- Opowiadanie: April - Matki, żony i kochanki

Matki, żony i kochanki

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Matki, żony i kochanki

Matki, żony i kochanki

I

– Podoba ci się, co nie? – zapytał porucznik, stanąwszy tuż obok szeregowca.

Przed sobą mężczyźni mieli szybę, a właściwie lustro weneckie, przez które było widać pokój przesłuchań. Kiepsko oświetlony, z szarymi obdrapanymi ścianami, ze stołem stojącym na środku. Przy nim, naprzeciwko siebie, siedziały dwie osoby. Jedna z nich była całkowicie zwyczajna. Ot, mężczyzna w średnim wieku, z krótko ostrzyżonymi włosami, w smutnym, spłowiałym garniturze. Druga osoba… była kobietą.

– Jest… niesamowita, sir. Dotąd widziałem je tylko z daleka – szeregowiec wpatrywał się intensywnie w przesłuchiwaną. Faktycznie, jednostronna obserwacja przez zabrudzone lustro weneckie była jego najbliższym kontaktem z jakąkolwiek kobietą. Widywał je czasem w telewizji, albo przy okazji wieców i innych wielkich okazji, kiedy łaskawi posiadacze pozwalali na ich prezentację. Zawsze były główną atrakcją, wyznacznikiem elitarności i przepychu. Ta w pokoju przesłuchań była jednak inna. Ubrana w męską koszulę i wąskie spodnie, a nie błyszczące szmatki, miała krótko ostrzyżone włosy, brązowe i postrzępione. Jedno oko było podbite, ale reszta twarzy pozostała nienaruszona. Ile lat mogła mieć ta dziewczyna? Dwadzieścia?

Szeregowiec poczuł silne podniecenie, zupełnie inne niż wtedy, gdy ogląda się kobiety w telewizji czy filmach. Bo pornosy pornosami, ale ta mała była prawdziwa… I to tak blisko!

– Co? Chciałbyś ją mieć, prawda? – zaśmiał się porucznik, doskonale odgadując myśli podwładnego. – Powiedz mi młody, byłeś kiedyś z kobietą?

– Nie, sir. I prawdopodobnie nigdy nie będę.

Żołnierz pocieszał się, że w czasach, w których żył, nie było to niczym upokarzającym czy niespotykanym.

– Wierz mi, gdyby przysłali cię do nas kilka tygodni wcześniej, jeszcze byś poużywał – zarechotał porucznik, patrząc pożądliwie na dziewczynę. – Dwa miesiące temu każdy z nas by ją sobie dokładnie obejrzał…

– Nie rozumiem, sir – powiedział szeregowiec, zerkając na niego z ciekawością.

Kobiet nikt nie mógł sobie „oglądać". Zwyczajnie nikt nie miał do nich dostępu. Odkąd ich liczba tak dramatycznie spadła w czasie epidemii mającej miejsce niecałe trzydzieści lat temu, żyli z nimi tylko najbogatsi i najbardziej wpływowi mężczyźni. Jeśli kobieta żyła poza prawem, ukrywała się, to w końcu udawało się ją odnaleźć organom ścigania. A wtedy… Od razu oddawano ją pod opiekę UPG, Urzędu ds. Przedłużania Gatunku. Prości żołnierze, tacy jak on, nawet na chwilę nie pozostawali z nimi sam na sam. Wszechobecne kamery, przedstawiciele-eunuchowie UPG, szybki transport do odpowiednich instytucji w towarzystwie pracownika urzędu… Wszystko to dla bezpieczeństwa kobiet i uniemożliwienia jakiegokolwiek kontaktu. A co dopiero mowa o „obejrzeniu ich sobie dokładnie".

– Jesteś młody, w dupie byłeś i gówno widziałeś – mruknął porucznik. – Ale teraz jesteś w naszej jednostce, do tego wydajesz się niegłupi. Przynajmniej na tyle, by wiedzieć, kiedy trzymać język za zębami aby ochronić swój tyłek.

– Oczywiście, sir – odpowiedział żołnierz zdezorientowany. Co takiego stało się w tym oddziale, zanim został do niego oddelegowany? Do szeregu doznań wywołanych obecnością dziewczyny w pokoju tuż obok, doszło silne zaciekawienie.

Porucznik zaczął mówić.

– Zanim do naszej jednostki skierowali tego idiotę Jacka Smitha, pracował tu taki dziadek. Nazywał się Stephen Newman. Gość pamiętał jeszcze czasy, kiedy każdy facet posiadał własną kobietę. Każdy.

Szeregowiec nie był zaskoczony. Wiedział, że jeszcze kilkadziesiąt lat temu wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Ale i tak rzeczywistość inna niż ta, którą znał, była czystą abstrakcją.

– Newman był świetnym gościem. Wykastrowali go, gdy miał sześćdziesiąt lat, więc od jakiegoś czasu i tak nie cieszył się męskością. Inne rzeczy dawały mu tak zwaną radość życia – zaśmiał się porucznik. – Facet lubił wygodę, spokój. Miał słabość do trudno dostępnych prochów i dobrego alkoholu. Gdy się okazało, że czeka go jeszcze trochę czasu na tym zasranym świecie, nie zamierzał z niczego zrezygnować. A że niewiele miał do stracenia, bo w końcu to co najcenniejsze mu obcięli, to dogadał się z nami.

Porucznik zamilkł na chwilę, bo przesłuchiwana zaczęła się rzucać na krześle. Jednak związane nogi i ręce uniemożliwiały jej bardziej zdecydowane ruchy. Po chwili zrezygnowała i znów siedziała spokojnie, a mężczyzna podjął opowieść.

– Układ był prosty. I genialny. My dostarczaliśmy mu wszystko, czego tylko chciał. Uwierz młody, czasem jego wymysły robiły nam masę problemów… Był dupkiem, i to cholernie wielkim. Ale robiliśmy dla niego wszystko. Bo on w zamian udostępniał nam złapaną na jedną noc.

Szeregowiec otworzył usta ze zdziwienia.

– U… Udostępniał? Na całą noc?

Porucznik pokiwał głową.

– To były najlepsze noce mojego życia – zamyślił się, najwyraźniej zanurzając we wspomnieniach, a za chwilę roześmiał. – Tylko nie wyobrażaj sobie nie wiadomo czego! Najczęściej było nas tylko pięciu albo sześciu. Każdy brał kobietę raz, no może dwa razy. Nie chcieliśmy przecież, żeby doznały jakiegoś szoku czy umarły z wycieńczenia.

– Jakie one były? Jak to jest? – zapytał podekscytowany szeregowiec. W jednej chwili zapomniał, ze powinien zachować dystans w stosunku do zwierzchnika.

– Były różne. Czasem trafiały się młode, takie jak ta – mężczyzna wskazał brodą przesłuchiwaną. – Człowiekowi stał na ich widok godzinami. Ale rzadko takie łapaliśmy. Najczęściej zdarzały się stare i pomarszczone. Uwierz, na taką też nasi chłopcy lecieli, ty zresztą też poleciałbyś z wywieszonym jęzorem.

Szeregowiec słuchał zaczarowany. Wyobraźnia podsuwała mu coraz to nowe obrazy, wiodła go daleko, coraz dalej…

– Raz trafiła się nam dwójka – kontynuował porucznik. – Matka i córka. Ta młodsza miała może z jedenaście lat… była jeszcze bez cycków… Ale dało radę – zarechotał.

– Taką młodą też?

– Kobieta to kobieta, natury nie oszukasz – porucznik powiedział obojętnie. – Niestety, góra zaczęła coś podejrzewać. Czasem… Ciężko nam było się opanować. Wywalili Newmana, oficjalnie z powodu starczej demencji, bo dowodów nie mieli. Zwiększyli jednak nad nami kontrolę. Przysłali mnóstwo ludzi z UPG, a wśród nich tego eunucha Smitha. Skurwiel jakich mało. Sam nie może, więc innym też nie daje.

Szeregowiec pokiwał żywo głową. Na chwile zapadła cisza.

– Wiesz młody, że urwę ci jaja, jeśli komuś o tym powiesz? – usłyszał nagle żołnierz. Jego zwierzchnik porzucił miły, ojcowski ton. Chłód w jego głosie sprawił, że z mężczyzny opadło całe podniecenie, a zaczął go oplatać strach.

– Jesteśmy tutaj jak bracia. Razem śpimy, razem jemy, razem sramy. I razem pierzemy swoje brudy. Teraz jesteś częścią oddziału, więc powinieneś wiedzieć. Ale wystarczy jedno słowo, a z twojej dupy zrobię sobie tapicerkę na kanapę.

Przez chwilę dwaj mężczyźni wpatrywali się w siebie. Szeregowiec wstrzymał oddech i robił wszystko, aby wytrzymać spojrzenie porucznika. Po kilku chwilach ten poklepał go po ramieniu.

– Skoro już jesteśmy przy dupie… Nagrało mnie na szybki numerek, idę odwiedzić naszą Dziewczynkę – powiedział, mając na myśli męską prostytutkę, którą do nich przydzielono. – A ty tu siedź i pilnuj, żeby ta mała nie narobiła jakiegoś syfu.

Kiedy wyszedł, szeregowiec odetchnął z ulgą.

 

II

Ann siedziała związana na tylnym siedzeniu jeepa. Na każdym wyboju lekko podskakiwała, na zakrętach wpadała na drzwi; skrępowane ręce i nogi uniemożliwiały jej zachowanie równowagi.

Samochód prowadził młody żołnierz, a obok niego siedział Jack Smith, eunuch, którego jej przydzielili. Miał się nią zajmować i opiekować, tak przynajmniej powiedział, gdy wyjaśniał jaki czeka ją los.

Wiedziała, że nie da rady aż dwóm facetom, szczególnie, że była skrępowana. Zresztą, nawet gdyby się jej udało, to przed i za jeepem, w którym była, jechały jeszcze cztery samochody, pełne żołnierzy. Już teraz wiedziała, że nie uda się jej skorzystać z ostatniej szansy. Niedługo trafi do kliniki UPG, a potem nie będzie już żadnej możliwości ucieczki.

– Ann, patrzysz na nas, jakbyś chciała nas zabić – odezwał się Smith, oglądając się na nią. – To nie nasza wina, że musisz spełnić swój obowiązek. Pomyśl, pomagasz społeczeństwu wrócić do normalności, do naturalnego porządku…

– Zamknij mordę.

Jack Smith westchnął teatralnie.

– Uwierz, krnąbrność nic ci teraz nie da. Twój los jest przypieczętowany, nie rozumiesz?

Ann rozumiała. Ale nie potrafiła się z tym pogodzić. Całe życie uciekała przed państwem, przed UPG. Wciąż się ukrywała i zmieniała miejsce zamieszkania. Trzymała się z przemytnikami, komunami, z każdym, kto mógł jej dać ochronę, ale z nikim na dłużej. Poza Garrettem. Garrett… Biedny dzieciak. Kochał ją, to było oczywiste. Była pierwszą i ostatnią kobietą, jaką spotkał w swoim życiu. Nie był w stanie przejść obok niej obojętnie, żaden mężczyzna dotąd nie był. Bronili jej przed sobą nawzajem, bo myśleli, że z nimi zostanie, że będzie tylko ich. Chcieli jej, bo akurat ona była w pobliżu. Gdyby to była inna kobieta, też by o nią walczyli. Ale Garrett… Ann czasem myślała, że on chciał tylko jej. Tylko jej, nawet wtedy gdy jego mózg wylądował na ścianie obskurnej chaty, w której się ukrywali. Naiwny, wspaniały chłopak… Bronił jej przed żołnierzami do ostatniej chwili.

