- Opowiadanie: Selena - Księżna (Meksico+Selena)

Księżna (Meksico+Selena)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Księżna (Meksico+Selena)

1.
Wmawiali jej, że się nie zestarzeje. Nie ona! Kobiety rodzą się, dorastają, pięknieją, a potem stopniowo zaczynają zmieniać się w blade truchła. Z zielonego pączka rozwija się dorodny, wielobarwny kwiat, który w końcu traci płatki i usycha, powoli przeistaczając się w bezużyteczne zielsko. Elżbieta nerwowo bawiła się palcami, zastanawiając się, czy nie wyglądają inaczej niż kilka miesięcy temu. Czy napięta skóra nie straciła jędrności? Chwyciła owalne zwierciadło

i postawiła przed sobą na toaletce.

Z wahaniem zerknęła na własne odbicie. Nie, w ciągu nocy nie nastąpiła diametralna zmiana. Twarz wyglądała tak samo, jak poprzedniego wieczora. Strach kazał patrzeć dalej. Nerwowo przyglądała się bladym policzkom. Czy na pewno nie dostrzeże na nich śladów upływającego czasu? Jasna cera piękności z lustra kontrastowała ze lśniącymi lokami, które, choć przyprószone siwizną, były wciąż gęste i grube. Ciemna oprawa włosów idealnie podkreślała bursztynowe oczy.

Jednak nie wszystko było w porządku. Rozbiegane źrenice zdradzały lęk, niepewność i rozpacz. Rozpuszczone włosy przypominały o braku służącej, która mogłaby je upiąć w kok. Elżbieta zacisnęła pieści tak mocno, że długie paznokcie pokaleczyły naskórek na dłoniach. Wsłuchując się we własny, przyspieszony oddech, usiłowała zebrać myśli. Nienawidziła bezsilności. Bezsilność była dla słabych. Silni potrafili znaleźć wyjście z każdej sytuacji.

Gorączkowo rozglądając się po komnacie, zatrzymywała kolejno wzrok na wiszących na ścianach portretach. Widniały na nich postacie, podobnie jak ona sama, uwięzione w pozbawionej życia krainie.

– Ale ja żyję! – wrzasnęła.

Zerwała się na nogi, przewracając krzesło, i pospieszyła w stronę sieni. Przylgnęła do otworu, przez który co kilka dni podawano jedzenie. Wspomnienie świata, którego nie widziała od dawna, świata, który wkradał się do komnaty jedynie w postaci odległych dźwięków i przytłumionych zapachów, przepełniło ją złością. Poczuła silny, otrzeźwiający ból.

– Cierpienie to lekarstwo – szepnęła, przykładając policzek do chłodnej ściany, a potem rzuciła się na ziemię i zaczęła tłuc pięściami posadzkę. W końcu, zmęczona, znieruchomiała na moment.

– Myśl, myśl, do diabła – wysyczała.

Przed oczami latały kolorowe plamki. Wtem zaświtała jej pewna myśl. Spokojniejsza, usiadła i ze łzami w oczach wpatrywała się tępo w światło w okienku.

Tak, dziś postawi wszystko na jedną kartę. Niech jej wysłucha, przeklęty! Musi wysłuchać. Jak on śmie odmawiać, jej, księżnej? Czy nie rozumie, że żyje, aby jej służyć? Przekona go. Będzie cierpliwa. Więzienie uczy cierpliwości. A więzili ją tu już tak długo. Mijały godziny, dnie, tygodnie, a ona tylko przyglądała się kolejnym trawionym przez ogień świecom. Nie, nie, nie. Tak nie będzie! Chcą jej poniżenia? Dobrze, zdobędzie się na nie. Zdobędzie.

Poczeka, ile trzeba. Kuzyn nauczył ją cierpliwości. Będzie spokojna. On ukartował wszystko na zimno. Ona, członkini jednego z najmożniejszych rodów szlacheckich na Węgrzech, też wykaże się wyrachowaniem. Thurzo! Elżbieta oparła się plecami o pokryty zakurzonymi firanami pajęczyn mur i ledwie poruszając wargami wycedziła obietnicę:

 

Tyś ukryty w mroku dusz,
młody pan stojący w progu,
tyś zawistny pasterz burz.
Jam kobieta w kole głów,
krwawa córka z czarnym szponem.
Ja po ciebie wyślę znów,
dziecię z szeptów narodzone!

2.

Przewodnik odwrócił głowę, sprawdzając, czy za nim nadążają. Alena co rusz łapała siostrę za ramię, jakby zadając milczące pytanie: „Daleko jeszcze? Dokąd właściwie idziemy?". Ilona odpowiadała jej szybkim spojrzeniem mówiącym: „Nie teraz. Cicho". Nie chciała rozdrażnić prowadzącego je mężczyzny. Fakt, że udało się go odnaleźć, a następnie namówić na zaprowadzenie ich do szeptunki, i tak graniczył z cudem.

Istvan, bo tak nazywał się ich przewodnik, obiecał pomóc siostrom. Nie za darmo rzecz jasna, lecz cena okazała się na szczęście niewysoka. Zamieszkująca ukrytą w lesie chatę znachorka podobno przy pomocy ziół i zaklęć (które ich przewodnik określił jako „modlitwy") była w stanie wyleczyć każdą chorobę, zaradzić każdemu złu. Jednak niektórzy ludzie we wsi nazywali ją czarownicą i służką diabła. Ilona i Alena ryzykowały, że same zostaną uznane za wiedźmy, a następnie zatłuczone przez sąsiadów. Co gorsza, człowiek polecony im przez żebraczkę nie wzbudzał zaufania.

Co chwilę potykały się o wystające z ziemi korzenie i zahaczały głowami o gałęzie drzew, które niczym wyciągnięte ramiona zwisały nisko nad ledwie widoczną ścieżką. Las z początku wypełniony ptasim trelem i ćwierkaniem cichł z wolna. Alena miała wrażenie, że pnie drzew robią się coraz grubsze, a ich korony gęstnieją. Żałowała, że zdecydowały się na tę wyprawę. Coś jednak pchało ją do przodu i nie pozwalało zawrócić. Dziecko, które rozwijało się w jej młodym łonie, było wystarczającym powodem. Nawet teraz pamiętała twarz żołnierza, który ją zgwałcił. Nie mogła też zapomnieć, jak bezbronna się czuła. Przez ciążę musiały teraz zdać się na łaskę nieznanego im bliżej mężczyzny. Lecz czy miały inną możliwość? Matka pewnie zatłukłaby Alenę na śmierć, a nawet jeśli nie, to ojciec dokończyłby dzieła. Strach przed znachorką i Istvanem przegrał na rzecz lęku przed rodzicami. Był jeszcze las. Niegroźny, jak się na razie zdawało, ale opowieści szerzące się wśród ludzi zrobiły swoje. Historia o „krwawej księżnej" nie była bajką wyssaną z palca. Podobno wiele młodych dziewcząt zostało porwanych do oddalonego o kilka dni drogi zamku. A co jeśli ich przewodnik był jednym z przekupionych zdrajców, którzy wabili wieśniaczki na polecenie magnatki? Bliźniaczki znały kilka z zaginionych dziewcząt i choć niekiedy mówiono, że są na służbie w pobliskim zamku, nikt w to nie wierzył.

Szli szybko i Istvan tylko raz pozwolił się zatrzymać, by odsapnęły. Gdy znaleźli się na niewielkim wzniesieniu, Alena dostrzegła zbudowaną na polanie chatę.

– Czy to już? – szepnęła Ilona do siostry.

– Okropnie cicho – odrzekła Alena drżącym głosem.

– Nawet ptaki nie śpiewają.

– Pewnie przez nią – wskazała głową w kierunku chaty.

Na progu stała zgarbiona staruszka. W cieniu strzechy przypominała raczej zjawę niż człowieka. Lecz gdy podeszły bliżej, okazało się, że wygląda jak typowa podstarzała kobiecina. Spod szarej chusty wystawały siwe włosy, a zmrużone oczy zdradzały, że nie widzi najlepiej. Na płóciennej spódnicy Alena dostrzegła brunatne plamy. „Krew?!", wystraszyła się.

– Kogoś mi tu przyprowadził, Istvan? – zapytała starucha, przyglądając się bliźniaczkom.

– Ta jest brzemienna – wskazał na Alenę.

– Trzeba nam naparu na… – wtrąciła Ilona.

– Już ja dobrze wiem na co. – Szeptunka gestem zaprosiła je do środka.

