po prostu pałac, wysoko wyrastający ponad inne budynki. W sumie jednak jakieś walory obronne posiadał, choćby swą wysokość. Nie spodziewano się jednak nigdy, by nieprzyjaciel dotarł aż tak daleko.

 

Niebo pokryte było chmurami pyłu i w zwykłym miejscu dzień wydawałby się posępny. Jednak im bliżej pałacu, tym bardziej widać było łagodny blask bijący z okien i opromieniający dachy całego miasteczka. W rynku przybysze ujrzeli tłum pielgrzymów, głownie chłopów, pragnących pokłonić się czarodziejce Aurei i poprosić o pomoc, rzucenie dobrego czaru na pole, czy też za coś podziękować. Pani Plonów dla każdego znajdowała radę lub pociechę. Czasem ofiarowywała swe magiczne ziarno czy też woreczek czarodziejskiej ziemi. Stary zwyczaj nakazywał przyjść po żniwach i odnieść woreczek ziarna lub innych płodów rolnych uzyskanych dzięki jej czarom.

 

-Z drogi, chamy, bo płazem obiję! – Kaniecki przepychał się przez tłum zebrany przed pałacem. Widowski ledwo za nim nadążał.

 

Wnętrze pałacu nawet na obytych z różnymi dworami szlachcicach robił wrażenie. Najbogatsi magnaci nie mogli szczycić się tak bogato zdobionymi sprzętami. Na wszystkich dostrzec można było motywy roślinne lub związane z uprawą roli; kolorystyka była przeważnie jasnobrązowa. Na podłodze rozciągał się gęsty zielony dywan, przypominający w dotyku oraz zapachu wiosenną łąkę. Najbardziej cudowne było jednak światło, sączące się zewsząd i opromieniające komnatę niemal słonecznym blaskiem.

 

 

 

Pośrodku sali na drewnianym tronie siedziała Aurea. Rysy twarzy miała niezwykle gładkie, regularne, pełne mądrości i szlachetności. W zielonych oczach widać było radość i zarazem powagę. Długie miedzianorude włosy splecione były w warkocz opadający aż do pasa. Czarodziejka ubrana była w długą ciemnozieloną suknię, a głowę zdobił jej wieniec z dojrzałych kłosów zbóż.

 

Po prawej stronie na stalowym tronie obitym czerwonym suknem zasiadał Dalegor. Kruczoczarna broda, nieposiwiała pomimo wieku dorównującego czterem pokoleniom Zarzeczan łagodnymi falami spływała na srebrną kolczugę. W prawej ręce mag dzierżył bogato rzeźbioną laskę. Przybysze zdziwili się i nieco zmieszali, widząc największego z czarnoksiężników tam, gdzie nie spodziewali się go zastać. Ale któż zdoła rozgryźć, co on wiedział o poczynaniach szlachty i co w związku z tym zamierza.

 

-Wiem, po co przyszliście – rozpoczął – Chcecie odbić Królestwo Równin. – skinął ręką, widząc zdziwienie parlamentariuszy – Może się to udać, ale utrzymać ziemie będzie ciężko. Wybaczcie, że przeszedłem od razu do sedna sprawy, ale nie mapo co się przedstawiać – wy mnie znacie, ja was znam. Musicie tylko wiedzieć jedną rzecz. W Neowawie, dawnej stolicy Królestwa Równin, musicie odnaleźć Pałac Gigantów. To największy budynek w mieście. Może być zniszczony – wtedy powinniście przeszukać ruiny. Wiele rzeczy może was tam zdziwić, nie przejmujcie się tym. To miejsce należało do Magii.

 

-Myślał żem, że magowie objawili się dopiero podczas wojny. Królestwo też ich znało?

 

-Tak, choć mało kto o tym wie. Inaczej się nazywali. Ale to nieważne. W Pałacu musicie odnaleźć zejście do podziemia. Idźcie najszerszym korytarzem. Na jego końcu będą ciężkie ołowiane drzwi. Jeśli będą zamknięte, nie bójcie się ich otworzyć na siłę. Wewnątrz będzie niewielka skrzynia opleciona różnokolorową siecią. Sieć możecie pociąć, skrzynię musicie dostarczyć nam w przeciągu tygodnia.

 

-Cóż tam znajdziem?