Jeep jechał szybko przez równinę, Ann wpatrywała się tępo w niezmienny krajobraz. Drogę specjalnie poprowadzono przez rozległy płaskowyż, by utrudnić zastawienie potencjalnej zasadzki. UPG nie mogło sobie pozwolić na stratę tak ważnego ładunku.

W końcu w oddali pojawił się lśniący w słońcu budynek kliniki. Otoczony zasiekami, kordonem żołnierzy i ochrony, był niczym mała twierdza. Ann wiedziała co ją tam czeka, Smith dokładnie jej wszystko opowiedział.

– Najpierw sprawdzą, czy jesteś płodna – mówił, gdy oboje siedzieli w pokoju przesłuchań. – Jeśli tak, to wspaniale. Wtedy trafisz do jakiegoś bogatego polityka albo biznesmena. Nie licz na to, że wylądujesz u wybranego przez UPG mężczyzny, o najbardziej zróżnicowanym wobec twojego kodzie genetycznym. Takie rzeczy się już nie zdarzają. Potem zostaniesz zapłodniona In-vitro, oczywiście zarodek będzie płci żeńskiej. Zajdziesz w ciąże… O tak, wtedy twoje życie się zmieni! Wszyscy będą wokół ciebie skakali, spełniali wszystkie zachcianki. Będziesz pod najlepsza opieką lekarską, a UPG zadba o to, by nikt nie zrobił ci krzywdy. Jedyne, co będziesz musiała robić, to rodzić zdrowe dzieci i zaspokajać potrzeby męża i ludzi, którym postanowi cię udostępnić.

– Świetnie – warknęła Ann, upokorzona samą myślą o tym, co ją czekało. – Jakieś alternatywy?

– Jedna. Ale wcale nie chcesz jej wybrać. Jeśli okaże się, że nie możesz przynieść na świat żeńskiego dziecka, przestaniesz się liczyć. Możesz wtedy zostać oddana do domu usługi poznawczej, albo UPG może cię sprzedać komukolwiek, kto będzie zainteresowany. A uwierz, wielu będzie chciało mieć kobietę na własność, nawet bezpłodną. W takim przypadku na długie i spokojne życie nie miałabyś co liczyć.

Każde słowo z tej przemowy wryło się jej doskonale w pamięć, wiedziała, że nigdy ich nie zapomni. Nie chciała przyznać tego przed sobą, ale miała nadzieję, że okaże się płodna. Instynkt podpowiadał jej, że lepiej być kokonem rozrodczym w bogatym domu niż seksualną zabawką na ulicy czy w burdelu. W obu przypadkach byłaby tylko przedmiotem, którego używa się aż do wyeksploatowania, ale…

Ze złością potrząsnęła głową. Czyżby wbrew sobie zaczęła wierzyć, że UPG faktycznie może ją chronić?

 

III

– I co? Jakie są wyniki? Może być matką? – zapytał Jack Smith.

Lekarz tak jak on i wszyscy pracujący w UPG, był eunuchem. Uśmiechnął się nerwowo, a Jack pomyślał, że nie usłyszy dobrych wiadomości. A szkoda, zaczął lubić tę dziewczynę, wydawała się niegłupia.

– Pacjentka jest zdrowa, a przede wszystkim płodna. Wszystko z nią w porządku.

– To wspaniale – ucieszył się Smith, ale lekarz wciąż miał dziwny wyraz twarzy. – Ale… Coś jednak jest nie tak jak powinno?

– Ona jest w ciąży.

Jack aż sapnął z niedowierzania.

– To niemożliwe… Nie ma przecież brzucha! – zaprzeczył bezsensownie.

– Jest dopiero w siódmym tygodniu, więc jej sylwetka się jeszcze nie zmieniła. Ona sama chyba nie zdaje sobie z tego sprawy. Ale to pewne na sto procent.

– To wszystko cholernie komplikuje… – mruknął Jack i zaczął gorączkowo myśleć.

Rzadko kiedy udawało im się znaleźć kobietę na tyle młodą, by była zdolna do prokreacji. Ale uciekinierka w ciąży? To się nie zdarzyło w całej jego karierze. Kobiety żyjące poza nawiasem społeczeństwa dbały o to, by nie zachodzić w ciąże. Brały leki, napary ziołowe, a jak już się zdarzyło, to usuwały dziecko. Brzuch nie pomagał w ukrywaniu się, w życiu w opuszczonych ruderach, wrzeszczące dziecko tym bardziej. Jasne, zdarzały się takie kobiety, które miały dzieci, ale decydowały się na to tylko wtedy, gdy były głęboko zakonspirowane i dobrze chronione przez swoich mężczyzn. Ann nie była jedną z nich… Cholera! Czy były jakieś procedury, które przewidywały taką sytuację?

– Zrobicie skrobankę? – zapytał bezradnie lekarza, inne rozwiązanie nie przychodziło mu do głowy.

– Jeśli pan tak sobie zażyczy, to tak. Ale trzeba pamiętać, że każda aborcja może trwale uszkodzić pochwę i doprowadzić do nieuleczalnej niepłodności. Dlatego uważam, że jest to ostateczność. Poza tym… to przecież może być dziewczynka.

Do Smitha dopiero po chwili dotarło znaczenie tych słów.

– Kiedy będzie wiadomo, jaka jest płeć płodu?

– Już w siedemnastym tygodniu możemy zgadywać płeć, kierując się odpowiednimi przesłankami… Ale dopiero w dwudziestym drugim możemy ją określić ze stuprocentową pewnością.

– No dobra, rozumiem.

Wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów i zapalił. Od jego decyzji mogło zależeć życie Ann, a on nie lubił takich sytuacji. Wolał, kiedy wszystko określały procedury, w których mógł się ukryć i udawać, że to wszystko go nie dotyczy. Machinalnie podsunął paczkę lekarzowi, ale ten pokręcił głową.

– To niezdrowe – powiedział, a Jack uśmiechnął się ponuro. Cały ich świat był chory, więc jeden papieros więcej nie robił różnicy.

– No dobrze. W takim razie poczekamy te trzy i pół miesiąca, a potem ustalicie płeć dziecka. Zobaczymy, co w niej siedzi. Jeśli dziewczynka… no to świetnie. Jeśli chłopiec… Wtedy usunie się ciąże albo zastosuje standardową procedurę K2. Na cud i N-276 nie mamy raczej co liczyć.

 

IV

Ann spojrzała na swoje odbicie w lustrze i nie mogła uwierzyć, w to co widzi. Klinika zajmowała się nie tylko leczeniem i badaniami, o nie. Zajmowała się też czynieniem cudów – bo inaczej jej przemiany zewnętrznej nie można było nazwać.

– W twojej, nie ukrywajmy, dość kłopotliwej sytuacji, musisz zachwycać. Musisz być dokładnie taka, jaka powinna być kobieta – całkowicie różna od mężczyzny. A uwierz, ci z którymi się spotkasz widzieli niejedną kobietę, więc poprzeczkę masz postawioną wysoko – tłumaczył jej Jack Smith.

Znajdowali się w przestronnej garderobie. Smith siedział na krześle i obojętnie się przyglądał, jak inne eunuchowie nawilżają i nabłyszczają jej wydepilowane ciało.

Przez miesiąc poddawano ją zabiegom, które miały na celu wydobyć na światło dzienne jej kobiecość, którą na potrzeby uciekania przed państwem musiała ukryć. Teraz jej skóra była gładka i pachnąca, bez żadnych krostek czy zadrapań. Kosmetolodzy zagęścili jej rzęsy, przedłużyli włosy. Zrobili permanentny makijaż podkreślający usta i oczy. Piersi nabrzmiały od hormonów, biodra stały się pełniejsze. Ciąża zaczęła być widoczna, a Jack utrzymywał, że lekko wystający brzuszek może być nawet nęcący. Pracownicy ubierali ją w zwiewne, przezroczyste szaty albo kazali jej chodzić nago. Patrzyli na nią jednak bez jakiegokolwiek podniecenia – jak na kamień, który muszą obrobić, aby wydobyć z niego piękno.

Czy Ann w tym wszystkim miała czas na myślenie o ucieczce? Tak, myślała o niej. Ale tylko myślała.

Od pierwszej, dość idiotycznej próby, którą podjęła niedługo po przyjeździe do kliniki, nie zrobiła nic, by uciec. Nafaszerowali ją wtedy prochami, tak że ciężko jej było dojść do siebie. Gdy się ocknęła z letargu, postanowiła, że kolejne podejście musi być o wiele lepiej przemyślane. Tyle, że możliwość się nie pojawiała. Czas upływał, a Ann powoli przyzwyczajała się do nowego życia.

Eunuchowie nie napastowali jej, wręcz przeciwnie, dbali o nią i pielęgnowali. Niczego jej nie brakło. Na zewnątrz… Wciąż musiała oddawać się mężczyznom w zamian za ochronę przed innymi, w zamian za jedzenie i nocleg. Garrett był dla niej dobry, to prawda, niczego od niej nie chciał w zamian, ale tylko on przejawiał taką bezinteresowność. Poza kliniką wciąż musiała uważać na każdego, kto się zbliżał, musiała się ukrywać, zawierać sojusze, uciekać od jednych mężczyzn do drugich, tylko po to, by za jakiś czas znów zmienić protektorów. A tutaj… wszystko było prostsze, spokojniejsze. UPG powoli zdobywało jej zaufanie, aż w końcu strach przed przyszłością zmienił się w niepokój, a ten w ciekawość i nadzieję. Może nie będzie tak źle, myślała Ann.

– Podoba ci się twój nowy wygląd? – zapytał Jack, gdy eunuchowie wyszli, pozostawiając ich samych w garderobie.

– Niestety tak – powiedziała cicho i uśmiechnęła się do swojego odbicia wybielonymi zębami. Zarzucała na siebie złotą, lekką jak mgiełka tunikę. Cholera, jestem piękna, pomyślała.

– Nie bądź zbyt pewna siebie – rzucił smętnie Smith. – Mężczyźni tego nie lubią, a ty musisz zrobić wrażenie na potencjalnych mężach.

Ann kiwnęła głową.

– Kto przyjdzie mnie poznać?

– Raczej obejrzeć. Pewnie będzie ich mnóstwo, ale tylko dwóch będzie się naprawdę liczyć. Pierwszy z nich to Jan von Tesse, właściciel Farmacis.Co, sieci fabryk chemicznych. Do niego należy połowa rynku ciężkimi dragami. To kiepska opcja dla ciebie… Dwie ostatnie kobiety, które kupił, nie przeżyły roku. UPG wykluczyło go z aukcji, ale posmarował komu trzeba i teraz wrócił do gry.

Ann spojrzała na Smitha z przerażeniem. Ten wzruszył jedynie ramionami.

– Nic nie mogę na to poradzić. Nie ja wybieram licytatorów. Musisz liczyć na to, że przegra.

– Cholera.

Smith niezdarnie poklepał Ann po plecach. Chyba naprawdę jej współczuł.

– Pocieszę cię, że von Tesse ma silnego przeciwnika, Aleksa Dmitrija. To polityk, należy do kapitalistycznej partii Odrodzenie, dość popularny i lubiany. Wszyscy patrzą mu na ręce, więc nie ośmieliłby cię zamęczyć na śmierć. Poza tym… Jego pierwszą żoną jest Matka Katherine, a patrząc na nią wydaje się, że Dmitrij nie zachowuje się w stosunku do kobiet szczególnie okrutnie.

– Matka Katherine? – Ann przeszukała pamięć, ale nie znalazła nic poza mętnymi wspomnieniami i plotkami.

– Musiałaś o niej słyszeć. Gdzie ty się ukrywałaś? W buszu?

