- Opowiadanie: PomrocznieJasny - Show

Show

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Show

Nazywam się Jakub Marczyński. Witam was w programie Wieczór z zombie – prezenter uśmiechnął się do kamery. – Ci co oglądali nasz program w zeszłym tygodniu, zapewne pamiętają naszych gości, mędrców z grupy defensywnej, to było niesamowite spotkanie. Obiecuję! Dziś ujrzycie więcej! Nie! Nie tylko zobaczycie. To będą prawdziwe przeżycia. Staniecie się kimś innym. Zmrozi was prawdziwy strach. Staniecie razem z naszymi bohaterami do walki i zwyciężycie. Naprawdę! Już za chwilę spotkamy się z najlepszymi z najlepszych. Z tymi, którzy pracują na terytorium wroga. To co robią – kamera chwyciła wyraz troski na przystojnej twarzy prezentera – jest skrajnie niebezpieczne i wymaga najwyższego mistrzostwa. Defensywni medytują w grupie, splatają swoje myśli i chronią się wzajemnie. Mistrz ofensywny zawsze pracuje sam. Bez lęku wychodzi po za mentalne mury miasta. To, co zwykłego śmiertelnika napawa potwornym lękiem, dla nich jest codziennym chlebem. Ci ludzie są nieustraszeni! Tylko oni to potrafią! Opuszczają swój bezpieczny dom, znajdują trop nieumarłego, idą jego śladem, a gdy są wystarczająco blisko, wchodzą w jego umysł. Stają do pojedynku jeden na jeden. Walczą na śmierć i życie. Zabijają. Tak! – podniósł głos -To ludzie wielcy i bohaterscy. Poświęcili całe lata na medytację, na ciężką pracę nad sobą. Tak! Każdy z nas zawdzięcza im życie. Tak! Dziś zobaczymy ich prawdziwe oblicze. Tylko u nas, tylko w Zombie channel, zobaczycie świat ich oczami. Poznacie każdy szczegół tej niebezpiecznej pracy. Będziecie z naszymi bohaterami, gdy zmierzą się z najmroczniejszym koszmarem – niebieskie oczy Marczyńskiego rozszerzyły się, a usta wykrzywił grymas strachu. – Staniecie oko w oko z zombie. – wyszeptał, a publika zamarła. Światła przygasły, w tle holo rzuciło obraz zombie. Blada twarz, szeroko otwarte oczy i szyderczy grymas ust. Zapadło pełne grozy milczenie, atmosfera w studio stała się trudna do zniesienia. Ludzie się bali. Cisza ich przygniatała, wsączała lęk do serc, sekunda po sekundzie mocniej mroziła umysły. Przerażenie sięgnęło zenitu, wydawało się, że publicznosć jest bliska szaleństwa, że zaraz wstanie i w bezładzie zacznie uciekać.

 

I wtedy radosny głos prezentera momentalnie zmienił nastrój.

– Nadszedł czas. Oto nasi bohaterowie! – krzyknął – Przywitajcie ich gorąco! Pokażcie jak bardzo jesteście wdzięczni. Brawa! Brawa dla wielkich mistrzów zen! Brawa dla ich ciężkiej pracy! – Światła skupiły się na dwóch, drobnych postaciach, stojących na szczycie, prowadzących do studia, wysokich schodów. Na twarze publiki powróciła radość i euforia. Mistrzowie schodzili wśród burzy oklasków, a gdy zeszli i stanęli obok prezentera, widzowie zgromadzeni w studio zaczęli skandować: Dzię-ku-je-my! Dzię-ku-je-my!

Obrońcy miasta stali lekko przygarbieni i rozglądali się niepewnie dookoła, wydawali się być tym całym zgiełkiem trochę zakłopotani. Marczyński – przeciwnie, tryumfował. Oczy mu błyszczały, twarz jaśniała szczęściem. Gdy patrzył, na wiwatującą publikę, to czuł jak rozsadza go duma, nic się nie zmienia, myślał z radością, ciągle jestem najlepszy, tylko ja umiem zrobić prawdziwy show. Jestem gwiazdą.

– Te! Gwiazda! – Głos reżysera odezwał się cicho w głowie i sprowadził go na ziemię – Mówisz do szóstki.

– Szóstka… Która to? – Pomyślał.

– Ta koło różowego kwiatka. – Usłyszał w głowie odpowiedź.

Prezenter chwilę wodził wzrokiem po studio.

– O! Jest! – ucieszył się. – Spojrzał w szklane oko kamery i w tym samym momencie mimowolnie popatrzył na kwiatek. Fu! Co za obrzydlistwo! Pomyślał. Mogliby się trochę postarać. Ten wielki różowy kwiat jest straszny! Co za idiota wymyślał taką scenografię! W holo można zrobić, co się tylko chce, a oni dają różowe i białe kwiatki na tle nieba. Sielanka, sama słodycz, kicz do kwadratu. Kiedy wreszcie dotrze do tego idioty producenta, że to nie jest program dla dzieci! Za co on bierze w ogóle kasę?

– Nie narzekaj. Te kwiatki i niebo maja symbolizować równowagę zen. I nie krzyw się tak do kamery. Uśmiechaj się! – upomniał go reżyser.

Prezenter szybko zmienił kwaśną minę w szeroki uśmiech, a widząc słabnacy zapał publiki, powiedział:

– Poznajcie mistrzów czystego umysłu. Marka i Martę. – Wskazał na stojących obok gości i zrobił pół kroku do tyłu. Teraz to oni stali się najważniejsi dla holowidza.

Sprawiali wrazenie ludzi prostych i skromnych, do tego byli podobni jak rodzeństwo. Oboje o ciemnych oczach, niemal równego wzrostu, w jednolitych ciemnobrązowych kimonach i drewnianych chodakach. On ogolony na łyso, ona z długimi, rozpuszczonymi włosami. Tak! Specjaliści od wizerunku spisali się naprawdę znakomicie, pomyślał Marczyński, patrząc na swoich gości. Podobieństwo mistrzów symbolizujące jedność, prosty strój dajacy wyraz ich skromności. Ach! Cała publika patrzy na mistrzów z takim uwielbieniem. Gdyby wiedzieli ile wysiłku kosztowało doprowadzenie ich do takiego stanu… On ogolić głowy nie chciał, bo babki nie lubią łysych, ona narzekała, że jej zimno w tych chodakach; a ileż walki było o kolorowe szkła kontaktowe, oboje jęczeli, że to przeszkadza w koncentracji i w ogóle osiągnieciu stanu zen.