Przepuściła je. Ilona widziała jeszcze, jak stara szepcze coś do Istvana. Ten posłusznie został na zewnątrz. I gdy bliźniaczki usłyszały zatrzaskujący się skobel, straciły całą pewność siebie.

 

 

3.
Uspokoiła się. Rymowana, powtarzana od miesięcy z nadzieją groźba za każdym razem dodawała jej otuchy. Zawistny Thurzo zrobił z niej zbrodniarkę. Owszem, zdarzyło jej się skazać na chłostę jedną czy dwie krnąbrne służące. W podziemiach stała też żelazna dziewica i inne narzędzia tortur umieszczone tam jeszcze za życia Franciszka, ale żeby robić z niej dewiantkę kąpiącą się we krwi ofiar?! Cóż za niedorzeczność! Była wykształconą kobietą. Czytała, rozmyślała, jeździła w długie podróże. Tymczasem ten wszawy zdrajca oczernił ją, przekupując świadków i podrzucając do zamku fałszywe dowody. Ponoć znaleziono nawet rejestr zabitych przez nią ofiar. Nonsens! Czy gdyby faktycznie zlecała zabicie szlachcianek powierzanych przez doceniających jej ogładę i wykształcenie rodziców, utrwaliłaby ten fakt na papierze? Cały proces był absurdalny. Przymuszeni torturami słudzy przyznali się do wszystkiego, co im wmówiono.

– Thurzo, Thurzo, Thurzo – wyszeptała w zapamiętaniu.

Ale co to? Znała to szuranie. Zbliża się człowiek odpowiedzialny za przynoszenie jedzenia! Oby to był ten sam mężczyzna, którego udało się zaczepić przed kilkoma dniami. Wówczas zdradził jej nawet swoje imię.

W okienku pojawiła się szeroka chłopska dłoń z kawałkiem czerstwego chleba. Elżbieta, pokonując obrzydzenie, chwyciła ją z całej siły.

– Istvan! – rzuciła głośnym szeptem.

– Pani… – rozległ się chrapliwy, przyciszony głos. Proszę mnie puścić.

– Pomóż mi. Zapłacę – zapewniła prędko, jeszcze mocniej zaciskając palce. Mężczyzna musiał być od niej silniejszy, ale najwyraźniej respekt zakazywał mu wyrwać się przemocą.

– Mogę stracić życie…

– Możesz do końca swych dni żyć w dostatku. Proszę. Błagam. – Nie mogła uwierzyć, że to słowo przeszło jej przez gardło. Ale to nic. Nic. Odbije sobie. Najważniejsze, że przyniosło oczekiwany skutek.

– Ile? – Mężczyzna nachylił się do otworu i spojrzał jej w oczy. Miał twardy, bezwzględny wzrok. Wiedziała, że dla pieniędzy zrobi wszystko.

4.
W chacie śmierdziało stęchlizną i ziołami. Podobny zapach roznosiła sama znachorka, która od razu zabrała się do pracy. Posadziła bliźniaczki na ławie, a sama rozsiadła się przy palenisku i w drewnianej misce ucierała rozmaite składniki. Siostry nie odzywały się wcale, nie rozglądały się też za bardzo po lokum starej. Ta w końcu wstała i podeszła do dziewcząt, po czym wyciągnęła w stronę Aleny misę z naparem:

– Teraz powiedz, że nie chcesz tego dziecka – zwróciła się do niej. Dziewczyna popatrzyła na siostrę, potem na parujący wywar, a w końcu na szeptunkę. – Nie chcę go – szepnęła.

– Przysięgnij na to, co dla ciebie najcenniejsze – domagała się starucha.

Alena zastanawiała się chwilę. Jej wzrok spoczął na Ilonie. W jej oczach widziała strach. Lęk przed niewiadomym i przed siłami, które być może zagnieździły się w chacie.

– Przysięgaj! – Alena zadrżała.

– Przysięgam. – Łzy spłynęły po jej policzkach.

– Dobrze. – Stara pomamrotała jeszcze przez chwilę nad naparem, a potem podała jej misę. – Wypij to.

Alena wzięła ostrożnie naczynie. Sam zapach sprawił, że miała ochotę zwymiotować. Podniosła wzrok na siostrę, a potem na staruchę, która skinęła głową, by dodać jej otuchy, i prędko opróżniła misę. Poza mdłościami nie poczuła nic. Drżącymi rękoma oddała naczynie, a później mimowolnie położyła dłonie na brzuchu. W głowie nadal huczały słowa szeptunki: „Przysięgaj! Przysięgnij na to, co dla ciebie najcenniejsze".

Nagle Ilona zaczęła się dusić. Padła na kolana, jej twarz posiniała, z gardła wydobywał się chrapliwy dźwięk. Alena zamarła z przerażenia. Chciała pomóc, powiedzieć coś, ale strach i zaskoczenie odebrały jej siły. Spojrzała tylko na starą, obrzucając ją wymownym spojrzeniem mówiącym: „Zabiłaś ją!".

– Nie, to twoja wina kłamczucho! – warknęła znachorka, próbując podnieść Ilonę, która dostała już drgawek.

– Istvan! Istvan! Drzwi otworzyły się prawie natychmiast. Ostre światło zalało wnętrze, a mężczyzna prędko pochylił się nad duszącą się dziewczyną.

– Zostaw! Przynieś mi czarny korzeń! – rozkazała stara.

Alena nadal stała jak zamurowana. Na dodatek pojawił się ból w żołądku i uderzenia gorąca, przez które o mało co nie zemdlała. Patrząc na umierającą siostrę, nie potrafiła nawet zapłakać. Chciała do niej podejść, pogłaskać jej długie kasztanowe włosy, pocałować blady policzek. Chciała ratować. Lecz nie mogła. Zrobiła krok do przodu. Wyciągnęła rękę, by dotknąć ramienia siostry. Wyprostowała palce, ale dłoń zatrzymała się w powietrzu. Coś wdzierało się do jej ciała, wkradało do pamięci, rozsiadało w najlepsze w jej świadomości. Zamknęła oczy. Pulsowanie w skroniach nasiliło się. Wypuściła powietrze z płuc i gdy po raz kolejny go nabierała, nie czuła już nic. Poza tym, że patrzyła swoimi oczami, nie była już panią własnego ciała.

5.
Strach. Pierwotne uczucie, którego nienawidziła. Strach przed głodem, przed dzikim zwierzęciem, przed mężczyzną. Strach przed nieznanym. Przed macierzyństwem. Ale zaraz… dziecko! Co z nim? Próbowała się poruszyć, ale odrętwienie w kończynach kazało jej czekać. Bała się otworzyć oczy. Policzek przywierał do czegoś zimnego. Kamień? To nie mogło być łóżko, na którym siedziała, pijąc napój w chacie znachorki.

Zimno tu. A może umarła? Mikstura mogła zabić i ją. Nie tylko dziecko. Dziecko! Alena zadrżała z przerażenia. A jeśli za karę trafiła do piekła? Prędko otworzyła oczy. Leżała na kamiennej posadzce. W zasięgu wzroku znajdował się stolik, na którym tliła się dogasająca świeca.

Gdyby tylko udało się unieść głowę… Ciemno tu. Tam pod ścianą… To chyba łóżko? Takie duże i dziwne… Boże, moje nogi. Udało się. Muszę podczołgać się tam, gdzie ciemno. Gdzieś tu muszą być jakieś drzwi.

Gdzie ja jestem? Ależ tak. To musi być sen. Sen wywołany miksturą przyrządzoną przez czarownicę. Ale zaraz… co z moją siostrą? Czy jej atak również był częścią snu? Przerażenie dodało sił. Doczołgała się do ściany i, przytrzymując się chropowatego muru, podniosła się na nogi. Znów mimowolnie dotknęła brzucha.

Co to? To nie może być moja spódnica. Materiał jest taki śliski i gładki. O nie! Znów te mdłości. A może nie powinnam walczyć ze słabością? W końcu to tylko sen.