– Wiesz Jack, w sumie to…

– Nieważne – przerwał jej Smith. – Katherine to bardzo wpływowa osoba jak na kobietę. Jej historia to przykład idealnego oddania społeczeństwu i idei przedłużania gatunku. Urodziła się kilka lat przed epidemią, w normalnym jak na dwudziesty wiek domu. Potem przyszła zaraza, zabierając jej matkę. Ojciec musiał wyczuć, że w najbliższym czasie nie będzie zbyt ciekawie, bo skrył się z córką. Kiedy Katherine zdążyła podrosnąć, program odnowy gatunku był już gotowy… A ona inteligentnie opuściła dom i sama zgłosiła się do UPG. Jej postawa była zaskakująca, ale bardzo pożądana; dwadzieścia kilka lat temu UPG wydawało się dla większości kobiet przekleństwem… Dopiero ostatnio zrozumiały, że tylko nasz urząd może im dać pełną ochronę i życie na poziomie.

– W każdym bądź razie Katherine zdobyła wielkie wpływy w UPG i dzięki nim dotarła do Dmitrija. Oczarowała go, to oczywiste. Niedługo po pierwszym spotkaniu została jego żoną. W jakiś czas później zapłodniono ją In-vitro. Ann, ona urodziła za pierwszym razem pięcioraczki! Pięć córek! Już samo to przyniosło jej sławę. W kolejnych ciążach urodziła kolejne pięć, wszystkie zdrowe i piękne. Podobno zawsze też potrafiła dogodzić Dmitrijowi. Możesz sobie wyobrazić, z jaką czcią traktuje się ją wszędzie, gdzie tylko się pojawia. Ma tak rozległe wpływy, że załatwiła sobie możliwość skorzystania z paragrafu N-276.

– N-276? – zapytała Ann odurzona taką ilością informacji.

– To przepis regulujący postępowanie w przypadku urodzenia chłopca. Mówi o tym, ze na dwieście żeńskich noworodków może przypadać tylko jeden męski. Katherine poczęła syna drogą naturalną… Urodziła zdrowego chłopczyka, którego może wychować. Ann, doprawdy, jak mogłaś o niej nie słyszeć? Ta kobieta to czysta sensacja.

Ann nie słuchała go już jednak. Jej myśli krążyły wokół wspomnianego przepisu.

– Jack… Co się dzieje, jeśli kobieta nosi chłopca, a nie dziewczynkę? I to nie na nią przypada paragraf N-276? – zapytała cicho, dotykając ręką swojego brzucha. Dziecko było jeszcze niewyczuwalne, ale psychika Ann przyzwyczajona była do myśli, że nosi pod sercem życie.

– Ann… To oczywiste. Zostaje wykonana procedura K2, mówiąca o eliminacji nadmiaru męskich osobników. Chłopca trzeba w takim przypadku zabić.

Ann krzyknęła i zaraz zasłoniła sobie usta ręką. Patrzyła przerażona na Smitha, nie chcąc zrozumieć jego słów.

– Głupia… Na co ty liczyłaś? – warknął Jack. – Tylko się nie rozrycz. Teraz masz ważniejsze sprawy na głowie, musimy iść na licytację.

Ann siłą woli powstrzymała się od rozklejenia. Ze złością przetarła ręką załzawione oczy i zrobiła głęboki wdech. Jack miał rację. Teraz nie mogła wyglądać na słabą. Musiała przekonać Dmitrija, żeby ją kupił, że może być równie dobra jak jego pierwsza żona. Co się z nią działo? Od kiedy stała się taka słaba? Kiedyś machnęłaby na to wszystko ręką powtarzając sobie, że to tylko płód, zresztą nawet nie wiadomo czy męski. To wszystko przez ciążę i te cholerne hormony, pomyślała. Ale teraz biorę się w garść.

Zrobiła jeszcze jeden głęboki wdech i ruszyła w stronę drzwi, za którymi czekała na nią licytacja i potencjalni mężowie.

Kiedy przez nie przeszła, oślepiło ją światło. Zupełnie nie widziała gdzie idzie, ale Smith złapał ją za ramię i pokierował w odpowiednie miejsce. Przez chwilę wokół było bardzo cicho, aż nagle rozległy się głosy dziesiątek osób. Dziesiątek mężczyzn.

– Uśmiechnij się kretynko – usłyszała syk Jacka tuż przy uchu i automatycznie wygięła wargi.

W końcu przyzwyczaiła się do światła i mogła rozejrzeć po otoczeniu. Stała na początku długiego, wąskiego podium, które jednym bokiem dotykało ściany z drzwiami przez które weszła, a drugim końcem wrzynało się w gęsty tłum. Zewsząd otaczali ją mężczyźni: kupujący siedzieli w lożach ustawionych przy podeście, fotoreporterzy robili zdjęcia, oślepiając fleszem, a żołnierze i pracownicy UPG chronili podest. Pewność siebie, którą przed chwilą odczuwała, prysła jak bańka mydlana. Wszystkie reflektory skierowane były na nią, na jej ciało, którego każdy, nawet najmniejszy kawałeczek był widoczny dla wszystkich. Nie było oczu, które nie lustrowałyby jej, chciwie, obojętnie lub wręcz zwierzęco. Czuła się zaszczuta.

– Witamy panów na naszej wyjątkowej, jedynej w swoim rodzaju aukcji! – po sali potoczył się donośny głos prowadzącego sprzedaż. – Urząd do spraw Przedłużania Gatunku chciałby szanownym panom zaprezentować ucieleśnienie wszystkich waszych marzeń: piękną, gotową na wszystko i przede wszystkim płodną kobietę! Przedstawiam panom Ann z Dawnej Anglii!

Światło z aparatów fotograficznych błysnęło mocniej, szum, zagłuszony do tej pory przez mówcę, wzmógł się na sile.

– Ta oto kobieta, która powróciła kilka miesięcy na łono UPG ma około dwudziestu lat… – kontynuował głos, ale Ann wyłączyła się.

To wszystko ją całkowicie przerastało i przerażało.

– Ann, spójrz na lewo, najbliżej nas, to Dmitrij. To ten łysy, z wąsami. W rzędzie za nim, w drugiej loży, siedzi von Tesse – syczał jej do ucha Smith. – Zrób coś, głupia!

Ale Ann nie potrafiła się zdobyć na nic poza lekkim uśmiechem, rzuconym w stronę Dmitrija. Wyraz twarzy mężczyzny nie zmienił się; wyglądał na zmęczonego i obojętnego. Za to von Tesse siedzący za nim wpatrywał się w nią intensywnie, co chwilę oblizując wargi. Ann jęknęła w duchu.

– Proszę zobaczyć te pośladki! To łono! Doskonałe do rodzenia dzieci…

Smith naparł na ramię Ann, dając do zrozumienia, żeby ruszyła podestem. Zachwiała się, ale zaczęła iść. Powoli, lewa noga, prawa noga… Nagle Jack obrócił nią jak w tańcu, a potem przechylił i przesadził przez kolano, jakby miał zamiar dać jej klapsa. Ann była tak zaskoczona, ze nie zdążyła zareagować.

– Bądź grzeczna, bo stracisz szanse na Dmitrija. Mówię poważnie – szepnął jej do ucha Jack, a ona wiedziała, że mówi całkowicie poważnie. Zacisnęła zęby, nie wiedząc co będzie dalej, ale przeczuwając najgorsze.

Poczuła chłodną dłoń między nogami.

Zaczęła się wyrywać w panice i obrzydzeniu. Ale Jack trzymał ją mocno. Kolejna dłoń. I kolejna. W końcu Smith pozwolił się jej podnieść i kazał iść dalej. Upokorzona do granic możliwości Ann zachowywała się jak robot. Jack wciąż syczał jej do ucha ostrzeżenia, ale ona nie była już w stanie myśleć o swojej przyszłości. Miała wrażenie, że jej życie kończy się właśnie teraz.

Jack nie pozwolił jej już nikomu dotykać. Ann nie wiedziała, czy reszta licytujących była aż tak mało ważna, czy może w jej oczach dostrzegł coś, co go powstrzymało. W końcu poprowadził ją z powrotem do początku podwyższenia.

I zaczęła się licytacja.

Przez pierwsze kilka minut Ann nie miała pojęcia, co się wokół niej dzieje. W jej głowie nie było miejsca na nic innego, poza wspomnieniem dłoni. Zdarzało się, że mężczyźni krzywdzili ją fizycznie, ale to było o wiele głębsze, bo psychiczne upokorzenie. Jeśli wcześniej miała jakieś złudzenia, że jej los nie będzie taki zły, to po tym wszystkim je straciła. Będzie jedynie rzeczą, marionetką.

– Ann, przestań się zachowywać jak kretynka!

W końcu zwróciła uwagę na to, co się dzieje wokół niej. Chwilę jej zajęło zorientowanie się w sytuacji: tylko von Tesse, Dmitrij i jeszcze jakiś trzeci mężczyzna licytowali.

– Kto da więcej, proszę panów? Kto da więcej? Kto da sto dziesięć tysięcy dolarów? Czy będzie taka osoba? – prowadzący licytację mówił szybko i pewnie. – Sto tysięcy po raz pierwszy… A nie! Pan von Tesse daje sto dziesięć! Czy ktoś da więcej? Proszę zobaczyć na to piękne ciało, na te zgrabne nogi! Czy będzie sto dwadzieścia tysięcy?

Trzeci mężczyzna, nieznany Ann, zaprzeczył ruchem głowy. Najwyraźniej cena przekroczyła jego możliwości.

– Sto dziesięć tysięcy po raz pierwszy… Panie Dmitrij, czy pan również rezygnuje? Sto tysięcy po raz drugi…

Ann zamarła z przerażenia. Von Tesse uśmiechał się paskudnie, już wiedział, że będzie jego.

– Proszę państwa, jest sto dwadzieścia tysięcy! – krzyknął prowadzący. Dmitrij podniósł tabliczkę, chociaż nie wydawał się wcale zainteresowany. Ann odetchnęła z ulgą.

Von Tesse od razu podniósł swoją. Dmitrij od niechcenia przelicytowywał go, za każdym razem zwlekając do ostatniej chwili. Ann nie wiedziała, co ma robić, więc wpatrywała się jedynie intensywnie w mężczyznę, który był dla niej ostatnim ratunkiem – mniejszym złem.

Cena podskoczyła do stu pięćdziesięciu tysięcy. W sali wrzało. Ci, którzy nie brali już udziału w licytacji z zainteresowaniem śledzili dalszy ciąg.

Dmitrij szepnął coś na ucho mężczyźnie siedzącemu obok.

– Pan Dmitrij daje za dziewczynę trzysta tysięcy dolarów.

W sali nastąpiło poruszenie. Kiedyś, w czasach przed epidemią, taka kwota nie zrobiłaby na nikim wrażenia. Ale teraz była to niemała fortuna i z pewnością najwyższa cena, za którą kiedykolwiek sprzedano przyszłą żonę. Sam prowadzący był zaskoczony, chociaż starał się to ukryć.

– Co za oferta! Trzysta tysięcy dolarów! Pan Dmitrij wysoko postawił poprzeczkę! Czy ktokolwiek da więcej? – zapytał, a kąciki ust mu zadrżały. Żadna tabliczka nie podniosła się w górę. – Trzysta tysięcy po raz pierwszy! Czy naprawdę nikt się nie skusi? Trzysta tysięcy po raz drugi!

Ann chciała zamknąć oczy, ale nie mogła.

– Trzysta tysięcy po raz…

W tym momencie von Tesse sięgnął po swoją tabliczkę i zaczął podnosić w górę. Ann zachwiała się. Uśmiechnął się jednak jedynie z niesmakiem, spojrzał krzywo na Dmitrija i odłożył ją na miejsce.

– …trzeci.