No, ale wystarczy tego. Stwierdził. Pokazali się już. Teraz czas na mnie. Zrobił zapraszający gest w kierunku stojących obok niskiego stołu i kanapy. Usadził gości, rozlał wodę do szklanek, usiadł w fotelu, założył nogę na nogę i rozpoczął wywiad.

 

– Marku, w patrolu pracujesz od dziesięciu lat, od pięciu jesteś w grupie ofensywnej. Pochodzisz z zachodniej dzielnicy – to dzielnica biedy i ulicznych gangów. Dzieciaki stamtąd rzadko robią taką karierę jak ty. Co cię skłoniło, by zostać strażnikiem? Mogłeś, tak jak wielu twoich rówieśników, wstąpić do gangu, handlować prochami, kraść…

 

Marek wstał i tak jak nakazywała tradycja, pokłonił się z dłońmi złączonymi na wysokości czoła. Najpierw przed prezenterem, potem publicznością, a na końcu przed kamerą. Gdy siadł z powrotem, w holowizji chwycili zbliżenie jego twarzy. Było w niej coś, co wzbudzało sympatię i podziw. Może te ciemne, pełne duchowej siły oczy, może łagodny uśmiech. W każdym razie wszyscy w studio z uwagą słuchali, gdy Marek odpowiedział cichym, spokojnym głosem:

– Mogłem, ale wybrałem zen. Zen było i jest moim wybawieniem. Wyzwoliło mnie od lęków, nauczyło mnie sztuki życia. Każdy mój dzień z zen jest jak nieustannie kwitnący kwiat. Dlatego cieszę się, że mnie tu zaprosiłeś. Bardzo ważne jest dla mnie to, że mogę pomóc w oświeceniu ludzi i…

– Świetnie, świetnie! – Prezenter przerwał Markowi – To się nazywa prawdziwie mądre podejście. Gdybyśmy wszyscy mogli być tacy… Marto, ty też jesteś taka, że się tak wyrażę, zenistyczna. Wiem, że zabiłaś w swoim życiu aż 22 zombie. Dzięki tobie wiele ciał zombie znalazło swojego ducha. Powiedz nam Marto, jak tego wszystkiego dokonałaś?

– Ach! Nie dokonałam tego sama. – powiedziała skromnie. – Ja tylko pracowałam, jako pomocnik mistrza Mao Zen Donga, to on osiągnął mistrzostwo w walce zen. Wszystkiego nauczyłam się od niego. Jaka szkoda, że nie dokończył swojego dzieła, zginął przeszło dwa lata temu, rozszarpany mentalnie przez zombie. Chcę kontynuować jego misję. Chciałabym, tak jak on, otworzyć szkołę mistrzostwa zen. Dlatego tu jestem – będę kontynuować jego pracę.

– To okropne co stało się z twoim mistrzem – zasmucił się prezenter – Pamiętam, jak kiedyś się spotkaliśmy, wywarł na mnie naprawdę potężne wrażenie. Widzę w twoim oku ten sam błysk. Na pewno skończysz jego misję. Wierzę w ciebie. – Powiedział do Marty i nie czekając na jej odpowiedź, poderwał się i krzyknął w stronę publiczności:

– Brawa dla Marty, najodważniejszej z kobiet! Brawa dla Marka, uosobienia wszechspokoju!

 

Publika nie zawiodła i znów rozległy się gorące oklaski. Prezenter w tym czasie przeszedł na środek studia,

– Poznaliście naszych dzisiejszych gości – powiedział, kiedy ucichły owacje – Niesamowitych, sami musicie to przyznać. Porozmawiam z nimi jeszcze po przerwie. Gwarantuję, że poznacie ich jeszcze lepiej. Zostańcie z nami. Zobaczycie naszych gości w akcji. Oboje, dziś, specjalnie dla was, na żywo oczyszczą świat z myślowej zarazy. Wszystko to zobaczycie i poczujecie, za chwilę, zaraz po krótkiej przerwie na reklamę.

 

***

 

Kurwa! Znowu! Zaklął w myślach Jacek i poszedł do kuchni. Gdy wrócił wciąż leciały reklamy – umiaru nie mają – mruknął popijając herbatę. Na holo tymczasem gięła i prężyła się cycata blondyna. Spojrzała do kamery i zmysłowo, powolnym ruchem, założyła tele-słuchawkę.

– Nowa tele-linka. – Mruczała – Połącz się ze mną! Spełnisz swoje marzenia.

Jacek rozparł się wygodnie na kanapie, siorbnął łyk herbaty i pomyślał o zmianie kanału. Program zmienił się momentalnie. Trafił na dokument o historii teletechniki. Może być ciekawe, pomyślał, patrząc na prezentowany hełm do gier wyprodukowany w 2008 roku.

– Jest to pierwsze tego typu urządzenie sterowane falami eeg. – Mówił narrator – Była to wygodna opaska na czoło, w niej właśnie znajdowały się specjalne sensory. Czujniki te odbierały fale wysyłane przez mózg, rejestrowały skurcze mięśni twarzy i ruchy gałek ocznych. Wszystko to pozwalało na wydawanie w grze 11 komend.

– Nudy – ziewnął Jacek i znów oglądał Zombie-channel.

Przez cały obszar holo przemknął pociąg, a zza kadru męski głos mówił: Z nami dojedziesz bezpiecznie. Ochrona przed wirusem, ochrona przed Zombie. Ultra szybki pociąg. Warszawa – Paryż tylko go…

– Reklamy, reklamy! – Zdenerwował się Jacek – Ciągle reklamy! – pomyślał i w tej samej chwili znów oglądał program o teletechnice.