Alena już miała osunąć się na podłogę, kiedy przypomniała sobie wpatrzone w nią przerażone oczy siostry. A jeśli potrzebowała pomocy? Nie było czasu. Dziewczynka zebrała siły i podeszła do stołu po świecę. Wzięła ją do ręki, a gdy blask padł na stojące obok zwierciadło, na moment wstrzymała oddech. Ruchomy obraz? Pamiętała, jak kiedyś przejeżdżający przez wioskę Cyganie pokazywali jej podobny przedmiot. Można było zajrzeć do środka i zobaczyć własną twarz. To było głupie, bo Alena doskonale wiedziała, jak wygląda. Były z siostrą identyczne. Obie miały duże, jasnoniebieskie oczy i brązowe, zaplecione w długie warkocze włosy. Na zadartych nosach latem pojawiało się kilka piegów. I taką twarz Alena zobaczyła w malutkim lusterku Cygana. Tymczasem w stojącym dziś przed nią lustrze znajdował się zupełnie ktoś inny. Czary? Szybko dotknęła palcem gładkiej tafli i jeszcze prędzej go cofnęła. Wydawało się być prawdziwe. Alena zacisnęła zęby. Nie, nie będzie się bała. Musi pomóc siostrze. Będzie silna. Tak jak wtedy, gdy zabłądziły w lesie po zmroku. Mocno chwyciła lustro i spojrzała w nie z bliska. Iluzja nie minęła. Alena widziała kobietę, która mogłaby być w wieku jej matki. A już na pewno nie była dwunastoletnią dziewczynką! Tylko cera nie była tak spalona przez słońce, a rysy twarzy zdradzały szlacheckie pochodzenie.

Wyprostowała rękę, odsuwając od siebie zwierciadło, a potem na powrót przysunęła je do twarzy. Postać w lustrze także oddaliła się na chwilę. Alena poruszyła głową na boki. Kobieta w lustrze zrobiła to samo.

– Czary! – krzyknęła dziewczynka, chwyciła świecę i ruszyła w poszukiwaniu wyjścia z komnaty.

 

6.
Budząc się z koszmarnego snu, zerwała się z posłania. „Z posłania?!", pomyślała, rozglądając się uważnie. Doskonale pamiętała chłód zamkowych murów. Teraz, choć zapach unoszący się w powietrzu był nie do zniesienia, czuła wyraźne i przyjemne ciepło. Na palenisku płonęły sękate szczapy drewna, a nad ogniem wisiał garniec. Elżbieta od czasu uwięzienia miewała różne sny, lecz nigdy aż tak realne. Nie była w zamkowej komnacie, ale w brudnej chałupie.

– Obudziła się! – usłyszała za sobą znajomy głos.

Odwróciła głowę.

– Istvan?! – zdumiała się.

Wtedy zza jego pleców wyłoniła się starucha z siwymi włosami. Chwyciła Elżbietę za ramię i ułożyła na posłaniu.

– Nie dotykaj mnie! – krzyknęła oburzona.

– Leż spokojnie, dziewucho – warknęła stara – nie chcesz chyba skończyć jak siostra? – Wskazała na postać leżącą bliżej ognia na prowizorycznym legowisku.

– Nie rozumiem? – wybuchła. – To mój sen! A może umarłam? – powiedziała ciszej.

Stara przyjrzała jej się z bliska. Elżbieta dostrzegła pożółkłe zęby kobiety i spękane wargi. Potem, mimo oporów Elżbiety, starucha wsunęła rękę pod jej sukienkę i dotknęła łona. Gdy wyciągnęła dłoń, księżna dostrzegła na niej ślady krwi. „Jej krwi?".

– Mówiłam, żebyś się nie ruszała! – Uderzyła ją w twarz.

– Jestem Elżbieta Batory! – Rzuciła się na staruszkę. – Odpowiesz za to!

Istvan zareagował szybko. Chwycił Elżbietę za nadgarstki i przycisnął do posłania. Starucha czekała, aż ta się uspokoi. Przyniosła misę z wodą i postawiła obok łóżka.

– Istvan, co się dzieje? – rzekła drżącym głosem księżna. Lecz ten tylko spuścił wzrok i czekał na polecenia starej.

– Nie tego się spodziewałam – szepnęła kobiecina.

– Teraz Istvan cię uwolni i nie zrobisz nic głupiego – zwróciła się do Elżbiety. Ta skinęła głową.

– Usiądź i przejrzyj się w lustrze wody – kontynuowała.

Księżna ociągała się, ale po chwili usłuchała. I już wtedy zauważyła, że odsłonięte nogi i bose stopy nie należały do niej. Nie było śladu widocznych pod skórą pękających naczynek. Obejrzała dłonie i tu też dostrzegła istotną różnicę. Mimo kilku zadrapań i zaniedbanych paznokci, wyglądały młodzieńczo. Przysunęła je do twarzy. „Nawet tak pachną", stwierdziła. Dotknęła piersi. Choć zdawały się o wiele mniejsze, sprawiały wrażenie jędrnych. Nachyliła się nad misą. Odbicie, mimo że niewyraźne i falujące na powierzchni wody, zdało się jej anielskie. Mały nosek i wąskie usta były jeszcze dziecinne, ale oczy zdradzały wszystko.

– To ja? – zapytała.

– Najwidoczniej – stwierdziła szeptunka, odnosząc misę.

Elżbieta nadal nie mogła uwierzyć. Pocierała policzki, dotykała ust i miękkich włosów.

– Pomogłeś mi – zwróciła się do Istvana. – Otrzymasz nagrodę.

– Jesteś pewna? – wtrąciła szeptunka.

– Mam majątek, złoto, klejnoty – zapewniała – mam…

Wtedy uświadomiła sobie, że nie posiada niczego. Wszystko, co należało do niej, zostało w zamku wraz z jej ciałem.

– Te dwa złote puchary, które Istvan przyniósł, są odpowiednią zapłatą – rzekła szeptunka – ale teraz musisz pomyśleć o sobie.

– A czy mogę…

– Możesz zostać, ile zechcesz. Pomoc się przyda – stwierdziła starucha – ale czy będziesz mogła zapomnieć o tym, kim byłaś?

Postać leżąca na ziemi poruszyła się. Elżbieta nie widziała jej twarzy, a jedynie tył głowy wystający spod futra. Szeptunka pośpieszyła ku leżącej, zostawiając Elżbietę samą. Przywołała Istvana. Przyklęknął przy starej kobiecie i uważnie słuchał. Elżbieta czuła się zbyt słaba by siedzieć. Położyła się. Przez chwilę jeszcze słyszała głosy. Potem jakby przez sen dostrzegła mijającego ją Istvana. „Znów jestem wolna", pomyślała księżna. Radość tę psuła świadomość, że ani tego, ani też żadnego kolejnego wieczora nikt nie rozczesze jej włosów, nikt nie napełni balii wodą, nikt nie poda śniadania. Nikt.

 

7.
Przez kilka ostatnich dni zdążyła się zorientować, że znalazła się w zamku. Świadczyły o tym obrazy na ścianach, drogie sprzęty i grube mury. Podejrzewała, że może to być ten sam zamek, który stał kilka dni drogi od jej domu. Nie był duży, więc pokonując strach i oświetlając sobie drogę świecą, obeszła wszystkie pomieszczenia. Znalazła więcej świec, kilka kufrów z ubraniami, księgi, a także sprzęty, jakich wcześniej nie widziała, a które zapewne były na co dzień używane przez bogaczy. Ominęła tylko wejście do lochów. Nie, nigdy w życiu nie odważyłaby się tam wejść.

Zwiedziwszy zamek, zaczęła czuć narastającą rozpacz. Jej jedyną nadzieją na wydostanie się z więzienia było malutkie okienko w sieni. Krzyczała, wyciągała ręce, ale nikt nie przychodził. Zmęczona, wróciła do komnaty z łóżkiem, a kiedy przyszła tu znów następnego ranka, w otworze leżał kawałek chleba i skrawek pieczonego mięsa. Jakaż była jej radość! Wygłodzona i zziębnięta, rzuciła się na jedzenie. Zaspokoiwszy głód, uśmiechnęła się. Teraz wystarczy na niego zaczekać.

Dziś będę spała tu, pod samym okienkiem. Nakryję się tym kocem z łóżka. Właśnie, gdzie świeca? O, jest. Tak, już wszystko gotowe. Położę się i poczekam. Zimno. Nie dam rady zasnąć, ale to nic. Muszę dorwać człowieka, który przyniósł jedzenie. Boże! Co to? Ktoś szarpnął za koc? Szczur!

Alena zerwała się na równe nogi. Na oślep uderzyła nogą powietrze. Przez chwilę w panice trzepała koc, a potem wróciła do sypialni. Postanowiła wrócić z samego rana.