 

V

Ann nie pamiętała, w jaki sposób znalazła się w domu Dmitrija. Gdy licytacja się skończyła, mąż kazał jedynie przygotować ją do drogi, a sam szybko się ulotnił. Nie potrzeba było żadnych formalności – w momencie kupienia Ann stała się oficjalnie żoną polityka. Jack Smith nie potrafił ukryć swojej radości. Wspaniale, naprawdę wspaniale, nie wiesz nawet, jakie masz szczęście, powtarzał. Ann jednak nie była na razie w stanie o tym myśleć. Stres zrobił swoje – słaniała się na nogach i jedyne o czym marzyła, to sen.

Dlatego nie pamiętała podróży – szok sprawił, że zasnęła na samym jej początku, a obudziła się dopiero w bogato umeblowanej sypialni. Był przy niej Smith; stał przy oknie i podziwiał roztaczający się z niego widok.

– Jak ci się podoba? – zapytał obojętnie, wyczuwając że wstała. Ann nie odpowiedziała. – Nawet nie wiesz, jak bardzo twoje życie się teraz zmieni.

Odwrócił się w jej stronę. Twarz miał jak zwykle, pozbawioną wyrazu, ale Ann zdawało się, ze w jego oczach dostrzega coś… może radość albo zadowolenie.

– Koniec z życiem poza kuratelą państwa. Koniec z ukrywaniem się, przypadkowymi mężczyznami, koniec z walką o życie. Od tej pory jesteś żoną Dmitrija, nie musisz się o nic martwić. Jeśli będziesz grzeczna, niczego ci nie zabraknie. Piękne stroje, wygodne mieszkanie, wspaniale warunki do wychowywania dzieci. Kto wie, może nawet zdobędziesz podobną do Katherine pozycję?

– Jack, przestań – powiedziała cicho Ann. Wstała i podeszła do niego. – Moje życie zmieni się… Tak. Ukrywanie się przejdzie w uwięzienie, przypadkowi mężczyźni zostaną zastąpieni przez Dmitrija i jego znajomych. Wychowywać będą tylko niektóre dzieci, dziewczynki. A co z tym, które noszę? Co jeśli to chłopiec? Jego życie jest już przegrane, tak samo jak i moje.

– To najlepsza z sytuacji, w której mogłaś się znaleźć.

– Wiem. Ale to, że jest najlepsza, to nie znaczy wcale, że jest dobra – powiedziała Ann. – Spotkamy się jeszcze?

Smith zmieszał się, jakby zadała mu nieodpowiednie pytanie.

– Nie wiem, zobaczymy – odpowiedział wymijająco.

– Wiesz co, Smith. Jesteś sukinsynem, jak wszyscy faceci. Ale pomogłeś mi i zrobiłeś kilka rzeczy, których nie musiałeś. Dziękuję.

Smith tylko kiwnął głową. Ann wyciągnęła do niego rękę, a on uścisnął ją sztywno. Na chwilę, zupełnie niespodziewanie, na jego twarzy zagościł uśmiech. Jednak po chwili zniknął, a Jack wyszedł z sypialni. Ann patrzyła za nim, myśląc, że w jakiś pokrętny sposób, ten agent UPG stał się jej bliski.

Po tym jak została sama, usiadła w fotelu przed oknem. Widok z niego był naprawdę wspaniały – nie bez powodu przykuł uwagę Smitha. Przed Ann roztaczała się panorama ogrodu, skąpanego w świetle poranka; pozorna dzikość dodawała mu tajemniczości. Kiedyś, w poprzednim życiu, być może nie poświęciłaby mu nawet spojrzenia, ale teraz była inną Ann, w innym życiu.

Drzwi do jej sypialni otworzyły się nagle i do środka weszła bez uprzedzenia osoba, którą mogła być tylko pierwsza żona Dmitrija, Katherine.

Ann zerwała się na równe nogi. Rzadko widywała kobiety, gdy jeszcze się ukrywała; wolała działać sama, tak jej było łatwiej. Te, które spotykała były podobne do niej – przebrane za mężczyzn, brudne, wychudzone.

Katherine była inna. Miała około czterdziestu lat, ale jej uroda wcale nie przebrzmiała. Albo była po prostu dobrze zakonserwowana przez chirurgów plastycznych. Pierwsza żona miała gęste, brązowe włosy skręcające się w delikatne fale wokół twarzy. Jej rysy były dziewczęce, usta różowe, ale oczy iskrzyły się i rzucały gromy. Ubrana była w obcisłą bordową suknie, zupełnie niepodobną do zwiewnych tunik, które ledwo osłaniały Ann.

– Witam, Ann. Z Dawnej Anglii? Taki przydomek ci nadali? – rzuciła w progu Katherine. Głos miała melodyjny i ciepły, ale wyczuwało się w nim dobrze ukryty sarkazm.

Ann kiwnęła głową. Nie wiedziała, jak ma się zachować w obecności pierwszej żony. Czy bardziej opłacało się z nią walczyć, czy może zawrzeć sojusz? Katherine już na pierwszy rzut oka wydała się jej trudna do rozszyfrowania.

– Przyszłam cię powitać i porozmawiać. Takie tam babskie pogaduszki – powiedziała ciepło pierwsza żona, ale Ann nie dała się zwieść. Znów wyczuła ironię.

– Słyszałam o tobie – powiedziała ostrożnie. – Matka Katherine. Twój przydomek mówi o tobie o wiele więcej niż mój.

– Masz rację – powiedziała kobieta i zgrabnie usiadła na fotelu. Jej ciemne oczy utkwione były w Ann. – Jednak… to co o mnie słyszałaś, jest nieistotne.

– Dlaczego?

– Dlatego, że plotki nigdy nie oddają prawdy. A ja przyszłam tu, żeby ci powiedzieć właśnie prawdę. Pokazać, jak w istocie wygląda sytuacja – mówiła Katherine.

– Tak po prostu?

– Tak po prostu. Więc słuchaj uważnie i wyciągaj wnioski, bo dwa razy powtarzać nie będę.

Mierzyły się wzrokiem. W końcu Ann spuściła oczy i kiwnęła głową. Tutaj musiała odpuścić.

– Urodziłam się jeszcze przed zarazą, w latach dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku. Nie wiem dlaczego, ale epidemia nie zabiła mnie. Zabiła za to moją matkę. Ojciec ukrył mnie w małej wsi w Alpach. Udało mu się mnie jakoś wychować, to był dobry człowiek. Ale gdy stajesz się starsza, a dzieciństwo powoli przemija, nagle zaczynasz dostrzegać sprawy, które wcześniej nie miały znaczenia – Katherine mówiła spokojnie, naturalnie, jak gdyby tematem była pogoda, a nie jej życie. – Zaczęłam widzieć, że wokół nie ma innych dziewcząt i kobiet. Czasem widywałam mężczyzn, chociaż mój ojciec dbał o to, by świat o mnie zapomniał. Ja jednak nie zapomniałam o świecie. Wypytywałam o to, co się stało, o to, co się dzieje. Ojciec dużo mówił o epidemii, o tym, że ludzkość przestała być tak naprawdę ludzkością, gdy zabrakło jej jednej połowy. Wspominał o tym, że powstają zaczątki UPG, że władza chce przejąć wszystkie kobiety, którym udało się przeżyć i zamknąć je, żeby mieć kontrole nad rozrodem. Byłam młoda, ale zdawałam sobie sprawę z tego, co zacznie się dziać. Gwałty, wojny i wojenki i kobiety, uprzedmiotowienie nas wszystkich. Nie chciałam być tego częścią. Ale wiedziałam, że nie uda mi się długo ukrywać. Wszystko to, co się wtedy działo było o wiele gorsze i straszniejsze niż teraz. Zbiorowe gwałty, ciągłe walki i strzelaniny, morderstwa, szał religii, samobójstw… Tak jakby nasza cywilizacja cofnęła się do epoki kamienia łupanego. Ty tego nie pamiętasz, prawda?

Ann pokiwała głową.

– Urodziłam się już w nowym tysiącleciu. Moja matka pewnie była w twoim wieku. Żyłyśmy w komunie w szkockich górach. Nie wiem, co się z nią stało, bo w końcu dorwała i rozdzieliła nas grupka mężczyzna. Ja przeżyłam i od tamtej pory się ukrywałam.

Katherine patrzyła na nią bez współczucia.

– Ja nie była taka głupia jak ty. Chciałam uniknąć twojego losu. Pewnej nocy uciekłam od ojca i zgłosiłam się do oddziału UPG. Był to jedyny oddział, którym zajmowali się wyłącznie eunuchowie, dopiero z czasem stało się to powszechne. Robiłam wszystko, dosłownie wszystko, żeby mieć jak najmniej kontaktu z mężczyznami. W UPG dopiero wykształcał się system licytacji, wtedy jeszcze kobiety oddawano tajnie. Postarałam się, żeby krążyły o mnie historie: dziewica, która postanowiła oddać siebie w służbie ludzkości. Sama dużo słuchałam i udało mi się zorientować, kto tak naprawdę się liczył, a kto nie. Dotarłam do Dmitrija i do kilku innych polityków. Dzięki Bogu to Dmitrij był najbardziej podatny na moje wdzięki i niedługo wziął mnie za żonę.

Ann wzruszyła ramionami.

– Po co mi te szczegóły? Po co mi to wszystko opowiadasz?

– Bo jesteś głupia dziewczyno. To wszystko tylko w opowieściach wydaje się takie piękne. Nawet nie wiesz, ile poświeciłam, by znaleźć się tu, gdzie jestem. Ilu ludzi musiałam zaspokoić, ilu zmanipulować, przekupić. A teraz? Jestem światłem przewodnim dla kobiet.

– Światłem przewodnim? – zaśmiała się Ann. – Większość kobiet takich jak ja nawet cie nie zna! UPG jest największym wrogiem naszej wolności, a ty podarowałaś im swoją zanim na dobre rozpoczęła się walka.

Katherine uśmiechnęła się chłodno.

– Wierzysz w te wszystkie frazesy? Myślałam, ze będziesz mądrzejsza.

Wstała i podeszła do Ann.

– Wiesz, jak mały odsetek kobiet funkcjonuje poza społeczeństwem? W czasach, kiedy żyłaś w komunie, a ja rodziłam i wychowywałam już córki, może i było to kilkadziesiąt procent. Teraz? Zaledwie kilka. To dzięki UPG systematycznie zwiększa się nasza liczba, i czy tego chcesz czy nie, służy to gatunkowi. Każda kobieta żyjąca w tym państwie z jakimś mężem patrzy na mnie i wiesz co widzi? Że nawet teraz żona może do czegoś dojść. Może być szanowana. Może być niezależna, oczywiście w pewnych granicach. Jak myślisz, co dla takiej umęczonej, traktowanej jak rzecz kobiety, jest ważniejsze? To, że gdzieś tam ukrywają się jakieś szczątki naszej płci, czy może fakt, że nasza płeć wciąż ma coś do powiedzenia?

Ann milczała.

– Nie mam pojęcia, ile czasu zajmie ludzkości dojście do stanu rzeczy sprzed epidemii. Kiedy kobiety mogły pracować, studiować, wychodziły za mąż za kogo chciały lub nie robiły tego wcale. Pewnie zajmie to kilkaset lat. Ale wiesz co? Każda z nas powinna poświecić się temu, by przybliżyć ten moment. Ja zaczęłam batalię, ale to tylko kropla w morzu. Potrzeba więcej takich jak ja.

– Co masz na myśli? – zapytała Ann, chociaż tak naprawdę nie miała ochoty usłyszeć odpowiedzi.