– Potem przyszła rewolucja. – Mówił narrator – Okazało się, że falami można stymulować mózg. Sprzężenie zwrotne, przez szyszynkę, zmieniło społeczeństwo i jego obyczaje, zaczęto masowo uprawiać seanse szczerości, także, co dziwne, wśród polityków. Dzięki temu społeczeństwo stało się jednomyślne jak nigdy przedtem. Niczym nie skrępowany rozwój skończył się jednak, wraz z pojawieniem się wirusa…

Może już skończyli z tymi reklamami, pomyślał Jacek – a w holo pojawił się prezenter.

– Wirus jest bardzo niebezpieczny i zjadliwy – mówił z przejęciem w głosie – Zmierzyć się z zombie to ogromne ryzyko. Mistrz staje do walki na wąskiej ścieżce równowagi i wie, że każdy błąd to upadek w przepaść permanentnej medytacji. Tylko czysty umysł pozwala zachować równowagę, tylko on pozwala pozostać zdrowym. Nasi dzisiejsi goście szkolili się całymi latami jak oczyścić swoją jaźń. Wymagało to od nich wielu poświęceń. Ćwiczyli jednak z radością, bo wiedzieli, że ich trud służy całej ludzkości. Dziś ci wspaniali ludzie są gośćmi naszego programu. Przypomnę. Na imię mają: Marek i Marta. – Kamera oddaliła się nieco i ujęła całą trójkę siedzącą przy stole. – Oboje są teleobrońcami naszego miasta i należą do pierwszej grupy ofensywnej. – W tle holo pokazało grupę osób w ciemnych kimonach, a potem kamera znów przeskoczyła na Marczyńskiego.

 

– Marto jak powstała wasza grupa? – spytał, dolewając wody do szklanek.

– W roku 2025 wszyscy zarażeni zostali, zgodnie z dyrektywą ONZ i WHO, zamknięci w gettach. Powstały wtedy grupy, szkolone przez mistrzów z Azji, izolujące myśli chorych od reszty społeczeństwa. Wszyscy wiemy, co się stało potem: bunty zombie tak trudne do opanowania, całe miasta zarażone telewirusem, tylu ludzi jak zombie w transie nieodwracalnej medytacji, najwięksi mistrzowie bestialsko zamordowani. – Marta umiłkła na krótką chwilę, a w jej oczach zaszkliły się łzy. – To wtedy podjęto próbę ostatecznego rozwiązania kwestii zombie – kontynuwała. – Zabito setki tysięcy wiecznie medytujących i tylko nielicznym udało się uciec. Uciekinierzy z naszego miasta pochowali się w okolicznych górach, a skoro nikt ich nie szukał, to wkrótce słuch po nich zaginął. Przez prawie pół wieku świat odbudowywał się w pokoju. Do pamiętnego ataku z 13 marca 2071. Ponowne pojawienie się wirusa w mieście, spowodowało bezwzględną konieczność stworzenia grupy, której zadaniem byłoby przywracanie równowagi również poza metropolią. Wtedy właśnie powstała nasza grupa. Byliśmy pierwsi. Potem stworzono jeszcze dwie. Każda z nich ma swój sektor. Każdy z funkcjonariuszy przeczesuje go w poszukiwaniu zombie, a kiedy spotka się z wiecznie medytującym, podejmuje próbę eliminacji. Chcemy całkowicie zetrzeć to wynaturzenie z powierzchni ziemi, tak by już nigdy nie widzieć tych smutnych, zapatrzonych w dal oczu. Każdy z nas wie jak straszne są skutki telewirusa. Ludzie porzucaja swoje domy, odsuwają się od własnych rodzin, całymi dniami nic nie jedzą, nic nie piją. Martwi za życia, tacy właśnie są . A do tego potwornie niebezpieczni, prawie każdy, na kogo spojrzą staje się współwyznawcą w tej ich szalonej wierze. Dlatego narażamy swoje życie. – jej oczy nabrały drapieżnego blasku – To jest nasza motywacja. Zostaliśmy wyselekcjonowani z najlepszych. Działamy w pojedynkę. Dlatego musimy być najlepsi. Dlatego jesteśmy najlepsi.

– O, tak! – Wtrącił się Marek – Ciągle przyciągamy najlepszych z najlepszych. To co robimy działa na wyobraźnię dzieciaków. Wielu zaczęło trenować zen pod wpływem dokonań grupy.

– Gdy powstawała grupa miałeś piętnaście lat. Marku, ciebie też mogli zainspirować. Byłeś ich fanem? – Spytał prezenter.

– Nie. Nie bardzo. Wiesz ja, tak naprawdę, to z zenem spotkałem się dopiero jako prawie dorosły facet. Mnie do zen przekonał fabryczny mistrz. Byłem wtedy bardzo młody, ale już pracowałem. Tak jak mówiłem w fabryce. Tam spotkałem mistrza Guang. Był mistrzem motywacyjnym. To było trochę dziwne. Pewnego poranka, po nocnej zmianie, podszedł do mnie i pochwalił. Masz w sobie duchową siłę, powiedział.

– No i miał rację – wtrącił się prezenter – nieprawdaż?

– Tak, ale długo to trwało, zanim ją odkryłem. Zanim zobaczyłem różnicę: między wschodem, a zachodem. Bo zachód to działanie. Wschód to trwanie. Zachód to intelektualna ciekawość świata. Wschód to zachwyt i uczucie. Dopiero Guang uzmysłowił mi, że zachód jest pusty duchowo. Miał rację. Moje życie sprzed zen było takie… no… puste i bezcelowe. Rano wstawałem do pracy w fabryce, potem szedłem do baru, wracałem, oglądałem holo i szedłem spać. Nic się nie zmieniało. Dzień po dniu to samo. Z każdym dniem mocniej czułem, że czegoś mi brakuje.

– I wtedy Guang przyszedł do ciebie ?

– Tak. Wszystko zmieniło się wtedy, gdy mistrz podszedł do mnie. Chwilę rozmawialiśmy o mojej pracy, potem niespodziewanie wyciągnął z kieszeni kwiat.

– Co widzisz? – Spytał.

– Kwiat – Odparłem.

– To wszystko co widzisz? – Spytał.

– No, jest czerwony – nie za bardzo wiedziałem o co mu chodzi – to chyba mak. – na wszelki wypadek dodałem.

– Ten kwiat jest tobą. – Powiedział mistrz.