8.
Strach, który obudził ją w środku nocy, okazał się niepotrzebny. Obawy opuściły Elżbietę, gdy tylko dostrzegła żarzące się na dnie paleniska węgielki. Upragniona wolność smakowała wyśmienicie, nawet jeśli miała pachnieć ziołami i stęchlizną. Ale… Elżbieta wstała z posłania. Pod ścianą dostrzegła wystające spod koca włosy szeptunki. Chrapanie nie budziło wątpliwości, że śpi. Księżna poczuła głód. Ostrożnie stąpając, dotarła do ledwie widocznego stołu, na którym znalazła bochenek chleba. Urwała kawałek skórki i włożyła do ust. Nie smakował wcale lepiej niż to, co dostawała przez ostatnie lata w zamku. Powstrzymała się jednak przed wypluciem go. Musi mieć siły. Myśl, która pojawiła się tuż przed zaśnięciem, zaczęła kiełkować od nowa. „Nie mogę tak, jestem księżną", wymruczała. Wiedziała, że jeśli nic nie zrobi, całe nowe życie spędzi w tej chacie, a po latach… Wzdrygnęła się na tę myśl. Po latach zmieni się w staruchę podobną do szeptunki?! Postanowiła działać. Do chusty leżącej obok łóżka zawinęła bochen chleba, znalazła też kilka kawałków wędzonego mięsa. Otuliła się kocem i wyszła z chaty. Już na progu zastanawiała się, czy nie zawrócić. Dokąd bowiem miała się udać? Domyślała się, że zamek nie może być daleko, wszak Istvan bywał tam dosyć często. W świetle księżyca dostrzegła wstęgę wydeptanej ścieżki. Ostrożnie zamknęła drzwi. Musiała tylko znaleźć się na zamku, a tam już udowodni swoją niewinność. „Później ukarzę zdrajców!", obiecała sobie i ruszyła w nieznane.

 

9.
Pokaleczone palce metodycznie odrywały kolejne okruszki, które spadały na ziemię. Nie była głodna. Minęły dwa dni, ale nikt się nie pojawił. W odległym kącie sieni popiskiwały zadowolone szczury. Pewnie gdy wróci do pomieszczenia z łóżkiem, zjedzą je co do jednego. Ale po co miała tam wracać? Chciała być tu, gdzie było światło.

Chleb. Jej matka piekła najlepszy chleb we wsi. Ten tutaj był spleśniały i wilgotny. Alena zbliżyła twarz do okienka. Czy dojrzy znajomą postać? Niestety w zasięgu wzroku była tylko szubienica. Może to znak?

Nagle usłyszała kroki.

– Ratunku! Jest tu kto? Halo! – Po dwóch dobach nawoływania jej głos był chrapliwy i słaby. – Halo!

W okienku pojawiła się twarz mężczyzny. Znała go! To on zaprowadził je do chaty znachorki.

– Istvan, Istvan, to ty? Poznajesz mnie? – pytała gorączkowo.

Mężczyzna zmrużył oczy i zmierzył ją badawczym wzrokiem. Błysk w oku dowodził, że ją rozpoznał, ale Istvan nic nie powiedział. Położył chleb i odszedł.

– Czekaj! Nie idź! – Alena była bliska histerii. – Istvan! Co z moją siostrą?!

Jej krzyki nie zdały się na nic. Mężczyzna nie wrócił.

– Żyje? – zapytała samą siebie. Serce mówiło jej, że siostra jest bezpieczna. Że żyje gdzieś na zewnątrz i ma się dobrze. Czy jej szuka?

– Ludzieeeeee! Pomocy! Tu jestem! – krzyknęła w stronę otworu. Wołała tak jeszcze przez dłuższy czas, ale nikt nie odpowiedział. Nikt oprócz wiatru, który kiwał sznurem na szubienicy.

 

10.
Elżbieta miała teraz młode ciało, ale nawet dla niego taki wysiłek był ponad siły. Szła nadal tylko dlatego, że w oddali dostrzegała już zamkowe mury. Trzy noce spędzone w lesie odbiły się na samopoczuciu i wyglądzie. Ostatnie okruchy chleba zjadła poprzedniego popołudnia i od tego czasu posilała się jedynie drobnymi jagodami i rosnącymi na kolczastych krzewach jeżynami. Cieszyła się, że nikogo nie spotkała podczas wędrówki. Czuła coraz większe podenerwowanie, a nawet strach. Wracała tam, skąd uciekła w tak niezwykły sposób. Zastanawiała się, co zastanie na miejscu. Czy ktoś ją rozpozna? Szczerze w to wątpiła. Zatrzymała się przed bramą. Jeszcze kilka lat temu powracająca księżna byłaby witana przez poddanych. A tu nic. Cisza. Spojrzała w zamurowane okna na piętrze. „Niczym grobowiec", pomyślała.

– A ta czego tak stoi i patrzy?! – Elżbieta odwróciła się wystraszona i zobaczyła puszystą kobietę w stroju kucharki.

– Jak… – w ostatniej chwili powstrzymała się. Spojrzała na wypełniony jarzynami kosz. – Chciałam na służbę – rzekła, opanowując głos.

– Tyś z wioski? – spytała, lustrując dziewczynę – a potrafisz coś?

Elżbieta skinęła głową, zdając sobie sprawę, że taka okazja się nie powtórzy.

– Szybko się nauczę – przyznała.

– Wyglądasz na głodną – powiedziała wcale uprzejmie kucharka. – Nakarmimy cię, a potem się zobaczy.

Elżbieta po raz kolejny skinęła głową. Mimo wdzięczności słowo „dziękuję" nie przeszło jej przez gardło. Kobieta zastukała w bramę i ta po chwili otworzyła się. Elżbieta, trzymając się jak najbliżej kucharki, wkroczyła na zamkowy dziedziniec. Była u siebie.

 

11.
Chleb był stęchły jak zawsze. Jeść czy nie jeść? Co za różnica? Jeśli do końca życia ma siedzieć w towarzystwie szczurów, to może lepiej byłoby wybrać śmierć głodową?

Alena obracała w dłoniach otrzymaną połówkę bochna i tępo spoglądała na promień światła, który padał na bordową atłasową suknię. W zamyśleniu dotknęła policzka. Przymknęła powieki i przejechała jeszcze palcami po oczach, czole, nasadzie włosów. Nie, nie należały do niej. Już kilka dni temu zorientowała się, że znalazła się w ciele innej kobiety. Była wyższa, jej nogi były silniejsze, a piersi pełne. Powinna była zorientować się wcześniej, ale czy to przez panującą w zamku ciemność, czy przez przerażenie, dopiero niedawno zauważyła, że jest kim innym. A więc lustro mówiło prawdę.

Nie dość, że zamknięto ją w zamku, to została uwięziona w cudzym ciele. A rzekomy wybawca okazał się człowiekiem będącym na usługach szeptunki. Zapewne maczał palce w jej uwięzieniu. Tylko po co przynosił jedzenie?

Alena powąchała otrzymany dziś chleb. Zapewne smakował obrzydliwie, ale była taka głodna… Burczało jej w brzuchu. Nieswoim brzuchu. A co jeśli jedzenie było zatrute? „Trudno", pomyślała. „Gorzej już być nie może".

Zatopiła usta w czerstwym bochnie. Musi nabrać sił, by się stąd wydostać. Na pewno jest jakiś sposób. „A gdyby tak zejść w podziemia?". Z każdym kęsem czuła się coraz silniejsza. Przełknąwszy ostatni kawałek, ruszyła w stronę sypialni. Prześpi się, odpocznie, a potem spróbuje zejść do lochów.

Przy wyjściu z sieni, poczuła silne ukłucie w żołądku. Kolka? Po chwili ból przeszedł, więc ruszyła w stronę zajmowanej od kilku dni komnaty. Kilka kroków dalej, w samym wejściu, ból wrócił. Zgięła się wpół, a potem padła na kolana i próbowała doczołgać się do łóżka. Na próżno. Nogi i ręce robiły się coraz słabsze, a ból nie ustępował. W końcu padła na ziemię i obróciła się na plecy. Zamknęła oczy. To był błąd. Świat począł wirować, w gardle poczuła ucisk, ciałem targały mdłości. A potem zrobiło się zupełnie ciemno.

 

12.

Pomieszczenie, w którym się znalazły, służyło do przygotowywania posiłków. Kobieta nalała do kubka mleka i podsunęła go Elżbiecie pod nos wraz z kawałkiem sera i grubą kromką chleba. Nie było to może wykwintne danie, ale księżna zjadła do ostatniego okruszka. Poczuła się tak doskonale, że nawet obudziła się w niej odrobina sympatii do starej kucharki, przedstawiającej się jako Lena. Ta zabrała się za wykładanie na stół zawartości kosza.

– Przydasz się – powiedziała. – Oj, przydasz.

Elżbieta dopiła mleko.