 

-Coś, co zadecyduje o zwycięstwie lub klęsce. Ogromna moc magiczna, która pozwoli nam ostatecznie zwyciężyć. Podejrzewamy, że nie wpadła w ręce wroga – jakby wpadła, już by nas nie było. Jakby została zniszczona – tak samo. Pod żadnym pozorem nie otwierajcie skrzyni, ani nie spóźnijcie się. Mówię to wszystko, abyście wiedzieli w którą stronę poprowadzić ludzi i jaka odpowiedzialność na was spoczywa. Zresztą postaram się sam odnaleźć skrzynię. Instrukcje macie na wypadek, jakbym nie był w stanie stawić się w obozie. Teraz musimy się naradzić, zatem idźcie i zbierajcie szlachtę.

 

-Zwariowałeś? – spytała Aurea, gdy tylko szlachcice wyszli.

 

-Wiem po prostu, ze powstanie i tak by wybuchło. Lepiej zatem pokierować odpowiednio wojskiem, aby zdobyli co trzeba. Zresztą wiesz, czym grozi zdobycie TEGO przez wroga.

 

Ponad stepem rozciągała się nieprzejrzana mgła. Wiatr cichutko łkał w burzanach, poprzetykanych gdzieniegdzie kłosami dziko rosnących zbóż. Lecz wbrew przekazywanym z pokolenia na pokolenie legendom, na Równinach nie było nic przerażającego. Nie wyglądały też na bardziej żyzne niż dobrze utrzymane regiony Zarzecza.

 

Drugi dzień marszu jak zawsze zakończył się naradą dowódców – czyli Kanieckiego z Dalegorem, który zjawiał się tuż po zachodzie słońca, a po naradzie znów opuszczał obóz.

 

-W tym tempie do stolicy powinniśmy dotrzeć za cztery dni? – Kaniecki chciał upewnić się co do tego, co usłyszał dzień wcześniej

 

-To zależy od terenu, po jakim się poruszamy. Bliżej Neowawy powinniśmy napotkać utwardzone drogi. To może skrócić marsz o pół dnia. Lub nawet cały, bo już tutaj błota trochę mniej. A jak z liczebnością wojska? Nikt nie zawrócił?

 

-Na Zarzecze raczej nie. Możem mieć jednak inne problema. Książę Rejdziański odłączył się wraz z chorągwią i świtą na południe odzyskać majętności przodków.

 

-Jakim prawem?

 

-Twierdzi, że ze swemi ludźmi może czynić co zechce.

 

-Ale przecież…

 

Nagle na zewnątrz namiotu dał się słyszeć jakiś tumult. Roztrącając strażników, do środka wbiegł potężnej budowy szlachcic o czerwonej twarzy i zakręconych wąsach. Prowadził ze sobą dwóch synów.

 

-O, dobrze że widzimy wreszcie szanownego czarodzieja. Wręcz znakomicie! – krzyknął szlachcic. – co, bez nas chcecie radzić? Razem maszerujemy, to i razem decydujmy!

 

Synowie kiwali tylko głowami, zgadzając się ze wszystkim

 

-Mości Gromnicki, to znowu waszmość? – zdenerwował się Kaniecki

 

-A jakże! A w czym ja gorszy od takiego Redziejskiego? Ja mam jeden głos, i on ma jeden głos! Tu zaraz na północy dwór mojego pradziada. Jakże to, on sobie mógł odmaszerować, a my nie możemy? Równi jesteśmy!

 

-Zaraz może uderzyć na nas wróg! – zdenerwował się Dalegor.

 

-Nie ma żadnego wroga! Sami go stworzyliście! A może to wy wygoniliście przodków z Równin, aby je posiąść? Nie udało się, co? – Gromnicki wymachiwał rękami, omal nie trafiając jednego z synów w nos.

 

-Ilu ludzi chcecie zabrać? – wycedził przez zęby Kaniecki.

 

-Swoich chłopów, i niech waszmości to nie obchodzi!

 

-To w drogę, i nie pokazujcie mi się tu więcej!

 

W pełni usatysfakcjonowany Gromnicki odwrócił się na pięcie i opuścił namiot.

 

-Tak po prostu pozwoliłeś mu odejść?

 

-A co mi było czynić? Poza tym, to niewielka strata, raptem kilkanaście szabel. A wroga jak nie było, tak nie ma..

 

-Ale może się pojawić w każdej chwili. Nie należy więcej osób wypuszczać!

 

-Zaraz, zaraz, kto w końcu został wybrany dowódcą, czarodziej czy szlachcic? To ja decyduję, kto może odejść. A może mości Dalegor woli, aby niezadowoleni wybrali sobie nowego dowódcę, takiego Gromnickiego na przykład?

 

-Dowódca powinien dowodzić, a nie pozwalać na warcholstwo.

 

-Też nie pozwalam. Pobudka jak zwykle przed świtem, a kto się nie stosuje..

 

-Ten co? Bo z tego co wiem, to wymarsz jest zwykle kolo południa.

