- Opowiadanie: karenin - Zmarnowana szansa

Zmarnowana szansa

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Zmarnowana szansa

Od dwóch tygodni trzymał tak silny mróz, że nawet studenci, zwykli przemieszczać się o tej porze z jednej knajpy do drugiej, siedzieli na stancjach i w akademikach, zaopatrzywszy sie odpowiednio wcześniej w rozgrzewające trunki. Tylko najważniejsze zajęcia, na których mogła pojawić się lista obecności zmuszały ich do wyjścia na zewnątrz. Wychodzili wtedy okutani w grube kurty, czapy i długie, wełniane szale maminej lub babcinej roboty, ewentualnie kupione od starszych pań handlujących w przejściu świdnickim.

 

Nad pustym miastem zapadła jasna noc. Po bezchmurnym niebie powoli przesuwał się księżyc w pełni. Świeży śnieg skrzył się w światłach latarń. Franciszek ocknął się nagle, zamrugał, zdziwiony tym, że może, po czym rozruszawszy z trudem palce lewej dłoni, a potem całą rękę, przegonił z ramienia przerażonego nagłym ruchem gołębia.

 

– Ha! Nareszcie mogłem to zrobić! Po tylu latach! Ile to już…? Nieważne! Co za uczucie! Koniec z ptakami siadającymi na głowie i na ramionach. Koniec ze swędzącymi miejscami, w które nie można się podrapać! O, a co najważniejsze koniec z obfotografowywaniem w negliżu z każdej strony! Turyści będą musieli poszukać sobie innej atrakcji! O tak! – mówił do siebie Franciszek schodząc z fontanny.

 

Ogółowi mieszkańców Wrocławia znany był jako figura z brązu przedstawiająca nagiego szermierza z szablą w prawej dłoni, stojąca przed głównym gmachem uniwersytetu. Jego postać owiana była legendą według której miał zejść z fontanny, kiedy pierwsza dziewica opuści mury uczelni. Jednak jego zejście nie miało z nią nic wspólnego. Zszedł, bo skończyło się działanie rzuconego na niego przed czterystoma laty zaklęcia, którego ofiarą padł, kiedy jako student Wyższej Szkoły Magii i Czarownictwa nie oddał należnego hołdu wyższemu rangą magowi. A mag ów z niczego nie był tak dumny, jak ze swoich tytułów, więc jeśli nie był nimi honorowany przez tych, którzy honorować go powinni ani w odpowiedni sposób pozdrawiany, rzucał na delikwentów najbardziej uciążliwe zaklęcia, jakie w danej chwili przychodziły mu do głowy.

 

Zamienienie kogoś w kamienny posąg i postawienie go nagiego w miejscu publicznym nie było jeszcze karą najdotkliwszą. O wiele bardziej cierpiały w takich przypadkach krasnale, które przeważnie zajęte ciężką pracą w ogóle nie zauważały przechodzącego drogą maga. Za to on widział je świetnie i każdego, który go nie pozdrowił zamieniał w posążek z brązu, unieruchamiając krasnala na wieczność w takiej pozie, w jakiej ten się akurat znajdował. Skutki tych czarów są widoczne do dziś. Na ulicach miasta można bez trudu znaleźć krasnoludki pokryte patyną, zastygle w trakcie zabawy, w czasie roznoszenia listów, podczas jedzenia, a nawet krasnoludki śpiące.

Tak, w przypadku Franciszka rzeczywiście nie było najgorzej, bo jego kara trwała przecież zaledwie czterysta lat. W porównaniu z wiecznością, na jaką były skazane krasnoludki, to tyle co nic.

 

Franciszek zszedł z fontanny powoli i nie bez trudu, ostrożnie prostując zastałe kości. I kiedy tylko stanął na ziemi uświadomił sobie, że jest przerażająco głodny. Tak ogromny głód mógł odczuwać tyko ktoś, kto przez cztery wieki nie miał niczego w ustach. Postanowił więc udać się na pobliskie Jatki, gdzie, jak pamiętał, można było dostać wszelkiego rodzaju wyroby mięsne. Już mu pachniał pieczony na wolnym ogniu udziec barani, który, właściciel straganu mógł przygotować za odpowiednią opłatą. Mimo, że siarczysty mróz w żadnym stopniu mu nie przeszkadzał, bo po tak długim czasie stania nago zdążył się doskonale zahartować, stwierdził że dobrze będzie znaleźć sobie jakieś okrycie, żeby nie zwracać zbytniej uwagi ewentualnych przechodniów. Zarówno w jedzenie, jak i w ubranie postanowił zaopatrzyć się u któregoś ze sprzedawców mięsa, którego w związku z późną porą zamierzał obudzić upartym wołaniem i kołataniem do drzwi. Sprzedawcy bowiem mieszkali w pokojach znajdujących się bezpośrednio nad parterowymi pomieszczeniami, w których prowadzono handel za dnia.

 

Zmierzając w stronę Jatek uważał, żeby na nikogo się nie natknąć, ale ulice o tej porze i tak były puste.