– Jak przyjedzie hrabia, to roboty będzie kupa – dodała kucharka.

– Hrabia?

– Ano hrabia. A z nim żołnierze, a z żołnierzami głodne brzuchy. Szkoda mi jej, wiesz? – szepnęła.

– Kogo szkoda?

– Elżbieta, znaczy się… tego, księżna, umarła – oparła zaciśnięte pięści o stół. – Podobno życie sobie odebrała, ale kto tam wie.

Elżbiecie zdawało się, że zawartość żołądka burzy się i podchodzi do gardła. Słowa kucharki odebrały jej całą radość. „Umarła? Zabiła się?", myślała intensywnie. Nie wiedziała, co teraz począć. Ból głowy, który pojawił się prawie natychmiast, uświadomił jej jedną rzecz. Nadal tu była. W innym ciele, ale wciąż żywa.

– Ale może i prawdą były te oskarżenia – odezwała się znowu Lena. – Gdyby była niewinna, to by się nie zabiła.

Elżbieta już jej nie słyszała. Zastanawiała się, co zrobić. Z rozmyślań wyrwał ją głos kucharki:

– Obierz i pokrój cebulę.

 

13.
To jej zamek. Jej przeklęty zamek. A ona miała pracować w kuchni? Krajać cebulę i myć oblepione naczynia?

– Auuu!

– Uważaj dziewczyno, co robisz! – wrzasnęła koścista kucharka, której dziś powierzono nadzór nad nową pomocą kuchenną.

Elżbieta zacisnęła zęby. Nie może dać się sprowokować. Obmyła wodą skaleczony palec i ponownie przystąpiła do pracy.

– Spokojnie, Martina – odezwała się trzecia z kobiet. Spieszyły się. Trzeba było przygotować jedzenie dla oddziału hrabiego, który tego ranka przybył do wioski. – Widzisz, że dopiero się uczy.

– Też nie mieli kogo nam dać, tylko taką niedojdę – mruknęła Martina.

Elżbieta czuła wzbierającą nienawiść. Nie przestając kroić cebuli, podniosła głowę. Z okienka naprzeciwko widać było stojący w oddali zamek. W jego wnętrzu znaleziono ciało księżnej, tylko że dusza, która je opuściła, nie była duszą Elżbiety. Do zaświatów odeszła nic nie znacząca wieśniaczka. Ciało wkrótce na pewno zacznie gnić, a ona, Elżbieta, pozostanie w skórze piegowatej, kościstej dziewuchy.

Szybko otarła łzy, które ciekły po policzkach i chyłkiem zerknęła na Martinę. Ta wpatrywała się w nią badawczo.

– To przez cebulę – wytłumaczyła łamiącym się głosem.

– Zostaw to, dziecko – głos kucharki był teraz łagodniejszy. – Lepiej idź po mleko. Wiesz gdzie?

– Tak – skłamała Elżbieta, pospiesznie opuszczając pomieszczenie.

Na zewnątrz padało. Już po kilku chwilach deszcz przemoczył chustkę i sukienkę. Większość ludzi schowała się do domów, a żołnierze, którzy jeszcze przed chwilą kręcili się po ulicy, zniknęli w karczmie. Wściekła, szła przed siebie, ściskając w ręku naczynie na mleko.

Przybyła do zamku, aby udowodnić swą niewinność, ale jak ma to zrobić, zamknięta w skórze dziecka? I to na zawsze, bo jej własne ciało leżało teraz w alkowie, pilnowane przez żołnierzy Thurza. Czy przynajmniej ją nakryli?

Deszcz nasilił się. Elżbieta schroniła się na chwilę pod drzewem. Wokół nie było nikogo, tylko z pobliskiego pastwiska dobiegało beczenie zmokniętych owiec. Oparła się o pień i zapatrzyła na stojący na wzgórzu zamek. A może nikt nie pilnuje ciała? Może szczury walczą teraz między sobą o przysługujący im kawałek palca, kończyny, policzka.

– Thurzo – szepnęła nienawistnie i z zapałem kopnęła stojące obok naczynie. Patrząc, jak kanka stacza się do rowu, sprawdziła, czy nóż, którym wcześniej kroiła cebulę, nadal znajduje się za paskiem spódnicy.

A potem ruszyła na spotkanie z samą sobą. Martwą sobą.

 

14.
Weszła przez nikogo niezauważona. Nikt jej nie zapytał, dokąd idzie. Większość żołnierzy schowała się przed deszczem, a strażnik, który miał pilnować ciała, gdzieś się ulotnił. Możliwe, że i tak nikt nie zainteresowałby się zbliżającym się do zamku dzieckiem. Tak jak nikogo nie obchodziła martwa księżna.

Elżbieta stanęła w wejściu do komnaty, gdzie na łóżku leżało ciało. Jej ciało. Chciała podejść i zerwać białą tkaninę, dotknąć zapewne lodowatych dłoni, może wtedy… Nie. Martwi nie budzą się do życia. Była teraz kimś innym, ledwie kilkunastoletnią dziewczynką. Miała wspomnienia Elżbiety, jej każdą myśl, ale nikt jej nie uwierzy. A nawet jeśli, to co? Zabiją ją jak czarownicę. „Zamurują ponownie?!", pokręciła głową, odpędzając te myśli.

– Co tu robisz? – usłyszała głos za sobą. Rozpoznała go od razu, ale nie odwróciła się. „ Thurzo".

– Odpowiadaj, gdy pytam! – wrzasnął mężczyzna.

Powstrzymała drżenie rąk. Ostrożnie sięgnęła po nóż ukryty za paskiem spódnicy. Wyczekiwała. Słyszała kroki hrabiego.

– Opłakuję naszą panią – oznajmiła stłumionym głosem. – Modlę się za jej duszę.

– Trzeba jej modlitwy, dziecko – przyznał Thurzo.

Niemal czuła jego oddech. Udawany smutek ranił ją bardziej niż wszystkie lata spędzone w odosobnieniu.

– Dlaczego? – spytała, tłumiąc gniew.

– Oszalała – odpowiedział, źle rozumiejąc jej intencje.

– Pytam, dlaczego ją zabiłeś! – odwróciła się gwałtownie. Zaciśnięty w dłoni nóż uniosła na wysokość piersi mężczyzny.

Thurzo cofnął się o krok. Sięgnął po szablę, lecz nie miał jej przy boku.

– Nie wiesz, kim jestem? – zapytała, ledwie powstrzymując łzy.

Hrabia pokręcił głową, wpatrzony w twarz młodej dziewczyny, która najwyraźniej zamierzała go zabić. „Dlaczego nie wzywa żołnierzy?", przemknęło przez głowę Elżbiety.

– Zabiłeś mnie! – krzyknęła, rzucając w niego nożem. – Zabiłeś mnie!

Nóż nie trafił w mężczyznę. Odbił się od ściany i z brzękiem upadł na podłogę, pod jej stopy. Podniosła go i, zalewając się łzami, wybiegła z komnaty. „Dlaczego go nie zabiłam?!", powtarzała sobie przez całą drogę do bramy. Czekała, aż któryś z żołnierzy zawiadomionych przez hrabiego powali ją na ziemię. Niic takiego się nie stało.

 

 

15.

 

Znowu zbierało jej się na płacz. Była bliska paniki. Starała się opanować, jednak emocje były silniejsze od rozsądku. Mgła ograniczała pole widzenia, ale Elżbieta znalazła ścieżkę prowadzącą do lasu. Tę samą, którą tu przyszła. Wilgotne powietrze pachniało mchem porastającym gnijące pnie. Obwisłe pod ciężarem kropel wody pajęczyny czepiały się włosów. Spłoszone pająki uciekały jak najdalej. Czuła się podobnie. Mogła tylko uciekać. Jakże żałowała, że starucha nie dała jej innego ciała. Silniejszego, dojrzalszego. Dziękowała jednak losowi za to, co miała. Wszak szeptunka pierwotnie zamierzała przenieść ją do ciała jeszcze nienarodzonego dziecka. Co by wtedy zrobiła? Być może zapomniałaby, kim jest? Może i dobrze, że jej czar nie do końca zakończył się sukcesem.

Po powrocie do chaty porozmawia ze znachorką. Ta na pewno znajdzie sposób, by jej pomóc. Musi! Byleby tylko nie złapali jej żołnierze. Elżbieta jeszcze raz odwróciła się, po czym przystanęła na chwilę. Cisza. Nikt jej nie goni. Ruszyła przed siebie.