 

Pamiętam. Pomyślałem wtedy, że mistrz jest zwyczajnym głupkiem, kolejnym motywatorem opowiadającym te same pierdoły. Nie odważyłem się jednak mu tego powiedzieć. Stałem więc przestępując z nogi na nogę i zastanawiałem się jak powinienem się zachować i co powiedzieć. Mistrz tylko uśmiechnął się widząc moje zakłopotanie.

– Przyjdź jak będziesz gotów – powiedział.

 

Tak się zaczęło moje nowe życie. Dziś już wiem, że wszystko, co czynimy, jest częścią wielkiej całości. Dlatego kwiat jest mną. Jest każdym z was – Marek zatoczył ruch ręką wskzując na publicznosć.– Moje spotkanie z mistrzem to nie był przypadek. Tak musiało po prostu być. Wasze spotkanie ze mną także nie jest przypadkowe. Zastanówcie się nad tym.

– Tak – powiedział Marczyński – wszystko jest wielką kosmiczną całością. Każde spojrzenie, uczucie i słowo może dać nam wiedzę jak lepiej żyć. Wystarczy się rozejrzeć, a znajdziemy pomocne drogowskazy; czasem pokieruje nas osoba, innym razem jakiś przedmiot, trzeba mieć tylko otwarty umysł i uważne spojrzenie.

– Masz rację – potwierdziła Marta. – Jest taka dwudziestowieczna książka – „Alchemik". Opowiada o poszukiwaniu znaków. Dziś już jest trochę zapomniana, a szkoda. Naprawdę polecam ją wszystkim początkującym zenistom. Czytałeś ją może? – zwróciła się do prezentera.

– Oczywiście – To bardzo mądra książka. Ale z tego co wiem, to nie ona była twoim pierwszym znakiem na drodze zen?

– Nie. W moim przypadku wszystko się zaczęło od diety zen. Poleciła mi ją moja dobra koleżanka, to ona była moim znakiem, nauczyła mnie właściwego sposobu odżywiania, pokazała mi jak jeść, aby wyrównać w moim ciele jin i jang. Dzięki temu poczułam się lepiej. Ba! Nigdy wcześniej nie czułam się tak dobrze.

– To ta dieta, która każe jeść czerwone lub fioletowe owoce? W zależności od potrzeb? – spytał prezenter.

– Tak, ale też należy zwracać uwagę na region świata z którego dana żywność pochodzi, smak, czy skład chemiczny. Nie chcę teraz nikogo zamęczać szczegółami. Ważne, że to dobra dieta i że pomogła. To dało mi do myślenia. Zaczęłam zgłębiać swoją wiedzę o zen, przeczytałam Zapiski lazurowej skały, Zapiski wielkiego spokoju, te wszystkie pisma wielkich mistrzów zen. Wtedy uznałam że jestem gotowa i sama zapragnęłam być mistrzem. Nie miałam tyle szczęścia co Marek, żaden nie przyszedł do mnie. Sama poszłam do głównej siedziby obrony miasta. Gdy wchodziłam, spotkałam się w drzwiach z wychodzącym staruszkiem. Nie wyglądał na kogoś ważnego, ale uznałam spotkanie z nim za znak.

– O tak! – Wtrącił się prezenter – Tak jak mówiłem, otaczają nas znaki. Trzeba tylko umieć je odnaleźć i odczytać.

– Ja też tak myślałam – kontynuowała Marta – więc powiedziałam mu o wszystkim: że żyję zgodnie z zen od lat, że czytałam to i tamto, że już tyle wiem i że bardzo chcę zostać mistrzem. Spytałam, czy nie zna jakiegoś mistrza, bo bardzo chciałabym jakiegoś poznać. Ten staruszek tylko się uśmiechnął, przeprosił grzecznie i powiedział, że on tu tylko sprząta. Poradził mi żebym spytała ochronę przy bramie, zapewnił, że oni na pewno mi pomogą.

Poszłam tam. Długo tłumaczyłam o co mi chodzi, a oni i tak nie chcieli mnie wpuścić. Śmiali się, że jestem zbyt młoda, zbyt grzeczna i zbyt ładna by zostać obrońcą miasta. Długo prosiłam, aż z tych nerwów rozpłakałam się. Wtedy przestali się śmiać, ale wpuścić i tak nie chcieli. Dopiero najmłodszy z tych uzbrojonych, odzianych w mundur chłopców ulitował się i powiedział, że nie wejdę bez przepustki od mistrza. Był niewiele starszy ode mnie. Wściekłam się, że taki gówniarz, pół idiota znał i widział mistrza. Miał to, czego ja, ambitna, zdolna i inteligentna, nie miałam żadnych szans dostać. Powiedziałam mu parę przykrych słów, odwróciłam się na pięcie i wyszłam. Za plecami słyszałam tylko ich rechot. Jak wyszłam znów zobaczyłam tego staruszka. Siedział na ławce i wygrzewał się w słońcu. Powiedziałam w ostrych słowach, co warte są jego rady. Szczerze mówiąc, to mocno mu nawrzucałam, ale on wciąż siedział jakby nic się nie stało, ani trochę nie przejął się moim słowotokiem, uśmiechnął się tylko i powiedział mi tak:

– Cierpisz. Widzę. A czy wiesz co naprawdę cię rani?

– Wiedziałam. To moje ego. Dopiero wyzbywając się własnego ego, człowiek staje się szczęśliwy. To była pierwsza praktyczna lekcja zen. Okazało się, że ten staruszek to sam mistrz Mao Zen Dong.

– Piękna historia! – Zachwycił się prezenter – Oto jak się zostaje bohaterem! Oboje, widzę, znaleźliście właściwe życiowe ścieżki. Oboje spotkaliście na swej drodze mądrych ludzi. Pewnie moglibyście bez końca o nich opowiadać. Niestety czas nas nieubłaganie goni. Dziękuje wam gorąco za waszą mądrość i niecierpliwie czekam, aż przekroczycie barierę mentalną. Jestem pewien, że zademonstrujecie w całej okazałosci na czym polega wasza praca! Zróbcie to! Pokażecie wszystkim czym jest zen walczący!