 

-Noo… nic.

 

-No właśnie. Radzę zastanowić się nad naszą sytuacją – odrzekł Dalegor, po czym zniknął w drzwiach namiotu

 

Tak właśnie postępował marsz – z dnia na dzień coraz wolniej. Pospolite ruszenie, które wkroczyło na Równiny niby gotowa siać zniszczenie fala sztormowa, teraz rozpływało się na boki i wsiąkało w żyzny czarnoziem. Dalej jednak zachowywano pozory zorganizowania – tylko pozory. Na noc wystawiano warty, nie dbając o to, czy nie zmorzy ich sen. Za wlokącymi się taborami podążała ariergarda, raczej pozostawiając niż zbierając maruderów. Armia poprzedzana była przez oddział zwiadu, w którym zajmowano się raczej ożywioną dyskusją o zdobytych ziemiach, niż wypatrywaniem wroga. Dowódca awagardy nie zdziwił się zatem, gdy pewnego popołudnia ujrzał wychylający się zza zagajnika oddał jeźdźców – myślał, że to jakaś inna cześć jego wojska postanowiła szukać szczęścia na własną rękę i teraz wraca

 

-Co za jedni? – krzyknął raczej z przyzwyczajenia niż niepokoju

 

-To my pytamy, to nasza ziemia.

 

-To niechże szanowni gospodarze będą tak uprzejmi i się przedstawią

 

-Franiec z Czarnego Boru – odrzekł dumnie jeden z jeźdźców, w błyszczącej zbroi paradnej i hełmie z czubem.

 

-Nie znam – mruknął dowódca

 

-My was też nie znamy. Wyście z Zarzecza? Po dwudziestu latach żeście zobaczyli że wroga nie ma? No, ale ziemi całej na Równinach dla was też już nie ma.

 

-Jakoś się dogadamy, myślę – dowódca był coraz bardziej zmieszany. – Póki co, zapraszam do głównych oddziałów. Zawracamy, nic tu po nas, za mną! – krzyknął po chwili do reszt straży.

 

Na cześć szczęśliwego spotkania odkorkowano wszystkie beczki z trunkami, jakie tylko były na wozach. Przy każdym ognisku śpiewano i wznoszono toasty. Gdzieniegdzie w krzakach leżeli polegli od miodu, piwa i gorzałki, próbując wrócić do siebie.

 

-No, to jeszcze jeden! Zdrowie naszych braci! – krzyczał przy największym ognisku Koniecki

 

-Nie ma nieprzyjaciela, zaprawdę, chodźcie na naszą ziemię, wszystko na zachód, powiadam, od dziś wasze – bełkotał Franiec

 

-Na zachód od Gór nasze! Słyszeliście?! Do brony bracia, orajmy wraz, znaczy chłopami, nie sami!

 

-Ale cóż waść wymyśla! Na zachód od stolicy, mówię, dajemy wam, a na wschód nasze domy, jakże więc tak do gór, tak nie można panie, nie wypada.

 

-Mój dwór na zachodzie, a ktoś śmiał go teraz zabrać. Wy mieszkajcie u swoich przodków, my u swoich, niech tak będzie sprawiedliwie.

 

-Na zachód od stolicy dajemy!

 

-Wszystko bierzemy! Do brony, znaczy do broni! Zdrajcy, nasze ziemie zabrali! – krzyczał Kaniecki, wymachując pustym kuflem w lewym ręku, a szablą w prawym.

 

-Że co? Spod sąsiedniego ogniska podniosło się kilka osób z pospolitego ruszenia. Błysnęła broń wyciągnięta z pochew.

 

-Gwałt! Zdrada! Złodzieje przyszli nasze dziedziny zabrać! Ale będziemy się bronić, nie? – podskoczył Franiec. Obok niego zebrało się kilku osadników.

 

Nikt nie zauważył, że Dalegor wymknął się w stronę ruin miasta, rysujących się poszarpaną linią na tle ostatnich odblasków słońca schowanego już za linią horyzontu.

 

Po północy całkowita ciemność pokryła step. Gdyby ktokolwiek w obozie był trzeźwy, dostrzegłby może, że to nie chmury i nie alkohol kładą mu na oczy zasłonę. Choć i tak zasnąłby w przeciągu kilku minut.

 

Dalegor wracał z miasta w doskonałym humorze. Odnalazł to, czego szukała Rada. Miał nadzieję, że nie pomordowali się wszyscy poprzedniego wieczora. „Śpią pewnie po hulance", podtrzymywał się na duchu, wychodząc z krzaków.