Gdy nagle między drzewami dostrzegła majaczący w oddali zamek, wystraszyła się. Musiała zabłądzić i zatoczyć koło! Znalazła się w punkcie wyjścia. A może to znak? Może powinna była zabić Thurza?! Nogi same poprowadziły ją w stronę zamku. Żadnych świateł. Nigdzie żywej duszy. Miała złe przeczucie. Może to pułapka? Przypomniała sobie słowa sędziego, który ogłaszał wyrok w jej sprawie: „W podziemiach zamku aż roi się od ciał!".

– Muszę to sprawdzić! Muszę.

16.

 

Odpalenie pochodni od tlących się węgielków zajęło jej kilka dobrych chwil, jednak nie przejmowała się czasem. Musiała zobaczyć, co tak naprawdę znajduje się w lochach zamku. Jej zamku. Odnalezienie ukrytego tuż przy murze wejścia do podziemi okazało się łatwe. W dzieciństwie nieraz z niego korzystała. Schodząc po schodach, musiała się pochylić i uważać na wystające z sufitu kamienie. Pod nogami walały się przegniłe fragmenty desek, które kiedyś zapewne podpierały strop. W samym tunelu mogła się już wyprostować i z wyciągniętą przed siebie pochodnią ostrożnie pokonywała każdy jego centymetr. Gdzieniegdzie dostrzegała kałuże utworzone przez kapiącą ze stropu wodę. Kilka szczurów mignęło gdzieś w cieniu, ale pochowały się, gdy tylko oświetlił je blask pochodni. Po paru chwilach doszła do pierwszego pomieszczenia. Znała je doskonale. W samym rogu stała „żelazna dziewica". Straszne narzędzie do zadawania śmierci. Wspomnienie po zmarłym mężu. W ceglanych ścianach tkwiły haki, na których wisiały miecze, siekiery i grube łańcuchy. „Nic się nie zmieniło", pomyślała.

– I gdzie te trupy!? – Głos niósł się echem po podziemnych komnatach. – Gdzie… – urwała nagle.

Z ubitej ziemi wystawał kawałek materiału. Sięgnęła po najbliższy miecz i mozolnie zaczęła ryć piach. Nie było to łatwe, bo chusta – była przekonana, że trzyma w ręku chustę – tkwiła głęboko. Kopała i kopała, a w końcu, gdy zdołała wydobyć spod ziemi odpowiednio duży kawałek tkaniny, chwyciła go obiema rękami i szarpnęła. Nic. Za drugim razem zaparła się z całych sił. Udało się.

– To tylko chusta – powiedziała, oglądając znalezisko. – Tylko chusta.

Zamarła dopiero, gdy znów spojrzała na rozkopane miejsce. To nie mogło być to! Niemożliwe! W maleńkiej dziurze dostrzegła pukiel włosów. Odrzuciła chustę. Wypuściła z dłoni miecz. Cofnęła się o krok i, kręcąc głową, mamrotała sama do siebie. Zebrała się na odwagę. Dwoma palcami uchwyciła kosmyk brązowych włosów. Gdy go uniosła, zobaczyła, że to koniec zaplecionego warkocza. „Opamiętaj się! Nic nie zrobiłaś. Wiedziałabyś! Wiedziałabyś?" Już bez pomocy prowizorycznego narzędzia zaczęła ryć ziemię. Zdrętwiałymi od bólu palcami odsłaniała to, czego tak bardzo się obawiała. Czoło! Czyje? Krew spod paznokci ściekała na bladą skórę trupa. Kopała do momentu, aż jej oczom ukazała się cała twarz. Twarz dziecka. Na dodatek twarz, którą rozpoznawała. Ledwie widoczne piegi na policzkach i małym nosie. Oczy! Musiała się upewnić. Przecież nie jest morderczynią! Nie jest! Gdy dotknęła martwych powiek, usta dziewczynki otworzyły się. Zaledwie na kilka milimetrów. Zaledwie na dwa słowa.

– Zabiłaś mnie! – szepnęła.

– Nikogo nie zabiłam – odpowiedziała, a wówczas martwa otworzyła oczy. Elżbieta dostrzegła w nich gniew i smutek, które wdarły się w nią, odbierając całą wolę. Zamknęła oczy. Przestała żyć. Zostało tylko cierpienie.

 

17.
Obudziła się z wrzaskiem. Nadal widziała oczy martwej dziewczynki. Wzrok, który spalał całą radość i dusił chęć życia, sprawił, że chciała zapłakać. Nie mogła. I nawet nie musiała. Zobaczyła bowiem ogień płonący pod paleniskiem i poczuła zapach, który kojarzył jej się tylko z jednym miejscem. Szeptunka stała nad nią i obserwowała.

– Co się stało? – zapytała niepewnie Elżbieta.

– Koszmar ci się przyśnił – stwierdziła starucha.

– Byłam na zamku i… – zaczęła.

– Niemożliwe – zapewniła – dopiero się obudziłaś.

Elżbieta nie do końca w to wierzyła. To wszystko… To wszystko było takie rzeczywiste. Rozejrzała się po chacie.

– A gdzie ta dziewczyna? – spytała, wskazując na miejsce przy palenisku.

– Nie było nikogo.

– Przynieś misę z wodą!

Szeptunka ociągając się podała jej naczynie. Elżbieta nachyliła się nad prowizorycznym zwierciadłem i zamarła. Odbicie nie przedstawiało dziecka.

– To ja? – zapytała, muskając długie czarne proste włosy.

– Tak – odpowiedziała znachorka, a kiedy Elżbieta zaczęła tłumaczyć, że była małą dziewczynką, dodała: – Mówiłam już, że to musiała być mara.

– Zatem jestem wolna. – Elżbieta odetchnęła z ulgą.

– Wolna – skinęła głową szeptunka. – I biedna – dodała.

Elżbieta starała sobie przypomnieć sen, jednak ten z każdą chwilą zdawał się coraz bardziej oddalać. Fragmenty zmieniały się w strzępy, strzępy w ledwie urywki obrazów. Aż w końcu obrazy zamazały się i pozostały jedynie w zakamarkach pamięci.

– Udam się do zamku i udowodnię, że jestem niewinna – powiedziała głośno.

Stara wpatrywała się w nią jeszcze chwilę. Potem zabrała ze stołu mały sierp i wychodząc z chaty powiedziała, że idzie nazbierać ziół na napar, który doda Elżbiecie sił.

 

Kiedy wyszła, Elżbieta spojrzała za okno, na zarys oddalającej się w stronę lasu staruszki.

– Stara ma rację – mruknęła do siebie. – Muszę zebrać siły przed drogą.

Usiłowała przypomnieć sobie, jak się tu znalazła. Niewątpliwie za sprawą znachorki i jej czarów. Ale czy było tak, jak w tym śnie? Nie, niemożliwe.

Przecież była sobą. Na wszelki wypadek jeszcze raz obejrzała dłonie, suknię i włosy. Przejechała palcami po twarzy. Nie, z pewnością nie była małą dziewczynką. Niemniej widziana we śnie twarz nie dawała jej spokoju. Jeszcze raz rozejrzała sie po chacie. „Jest! Jest tam!".

Na posłaniu siedziała dziewczynka ze snu. Elżbieta chciała do niej podejść, ale gdy od łóżka dzieliły ją tylko dwa kroki, dziewczynka zachichotała i jednym susem skoczyła na stół.

– Kim jjjjesteś? – zapytała przestraszona Elżbieta.

Zjawa nic nie odpowiedziała, wyciągnęła tylko nóż, który natychmiast przyłożyła sobie do gardła.

– Nieeeeeee!!! – krzyknęła Elżbieta.

Za późno. Ostrze zatopiło się w szyi samobójczyni. Księżna chciała biec po pomoc, ale nogi były ciężkie, a ruchy powolne. Jak w koszmarnym śnie. Z rany ciekła krew. Elżbieta mimochodem dotknęła ust. Jej dłoń także była wybrudzona krwią. Oblizała wargi. Cóż za słodycz!

Naraz targana agonią dziewczynka uniosła głowę i wycharczała:

– Nie uciekniesz od tego, kim jesteś.

„To tylko złudzenie", przekonywała siebie w myślach Elżbieta. „Nie można mówić z nożem w krtani."

 

18.
Znachorka szła w stronę lasu na tyle szybko, na ile pozwalały stare nogi. Nie była już tak silna jak kiedyś. Przed laty wydawało jej się, że potrafi wydawać rozkazy duchom i demonom. Że może zmienić przeznaczenie.

– Chciałam dobrze – mruknęła w kierunku otaczających ją drzew.