 

Marta z Markiem w towarzystwie oklasków wyszli ze studia. Marczyński pożegnał się z nimi głębokim ukłonem, po czym obrócił się do kamery.

– Znacie już historie Marka i Marty. – powiedział – Wiecie dlaczego wybrali ten trudny i niebezpieczny zawód. Już dosłownie za moment poznacie ich z bliska! Zobaczycie świat ich oczami! Znajdziecie się w środku ich umysłów! Tak właśnie będzie, przez cały czas polowania będziemy prowadzić tele-transmisję. Teraz nasi mistrzowie idą w strone mentalnej bariery, a ja zapraszam na krótką przerwę reklamową. Przypominam, że walka oferowana jest w systemie płatnym. Jeśli jeszcze nie wykupiliście dostępu, możecie zrobić to teraz. Za chwilę na ekranie pojawi się numer. Wystarczy, że o nim pomyślicie a wasza telesłuchawka zrobi resztę. Tylko nie zapomnijcie potwierdzić przelewu odciskiem palca. Możecie to zrobić w czasie przerwy, po niej wejdziemy w umysły naszych dzisiejszych bohaterów.

 

– Złodzieje! – Jacek wściekł się widząc numer – Nie dość, że muszę oglądać reklamy, to jeszcze każą płacić! – Ciekawość jednak zwyciężyła. Spojrzał na numer i pomyślał o banku, chwilę potem przyszła na kom wiadomość. Przeleciał wzrokiem Operacja nr 1 z dn. 11.03.2088. Przelew z rachunku…. – bla, bla, bla, – pomruczał i przeskoczył wzrokiem na koniec wiadomości …czy potwierdzasz? Przyłożył kciuk. Dokonałeś wpłaty – usłyszał w głowie prawie w tym samym momencie, w którym skończyły się reklamy, a w holo pojawił się prezenter.

– Nasi śmiałkowie przekroczyli właśnie strefę aseptyczną. – Mówił – Towarzyszy im nasza automatyczna kamera. Zobaczmy co u nich.

Jacek w holo zobaczył ciasne wnętrze pojazdu. Nie było tam normalnych siedzeń, jedynie podłoga przykryta grubym dywanem, Marek z Martą siedzieli na nim w pozycji kwiatu lotosu, obróceni do siebie plecami. Z zamkniętymi oczyma, koncentrowali się. Kamera pokazywała to skupienie na ich twarzach, to rysujące się na horyzoncie zamglone górskie pasma. Niewyraźne, szare zarysy wyostrzały się, rosły w oczach i szybko zmieniły się w białe, ostre ośnieżone szczyty. Maszyna zatrzymała się u ich podnóża.

– To terytorium Zombie. Za chwilę zaczniemy teletransmisje – Usłyszał Jacek – Prosimy o wybranie, któremu bohaterowi chcesz towarzyszyć. Jacek pomyślał o Marcie i w tym samym momencie zapadła absolutna cisza. Świat znieruchomiał. Jacek poczuł, jak coś wciąga go w głębię, w ciemną otchłań. Czuł absolutną próżnię myśli, pustkę, która stała się jedynym co istniało. Wszystko, co go otaczało, stało się wyprane z barw, nienazwane, bezkształtne. Jednocześnie ogarnęło go dziwne uczucie. Cały otaczający go bezład tworzył idealną jedność. To był stan zen. W tej jednej chwili stał się: niebytem, niejaźnią, nierozumem. Znajdował się poza czasem, poza miejscem. Był Martą, Markiem, każdym z zombie, był Buddą, był każdym z żyjących i umarłych mistrzów. Jego jaźń stopiła się z nimi wszystkimi w jedna całość, stał się mistrzem zen. Stan ten trwał niemożliwą do określenia chwilę, przerwała go dopiero pojedyncza myśl. Myśl o innym, czymś, co było różne niż wszystko. To Marta wychodziła z zen. Wracała do rzeczywistości. Powoli. Bardzo powoli. Wraz z nią jak na smyczy podążał ktoś jeszcze. To o nim myślała Marta. Splatała jego myśli ze swoimi. Jacek widział i czuł każdą myśl tego obcego, tak wyraźnie jak Marta. Widział konstrukcje i proporcje tego umysłu. Te proporcje, to po nich poznał, nie miały pierwiastka jang tylko jin. To nie był żywy umysł, tak mógł wyglądać tylko umysł zombie, wiedział, wielokrotnie o tym mówili w holowizji, takie były skutki bezustannej, wieloletniej medytacji. Jacek czuł jak stopniowo proporcje się zmieniały. Marta wsączała powoli pierwiastek jang. Oswajała nieumarłego. Pokazywała mu cały zewnętrzny świat. Jak z klocków budowała modele i wyobrażenia o świecie, o jego porządku i naturze. Jaźń zombie zmieniała się coraz szybciej. Była już prawie jak ludzka, gdy Marta podsunęła tę najważniejszą myśl, tę o nieuchronności śmierci. Wtedy nagle coś się stało. Jacek poczuł ból a potem przez chwilę wszechogarniający spokój. Cały świat teleprzekazu prysł nagle. Jacek siedział oszołomiony na swojej kanapie. Poprawił słuchawkę. Nie, ona była ok. Wiec co? – zapytał sam siebie. Holo mrugnęło. Pojawił się znów prezenter. Był przerażony, a w jego oczach błyszczały łzy.

– Stało się coś strasznego – powiedział i głos mu się załamał, chwilę trwała cisza, zanim się przełamał – Marta nie wybudziła się z zen. – wyszeptał – Jej umysłem zawładnął wirus. Jest martwa. Zginęła na polu chwały. Ten zombie okazał się dla niej zbyt silnym przeciwnikiem. Przerywamy pro… W tym momencie holo zgasło. W pokoju Jacka, tam gdzie stał jeszcze przed chwila prezenter, ziała teraz czarna pustka. Długo coś trzeszczało, piszczało. Gdzieś zza tych zakłóceń słychać było przeklinającego prezentera – Kurwa no zróbcie coś! – Krzyczał – Czemu do cholery nie działa!? Idioci! Puśćcie cokolwiek! Coś trzasnęło i znów w polu holo ziała czarna dziura. Wtedy, zupełnie niespodziewanie, Jacek usłyszał w głowie głos Marka.