 

Kiedy, raz tylko zmyliwszy drogę, doszedł na miejsce, ogromnie zdziwił się tym, co zobaczył. Zamiast domów rzeźników z drzwiami z porządnego drewna o solidnych, ciężkich kołatkach, zamiast śniegu pobrudzonego zwierzęcą krwią i poustawianych na zewnątrz kramów, z których sprzedawano mięso, zastał niby dawniej mu znane budynki, ale jednak w dziwny sposób zmienione co do szczegółów. W ściany powstawiane były wielkie tafle szkła zajmujące prawie całe frontowe ściany domów. Można było dzięki temu bez trudu zajrzeć do środka i dzięki palącemu się wewnątrz światłu wszystko dokładnie pooglądać. Franciszek zupełnie nie spodziewał się znaleźć wszelkiego rodzaju narzędzi mogących być przydatnymi artystom. Było tam wszystko, od pędzli, przez farby, po gotowe do malowania, obite płótna. Przeszedł całe Jatki tam i z powrotem, wszędzie to samo. Tylko nazwa się nie zmieniła.

 

Nie mając żadnego planu na taką ewentualność stał i wpatrując się tępo w kilka zwierzęcych posągów, stojących przy bramie, zapewne też unieruchomionych przez owego maga, zastanawiał się nad tym, gdzie indziej mógłby pójść.

 

Nagle zagrzmiało, błysnęło i wśród rozpraszającego się dymu Franciszek zobaczył tego samego maga, z którym miał do czynienia przed czterystu laty!

 

Mag rozkaszlał się zakrztusiwszy się dymem, po czym powiedział:

 

– Tak, teraz już się tego w ten sposób nie robi, ale bez tych wszystkich dodatków, grzmotów, błyskawic i dymu, przemieszczanie się w czasie i przestrzeni traci zbyt dużo ze swojego romantycznego charakteru, poza tym wywołuje o wiele mniejsze wrażenie na osobach, wśród których się pojawiam. Tak…Ekhm…

 

Zamilkł i wpatrywał się we Franciszka wyraźnie na coś czekając, Franciszek także się nie odzywał, nie mogąc jeszcze wyjść ze zdziwienia nad tym niespodziewanym spotkaniem.

 

Długą ciszę przerwał w końcu mag.

 

– No dobrze. – Powiedział. – Dałem ci właśnie szansę, żebyś przeprosił za to, że nie pozdrowiłeś mnie wtedy, kiedy…z resztą sam na pewno świetnie pamiętasz, a skoro z danej szansy nie skorzystałeś zmuszony jestem przedłużyć twoją karę o kolejne czterysta lat.

 

Franciszek nie zdążył nawet zareagować na te słowa, ani zdziwić się złośliwością i pamiętliwością maga, a już na powrót stał na fontannie z szablą w ręku, przy czym nikt nawet nie zauważył jego chwilowej nieobecności.

Koniec

Komentarze

Ale złośliwy skurwielec z tego czarownika :P

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Jakieś takie to zakończenie zupełnie niezwiązane z treścią tekstu, jako czytelnik czułem się zagubiony do ostatniego akapitu, a po jego przeczytaniu dalej się czuję zagubiony. Jeśli celem było oddanie euforii z jaką posąg budzi się z letargu po czterystu latach bezruchu, to gdzieś mi to również tutaj umyka.

Sympatyczne.

No patrz, to ja przez całe studia szermierza mijałam i nie znałam tej legendy z dziewiczami :) Ale to chyba każda uczelnia ma swoja własną, bo w Łodzi koleżanka mi opowiadała o jakimś samolocie co to ma odlecieć z tego samego powodu.

Styl taki 4/6. Możnaby jeszcze podkolorować, nadać jakiegoś czaru. Sama treść niestety miałka. Taka do ulotki turystycznej bez aspiracji do bycia literaturą. 

www.portal.herbatkauheleny.pl

Po raz kolejny dzisiaj, zgadzam się z Suzuki. Warsztat dobry, ale treść miałka. Trzeba by było nieźle podkolorować i dodać trochę więcej akcji, niż zejście chłopaka z fontanny i obejście witryn sklepowych, zakończone powrotem na cokolik.
To wytłumaczenie postaci krasnali i posągów zwierząt, też jakieś płytkie. Tak, jakby na świecie nie powstała ani jedna normalna rzeźba, a wszystko było zaczarowanym czymś (człowiekiem, zwierzęciem itd). Tekścik na reklamówkę, lub naprędce wymyśloną w czasie spaceru z dzieckiem, bajkę; dosłownie. Dam 3.

Witaj!

Tym razem zgadzam się zarówno z Suzuki jak i z Tomaszem. Warsztat całkiem, ale treść... Cóż niby pomysł jakis był, ale brakuje w nim czegoś przykuwającego uwagę. Sympatyczne, ale to wszystko, co można by o tym powiedzieć. Mag rzeczywiście złośliwy jak cholera.

Pozdrawiam
Naviedzony

Nowa Fantastyka