 

To, co ujrzał, zmroziło mu krew w żyłach. W całkowitej ciszy tysiące czarno odzianych postaci wiązało śpiącą szlachtę, ładując jeńców na ich własne tabory. Coś zaszeleściło obok maga; odwrócił się, wyciągając przed siebie czarodziejską laskę.

 

-Pst. To tylko ja. To już koniec. Cóżem uczynił, prowadząc ludzi tutaj.

 

-Kaniecki? To wszystkich wina. Ale nie czas na wymówki, trzeba działać. A w ogóle co pan tu robi?

 

-Po bijatyce pogodzili się z Frańcem i wygnali mnie z obozu. Ale tam! – szlachcic wskazał na lewo od obozu.

 

Poprzez step pędził oddział jazdy. Tętent kopyt niósł się daleko, a w obnażonych szablach błyskało słońce.

 

-Redziejski! Wraca! – Koniecki chciał poderwać się do biegu, lecz Dalegor w porę go powstrzymał.

 

-Za mało was! Zawracaj! – krzyknął mag, przyciskając do ust laskę. Słowo niby grom uderzyło w stojącego obok szlachcica, powodując drżenie ziemi pod stopami. Redziejski pędził dalej na czele jazdy, nie przejmując się przestrogą czarodzieja; z gardeł nacierających dało się słyszeć bojowe „Huraaa!"

 

Jednak ani pędząca odsiecz, ani potężny głos maga nie wzruszyły spokoju czarnych żołnierzy wiążących jeńców. Już nacierający niczym lawina zbliżali się do pierwszej linii, już formowali szyk, gdy wtem coś – jakaś potężna i mroczna siła – rzuciła ich o ziemię, strącając z koni. Dosłownie z gruntu wyrósł plujący ogniem smok. Wielki jak Strażnice Zarzecza, jednym uderzeniem ogona zmiażdżył podnoszących się z ziemi jeźdźców. Gwałtowny podmuch wiatru uderzył w zagajnik. Kaniecki dostał w głowę spadającym konarem, nie wiedział zatem co dalej się działo ani jak został uratowany.

 

Obudził się dopiero w Zarzeczu i próżno dopytywał Dalegora o dalsze wydarzenia. Ludzie powiadali, że po powrocie dwójki ocalonych na Równinach dostrzegli błysk oślepiającej jasności, dorównujący słońcu. Magowie utrzymywali tylko, że zło zostało w końcu pokonane. Choć na zdobyte ziemie nie pozwalali wkraczać.

 

-Na razie nie ma co liczyć na to, by szlachtę wpuścić na równiny. Za dużo sekretów skrywają ziemie nieprzyjaciela. Nie wiadomo w ogóle, czy nie będziemy mieli z tego powodu kłopotów. – Dalegor rozpoczął zebranie Rady.

 

-Ze strony Ziemi? Myślisz o komisji, John? – spytał inny z „magów".

 

-I nie tylko. Broni użyliśmy w sposób humanitarny i z przyczyn uzasadnionych, tutaj nie widzę problemu. Wiadomo co stałoby się z jeńcami, tylko śmierć mogła ich uratować od mąk. Ale nie wiemy z kim zadarliśmy. Tamte wojska, te czarne zastępy, smoki znikąd – to mi wygląda na wysoko zaawansowaną inżynierię genetyczną połączoną z robotyką i diabli wiedzą czym jeszcze. Teleportacją? Cholera wie. Tylko skąd wiedzieli jak wyglądają smoki? Według ludzi, znaczy się. Czytali w myślach? Jasny gwint, zanim terraformowano Wielkie Równiny dokładnie zbadano całą planetę i nie było niczego. Konkretnie niczego, co by wskazywało na obcą cywilizację. Czyli oni przylecieli już po nas. Równiny należą się nam jak psu zupa.

 

-Nam, czyli ludziom, to znaczy miałeś na myśli szlachtę? – Aurea chciała się upewnić

 

-Nie, ludziom, czyli Ziemianom. Musimy sprowadzić większą ekspedycję, oczywiście w tajemnicy przed tubylcami. Te ciemniaki nic nie zrozumieją, a zresztą… – Dalegor machnął ręką.

 

-Eksperyment socjologiczny? Zdobyli dla nas zasoby osadników.

 

-Po to przecież odgrywamy czarowników. Ty też Caroline vel Aurea. Antymaterii bez naszej pomocy i tak by nie znaleźli. Zresztą, sam musiałem po nią iść, wiecie dlaczego. Jak można takich ludzi traktować poważnie?

 

Rozległo się pukanie do drzwi.