– Powoli ostrożnie – mówił Marek do siebie w myślach – Dokładnie stawiaj każdy krok. – Jacek, tak jak Marek, czuł na swojej twarzy zimno sypiącego śniegu i jak on niewiele widział przez śnieżną zadymkę – Przeklęty dzień w którym się zgodziłem. Parę lat spokoju, a teraz taka obsuwa, wszystko się spaprało – usłyszał ponownie w głowie myśli Marka – Przyszli do mnie do pracy. No nie miałem wtedy dobrej tyry. Zapieprzałem po dziesięć godzin jak robot. Autobusy malowałem. Praca artystyczna, kurwa żesz no! Przyszedł on. Elegancki garnitur. Jedwabny krawat. Takie historie. Wszystko miało być łatwe. Mistrz Guang z aseptycznej policji – się przedstawił. Kasa, misiu, kasa, jeszcze raz kasa, zachęcał. Dawali. No to się zgodziłem… Po kiego ja wyłaziłem z wozu, na co gnam za cieniem tamtego zombie, Marta już nie żyje, już po niej. Stary koncentruj się. Zabiją cię. Szybko. Nie myśl o szefach, pierdol holowizję, nawet Martę olej. Zostaw to wszystko. Uciekaj. Niech kontrolują cały świat. Nic ci do tego. Jesteś najlepiej wyszkolonym mistrzem. Gdzieś znajdziesz pracę, na pewno. Biedna Marta. Do końca wierzyła. Ja dawno przestałem. Nie! Nie wycofam się, niech widzą jak pracuję. Te wszystkie laski co je zaliczyłem, drogie drinki, blask sławy i pieniądze, to już było, teraz muszę zabić tego co wykończył Martę. Tak! To ja go pokonam. Muszę tylko robić to co zawsze. Tak właśnie rób co zawsze. Koncentruj się! Raz… dwa… trzy…

Jacek drugi raz tego wieczora zapadł się w próżni zen. Wszystko potoczyło się identycznie. Najpierw absolutna jedność w nicości, potem wejście w umysł nieumarłego. Tym razem czuł, że zombie uległ. Poddał się. Popłynął wraz z Markiem. Jacek czuł jak umiera. Czuł jego ból, czuł powolne męczarnie, czuł śmierć. W końcu wszystko znów ucichło. Leżał na swojej kanapie. Wszystko było jak dawniej. Tylko pole holo śnieżyło szumiąc cicho.

Wyłączył holo, nie umył nawet zębów. Czuł się tak zmęczony, że po prostu uwalił się do łóżka i momentalnie zasnął. Śnił mu się zombie. Mówił coś. Długo nic nie mógł zrozumieć. Zombie bezgłośnie otwierał swe krzywe usta. Długa chwila minęła, nim usłyszał jego chropowaty, skrzekliwy głos.

– No nareszcie – usłyszał – udało się! Słyszysz nas. Prawda? – Nie czekając potwierdzenia mówił dalej – To sen, tylko sen. Śpij, nie bój się, śpij smacznie. Tak… dobrze… Przecież możemy się wam śnić. Nie bój się, nie zarazisz się, twój sen jest twoją osłoną, tak… śpij, smacznie, śnij… Nie chcemy cię zarazić.

W tym momencie Jacek zobaczył sam siebie, swoją okrągłą twarz pełną sennego spokoju, miał zamknięte oczy, ale widział jak zombie przysunął się blisko i wielkimi oczami dokładnie przyglądał się jego postaci.

– Jesteśmy inni – usłyszał – nie mamy ciała, żyjemy dłużej, dużo dłużej, dlatego widzimy więcej, tak, wiemy o was tak dużo, ale wciąż nie możemy zrozumieć, dlaczego? Czemu myślicie o nas jak o pokracznych istotach, czemu sądzicie, że jesteśmy wcieleniem zła, czemu na samą myśl o nas czujecie strach. Jesteśmy szczęśliwi tacy, jacy jesteśmy, kiedyś chcieliśmy dać wam ten spokój, kiedyś chcieliśmy widzieć was szczęśliwymi, takimi jak my. Marzylismy o ludzkości wyzwolonej z brudu swej cielesności. Teraz już wiemy, nie chcecie być jednością jak my, kochacie swoje fizyczne powłoki. Uwierz! Nic nie chcemy zmieniać. Chcemy tylko żyć. Dość konkwistadorów myślowych wysłano, proszę, nie pozwól by dalej nas bezkarnie zabijano. Masz na to wpływ. Nie gódź się na to, wyraź swój sprzeciw. – Postać pokracznego Zombie rozwiała się, pozostał tylko głos, już nie skrzeczał jak wcześniej, mruczał delikatnie – Jesteśmy szumem wiatru, blaskiem słońca, ulotnym zapachem, nie jesteśmy paskudnymi gnomami. Nie musisz się nas bać. Mówicie na to wirus, sądzicie, że jesteśmy chorzy. W imię tego zabiliście tak wielu… A przecież możemy żyć obok siebie. Możemy się widzieć i słyszeć w snach. Ta dziewczyna dzisiaj, tak bardzo wierzyła w lepszy swiat, czujesz niechęć, myślisz, że ja zabiliśmy, a ona jest tam, z moimi, szczęśliwa. Zamieniliśmy się, zostałem pokonany przez tego chłopca, uwięziony w jego jaźni, do tej pory dla każdego, to było jak pogrzebanie żywcem, lecz ja znalazłem furtkę. Wy też potraficie splatać się w jedność, widzę to teraz wyraźnie, słucham waszych oddechów, jestem z wami.Wierzę, że tak musiało być, że to znak nadchodzącej równowagi. Przemyśl to, o nic wiecej nie proszę…