Na pewno? – odpowiedziały leśne duchy.

– Pomogłam jej uciec, bo …

…bo chciałaś dokonać czegoś, co dotąd nie udało się żadnej z szeptunek.

– Duma. Prawdę mówicie. – Ponad stuletnie, pokrzywione dłonie pogładziły pień jednej z sosen. – Alem wtedy nie wiedziała…

I popełniłaś błąd. Elżbieta nie odrodziła się w nowym ciele, ale zamieniła się ciałami z nic nieznaczącą wieśniaczką.

– … która zginęła.

Którą ty kazałaś zabić swemu sługusowi.

– Siostry były tylko narzędziem! – obruszyła się staruszka. – Pionkami w grze o…

W grze niewartej świeczki. Po prostu chciałaś udowodnić, że nie masz sobie równych. Poświęciłaś dwa życia, by pomóc tej, która odebrała ich setki.

– Elżbieta – wyszeptała znachorka.

Doskonale wiedziała, że duch, który znajduje się teraz w jej chacie, może nigdy nie zaznać ukojenia. Będzie wracać i wciąż odkrywać kim jest. Zawsze w innej postaci. Zawsze z wiarą we własną niewinność. Tyle ofiar, tyle krwi. Tyle szans.

Koniec

Komentarze

"Bliźniaczki znały kilka z zaginionych dziewcząt i choć niekiedy mówiono, że są na służbie w pobliskim zamku, nikt nie wierzył."
Ale w co nie wierzyl, zapytam ?

O Wy paskudy! :) Znam ten tekst ;) 

www.portal.herbatkauheleny.pl

Roger poprawione:) dzięki
Suzuki, może jakaś opinia:D i fajnie, że na Ciebie trafiło:)

Uprzedzam, że tekst po wrzuceniu nam rozwaliło, jakiś problem z formatowaniem i dużo tekstu nam zlepiło, przez co nie widać dialogów. Poprawiamy :)

http://tatanafroncie.wordpress.com/

Sorki za pierwszy lakoniczny komentarz, ale to z zaskoczenia :D Strasznie mały ten internet ;) A podejrzewałam kogoś z ekipy Qfantowej, bo we wrześniowym numerze był artykuł o morderczych babuniach i jak zaczęłam czytać "Księżną" to już po pierwszym zdanu wiedziałam, że to o Elisabeth :)

No to ja się "powtórzę": napisane jest całkiem przyzwoicie. Jest pomysł, ale przedobrzyliście w ostatnich scenach i w efekcie w ogóle nie wiem, o co w tym tekście chodzi... 

www.portal.herbatkauheleny.pl

"Dziewczynka zebrała siły i podeszła do stołu po świecę". Chyba jednak  dziewczyna, jeżeli siostry byly bliźniaczkami, a jedna z nich byla w ciązy ... 

Też to znam :)

Ja wiem o co chodzi, ale w sumie nie kumam zachowań protagonistek. I też się szybko domyśliłem, o czym będzie ;P

Sorry za poprzedni post. Dalej piszecie, że bliżniaczki liczyly sobie po dwanaście wiosen zycia. I jedna z nich juz byla w ciązy? Mozliwe ... 

Zapowiadało sie bardzo dobrze, ale byla to tylko zapowiedź.

Roger - ciąża jak najbardziej możliwa. Tam jeszcze była wzmianka o gwałcie. Przeczytałeś już?:)
Suzuki - dzięki za przeczytanie :) Przykro mi, że przedobrzyliśmy. Pisane na szybko i niestety to widać.
A.k.j - fajnie, że recenzentów mieliśmy z NF:) pozdrawiam:)

http://tatanafroncie.wordpress.com/

Suzuki, a.k.j., ale tożsamość bohaterki nie była tajemnicą:) Co do fabuły, to pewnie chcieliśmy stworzyć coś bardziej zakręconego niż "12 małp":P Tylko pisaliśmy szybciej, niż Roger czytał.
Roger, oczywiście, że możliwe:) Co Ty? Kobietą w życiu nie byłeś?
 

Selena, to juz wiesz, o co byłam wściekła na Claymana ;)

www.portal.herbatkauheleny.pl

Przeczytałem ... Czytałem dokladnie, więc okazalo się, ze szybciej pisano to opowiadanie, ni ja to czytalem. Bardzo dobrze.
Cóż mogę pwiedzieć? Duża i ambitna próba noweli fantastycznej. Gdzieś tam byla kiedyś dyskuja o róznicy pomiędzy nowelą a opowiadaniem. Wyszło mi, że " Księżna" to nowela - co najmniej dwie bohaterki pierwszoplanowe, kilka postaci drugoplanowych, akcja prowadzona w dwóch planach osobowych. Duża i bardzo  ambitna próba, jednakże nie do końca. moim zdaniem, udana.
Bardzo dobre sześć - osiem pierwszych rozdziałów  - plynnie, konsekwentnie, potoczyście prowadzona akcja. Póżniej jest slabiej - nie wygrano to końca motywu bezradności, rozpaczy i poczucia bezsilnności obu bohaterek. Cóż z tego, że ocalaly w innych cialach, kiedy w sumie i tak okazało się to  klęską? Trzeba było połozyć znacznie większy nacisk na psychikę bohaterek  i wygrać to zdcydowanie ostrzej. Az do bólu ostrzej. Niewygrany i niejasny jest motyw staruchy- a byla szansa na zaskakującą i niespodziewną puentę. To jest mój podstawowy zarzut do tego tesktu. Gdyby tak powoli wydobywac staruchę z cienia, ze wskazywanej pospolitej roli, która odgrywa, i na koniec zrobić z niej jedna z głównych  protagonistek .... Poezja ! Słabo i papierowo rozegrany motyw Istvana. 
 Ostatni rozdzial był dla mnie mętny i niejasny - mści sie brak rozwinięcia motywów, ktorymi kieruje się starucha.
Czasami mamy w tekście dziwaczne  niedoróbki, nieco śmieszące - " halo", "halo" w jakims zdaniu. Jeżeli zwracamy  uwagę  na stylizację jezyka, takie wpadki rażą - przynajmnie mnie.
Rzadko jednak spotyka sie tak dużą, dobrze w sumie napisana próbę literacką. Mogłaby być z tego po rozwinięciu bardzo udana mikropowieść.
Ocena " pięc" to minimum za takiego tekstu. Gratulacje i pozdrowienia.

Roger dziękujemy za tak rozwiniętą opinię.
Powiem tak szczerze, że już byliśmy zmęczeni tym tekstem, bo powstało kilka wersji paru scen. Cała fabuła została zmieniona i potem już nie mieliśmy czasu żeby to dopracować. Z wszystkimi zarzutami się jak najbardziej zgadzam.
Powiem tyle, że do tekstu mieliśmy plan, ale w czasie pisania wychodziły na wierzch niścisłości i musieliśmy się nieźle nakombinować(Selena kombinowała, a ja otwierałem paszczę ze zdumienia), by miało to jakiś sens. Cieszę się, że mimo pewnych niedoróbek(sporych kurczę) oceniłeś tekst in plus.
Tak, starucha mogłaby wiele pokazać na pierwszym planie. Choć nie wiem czy wtedy nie powstałoby coś dłuższego:)
Co do tego, czy jest to nowela, nie odpowiem. Pamiętam tą dyskusję z któregoś tematu:)
Pozdrawiam serdecznie i dzięki za pomoc

http://tatanafroncie.wordpress.com/

"Niezamaco". Dobry tekst krytykuje się jeszcze łatwiej, niz slaby. A to jest więcej niz dobry tekst. Trudny może w odbiorze, ale nie dla wszystkich ... Po prostu widać, że mozna bylo osiagnąć jeszcze  więcej. Pewnie, że decyzja o jego rozwinięciu jest  trudna - juz był przeciez publkikowany. Ale moze warto spróbować ?
Coś mnie jeszcze nieco męczylo w tym tekście - tytuł. Według mnie, jest nijaki i mdły. Raz, że nie wciąga, nie intryguje,  a dwa - nie oddaje do końca istoty fabuly.Nawet myli.  Zmienilbym tytul, gdyby autorzy podjęli próbę przepracowania i rozszerzenia środka  oraz zakończenia  tej noweli.
Gdyby  nowela została  na przykład  opatrzona tytułem " Przeistoczenie", chyba brzmiałoby lepiej. Ale to tylko sugestia. Pozdrowienia.