 

-Znowu ten Kaniecki? Jakbyśmy nie mieli większych problemów niż potomkowie zaginionej przed wiekami wyprawy osadniczej na jakiejś zapuszczonej planecie!

 

-Co mam mu powiedzieć?

 

-Cokolwiek. Że na Równinach złe moce nadal są obecne i kto tam wejdzie, sprowadzi zagładę. Że straże na murze trzeba wzmocnić od strony wewnętrznej. Aha, obiecaj im jeszcze, że pomożemy zazielenić kawałek pustyni na wschodzie. Niech się cieszą i dadzą nam spokój.

 

Koniec

Komentarze

Konkurs zbacza na niebezpieczne rejony.Co to ma wspólnego z klimatem Dzikich Pól, nie wiem, ale nie będę się czepiał.

Faktycznie, tak jak gwidon, nie poczułem klimatu Dzikich Pól. Szczerze, to powyższa historia nie wciągnęła mnie. Pozdrawiam

Mastiff

A ja tak nie bardzo zrozumiałem o co tu biega. Jakiś czarny wróg, wyprawa po tajemniczą skrzynię...
Nie podobało mi się za szczególnie. Duzo zdań do poprawki by się znalazło.

"Gdzieniegdzie w krzakach leżeli polegli od miodu, piwa i gorzałki, próbując wrócić do siebie."

Na przykład to. Niby opis stanu upojenia, ale kontekst sugeruje coś zupełnie innego.
Wrócić do siebie, to zupełnie coś innego niż wytrzeźwieć.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

1. Początek trudno załapać, o co chodzi z tym murem, ziemią przodków, wrogami, piachami zasypującymi. Staruszek mówi, ze wioski i miasta coraz blizej muru- ale z której strony? Niejasne to wszystko.
2.Opis grubego szlachcica zbyt rozbudowany- jeżeli był podobny do sprzętu, który kopnął (beczki), to wiadomo, że gruby.
3. Ruszyli do warowni, zwanej warownią, która właściwie nie była warownią- nie znasz innych słów bliskoznacznych?
4. Stalowy tron obity suknem? Ciężkie do wykonania. Obija się materiałem drewniane sprzęty- do drewna można przybić,  do metalu raczej nie. Opięty suknem, wyścielany, lub coś jeszcze innego.
5. Czy magowie wysyłaliby po skrzynkę- bardzo ważną skrzynkę- grubasa i starca? ani słowem nie wspomniałeś o utworzeniu wojska, które poszło na wyprawę i przekroczeniu muru. Po prostu jest i już. Przez coś takiego trudno zachować orientację, co się dzieje i gdzie są bohaterowie.
6 Ta wymiana zdań na naradzie "magów": nam, czyli ludziom, nam czyli Ziemianom. Zakręcone to. O co ci chodzi w tym miejscu? Mam wrażenie, że to ważny moment, wyjaśniajacy skąd i dlaczego są tutaj ludzie, szlachta, magowie. W tym jest puenta; ale tak to zamotałeś, że niewiele łapię. Osadnictwo na nowej planecie, lepiej ucywilizowani (magowie) i ci na nizszym etapie (chłopi, szlachta) i jakiś wróg. Ale nic więcej.
Poza tym- brakuje trochę przecinków, gdzieniegdzie pogubione litery, oraz "ó" zamienione na "o".
Nad oceną ogólną muszę się zastanowić. Wstawię jutro.

No więc tak; mój system oceniania jest taki, jak w szkole. Dla przeciętnych daję 3, dla dobrych 4, dla naprawdę dobrych 5, i w końcu dla tych wyjatkowych perełek 6. Twój pomysł wybija się ponad przeciętność. Niestety wykonanie pozostawia wiele do życzenia; szczególnie trudny początek, mętne zakończenie i gwałtowny przeskok z rozmowy z magiem do wyprawy poza mury. Dlatego dam ci 4, z nadzieją że jeszcze popracujesz nad tym opowiadaniem

Dzięki za komentarze. O utworzeniu wojska nie pisałem, gdyż chodziło mi o pokazanie początku i końca wojny. Mag mówi o skrzynce akurat tym ludziom, ponieważ byli oni dowódcami, w pewnym sensie odpowiedzialnymi za cele i losy wyprawy.

A to w takim razie można wrzucić jeszcze raz poprawione?

Niektórzy tak robią. Po kilku miesiącach powtarzają opowiadanie w porządnie poprawionej wersji.

Znów Kontusz SF podszyty! Tym razem, niestety w średnim wydaniu. Nie jest źle, ale trochę zbyt chaotycznie. Widać, że mogłeś dopracować zarówno pomysł, jak i wykonanie.

Nowa Fantastyka