Jacek obudził się cały zlany potem. Uff! – odetchnął – To tylko sen. Lęk nie jednak pozwolił mu zasnąć z powrotem. Przewracał się z boku na bok aż do rana, wtedy zrezygnowany wstał, zaparzył kawę i jak zazwyczaj przed pracą włączył holo. Zamiast ulubionej prezenterki z Duchowego poranka zobaczył jednak starego pomarszczonego dziadka z długą, siwą brodą. Otoczka na dole holo informowała, że jest to mistrz Li Peng. Co jest? Może to nie ten kanał? Pomyślał. Pstryk. Kanał się zmienił, ale starzec nie. Stał na tle flagi miasta i przemawiał takim typowym dla mistrzów: cichym i opanowanym głosem. Pstryk, pstryk, pstryk… – No co jest? – Zdenerwował się – Na wszystkich kanałach dokładnie to samo. Chcąc, nie chcąc, zaczął słuchać:

Wyrażamy ubolewanie, w radzie mistrzów dopuszczono się pewnych błedów i wypaczeń – mówił starzec – wielu z młodych mistrzów za nic ma skromność i duchową jedność. Niektórzy z nas traktowali obronę miasta nie jak misję, ale jak intratne zajęcie. Wróg potrafi przejrzeć nas na wylot, znaleźć każdą słabość. Pycha, skoncentrowanie się na sobie, zatracenie się w materialnej i cielesnej konsumpcji. To wszystko doprowadziło do wnikniecia wroga do naszego miasta. W związku z tym, w dniu dzisiejszym, aresztowany zostali: mistrz Marek Tarkowski, znany prezenter holowizyjny Jakub Marczyński, a także rezyser i producent programu Wieczór z Zombie – na moment staruszek znikł z holopola i zastąpił go obraz zatrzymanych: wyprowadzały ich, trzymajac pod pachy, umundurowane służby. Kamera pokazała zaspane, zmieszane twarze oskarżonych, na krótką chwilę chwyciła zbliżenie zakutych w kajdanki nadgarstków, a potem obraz znów przeskoczył na Mistrza Li Penga. – Osobom tym – kontynuował przemówienie – postawiono zarzuty narażenia miasta na infekcję. Wstępne ustalenia pozwalają na stwierdzenie, że Zombie udało się przemycić do miasta fałszywą propagandę, majacą na celu osłabienie naszego morale. Rada Mistrzów ostrzega! Wdarł się w nocy w umysły holowidzów obraz tyleż piękny, co fałszywy. Sprawdzamy wszystkie osoby, które wczoraj uczestniczyły w holotransmisji, jak do tej pory nie stwierdzono przypadków infekcji, – filmowa przebitka pokazała pomieszczenie z szeregiem łóżek i medytujacych w rogach sali mistrzów defensywnych – ale ciągle nie jesteśmy pewni. Prawdopodobnym jest, że w mieście są zalążki zarazy, dlatego rada wprowadza szereg obostrzeń. Wyłączyliśmy telesłuchawki…

Zadzwonił kom. Jacek odwrócił wzrok od holo i spojrzał na aparat. Dzwoniła Kasia – jego dziewczyna. Wywoływała go w trybie audio. Odebrał.

– Dzwonię w audio. – Mówiła z przejeciem w głosie – Tych połączeń nie zawiesili. Tym gorzej dla nich. Damy im popalić. Skończyła się ich władza!

– Spokojnie kochanie, ale o co chodzi? – Przerwał jej.

– Śniło ci się coś w nocy?

– No. I co z tego?

– Śnił ci się zombie?

– No… Skąd wiesz?

– Wielu się śnił, w całym mieście. Każdemu, kto oglądał wczoraj Wieczór z zombie. To właśnie te sny pieprzony Li Peng nazywa wrogą propagandą.

– Eee… No, ciekawe. Znaczy że co, znaczy to… Znaczy się, że co… Że co to znaczy? – z przejęcia plątał się mu język.

– Dodaj dwa do dwóch. Dlaczego, tak naprawdę, aresztowali całą ekipę Wieczora z zombie?

– No… Eee… No… Nie wiem. Mówią, że wpuścili wirusa – Jacek w końcu wysapał i podrapał się po głowie. Czuł, że za dużo zagadek czekało na niego od rana.

– Nie! Zamknęli ich, bo prawdę pokazali. Trzeba bronić tego dzielnego prezentera. – Kasia mówiła szybko, podekscytowanym głosem – To on nam oczy otworzył. Włacz kanał setny, to jest nasza telewizja.

Pole holo momentalnie wyswietliło wspomniany program. Tam pokazano mały, ale ciągle rosnący tłumek skandujący hasła Li peng obyś pękł! Precz z zen! I inne w tej samej konwencji.

– Widzisz? Jest nas coraz więcej. Zbieramy się na Placu Konstytucji. Będziemy manifestować. Zbyt długo nami manipulowali.

Coś jednak Jackowi nie dawało spokoju. Ten rosnący tłum, wspomnienie tego co mówił we śnie zombie i to co teraz opowiadała jego dziewczyna, było takie przekonywujące; a jednak gdzieś w głębi serca ciagle czuł strach. Zupełnie nieświadomie przełaczył kanał. Zobaczył przesuwający się napis. Oświadczenie najwyższej rady obrony miasta. Potem znów w obszarze holo pojawił się starzec.

Zabrania się wszelkich zebrań. – Mówił – Ostrzegamy! To prowokacja zombie. Duże skupiska ludzkie, to idealny cel ataku. Przerwali nasza obronę raz. Nie wiemy, czy nie ma w niej innych dziur. Zostańcie w domach. Poczekajcie na uspokojenie sytuacji. Inaczej wszystkim grozi śmierć. Proszę, zachowajcie rozsądek.

– Kochanie… – powiedział do słuchawki – a co, jeśli mistrzowie nie kłamią?

– Co już strach cię obleciał? – złośliwie spytała Kasia – Ja im nie wierzę, to banda pławiących się w luksusach hipokrytów. Nigdy nam nie mówili prawdy o zombie! Kłamali, chcieli naszego posłuszeństwa i naszej kasy! Ja się nie boję. Idę na plac. A ty? Idziesz z nami?