– Mam czterdzieści lat, a urodę dwudziestolatki, ale Dmitrij powoli przestaje się mną interesować. Dlatego kupił ciebie. Masz mu rodzić dzieci, być piękna i mądra, dawać mu rady, czarować współpracowników błyskotliwością i mieć własne zdanie. Tego właśnie od ciebie oczekuje – bycia młodszą i bardziej atrakcyjną wersja mnie. Ja zacznę schodzić na drugi plan, prędzej czy później do tego dojdzie. Niedługo nie będę mogła już rodzić, za to ty tak. Stracę swoją pozycję, twoja wzrośnie. To nieuniknione. Muszę się z tym pogodzić. A ciebie przygotować do bycia drugą Katherine. Ja stracę wpływy, ale ktoś musi je przejąć. Ktoś musi być symbolem i dbać o te sprawy kobiet, o które zadbać można. Moje córki już są wydawane za mąż, sześć ma własne dzieci. Starają się jak mogą, ale nie każda ma siłę oraz warunki, by robić to co ja. I co najważniejsze, wcale się tego od nich nie oczekuje. Za to od ciebie… Tak. Jesteś drugą żoną, a z czasem, nie oszukujmy się, staniesz się pierwszą.

Katherine świdrowała ją wzrokiem, a wola Ann uginała się pod jej spojrzeniem.

– Nie mogę tego robić – powiedziała w końcu, odwracając głowę. – Za dużo ode mnie oczekujesz.

– Głupia jesteś. Jeszcze zmienisz zdanie – rzuciła Katherine i poklepała ją wymownie po brzuchu.

Potem wyszła.

 

VI

Życie Ann faktycznie się zmieniło, dokładnie tak jak powiedział Smith. Żyła teraz wygodnie i bezpiecznie. Dmitrij ulokował ją w pięknej sypialni, wciąż obdarowywał bogatymi strojami, dbał o to, by nie brakło jej niczego. Przydzielił jej służącego, oczywiście eunucha, który był na każde jej skinienie. Od czasu do czasu kazał jej odwiedzić lekarza, by sprawdzić, czy ciąża przebiega pomyślnie.

Przychodził do niej co noc. Nie był złym kochankiem, ale powiedzieć, że zależało mu na jej przyjemności, byłoby przesadą. Nie był brutalny, nie miał dziwnych zachcianek, nie bił jej – Ann to wystarczało. Starała się nie myśleć o jego chłodnych dłoniach, a gdy się jej to udawało, na swój sposób lubiła nawet męża. Był nieprzystępny i chłodny, ale też traktował ją z pewnym szacunkiem. Tylko raz doświadczyła czegoś podobnego ze strony mężczyzny – wtedy, gdy była z Garrettem.

Dmitrij przedstawiał ją różnym ludziom, najczęściej ze świata polityki. Ann starała się ich wszystkich zapamiętać i robić na nich dobre wrażenie. Jeszcze nigdy nie musiała iść z żadnym znajomym męża do łóżka, Dmitrij nie lubił się dzielić swoją własnością z innymi. Czasem jednak udostępniał Katherine swoim bliskim przyjaciołom i Ann wiedziała, że tylko ciąża stoi na przeszkodzie, by ją też tak traktował.

W posiadłości mieszkały także cztery młodsze córki Katherine. Wszystkie były bardzo podobne do Dmitrija, na swoje nieszczęście niewiele odziedziczyły urody po matce. Ta natomiast nie odwiedziła jak na razie Ann, za to bacznie się jej przyglądała.

Życie nie byłoby nawet takie złe, gdyby nie syn Katherine, Piotr. Chłopiec miał dziewięć lat i jak na razie nie było w nim widać mężczyzny, którego można by było znienawidzić. Ann za każdym razem, gdy na niego patrzyła łapała się za brzuch. Chłopiec był cudownym połączeniem rodziców – po Katherine odziedziczył wdzięk i urodę, po Dmitriju męski nos i budowę ciała. Córki pierwszej żony wydawały się czasem Ann nierealne, sztuczne, tak jak sztuczne było zapłodnienie, dzięki któremu powstały. Nienawidziła siebie za to, ale nic nie mogła poradzić, że to właśnie Piotr był dla niej prawdziwy, najprawdziwszy.

Tygodnie mijały, a Ann coraz bardziej zdawała sobie sprawę z tego, że pod sercem rośnie w niej nowe życie. Prawdziwe życie, zrodzone z przyjemnego i naturalnego seksu, z pożądania. Z miłości– nie obojga, ale właśnie Garretta. Ann miała wrażenie, jakby całe to uczucie, niedoceniane przez nią wcześniej, teraz zmaterializowało się w postaci dziecka i wypełniało ją całą.

W tym czasie zaczęła mieć koszmary.

Szła w nich po ogrodzie, skąpanym w blasku poranka tak jak pierwszego razu, kiedy podziwiała go przez okno. Szukała swojego dziecka, swojego syna, który dla żartu chował się przed nią. Słyszała jego śmiech w porannej mgle i wiedziała, że chłopiec się z nią drażni. Nie denerwowała się na niego, jej serce pełne było miłości i czułości. Nagle jednak wszystko się zmieniało – ogród w jednej chwili przestawał być przyjaznym miejscem. Nie słyszała żadnego krzyku, ale nagle docierało do niej, że w ogrodzie nikogo poza nią nie ma. Że jej syn, jej chłopiec, nagle zniknął.

W tym momencie budziła się przerażona, z bijącym sercem. Dotykała brzucha i z ulgą przyjmowała jego krągłość.

Zbliżał się jednak dwudziesty drugi tydzień ciąży, termin poznania płci dziecka. Ann nie oszukiwała się: wiedziała, że ludzie z UPG zabiją je, jeśli okaże się, że to chłopiec. Kiedyś, w poprzednim życiu chyba by się tym nie przejęła. Przynajmniej tak sądziła. Ale teraz… Wszystko się zmieniło i nie było sensu tego ukrywać.

Już dawno przestała mieć wątpliwości – koszmary i dziwne, niespotykane wcześniej przeczucie mówiło jej – to chłopiec. A ona nie mogła pozwolić, by zrobiono mu krzywdę.

Musiała uciec.

 

VII

Wszystko musiała dokładnie zaplanować. Przede wszystkim termin. Dmitrij miał jechać w krótką delegację, zabierając ze sobą Katherine. Ann miała mało czasu na przygotowanie wszystkiego, ale wiedziała, że tylko wtedy, gdy pozbędzie się dwóch najgorszych przeciwników, ma jakiekolwiek szanse.

Podejrzewała, że ochrona zostanie znacznie wzmocniona, ale w głowie świtał jej już plan. Pilnowała się, żeby nie okazywać podekscytowania, nie chciała wzbudzać podejrzeń.

– Mężu – powiedziała do Dmitrija, gdy przyszedł do niej w nocy. – Mam prośbę.

– Jaką? – burknął, rozbierając się.

– Niedługo jedziesz z Katherine do Paryża. Boję się, że będę się tu strasznie nudzić bez was.

– Bzdura, zostaniesz przecież ze służbą – Dmitrij nie zwracał uwagi na to, co Ann do niego mówiła. Zbyt zajęty był zdejmowaniem z niej ubrań.

– Czy mógłby mnie ktoś odwiedzić?

Mężczyzna zamarł.

– Kto?

– Ten urzędnik UPG, którego podopieczną byłam. Nazywa się Jack Smith. To oczywiście eunuch, a nie mężczyzna. Mógłby dotrzymać mi towarzystwa, chyba że ma jakieś inne obowiązki związane z urzędem.

Dmitrij zastanowił się chwilę. Ann wstrzymała oddech. Miała nadzieję, że w jej prośbie nie będzie nic dziwnego. Że urzędnik UPG w oczach jej męża będzie wyglądał na godnego zaufania.

– Przyjaźnicie się?

Ann zaprzeczyła ruchem głowy.

– Nie. Smith nie byłby w stanie się z nikim przyjaźnić, jest zbytnio oddany pracy. Ale jest jedyną osobą, jaką znam oprócz ciebie i Katherine, która mogłaby mi dotrzymać towarzystwa…

– Dobrze, poślę po niego – powiedział Dmitrij.

Ann postarała się, żeby jej mąż dostał od niej za zgodę najlepszą zapłatę, jaką kobieta może dać w łóżku.

 

VIII

Katherine postanowiła przyjść do niej na drugi dzień. Ann jeszcze nie zdążyła się ubrać i leżała w zmiętoszonej pościeli. W powietrzu wciąż unosił się zapach Dmitrija. Pierwsza żona zdusiła w sobie zazdrość.

– Katherine! Jak możesz tak wchodzić, chyba widzisz, że…

– Chcesz uciec.

Szok malujący się na twarzy Ann był jedynie niepotrzebnym potwierdzeniem.

– O czym ty mówisz? ¬– zapytała naiwnie dziewczyna. Widocznie postanowiła grać na zwłokę.

– Nie czaruj mnie tutaj tymi swoimi wielkimi oczami, na mnie to nie działa, wiem, że chcesz uciec. Za tydzień, kiedy ja i Dmitrij pojedziemy do Paryża.

Katherine patrzyła na nią walcząc z wściekłością. Ale to dziewczę było durne!

– Muszę przyznać, że nie spodziewałam się, że będziesz aż tak głupia – wycedziła, patrząc Ann w oczy.

Ta starała się nie odwracać wzroku.

– Dmitrij wie?

– Jeszcze nie.

Przez twarz Ann przemknął się cień ulgi, zaraz jednak powściągnęła emocje. I dobrze; Katherine nie przyszła tu słuchać jej jęków ani błagań.

– Jak się dowiedziałaś?

¬– A jak myślisz? Nie uważasz, że nawet dziecko domyśliłoby się, co chcesz zrobić, skoro poprosiłaś o obecność Jacka Smitha?

– Dmitrij się nie domyślił.

– Bo mężczyźni są jak dzieci.

Ann zawinęła się dokładniej w kołdrę i wstała.

– Co teraz zrobisz? Doniesiesz na mnie?

Katherine zawahała się.

– Powinnam… Ale najpierw muszę wiedzieć, dlaczego?

Ann prychnęła. Nagle wróciła jej pewność siebie.

– Czy to nie oczywiste?

– Dla mnie nie.

– A powinno być, szczególnie dla ciebie – powiedziała Ann ze złością. – Jaki masz przydomek? Katherine Matka. A dlaczego? Pewnie dlatego, że masz jedenaścioro dzieci, dziesięć dziewczynek i jednego chłopca. Powiedz mi jednak… Które ze swoich dzieci kochasz najbardziej?

– Kocham je wszystkie tak samo – oburzyła się Katherine. Jednak jej serce drgnęło – Ann trafiła w czuły punkt.

– Nie kłam. Najważniejszy jest dla ciebie Piotr. Powiedz, czy czułabyś się prawdziwą matką, gdyby jego nie było? Gdyby się nie narodził? Gdyby musiał umrzeć, bo nie jest kolejną dziewczynką?

Katherine milczała, nie potrafiąc zaprzeczyć na głos.

– Ja ci powiem. Nie. Nie czułabyś się, nie potrafiłabyś robić tego wszystkiego. I ja też nie będę w stanie. A wiem, że noszę chłopca. Wiem to, po prostu.

– Ja też tak myślę – powiedziała cicho Katherine. Ann zaskoczona usiadła na łóżku.

Pierwsza żona miała zawsze niesamowitą intuicję. Ostatnio jednak przeczucie przekształciło się w irracjonalną pewność. Było to dziwne i niesamowite, ale nie można było tego zignorować. Katherine w końcu przyjęła więc do wiadomości, że Ann chyba faktycznie nosi chłopca.

Przez chwilę kobiety mierzyły się wzrokiem.

– Nie wydam cię – rzuciła w końcu pierwsza żona. Bo czy mogła oceniać tę dziewczynę? Zabronić jej walki o dziecko? Musiała uszanować jej decyzję, nawet jeśli nie chciała jej w pełni zrozumieć.