Jak dla mnie, poza mętnym zakończeniem, opowiadanie/nowela/i jak jeszcze chcecie to nazwać, jest bardzo dobre. Ponieważ Roger wyczerpująco, według mnie, skomentował to dziełko, powstrzymam się od niepotrzebnego spamu. Daję 6 i  gratuluję talentu.

Roger nad tytułem była debata, ale w końcu postawiliśmy na pierwszy pomysł :)

Tomaszu niezwykle mile mnie zaskoczyłeś :) dzięki :) spamuj dowoli:D

http://tatanafroncie.wordpress.com/

A więc spamuję :-)
1. Pomysł nietuzinkowy. Przynajmniej na tym portalu. Rozwinięcie akcji tym bardziej. Po zamianie ciał, na ogól można by się spodziewać, że biedne dziewczę odzyskuje ciało i żyje długo i szczęśliwie; lub też nie odzyskuje i Elżbieta żyje długo i szczęśliwie. A tu taka niespodzianka.
2. Nieźle, jak dla mnie, opis szaleństwa i myślenia tej damulki.
3. Dwunastoletnie zgwałcone dziecko, pobiegłoby po pomoc i wszystko by się wydało dużo wcześniej. A już na pewno nie wpadłoby na pomysł, aby usunąć ciążę ( to nie dzisiejsze dzierlatki, wychowane na Bravo Girl). Dziewcze idące samotnie z siostrą do znachorki, powinno, według mnie, mieć szesnaście, siedemnaście lat.
4. Brat tej Elżbiety powinien jakoś zareagować, gdy dziewczynka rzuca się na niego z nożem i krzyczy "Zabiłeś mnie". Nie wiem jak, ale powinien.
5. Raz jeszcze powiem- mętne zakończenie. Niby rozumiem o co chodzi, ale jakoś tak nie dopracowane.
Ocenę 6 pozostawiam.

Mówią: "co dwie głowy, to nie jedna". Albo: "gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść":D
Myślę, że oba powiedzenia sprawdzają się w przypadku tego tekstu.
A szaleństwem to był nasz system tworzenia fabuły.
Ale uwaga! Ostrzegam, że to nie koniec naszej niecnej działalności. Jeszcze będzie co czytać:)

Roger, Tomasz, dzięki za opinie i oceny.

Poziom mojego ulubionego tandemu jak zwykle wysoki. W połowie tekstu byłam pewna, że "nowa" Elżunia uwiedzie, poślubi i zamorduje Thurzo :P Skąd u mnie takie pomysły? ;> Kawał dobrej, wciągającej rozrywki... waham się między 5 a 6, ale tylko dlatego, że mam sadystyczny sentyment do "mojego" zakończenia. 6

Trochę zapachniało towarzystwem wzajemnej adoracji :)

www.portal.herbatkauheleny.pl

O! A to dlaczego??

A tak zupełnie bez przyczyny :)

www.portal.herbatkauheleny.pl

No tak, bredzić od rzeczy to każdy może...

Tia, najlepszą obroną jest atak ;)

www.portal.herbatkauheleny.pl

Suzuki, nie wiem, czy widziałaś moje komentarze pod tekstami Ran, ale jedynym, który pochwaliłam, był chyba ostatni szort.
Rozumiem, że flirt z berylem wyprowadził Cię z równowagi, ale zdobądź się proszę na powagę i odrobinę dorosłości i nie wysuwaj bezpodstawnych oskarżeń.

A co do samego tekstu, to postawiłabym sobie 3. Tym bardziej cieszą mnie pozytywne opinie. DZIĘKI RAN

Ja nikogo nie oskarżyłam, zwróciłam tylko uwagę :) I nie wiem, po co wciągasz w to Beryla :)

www.portal.herbatkauheleny.pl

:):):)

 Ranferiel dzieki za przeczytanie i opinię;) tandem działa jak widzisz i szkoli się, szkoli :)

Suzuki jeśli "zwracasz na coś uwagę", to potem trzymaj się swojego stanowiska. Kółko wzajemnej adoracji? Szanujmy się Suzuki. Jeśli nie podoba Ci się opinia Ranferiel, to zawsze możesz otwarcie dyskutować, ale rzucanie takich słów jest trochę nie na miejscu.
I nie będzie uśmiechniętej buźki, bo za słowa bierze się odpowiedzialność.
pozdrawiam

http://tatanafroncie.wordpress.com/

A w którym miejscu przestałam sie go trzymać?

Meksico, to nie pierwszy raz, kiedy mam wrażenie że "stara ekipa" daje tutaj sobie mocno fory i lubi się nawzajem pogłaskać :) Zwróciłam uwagę, bo może nie zdajecie sobie sprawy, że z zewnąrz tak to może wyglądać.

A co ma uśmiechnięta buźka do odpowiedzialności? 

www.portal.herbatkauheleny.pl

@Suzuki, chciałabym zakończyć tę bezsensowną dyskusję, którą nieopatrznie wywołałam popełniając zbrodnię pozytywnego komentarza ;)

Najpierw cytacik: "Rewelacyjne opowiadanie. Bardzo lubię klasyczne fantasy, zwłaszcza takie w nieco mrocznym wydaniu. Świetny pomysł i styl też bez zarzutu. 5 :)"

Poznajesz? Jeżeli nie, to powinnaś. To mój komentarz pod jednym z Twoich tekstów. Ups! Chyba właśnie znalazłaś się w kręgu podejrzanych vel kółku domniemanej adoracji. Jak coś mi się podoba to wyrażam zachwyt szczerze i daję dobre oceny. Robię to, bez względu na to, czy kogoś znam, czy nie. Czasami moje komentarze są wręcz naszpikowane "achami i ochami". Tak mam i tyle. Mogę podać wiele przykładów tekstów, pod którymi ładnie się wypowiedziałam, podczas gdy autor nie przeczytał nic mojego. Zasada wzajemności u mnie nie obowiązuje.

Przedmiotowe opowiadanie spodobało mi się ponieważ uwielbiam transylwańskie klimaty i legendę Elżbiety Batory. Selena i meksico bardzo ciekawie rozwinęli znany mi motyw, sprawiając, że nie mogłam się oderwać od ich opowiadania. Charaktery postaci zostały fajnie nakreślone, a styl autorów jest bardzo dobry. Jeżeli uważasz, że opowiadanie nie zasługuje na 6, możemy o tym podyskutować. W innych sprawach proponuję zgłosić się do właściwych instytucji (CBA w przypadku ewentualnej korupcji, lub "Pudelka", jeżeli dla odmiany zaczniesz podejrzewać mnie o romans z meksico ;)).

Pax?




Ta z Berylem, ta z Meksico, oj dziewczyny, tu się chyba coś święci XD

A tak na serio: dziękuję za rozwianie moich wątpliwości :) 

www.portal.herbatkauheleny.pl

@Suzuki, a Ty myslałaś, że my wchodzimy na ten portal żeby czytać/publikować opowiadania? O, naiwności! ;P

Suzuki, bo wiem, że w tym przypadku nie masz racji. Ran wyjaśniła, choć nie musiała moim zdaniem nic pisać.
I nie to, żebym bronił tekstu, bo zdaję sobie sprawę z wad jakie posiada. Zwyczajnie poruszyło mnie to podejrzenie.
Także wybacz moją reakcję, nie mogłem inaczej. Gdybyś od razu napisała "że to z boku tak wygląda", to wtedy dyskusja przybrała by inny obrót.
A teraz, skoro wszystko wyjaśnione, to dodam jeszcze, że nie romansuję :P
Pokój proponuję:)

http://tatanafroncie.wordpress.com/

Ten pokój w kontekście romansowania i wypowiedzi Ran to dopiero zabrzmiał ;P

www.portal.herbatkauheleny.pl

ha ha :) nie traktuj tego jak propozycji :D ja pozajmowany po same uszy i ostatni fragment duszy:) Dla innych został tylko mój dobry humor i opowiadania :) Reszta - zarezerwowana:)

http://tatanafroncie.wordpress.com/

Językowo jedno z lepszy opowiadań, jakie czytałem na tej stronie. Wystarczyłoby ledwie kilka poprawek tu i tam, i tekst możnaby drukować.

Tylko historia taka sobie, mało wciągająca. O czytelnika trzeba dbać, nie wystarczy raz go zaintrygować, haczyk trzeba zarzuć co chwilę. "Książną" czytałem, ale bez większych emocji, nie porwała mnie.

Dzięki Malakh:)
Postaramy się czymś zaskoczyć, zaintrygować, a i haczyków stosowną ilość załączyć.
Pozdrawiam

http://tatanafroncie.wordpress.com/

Nowa Fantastyka