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

przeczytałam. A oto kilka uwag:

1. czasem czytelnik ma trudność w zorientowaniu się, co właściwie teraz opisujesz. Czy są to myśli, czy dialogi prowadzone w myslach, dialogi normalne czy monolog prezentera... Może trzeba by było zastanowić się nad graficznym rozróżnieniem? Np. dialogi zwykłe od myślników, a myśli kursywą? Albo pomysleć nad uściśleniem w tekście, z czym mamy teraz do czynienia. 
2. czasem zdarzyła się wolna linijka, która teoretycznie powinna oddzielać części fabularne, ale wcale tego nie robiła.
przez 1 i 2 tekst wydaje się być straszliwie nieuporządkowany. na przyszłośc radzę bardziej zwracać na to uwagę:)

3. język nie jest zły, łapanki robić nie będę. ale: dobrze udały Ci się te lekkie części wypowiedzi prezentera. Nagle jednak jowialny gość zaczyna używać trudnych metafor, poetyckich porównań. Nie pasuje mi to: albo powinien cały czas zachowywać sie jak luzak, albo te poetyckie wypowiedzi trzeba zbuddować tak, by dało sie wyczuć, że są one z "przymróżeniem oka".
4. publiczość w programach rozrywkowych nie może zawieść- są tam specjalni ludzie, którzy nią kierują, aby w odpowiednich miejscach klaskała, śmiała się itp. twoja publiczność robi co chce, a obawiam się, że to co dociera do widza nie jest spontanicznymi reakcjami, a wyreżysowanym spektaklem.

ogólnie do tekstu zabierałam się kilka razy. zniechęcał mnie trochę chaos, jednak zaciekawił pomysł. fajnie, że zostawiasz otwarte zakonczenie- czytelnik musi się zastanowić, jak on by postąpił.
mogę wiec powiedzieć, że idea interesuąca i oryginalna, ale wykonanie niezbyt dobre- przez to tekst traci. dlatego życzę Ci, aby udało ci się popracować nad stylem i warsztatem, aby kolejne opowiadanie było lepsze:) 

Ambitny tekst. Chylę czoła. Trudny.
1. Kiedy opisywałeś historię Marty- miałem wrażenie, że czytam reklamowy artykuł propagujący filozofie wschodu. Znudziło mnie i przesunąłem niżej, do akcji.
2. Główny wątek zostawiłeś otwarty: zombie są dobrzy czy źli. To  jest OK.
3. Jakoś mi się nie klei: Marta idealistka przegrała, a wygrał Marek, który robi to dla kasy. Powinno być na odwrót. Chyba.
4. Zombie to medytujący wiecznie. Nie jedzą, nie piją. Więc sami powinni poumierać z głodu i po problemie. Poza tym, to mistrzowie zen wiecznie medytują. Według przedstawionej  historii, spodziewałbym się, że mianem zombie nazwali normalnych ludzi, którzy nie chcą marnować życia przed holo i stojącej za nim władzy, uciekli z miast i teraz siły kontrolujące ludzkość chcą ich wytępić. Jesteś obcykany w filozofii zen ( tak to wygląda)- więc powinieneś widzieć, że stan zombie, który opisujesz we śnie Jacka, to idealny stan, który chcą osiągnąć mistrzowie. Ten wątek mocno mi zgrzyta.
5. Reklama pociągu sugeruje, że cały świat, poza metropoliami, jest opanowany przez wirusa. Tymczasem piszesz, że zombie ukryli się w górach. To konkretne miejsce, a nie cała Europa od Warszawy do Paryża.
6. A propo gór. Plac Konstytucji i polskie imiona nasuwają mi myśl, że miejsce akcji to Warszawa. Gdzie w okolicy Warszawy są ośnieżone szczyty górskie, do których uciekli zombie?
7. A propo reklam- uwaga, będę chwalił- podoba mi się, że historię holo i wirusa przedstawiłeś tak nienatrętnie, mimochodem, w oglądanych reklamach.
Ogólnie, za pomysł i wykonanie, daję 5. Chociaż moralnie mam wątpliwości co do dobrych skutków praktykowania zen. Znam kogoś, kto się w to bawił. Skończyło się  rozwaleniem psychiki i wyciąganiem człowieka z sekty.

Dzięki wielkie za uwagi i ocenę. Ze swojej strony napiszę tylko, że tekst ten, przynajmniej w moim założeniu, nie był reklamą zen - raczej kpiną. Zombie, to takie stworzeni odżywiające się energią kosmiczną, są najwyższym stopniem wtajemniczenia zen, wyższym nawet niż ten osiągnięty przez mistrzów, ale masz rację należałoby to jednak gdzieś opisać, wyjaśnić. Miejsce akcji - to gdzieś w Polsce, może faktycznie trzeba by to dookreślić, sam nie wiem...

Co do uwagi Aprila: że publika w show wie kiedy ma się śmiać, klaskać itd., bo im to specjalni ludzie pokazują - bywają też takie programy, gdzie prowadzący jest showmanem i to on porusza publikę, nie potrzebuje pomagierów.

Ja z tego tekstu bardzo mało zrozumiałam, ale akurat w tym przypadku wątpię, żeby to była moja wina. Tak, jak napisała April, jest tu straszny chaos. Jest bardzo dużo informacji, a tak naprawdę większość z nich robi tylko bałagan. Tekst jest najzwyczajniej w świecie przeciążony.

www.portal.herbatkauheleny.pl

Zdaję sobie sprawę z tego, że czasem showman wywołuje spontaniczne reakcje publiczności, ale wydaje mi się też, że nigdy tak do końca publika nie jest pozostawiona sama sobie. Ogólnie uważam, że udał ci sie opis show- miałam skojarzenia z Jerrym Springerem czy jakoś tak:) 
Moim zdaniem udało ci się też wyśmiać zen- jednak zauważ, że to, co napisałeś w komentarzu, tak naprawdę nie pojawia sie nigdzie w tekście;/ a powinno, wtedy czytelnik nie byłby tak zdezorientowany.  
Ogólnie pomysł, by poprowadzić narrację z perspektywy osoby, która ogląda telewizję jest bardzo interesujący. Ale ten ciekawy zabieg znika gdzieś pod nawałem bałaganu. Przy pisaniu następnego opowiadania skup sie na porządnej kompozycji i na eliminacji chaosu- a napewno będzie lepiej:) bo potencał jako "pomysłodawca" masz, ale z "wykonawcą" jest gorzej. Życzę nie zniechęcania się i nie poddawania:) 

Nowa Fantastyka