Na chwilę zapadła cisza. Po chwili Katherine odezwała się, jakby do siebie:

– Czy to nie ironia? Najbardziej na świecie kochamy chłopców, którzy kiedyś staną się przecież mężczyznami. A mężczyzn powinnyśmy nienawidzić. Mimo wszystkich frazesów… Traktujemy siebie nawzajem jak rzeczy, nad którymi można zapanować, które można urobić niczym glinę. Każda niezależnie od innych robi swoje i nie ogląda się za siebie. Powinnaś zostać i walczyć wpływami o prawa innych kobiet, czy ratować siebie i swoje dziecko? Która z nas ma rację, Ann?

 

IX

Ann nie miała pojęcia, która z nich mogła mieć rację. Wiedziała za to, że postępuje dobrze. Gdyby uratowanie życia dziecku było złe, to czy cokolwiek mogłoby być jeszcze dobre?

Jej plan nie był ani genialny, ani pewny. Nie miała jednak czasu na wymyślenie czegoś innego – Dmitrij powiedział jej, że umówił wizytę z ginekologiem na dzień po swoim powrocie z Paryża. Ann uśmiechnęła się do niego wtedy i powiedziała, że czuje, że to będzie dziewczynka.

Tymczasem Jack Smith wciąż nie potwierdził swojego przybycia. Ann nie miała pojęcia, jak sobie bez niego poradzi. Przyjazna dusza, nawet dusza eunucha, była praktycznie niezbędna.

W końcu przyszedł dzień wyjazdu Dmitrija i Katherine. Ann od rana chodziła jak struta, ale przed innymi udawała beztroskę. Pierwsza żona rzuciła jej na odchodnym trudne do rozszyfrowania, ale na pewno niepocieszające spojrzenie. Smith się nie pojawił, ale nie było już odwrotu.

Ann postanowiła, że poczeka, aż Dmitrij i Katherine znajdą się dostatecznie daleko, najlepiej w samolocie, żeby nie mogli wrócić zaalarmowani przez służbę. Zdenerwowana odliczała minuty i próbowała nie zastanawiać się, jak wiele może się nie udać.

Nagle znikąd pojawił się przy niej służący.

– Gość do pani – rzucił krótko, a Ann zerwała się na równe nogi.

– Jack Smith?

– Tak, pani. Zechce go pani przyjąć w salonie czy bawialni?

Ann zastanowiła się.

– Może na tarasie, jest dziś taka ładna pogoda…

Służący zniknął, a ona szybko przeszła na nasłoneczniony balkon. Smith przyszedł po chwili; nic się nie zmienił od ich ostatniego spotkania. Ten sam szary garnitur, ten sam obojętny wyraz twarzy. Na jej widok nie uśmiechnął się, tylko skinął głową.

– Dobrze wyglądasz, Ann z Dawnej Anglii – rzucił chłodno.

– Błagam, zamknij się – powiedziała Ann i usiadła na drewnianym fotelu.

Smith po chwili usiadł na drugim.

– Czym sobie zasłużyłem, na to zaproszenie? Swoją drogą, widzę, że już zaczęłaś używać swoich wpływów. Miałem jechać z kolejną złapaną kobietą do kliniki, a tymczasem odwołali mnie i kazali zawinąć tyłek tutaj.

– Po prostu chciałam zobaczyć kogoś, kto zachowuje się w stosunku do mnie normalnie.

Smith nie skomentował tego. Służący pojawił się znikąd, przynosząc na tacy zimne napoje. Ann łapczywie chwyciła za swój.

– Trochę gorąco dzisiaj, prawda?

Jack przyglądał się jej badawczo. W jego oczach Ann szukała potwierdzenia, chciała się przekonać, czy dobrze zrobiła ściągając go tutaj. Ale oczy urzędnika były nieprzeniknione.

– Jak ciąża?

– W miarę. Za trzy dni mam umówionego lekarza, mam poznać płeć dziecka.

Smith skinął głową.

– Jakie masz przeczucie?

– Dziewczynka – odpowiedziała natychmiast Ann, ale jej oczy mówiły co innego. Nie mogła poprosić urzędnika wprost o przysługę – miała świadomość, ze podczas nieobecności Dmitrija i Katherine zbyt wiele oczu ją śledziło. Miała jednak nadzieję, ze Smith zrozumie, o co jej chodzi: w końcu był przy niej prawie non stop przez kilka tygodni, zdążył ją poznać.

Ann skrzywiła się.

– Wszystko w porządku?

– Tak…

Przez chwilę sączyli napoje w niezręcznej ciszy. W końcu Ann jęknęła i złapała się za brzuch.

– Ann, na pewno wszystko w porządku? – zapytał Jack. Rzucił się w jej stronę, gdy upadała.

– Musisz mi pomóc. Wywieź mnie stąd! – syknęła mu do ucha, stawiając wszystko na jedną kartę.

– Służba! Pomocy! Lekarza! – krzyknął Smith, a Ann zamknęła oczy. Chciałaby teraz zasnąć, obudzić się, gdy już będzie po wszystkim. Ale jedyne, co mogła zrobić to udawać zemdloną i liczyć na inwencję Jacka.

– Proszę o wodę, trzeba ja ocucić. To pewnie z powodu gorąca… – mówił Smith, a wokół niej rozpętała się gorączkowa krzątanina. Ann uparcie nie otwierała oczu, krzywiła się jedynie lekko. Nieznacznie rozchyliła nogi, mając nadzieję, że czerwona plama na udach zwróci czyjąś uwagę.

– Panie Smith! Tam… krew! Czy ona roni? – powiedział trwożnie jakiś eunuch.

– Cholera! Jasna cholera! Szybko! Trzeba ją zabrać do szpitala! – krzyczał Jack. Ann poczuła, jak bierze ją na ręce.

– Czy zadzwonić do UPG, żeby przysłali karetkę? – zapytał nieprzytomnie sługa.

– Idioto! Ja jestem z UPG! I mam uprzywilejowany samochód stojący na podjeździe!

– Proszę pana, to nie jest dobry pomysł. Pani nie powinna opuszczać domu – zaczął służący, ale Smith przerwał mu.

– Po pierwsze, to jak pani nie trafi do kliniki, to może stracić nie tylko dziecko, ale także zbyt dużo krwi. Chciałbyś być odpowiedzialny za śmierć kobiety, którą Dmitrij kupił za trzysta tysięcy dolarów? Bo ja nie – warknął Jack.

– Ann? – to jedna z młodszych córek Katherine zawołała przestraszona.

– Dziecko, idź stąd. Niech ktoś powiadomi Dmitrija i Katherine! Szybko! I niech przyjdzie tu ktoś z ochrony! Nie mam zamiary sam z nią jechać do szpitala! Że też to musiało stać się akurat teraz!

Służący najwyraźniej uspokoił się. Rozkazy Smitha były krótkie i logiczne, może aż za bardzo wiarygodne. Ann przeklinała go w duchu za ochroniarza. Ale z drugiej strony w duchu pojawiła się jej iskierka nadziei.

– Proszę pana, wyślemy za wami eskortujący wóz. Nie możemy pozwolić, by Ann z dawnej Anglii opuściła nas, w ten czy w inny sposób – usłyszała niski głos.

– A róbcie co chcecie, byle szybko! – warknął Smith.

Po chwili Ann poczuła, że leży na siedzeniu samochodu. Podniosła nieznacznie powieki i zobaczyła, ze Smith usiadł za kierownicą. Obok niej siedział ochroniarz, wpatrzony w czerwoną plamę na udach.

To była tylko kwestia czasu, kiedy zauważy, że krwotok został sfałszowany wcześniej.

Na szczęście Jack nie tracił zimnej krwi. W końcu wyjechali za miasto i wjechali na drogę do kliniki wiodącą przez pustkowia. W pewnym momencie Smith odwrócił się do ochroniarza, jakby chciał mu coś powiedzieć i niespodziewanie poraził go paralizatorem. Ten zadygotał, a wtedy Ann ruszyła się i z całej siły kopnęła go w twarz. Na mężczyźnie nie zrobiło to wielkiego wrażenia, jednak zaskoczenie dało Ann przewagę. Wzięła paralizator od Jacka i przytknęła go do szyi ochroniarza. Znów zadygotał. Ann z trudem wyciągnęła cienki nóż, który ukryła przy staniku tuniki. Dźgnęła oszołomionego mężczyznę w oko, a potem w szyję. Krew chlusnęła na przyciemniane szyby, ale Ann nie przestawała. Paralizator i nóż może nie były zbyt finezyjne, ale za to skuteczne. Po chwili mężczyzna padł bez ruchu.

– Niezłe urządzenie – powiedziała, jak gdyby nigdy nic. I w gruncie rzeczy, nie zrobiło to niej wrażenia. W dawnym życiu, kiedy jeszcze dbała tylko o siebie, musiała czasem przekraczać granice.

– To na niegrzeczne i krnąbrne uciekinierki – rzucił przez ramię Smith.

– Co zrobimy z konwojem?

– O to akurat się nie martw – powiedział Smith i włączył jakiś przycisk na desce rozdzielczej. – Centrala?

– Centrala UPG, proszę podać swój numer ewidencyjny.

– Jack Smith, departament przystosowania i ochrony, mój numer to 2358n1.

– Potwierdzam prawdziwość danych.

– A ja potwierdzam, że znajduję się na terenie chronionym kodem J78. Powtarzam, chronionym kodem J78. Za mną jedzie nieoznakowany, nieupoważniony van. Istnieje podejrzenie, że chce przejąć jedną z podopiecznych UPG, z którą teraz zmierzam do kliniki.

– Potwierdzam. Za chwilę samochód dostanie radiowe ostrzeżenie. Proszę czekać.

Jack oddychał ciężko. Pierwszy raz, odkąd Ann go poznała, tracił nad sobą panowanie.

– Van nie odpowiada – usłyszała. A po chwili – van nie odpowiada po raz drugi. Jak duże jest zagrożenie? Czy ma zostać wykorzystana procedura ochrony?

– Tak, proszę o wykonanie procedury J78.

– Potwierdzam.

Przez chwile nic się nie działo. Aż nagle jadący za nimi w niewielkiej odległości van został ostrzelany. Działka pojawiły się znikąd, niczym duchy i zaraz ożyły. Szybkie, głośne odgłosy zaatakowały uszy Ann. Van zatrzymał się, ale nikt z niego nie wyszedł. Jack także zatrzymał samochód.

– Centrala, potwierdzam skuteczność procedury.

 

X

Wysiedli z samochodu, a potem zaczęli biec. Ann wiedziała, że mają tylko kilka minut, zanim przy samochodzie pojawią się ludzie UPG, ale nie dawała rady. To był dwudziesty drugi tydzień ciąży, ale czuła się, jakby za chwile miała rodzić.

– To tutaj – powiedział Smith, gdy Ann myślała, że dłużej nie wytrzyma. – To stara stacja naprawcza, od lat nieużywana. Na parterze, w pokoju oznaczonym jako 5e znajdziesz klapę. Być może uda ci się ją otworzyć. Pod nią znajdują się stare kanały. Nie wiem, czy wyprowadzą cię z terenu J78, ale warto spróbować. Na powierzchni zaraz cię znajdą. A uwierz, będą szukać, szczególnie po mojej jakże wiarygodnej historyjce.

– Co im powiesz?

– Prawdę. Powiem, ze chciałaś uciec i że wszystko ukartowałaś. Że zabiłaś żołnierza skradzionym paralizatorem, że potem przytknęłaś mi do głowy i kazałaś rozpocząć procedurę J78.

Ann wlepiała w Smitha wzrok, ale ten nie krzyżował z nią spojrzenia.

– Dziękuję – rzuciła, wiedząc, że to nie wystarczy.

– Nie dziękuj. Sam nie wiem, dlaczego to zrobiłem. Chyba mam dość tego wszystkiego – powiedział Smith. Ann objęła go, Jack odwzajemnił uścisk.

Stali w milczeniu przez krótką, cenną chwilę.

– Mam nadzieję, że uda ci się przeżyć. Tobie i dziecku, bez względu na to, jaka będzie jego płeć.

– To będzie chłopiec – powiedziała spokojnie Ann, puszczając Jacka i przykładając ręce do brzucha. Była tego pewna bardziej niż czegokolwiek innego. – Nazwę go Garrett.

– Urodzisz tylko kolejnego przyszłego mężczyznę. Myślisz, że będzie wybawcą? Będzie ciemiężcą. Straciłaś wszystko, poświeciłaś swoje życie i pewnie moje, swoją pozycję i możliwości. Dla kogo? Dla kolejnego mężczyzny, na tym przepełnionym i tak testosteronem świecie – Smith mówił cicho, bezosobowo.

– Być może – odpowiedziała mu Ann. – Ale jestem kobietą, a kobiety zrobią wszystko dla mężczyzny, którego kochają.

 

 

Koniec

Komentarze

Myślę, że bardziej równomierne przedstawienie kolejnych etapów wydarzeń wyszłoby opowiadaniu na zdrowie, ale w obecnej postaci jest czytelne i przyswajalne, więc to tylko uwaga prawie na marginesie.
Nie sądzę, aby trzydzieści lat było czasem wystarczającym na niemal całkowite opanowanie ogólnej sytuacji przez struktury rządowe, a także wystarczającym na wybór i realizację określonej polityki rozrodczej. Tę właśnie politykę, wybraną przez Ciebie, poczytuję za błąd --- najbardziej prawdopodobne byłoby stworzenie sieci "ośrodków rozmnożeniowych", a zaspokajanie chęci i chuci polityków oraz innych grubych ryb odbywało by się bardziej tradycyjnie, że tak to nazwę. Bezpłodne callgirls, i temu podobne. Żony --- wyjątki...

Musiałam przyjąć tak krótki okres zmian, żeby fakt ukrywania się bohaterki przez jej całe życie był bardziej prawdopodobny. Myślę, że trzydzieści lat to może być mało, ale z drugiej strony "potrzeba matką wynalazku". w mojej wizji UPG miało być właśnie takimi centrami rozrodczymi- tylko czy kobiety naprawdę byłyby zapładniane anonimowym nasieniem i nikt nie chciałby mieć do nich dostępu? szczególnie gdyby miał wpływy i pieniądze? elita nie zadowoli się wybrakowanym, w tym wypadku bezpłodnym towarem... nie wydaje mi się, by świat, który się praktycznie rozpadł, szczególnie świat rządzony przez mężczyzn, którzy niewiele o poprzedniej roli kobiet mają pojęcie, dałby sobie z czymś takim radę. zaczęłaby się walka, tak jak o każde dobro deficytowe. facet "poślubia więc żonę", kupując ją w świetle prawa. i dzieci z tego są, hurtowowo produkowane, i pociupciać elity mogą. ci bez kasy muszą się zadowolić tymi z burdelu albo facetami. taki obraz wydaje mi sie bardziej przekonujący, może dlatego, że nie mam zbyt dobrego zdania o ludzkiej moralności i zdolności do podejmowania dobrych decyzji:) ale dziękuję za inny punkt widzenia, to przypomniało mi, że zawsze trzeba patrzeć na problem z kilku stron. 

się rozpisałam, ale po prostu strasznie się cieszę, że ktoś przeczytał mój tekst i powiedział o nim coś, nad czym mogę się zastanowić i pomyśleć.  z ręką na sercu mogę powiedzieć: na AdamaKB zawsze można w tym względzie liczyć:)

Odpowiem krótko: też masz rację.
Moja uwaga była celowana ogólnie (zdanie o ludzkości mamy, zdaje się, podobne...), w sensie: w większości przypadków, miejsc i społeczności lokalnych. Pominąłem sugestie, podane imionami i miejscami --- w Anglii podana przez Ciebie wersja jest dosyć prawdopodobna, myślę, bo "oni" zwykle wykazują się większą tendencją do porządku, przynajmniej tego zewnętrznego, na pokaz niejako --- ale dobre i to w sytuacji kompletnego rozsypania się dotychczasowego świata.
A tak bynajmniej nie na marginesie: różne katastrofy fundowano Ziemi i ziemianom, ale epidemii "wybijającej" kobiety nie przypominam sobie w tej chwili...

Cóż, epidemia ta jest akurat elementem najbardziej fantastycznym:) Skupiłam się bardziej na problemach, jakie by z niej wynikły- bo to ich wizja była zalążkiem pomysłu na opowiadania.  Dlatego zdecydowałam sie na coś podobnego do tego, co miało miejsce w Seksmisji, tylko w drugą stronę. Nie chciałam za bardzo wdawać się w szczegóły tajemniczej choroby, bo o genetyce czy wirusach niewiele wiem, a nie chciałam napisać jakiś mało przekonujących głupot. 

Przyznam, że tytuł, choć trafny, nie działał na mnie zachęcająco. A tu takie miłe zaskoczenie i to juz po pierwszej części. Wciągnęła mnie całkowicie Twoja wizja i jak dla mnie jest jak najbardziej wiarygodna, a może i nawet trochę prawdopodobna (jak dobrze pamiętam, to chyba w Chinach jest już spory niedobór kobiet i "kupowanie" żon nie jest niczym nadzwyczajnym). Oprócz kilku stylistycznych zgrzytów (góra dziesięć, więc niedużo jak na taki długi tekst), absolutnie nic bym nie zmieniała. Podoba mi się i konstrukcja fabuły i bohaterowie i nawet refleksje, do ktorych zmuszasz czytelnika. Wchłoneło mnie jak rasowa powieść.

Skojarzenia z "Seksmisją" - oczywiście. Mi jeszcze świtał gdzieś w głowie "Pamiętnik podręcznej" (chyba jakoś tak), podobny klimat, ale tam chyba chodziło o klęskę bezpłodności. Z takim pomysłem jak Twój nigdy się jeszcze nie spotkałam. Podsumowując: jestem pod wielkim wrażeniem.

Normalnie w ogóle nie wystawiam ocen, ale jeśli nie dałabym Ci szóstki za ten tekst, to czułabym się nieswojo.  

www.portal.herbatkauheleny.pl

Tekst jest świetny. Wciągnęło mnie. Niestety już na smamym początku musiałem odłożyć logiczne myślenie na półkę. Gdyby ułożyło się, tak jak piszesz, to skąd by się wzięli ci wszyscy mężczyźni? Wszyscy mieliby 30 i więcej lat. Taka polityka UPG na dłuższą metę byłaby samobójcza dla ludzkości. 20 dziewczynek na jednego chłopca. Dla mnie to nierealne. To by nie przeszło. Rozumiem- kobiety dla nielicznych, wpływowych. Ale już bez tych in vitro i rodzenia samych dziewczynek.
Pierwsza żona- raz pięcioraczki. I drugi raz. To się nie zdarza. Nawet gdyby było w wyniku zabiegu in vitro. Chyba że specjalnie by tak zrobili- ale to głupota i narażanie życia kobiety.
Także scena licytacji pozostawia wiele do życzenia. Czy narażaliby Ann na taki stres? Przecież mogłaby poronić. A poronienie czasami skutkuje bezpłodnością. Wątpię czy by ryzykowali.
To samo z aborcją, gdyby okazało się, że dziecko to chłopiec. Ryzyko bezpłodności byłoby jeszcze większe. Myślę, że bezpieczniej byłoby pozwolić, żeby urodziła.
Tym nie mniej, tekst napisany jest rewelacyjnie. Dam 6 za warsztat, inwencję twórczą i wczucie się w myśli i uczucia bohaterki.

Bardzo dziękuje za komentarze. Dużo napracowałam się nad tym tekstem, szczególnie jeśli chodzi o tzw. warsztat, który doceniacie, dzięki Bogu:) Robiłam korektę chyba z pięć razy, a nadal w niektórych miejscach mi zgrzyta;/
Cieszę się, że podobają się bohaterowie. Sama jestem w podobnym do Ann wieku, być może to pozwoliło mi lepiej skonstruować jej postać. 
A jeśli chodzi o nielogiczności, które wytknął mi Tomasz Maj... sama głowiłam się nad nimi długo;/ trudno mi było dobrać proporcje i ramy czasowe, żeby to wszystko było idealne. w końcu musiałam nagiąć pewne rzeczy;/
Co do in vitro: to czasem robi (albo robiło) się tak, że użyte zostaje kilka zapłodnionych komórek, a nie jedna. Większość z nich nie przechodzi implantacji- ale czasem, gdy tak się dzieje, rodzą sie wieloraczki. wystarczyłby chociaż przykład pewnej kobiety z USA, samotnej matki, która wychowuje 12 (!) dzieci, urodzonych dzięki in vitro. chyba raz  7, raz 5 raczki. jest bezrobotna, a kasę ze zdjęć dzieciaczków do gazet wydaje na operacje plastyczne. to dopiero patologia;/
Jeśli chodzi o usunięcie ciąży Ann- nikt nie zdecydował, co zrobią. Plan był taki, że najwyżej chłopca urodzi, a potem zostanie on "zlikwidowany". 
Kurczę, teraz sobie myślę, że to wszystko powinno pojawić się w tekście- wszystkie te wyjasnienia, dookreślenie nieoczywistości i polemika. Oczywiście objętość pewnie wzrosłaby znacząco, ale może moja wizja byłaby bardziej spójna.

 

Nie martw się do przesady, April. Przypuszczam, że tak jest jeśli nie zawsze, to bardzo często --- autorzy stają na uszach, żeby grało --- ale wedle ich mniemań... Potem tekst dostaje się w łapki tych paskud czytelników i dopiero wtedy okazuje się, że należało, można było, przydało by się... Ale to ma swoje zalety, wielkie.

Nic nie stoi na przeszkodzie, zebyś dalej pracowała nad tym tekstem. Może jeszcze będzie gdzieś okazja go zaprezentować :)

www.portal.herbatkauheleny.pl

Adamie, muszę sie przejmować:) to w sumie mój pierwszy tekst, który został tak pozytywnie odebrany, ale co ważniejsze, wywołał jakies refleksje. Czyli był o czymś, a nie tylko prowadził czytelnika przez fabułę. Jestem zadowolona, ale z drugiej strony widzę w nim teraz dużo braków. Poza tym trochę oszołomiona jestem możliwościami (a także wiedzą, którą trzeba mieć, żeby nie napisać głupot)- to moje pierwsze sf i muszę stwierdzić, że typowa fantasy daje o wiele mniejsze pole do popisu oraz jest o wiele mniej wymagająca. jakieś problemy? Bach, magia. jakieś nielogiczności? Bach, magiczne uzasadnienie. A zresztą, co tam nielogiczności, ważne żeby krew była, wojny były i czary były- resztę można przełknąć. w sf się tak nie da;/ jej rzeczywistością rządzą zbyt podobne prawa i mechanizmy społeczne, historyczne, do naszego świata. nawet jeśli nie chce się pisać o nowych technologiach, nauce, to nie można o tym zapomnieć, a jednocześnie nie można też być wtórnym. Kręci mi sie w głowie od tego:)

Swoją drogą, cieszę się, Tomaszu i Suzuki, że jesteście w loży. ostatnio nie zauważyłam, by wywiązywała się ze swoich obowiazków, a zastrzyk świeżej krwi aktywnych i sumiennych komentatorów bardzo się jej przyda:)

Świetnie, że zdajesz sobie sprawę z zasadniczych różnic między taką sobie efekciarską fantasy (bo przecież istnieją dzieła i dziełka pisane z głową...) a SF. Prosiłbym Cię jednak, żebyś nie załamywała rąk --- skoro pierwsze podejście możesz uważać za udane (a możesz), to chyba warto potrudzić się researchem pod kątem następnego, nowego albo kontynuatorskiego, pomysłu. Tym bardziej, że nienajgorzej radzisz sobie z językiem.

No ja się nie mogę zgodzić co do Twojej teorii na temat fantasy. Do tej pory mam traumę po tym, czego się nasłuchałam na temat mojej wiedzy historycznej (a raczej jej braku) po moim pierwszym tekście z wiedźmą, rycerzami i zamkiem ;) A juz komentarze Gwidona to mi się po nocach śnią... ;)

Wydaje mi się, że najlepiej podchodzić do tekstów z założeniem, że zawsze można go udoskonalić. Wielu wybitnych pisarzy dopieszczalo swoje dzieła w nieskończoność. Teraz wiesz już, nad czym musisz sebardziej zastanowić, więc pracuj, bo tekst jest tego wart :)

www.portal.herbatkauheleny.pl

Adamie, Napewno nie poddam się:) trudności trudnościami, ale potem jaka satysfakcja!

Suzuki, wiem, że moja teoria na temat fantasy jest krzywdząca. Ale już tak dawno nie trafiłam na wartościową, przemyslaną książkę z tej tematyki, która byłaby wydana stosunkowo niedawno, że zaczynam tracić wiarę w moc fantasy:( 

Ale już tak dawno nie trafiłam na wartościową, (...) która byłaby wydana stosunkowo niedawno, (...).
Otóż to.
Nie jestem wrogiem fantasy w ogóle, zastrzegam.

April, ja rozumiem, że tak jest z in Vitro. Znam tą procedurę. Tyle że, wszczepia się 3-4 zarodki, z których większość  obumiera po wszczepieniu. Można specjalnie naszpikować kobietę większą ilością, ale to zagrożenie jej życia ( a kobiety są tak cenne w twoim świecie). Opisana przez ciebie kobieta, robiła to specjalnie, ale czy UPG by tak zrobiło?
Cenne też powinno być każde dziecko, a nie tylko dziewczynki. Mało kobiet- mało dzieci. Każde jest na wagę złota.
W przedstawionym przez ciebie świecie, bardziej bym widział, strzeżenie kobiet przez ich "posiadaczy", aby rodziły ich dzieci, a nie innego. Wypożyczanie kumplom tylko tych bezpłodnych. Kiedyś oglądałem film o podobnej tematyce (główną rolę kobiecą grała Izabela Scorupko, a głównym wrogiem były smoki). Tam, te kilka kobiet które przeżyły, było traktowane jak księżniczki. Nie było żadnej mowy o gwałcie i tym podobnym. Żadnych stresów, żadnego złego traktowania. Cała społeczność mężczyzn strzegła jej jak skarbu, dbała o nią, pilnowała, spełniała zachcianki. Sama wybierała partnerów. Aby tylko rodziła dzieci.
Instynkt przetrwania gatunku jest silniejszy od instynktu płciowego. Te patologiczne jednostki, które chciałyby robić kobietom to, co opisałaś, zostałoby zlinczowane przez resztę. Żadna władza ani pieniądze by ich nie ustrzegły.
  Jednak na koniec przypominam, że dałem ci 6. To, o czym piszę, to różnica poglądów i wizji przedstawienia świata, a nie wytykanie błędów. Po prostu, ja bym to widział inaczej. Samo opowiadanie jest na najwyższym poziomie.

Żeby było jasne- nie twierdzę, że opisany przez ciebie scenariusz, nie mógłby być prawdziwym, w podobnych okolicznościach. Ludzkość jest zdolna do różnych głupot, które kończą się tragicznie dla niej samej. Chciałem napisać, że gdyby było tak, jak napisałaś, to byłoby samobójstwo naszego gatunku. Z dwóch powodów:
Po pierwsze dlatego, że po kilkunastu latach takiej polityki UPG, mielibyśmy społeczeństwo złożone z samych kobiet i bardzo nielicznych mężczyzn. No bo ile "żon" urodziłoby 20 córek, zeby potem móc mieć syna? W praktyce rodziłyby się tylko dziewczynki.
Drugi powód podałaś sama w swoim opowiadaniu. Ocalałe kobiety się ukrywają, nie chcą się ujawnić. Specjalnie nie rodzą dzieci, żeby móc się ukrywać. To nie jest zachęta do odnowienia ludzkości. Każda kobieta to niepowtarzalny zestaw chromosomów. Aby przetrwać, trzeba dbać o różnorodność genetyczną, więc każda jest na wagę złota. Gatunek, który chce przetrwać, sprawia możliwie jak najlepsze warunki płodnym osobnikom. UPG czy co tam, stwarzałoby warunki korzystne do ujawniania się, wyjścia na zewnątrz i spokojnego rozmnażania się.

Eee tam, jak ja patrzę na postępującą degenerację ludzkości, wszechobecny seks i działania "elit" to się nie dziwię niczemu, co napisała April. Gatunek ludzki to przede wszystkim egoistyczne jednostki, dla których liczy się, żeby w danym momencie było im dobrze, a "po nas choćby potop" :)

www.portal.herbatkauheleny.pl

Realistyczna ocena.

Tomaszu, zgadzam się z Tobą, że moja wizja nie daje rozwiązania problemu. I o to chodziło- chciałam pokazać, że ludzie, chociaż wiedzą, jak powinien wyglądać dobry plan odbudowy gatunku, to nie będą w stanie tego zrobić- nie dlatego nawet, że nie chcą, ale dlatego, że nie są w stanie. Są zbyt egoistyczni, zbyt podzieleni, zbyt skupieni na dniu dzisiejszym. Nawet współcześnie jest mnóstwo problemów, które dotyczą nas wszystkich- środowisko, zasoby i energia, głód, finanse. I mimo chęci i wspaniałych idei, planów, faktu, że nawet zwykli ludzie wiedzą, że wszystko idzie w złym kierunku, że trzeba coś zminić, że tak nie można... To czy cokolwiek się zmienia? Nie. Chciałam pokazać, że dokładnie ta sama niemożność zmiany człowieka, jego nieumiejęstość działania z rozsądkiem, w zgodności z większą grupą, z integralnymi częściami społeczeństwa (w tym wypadku z ukrywajacymi się grupami i samymi kobietami) doprowadzić nas może do upadku.
Świat opisany przeze mnie nie podniesie się z kryzysu- w moich oczach po prostu nie da rady tego zrobić. Nie dlatego, że jako autorka nie wymyśliłam idealnego sposobu, na dokonanie tego. Tylko dlatego, że w tym świecie nie ma miejsca na ten idealny sposób- ludzie w nim wszystko niszczą i wykrzywiają. Nie bez powodu mówi się, że droga do piekła dobrymi checiami jest wybrukowana. 
 

(...) droga do piekła dobrymi chęciami jest wybrukowana.
Nie zgadzam się z tym.
Powód jest banalnie prosty: różnica dwóch słów. Nie dobrymi chęciami, a głupotą. Indywidualną i zbiorową. Uzupełnienie: pod miano głupoty należy podłączyć pole widzenia ograniczone do czubka własnego nosa.

Postawiłem 6, bo nic dodać, nic ująć. W tym przypadku, myślę mogę pozwolić sobie na taką lakoniczność. 

Wyróżnienie w pełni zasłużone. Choć nie byłabym sobą, gdybym trochę nie pomarudziła ;) Czytałam/oglądałam "Opowieść podręcznej" przez co historia nie wydaje mi się w 100% oryginalna. To jednak mały problem w porównaniu do bohaterki, która trochę mnie rozczarowała. "Ale jestem kobietą, a kobiety zrobią wszystko dla mężczyzny, którego kochają" - że co? Jeżeli to ma być puenta i/lub podsumowanie postawy Ann to ja podziękuję. Nie lubię schematów, a to - niestety - jest schemat. Kobiece poświęcenie było wałkowane już tysiąc razy, w różnych czasach i formach. A dla mnie każda z nich jest ciężkostrawna. Ann i Katherine - choć tak różne - w swoim poświęceniu wydają mi się identyczne. Płaskie i uproszczone. Szkoda, że nie pokazałaś jeszcze jednej bohaterki - takiej, której zachowanie nacechowane byłoby zdrowym, naturalnym egoizmem. Mimo to - tekst jest świetny. Budzi emocje. 6

Ja bym się mogła kłócić o tą schematyczność. Kobiety po prostu takie są, jakoś mamy to w naturze. Nawet ja, chociaż uchodzę za feministkę i babochłopa, robiłam dla facetów takie rzeczy, że jeszcze mi wstyd. Bo z czasem klapki z oczu opadają, no ale w trakcie... A w momencie wypowiadania tego zdania chodzi o jej syna, dobrze pamiętam? No dla mnie to już przesądza kwestię, bo sens jest jakby podwójny: kobieta- żona i kobieta-matka. Matki to już całkiem walnięte są, one zazwyczaj chodza z tymi klapkami całe życie ;)

www.portal.herbatkauheleny.pl

Trochę się nie zgodzę z Ranferiel, dla mnie zdanie "Ale jestem kobietą, a kobiety zrobią wszystko dla mężczyzny, którego kochają" jest po prostu świetne przez swoją wieloznaczność - bo może tyczyć się zarówno Garetta, jak i nienarodzonego syna. Kobieta zrobi wszystko dla swojego mężczyzny, ale dla dziecka - jeszcze więcej :)

Nielogiczne wydało mi się to, o czym wspomniał Tomasz Maj - skoro nie ma na świecie kobiet, to w końcu i mężczyźni się "wyczerpią". Nie pomyśleli o tym?

Poza tym świetny tekst, "Opowieści podręcznej" nie czytałam, za to czytałam "Ludzkie dzieci", gdzie sytuacja była podobna, i wydaje mi się, że opowiadanie wcale nie ustępuje jakością tej powieści. Swoją drogą, takie historie pokazują, czego teraz się boimy - coraz więcej jest tekstów, gdzie post-apo nie oznacza już świata po zagładzie atomowej/kosmicznej, ale gdzie zagłada ludzkości nadchodzi powoli i wynika nie z boskiej demolki przy użyciu meteorytu, tylko z jakiegoś "błędu w obliczeniach", który prowadzi do stopniowej degeneracji rodzaju ludzkiego (teraz w kinach leci film "Wyścig z czasem", tam mamy tę sytuację pokazaną od jeszcze innej strony).  To tak na marginesie :D

Bardzo dobre opowiadanie, ciekawie pokazany świat i to co bardzo lubię: ładna puenta.

@Suzuki, "Kobiety po prostu takie są, jakoś mamy to w naturze" - czyżby? ;) Różni ludzie, różne postawy. Ja tej zaprezentowanej tutaj zupełnie nie rozumiem, ponieważ jest w jawnej sprzeczności z moim podejściem do życia. Uważam że (zdrowy) egoizm jest nie tylko warunkiem szczęścia, ale też dobra. Poświęcenie - nawet szlachetne - prędzej czy później zawsze prowadzi do frustracji. A człowiek sfrustrowany nie może być dobry, ani dla siebie, ani dla innych. Natomiast kobieca tendencja do poświęcenia, o której piszesz nie wynika z naszej natury, ale z wychowania.

@Dreammy, jeżeli chodzi o ewentualny "koniec świata" to proponuję śledzić stan gospodarki światowej. Jak padną jeszcze Hiszpania, Portugalia i Włochy, Europa będzie miała wielki problem. Jeżeli zbankrutują Stany - to będzie apokalipsa ;) I wirusy, atomówki i meteoryty nie będą nam potrzebne.

Ran, jakbym czytała siebie trzy lata temu XD

www.portal.herbatkauheleny.pl

Nowa Fantastyka